Poniedziałek, 13 maja 2013
Cyklokarpaty 2013 - maraton w Wojniczu
Maraton nr 37
Cyklokarpaty - Wojnicz
Miejsce kategoria K2 - 3
Przed ostatnimi zawodami, w których brałam udział, a było to prawie 1,5 roku temu ( Odyseja Ponidziańska), zacytowałam fragment z bloga Kuby z Rowerowania:
„W codziennym życiu trudno jest znaleźć chwile wyczerpania porównywalne do stanów doświadczanych podczas wyścigu kolarskiego (a pewnie i innych dyscyplin wytrzymałościowych). Co przychodzi mi do głowy to: długi dzień, męcząca praca w ogrodzie, praca na budowie, kilkunastogodzinna jazda samochodem, przygotowania do egzaminów, całonocna balanga, brak snu. Ale to zupełnie co innego.
Sławne powiedzenie Furmana "głowa jedzie" dotyczy właśnie nieustannej walki ciała, które wysyła sygnały: "zwolnij", "odpuść", "zjedź na asfalt", "boli", "po co Ci to?" i głowy, która zmusza nogi do kręcenia pokrzykując "nie odpuszczaj", "jeszcze kawałek", "zrzuć ząbek niżej", "dogoń jeszcze tego przed tobą", "nie bądź mięczak"...”
Bo tak to jest na maratonie – trzeba toczyć walkę głównie z samym sobą, potem z innymi.
I jeżeli kiedykolwiek będziecie chcieli sobie zrobić przerwę od startów, to lepiej żeby nie trwała dłużej niż jeden sezon. Bo u mnie był to jeden sezon, a wydaje mi się, że to jak wieczność….
To nie jest łatwe.. wrócić…
Ale było mi ogromnie miło, kiedy słyszałam od wielu znajomych: nareszcie!!!
Miałam dylemat ( kiedy już się zdecydowałam na start) w jakich barwach mam pojechać ten maraton. Jestem członkiem dwóch stowarzyszeń sportowych, no i był kłopot. W końcu zdecydowałam się, że będzie to SOKÓŁ, bo maraton przydomowy. Mam nadzieję, że koleżanki i koledzy z Krakowa, wybaczą i zrozumieją.
Jedziemy do Wojnicza z Krysią. Kiedy wsiadam do samochodu , śmieję się, że to nasza najkrótsza maratonowa droga. No tak, gdzie jej tam do wyjazdów do Karpacza, Głuszycy itd. Do Wojnicza spod mojego bloku jest jakieś 10 km.
Jest zimno i mży. Ale nie jest to ulewa. Przestaję już myśleć – będzie padać – nie będzie. Wszystko mi jedno. Przed maratonem , myślałam – jeśli będzie mocno padać – nie jadę. I to nie dlatego, że się boję, ale nie walczę w generalce, a maraton w ulewie i błocie , chyba na pierwszy po takiej przerwie nie był najlepszy, a poza tym dopiero co rower dostał nowe części, więc w portfelu pusto.
No i tak sobie chodzimy, stoimy, rozmawiamy ze znajomymi, w międzyczasie pochłaniam makaron ( zaczyna się! Węglowodanowa dieta, zwykle na jesieni na makaron nie mogłam już patrzeć).
Podchodzi Pani z Radia RDN. Jak łatwo jest pisać o mtb, a jak trudno mówić… Bo ja jej mam wytłumaczyć, kiedy pyta: dlaczego jeżdżę w wyścigach? Po co?
Mówię: po dobry nastrój na mecie.
Marcin biega, dwoi się i troi, wraz z innymi organizatorami.
Poznaję Anię z Rzeszowa, o której dowiedziałam się poprzedniego wieczora z zupełnie innego forum i wiem, ze koniecznie musimy się spotkać.
Zimnooooo….Przebieramy się i jedziemy z Krysią trochę pokręcić. Po chwili decyduję się na jeszcze jedną koszulkę, chociaż mam trochę obawy czy nie będzie mi za gorąco – nie lubię się przegrzewać. No jest potem za gorąco . Jak jadę pod górę.
Na start przychodzimy późno i stoimy na szarym końcu. Niedobrze. Trzeba będzie próbować „przebić się” do przodu, a wiem, że początek trasy łatwy, bardzo szybki, więc to będzie trudne zadanie.
Ruszamy Krysia, Kolos, Marcin i ja. Dość długo trzymamy się w grupie. Potem Kolos odjeżdża, a Marcin chyba podąża za nim. Mocno. Ponad 30 km/h. Raz z przodu Krysia, raz ja. Mocno, ale wiem, że kiedyś takie początki maratonów byłam w stanie jechać mocniej.
W lesie trochę piachu.. ludzie schodzą z roweru i myślę sobie: a co oni by zrobili w Murowanej? Jak tam prawie cały czas taki piach?
Kończą się płaskie kawałki i zaczynają się niewielkie podjazdy. Cały czas mży, więc ściągam okulary, bo i tak nic nie widzę. Efekt- niestety dzisiaj dość mocno bolące oczy.
Kiedy dojeżdżamy do łąki, która prowadzi w kierunku Lasu Milowskiego, robi się coraz luźniej. Krysia mi odjeżdża, chociaż przez długi czas mam ją w zasięgu wzroku. W pewnej chwili spostrzegam, że za mną .. nikogo nie ma!!! Jestem przerażona. Zawsze bardzo bałam się, że przyjadę na metę ostatnia.. czyżby tym razem miał się spełnić ten czarny sen? W oddali kogoś tam widzę. Myślę sobie: może dojadę… Po jakimś czasie dojeżdżam, mijam i znów.. jestem sama.
Las Milowski jadę w samotności. To źle, bardzo źle. Wiele kilometrów samotnego pedałowania. To bardzo demotywuje. Mam jakiś kryzys psychiczny. Wszystko mi jedno.. nie potrafię się zmotywować. Kompletnie źle się jedzie jak nie ma kogo gonić i nikt nie goni ciebie.
Pod wiatą w Wolnicy Miłosz robi zdjęcia. Krzyczy : to ty Iza tak krzywo jedziesz??? Tak patrzę kto tak krzywo jedzie.
No ja.. bo właśnie nie mogłam bidonu włożyć z powrotem, po po tym jak piłam.
Trasa wilgotna. W porównaniu do tego co było w czwartek kiedy się kurzyło, dość mocno wilgotna. Trzeba uważać w lesie i na łąkach. Tym bardziej , ze wszystko już rozjeżdżone przez kilkaset kół przede mną. Ale idzie spokojnie. Nie ma trudnych zjazdów , więc nic się nie dzieje niedobrego. Rower też sprawuje się bez zarzutu i opony, o które się martwiłam , bo jeżdżę już na nich 3 sezon. Ale to porządne Nobby Nicki DD.
Przed melsztyńskimi okolicami łapię jakby drugi oddech. Niespodziewanie pojawia się wąwóz. Kompletnie go .. nie zauważyłam. Nigdy nie jechałam go od drugiej strony, więc zaczął się niespodziewanie. No i jest wyzwanie zjazdowe. Lubię takie. Znowu lubię takie. Fajnie. Przynosi to dużo przyjemności.
Słyszę za sobą głosy. Ktoś mnie dogania. Słyszę głos kobiecy. Myślę: niedobrze. Jest bufet, a ponieważ mam prawie pusty bidon, to zatrzymuję się. Mija mnie Ania z Rzeszowa, pyta czy wszystko ok.
No ok. Żyję.
Jedziemy razem i chwilę rozmawiamy. Mówię jej na co jeszcze trzeba uważać ( na zjazd z Panieńskiej, bo jest trochę luźnych kamieni). No i myślę sobie : młoda jest, to mnie zaraz myknie pod górę. No i rzeczywiście, mija mnie.
Ale wtedy zapala się we mnie lampka i myślę: no nie.. tak łatwo nie można się poddać. No i zaczynam pedałować. Może nie specjalnie szybko, ale z dobrą kadencją , bardzo równo i to przynosi efekt. Mijam jednego pod górę, drugiego, trzeciego, przestaje liczyć, tylko myślę sobie z uśmiechem: znowu kogoś mijam… Fajne uczucie.
Ania zostaje z tyłu, ale zaraz dojeżdża do mnie jakaś dziewczyna, którą minęłam wcześniej. Walczy. Znowu ją mijam. Wjeżdżamy w las i jest zjazd, taki z gatunku koleiniastych. Popełniam błąd , wybieram złą ścieżkę i żeby się ratować przed zatrzymaniem, muszę objechać go górą. Ale to zajmuje zbyt wiele czasu. Dziewczyna mnie wyprzedza, podśpiewując pod nosem. Myślę sobie: zaraz, zaraz, to nie koniec. I tak sobie jedziemy aż do Panieńskiej razem.
Pyta mnie z której jestem kategorii. Mówię: a nie wiem.. nawet się tym nie interesowałam. Coś tu się pozmieniało w tym cyklu, a jakie są te kategorie?
Ona mówi: no K1 do 29 lat.
- eeee… to ja mam 41 – mówię.
- Ile??? Żartujesz?
No pewnie trudno uwierzyć, że pani w wieku 41 lat, chce się jeszcze jeździć na rowerze.
Ma na imię Ala. Na spodenkach jakiś napis.. coś z Krynicą.
Zaczyna się zjazd z Panieńskiej. Na końcówce masa luźnych kamieni. Ala widzę, ze chyba się boi. Myślę sobie: moja szansa…
Puszczam hamulce prawie całkowicie… mijam Alę. Mam nadzieję, ze mam już ją z głowy, ale twarda jest.
Podjazd, słyszę , że jest tuż za mną.
Na podjeździe ktoś krzyczy: Maja Włoszczowska.
No tak , kobiet jest tak mało… że każda to Maja. Jakieś dzieci widząc moją koszulkę krzyczą: Orzeł Tarnów…
No śmieję się, pomimo, że jestem zmęczona. Ala mnie mija i mówi: teraz ja wyjdę na zmianę. No i odjeżdża mi. Wiem, że już tylko kilka kilometrów do mety, ale nie daje rady, tej młodszej o kilkanaście lat dziewczynie. Nie tym razem.
Ale potem znowu jakiś nagły przypływ sił ( jak to przed metą) i lecę starą czwórką chyba 35 km/h. I myślę sobie: skąd jeszcze te siły?
I muszę się przyznać, że na kilka km przed metą… pomyślałam sobie: JEST MARATON. A JA ZNOWU DOJEŻDŻAM DO METY. ZNOWU!
I łezka zakręciła mi się w oku, zupełnie jak na moim pierwszym krakowskim maratonie. No.. cudowne uczucie. Po to uczucie właśnie jedzie się do mety.
A teraz podsumowanie ( ale długie będzie):
Wynik… w kategorii miejsce 3, open kobiety 4 na chyba 8 kobiet. Open w ogóle.. szary koniec.
Czas kiepski.. ale mogę tym razem to przełknąć, bo to byłą taka próba.. czy jeszcze mi się chce. Czy to przynosi radość.
Chce się. Przynosi radość. To był mój 37 maraton, może więc dociągnę do jubileuszu?
Mocy i wytrzymałości jeszcze nie ma, ale wiem, że jakbym się spręzyła jadąc ten samotny kawałek, byłoby lepiej. Bo można było. Dzisiaj nie czuję się zmęczona, nic mnie nie boli, więc nie dałam z siebie wszystkiego. Na pewno nie.
Trasa: nie była trudna. Jedna z łatwiejszych, które jechałam. Bywały łatwiejsze np. Cyklokarpaty Krosno 2008 czy Michałowice 2008 ( tyle, ze wtedy potężny upał dał się we znaki). No, ale trudno byłoby powiedzieć, że to była trasa, która sprawia trudności. Tylko 1000 m przewyższenia na 53 km . Zdarzało mi się jechać na tylu samu km dwa razy większe przewyższenie i z mocno technicznymi kawałkami. Ale dzisiaj byłoby mi bardzo trudno przejechać taką trasę.
Więc ta wojnicka była w sam raz. Trasa jak już pisałam wcześniej – malownicza. Więc warto na nią wrócić, zwłaszcza jesienią.. kolory… bajka. Dunajec w dole – bajka.
Organizacja – super. Naprawdę wyszło wszystko tak jak powinno.
Zabezpieczenie trasy, oznaczenie,jedzenie, strażacy myjący rowery, prysznicy.
Brawo Marcin i spółka.
I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz – ludzie na trasie… te brawa, doping, okrzyki, zdjęcia… ogromnie miłe, ogromnie ważne, motywujące, potrzebne.
Ania jadąca za mną powiedziała: fajnych tu ludzi macie….
No i niech to będzie zdanie podsumowujące.
I kilka zdjęć, głównie autorstwa Angeliny, która wytrwale robi zdjęcia na Cyklo.
I dwa „pożyczone” ze strony Velonews.
Cyklokarpaty - Wojnicz
Miejsce kategoria K2 - 3
Przed ostatnimi zawodami, w których brałam udział, a było to prawie 1,5 roku temu ( Odyseja Ponidziańska), zacytowałam fragment z bloga Kuby z Rowerowania:
„W codziennym życiu trudno jest znaleźć chwile wyczerpania porównywalne do stanów doświadczanych podczas wyścigu kolarskiego (a pewnie i innych dyscyplin wytrzymałościowych). Co przychodzi mi do głowy to: długi dzień, męcząca praca w ogrodzie, praca na budowie, kilkunastogodzinna jazda samochodem, przygotowania do egzaminów, całonocna balanga, brak snu. Ale to zupełnie co innego.
Sławne powiedzenie Furmana "głowa jedzie" dotyczy właśnie nieustannej walki ciała, które wysyła sygnały: "zwolnij", "odpuść", "zjedź na asfalt", "boli", "po co Ci to?" i głowy, która zmusza nogi do kręcenia pokrzykując "nie odpuszczaj", "jeszcze kawałek", "zrzuć ząbek niżej", "dogoń jeszcze tego przed tobą", "nie bądź mięczak"...”
Bo tak to jest na maratonie – trzeba toczyć walkę głównie z samym sobą, potem z innymi.
I jeżeli kiedykolwiek będziecie chcieli sobie zrobić przerwę od startów, to lepiej żeby nie trwała dłużej niż jeden sezon. Bo u mnie był to jeden sezon, a wydaje mi się, że to jak wieczność….
To nie jest łatwe.. wrócić…
Ale było mi ogromnie miło, kiedy słyszałam od wielu znajomych: nareszcie!!!
Miałam dylemat ( kiedy już się zdecydowałam na start) w jakich barwach mam pojechać ten maraton. Jestem członkiem dwóch stowarzyszeń sportowych, no i był kłopot. W końcu zdecydowałam się, że będzie to SOKÓŁ, bo maraton przydomowy. Mam nadzieję, że koleżanki i koledzy z Krakowa, wybaczą i zrozumieją.
Jedziemy do Wojnicza z Krysią. Kiedy wsiadam do samochodu , śmieję się, że to nasza najkrótsza maratonowa droga. No tak, gdzie jej tam do wyjazdów do Karpacza, Głuszycy itd. Do Wojnicza spod mojego bloku jest jakieś 10 km.
Jest zimno i mży. Ale nie jest to ulewa. Przestaję już myśleć – będzie padać – nie będzie. Wszystko mi jedno. Przed maratonem , myślałam – jeśli będzie mocno padać – nie jadę. I to nie dlatego, że się boję, ale nie walczę w generalce, a maraton w ulewie i błocie , chyba na pierwszy po takiej przerwie nie był najlepszy, a poza tym dopiero co rower dostał nowe części, więc w portfelu pusto.
No i tak sobie chodzimy, stoimy, rozmawiamy ze znajomymi, w międzyczasie pochłaniam makaron ( zaczyna się! Węglowodanowa dieta, zwykle na jesieni na makaron nie mogłam już patrzeć).
Podchodzi Pani z Radia RDN. Jak łatwo jest pisać o mtb, a jak trudno mówić… Bo ja jej mam wytłumaczyć, kiedy pyta: dlaczego jeżdżę w wyścigach? Po co?
Mówię: po dobry nastrój na mecie.
Marcin biega, dwoi się i troi, wraz z innymi organizatorami.
Poznaję Anię z Rzeszowa, o której dowiedziałam się poprzedniego wieczora z zupełnie innego forum i wiem, ze koniecznie musimy się spotkać.
Zimnooooo….Przebieramy się i jedziemy z Krysią trochę pokręcić. Po chwili decyduję się na jeszcze jedną koszulkę, chociaż mam trochę obawy czy nie będzie mi za gorąco – nie lubię się przegrzewać. No jest potem za gorąco . Jak jadę pod górę.
Na start przychodzimy późno i stoimy na szarym końcu. Niedobrze. Trzeba będzie próbować „przebić się” do przodu, a wiem, że początek trasy łatwy, bardzo szybki, więc to będzie trudne zadanie.
Ruszamy Krysia, Kolos, Marcin i ja. Dość długo trzymamy się w grupie. Potem Kolos odjeżdża, a Marcin chyba podąża za nim. Mocno. Ponad 30 km/h. Raz z przodu Krysia, raz ja. Mocno, ale wiem, że kiedyś takie początki maratonów byłam w stanie jechać mocniej.
W lesie trochę piachu.. ludzie schodzą z roweru i myślę sobie: a co oni by zrobili w Murowanej? Jak tam prawie cały czas taki piach?
Kończą się płaskie kawałki i zaczynają się niewielkie podjazdy. Cały czas mży, więc ściągam okulary, bo i tak nic nie widzę. Efekt- niestety dzisiaj dość mocno bolące oczy.
Kiedy dojeżdżamy do łąki, która prowadzi w kierunku Lasu Milowskiego, robi się coraz luźniej. Krysia mi odjeżdża, chociaż przez długi czas mam ją w zasięgu wzroku. W pewnej chwili spostrzegam, że za mną .. nikogo nie ma!!! Jestem przerażona. Zawsze bardzo bałam się, że przyjadę na metę ostatnia.. czyżby tym razem miał się spełnić ten czarny sen? W oddali kogoś tam widzę. Myślę sobie: może dojadę… Po jakimś czasie dojeżdżam, mijam i znów.. jestem sama.
Las Milowski jadę w samotności. To źle, bardzo źle. Wiele kilometrów samotnego pedałowania. To bardzo demotywuje. Mam jakiś kryzys psychiczny. Wszystko mi jedno.. nie potrafię się zmotywować. Kompletnie źle się jedzie jak nie ma kogo gonić i nikt nie goni ciebie.
Pod wiatą w Wolnicy Miłosz robi zdjęcia. Krzyczy : to ty Iza tak krzywo jedziesz??? Tak patrzę kto tak krzywo jedzie.
No ja.. bo właśnie nie mogłam bidonu włożyć z powrotem, po po tym jak piłam.
Trasa wilgotna. W porównaniu do tego co było w czwartek kiedy się kurzyło, dość mocno wilgotna. Trzeba uważać w lesie i na łąkach. Tym bardziej , ze wszystko już rozjeżdżone przez kilkaset kół przede mną. Ale idzie spokojnie. Nie ma trudnych zjazdów , więc nic się nie dzieje niedobrego. Rower też sprawuje się bez zarzutu i opony, o które się martwiłam , bo jeżdżę już na nich 3 sezon. Ale to porządne Nobby Nicki DD.
Przed melsztyńskimi okolicami łapię jakby drugi oddech. Niespodziewanie pojawia się wąwóz. Kompletnie go .. nie zauważyłam. Nigdy nie jechałam go od drugiej strony, więc zaczął się niespodziewanie. No i jest wyzwanie zjazdowe. Lubię takie. Znowu lubię takie. Fajnie. Przynosi to dużo przyjemności.
Słyszę za sobą głosy. Ktoś mnie dogania. Słyszę głos kobiecy. Myślę: niedobrze. Jest bufet, a ponieważ mam prawie pusty bidon, to zatrzymuję się. Mija mnie Ania z Rzeszowa, pyta czy wszystko ok.
No ok. Żyję.
Jedziemy razem i chwilę rozmawiamy. Mówię jej na co jeszcze trzeba uważać ( na zjazd z Panieńskiej, bo jest trochę luźnych kamieni). No i myślę sobie : młoda jest, to mnie zaraz myknie pod górę. No i rzeczywiście, mija mnie.
Ale wtedy zapala się we mnie lampka i myślę: no nie.. tak łatwo nie można się poddać. No i zaczynam pedałować. Może nie specjalnie szybko, ale z dobrą kadencją , bardzo równo i to przynosi efekt. Mijam jednego pod górę, drugiego, trzeciego, przestaje liczyć, tylko myślę sobie z uśmiechem: znowu kogoś mijam… Fajne uczucie.
Ania zostaje z tyłu, ale zaraz dojeżdża do mnie jakaś dziewczyna, którą minęłam wcześniej. Walczy. Znowu ją mijam. Wjeżdżamy w las i jest zjazd, taki z gatunku koleiniastych. Popełniam błąd , wybieram złą ścieżkę i żeby się ratować przed zatrzymaniem, muszę objechać go górą. Ale to zajmuje zbyt wiele czasu. Dziewczyna mnie wyprzedza, podśpiewując pod nosem. Myślę sobie: zaraz, zaraz, to nie koniec. I tak sobie jedziemy aż do Panieńskiej razem.
Pyta mnie z której jestem kategorii. Mówię: a nie wiem.. nawet się tym nie interesowałam. Coś tu się pozmieniało w tym cyklu, a jakie są te kategorie?
Ona mówi: no K1 do 29 lat.
- eeee… to ja mam 41 – mówię.
- Ile??? Żartujesz?
No pewnie trudno uwierzyć, że pani w wieku 41 lat, chce się jeszcze jeździć na rowerze.
Ma na imię Ala. Na spodenkach jakiś napis.. coś z Krynicą.
Zaczyna się zjazd z Panieńskiej. Na końcówce masa luźnych kamieni. Ala widzę, ze chyba się boi. Myślę sobie: moja szansa…
Puszczam hamulce prawie całkowicie… mijam Alę. Mam nadzieję, ze mam już ją z głowy, ale twarda jest.
Podjazd, słyszę , że jest tuż za mną.
Na podjeździe ktoś krzyczy: Maja Włoszczowska.
No tak , kobiet jest tak mało… że każda to Maja. Jakieś dzieci widząc moją koszulkę krzyczą: Orzeł Tarnów…
No śmieję się, pomimo, że jestem zmęczona. Ala mnie mija i mówi: teraz ja wyjdę na zmianę. No i odjeżdża mi. Wiem, że już tylko kilka kilometrów do mety, ale nie daje rady, tej młodszej o kilkanaście lat dziewczynie. Nie tym razem.
Ale potem znowu jakiś nagły przypływ sił ( jak to przed metą) i lecę starą czwórką chyba 35 km/h. I myślę sobie: skąd jeszcze te siły?
I muszę się przyznać, że na kilka km przed metą… pomyślałam sobie: JEST MARATON. A JA ZNOWU DOJEŻDŻAM DO METY. ZNOWU!
I łezka zakręciła mi się w oku, zupełnie jak na moim pierwszym krakowskim maratonie. No.. cudowne uczucie. Po to uczucie właśnie jedzie się do mety.
A teraz podsumowanie ( ale długie będzie):
Wynik… w kategorii miejsce 3, open kobiety 4 na chyba 8 kobiet. Open w ogóle.. szary koniec.
Czas kiepski.. ale mogę tym razem to przełknąć, bo to byłą taka próba.. czy jeszcze mi się chce. Czy to przynosi radość.
Chce się. Przynosi radość. To był mój 37 maraton, może więc dociągnę do jubileuszu?
Mocy i wytrzymałości jeszcze nie ma, ale wiem, że jakbym się spręzyła jadąc ten samotny kawałek, byłoby lepiej. Bo można było. Dzisiaj nie czuję się zmęczona, nic mnie nie boli, więc nie dałam z siebie wszystkiego. Na pewno nie.
Trasa: nie była trudna. Jedna z łatwiejszych, które jechałam. Bywały łatwiejsze np. Cyklokarpaty Krosno 2008 czy Michałowice 2008 ( tyle, ze wtedy potężny upał dał się we znaki). No, ale trudno byłoby powiedzieć, że to była trasa, która sprawia trudności. Tylko 1000 m przewyższenia na 53 km . Zdarzało mi się jechać na tylu samu km dwa razy większe przewyższenie i z mocno technicznymi kawałkami. Ale dzisiaj byłoby mi bardzo trudno przejechać taką trasę.
Więc ta wojnicka była w sam raz. Trasa jak już pisałam wcześniej – malownicza. Więc warto na nią wrócić, zwłaszcza jesienią.. kolory… bajka. Dunajec w dole – bajka.
Organizacja – super. Naprawdę wyszło wszystko tak jak powinno.
Zabezpieczenie trasy, oznaczenie,jedzenie, strażacy myjący rowery, prysznicy.
Brawo Marcin i spółka.
I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz – ludzie na trasie… te brawa, doping, okrzyki, zdjęcia… ogromnie miłe, ogromnie ważne, motywujące, potrzebne.
Ania jadąca za mną powiedziała: fajnych tu ludzi macie….
No i niech to będzie zdanie podsumowujące.
I kilka zdjęć, głównie autorstwa Angeliny, która wytrwale robi zdjęcia na Cyklo.
I dwa „pożyczone” ze strony Velonews.
Gdzieś tam na trasie wojnickiej© lemuriza1972
Jakieś przerażenie w oczach? czy coś...:)© lemuriza1972
Pani goni pana© lemuriza1972
Z Alą z Krynicy© lemuriza1972
Zjazd wąwozem© lemuriza1972
Wojnickie trofeum© lemuriza1972
Na podium z Asią Dychtoń© lemuriza1972
- DST 54.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:12
- VAVG 16.88km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 156.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 156 ( 82%)
- Kalorie 1400kcal
- Podjazdy 1000m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Tuannika ja chyba jechałem koło Ciebie jakieś pierwsze 20km o ile dobrze kojarzę, mieszaliśmy się a potem już mi gdzieś zniknąłeś. W takiej niebieskiej bluzie jechałem, chudy i wysoki :)
Dla mnie najgorsze były polne drogi takie prawie zaorane bo mój "amor" wybiera już tylko dziury do chin i wszystko w rękach czułem. Teraz czas poćwiczyć zjazdy i może coś w tym roku jeszcze pojechać. krasu - 13:07 środa, 15 maja 2013 | linkuj
Dla mnie najgorsze były polne drogi takie prawie zaorane bo mój "amor" wybiera już tylko dziury do chin i wszystko w rękach czułem. Teraz czas poćwiczyć zjazdy i może coś w tym roku jeszcze pojechać. krasu - 13:07 środa, 15 maja 2013 | linkuj
Gratulacje. Super się czyta. Dobry powrót do ścigania. Dobrze że przekonaliście mnie do jazdy bo to fajne doświadczenie i wynik zadowala. Szczególnie że w tym roku w terenie zrobiłem może 2 km i bałem się tych zjazdów :)
Pozdrawiam Tuannika - 16:30 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj
Pozdrawiam Tuannika - 16:30 wtorek, 14 maja 2013 | linkuj
Gratulacje :) To może znowu będzie można u Ciebie poczytać relacje z maratonów, byłoby świetnie. Ja maraton ukończyłem i nie byłem ostatni także cele na pierwszy maraton osiągnięte, w następnym trzeba się postarać o lepszy wynik. Pozdrawiam.
krasu - 19:06 poniedziałek, 13 maja 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!