Czwartek, 9 maja 2013
Wojnicz - Cyklokarpaty, objazd trasy mega
Plan na czwartek był taki, żeby objechać trasę wojnickiego mega.
No, ale urlop był niemożliwy, więc zostało popołudnie. Zdawałam sobie sprawę, że nie forsując wielkiego tempa, to będzie raczej ciężka sprawa. I objazd całej trasy może się nie udać.
Żeby zaoszczędzić czas, Sławek Nosal podjechał autem i do Wojnicza pojechaliśmy samochodem z rowerami na dachu. Towarzyszył nam również Łukasz, kolega Sławka , który biega, ale też jeździ na rowerze.
Nawet nie wiedziałam, że to Gimnazjum i Orlik jest tak blisko drogi , którą często jeżdżę. Fajna baza sportowa.
Przygotowaliśmy rowery i w drogę. Była już jednak 17 prawie i trochę źle to widziałam.
No i niestety , pomimo tego, że Sławek miał wgrany ślad trasy, kompletnie źle pojechaliśmy początek. Skręciliśmy pod złym mostem, pojechaliśmy wzdłuż obwodnicy serwisówką, wyjechaliśmy obok starej czwórki i dojechaliśmy do.. Rynku w Wojniczu. W międzyczasie kilka razy się zatrzymywaliśmy, bo Sławek sprawdzał GPS. Więc to zajęło sporo czasu. No i powrót pod Orlika i raz jeszcze.
Trochę moja wina, bo trzeba było wcześniej przeczytać opis trasy i nie byłoby kłopotu. Summa summarum, trafiamy na właściwą drogę i ku mojemu zdumieniu , spostrzegam się , że to są „lasoradłowskie” ścieżki Mirka, w które jedziemy, kiedy mamy dość okolicznych ścieżek „lasoradłowskich”, dwudniakowych.
Początek trasy łatwy i szybki ( chociaż my jechaliśmy tempem wycieczkowym). Oj będzie tam gonitwa będzie… czołówka to będzie pruła pewnie pod 50 km/h.
W sumie potem doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy wiedzieli , ze tak wyglądają te pierwsze kilometry to byśmy je odpuścili, żeby mieć więcej czasu na tereny , które musieliśmy ( jak się potem okazało) odpuścić, czyli okolice melsztyńskie.
Po przejechaniu starej czwórki, zaczyna się fajniejsza część trasy, trochę podjeżdżania i trochę widoków. A potem zaczynają się tereny mi już znajome z moich wycieczek do Melsztyna, czyli boisko w Grabnie itd.
Trudno nie jest, ale jest kilka odcinków, że trzeba się sprężyć podjeżdżając. W pewnym momencie drogę przeskakuje nam sarna. Dosłownie przeskakuje, tak jak kiedyś , kiedy jechałam na Jamną i przeskoczyła mi z jednej strony wąwozu na drugą, nad głową.
Potem już Las Milowski i droga mi nieznana.Cieszę się, że ją poznałam.. fajne szerokie szutrowe drogi, trochę jak w Sudetach i jak w Dolinie Izy.
Szkoda tylko, że sama to raczej chyba tam nie trafię…. Kiedy dojeżdżamy do Wiaty w Lesie Milowskim, to droga jest mi już znana.
Po drodze pełno cudnych widoków.. bo połączenie górek i Dunajca to jest to.
Uważam, że pod względem walorów widokowych, to śliczna trasa, ładniejsza od trasy maratonu tarnowskiego.
Robi wrażenie.
Niestety przed Melsztynem jesteśmy zmuszeni zawrócić, bo jest już po 19 i raczej ciężko byłoby to objechać i zdążyć przed zmrokiem.
Jedziemy nieznanymi mi kawałkami. Nawet na Panieńskiej, nieznany mi kawałek. Fajnie, wykorzystam go kiedyś na jazdę treningową.
Trasa jest już oznaczona. Raczej nie ma wielkich wątpliwości jeśli chodzi o oznaczenie, chociaż w dwóch chyba miejscach, mieliśmy wątpliwości bo GPS jakby coś innego mówił Sławkowi.
Generalnie bardzo na plus. Dawno nie ucieszyła mnie tak jazda na rowerze.
Trasa technicznie jest łatwa. Przewyższeniowo raczej też.
Jeśli jednak popada.. rzeczywistość się zmieni.
Na dzień dzisiejszy jest sucho, kilka dosłownie błotnych fragmentów.
A wnioski na temat mojej formy.. cóż.. dobre nie są.
Nie ma tragedii, ale nie jestem kondycyjnie przygotowana do walki na maratonie. Do przejechania , przeturlania się przez maraton.. tak, ale do żadnej walki.
Ale w sumie, to nie ma co się dziwić… 1,5 roku przerwy od startów, to robi swoje. Zapewne już nigdy nie dojdę do formy takiej jak kiedyś, ale chcąc wypracować jako taką formę maratonową, musiałabym ciężko pracować, pewnie przez najbliższy rok.
Tak sobie jadąc dzisiaj myślałam…skąd ja miałam tyle siły, żeby przejeżdząc kiedyś takie trudne trasy maratonowe u GG… trudne technicznie, niejednokrotnie w deszczu i błocie, z przewyższeniem 2000 m na np. 55 km. Skąd miałam tyle odwagi, żeby zjeżdżać te zjazdy..
Nie wiem.. dzisiaj… przejechanie takiej trasy.. nie wiem czy byłoby możliwe.
Ale to nie jest dramat.
Ja je już przejechałam… i trudną błotną, upalną Krynicę i Głuszycę… I Istebną.
Naprawdę mega trudne trasy. I tego mi już nikt nie odbierze.
I mogę sobie żyć wspomnieniami, bo naprawdę mam co wspominać.
A póki co , zapraszam 12 maja do Wojnicza!
Warto!
No, ale urlop był niemożliwy, więc zostało popołudnie. Zdawałam sobie sprawę, że nie forsując wielkiego tempa, to będzie raczej ciężka sprawa. I objazd całej trasy może się nie udać.
Żeby zaoszczędzić czas, Sławek Nosal podjechał autem i do Wojnicza pojechaliśmy samochodem z rowerami na dachu. Towarzyszył nam również Łukasz, kolega Sławka , który biega, ale też jeździ na rowerze.
Nawet nie wiedziałam, że to Gimnazjum i Orlik jest tak blisko drogi , którą często jeżdżę. Fajna baza sportowa.
Przygotowaliśmy rowery i w drogę. Była już jednak 17 prawie i trochę źle to widziałam.
No i niestety , pomimo tego, że Sławek miał wgrany ślad trasy, kompletnie źle pojechaliśmy początek. Skręciliśmy pod złym mostem, pojechaliśmy wzdłuż obwodnicy serwisówką, wyjechaliśmy obok starej czwórki i dojechaliśmy do.. Rynku w Wojniczu. W międzyczasie kilka razy się zatrzymywaliśmy, bo Sławek sprawdzał GPS. Więc to zajęło sporo czasu. No i powrót pod Orlika i raz jeszcze.
Trochę moja wina, bo trzeba było wcześniej przeczytać opis trasy i nie byłoby kłopotu. Summa summarum, trafiamy na właściwą drogę i ku mojemu zdumieniu , spostrzegam się , że to są „lasoradłowskie” ścieżki Mirka, w które jedziemy, kiedy mamy dość okolicznych ścieżek „lasoradłowskich”, dwudniakowych.
Początek trasy łatwy i szybki ( chociaż my jechaliśmy tempem wycieczkowym). Oj będzie tam gonitwa będzie… czołówka to będzie pruła pewnie pod 50 km/h.
W sumie potem doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy wiedzieli , ze tak wyglądają te pierwsze kilometry to byśmy je odpuścili, żeby mieć więcej czasu na tereny , które musieliśmy ( jak się potem okazało) odpuścić, czyli okolice melsztyńskie.
Po przejechaniu starej czwórki, zaczyna się fajniejsza część trasy, trochę podjeżdżania i trochę widoków. A potem zaczynają się tereny mi już znajome z moich wycieczek do Melsztyna, czyli boisko w Grabnie itd.
Trudno nie jest, ale jest kilka odcinków, że trzeba się sprężyć podjeżdżając. W pewnym momencie drogę przeskakuje nam sarna. Dosłownie przeskakuje, tak jak kiedyś , kiedy jechałam na Jamną i przeskoczyła mi z jednej strony wąwozu na drugą, nad głową.
Potem już Las Milowski i droga mi nieznana.Cieszę się, że ją poznałam.. fajne szerokie szutrowe drogi, trochę jak w Sudetach i jak w Dolinie Izy.
Szkoda tylko, że sama to raczej chyba tam nie trafię…. Kiedy dojeżdżamy do Wiaty w Lesie Milowskim, to droga jest mi już znana.
Po drodze pełno cudnych widoków.. bo połączenie górek i Dunajca to jest to.
Uważam, że pod względem walorów widokowych, to śliczna trasa, ładniejsza od trasy maratonu tarnowskiego.
Robi wrażenie.
Niestety przed Melsztynem jesteśmy zmuszeni zawrócić, bo jest już po 19 i raczej ciężko byłoby to objechać i zdążyć przed zmrokiem.
Jedziemy nieznanymi mi kawałkami. Nawet na Panieńskiej, nieznany mi kawałek. Fajnie, wykorzystam go kiedyś na jazdę treningową.
Trasa jest już oznaczona. Raczej nie ma wielkich wątpliwości jeśli chodzi o oznaczenie, chociaż w dwóch chyba miejscach, mieliśmy wątpliwości bo GPS jakby coś innego mówił Sławkowi.
Generalnie bardzo na plus. Dawno nie ucieszyła mnie tak jazda na rowerze.
Trasa technicznie jest łatwa. Przewyższeniowo raczej też.
Jeśli jednak popada.. rzeczywistość się zmieni.
Na dzień dzisiejszy jest sucho, kilka dosłownie błotnych fragmentów.
A wnioski na temat mojej formy.. cóż.. dobre nie są.
Nie ma tragedii, ale nie jestem kondycyjnie przygotowana do walki na maratonie. Do przejechania , przeturlania się przez maraton.. tak, ale do żadnej walki.
Ale w sumie, to nie ma co się dziwić… 1,5 roku przerwy od startów, to robi swoje. Zapewne już nigdy nie dojdę do formy takiej jak kiedyś, ale chcąc wypracować jako taką formę maratonową, musiałabym ciężko pracować, pewnie przez najbliższy rok.
Tak sobie jadąc dzisiaj myślałam…skąd ja miałam tyle siły, żeby przejeżdząc kiedyś takie trudne trasy maratonowe u GG… trudne technicznie, niejednokrotnie w deszczu i błocie, z przewyższeniem 2000 m na np. 55 km. Skąd miałam tyle odwagi, żeby zjeżdżać te zjazdy..
Nie wiem.. dzisiaj… przejechanie takiej trasy.. nie wiem czy byłoby możliwe.
Ale to nie jest dramat.
Ja je już przejechałam… i trudną błotną, upalną Krynicę i Głuszycę… I Istebną.
Naprawdę mega trudne trasy. I tego mi już nikt nie odbierze.
I mogę sobie żyć wspomnieniami, bo naprawdę mam co wspominać.
A póki co , zapraszam 12 maja do Wojnicza!
Warto!
Szykujemy sprzęt:)© lemuriza1972
Dalej jadą:)© lemuriza1972
A teraz trochę pod górę© lemuriza1972
Las Milowski© lemuriza1972
Wojnickie widoczki© lemuriza1972
I jeszcze trochę wojnickich widoczków© lemuriza1972
Łukasz podjeżdża© lemuriza1972
- DST 53.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:18
- VAVG 16.06km/h
- VMAX 59.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Kalorie 1400kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
No trasa zapowiada sie fajna, ciekawe tylko czy poleje bo zapowiadaja pogorszenie pogody, byleby tylko nie tak jak 3 maja... Pozdrawiam.
krasu - 16:57 piątek, 10 maja 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!