Niedziela, 12 maja 2013
Maratonowy come back czyli Cyklokarpaty - Wojnicz
Ponieważ podjęłam ( z różnych powodów) decyzję, że odpuszczam znowu maratonowy sezon, nad maratonem w Wojniczu też się długo zastanawiałam ( chociaż nasz przydomowy).
Właściwie jak rozmawiałam z Marcinem ( autorem trasy) jakieś 2 miesiące temu, stanowczo powiedziałam, że nie, bo nie jestem przygotowana do startów.
Potem trochę pojeździłam ( ale absolutnie nie można tego nazwać treningami), no i stwierdziłam, że skoro jakoś tam w miarę mi się jeździ, to może by tak spróbować.
Ale właściwie do ostatniej chwili nie byłam pewna. W końcu decyzję uzależniłam od objazdu trasy. Kiedy ją objechałam, stwierdziłam, że jest ok. Trasa nie jest trudna, w sam raz na powrót po długiej przerwie.
I kiedy wieczorem w czwartek oswoiłam się z tą swoją decyzją – w nocy obudził mnie ból gardła.
„Tylko nie to!” – pomyślałam i natychmiast jeszcze w nocy zaczęłam się ratować różnymi specyfikami.
Udało się obronić, wczoraj czułam nieznaczny ból gardła, ale bez temperatury itd. No to jedziemy!
Wiecie jak to jest wracać na trasy.. nie będąc do tego przygotowanym i po tak długiej przerwie???
To jest właściwie prawie tak jakby się jechało pierwszy maraton w życiu.
I już kiedy przyjechałyśmy z Krysią do Wojnicza.. pomyślałam: co ja tu robię???? Po co? Dlaczego????
I zanim napiszę krótko o wrażeniach z trasy , to muszę to napisać – jest mi strasznie miło, że mnie jeszcze z maratonów pamiętacie, że mogłam zobaczyć tyle znajomych osób… że czułam wsparcie.
Nawet mój kolega z pracy, który mieszka w Wojniczu, przyszedł na start. Kiedy ruszyliśmy, ktoś ( chyba Marcin), krzyczał: dawaj Iza, dawaj.
To takie miłe.
Wzruszyło mnie też bardzo kiedy zaczepił mnie jakiś pan ( skądinąd twarz mi znana) i powiedział: panią to znam…
Ja: skąd?
Niech się pani domyśli.
Chociaż pani nie wygra, to dostanie pani medal dzisiaj.
Zaśmiałam się i powiedziałam: a skąd wie Pan, że nie wygram?
Okazało się, ze pan jest z Urzędu Gminy i że oni tam czytają mojego bloga i są mi wdzięczni za promocje gminy i okolic.
Usłyszałam to potem jeszcze kilkakrotnie, nawet z ust Pana burmistrza podczas dekoracji.
Miło.
Nie sądziłam, że ktoś to doceni, zauważy.
A teraz o organizacji. Byłam na kilkudziesięciu maratonach, wiec porównanie mam.
Organizatorzy na czele z Marcinem, który dwoił się i troił, spisali się na medal. Złoty medal.
Trasa świetnie zabezpieczona ( tu byłam pod dużym wrażeniem, dziękujemy więc i strażakom i policji), oznaczona bezbłędnie, nie miałam wątpliwości ani przez chwilę.
Jeszcze nie spotkałam się z czymś takim, żeby strażak mył mi rower:)
Pierogi smaczne.
Prysznice dostępne.
I nawet pogoda nie najgorsza, trochę zimno, ale to lepsze niż upał, a ta mżawka, która cały czas sobie tam była, wielkiej szkody nie zrobiła, poza tym , ze dość szybko zdjęłam okulary, bo nie było sensu.
Szkoda tylko, ze ograniczona widoczność, takim jak ja , czyli jeżdżącym w ogonie, nie pozwoliła w pełni docenić walorów trasy.
Ja tam wrócę jeszcze nie raz i mam nadzieję, że ci , którzy mieszkają w naszych okolicach też – zaręczam warto przyjechać na wycieczkę i popatrzeć na te widoczki.
A ja? O tym szczerzej jutro w relacji z maratonu.
Cóż.. przyjechałam w ogonie, ale nie przejmuje się tym bardzo, bo szczerze mówiąc to spodziewałam się nawet gorszego czasu. Może i mogłam z siebie dać więcej – zdecydowanie tak, jadać w samotności 10 km odpuściłam sobie jakieś bardziej słuszne tempo, a można było się bardziej postarać.
Ale generalnie…przejechałam.. bez wypadków, wąwóz przejechany ( nie jest taki trudny, jakby się wydawało, zawsze jechałam go jako podjazd , a raczej szłam i zastanawiałam się czy da się zjechać – da się!), bez wypadków, zjazdy o wiele lepiej niż w czwartek.
Nie ukrywam, że chociaż nie jechałam po wynik.. a raczej tym razem wyjątkowo po radość, dobry nastrój, jakąś nadzieję…. To też ten wynik nie był dla mnie bez znaczenia. No nigdy przecież tak nie jest..
Miejsce w kategorii 3, ale w kategorii jechało tylko 4 panie, wiec do tego wyniku nie należy przykładać wielkiej wagi.
Open byłam 4 na ile pań…? Nie wiem.. sprawdzę jak będą wyniki w sieci.
Do Asi Dychtoń, która jest w mojej kategorii straciłam bardzo wiele… bardzo…. Ale Asia, jeździ chyba regularnie już 3 rok, trenuje mocno.. nie to co ja. Jest mocna.
Za to jestem zadowolona z faktu, że na końcówce nie odpuszczałam i ścigałam się z dużo młodszą ( co najmniej 12 lat) koleżanką Alicją z Krynicy i dopiero na 3 km przed metą uciekła mi.
Jak się okazało potem .. wygrała swoją kategorię.
Więc jeszcze coś tam we mnie z tej Izy walczącej, chyba zostało.
A to jest najważniejsze. Resztę można poprawić treningiem, ale żeby był trening i walka na trasie, to psychika ma niebagatelne wrażenie.
Raz jeszcze dziękuję wszystkim za życzliwe słowa.
I mam nadzieję … Do zobaczenia!
Trochę zdjęć
Właściwie jak rozmawiałam z Marcinem ( autorem trasy) jakieś 2 miesiące temu, stanowczo powiedziałam, że nie, bo nie jestem przygotowana do startów.
Potem trochę pojeździłam ( ale absolutnie nie można tego nazwać treningami), no i stwierdziłam, że skoro jakoś tam w miarę mi się jeździ, to może by tak spróbować.
Ale właściwie do ostatniej chwili nie byłam pewna. W końcu decyzję uzależniłam od objazdu trasy. Kiedy ją objechałam, stwierdziłam, że jest ok. Trasa nie jest trudna, w sam raz na powrót po długiej przerwie.
I kiedy wieczorem w czwartek oswoiłam się z tą swoją decyzją – w nocy obudził mnie ból gardła.
„Tylko nie to!” – pomyślałam i natychmiast jeszcze w nocy zaczęłam się ratować różnymi specyfikami.
Udało się obronić, wczoraj czułam nieznaczny ból gardła, ale bez temperatury itd. No to jedziemy!
Wiecie jak to jest wracać na trasy.. nie będąc do tego przygotowanym i po tak długiej przerwie???
To jest właściwie prawie tak jakby się jechało pierwszy maraton w życiu.
I już kiedy przyjechałyśmy z Krysią do Wojnicza.. pomyślałam: co ja tu robię???? Po co? Dlaczego????
I zanim napiszę krótko o wrażeniach z trasy , to muszę to napisać – jest mi strasznie miło, że mnie jeszcze z maratonów pamiętacie, że mogłam zobaczyć tyle znajomych osób… że czułam wsparcie.
Nawet mój kolega z pracy, który mieszka w Wojniczu, przyszedł na start. Kiedy ruszyliśmy, ktoś ( chyba Marcin), krzyczał: dawaj Iza, dawaj.
To takie miłe.
Wzruszyło mnie też bardzo kiedy zaczepił mnie jakiś pan ( skądinąd twarz mi znana) i powiedział: panią to znam…
Ja: skąd?
Niech się pani domyśli.
Chociaż pani nie wygra, to dostanie pani medal dzisiaj.
Zaśmiałam się i powiedziałam: a skąd wie Pan, że nie wygram?
Okazało się, ze pan jest z Urzędu Gminy i że oni tam czytają mojego bloga i są mi wdzięczni za promocje gminy i okolic.
Usłyszałam to potem jeszcze kilkakrotnie, nawet z ust Pana burmistrza podczas dekoracji.
Miło.
Nie sądziłam, że ktoś to doceni, zauważy.
A teraz o organizacji. Byłam na kilkudziesięciu maratonach, wiec porównanie mam.
Organizatorzy na czele z Marcinem, który dwoił się i troił, spisali się na medal. Złoty medal.
Trasa świetnie zabezpieczona ( tu byłam pod dużym wrażeniem, dziękujemy więc i strażakom i policji), oznaczona bezbłędnie, nie miałam wątpliwości ani przez chwilę.
Jeszcze nie spotkałam się z czymś takim, żeby strażak mył mi rower:)
Pierogi smaczne.
Prysznice dostępne.
I nawet pogoda nie najgorsza, trochę zimno, ale to lepsze niż upał, a ta mżawka, która cały czas sobie tam była, wielkiej szkody nie zrobiła, poza tym , ze dość szybko zdjęłam okulary, bo nie było sensu.
Szkoda tylko, ze ograniczona widoczność, takim jak ja , czyli jeżdżącym w ogonie, nie pozwoliła w pełni docenić walorów trasy.
Ja tam wrócę jeszcze nie raz i mam nadzieję, że ci , którzy mieszkają w naszych okolicach też – zaręczam warto przyjechać na wycieczkę i popatrzeć na te widoczki.
A ja? O tym szczerzej jutro w relacji z maratonu.
Cóż.. przyjechałam w ogonie, ale nie przejmuje się tym bardzo, bo szczerze mówiąc to spodziewałam się nawet gorszego czasu. Może i mogłam z siebie dać więcej – zdecydowanie tak, jadać w samotności 10 km odpuściłam sobie jakieś bardziej słuszne tempo, a można było się bardziej postarać.
Ale generalnie…przejechałam.. bez wypadków, wąwóz przejechany ( nie jest taki trudny, jakby się wydawało, zawsze jechałam go jako podjazd , a raczej szłam i zastanawiałam się czy da się zjechać – da się!), bez wypadków, zjazdy o wiele lepiej niż w czwartek.
Nie ukrywam, że chociaż nie jechałam po wynik.. a raczej tym razem wyjątkowo po radość, dobry nastrój, jakąś nadzieję…. To też ten wynik nie był dla mnie bez znaczenia. No nigdy przecież tak nie jest..
Miejsce w kategorii 3, ale w kategorii jechało tylko 4 panie, wiec do tego wyniku nie należy przykładać wielkiej wagi.
Open byłam 4 na ile pań…? Nie wiem.. sprawdzę jak będą wyniki w sieci.
Do Asi Dychtoń, która jest w mojej kategorii straciłam bardzo wiele… bardzo…. Ale Asia, jeździ chyba regularnie już 3 rok, trenuje mocno.. nie to co ja. Jest mocna.
Za to jestem zadowolona z faktu, że na końcówce nie odpuszczałam i ścigałam się z dużo młodszą ( co najmniej 12 lat) koleżanką Alicją z Krynicy i dopiero na 3 km przed metą uciekła mi.
Jak się okazało potem .. wygrała swoją kategorię.
Więc jeszcze coś tam we mnie z tej Izy walczącej, chyba zostało.
A to jest najważniejsze. Resztę można poprawić treningiem, ale żeby był trening i walka na trasie, to psychika ma niebagatelne wrażenie.
Raz jeszcze dziękuję wszystkim za życzliwe słowa.
I mam nadzieję … Do zobaczenia!
Trochę zdjęć
Z Krysią po maratonie© lemuriza1972
Start maratonu wojnickiego© lemuriza1972
Krysia na podium giga© lemuriza1972
Z Anią z Rzeszowa© lemuriza1972
Koledzy z tarnowskiego forum rowerum© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Extra było, udany powrót. Przejechałaś, dojechałaś to się liczy. Zabawa była przednia, nowe okolice (całkiem przyjemne zresztą), wbrew pozorom wcale tak łatwo nie było. Trochę tych podjazdów się nazbierało, a takie interwałki lubią szybko wchodzić w nogi.
Furman - 19:27 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj
Brawo, od dawna wiedziałem że Wojnicz to będzie come back :P Trasa przyjemna, blisko Tarnowa- nie można było nie jechać :) Wynik nie ważny, zwycięzcą jest każdy kto dojechał do mety
labudu - 23:03 niedziela, 12 maja 2013 | linkuj
"Wiecie jak to jest wracać na trasy.. nie będąc do tego przygotowanym i po tak długiej przerwie???" - doskonale znam to uczucie, sam dziś byłem w takiej sytuacji :D Brawo Iza ! Maraton czy trudny czy nie, zawsze stanowi wyzwanie i dziś jemu podołałaś, mam nadzieje że jesteś z siebie bardzo dumna ! :)
uszatek - 20:18 niedziela, 12 maja 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!