Środa, 28 grudnia 2011
Powrót do .. domu:)
Byłam dzisiaj w górach.
Byłam dzisiaj w Tatrach.
Wróciłam do domu. Tak to czuję.
Napisałam tu kiedyś, że niestety jakoś tak nie mam poczucia bycia gdzieś na miejscu, swoim miejscu.
Ani tu w Tarnowie, ani tym bardziej w Mielcu.
Najlepiej się czuję właśnie tam.
W górach.
Jak w domu.
Ktoś powiedziałby .. ucieczka… bo przecież nie można być tam zawsze.
Trzeba być tu i teraz , na nizinach i stawiać czoła temu co tutaj.
Ale ja napiszę, posłużę się raz jeszcze cytatem, który gdzieś tutaj już był:
W GÓRY IDĘ PO ŻYCIE.
Dzisiaj o wiele bardziej, szłam po to życie niż zwykle.
Jakaś wstepna myśl dot. tego wyjazdu pojawiła się tuż przed świętami.
Bardzo chciałam, bo bardzo tego potrzebowałam, ale nie wiedziałam czy się uda, czy uda się „wyrwać” z magla w pracy i czy ja po prostu dam radę…
Takie miałam obawy, czy ja sobie dam radę w górach tym razem. Fizycznie i kondycyjnie. Niebezpodstawne były to obawy. Trochę mało jadłam ostatnio, pomimo świąt.
Pomyślałam jednak: jakaś lajtowa trasa i może jakoś sobie poradzę, przecież to ja , Iza, która kiedys przejechała tę mega trudną Gluszycę po kilkudniowej grypie żołądkowej.
No to poszłam.
Po życie, ukojenie, dystans.
Pobudka 3. 35, w sumie nawet mi to bardzo odpowiadało. Tym razem.
Wędrówka przez Suchą Dolinę do Murowańca rozpoczyna się jeszcze w totalnych ciemnościach.
Przy świetle czołówki.
Idę, po prostu idę. Robi się coraz jaśniej.
Nic nie zapowiada, że coś dzisiaj uda się zobaczyć. Szaro i chmury, ale myślę… poczekajmy … spokojnie, jeszcze dobrze nie pokazało się słonce. Może jednak.
I jest… w koncu widać pierwsze szczyty.
Patrzę.. ale jakbym nie widziała. Tak niestety jest tym razem.
Ponad dwugodzinna wędrówka do Murowańca, tam króciutki odpoczynek, herbata, bułka i dalej w drogę.
Po życie.
Jest rzeczywiście pięknie.
Słońce, błękitne niebo, tak błekitne jak jest chyba tylko tu, w Tatrach, śnieżniobiałe szczyty.
Wczoraj przypomniałam sobie fragment ksiązki Morawskich.
Kiedy Olga pojechała w Himalaje, tam gdzie zginał Piotr.
Kiedy któregoś dnia zobaczyła przecudny, himalajski widok. I pomyślała: skoro na świecie jest cos tak pieknego, to znaczy , że trzeba, ze warto żyć.
Czekam na podobne olśnienie.
Nie nadchodzi.
Idę patrzę, nawet robię jakieś zdjecia.
Nie pomaga.
Ale potem nagle jakiś moment… krótka chwila, coraz bardziej ostre podejście, coraz większy „ból” przy wchodzeniu… coraz bliżej nieba.
Coraz bliżej… szczęścia?
Więc lżej, lepiej, troche jakby radośniej.
Bo przecież patrzę na świat, piekny.
W dole świat ginie w chmurach.
Przypominają mi się słowa piosenki KSU:
„ Tam na dole zostało, wszystko to co nas meczy”
Zostało na chwilę.
Trzeba będzie wrócić i się "mierzyć" z tym co na dole. Ze wszystkim.
Góry przekonują mnie, że powinnam.
A jednak.
Uśmiecham się nieśmiało.
Zaczynam coś CZUĆ.
No to dalej w górę. W stronę Kasprowego.
Krótkie, ale konkretne podejście.. a tam po raz pierwszy w zyciu widzę kozice…
To sa takie chwile, chwile , które się zapamiętuje. Na zawsze.
Gdzieś na tym podejściu widzę dziewczynę z chłopakiem.
Są ubrani jak na spacer na Krupówki.
Ja ledwie idę w rakach, bo są skały i jest ślisko.
Dziewczyna w kozaczkach na śliskiej podeszwie…
Mam ochotę przylać jej swoim kijem.
Potem im bliżej Kasprowego, tym więcej turystów co wjechali sobie tu kolejką. Widac po ubraniach, zwłaszcza butach, chodzą jak po lodowisku.
Wielu z nich patrzy na moje raki i się dziwi..” o jakie buty z kolcami”.
Na Kasprowym TOPROWIEC ubiera narty i pieknie zjeżdza. Jak pięknie… chciałabym tak umieć… niestety nigdy nie będę.. pewnie.
Duzo osób też na nartach tourowych.
Jakaś Mama mówi do syna: uważaj… kiedy syn podchodzi do krawędzi.
Syn mówi: spoko Mamo, to tylko góry…
Myślę: to AŻ góry
Moje kolano przypomina mi: „uważaj , jestem niby…. Ale jakby mnie nie było”
Przy schodzeniu troszeczkę szwankuje.
Trzeba zejść na doł. Wrócić.
Nie chce się.
Długo w doł do Murowańca. Tam zupa ogórkowa i znowu długa droga przez las.
Nie wiedzieć kiedy minęło 7 godzin i 20 minut w drodze.
Dałam radę jednak, a bałam się.
Wracam na niziny, ale wrócę kiedyś.. na pewno. Do domu.
( dzisiaj w Tatrach TOPR musiał ściągać chłopaka z Kazalnicy. Podobno zwichnął nogę i nie był w stanie sam zejść, mam nadzieję, ze to żaden ze znajomych mi wspinaczy)
Byłam dzisiaj w Tatrach.
Wróciłam do domu. Tak to czuję.
Napisałam tu kiedyś, że niestety jakoś tak nie mam poczucia bycia gdzieś na miejscu, swoim miejscu.
Ani tu w Tarnowie, ani tym bardziej w Mielcu.
Najlepiej się czuję właśnie tam.
W górach.
Jak w domu.
Ktoś powiedziałby .. ucieczka… bo przecież nie można być tam zawsze.
Trzeba być tu i teraz , na nizinach i stawiać czoła temu co tutaj.
Ale ja napiszę, posłużę się raz jeszcze cytatem, który gdzieś tutaj już był:
W GÓRY IDĘ PO ŻYCIE.
Dzisiaj o wiele bardziej, szłam po to życie niż zwykle.
Jakaś wstepna myśl dot. tego wyjazdu pojawiła się tuż przed świętami.
Bardzo chciałam, bo bardzo tego potrzebowałam, ale nie wiedziałam czy się uda, czy uda się „wyrwać” z magla w pracy i czy ja po prostu dam radę…
Takie miałam obawy, czy ja sobie dam radę w górach tym razem. Fizycznie i kondycyjnie. Niebezpodstawne były to obawy. Trochę mało jadłam ostatnio, pomimo świąt.
Pomyślałam jednak: jakaś lajtowa trasa i może jakoś sobie poradzę, przecież to ja , Iza, która kiedys przejechała tę mega trudną Gluszycę po kilkudniowej grypie żołądkowej.
No to poszłam.
Po życie, ukojenie, dystans.
Pobudka 3. 35, w sumie nawet mi to bardzo odpowiadało. Tym razem.
Wędrówka przez Suchą Dolinę do Murowańca rozpoczyna się jeszcze w totalnych ciemnościach.
Przy świetle czołówki.
Idę, po prostu idę. Robi się coraz jaśniej.
Nic nie zapowiada, że coś dzisiaj uda się zobaczyć. Szaro i chmury, ale myślę… poczekajmy … spokojnie, jeszcze dobrze nie pokazało się słonce. Może jednak.
I jest… w koncu widać pierwsze szczyty.
Patrzę.. ale jakbym nie widziała. Tak niestety jest tym razem.
Ponad dwugodzinna wędrówka do Murowańca, tam króciutki odpoczynek, herbata, bułka i dalej w drogę.
Po życie.
Jest rzeczywiście pięknie.
Słońce, błękitne niebo, tak błekitne jak jest chyba tylko tu, w Tatrach, śnieżniobiałe szczyty.
Wczoraj przypomniałam sobie fragment ksiązki Morawskich.
Kiedy Olga pojechała w Himalaje, tam gdzie zginał Piotr.
Kiedy któregoś dnia zobaczyła przecudny, himalajski widok. I pomyślała: skoro na świecie jest cos tak pieknego, to znaczy , że trzeba, ze warto żyć.
Czekam na podobne olśnienie.
Nie nadchodzi.
Idę patrzę, nawet robię jakieś zdjecia.
Nie pomaga.
Ale potem nagle jakiś moment… krótka chwila, coraz bardziej ostre podejście, coraz większy „ból” przy wchodzeniu… coraz bliżej nieba.
Coraz bliżej… szczęścia?
Więc lżej, lepiej, troche jakby radośniej.
Bo przecież patrzę na świat, piekny.
W dole świat ginie w chmurach.
Przypominają mi się słowa piosenki KSU:
„ Tam na dole zostało, wszystko to co nas meczy”
Zostało na chwilę.
Trzeba będzie wrócić i się "mierzyć" z tym co na dole. Ze wszystkim.
Góry przekonują mnie, że powinnam.
A jednak.
Uśmiecham się nieśmiało.
Zaczynam coś CZUĆ.
No to dalej w górę. W stronę Kasprowego.
Krótkie, ale konkretne podejście.. a tam po raz pierwszy w zyciu widzę kozice…
To sa takie chwile, chwile , które się zapamiętuje. Na zawsze.
Gdzieś na tym podejściu widzę dziewczynę z chłopakiem.
Są ubrani jak na spacer na Krupówki.
Ja ledwie idę w rakach, bo są skały i jest ślisko.
Dziewczyna w kozaczkach na śliskiej podeszwie…
Mam ochotę przylać jej swoim kijem.
Potem im bliżej Kasprowego, tym więcej turystów co wjechali sobie tu kolejką. Widac po ubraniach, zwłaszcza butach, chodzą jak po lodowisku.
Wielu z nich patrzy na moje raki i się dziwi..” o jakie buty z kolcami”.
Na Kasprowym TOPROWIEC ubiera narty i pieknie zjeżdza. Jak pięknie… chciałabym tak umieć… niestety nigdy nie będę.. pewnie.
Duzo osób też na nartach tourowych.
Jakaś Mama mówi do syna: uważaj… kiedy syn podchodzi do krawędzi.
Syn mówi: spoko Mamo, to tylko góry…
Myślę: to AŻ góry
Moje kolano przypomina mi: „uważaj , jestem niby…. Ale jakby mnie nie było”
Przy schodzeniu troszeczkę szwankuje.
Trzeba zejść na doł. Wrócić.
Nie chce się.
Długo w doł do Murowańca. Tam zupa ogórkowa i znowu długa droga przez las.
Nie wiedzieć kiedy minęło 7 godzin i 20 minut w drodze.
Dałam radę jednak, a bałam się.
Wracam na niziny, ale wrócę kiedyś.. na pewno. Do domu.
( dzisiaj w Tatrach TOPR musiał ściągać chłopaka z Kazalnicy. Podobno zwichnął nogę i nie był w stanie sam zejść, mam nadzieję, ze to żaden ze znajomych mi wspinaczy)
Szczyty gdzieś tam w oddali© lemuriza1972
Szczyt w słońcu© lemuriza1972
a na dole świat w chmurach ukryty© lemuriza1972
Czerowne Wierchy w bieli© lemuriza1972
Kozice© lemuriza1972
Kasprowy© lemuriza1972
- Czas 07:20
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Pewnie poniekąd dlatego wyszło tak ładnie ;)
pozdrawiam jedroll - 18:45 wtorek, 3 stycznia 2012 | linkuj
pozdrawiam jedroll - 18:45 wtorek, 3 stycznia 2012 | linkuj
Mnie też się podoba ;)
Masz możliwość kręcenia filmiku ?
Chętnie bym posłuchał i zobaczył ta panoramę ;) Maks - 21:16 środa, 28 grudnia 2011 | linkuj
Masz możliwość kręcenia filmiku ?
Chętnie bym posłuchał i zobaczył ta panoramę ;) Maks - 21:16 środa, 28 grudnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!