Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 964.00 km (w terenie 378.00 km; 39.21%) |
Czas w ruchu: | 56:10 |
Średnia prędkość: | 17.16 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.00 km/h |
Suma podjazdów: | 2130 m |
Liczba aktywności: | 23 |
Średnio na aktywność: | 41.91 km i 2h 26m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 4 sierpnia 2013
Maraton w Komańczy - relacja
Na starcie© lemuriza1972
Maraton numer 40
Cyklokarpaty , Komańcza
dystans mega
miejsce kategoria 5 ( na 6)
miejsce kobiety open 7 ( na 10)
Ze względu na upał bałam się tego startu. Nie trasa, nie trudności, ale upał, który w mojej głowie zostawił głęboki ślad ( po niedzielnej Jamnej) i był moim przeciwnikiem nr 1.
Wtedy tak nagle, podstępnie pozbawił mnie sił, że ciężko to opisać słowami.
Do Komańczy jedziemy z Krysią. I jak zwykle już w czasie drogi jest wesoło. Już w okolicach Dukli zaczynają się nieznane dla mnie okolice i jest coraz bardziej sielsko, pusto , tak beskidoniskowo. Jednym słowem : idealne miejsce do odpoczynku .
Komańcza leży na granicy Beskidu Niskiego i Bieszczad. Jedziemy i wzdychamy sobie patrząc na te „puste” górki.
Parkujemy pod piekarnią. To podobno stałe miejsce Krysi. Ja w Komańczy jestem pierwszy raz. Zdecydowałam się jechać głownie z ciekawości. Jaka trasa, ale też żeby przekonać się jak wygląda ta słynna gościnność. Te wszystkie potrawy podawane po maratonie itd.
Pod piekarnią są chłopaki z Baszty Lesko i kiedy szukamy cienia żeby zjeść śniadanie, zapraszają nas do „restauracji”. No to siadamy razem i rozpoczyna się zaglądanie w talerze. Makaronik, leczo ( bez papryki) itd.
Grzeje coraz mocniej, ale nie jest to jeszcze taka temperatura z niedzieli czy poniedziałku. Generalnie jednak jak na jazdę na rowerze już ciut zbyt wysoka. Ale pojawiają się też chmury i jest jakaś nadzieja, ze co chwilę będą przysłaniać słońce. Niestety, nie było tak.. chmury rozwiał wiatr.
Przebieramy się powoli. Przyjeżdża na parking pod piekarnią ekipa z MPEC-u, potem zajeżdża na rowerze Asia Dychtoń. Jedziemy się rozgrzewać. Spotykamy Anię z Rzeszowa z koleżanką, mówią coś , ze start będzie chyba przesunięty o pół godziny. Jedziemy sprawdzić. Faktycznie.
A słońce grzeje i grzeje niemiłosiernie. Zagrzewa też do boju jak to powiedziała, Krysia Najlepszy Spiker Świata czyli Leszek Kępiński z Tarnowa ( Leszek powiedział: tak, chyba na bezludnej wyspie…). Ale co fakt to fakt.. mówi z emocjami, a to o to w tym chodzi.
Jeździmy sobie. Spotykamy kolegę, który wita nas słowami:
Cześć skandalistki…
Jest śmiech. Wiadomo o co chodzi. O aferę z protestem. Potem spotykamy starszego pana ze Strzyżowa, który z dezaprobatą wypowiada się o startowaniu nie ze swojego sektora i tym wszystkim i podtrzymuje Krysię na duchu, mówiąc, że ten protest to była bardzo słuszna decyzja. Nie On jeden zresztą.
Potem spotykamy Pawła P i razem turlamy się dość długo pod górę.
Ciepełko…..
Ustawiamy się na starcie… Tym razem sektory pięknie pilnowane. Nagle słyszę jak obok nas ktoś przechodzi i mówi do Ani Skalniak: ustaw się we właściwym sektorze, bo cię znowu zdyskwalifikują.
No sęk w tym, że żadnej dyskwalifikacji nie było po Dukli.
Ale cała ta akcja przyniosła efekty, sektory pilnowane, ludzie grzecznie ustawiają się tam gdzie trzeba.
Krysia powinna być z siebie dumna.
Czuję lekki głód, czyżby za słabe śniadanie? I do tego ten przesunięty start. Niedobrze, trasa niby krótka, ale mam tylko dwa żele.
Jak się okazało potem, na szczęście w zupełności wystarczyły.
Mam też dwa bidony, więc myślę, że spokojnie dotrę do pierwszego bufetu.
Grzeje dalej. Nie odpuszcza. Oj, to się dzisiaj podsmażymy, myślę sobie. Pod kaskiem mam przezornie bandamkę, zawsze to głowę przed słońcem bardziej ochroni.
Ruszamy. Pierwsze kilometry asfaltowe, więc jest bardzo szybko.
Już na pierwszym kilometrze mija mnie ktoś chyba z DUKLI i coś mówi, w pierwszym momencie nie załapuje, uśmiecham się więc tylko, ale po kilku sekundach już wiem, co kolega mówił:
Wody Izo?
No tak, kolega z maratonu w Dukli. Pozdrawiam.
Jedziemy szybko. Na liczniku mam 35 km/h. Ot siła peletonu. Nie oszczędzam się, chociaż kiedyś takie początki jeździłam znacznie szybciej. Trzymam się cały czas Asi Dychtoń i Natalii Dubaj. Ale wiem, że to tylko przez chwilę, że odjadą mi na pierwszej górce zapewne.
No i jest zjazd do rzeczki, ostry szutrowy zakręt, ktoś krzyczy z góry: szeroko, szeroko…
No to jadę szeroko i… nie wiem co się dzieje… Czy za wcześnie wykonałam skręt kierownicą, czy opona nie złapała ( to prawda, że jest już wytarta i przyczepność nie ta co kiedyś). Chyba to ja jednak popełniam jakiś błąd i.. ryp na oczach całego peletonu.
Na szczęście nikt nie przewraca się przeze mnie. Tak szybko jak mogę zmykam na bok, żeby ludziom nie przeszkadzać. Próbuję wsiąść na rower, ale widzę, że łańcuch spadł. Przeklinam pod nosem i szybko wbiegam na górkę , zakładam łańcuch.
W tym czasie mija mnie sporo osób, całą wypracowaną przewagę na asfalcie, gdzie jechałam mocno tracę. Jedzie Krysia, pyta czy się nic nie stało ( mówiła mi potem, ze brzydko ten upadek wyglądał).
Potem Ania jedzie pyta o to samo. Uśmiecham się, mówię : nie.. i myślę: Aniu, ja nie takie dzwony zaliczałam i byłam tak pokiereszowana i docierałam do mety… Nic mi nie będzie.
Ale fajnie , ze się dziewczyny troszczą.
Kolano mocno obite i zdarte. Pierwsza myśl: dobrze, że mam urlop, nie będę musiała się martwić, w co się ubrać do pracy.
Jakiś chłopak mówi: teraz będzie podjazd, wszyscy będą mieli dość…
Myślę sobie: no tak to już jest na maratonach, zwykle podjazdy męczą.
Podjazd jest w pełnym słońcu…. Łąką i niestety jest dość wąsko, jedziemy gęsiego, mało miejsca na wyprzedzanie.
W czasie mojego wypadku wyprzedziła mnie Ania, ale jej pilnuje i przy pierwszej nadarzającej się okazji, mijam. Słoneczko pali sobie, pot leci z nas ciurkiem, a tu pod górę i pod górę i pod górę.
Potem zjeżdżamy na jakiś asfaltowy podjazd, najmniej ciekawy fragment trasy. Podjazd ma serpentyny, jest długi dość. Podobny do naszej Lubinki, ale łatwiejszy, na Lubince większe nastromienie. Ten podjazd to mój żywioł, dobrze mi się jedzie. Mijam jednego, drugiego, trzeciego….
Wszyscy szukają cienia, zjeżdżają jak najbliżej pobocza. Cienia jednak jest wyjątkowo mało.
Nagle mija mnie jakaś dziewczyna. Mocno pedałuje. Wylajtowana jak Włoszczowska. Nie znam jej. Myślę sobie: nie tak łatwo, nie tak łatwo koleżanko…
Odjeżdża na jakieś 100 m, ale ciągle ją widzę. Zaczynam pedałować mocniej. I już ją mijam. Mija jakiś czas. Ona mija mnie. Na singiel w lesie wjeżdża pierwsza. Cwaniara:). Nie mam jej jak wyminąć, za wąsko. Ale potem się gdzieś robi szerzej, mijam. Potem ona znowu mnie. Odjeżdża. Długo mam kontakt wzrokowy. W lesie jednak ciasno. Trochę jestem przyblokowana. Gdzieś tam w którymś momencie odjeżdża. Bez kontaktu wzrokowego bardzo ciężko walczyć. Na szczęście jest las, dość sporo kilometrów w lesie, więc jedzie się lżej, słońce tak nie dogrzewa, co nie znaczy, że łatwo, bo cały czas pod górę.
Gdzieś na podjeździe mijam Jacka z Krynicy, kolegę Krysi. Potem zaczyna się dość długi wypych, Jacek mija mnie. Idzie szybciej. Myślę sobie: no tak GOPROWIEC, nogi mocne. To i łatwiej mu.
Ja podchodzę niestety bardzo wolno, to jest moja bolączka. Dojeżdżam do jakiejś dziewczyny, mijam ją. Potem ona mnie. Potem zaczyna się seria zjazdów. Niestety singlem, bardzo wąskim, dziewczyna jedzie na zjeździe bardzo słabo… żeby nie powiedzieć tragicznie. Dawno nie widziałam tak niepewnie zjeżdżającej osoby na maratonie. Nie mam jej jak wyminąć. Ciągle jest za wąsko. W końcu udaje mi się znaleźć jakieś miejsce do wyprzedzenia. Mijam.
Dość fajna seria zjazdów. Nie takich trudnych, ale wymagających jednak koncentracji. I ciągle wąsko. Za mną jedzie jakiś chłopak i dopinguje mnie krzycząc:
Dobrze, dobrze.. o tak. Super.
Kiedy jest możliwość robię mu prawą wolną. Niech jedzie. Jest szybszy.
Przypominam sobie , że koledzy z Leska mówili coś o jakichś rowach po wyjeździe z lasu. Staram się zachować więc czujność. Ale rowy są bardzo dobrze oznaczone i nie takie straszne jak je malowali koledzy z Leska. Nijak się mają do rowów na Skrócie im. Pana Adama. Tam to były rowy.. Darek Drobot wie to najlepiej.
I znowu pali słońce… Staram się pić i jeść regularnie i to jest tajemnica sukcesu tzn przetrwania tego upału w nienajgorszym zdrowiu. W międzyczasie fajny singiel wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Fajne widoki.
Co jeszcze pamiętam? Bardzo długi szutrowy podjazd w pełnym słońcu, który jednak jedzie mi się dobrze. Na horyzoncie widzę Jacka z Krynicy , jest daleko, ale postanawiam dojechać. Jadę mocniej. Dojeżdżam. Nawet myślę, żeby trochę pogadać, ale widzę, ze jest bardzo zmęczony. Jadę więc dalej.
Tam mija mnie kilku chłopaków z czołówki giga. Oj, jak oni pięknie jadą pod górę.
Gorąccccccooooo……. Słoneczko nie odpuszcza…
I nagle na jakimś podjeździe słyszę: Czeeeeśśśśś…
Ania z Reszowa. Hm… Z Anią nie przegrałam jeszcze w tym roku. Byłam pewna, ze została z tyłu,a tu proszę. Mija mnie pod górę. Myślę sobie: nie, nie Aniu. Ja Cię bardzo lubię, ale to nie znaczy, ze odpuszczę. Siedzę na kole przez kilkanaście metrów aż w końcu przepuszczam atak i jestem z przodu. Cały czas czuję jednak oddech Ani na plecach i zaczyna się ucieczka. Robię wszystko żeby zwiększyć przewagę, bo nie ma nic gorszego niż polec przed samą metą.
Ale do mety jest jeszcze jakieś 12 km. Sporo. Nie wiem co jeszcze jest na tych kilometrach i na ile mi wystarczy pary. Ale jadę. Jest pod górę. Jadę mocno. Potem zaczynają się zjazdy w lesie. Nietrudne, ale wymagające koncentracji, jest wąsko, między drzewami, jakieś belki, jakieś mostki. Jadę szybko. Potem zaczyna się podjazd. Jakiś chłopak stoi na rozjeździe i mówi: teraz będzie podjazd, ja już go zaczynam ,ale słyszę z dołu głos Ani: na to liczyłam..
Czyli jest bardzo blisko. Więc do góry, cały czas do góry. Najmocniej jak mogę.
I tak do samej mety. Uciekam. Znowu walczę na maratonie. Znowu się mobilizuję. A jednak się da.
Końcówka trasa bardzo fajna. Taka bardziej techniczna. Jest nawet nie do końca bezpieczny singielek poprowadzony zboczem. Jeden fałszywy ruch i będziesz razem z rowerem w dole. Jadę.
Nagle słyszę jak ktoś za mną krzyczy: djewoczka wpierjod…
( jeden z Ukraińców, który brał udział w maratonie). Więc djewoczka jak tylko znajduje miejsce ( o co na tym singlu nie jest łatwo) robi mu prawą wolną.
I jeszcze kawałek pod górę, ten fragment znam z rozgrzewki, a potem ostatni zjazd w terenie. No.. trzeba przyznać.. ostry… trudny, patrzę na niego, na zakręt, na drzewo na zakręcie, myślę: jechać? Nie jechać?
Jechać!
Zjeżdżam, błyskają flesze, bo tam trochę ludzi stoi, pewnie liczą na upadki… jak to zwykle bywa, takie miejsca, to najlepsze zdjęcia.
Mam satysfakcję i jest już w dół do mety. Dojeżdżam, ktoś krzyczy : Brawo…
Na mecie czekam na Anię, kiedy przyjeżdża ( 2 minuty po mnie) ściskam ją i mówię:
Bardzo, bardzo Ci dziękuję. Gdyby nie ty, w życiu bym się tak nie zmobilizowała na tę końcówkę i czas byłby dużo gorszy.
Jest gorącoooooo… a obok potoczek, mówię do Ani: ja się idę myć do potoku. Idziemy.
Jest mi wszystko jedno.. jestem brudna, jest gorąco, ściągam koszulkę, myję się w potoku. Potem do auta, przebieram się, ogarniam i przyjeżdża Krysia. Krzyczy… nigdy jej nie widziałam takiej uradowanej.
Okazuje się, że wygrała. To było dla niej bardzo ważne zwycięstwo. Uściski, okrzyki. Koledzy z Leska patrzą na nas z uśmiechami.
Potem przyjeżdża starszy pan ze Strzyżowa. Mówi do Krysi: niechże cię uściskam… Potem przyjeżdża Paweł P i śpiewa: Krycha najlepszym naszym przyjacielem jest…
Jest fajnie, radośnie, chociaż ja ze swojego wyniku nie jestem zadowolona.
Mam różne wnioski co do swojej formy, ale zostawię je na później.
Idziemy zjeść, chce poczuć tę atmosferę Komańczy. Chwila rozmowy ze znajomymi i jedziemy do domu. Dekorację odpuszczamy . To jest taki akt protestu Krysi przeciwko decyzji sędziów z Dukli.
I jeszcze tradycyjny hot dog z sosem czosnkowym na stacji benzynowej w Jaśle.
I jeszcze słówko o trasie: krótka ( kiedy ja ostatni raz jechałam taki krótki maraton? W 2007 r w Krośnie), technicznie łatwa, malownicza, świetnie oznaczona ( brawo za te wykrzykniki przy każdej najmniejszej trudności). Ani w jednym momencie nie zastanawiałam się gdzie jechać.
Brawa dla organizatorów.
No więc mam za sobą ten maraton numer 40.
- DST 42.00km
- Teren 30.00km
- Czas 02:45
- VAVG 15.27km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 sierpnia 2013
Rozjazd:)
Najpierw do całodobowej apteki, po Deramtol ( skądinąd polecam na te wszystkie rany poszutrowe, świetnie ściąga i bardzo ładnie się goją i blizn prawie nie ma), a potem do Radłowa i z powrotem na pływanie i odpoczywanie.
Dzisiaj jednak tak fajniieeeee nie było ( no oprócz rewelacyjnej wody i pływania), bo bardzo dużo ludzi. Wszędzie słychać tylko... kur... spierd... zajeb...
Wszędzie i cały czas.
Do tego muza z aut, taka kompletnie nie moja, zapachy grilla...
Zdecydowanie niedobre miejsce to było dzisiaj na odpoczynek.
Trzeba spróbować jednak w czasie tego urlopu jeszcze czegoś innego. Jakieś góry chyba:). Cisza , spokój i bez ludzi.
Ale woda świetna, jak nad morze w Chorwacji:)
Dzisiaj jednak tak fajniieeeee nie było ( no oprócz rewelacyjnej wody i pływania), bo bardzo dużo ludzi. Wszędzie słychać tylko... kur... spierd... zajeb...
Wszędzie i cały czas.
Do tego muza z aut, taka kompletnie nie moja, zapachy grilla...
Zdecydowanie niedobre miejsce to było dzisiaj na odpoczynek.
Trzeba spróbować jednak w czasie tego urlopu jeszcze czegoś innego. Jakieś góry chyba:). Cisza , spokój i bez ludzi.
Ale woda świetna, jak nad morze w Chorwacji:)
Radłowska, czysta woda© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Teren 4.00km
- Czas 02:05
- VAVG 19.20km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 sierpnia 2013
Maraton nr 40 czyli Komańcza
I już po maratonie w Komańczy.
Upał mnie nie zabił:). Przeżyłam. Nie było tak źle. Sporo kilometrów jechaliśmy przez las, więc upał nie był tak odczuwalny. Ale były też otwarte podjazdy, i one ze względu na upał , dały jednak trochę w kość.
Komańcza, w której miałam okazję gościć po raz pierwszy, rzeczywiście bardzo, bardzo gościnna.
Wyjątkowa atmosfera. Piękne tereny. Cisza.. spokój, góry… do chodzenia i jeżdżenia na rowerze idealne, chociaż nie wysokie.
Trasa ładna, nietrudna technicznie ( co nie przeszkodziło mi zaliczyć kompletnie głupi upadek zaraz na początku, nie wiem czy popełniłam jakiś błąd, czy opona straciła przyczepność – mocno już „zjechana” – ale zamówiona już nowa:)). Bardzo fajna końcówka trasy. Ta końcówka szczególnie mi się podobała.
A ja? Cóż wynik średni, bardzo średni.
Kategoria miejsce 5 ( na 6 zawodniczek), open miejsce 7 na 10.
Ale cóż.. patrząc na listę startową wiedziałam, że o jakiś spektakularny sukces będzie ciężko. O ile zjazdy szły mi dobrze i dawno chyba nie jechałam tak szybko i pewnie, to na podjazdach nie czuję takiej mocy jak kiedyś.
Czy to brak treningu czy wiek i jednak pewnie „wypalenie”? Nie wiem.
Ambicji wystarczyło mi na pierwsze kilometry , środek miałam przeciętny i wg mnie dobrą końcówkę.
Na 12 km przed metą, doszła i wyprzedziła mnie Ania z Rzeszowa ( dużo, dużo młodsza ode mnie, ale zdecydowanie mniej doświadczona jeśli chodzi o maratony). Jeszcze w tym roku z Anią nie przegrałam i kiedy mnie doszła, powiedziałam sobie: nie przegram też dzisiaj. No i zrobiłam co w mojej mocy i udało się, ale kosztowało mnie to dość dużo ( przede wszystkim psychicznie trzeba było mocno "pracować", żeby sobie nie odpuścić). Na szczęście końcówka była chyba bardziej pode mnie niż Anię, bo było sporo zjazdów, takich że moje maratonowe doświadczenie się przydało.
I z tego jestem zadowolona, ze te 12 km nie odpuściłam, tylko zrobiłam co w mojej mocy, żeby nie dać się wyprzedzić.
A co najważniejsze… dzisiaj ukończyłam swój 40 maraton.
Zaczęłam w 2007 roku od maratonu w Krakowie ( Grabek), potem były Michałowice, potem Kraków u Golonki, potem Nowiny u Golonki.
Nastepny rok to już Bardo u Golonki, Tarnów u Grabka, Michałowice i Krynica.. mój pierwszy bardzo poważny górski maraton. A w 2009 r. był już GG w najlepszym wydaniu… Szczawnica, Międzygórze, Głuszyca, Krynica… to te ważniejsze maratony…
I rok 2010.. mój najcięższy i najlepszy maratonowi rok.. Głuszyca, Krynica, Karpacz, Istebna… Rabka itd. Wszystko co najlepsze w maratonach mtb w Polsce. Tak myślę.
I 5 miejsce w generalce na mega w K3 i 2 miejsce w TOP5 w K3.
Cieszę się, ze dane mi było to przeżyć. Przeżyć te 40 maratonów, większość u GG, potem były Cyklokarpaty, Bike Maraton i Świętokrzyska Liga Rowerowa.
Dystanse: głównie mega, ale też mam na swoim koncie 3 giga ( Cyklo, ŚLR). Tyle, że te giga, to dla mnie zawsze będą takimi golonkowymi mega.
I tak to było… A co będzie dalej?
Tego nie wiem. Może będę jeszcze jeździć an zawody, a może „ w końcu powiem sobie dość”. Zobaczymy.
Dzisiaj był maraton nr 40 i uważam, że to jest powód do świętowania.
6 lat startów. Całkiem sporo:). Ania dzisiaj powiedziała: co??? 40 maraton? Chciałabym przejechać tyle.
Ale Ania ma 26 lat i wszystko jeszcze przede nią.
A drugi powód do świętowania jest taki, że Krysia wygrała dzisiaj na dystansie giga. I było przyjemnie zobaczyć ją tak uradowaną, a ja sama chyba ostatni raz tak cieszyłam się z czyjegoś zwycięstwa, jak Kamil Stoch zostawał mistrzem świata:).
Super!
Myślę, że Krysia ( po tej nieszczęsnej dyskusji na forum Cyklo dot. jej protestu ) udowodniła, że:
Jest bardzo waleczna, ambitna, że jest w formie i że jeszcze nie nadszedł ( jak sądzą niektórzy ) czas na przegrywanie.
Ale ja ją znam i wiedziałam, że to jeszcze nie ten czas, że jest jeszcze w stanie dużo wykrzesać z siebie.
Bo wygrać z dziewczyną, która mogłaby być jej córką to jest COŚ.
Bardzo, bardzo się cieszę i gratuluję.
Bardzo budujące było to, że podchodzili do niej ludzie, podjeżdzali jeszcze przed maratonem , z dużym zrozumieniem i wsparciem jeśli chodzi o całą tę sytuację z Dukli.
I tyle na dziś. Relacja jutro:
Upał mnie nie zabił:). Przeżyłam. Nie było tak źle. Sporo kilometrów jechaliśmy przez las, więc upał nie był tak odczuwalny. Ale były też otwarte podjazdy, i one ze względu na upał , dały jednak trochę w kość.
Komańcza, w której miałam okazję gościć po raz pierwszy, rzeczywiście bardzo, bardzo gościnna.
Wyjątkowa atmosfera. Piękne tereny. Cisza.. spokój, góry… do chodzenia i jeżdżenia na rowerze idealne, chociaż nie wysokie.
Trasa ładna, nietrudna technicznie ( co nie przeszkodziło mi zaliczyć kompletnie głupi upadek zaraz na początku, nie wiem czy popełniłam jakiś błąd, czy opona straciła przyczepność – mocno już „zjechana” – ale zamówiona już nowa:)). Bardzo fajna końcówka trasy. Ta końcówka szczególnie mi się podobała.
A ja? Cóż wynik średni, bardzo średni.
Kategoria miejsce 5 ( na 6 zawodniczek), open miejsce 7 na 10.
Ale cóż.. patrząc na listę startową wiedziałam, że o jakiś spektakularny sukces będzie ciężko. O ile zjazdy szły mi dobrze i dawno chyba nie jechałam tak szybko i pewnie, to na podjazdach nie czuję takiej mocy jak kiedyś.
Czy to brak treningu czy wiek i jednak pewnie „wypalenie”? Nie wiem.
Ambicji wystarczyło mi na pierwsze kilometry , środek miałam przeciętny i wg mnie dobrą końcówkę.
Na 12 km przed metą, doszła i wyprzedziła mnie Ania z Rzeszowa ( dużo, dużo młodsza ode mnie, ale zdecydowanie mniej doświadczona jeśli chodzi o maratony). Jeszcze w tym roku z Anią nie przegrałam i kiedy mnie doszła, powiedziałam sobie: nie przegram też dzisiaj. No i zrobiłam co w mojej mocy i udało się, ale kosztowało mnie to dość dużo ( przede wszystkim psychicznie trzeba było mocno "pracować", żeby sobie nie odpuścić). Na szczęście końcówka była chyba bardziej pode mnie niż Anię, bo było sporo zjazdów, takich że moje maratonowe doświadczenie się przydało.
I z tego jestem zadowolona, ze te 12 km nie odpuściłam, tylko zrobiłam co w mojej mocy, żeby nie dać się wyprzedzić.
A co najważniejsze… dzisiaj ukończyłam swój 40 maraton.
Zaczęłam w 2007 roku od maratonu w Krakowie ( Grabek), potem były Michałowice, potem Kraków u Golonki, potem Nowiny u Golonki.
Nastepny rok to już Bardo u Golonki, Tarnów u Grabka, Michałowice i Krynica.. mój pierwszy bardzo poważny górski maraton. A w 2009 r. był już GG w najlepszym wydaniu… Szczawnica, Międzygórze, Głuszyca, Krynica… to te ważniejsze maratony…
I rok 2010.. mój najcięższy i najlepszy maratonowi rok.. Głuszyca, Krynica, Karpacz, Istebna… Rabka itd. Wszystko co najlepsze w maratonach mtb w Polsce. Tak myślę.
I 5 miejsce w generalce na mega w K3 i 2 miejsce w TOP5 w K3.
Cieszę się, ze dane mi było to przeżyć. Przeżyć te 40 maratonów, większość u GG, potem były Cyklokarpaty, Bike Maraton i Świętokrzyska Liga Rowerowa.
Dystanse: głównie mega, ale też mam na swoim koncie 3 giga ( Cyklo, ŚLR). Tyle, że te giga, to dla mnie zawsze będą takimi golonkowymi mega.
I tak to było… A co będzie dalej?
Tego nie wiem. Może będę jeszcze jeździć an zawody, a może „ w końcu powiem sobie dość”. Zobaczymy.
Dzisiaj był maraton nr 40 i uważam, że to jest powód do świętowania.
6 lat startów. Całkiem sporo:). Ania dzisiaj powiedziała: co??? 40 maraton? Chciałabym przejechać tyle.
Ale Ania ma 26 lat i wszystko jeszcze przede nią.
A drugi powód do świętowania jest taki, że Krysia wygrała dzisiaj na dystansie giga. I było przyjemnie zobaczyć ją tak uradowaną, a ja sama chyba ostatni raz tak cieszyłam się z czyjegoś zwycięstwa, jak Kamil Stoch zostawał mistrzem świata:).
Super!
Myślę, że Krysia ( po tej nieszczęsnej dyskusji na forum Cyklo dot. jej protestu ) udowodniła, że:
Jest bardzo waleczna, ambitna, że jest w formie i że jeszcze nie nadszedł ( jak sądzą niektórzy ) czas na przegrywanie.
Ale ja ją znam i wiedziałam, że to jeszcze nie ten czas, że jest jeszcze w stanie dużo wykrzesać z siebie.
Bo wygrać z dziewczyną, która mogłaby być jej córką to jest COŚ.
Bardzo, bardzo się cieszę i gratuluję.
Bardzo budujące było to, że podchodzili do niej ludzie, podjeżdzali jeszcze przed maratonem , z dużym zrozumieniem i wsparciem jeśli chodzi o całą tę sytuację z Dukli.
I tyle na dziś. Relacja jutro:
W drodze do Komańczy© lemuriza1972
Krysia na rozgrzewce© lemuriza1972
Tarnowski odłam Gomola Team:)© lemuriza1972
Krysia i Paweł na rozgrzewce© lemuriza1972
Dalszy ciąg rozgrzewki:)© lemuriza1972
Ania z Rzeszowa© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 sierpnia 2013
Rozruch:)
Taka moja „przedzawodowa” piosenka.
Jak jej słucham to sobie zawsze myślę „ Mamy tylko siebie, wielką mamy moc” – to o mnie i o KTM-ie:)>
No…tak, tak trzeba tak sobie powtarzać, aczkolwiek z tą mocą to jest tak różnie.
Zwłaszcza z moją:). A i KTM-ek jak słusznie zauważył dzisiaj Filip, "wytyrany".
No.. jeździ od 2009 r, niejeden ciężki maraton przejechał, więc wytyrany:). Dzisiaj dostał nową superwypaśną tarczę z przodu, ale od niej to mocy przybędzie raczej tylko przy hamowaniu:). Pod górę to mi raczej nie pomoże:).
Upał nie odpuszcza, jutro ma być podobnie. Hm….
Oby to przeżyć w zdrowiu. Ciekawa jestem tego maratonu , bo nigdy w Komańczy nie jechałam.
A dzisiaj.. dzisiaj dałam się namówić na jazdę Mirkowi, który powrócił z włoskiego urlopu.
Zwykle nie jeżdżę na dzień przed zawodami. Pomyślałam jednak : Mirek jest tak pozytywnym człowiekiem ( kto go zna to wie), że dobrze mi zrobi jazda i rozmowa z nim przed zawodami.
Zastrzegłam, że jedziemy krótko, wolno i tam gdzie jest cień czyli do Lasu Radłowskiego.
Nawet nie było aż tak bardzo czuć tego upału. Wiał lekki wiatr, więc dało się przeżyć. Jechaliśmy dość wolno z wyjątkiem mostu w Gosławicach, gdzie przycisnęliśmy mocno. Bardzo mocno.
A teraz trzeba odpoczywać przed jutrem.
Takie drzewo rośnie w Mościcach:)© lemuriza1972
- DST 27.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:17
- VAVG 21.04km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 sierpnia 2013
Upału ciąg dalszy...
Rozleniwia mnie ten upał i ten urlop .
Myślałam żeby dzisiaj zrobić jakiś podjazdowy trening, a skończyło się na dojeździe do Radłowa i z powrotem.
Upał nie odpuszcza więc pomyślałam sobie : popływam dzisiaj jeszcze, bo jutro trzeba będzie już uciekać od słońca ( w sobotę maraton).
Tym sposobem odpuściłam też Podwieczorek MTB bo po 4 godzinach w słońcu , to już nie stać byłoby mnie na wiele.
Taki więc ten tydzień średni jeśli chodzi o jazdę. Niby trochę kilometrów zrobione, bo właściwie w każdy dzień był rower.. ale małowartościowe te kilometry.
Czytałam dzisiaj w TS wywiad z Iwoną Guzowską. Wzięła się za triathlon i to za Ironmana. Wraca na bokserski ring.
„ Pani chce sobie udowodnić przed czterdziestką, że jest fajterką nie do zdarcia?
- Zupełnie nie o to chodzi. Dla mnie „zmiana kodu”, czyli czwórka z przodu nie ma znaczenia. Chodzi o frajdę, o nowe zadanie. Mam plan za dwa lata chce zostać triathlonową mistrzynią świata w swojej kategorii wiekowej. I o to powalczę. Bo walkę w KSW traktuję jako przerywnik. Ironman – to jest to!”
- DST 30.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze