Sobota, 13 lipca 2013
MTB MARATHON PIWNICZNA
Piwniczna….
Po przejechaniu maratonu w Wojniczu, zaczęłam o niej myśleć. Chciałam raz jeszcze w życiu popróbować się górskim maratonem, a że Piwniczna przydomowa… to wiadomo…
I właściwie o Piwnicznej myślałam podczas każdej mojej jazdy od 12 maja. Analizowałam jazdy pod kątem przydatności do zmierzenia się z tą trasą.
Niestety nie wszystko wyszło tak jakbym chciała, pomimo tego postanowiłam spróbować.
Dlaczego?
To było dla mnie ważne.
Chciałam sobie udowodnić po ubiegłorocznym kryzysie życiowym, a w związku z tym kryzysie sportowym również , że jeszcze dam radę, pomimo moich 41 lat.
Dlatego ten maraton był dla mnie tak ważny. Pod względem mentalnym. Bo tu nie chodzi o to, żeby pokazać innym – patrzcie jaka jestem dzielna. Nie.
Chodziło o to, żeby pokazać samej sobie – widzisz .. potrafisz, jeszcze w wielu życiowych sytuacjach dasz sobie radę.
Bo sport na wzmacnia. I tu nie chodzi tylko o rywalizację z innymi.
Kto cokolwiek robi w temacie sportu, kto stawia sobie cele, wyzwania, temu tłumaczyć nie muszę o co chodzi.
Dwa lata nie było mnie u GG ( prawie, bo ostatni maraton jechałam we wrześniu w Istebnej w 2011r.)
Dzisiaj Piotrek Klonowicz w rozmowie telefonicznej po maratonie,powiedział mi: toś sobie wybrała maraton…
No tak. Może nie tyle maraton a czas , bo w innych warunkach nie byłyby aż takich ciężki. Śmiem twierdzić, że jeden z łatwiejszych jeśli chodzi o te golonkowe, ale dzisiaj…
Dzisiaj okoliczności sprawiły, że to była prawdziwa rzeźnia dla :
Sprzętu, psychiki i organizmu.
Deszcz , który zaczął intensywnie padać na 15 minut przed startem i odpuścił chyba tylko na 10 min w czasie całej mojej jazdy, bardzo niska temperatura, ( podobno 8 stopni), wiatr….
Było tak zimno, ze trudno mi to opisać, tak mokro i tak błotniście, że nie pamiętam kiedy jechałam w takich warunkach.
Nawet pamiętne deszczowo- błotne Gorlice na nieukończonym dystansie giga, pod względem temperatury wspominam dużo lepiej.
Naprawdę ciężko na to wszystko znaleźć właściwie słowa.
Napęd nie działał, tylny hamulec straciłam na 25 km, przedni na 40 km.
Ostatnie 10 km było z buta, stąd czas na mecie 6 godzin 12 min, po prostu tragiczny. Do tego na tym 5 km podjeździe dopadłą mnie migrena , no i momentalnie aura i niewiele widzę i ogólnie osłabienie. Kto ma takie dolegliwości, wie jakie to ciężkie.
Zakładałam , że przejadę ten maraton w ciągu 4 godzin. Byłoby to możliwe w normalnych warunkach.
Rozważałam opcję zejścia z trasy. Nie zeszłam…
I z tego jestem dumna, że podołałam trudom tej trasy. Z wyniku - nie.
Niby byłam 1 w kategorii K4 ( nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek będę pierwsza u Golonki). To oczywiście jest przyjemne, ale… to wynik tego, że rywalek było mało, no i raczej pewnie takie mniej jeżdżące.
Generalnie w open przyjechałam na szarym końcu.
Ale to nie ma znaczenia – bo dojechałam, a raczej doszłam, bo po raz pierwszy na metę wchodziłam ( meta była pod górę, a mnie nie działający napęd nie pozwolił na jechanie).
Każdy kto jechał dzisiaj, wie, że dotarcie na metę łatwe nie było.
Gratulacje dla wszystkich, którym się udało.
I jeszcze jedno.
W ubiegłym roku, mój blog zmienił nieco charakter, było mniej radośnie ( takie okoliczności życiowe) i nie było maratonowo, bo przez te okoliczności życiowe przestałam jeździć.
Wiem, że w związku z tym wielu czytelników zapewne ode mnie odeszło.
Tym, którzy zostali i przetrwali ten ciężki dla mnie czas – bardzo dziękuję.
Dzisiejsze moje dotarcie do mety zawdzięczam również Wam. Bo jeśli wiesz, że ktoś Cię wspiera, to jest to dużą motywacją.
DZIĘKUJĘ!
Po przejechaniu maratonu w Wojniczu, zaczęłam o niej myśleć. Chciałam raz jeszcze w życiu popróbować się górskim maratonem, a że Piwniczna przydomowa… to wiadomo…
I właściwie o Piwnicznej myślałam podczas każdej mojej jazdy od 12 maja. Analizowałam jazdy pod kątem przydatności do zmierzenia się z tą trasą.
Niestety nie wszystko wyszło tak jakbym chciała, pomimo tego postanowiłam spróbować.
Dlaczego?
To było dla mnie ważne.
Chciałam sobie udowodnić po ubiegłorocznym kryzysie życiowym, a w związku z tym kryzysie sportowym również , że jeszcze dam radę, pomimo moich 41 lat.
Dlatego ten maraton był dla mnie tak ważny. Pod względem mentalnym. Bo tu nie chodzi o to, żeby pokazać innym – patrzcie jaka jestem dzielna. Nie.
Chodziło o to, żeby pokazać samej sobie – widzisz .. potrafisz, jeszcze w wielu życiowych sytuacjach dasz sobie radę.
Bo sport na wzmacnia. I tu nie chodzi tylko o rywalizację z innymi.
Kto cokolwiek robi w temacie sportu, kto stawia sobie cele, wyzwania, temu tłumaczyć nie muszę o co chodzi.
Dwa lata nie było mnie u GG ( prawie, bo ostatni maraton jechałam we wrześniu w Istebnej w 2011r.)
Dzisiaj Piotrek Klonowicz w rozmowie telefonicznej po maratonie,powiedział mi: toś sobie wybrała maraton…
No tak. Może nie tyle maraton a czas , bo w innych warunkach nie byłyby aż takich ciężki. Śmiem twierdzić, że jeden z łatwiejszych jeśli chodzi o te golonkowe, ale dzisiaj…
Dzisiaj okoliczności sprawiły, że to była prawdziwa rzeźnia dla :
Sprzętu, psychiki i organizmu.
Deszcz , który zaczął intensywnie padać na 15 minut przed startem i odpuścił chyba tylko na 10 min w czasie całej mojej jazdy, bardzo niska temperatura, ( podobno 8 stopni), wiatr….
Było tak zimno, ze trudno mi to opisać, tak mokro i tak błotniście, że nie pamiętam kiedy jechałam w takich warunkach.
Nawet pamiętne deszczowo- błotne Gorlice na nieukończonym dystansie giga, pod względem temperatury wspominam dużo lepiej.
Naprawdę ciężko na to wszystko znaleźć właściwie słowa.
Napęd nie działał, tylny hamulec straciłam na 25 km, przedni na 40 km.
Ostatnie 10 km było z buta, stąd czas na mecie 6 godzin 12 min, po prostu tragiczny. Do tego na tym 5 km podjeździe dopadłą mnie migrena , no i momentalnie aura i niewiele widzę i ogólnie osłabienie. Kto ma takie dolegliwości, wie jakie to ciężkie.
Zakładałam , że przejadę ten maraton w ciągu 4 godzin. Byłoby to możliwe w normalnych warunkach.
Rozważałam opcję zejścia z trasy. Nie zeszłam…
I z tego jestem dumna, że podołałam trudom tej trasy. Z wyniku - nie.
Niby byłam 1 w kategorii K4 ( nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek będę pierwsza u Golonki). To oczywiście jest przyjemne, ale… to wynik tego, że rywalek było mało, no i raczej pewnie takie mniej jeżdżące.
Generalnie w open przyjechałam na szarym końcu.
Ale to nie ma znaczenia – bo dojechałam, a raczej doszłam, bo po raz pierwszy na metę wchodziłam ( meta była pod górę, a mnie nie działający napęd nie pozwolił na jechanie).
Każdy kto jechał dzisiaj, wie, że dotarcie na metę łatwe nie było.
Gratulacje dla wszystkich, którym się udało.
I jeszcze jedno.
W ubiegłym roku, mój blog zmienił nieco charakter, było mniej radośnie ( takie okoliczności życiowe) i nie było maratonowo, bo przez te okoliczności życiowe przestałam jeździć.
Wiem, że w związku z tym wielu czytelników zapewne ode mnie odeszło.
Tym, którzy zostali i przetrwali ten ciężki dla mnie czas – bardzo dziękuję.
Dzisiejsze moje dotarcie do mety zawdzięczam również Wam. Bo jeśli wiesz, że ktoś Cię wspiera, to jest to dużą motywacją.
DZIĘKUJĘ!
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Miałem podjechać z rana do Piwnicznej pokibicować na starcie ale pogoda pokrzyżowała plany a patrząc na górki z perspektywy dolinki domyślałem się że nie jest za ciekawie tak wiec gratuluje ukończenia wyścigu powinnaś być z siebie bardzo zadowolona pozdrawiam.
GraLo - 09:07 niedziela, 14 lipca 2013 | linkuj
Trochę oportunizmu w tym co teraz napiszę, ale wiek 41 lat to dobry moment na powrót do sektora startowego, by brylować w kategorii K4 ;] No ale pewnie nie o to Ci chodziło. Pokonanie własnych ograniczeń jest z pewnością bardziej satysfakcjonujące niż pokonanie rywali. Mimo wszystko -gratulacje.
To że zrobiło się mniej radośnie nie znaczy że się nie czyta Twojego bloga. Ludziom po prostu trudniej komentować wpisy bardziej osobiste i te traktujące o bolesnych sprawach. Ot cała tajemnica.
klosiu -dobry patent z tym zaklejaniem dziur w zacisku. Nie znałem. Jak się nie jeździ u GG to się nie wie o takich sposobach :p Choć jak czytam nie na 100% skuteczne ;] marusia - 21:48 sobota, 13 lipca 2013 | linkuj
To że zrobiło się mniej radośnie nie znaczy że się nie czyta Twojego bloga. Ludziom po prostu trudniej komentować wpisy bardziej osobiste i te traktujące o bolesnych sprawach. Ot cała tajemnica.
klosiu -dobry patent z tym zaklejaniem dziur w zacisku. Nie znałem. Jak się nie jeździ u GG to się nie wie o takich sposobach :p Choć jak czytam nie na 100% skuteczne ;] marusia - 21:48 sobota, 13 lipca 2013 | linkuj
Widzę że pogoda nie odpuszcza :). Te rejony w deszczu to rzeczywiście rzeźnia, tym bardziej gratuluję ukończenia i pudła :).
Na hamulce w takich warunkach jest stary golonkowy sposób - trzeba zakleić te zewnętrzne otwory w zaciskach taśmą izolacyjną. Syf nie leci do środka, klocki się nie ścierają. Całe Trophy w tym roku przejechałem na jednym komplecie dzięki temu :). klosiu - 20:55 sobota, 13 lipca 2013 | linkuj
Na hamulce w takich warunkach jest stary golonkowy sposób - trzeba zakleić te zewnętrzne otwory w zaciskach taśmą izolacyjną. Syf nie leci do środka, klocki się nie ścierają. Całe Trophy w tym roku przejechałem na jednym komplecie dzięki temu :). klosiu - 20:55 sobota, 13 lipca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!