Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2010
Dystans całkowity: | 624.00 km (w terenie 177.00 km; 28.37%) |
Czas w ruchu: | 34:29 |
Średnia prędkość: | 17.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3500 m |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 39.00 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Piątek, 3 września 2010
Wyzwanie:))))))
Paula Gorycka z brązowym medalem pomimo trzech upadków...
Brawo!!!!!
dzisiaj jazda dość spokojna, wiecej rozmawialismy z Mirkiem niż skupialiśmy sie na jeździe.
Nasz tradycyjna trasa po lesie Radłowskim juz nie istenieje ze względu na .. budowę autostrady.
Stąd żeby przedostać się do lasu wpakowaliśmy sie w błoto momentami przyzpominające to z maratonu w Kowie.
A potem w lesie kompletnie nie po żadnej drodze czy ścieżce, tylko przez jakieś trawska, krzaki, konary wzdłuż wezbranego potoku Ulga.
No.. fajnie było:) Przygodowo.
No i Mirek "rzucił" prozpozycję: wspolnego startu w Odysei Jesiennej w Gródku
http://www.compass.krakow.pl/odyseja/o_jesienna.php
ha.. przyznam ja też myslałam o tym, ale nie a kategoriach "koleżanki" z druzyny Mirka ( no bo Mirek to mistrz rajdów przygodowych). Myslałam raczej o namówieniu kogos na start ze mną.
No cóż... strasznie mnie to nęci, kusi, decyzji jeszcze nie podjęłam ( czyżby? haha... chyba jednak.. podjęłam:)). Taka nowa przygoda, nowe wyzwanie.
Zupełnie coś innego niż maraton.
Przecież cały sezon mówię, ze brakuje mi jakiegoś nowego wyzwania.
jednego czego sie boję to dystansu ( 100 km w pierwszy dzien) i.. drugiego dnia ( 75 km). Nigdy nie startowałam dzien po dniu. No i pogody.. to bedzie już październik.
Ale dzisiaj przeczytałam słowa Andrzeja Piątka: w kolarstwie górskim, ten kto sie boi, nie wygrywa.
No dla mnie wygrana - to byłoby ukonczenie tego wyścigu.
To co? próbujemy Pani Izo?:)
No i tak na koniec.. miało już nie być refleksyjnie, ale jednak będzie.
Dostałam dzisiaj prezent ( bo imieniny mam) z płytą spektaklu Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego ( lubię Magde Umer za ciepły głos i ciepłą duszę).
No więc do sprzątania puściłam sobie płytę Pani Magdy i przypomniała mi ona jedną z moich ulubionych piosenek. Jedna z najbardziej optymistycznych piosenek jakie slyszałam. Najbardziej lubię ten fragment o Ikarze, bo czasem jestem jak ten Ikar:)
Zanim ją tu "wkleję" to jeszcze jedno zdanie .. ale mnie dzisiaj musnęło szczescie tą propozycją startu w Odysei:)
Przez kolejne grudnie maje
Każdy goni jak szalony
A za nami pozostaje
Sto okazji przegapionych
Ktoś wytyka nam, co chwila
W mróz czy upał
W zimę w lecie
Szans niedostrzeżonych tyle
I ktoś rację ma, lecz przecież
Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie
Długo nie
Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne by, choć raz w miesiącu
Mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku
Po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho
Takie prościuteńkie słowa
Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze piękne sny marzenia plany
Tylko nie ulegajmy
Przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy chęć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie
Długo nie
Jeszcze w zielone gramy chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar, co nieraz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy
Lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie
Długo nie....
Brawo!!!!!
dzisiaj jazda dość spokojna, wiecej rozmawialismy z Mirkiem niż skupialiśmy sie na jeździe.
Nasz tradycyjna trasa po lesie Radłowskim juz nie istenieje ze względu na .. budowę autostrady.
Stąd żeby przedostać się do lasu wpakowaliśmy sie w błoto momentami przyzpominające to z maratonu w Kowie.
A potem w lesie kompletnie nie po żadnej drodze czy ścieżce, tylko przez jakieś trawska, krzaki, konary wzdłuż wezbranego potoku Ulga.
No.. fajnie było:) Przygodowo.
No i Mirek "rzucił" prozpozycję: wspolnego startu w Odysei Jesiennej w Gródku
http://www.compass.krakow.pl/odyseja/o_jesienna.php
ha.. przyznam ja też myslałam o tym, ale nie a kategoriach "koleżanki" z druzyny Mirka ( no bo Mirek to mistrz rajdów przygodowych). Myslałam raczej o namówieniu kogos na start ze mną.
No cóż... strasznie mnie to nęci, kusi, decyzji jeszcze nie podjęłam ( czyżby? haha... chyba jednak.. podjęłam:)). Taka nowa przygoda, nowe wyzwanie.
Zupełnie coś innego niż maraton.
Przecież cały sezon mówię, ze brakuje mi jakiegoś nowego wyzwania.
jednego czego sie boję to dystansu ( 100 km w pierwszy dzien) i.. drugiego dnia ( 75 km). Nigdy nie startowałam dzien po dniu. No i pogody.. to bedzie już październik.
Ale dzisiaj przeczytałam słowa Andrzeja Piątka: w kolarstwie górskim, ten kto sie boi, nie wygrywa.
No dla mnie wygrana - to byłoby ukonczenie tego wyścigu.
To co? próbujemy Pani Izo?:)
No i tak na koniec.. miało już nie być refleksyjnie, ale jednak będzie.
Dostałam dzisiaj prezent ( bo imieniny mam) z płytą spektaklu Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego ( lubię Magde Umer za ciepły głos i ciepłą duszę).
No więc do sprzątania puściłam sobie płytę Pani Magdy i przypomniała mi ona jedną z moich ulubionych piosenek. Jedna z najbardziej optymistycznych piosenek jakie slyszałam. Najbardziej lubię ten fragment o Ikarze, bo czasem jestem jak ten Ikar:)
Zanim ją tu "wkleję" to jeszcze jedno zdanie .. ale mnie dzisiaj musnęło szczescie tą propozycją startu w Odysei:)
Przez kolejne grudnie maje
Każdy goni jak szalony
A za nami pozostaje
Sto okazji przegapionych
Ktoś wytyka nam, co chwila
W mróz czy upał
W zimę w lecie
Szans niedostrzeżonych tyle
I ktoś rację ma, lecz przecież
Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie
Długo nie
Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne by, choć raz w miesiącu
Mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku
Po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho
Takie prościuteńkie słowa
Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze piękne sny marzenia plany
Tylko nie ulegajmy
Przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy chęć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie
Długo nie
Jeszcze w zielone gramy chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar, co nieraz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy
Lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie
Długo nie....
- DST 33.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:30
- VAVG 22.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 2 września 2010
Muśnięcie calkiem solidne:)
Wyjechałam.
Wyjechałam pomimo ołowianych chmur na tarnowskim niebie.
No bo ileż można w domu siedzieć i o rowerze tylko myśleć?
Miał jechać Mirek Sz jeszcze , ale nie pojechał, a szkoda, że nie mógł, nie tylko ze względów treningowych, ale i innych, a o tym potem.
No.. po kilku dniach niesiedzenia na bajku, łatwo nie jest, pierwszy podjazd.. nogi ciężkie. Potem się jakoś rozkręciłam w przenośni i dosłownie.
Więc była Lubinka, potem zjazd do Pleśnej i podjazd na Lubinkę z powrotem, podjazdem obok kościoła ( długi i stromy, wiec na młynku).
Ale w normie.
Zatrzymałam sie na chwilę bo zobaczyłam cudownej urody dom drewniany ( marzenie), a panorama na góry... bajka.
I wtedy zaczął delikatnie padać deszcz, a jak spojrzałam w dół to Tarnów cały skąpany w słoncu. Ot natura:))).
No i te góry, wiec musnęło mnie szczęście solidnie i chociaż zimno mi było, to widoki dały wiele radości, a i nóżki jak popracowały na podjazdach to lepiej mi sie zrobiło.Zdecydowanie.
Tak sobie myslę o tym co napisałam wczoraj.. o szczęsciu, o umiejetności odnajdowania szczęscia w zwykłych codziennych wydarzeniach, pozornie zwyczajnych.
Co sprawia , że jeden człowiek to ma, drugi nie?
Geny, okolicznosci, wychowanie?
Pewnie wszystko po trochu.
Kiedyś ( pewnie już o tym pisałam) usłyszałam od znajomej największy jak dotąd komplement - "jesteś jedną z niewielu osób , które znam, z talentem do zycia".
Czy ja wiem , czy to prawda? nie wiem... ale tak.. potrafię sie cieszyć z małych rzeczy, potrafię na zycie popatrzeć jak na cud i trwać na przekór burzom.
Dlaczego?
Nie wiem... Może dlatego, ze kiedyś , dawno, dawno temu bardzo źle było.. moze dlatego, ze mam w sobie pewien uzasadniony niepokój o swoją przyszłość w sensie zdrowia ( jesli tak to nazwać można), więc muszę czerpać z zycia pełnymi garściami, bo kto wie czy TO nie czai sie już za rogiem. Muszę? nie.. po prostu chce.
Jedno wiem. Może to banalnie zabrzmi, ale naprawdę w tym podejściu do zycia, do swiata, wiele zależy od nas samych.
Pewnych faktów nie zmienimy. Nie da się.
Ale nasze podejeście do nich, nasze spojrzenie na nie, nabranie dystansu - to jest możliwe.To można zmienić.
Kolejny banał, a jednak tak bardzo prawdziwy - wstać rano i każdy dzień przeżywać tak jakby miał być ostatnim.
Kolejny dzien z reszty naszego zycia, tak?
No a teraz o żalu, ze Mirek nie pojechał dzisiaj ze mną.
Pewnie by nie chciał zebym o nim pisała, bo on skromnym człowiekiem jest i woli gdzieś tam sobie w cieniu być.
Ale to jest dopiero Człowiek z talentem do życia!!!!
Nie znam takiego drugiego.
Mój kolega Mirek:). Nauczył mnie wiele w sensie sportowym, "pokazał" literaturę górską... Ma takie pozytywne podjeście do zycia, ze to rzadko sie zdarza. a uwierzcie .. łatwo wcale w zyciu mu nie było.
Lubię z Mirkiem rozmawiać bo czasem jednym zdaniem potrafi postawić mnie do pionu i spowodować ze nabieram dystansu. I dlatego żal, jak nie możemy jechać razem, bo to wyjazdy mają dla mnie znaczenie ponadsportowe. Są po prostu hm.. jakby to nazwać.. terapeutyczne?
Zyczę Wam jak najwiecej takich zyciowych spotkań:).
W ogóle to mam szczęscie do PRZYJACIÓŁ:) i sporo ich jest.
Wyjechałam pomimo ołowianych chmur na tarnowskim niebie.
No bo ileż można w domu siedzieć i o rowerze tylko myśleć?
Miał jechać Mirek Sz jeszcze , ale nie pojechał, a szkoda, że nie mógł, nie tylko ze względów treningowych, ale i innych, a o tym potem.
No.. po kilku dniach niesiedzenia na bajku, łatwo nie jest, pierwszy podjazd.. nogi ciężkie. Potem się jakoś rozkręciłam w przenośni i dosłownie.
Więc była Lubinka, potem zjazd do Pleśnej i podjazd na Lubinkę z powrotem, podjazdem obok kościoła ( długi i stromy, wiec na młynku).
Ale w normie.
Zatrzymałam sie na chwilę bo zobaczyłam cudownej urody dom drewniany ( marzenie), a panorama na góry... bajka.
I wtedy zaczął delikatnie padać deszcz, a jak spojrzałam w dół to Tarnów cały skąpany w słoncu. Ot natura:))).
No i te góry, wiec musnęło mnie szczęście solidnie i chociaż zimno mi było, to widoki dały wiele radości, a i nóżki jak popracowały na podjazdach to lepiej mi sie zrobiło.Zdecydowanie.
Tak sobie myslę o tym co napisałam wczoraj.. o szczęsciu, o umiejetności odnajdowania szczęscia w zwykłych codziennych wydarzeniach, pozornie zwyczajnych.
Co sprawia , że jeden człowiek to ma, drugi nie?
Geny, okolicznosci, wychowanie?
Pewnie wszystko po trochu.
Kiedyś ( pewnie już o tym pisałam) usłyszałam od znajomej największy jak dotąd komplement - "jesteś jedną z niewielu osób , które znam, z talentem do zycia".
Czy ja wiem , czy to prawda? nie wiem... ale tak.. potrafię sie cieszyć z małych rzeczy, potrafię na zycie popatrzeć jak na cud i trwać na przekór burzom.
Dlaczego?
Nie wiem... Może dlatego, ze kiedyś , dawno, dawno temu bardzo źle było.. moze dlatego, ze mam w sobie pewien uzasadniony niepokój o swoją przyszłość w sensie zdrowia ( jesli tak to nazwać można), więc muszę czerpać z zycia pełnymi garściami, bo kto wie czy TO nie czai sie już za rogiem. Muszę? nie.. po prostu chce.
Jedno wiem. Może to banalnie zabrzmi, ale naprawdę w tym podejściu do zycia, do swiata, wiele zależy od nas samych.
Pewnych faktów nie zmienimy. Nie da się.
Ale nasze podejeście do nich, nasze spojrzenie na nie, nabranie dystansu - to jest możliwe.To można zmienić.
Kolejny banał, a jednak tak bardzo prawdziwy - wstać rano i każdy dzień przeżywać tak jakby miał być ostatnim.
Kolejny dzien z reszty naszego zycia, tak?
No a teraz o żalu, ze Mirek nie pojechał dzisiaj ze mną.
Pewnie by nie chciał zebym o nim pisała, bo on skromnym człowiekiem jest i woli gdzieś tam sobie w cieniu być.
Ale to jest dopiero Człowiek z talentem do życia!!!!
Nie znam takiego drugiego.
Mój kolega Mirek:). Nauczył mnie wiele w sensie sportowym, "pokazał" literaturę górską... Ma takie pozytywne podjeście do zycia, ze to rzadko sie zdarza. a uwierzcie .. łatwo wcale w zyciu mu nie było.
Lubię z Mirkiem rozmawiać bo czasem jednym zdaniem potrafi postawić mnie do pionu i spowodować ze nabieram dystansu. I dlatego żal, jak nie możemy jechać razem, bo to wyjazdy mają dla mnie znaczenie ponadsportowe. Są po prostu hm.. jakby to nazwać.. terapeutyczne?
Zyczę Wam jak najwiecej takich zyciowych spotkań:).
W ogóle to mam szczęscie do PRZYJACIÓŁ:) i sporo ich jest.
- DST 34.00km
- Czas 01:32
- VAVG 22.17km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 września 2010
O szczęściu tak trochę w te deszczowe dni:)
No i pada sobie pada, jakas nikła nadzieja jest , ze jutro będzie lepiej.
Nadzieję mam bo ciało i dusza rwie się do roweru, w góry się rwie.
A tymczasem czasu więcej więc nadrabiam zaległosci domowe i te w czytaniu również, bo czytać lubię i czytam kiedy tylko mogę. W autobusie, wannie , przy śniadaniu, obiedzie.
O szczęsciu dzisiaj poczytałam, a konkretnie wywiad z jednym filozofem.
" Szczęscie to muśnięcie" - powiedział. Ładnie i prawdziwie.
Zapytała mnie wczoraj jedna koleżanka w pracy ( uprzednio obejrzawszy moje zdjęcia z maratonu w Kowie):
Warto było?
Uśmiechnęłam sie od ucha do ucha i powiedziałam: Taaakkkkkk!!!!!!!!
"To jaka nagroda?" padło kolejne pytanie.
Zdębiałam, bo nie nagroda była moim szczęsciem ( której zresztą nie dostałam, bo wiadomo zamieszanie w wynikach).
NIE NAGRODA JEST SZCZĘSCIEM. SZCZĘŚCIE JEST NAGRODĄ!!!!!!!!!!!
To muśnięcie szczęscia na mecie, to muśnięcie, które trwa jeszcze przynajmniej dobre dwa dni po maratonie.
I znowu nie wiem jak wytłumaczyć? Muszę? Nie wiem. Jedni mówią, że nie, drudzy, ze powinnam , bo wtedy moze ktoś odmieni swoje życie.
"Szczęscie wymaga trudu, walki" - powiedział filozof w wywiadzie.
No właśnie.. wciaż powtarzam - im większy trud, im trasa cięższa tym bardziej jestem szczęsliwa. Dlatego warto było brnąć przez krakowskie błoto.
Ostatnio w taką krótką dyskusję wdałam się z kimś znajomym. Na ten sam temat.
" że co fajnego w tym błocie, deszczu, maratonie?
że maraton to nie wyznacznik szczęscia"
No jasne.. nie dla każdego. Dla każdego szczęscie to co innego.
" Każdy ma swój smak, gust, potrzeby.Czasem szczęsciem jest inny człowiek, a czasem samotność. czasem zmiana , a czasem stabilzacja.
Raz miłość, raz jej brak" - powiedział filozof.
W tej samej gazecie wywiad z moją ulubioną pisarką Olgą Tokarczuk.
I szok.
Miałam okazję poznać Olgę Tokarczuk. To było sporo lat temu, w Warszawie, podczas uroczystości rozdania literackiej nagrody Nike.
Dziwnym zbiegiem okoliczności zostałam przez szczęscie muśnięta, zaszczyt mnie taki spotkał, dzięki kilku napisanym słowom, mogłam tam być, a sama wielka dla mnie Olga T. powiedziała: pięknie to pani napisała..
Nieważne z grzeczności, czy nie, ważne , ze oto spełniało się marzenie i stałam z nią twarzą w twarz. Bo marzyłam o tym , od kiedy przeczytałam jej pierwszą ksiązkę.
Kilka chwil potem prosiłam o podpis w ksiązce, a ona tak ni z tego ni z owego powiedziała radośniee z uśmiechem: rocznicę slubu dzisiaj mam...
I.. dzisiaj w wywiadzie czytam, ze już nie ma męża, ze 4 lata temu związek sie rozpadł i nie mieszka już w domu w Kotlinie Kłodzkiej... A tak zawsze jej zazdrosciłam tego domu w Kotlinie Kłodzkiej, tej rodziny...
Szczęscie to muśnięcie...
Ale tych muśnięć jak dobrze się rozejrzeć i jak sie zechce je zauważać jest całkiem sporo.
Więc zyczę Wam jak najwięcej i ide po moje dzisiejsze muśnięcie.
Wanna pełna gorącej wody i ksiązka..
a jutro mam nadzieję, ze muśnie mnie solidniej i wsiądę na rower i pognam w góry hej:)
P.S Wiersz przypomniał mi się naszej noblistki.
Takie muśnięcia lubię chyba najbardziej, czy to na rowerze czy na nóżkach, takich muśnięć chciałabym jak najwięcej:
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały.
Nadzieję mam bo ciało i dusza rwie się do roweru, w góry się rwie.
A tymczasem czasu więcej więc nadrabiam zaległosci domowe i te w czytaniu również, bo czytać lubię i czytam kiedy tylko mogę. W autobusie, wannie , przy śniadaniu, obiedzie.
O szczęsciu dzisiaj poczytałam, a konkretnie wywiad z jednym filozofem.
" Szczęscie to muśnięcie" - powiedział. Ładnie i prawdziwie.
Zapytała mnie wczoraj jedna koleżanka w pracy ( uprzednio obejrzawszy moje zdjęcia z maratonu w Kowie):
Warto było?
Uśmiechnęłam sie od ucha do ucha i powiedziałam: Taaakkkkkk!!!!!!!!
"To jaka nagroda?" padło kolejne pytanie.
Zdębiałam, bo nie nagroda była moim szczęsciem ( której zresztą nie dostałam, bo wiadomo zamieszanie w wynikach).
NIE NAGRODA JEST SZCZĘSCIEM. SZCZĘŚCIE JEST NAGRODĄ!!!!!!!!!!!
To muśnięcie szczęscia na mecie, to muśnięcie, które trwa jeszcze przynajmniej dobre dwa dni po maratonie.
I znowu nie wiem jak wytłumaczyć? Muszę? Nie wiem. Jedni mówią, że nie, drudzy, ze powinnam , bo wtedy moze ktoś odmieni swoje życie.
"Szczęscie wymaga trudu, walki" - powiedział filozof w wywiadzie.
No właśnie.. wciaż powtarzam - im większy trud, im trasa cięższa tym bardziej jestem szczęsliwa. Dlatego warto było brnąć przez krakowskie błoto.
Ostatnio w taką krótką dyskusję wdałam się z kimś znajomym. Na ten sam temat.
" że co fajnego w tym błocie, deszczu, maratonie?
że maraton to nie wyznacznik szczęscia"
No jasne.. nie dla każdego. Dla każdego szczęscie to co innego.
" Każdy ma swój smak, gust, potrzeby.Czasem szczęsciem jest inny człowiek, a czasem samotność. czasem zmiana , a czasem stabilzacja.
Raz miłość, raz jej brak" - powiedział filozof.
W tej samej gazecie wywiad z moją ulubioną pisarką Olgą Tokarczuk.
I szok.
Miałam okazję poznać Olgę Tokarczuk. To było sporo lat temu, w Warszawie, podczas uroczystości rozdania literackiej nagrody Nike.
Dziwnym zbiegiem okoliczności zostałam przez szczęscie muśnięta, zaszczyt mnie taki spotkał, dzięki kilku napisanym słowom, mogłam tam być, a sama wielka dla mnie Olga T. powiedziała: pięknie to pani napisała..
Nieważne z grzeczności, czy nie, ważne , ze oto spełniało się marzenie i stałam z nią twarzą w twarz. Bo marzyłam o tym , od kiedy przeczytałam jej pierwszą ksiązkę.
Kilka chwil potem prosiłam o podpis w ksiązce, a ona tak ni z tego ni z owego powiedziała radośniee z uśmiechem: rocznicę slubu dzisiaj mam...
I.. dzisiaj w wywiadzie czytam, ze już nie ma męża, ze 4 lata temu związek sie rozpadł i nie mieszka już w domu w Kotlinie Kłodzkiej... A tak zawsze jej zazdrosciłam tego domu w Kotlinie Kłodzkiej, tej rodziny...
Szczęscie to muśnięcie...
Ale tych muśnięć jak dobrze się rozejrzeć i jak sie zechce je zauważać jest całkiem sporo.
Więc zyczę Wam jak najwięcej i ide po moje dzisiejsze muśnięcie.
Wanna pełna gorącej wody i ksiązka..
a jutro mam nadzieję, ze muśnie mnie solidniej i wsiądę na rower i pognam w góry hej:)
P.S Wiersz przypomniał mi się naszej noblistki.
Takie muśnięcia lubię chyba najbardziej, czy to na rowerze czy na nóżkach, takich muśnięć chciałabym jak najwięcej:
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały.
- Aktywność Jazda na rowerze