Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2016
Dystans całkowity: | 467.00 km (w terenie 92.00 km; 19.70%) |
Czas w ruchu: | 25:40 |
Średnia prędkość: | 18.19 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 51.89 km i 2h 51m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 4 września 2016
Brzanka
Joniny. Sklep.
Wracamy z Panią Krystyną z Brzanki. Kupiłam napój jabłkowo-miętowy. Nie mogę otworzyć. Usłużny lokals w odświętnej koszuli (takiej mocno sylwestrowej, niedziela zobowiązuje przecież), oraz w stanie wskazującym na mocne weekendowe spożycie, usłużnie próbuje otworzyć .. najpierw otwieraczem, potem kluczem od domu, no i w końcu zębami. Przy okazji mówi, że się chyba zakocha. Pani Krystyna siedzi rozbawiona i mówi, że kibicuje. Lokals nie daje rady, więc idzie do pani ekspedientki, wraca z moim napojem (butelka pokrwawiona, jego ręka też – nie decyduję się na picie). Pyta: - A gdzie jedziecie? - Do domu, do Tarnowa. Patrzy na nas jakbyśmy urwały się ze szpitala psychiatrycznego.
- Ja pierd… matko Boska.. kur.. mać… do Tarnowa????
Odchodzi powtarzając cały czas te same słowa… aż do zakrętu. Dowartościowane, ruszamy po chwili w dalszą drogę. Nasz rozmówca mozolnie wspina się pod górę, obciążony dodatkowo czterema Żubrami.
Byłyśmy dzisiaj na Brzance. Ot co, Kolos by się uśmiał, ale dla mnie być na Brzance dwa razy w sezonie, to jest coś. Myślałam o Jamnej, bo tam jeszcze w tym sezonie nie byłam, ale po wczorajszej jeździe i późnym pójściu spać, Jamna szybko wywietrzała mi z głowy. Zadzwoniła Pani Krystyna, więc zdecydowałam się jechać z nią, chociaż wiedziałam, że łatwo nie będzie. Nie było. Wczoraj 60 km, dzisiaj 76, to dla mnie jeżdżącej w tym roku mało regularnie jest COŚ. Pod koniec jazdy, a właściwie już od wspomnianych Jonin, bolały mnie mocno kolana. To była walka z bólem, ale dojechałam. Kiedy zobaczyłam tabliczkę z napisem Tarnów zacytowałam mieszkańca Jonin: ja pier.. matko Boska, kur.. mać.. TARNÓW!!! Warto było znieść ten ból, bo Pani Krystyna pokazała mi całkiem nowy podjazd na Brzankę. Przepiękny, długi, niełatwy, ale leśna końcówka to była bajka, szkoda, że zdjęcia tego piękna nie oddają. Na Brzance jest tyle możliwości, ale ja tak słabo znam te okolice, że sama mogę jechać tylko na stare, utarte szlaki. DOBRY DZIEŃ.
Wracamy z Panią Krystyną z Brzanki. Kupiłam napój jabłkowo-miętowy. Nie mogę otworzyć. Usłużny lokals w odświętnej koszuli (takiej mocno sylwestrowej, niedziela zobowiązuje przecież), oraz w stanie wskazującym na mocne weekendowe spożycie, usłużnie próbuje otworzyć .. najpierw otwieraczem, potem kluczem od domu, no i w końcu zębami. Przy okazji mówi, że się chyba zakocha. Pani Krystyna siedzi rozbawiona i mówi, że kibicuje. Lokals nie daje rady, więc idzie do pani ekspedientki, wraca z moim napojem (butelka pokrwawiona, jego ręka też – nie decyduję się na picie). Pyta: - A gdzie jedziecie? - Do domu, do Tarnowa. Patrzy na nas jakbyśmy urwały się ze szpitala psychiatrycznego.
- Ja pierd… matko Boska.. kur.. mać… do Tarnowa????
Odchodzi powtarzając cały czas te same słowa… aż do zakrętu. Dowartościowane, ruszamy po chwili w dalszą drogę. Nasz rozmówca mozolnie wspina się pod górę, obciążony dodatkowo czterema Żubrami.
Byłyśmy dzisiaj na Brzance. Ot co, Kolos by się uśmiał, ale dla mnie być na Brzance dwa razy w sezonie, to jest coś. Myślałam o Jamnej, bo tam jeszcze w tym sezonie nie byłam, ale po wczorajszej jeździe i późnym pójściu spać, Jamna szybko wywietrzała mi z głowy. Zadzwoniła Pani Krystyna, więc zdecydowałam się jechać z nią, chociaż wiedziałam, że łatwo nie będzie. Nie było. Wczoraj 60 km, dzisiaj 76, to dla mnie jeżdżącej w tym roku mało regularnie jest COŚ. Pod koniec jazdy, a właściwie już od wspomnianych Jonin, bolały mnie mocno kolana. To była walka z bólem, ale dojechałam. Kiedy zobaczyłam tabliczkę z napisem Tarnów zacytowałam mieszkańca Jonin: ja pier.. matko Boska, kur.. mać.. TARNÓW!!! Warto było znieść ten ból, bo Pani Krystyna pokazała mi całkiem nowy podjazd na Brzankę. Przepiękny, długi, niełatwy, ale leśna końcówka to była bajka, szkoda, że zdjęcia tego piękna nie oddają. Na Brzance jest tyle możliwości, ale ja tak słabo znam te okolice, że sama mogę jechać tylko na stare, utarte szlaki. DOBRY DZIEŃ.
My dwie:) © Iza
Bufet © Iza
Joga by GTA © Iza
Po drodze © Iza
Podjazd na Brzankę © Iza
Podjazd na Brzankę 2 © Iza
Zjazd z Brzanki © Iza
Podjazd na Brzankę 3 © Iza
Na tle widoków © Iza
- DST 76.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:21
- VAVG 17.47km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 września 2016
Dolina Izy 2
Czy też macie wrażenie, że wraz z przybywającymi latami, czas jakby rozpędzał się i płynął szybciej?
Wciąż mi go brakuje. Tyle rzeczy chciałabym zrobić… tyle książek przeczytać, tyle filmów obejrzeć, kilometrów przejechać, miejsc odwiedzić, potraw ugotować.. i jeszcze parę innych rzeczy zrobić. A może to ja za dużo po prostu chcę? Za dużo robić?
Dobry dzień dzisiaj. Jesień powoli „zagarnia” lato, to czuć w powietrzu i widać po drzewach. Niby temperatura wysoka, ale to już jakoś tak inaczej.. zupełnie inaczej. Korzystam więc jeszcze z tego, że pogoda ładna, a dzień wolny. Niedługo już takie wycieczki będę tylko wspominać.
Już pisałam – nie ma dla mnie większej radości niż odkryć jakąś nową ścieżkę w lesie, w lesie gdzie są pagórki. Dusza mi wtedy dosłownie „śpiewa”, a ja uśmiecham się sama do siebie. Dzisiaj odkryłam Dolinę Izy 2. Tak ją sobie nazwałam roboczo. Nie jest taka imponująca jak Dolina Izy, zjazdo-podjazd nie jest taki długi (ok. km), ale ma potencjał, którego ja dzisiaj odkrywać samotnie się bałam. Kiedyś tam wrócę z kimś i myślę, że jeszcze się zdziwimy. Dzisiaj zjechałam tylko do „zatoczki” i wróciłam z powrotem do góry. Dolina Izy 2 znajduję się gdzieś pomiędzy Rychwałdem a Łowczówkiem, jedzie się przez las od Rychwałdu w kierunku Cmentarza Legionistów, tą asfaltową drogą, która kiedyś takim fajnym szutrem była. I tam jest szlaban… nie wiem jak to się stało, że jakoś nigdy go nie zauważyłam. A dzisiaj tak. I szybka decyzja: jadę! Co mi tam! Mam czas, jest 14, noc mnie nie zastanie. Cudny szutrowy, leśny, prawie górski zjazd. Kocham takie ścieżki! Kiedy zjeżdżałam, wzdłuż drogi biegł jakiś jeleniowaty… To było świetne doświadczenie, ale w tym wyścigu nie miałam szans. KTM nie pojedzie tak szybko jak biegł ten zwierzak. Górki i przyroda dają mi taką siłę!!! Ogromną siłę.
A potem skręciłam w czarny szlak pieszy. Kto jechał to wie, przejazd łąką dostarcza niezapomnianych wrażeń. Miałam zamiar cały szlak przejechać, ale kiedy wjechałam w ogromną Kambodżę, gdzie ciężko było mi nawet iść z rowerem, zawróciłam i przejechałam przez Buchcice, a stamtąd do Tuchowa. W Tuchowie na Rynku lody i chillout. Nigdzie się nie spieszyłam, więc mogłam sobie pozwolić. Pojechałam jeszcze na ten przepiękny tuchowski stary cmentarz, za wiaduktem. Kto tam jeszcze nie był – koniecznie! Jest zjawiskowy. Tym razem obejrzałam go sobie dokładnie, każdy nagrobek z osobna. Niesamowite. Zawsze miałam „słabość” do takich starych cmentarzy, gdzie tak mocno czuć historię i można sobie wyobrażać losy tych ludzi na cmentarzu pochowanych. Na tym jest sporo nagrobków dzieci. Jest Powstaniec Styczniowy, Powstaniec Listopadaowy, są znani obywatele Tuchowa. Powrót czarnym szlakiem rowerowym przez Piotrkowice. Jutro ciąg dalszy, bo pogoda ma być jeszcze lepsza.
A teraz kulinarnie. Tak dla sportowców. Ale nie tylko. No tak, to wymaga poświęcenia czasu, ale nie aż tyle, że by nie było warto. Najpierw koktajl po jeździe. Świetny napój regeneracyjny. Kefir, śliwki, trochę mleka. Bajka, naprawdę przepyszny! Spróbujcie! Potem upiekłam ciasto ze śliwkami. Orkiszowe. Puszyste, lekkie, pyszne i powiem Wam, ze świetnie się po nim jeździ (wiem, bo próbowałam). Spróbujcie. Przepisów na takie ciasta, jest masa w sieci, ja tylko mąkę pszenną zamieniam na orkiszową i daje zdecydowanie mniej cukru niż w przepisach. No i cukier trzicnowy, nierafinowany. A na koniec.. na koniec pomidory. Smak lata zamknięty w słoikach. Uwielbiam pomidory, to moje ulubione warzywa. Więc trochę soków do picia (jakie bogactwo potasu), trochę przecierów do zupy i sosów do makaronu i ryżu. Robiłam dzisiaj. Smakuje jesienią i zimą naprawdę dobrze.
Wciąż mi go brakuje. Tyle rzeczy chciałabym zrobić… tyle książek przeczytać, tyle filmów obejrzeć, kilometrów przejechać, miejsc odwiedzić, potraw ugotować.. i jeszcze parę innych rzeczy zrobić. A może to ja za dużo po prostu chcę? Za dużo robić?
Dobry dzień dzisiaj. Jesień powoli „zagarnia” lato, to czuć w powietrzu i widać po drzewach. Niby temperatura wysoka, ale to już jakoś tak inaczej.. zupełnie inaczej. Korzystam więc jeszcze z tego, że pogoda ładna, a dzień wolny. Niedługo już takie wycieczki będę tylko wspominać.
Już pisałam – nie ma dla mnie większej radości niż odkryć jakąś nową ścieżkę w lesie, w lesie gdzie są pagórki. Dusza mi wtedy dosłownie „śpiewa”, a ja uśmiecham się sama do siebie. Dzisiaj odkryłam Dolinę Izy 2. Tak ją sobie nazwałam roboczo. Nie jest taka imponująca jak Dolina Izy, zjazdo-podjazd nie jest taki długi (ok. km), ale ma potencjał, którego ja dzisiaj odkrywać samotnie się bałam. Kiedyś tam wrócę z kimś i myślę, że jeszcze się zdziwimy. Dzisiaj zjechałam tylko do „zatoczki” i wróciłam z powrotem do góry. Dolina Izy 2 znajduję się gdzieś pomiędzy Rychwałdem a Łowczówkiem, jedzie się przez las od Rychwałdu w kierunku Cmentarza Legionistów, tą asfaltową drogą, która kiedyś takim fajnym szutrem była. I tam jest szlaban… nie wiem jak to się stało, że jakoś nigdy go nie zauważyłam. A dzisiaj tak. I szybka decyzja: jadę! Co mi tam! Mam czas, jest 14, noc mnie nie zastanie. Cudny szutrowy, leśny, prawie górski zjazd. Kocham takie ścieżki! Kiedy zjeżdżałam, wzdłuż drogi biegł jakiś jeleniowaty… To było świetne doświadczenie, ale w tym wyścigu nie miałam szans. KTM nie pojedzie tak szybko jak biegł ten zwierzak. Górki i przyroda dają mi taką siłę!!! Ogromną siłę.
A potem skręciłam w czarny szlak pieszy. Kto jechał to wie, przejazd łąką dostarcza niezapomnianych wrażeń. Miałam zamiar cały szlak przejechać, ale kiedy wjechałam w ogromną Kambodżę, gdzie ciężko było mi nawet iść z rowerem, zawróciłam i przejechałam przez Buchcice, a stamtąd do Tuchowa. W Tuchowie na Rynku lody i chillout. Nigdzie się nie spieszyłam, więc mogłam sobie pozwolić. Pojechałam jeszcze na ten przepiękny tuchowski stary cmentarz, za wiaduktem. Kto tam jeszcze nie był – koniecznie! Jest zjawiskowy. Tym razem obejrzałam go sobie dokładnie, każdy nagrobek z osobna. Niesamowite. Zawsze miałam „słabość” do takich starych cmentarzy, gdzie tak mocno czuć historię i można sobie wyobrażać losy tych ludzi na cmentarzu pochowanych. Na tym jest sporo nagrobków dzieci. Jest Powstaniec Styczniowy, Powstaniec Listopadaowy, są znani obywatele Tuchowa. Powrót czarnym szlakiem rowerowym przez Piotrkowice. Jutro ciąg dalszy, bo pogoda ma być jeszcze lepsza.
A teraz kulinarnie. Tak dla sportowców. Ale nie tylko. No tak, to wymaga poświęcenia czasu, ale nie aż tyle, że by nie było warto. Najpierw koktajl po jeździe. Świetny napój regeneracyjny. Kefir, śliwki, trochę mleka. Bajka, naprawdę przepyszny! Spróbujcie! Potem upiekłam ciasto ze śliwkami. Orkiszowe. Puszyste, lekkie, pyszne i powiem Wam, ze świetnie się po nim jeździ (wiem, bo próbowałam). Spróbujcie. Przepisów na takie ciasta, jest masa w sieci, ja tylko mąkę pszenną zamieniam na orkiszową i daje zdecydowanie mniej cukru niż w przepisach. No i cukier trzicnowy, nierafinowany. A na koniec.. na koniec pomidory. Smak lata zamknięty w słoikach. Uwielbiam pomidory, to moje ulubione warzywa. Więc trochę soków do picia (jakie bogactwo potasu), trochę przecierów do zupy i sosów do makaronu i ryżu. Robiłam dzisiaj. Smakuje jesienią i zimą naprawdę dobrze.
Marcinka w oddali © Iza
Po drodze © Iza
Dolina Izy 2 © Iza
W Dolinie © Iza
W Dolinie 2 © Iza
Q Dolinie 3 © Iza
W Dolinie 4 © Iza
W Dolinie 5 © Iza
W Dolinie 6 © Iza
W Dolnie 7 © Iza
W Dolnie 9 © Iza
W Dolinie 9 © Iza
Czarny pieszy szlak © Iza
Jabłkowo © Iza
Na czarnym szlaku © Iza
Tuchów - cmentarz © Iza
Cmentarz 1 © Iza
Cmenatrz 2 © Iza
Cmenatarz 3 © Iza
Cmentarz 4 © Iza
Cmentarz 5 © Iza
Cmentarz 7 © Iza
Klasztor w Tuchowie © Iza
Koktajl © Iza
Ciasto © Iza
Pomidory:) © Iza
- DST 60.00km
- Teren 4.00km
- Czas 03:30
- VAVG 17.14km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 września 2016
Koniec lata
Koniec lata zbliża się nieubłaganie.
Data 1 września mówi wiele - dla mnie zawsze to był początek końca lata.
Do tego wrzosy na Lubince.... I to słońce na wysokości... Wysokości takiej, że drażni oczy, pomimo ciemnych okularów. Mniej lubię jeździć więc o tej porze roku, popołudniami. Moja odwaga miesza się z tchórzostwem (też moim). Bo niby jestem odważna - wjeżdżam do lasów.. tam gdzie nigdy nie byłam, odkrywam nowe ścieżki.
Lasy są na ogółe puste i dzikawe (nomen omen). Najmniejszy trzask sprawia, że drżę jak osika i rozglądam się nerwowo. Podobno zwierząt nie ma co się bać, że ludzi bardziej... Ale ja się boję. Dzików się boję. Miałam przyjemność już je spotykać. Były jednak zawsze w "bezpiecznej" odległości. Dzisiaj trzask.. a ja na nowej ścieżce na Lubince. Uciekałam przed .. chyba dzikiem. Piszę "chyba", bo nie widziałam go. A właściwie widziałam - oczami wyobraźni. Trzask... a między drzewami rusza się coś czarnego. Szybka decyzja, rower w dłonie (bo byłam w takim miejscu, że jechać się nie dało) i sprint (no powiedzmy, że sprint) do asfaltu. Na szczęście był blisko. Uff.. uszłam z życiem. Póki co. A poza tym pomyślałam dzisiaj, ze trzeba jechać gdzieś, gdzie jeszcze w tym roku nie byłam. Padło na zielony pieszy na Lubince .Ten "zielony" nad którym rozpaczałam tutaj w ub. roku. Że zniszczony, ze już nie taki trudny. No teraz .. jest trudny. Tak rozkopany i rozjeżdżony, że momentami po prostu nie ma szans żeby jechać. Jeśli macie ochotę - sprawdzajcie czy się da, ale nie radzę. Zwłaszcza pod deszczu. Nawet udało mi się zaliczyć upadek - co raczej rzadko mi się zdarza od jakichs 3 lat. No, ale zaliczyłam. Zresztą.. co to za MTB bez upadków na zjazdach?:).
Data 1 września mówi wiele - dla mnie zawsze to był początek końca lata.
Do tego wrzosy na Lubince.... I to słońce na wysokości... Wysokości takiej, że drażni oczy, pomimo ciemnych okularów. Mniej lubię jeździć więc o tej porze roku, popołudniami. Moja odwaga miesza się z tchórzostwem (też moim). Bo niby jestem odważna - wjeżdżam do lasów.. tam gdzie nigdy nie byłam, odkrywam nowe ścieżki.
Lasy są na ogółe puste i dzikawe (nomen omen). Najmniejszy trzask sprawia, że drżę jak osika i rozglądam się nerwowo. Podobno zwierząt nie ma co się bać, że ludzi bardziej... Ale ja się boję. Dzików się boję. Miałam przyjemność już je spotykać. Były jednak zawsze w "bezpiecznej" odległości. Dzisiaj trzask.. a ja na nowej ścieżce na Lubince. Uciekałam przed .. chyba dzikiem. Piszę "chyba", bo nie widziałam go. A właściwie widziałam - oczami wyobraźni. Trzask... a między drzewami rusza się coś czarnego. Szybka decyzja, rower w dłonie (bo byłam w takim miejscu, że jechać się nie dało) i sprint (no powiedzmy, że sprint) do asfaltu. Na szczęście był blisko. Uff.. uszłam z życiem. Póki co. A poza tym pomyślałam dzisiaj, ze trzeba jechać gdzieś, gdzie jeszcze w tym roku nie byłam. Padło na zielony pieszy na Lubince .Ten "zielony" nad którym rozpaczałam tutaj w ub. roku. Że zniszczony, ze już nie taki trudny. No teraz .. jest trudny. Tak rozkopany i rozjeżdżony, że momentami po prostu nie ma szans żeby jechać. Jeśli macie ochotę - sprawdzajcie czy się da, ale nie radzę. Zwłaszcza pod deszczu. Nawet udało mi się zaliczyć upadek - co raczej rzadko mi się zdarza od jakichs 3 lat. No, ale zaliczyłam. Zresztą.. co to za MTB bez upadków na zjazdach?:).
Wrzosy © Iza
Po drodze © Iza
Zielony szlak © Iza
Jabłkowo © Iza
Po drodze 2 © Iza
- DST 34.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:57
- VAVG 17.44km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze