Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 964.00 km (w terenie 378.00 km; 39.21%) |
Czas w ruchu: | 56:10 |
Średnia prędkość: | 17.16 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.00 km/h |
Suma podjazdów: | 2130 m |
Liczba aktywności: | 23 |
Średnio na aktywność: | 41.91 km i 2h 26m |
Więcej statystyk |
Sobota, 17 sierpnia 2013
Komunikacyjnie
Dzisiaj rower tylko komunikacyjnie. Służył jako środek lokomocji, żeby pozałatwiać kilka spraw.
No i jeszcze celem dowiezienia mnie nad Dunajec, nad którym posiedziałam chwilę, bo pogoda była dzisiaj piękna. Żal byłoby spędzić cały dzień w domu.
To już pewnie ostatni taki upalny weekend tego lata.
No, a dłuższa wycieczka nie wchodziła w grę, bo jutro maraton w Wierchomli.
No i jeszcze celem dowiezienia mnie nad Dunajec, nad którym posiedziałam chwilę, bo pogoda była dzisiaj piękna. Żal byłoby spędzić cały dzień w domu.
To już pewnie ostatni taki upalny weekend tego lata.
No, a dłuższa wycieczka nie wchodziła w grę, bo jutro maraton w Wierchomli.
- DST 24.00km
- Czas 01:20
- VAVG 18.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2013
Panieńska Góra, Melsztyn i Dunajec
&feature=youtu.be
„ Można być w kropli ciszy światów odkrywcą.
Można wędrując dookoła świata przeoczyć wszystko”
J. Baran „ Światy”
Starałam się dzisiaj nie przeoczyć niczego. Było więc powoli, było więc „ z zachwytem” i jest film , w którym obraz mówi chyba wszystko.
No, ale po kolei.
Kiedy podjęłam decyzję, że w tym roku nie będę startować w maratonach, miałam nadzieję, że będzie to rok odkrywania nowych ścieżek i szlaków. Ale jak to w życiu bywa, potem wszystko się zmieniło. Z pewną taką nieśmiałością wystartowałam na maratonie w Wojniczu. Potem pojechałam Krysią i Adamem na Jamną, przekonałam się , że jeszcze daję radę jeździć długie trasy ze sporym przewyższeniem, podjęłam decyzję o kilku startach. Starty takie spontaniczne, bez zimowego przygotowania, ale jednak starty. Treningów właściwie nie było, ale każdy wolny weekend był wykorzystany na długą jazdę. Zabrakło więc czasu na odkrywanie nowych szlaków.
I dzisiaj nadszedł taki dzień, że była ku temu okazja. Wolny dzień, a „towarzystwo” rozpierzchło się w jazdach indywidualnych, bo przed niedzielną Wierchomlą nikt nie chciał robić długiej i wyczerpującej trasy.
A ja zamiast zaplanować jakąś nową ścieżkę, zapragnęłam bardzo „odwiedzić” mój ulubiony szlak do Melsztyna. Uznałam, że to będzie odpowiednia trasa na dzisiaj. Przewyższenie bardzo umiarkowane, ale trochę terenu no i te piękne widoki.
Zaczęłam od Buczyny, a potem Isep ( w tej wsi spotykam grupę chłopaków z wielkimi plecakami, idą w kierunku Dunajca. Myślę sobie: jest długi weekend, pewnie przyjechali nad Dunajec. Co dziwne kiedy po jakichś 3 godzinach godzinach jadę po drugiej stronie Dunajca w Dąbrówce Szczepanowskiej spotykam ich znowu, ciekawe zatem jak oni na tę drugą stronę się przedostali? Tam gdzie szli nie ma żadnego mostu. Musieliby wrócić do Zgłobic na most, a to kawał drogi. Może przeszli rzekę , bo Dunajec akurat teraz dość płytki).
Z Wielkiej Wsi szlakiem niebieskim pieszym na Panieńską Górę. I… ot niespodzianka. Jadę i myślę: spróbuję znowu zawalczyć z tym podjazdem, ale pewnie dzisiaj się znowu nie uda, bo jakoś nie czuję wielkiej mocy w nogach.
Pierwszy trudny fragment pokonuję jak poprzednim razem. Kiedy wyrasta przede mną druga ścianka, myślę sobie: jestem raczej bez szans.
No, ale przesuwam się maksymalnie na przód siodełka i wkładam w ten podjazd wszystkie siły jakie mam. I udaje się – wygrywam z nim , wygrywam z podjazdem na Panieńską:).
Hm.. od kiedy tam jechałam pierwszy raz w tym roku ( w maju) to jednak było kilka miesięcy . Teraz tej siły musi być zdecydowanie więcej.
Kosztowało mnie to jednak dużo.. tętno jeszcze przez długi czas nie może się uspokoić. W lesie na Panieńskiej spotykam jakiegoś Pana wędrującego z kijkami. Widocznie nie tylko ja doceniam wyjątkowość tego miejsca. Bo to rzeczywiście cudowny las, a chyba tak mało eksplorowany przez bikerów z Tarnowa. Ciekawa jestem ilu ich było na Panieńskiej Górze, na niebieskim szlaku?
Na pewno Alek bo był ze mną, i Tomek i Sławek Nosal. Ale czy ktoś jeszcze trafił tam ( nie biorąc pod uwagę maratonu w Wojniczu, bo trasa nie docierała do szczytu Panieńskiej).
Raz jeszcze polecam, jeźdźcie do Wielkiej Wsi, skręćcie na niebieski pieszy szlak i zmierzcie się z super terenowym niełatwym podjazdem na Panieńską. Warto.
A potem na szlak czarny pieszy. Tego szlaku jednak trzeba bardzo pilnować, bo mocno znaki niewidoczne są. Pozarastane krzakami itd. Ja znowu już po wyjeździe z Lasu na Panieńskiej i wjeździe w kolejny kompleks leśny, podążyłam ścieżką w lewo, zamiast jechać w prawo. Ale to jest taki rozjazd, gdzie szlaku w zasadzie nie widać. Więc jeśli będziecie jechać i długo nie będzie szlaku na drzewach, trzeba będzie wrócić i dobrze patrzeć czy gdzieś droga się nie rozchodzi i gdzieś za krzakami nie kryje się na drzewie namalowany znak czarnego szlaku.
Dojeżdżam do wiaty w Lesie Milowskim i „przesiadam się” na niebieski pieszy w kierunku Melsztyna. Świetnie się jedzie ten kawałek. Dość fajny zjazd, fajny las, a po wyjeździe cudowne widoki. Zatrzymuje się, żeby zrobić zdjęcia.
Uważam, że to jeden z najpiękniejszych szlaków , w naszej okolicy, które można przemierzyć na rowerze. W dodatku bez wielkich trudności, więc spokojnie mogą się na niego wybrać średnio zaawansowani rowerzyści.
Warto, bez te widoki, te górki w tle, Dunajec, to zapachy.. ta cisza i sielskość to jest coś co chyba jest kwintesencją tego naszego rowerowania.
W Zawadzie Lanckorońskiej ( ciekawa i przepięknie położona wieś),robię sobie przerwę. Siadam na łące z przepięknym widokiem i słucham. Nie ma odgłosów miasta. Są tylko odgłosy i zapachy łąki.
Zawada Lanckorońska - Wieś w gminie Zakliczyn, w województwie małopolskim. Jest to jeden z najciekawszych punktów doliny Dunajca. Miejscowy chłop Łyczko - domorosły archeolog - przyczynił się do wywołania archeologicznej sensacji, odkrywając skarb grzywien siekieropodobnych i szczątki przedmiotów domowego użytku. które jak wykazały badania archeologów, pochodziły z istniejącego 26 wieków temu wielkiego grodu prasłowiańskiego.
Po kontynuacji jazdy, dojeżdżam do lasu, który stanowi bardzo ciekawy i niełatwy technicznie fragment trasy.
Tam dostrzegam tablicę, której wcześniej nie widziałam. Tam też są krzaki jeżyn, czy jak na nie mówią w Tarnowie – czernic.
Zjadam kilka. Takie smaki dzieciństwa…
Tablica wzbudza moją ciekawość, więc po powrocie do domu znajduje w Internecie taką informację.
Grodzisko przedhistoryczne kultury łużyckiej i wczesnohistoryczne należące do systemu obronnego doliny Dunajca.
Grodzisko pierścieniowate, na wysokim, rozległym wzniesieniu dominującym nad doliną Dunajca. Składało się z dwóch członów, rozdzielonych fosą - właściwego grodu (warowni) "zamczyska" o powierzchni 2,3 ha i podgrodzia "mieściska", założonego na pow. 6,7 ha o owalnym zarysie śladów wałów drewniano-ziemnych o konstrukcji przekładowej, a nie skrzynkowej jak w Biskupinie. Wały te o szerokości u podstawy 19m, chroniły zamieszkującą ludność.
Apogeum rozkwitu osiedla przypada na X w., krótko przed zniszczeniem i spaleniem przez wroga, o czym świadczą znaleziska. Zachowały się ślady wałów drewniano - ziemnych, a pod warstwą wypalonej gliny pomosty zwęglonych już drzew i resztki ówczesnych palisad. Badania znalezionych tu dwóch żelaznych grotów dowiodły, że wykonano je w XIV w. ze stali fryszerskiej.
Prowadzone 1938-1939, 1967 i zwłaszcza 1993 wykopaliska ujawniły kilka faz zasiedlania tego rejonu. W epoce brązu, w okresie ok. 1400-700 p.n.e. istniała tu (obronna?) osada, w której natrafiono m.in. na ślady praktyk kanibalistycznych.
Wczesnośredniowieczne grodzisko datować należy na IX-X w. W 1932 roku odkryto tu pierwszy, ok. 1946 roku drugi skarb. W pierwszym znaleziono paciorki szklane oraz 30 ozdób srebrnych (kolczyki, paciory z guzkami i lunulę). Zgromadzona tu biżuteria ma analogie w kręgu kultury Wielkich Moraw, kultury staromadziarskiej i w środowisku warego-ruskim. Skarb zakopano w 2. poł. X w., choć część tworzących go ozdób, nawiązujących do kultury Wielkich Moraw, jest starsza, z końca IX - poł. X w.
Zespół ten uważany jest bądź za gromadzony przez kilka pokoleń majątek przedstawicielki lokalnej elity, bądź za zbiór wytworów należących do wędrownego kupca działającego na odnotowanym przez Ibrahima Ibn Jakuba szlaku handlowym między Kijowem i Pragą. W drugim skarbie, datowanym na IX - poł. X w., znaleziono pochodzące z Wielkich Moraw grzywny siekieropodobne.
W lesie na zjeździe pomimo nowej opony o mało co nie zaliczam upadku, ale tam jest bardzo mokro ( zawsze) i jakieś takie specyficzne, gliniaste podłoże, do tego bardzo stromo. Już raz, jadąc kiedyś z Tomkiem zaliczyłam tam upadek. Tym razem udaje się wyratować. Po przejechaniu specyficznego , drewanianego mostu, który podobnie jak grodzisko , chyba też powinien być już objęty opieką konserwatora zabytków, docieram do wąwozu. Nawet nie próbuję jechać. Początek jest zbyt trudny, dużo kolein i bez wątpienia zrzuciłoby mnie z roweru. Wąwóz oglądam pod kątem zjazdu , bo zjeżdżało się nim na wojnickim maratonie. No.. w niektórych fragmentach łatwy nie jest.
A za wąwozem, jesteśmy już prawie w domu, czyli w Melsztynie. Jeszcze krótki podjazd w kierunku ruin i można zacząć robić zdjęcia. Spodziewam się, że będzie sporo osób, bo w końcu to długi weekend, ale spotykam tylko jedną parę. Robię kilka zdjęć i zjeżdżam w dół.
Zjazd cały czas niebieskim pieszym ( ten polecam bikerom z większym doświadczeniem, ci mnie wytrawni niech lepiej zjadą z ruin tak jak wjeżdżali do drogi asfaltowej). Bo nie jest to super łatwy zjazd. Dość stromo w jednym momencie, na zakręcie, a potem kiedy po dojeździe na asfalt wjeżdżamy w prawo w trawę, to też jest dosyć stromo i trzeba uważać, bo w trawie czai się wiele niespodzianek pod postacią różnych wilczych dołów. A potem jest jeszcze fragment kamienisto-korzeniasty.
I na tym fragmencie spotykam pana z jakimś urządzeniem, które przypomina wykrywacz metalu. Kiedy do Pana dojeżdżam, urządzenie zaczyna wydawać jakieś dźwięki, Pan uśmiecha się na mój widok i mówi:
Wykryłem fajną kobietę…
Niestety to jest dość trudny fragment zjazdu, więc za bardzo pogadać nie mogę, „ w biegu” pytam tylko: czego Pan szuka?, ale Pan chyba nie słyszy, nie odpowiada.
Kiedy w domu czytam o skarbach w grodzisku, myślę sobie: skarbów szukał ten pan….
Wyjeżdżam obok restauracji w Melsztynie ( polecam ją gorąco), nie da się jej nie zauważyć jadąc w kierunku Nowego Sącza. Srebrna Zbroja Rycerza. Urokliwy taras z widokiem na Dunajec. Dobre, tanie jedzenie ( chyba, bo nie byłam tam kilka lat, ale mam nadzieję, że nic się nie zmieniło).
No i kawałek główną drogą. Niezbyt fajnie, bo mija mnie auto za autem. Ale za to jadę wg mnie jedną z najpiękniejszych widokowo dróg w Polsce. Tak o niej myślałam, jeszcze wtedy kiedy nie mieszkałam w Tarnowie, a zdarzało mi się tędy jeździć.
Dunajec wzdłuż drogi, pagórki w tle. Naprawdę jest piękne.
W Zakliczynie zatrzymuję się na stacji benzynowej, bo kończy mi się IZO.
A potem niebieskim wzdłuż Dunajca. Widać, że jest długi weekend, bo bardzo dużo aut z obcymi rejestracjami. Te okolice szczególnie upodobali sobie Ślązacy i Krakowiacy.
Bardzo dużo namiotów nad Dunajcem, przyczep kempingowych. Nie dziwię im się, Dunajec to jest Dunajec.
Zatrzymuję się jeszcze na chwilę nad Dunajcem, a potem powrót prze Buczynę, w której znajduję taką kartkę na drzewie.
Jak myślicie, co oznacza B.B?
BikeBrothers czy Bieniasz Bike?
To była fajna, spokojna jazda. Taka jakich mało w tym roku, a ja jednak od czasu do czasu takich potrzebuję. Żebym mogła tak w pełni nacieszyć się widokami.
To był dobry dzień.
Mój ulubiony widok ze wzgórza zamkowego w Melsztynie© lemuriza1972
Ruiny© lemuriza1972
„ Można być w kropli ciszy światów odkrywcą.
Można wędrując dookoła świata przeoczyć wszystko”
J. Baran „ Światy”
Starałam się dzisiaj nie przeoczyć niczego. Było więc powoli, było więc „ z zachwytem” i jest film , w którym obraz mówi chyba wszystko.
No, ale po kolei.
Kiedy podjęłam decyzję, że w tym roku nie będę startować w maratonach, miałam nadzieję, że będzie to rok odkrywania nowych ścieżek i szlaków. Ale jak to w życiu bywa, potem wszystko się zmieniło. Z pewną taką nieśmiałością wystartowałam na maratonie w Wojniczu. Potem pojechałam Krysią i Adamem na Jamną, przekonałam się , że jeszcze daję radę jeździć długie trasy ze sporym przewyższeniem, podjęłam decyzję o kilku startach. Starty takie spontaniczne, bez zimowego przygotowania, ale jednak starty. Treningów właściwie nie było, ale każdy wolny weekend był wykorzystany na długą jazdę. Zabrakło więc czasu na odkrywanie nowych szlaków.
I dzisiaj nadszedł taki dzień, że była ku temu okazja. Wolny dzień, a „towarzystwo” rozpierzchło się w jazdach indywidualnych, bo przed niedzielną Wierchomlą nikt nie chciał robić długiej i wyczerpującej trasy.
A ja zamiast zaplanować jakąś nową ścieżkę, zapragnęłam bardzo „odwiedzić” mój ulubiony szlak do Melsztyna. Uznałam, że to będzie odpowiednia trasa na dzisiaj. Przewyższenie bardzo umiarkowane, ale trochę terenu no i te piękne widoki.
Zaczęłam od Buczyny, a potem Isep ( w tej wsi spotykam grupę chłopaków z wielkimi plecakami, idą w kierunku Dunajca. Myślę sobie: jest długi weekend, pewnie przyjechali nad Dunajec. Co dziwne kiedy po jakichś 3 godzinach godzinach jadę po drugiej stronie Dunajca w Dąbrówce Szczepanowskiej spotykam ich znowu, ciekawe zatem jak oni na tę drugą stronę się przedostali? Tam gdzie szli nie ma żadnego mostu. Musieliby wrócić do Zgłobic na most, a to kawał drogi. Może przeszli rzekę , bo Dunajec akurat teraz dość płytki).
Panieńska góra z oddali, wygląda bardzo niepozornie© lemuriza1972
Z Wielkiej Wsi szlakiem niebieskim pieszym na Panieńską Górę. I… ot niespodzianka. Jadę i myślę: spróbuję znowu zawalczyć z tym podjazdem, ale pewnie dzisiaj się znowu nie uda, bo jakoś nie czuję wielkiej mocy w nogach.
Pierwszy trudny fragment pokonuję jak poprzednim razem. Kiedy wyrasta przede mną druga ścianka, myślę sobie: jestem raczej bez szans.
No, ale przesuwam się maksymalnie na przód siodełka i wkładam w ten podjazd wszystkie siły jakie mam. I udaje się – wygrywam z nim , wygrywam z podjazdem na Panieńską:).
Hm.. od kiedy tam jechałam pierwszy raz w tym roku ( w maju) to jednak było kilka miesięcy . Teraz tej siły musi być zdecydowanie więcej.
Kosztowało mnie to jednak dużo.. tętno jeszcze przez długi czas nie może się uspokoić. W lesie na Panieńskiej spotykam jakiegoś Pana wędrującego z kijkami. Widocznie nie tylko ja doceniam wyjątkowość tego miejsca. Bo to rzeczywiście cudowny las, a chyba tak mało eksplorowany przez bikerów z Tarnowa. Ciekawa jestem ilu ich było na Panieńskiej Górze, na niebieskim szlaku?
Na pewno Alek bo był ze mną, i Tomek i Sławek Nosal. Ale czy ktoś jeszcze trafił tam ( nie biorąc pod uwagę maratonu w Wojniczu, bo trasa nie docierała do szczytu Panieńskiej).
W lesie na Panieńskiej© lemuriza1972
Raz jeszcze polecam, jeźdźcie do Wielkiej Wsi, skręćcie na niebieski pieszy szlak i zmierzcie się z super terenowym niełatwym podjazdem na Panieńską. Warto.
Mój ulubiony widok z Lasu na Panieńskiej:)© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
A potem na szlak czarny pieszy. Tego szlaku jednak trzeba bardzo pilnować, bo mocno znaki niewidoczne są. Pozarastane krzakami itd. Ja znowu już po wyjeździe z Lasu na Panieńskiej i wjeździe w kolejny kompleks leśny, podążyłam ścieżką w lewo, zamiast jechać w prawo. Ale to jest taki rozjazd, gdzie szlaku w zasadzie nie widać. Więc jeśli będziecie jechać i długo nie będzie szlaku na drzewach, trzeba będzie wrócić i dobrze patrzeć czy gdzieś droga się nie rozchodzi i gdzieś za krzakami nie kryje się na drzewie namalowany znak czarnego szlaku.
Na czarnym pieszym szlaku© lemuriza1972
Czarny pieszy 2© lemuriza1972
Czarny pieszy 2© lemuriza1972
Czarny pieszy 3© lemuriza1972
Dojeżdżam do wiaty w Lesie Milowskim i „przesiadam się” na niebieski pieszy w kierunku Melsztyna. Świetnie się jedzie ten kawałek. Dość fajny zjazd, fajny las, a po wyjeździe cudowne widoki. Zatrzymuje się, żeby zrobić zdjęcia.
Uważam, że to jeden z najpiękniejszych szlaków , w naszej okolicy, które można przemierzyć na rowerze. W dodatku bez wielkich trudności, więc spokojnie mogą się na niego wybrać średnio zaawansowani rowerzyści.
Warto, bez te widoki, te górki w tle, Dunajec, to zapachy.. ta cisza i sielskość to jest coś co chyba jest kwintesencją tego naszego rowerowania.
Widok nr 1© lemuriza1972
W Zawadzie Lanckorońskiej ( ciekawa i przepięknie położona wieś),robię sobie przerwę. Siadam na łące z przepięknym widokiem i słucham. Nie ma odgłosów miasta. Są tylko odgłosy i zapachy łąki.
Łąka w Zawadzie Lanckorońskiej© lemuriza1972
Zawada Lanckorońska - Wieś w gminie Zakliczyn, w województwie małopolskim. Jest to jeden z najciekawszych punktów doliny Dunajca. Miejscowy chłop Łyczko - domorosły archeolog - przyczynił się do wywołania archeologicznej sensacji, odkrywając skarb grzywien siekieropodobnych i szczątki przedmiotów domowego użytku. które jak wykazały badania archeologów, pochodziły z istniejącego 26 wieków temu wielkiego grodu prasłowiańskiego.
Zawada Lanckorońska© lemuriza1972
Łąka w Zawadzie Lanckorońskiej© lemuriza1972
Widok z Zawady© lemuriza1972
MB Lanckorońska:)© lemuriza1972
Po kontynuacji jazdy, dojeżdżam do lasu, który stanowi bardzo ciekawy i niełatwy technicznie fragment trasy.
Tam dostrzegam tablicę, której wcześniej nie widziałam. Tam też są krzaki jeżyn, czy jak na nie mówią w Tarnowie – czernic.
Zjadam kilka. Takie smaki dzieciństwa…
Grodzisko© lemuriza1972
Tablica wzbudza moją ciekawość, więc po powrocie do domu znajduje w Internecie taką informację.
Grodzisko przedhistoryczne kultury łużyckiej i wczesnohistoryczne należące do systemu obronnego doliny Dunajca.
Grodzisko pierścieniowate, na wysokim, rozległym wzniesieniu dominującym nad doliną Dunajca. Składało się z dwóch członów, rozdzielonych fosą - właściwego grodu (warowni) "zamczyska" o powierzchni 2,3 ha i podgrodzia "mieściska", założonego na pow. 6,7 ha o owalnym zarysie śladów wałów drewniano-ziemnych o konstrukcji przekładowej, a nie skrzynkowej jak w Biskupinie. Wały te o szerokości u podstawy 19m, chroniły zamieszkującą ludność.
Apogeum rozkwitu osiedla przypada na X w., krótko przed zniszczeniem i spaleniem przez wroga, o czym świadczą znaleziska. Zachowały się ślady wałów drewniano - ziemnych, a pod warstwą wypalonej gliny pomosty zwęglonych już drzew i resztki ówczesnych palisad. Badania znalezionych tu dwóch żelaznych grotów dowiodły, że wykonano je w XIV w. ze stali fryszerskiej.
Prowadzone 1938-1939, 1967 i zwłaszcza 1993 wykopaliska ujawniły kilka faz zasiedlania tego rejonu. W epoce brązu, w okresie ok. 1400-700 p.n.e. istniała tu (obronna?) osada, w której natrafiono m.in. na ślady praktyk kanibalistycznych.
Wczesnośredniowieczne grodzisko datować należy na IX-X w. W 1932 roku odkryto tu pierwszy, ok. 1946 roku drugi skarb. W pierwszym znaleziono paciorki szklane oraz 30 ozdób srebrnych (kolczyki, paciory z guzkami i lunulę). Zgromadzona tu biżuteria ma analogie w kręgu kultury Wielkich Moraw, kultury staromadziarskiej i w środowisku warego-ruskim. Skarb zakopano w 2. poł. X w., choć część tworzących go ozdób, nawiązujących do kultury Wielkich Moraw, jest starsza, z końca IX - poł. X w.
Zespół ten uważany jest bądź za gromadzony przez kilka pokoleń majątek przedstawicielki lokalnej elity, bądź za zbiór wytworów należących do wędrownego kupca działającego na odnotowanym przez Ibrahima Ibn Jakuba szlaku handlowym między Kijowem i Pragą. W drugim skarbie, datowanym na IX - poł. X w., znaleziono pochodzące z Wielkich Moraw grzywny siekieropodobne.
W lesie na zjeździe pomimo nowej opony o mało co nie zaliczam upadku, ale tam jest bardzo mokro ( zawsze) i jakieś takie specyficzne, gliniaste podłoże, do tego bardzo stromo. Już raz, jadąc kiedyś z Tomkiem zaliczyłam tam upadek. Tym razem udaje się wyratować. Po przejechaniu specyficznego , drewanianego mostu, który podobnie jak grodzisko , chyba też powinien być już objęty opieką konserwatora zabytków, docieram do wąwozu. Nawet nie próbuję jechać. Początek jest zbyt trudny, dużo kolein i bez wątpienia zrzuciłoby mnie z roweru. Wąwóz oglądam pod kątem zjazdu , bo zjeżdżało się nim na wojnickim maratonie. No.. w niektórych fragmentach łatwy nie jest.
Wąwóz© lemuriza1972
A za wąwozem, jesteśmy już prawie w domu, czyli w Melsztynie. Jeszcze krótki podjazd w kierunku ruin i można zacząć robić zdjęcia. Spodziewam się, że będzie sporo osób, bo w końcu to długi weekend, ale spotykam tylko jedną parę. Robię kilka zdjęć i zjeżdżam w dół.
Katem i mury obronne:)© lemuriza1972
Ruiny z innej strony© lemuriza1972
Zjazd cały czas niebieskim pieszym ( ten polecam bikerom z większym doświadczeniem, ci mnie wytrawni niech lepiej zjadą z ruin tak jak wjeżdżali do drogi asfaltowej). Bo nie jest to super łatwy zjazd. Dość stromo w jednym momencie, na zakręcie, a potem kiedy po dojeździe na asfalt wjeżdżamy w prawo w trawę, to też jest dosyć stromo i trzeba uważać, bo w trawie czai się wiele niespodzianek pod postacią różnych wilczych dołów. A potem jest jeszcze fragment kamienisto-korzeniasty.
I na tym fragmencie spotykam pana z jakimś urządzeniem, które przypomina wykrywacz metalu. Kiedy do Pana dojeżdżam, urządzenie zaczyna wydawać jakieś dźwięki, Pan uśmiecha się na mój widok i mówi:
Wykryłem fajną kobietę…
Niestety to jest dość trudny fragment zjazdu, więc za bardzo pogadać nie mogę, „ w biegu” pytam tylko: czego Pan szuka?, ale Pan chyba nie słyszy, nie odpowiada.
Kiedy w domu czytam o skarbach w grodzisku, myślę sobie: skarbów szukał ten pan….
Wyjeżdżam obok restauracji w Melsztynie ( polecam ją gorąco), nie da się jej nie zauważyć jadąc w kierunku Nowego Sącza. Srebrna Zbroja Rycerza. Urokliwy taras z widokiem na Dunajec. Dobre, tanie jedzenie ( chyba, bo nie byłam tam kilka lat, ale mam nadzieję, że nic się nie zmieniło).
No i kawałek główną drogą. Niezbyt fajnie, bo mija mnie auto za autem. Ale za to jadę wg mnie jedną z najpiękniejszych widokowo dróg w Polsce. Tak o niej myślałam, jeszcze wtedy kiedy nie mieszkałam w Tarnowie, a zdarzało mi się tędy jeździć.
Dunajec wzdłuż drogi, pagórki w tle. Naprawdę jest piękne.
W Zakliczynie zatrzymuję się na stacji benzynowej, bo kończy mi się IZO.
A potem niebieskim wzdłuż Dunajca. Widać, że jest długi weekend, bo bardzo dużo aut z obcymi rejestracjami. Te okolice szczególnie upodobali sobie Ślązacy i Krakowiacy.
Bardzo dużo namiotów nad Dunajcem, przyczep kempingowych. Nie dziwię im się, Dunajec to jest Dunajec.
Dunajec© lemuriza1972
I jeszcze raz Dunajec© lemuriza1972
Zatrzymuję się jeszcze na chwilę nad Dunajcem, a potem powrót prze Buczynę, w której znajduję taką kartkę na drzewie.
Kartka na drzewie w Buczynie© lemuriza1972
Jak myślicie, co oznacza B.B?
BikeBrothers czy Bieniasz Bike?
To była fajna, spokojna jazda. Taka jakich mało w tym roku, a ja jednak od czasu do czasu takich potrzebuję. Żebym mogła tak w pełni nacieszyć się widokami.
To był dobry dzień.
- DST 65.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:33
- VAVG 18.31km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 14 sierpnia 2013
Króciutko
Wczoraj w Radiu Kraków była mowa o Józefie Baranie, poecie, który urodził się pod Tarnowem ( w Borzęcinie, podobnie zresztą jak Sławomir Mrożek). Poszperałam więc trochę w internecie i okazało się, że wiele wierszy Barana jest śpiewanych, m.in przez SDM.
Fajne słowa, prawda?
Miałam zamiar zrobić sobie przynajmniej jedną górkę, ale potem coś mi się odmieniło i stwierdziłam, że pojadę tylko po mleczko do opon do Filipa i wrócę do domu ogladać MŚ w Moskwie.
Nie wiem dlaczego, coś mi się "przywidziało", że Anita Włodarczyk będzie walczyć w finale.
Jak wróciłam do domu, okazało się, że Finał jest dopiero w piątek.
Tak więc kilka km w drodze do Bikebrothers, a potem jeszcze na myjkę.
KTM ma nową oponę z przodu od wczoraj. Nobby Nick DD, jak poprzednio, bo uważam, że to świetne opony. Drogie, nawet bardzo drogie, ale naprawdę warte swojej ceny.
Czuję się na nich bardzo pewnie. Założyłam je w 2011, przejechałam kilka maratonów i wiele tysięcy km. Cały tamten rok na nich jeździłam i kilka miesięcy tego roku i wytrzymały bardzo długo.
Zresztą ta z przodu jest jeszcze w dobrym stanie i przełożona jest teraz na tył.
A przód nowy:) - już nie mogę się doczekać, aż wjadę w teren i poczuję jak fajnie "trzyma".
Polecam.
- DST 10.00km
- Czas 00:29
- VAVG 20.69km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Rozjazdowo:)
Pierwszy dzień pracy. Ostatni raz wstawałam tak wcześnie w sobotę jak jechałyśmy na maraton:).
Ale jakoś bardzo pozytywnie nastawiłam się do tego powrotu do pracy i było ok.
Niby nogi specjalnie nie bolały ( chociaż wczoraj po przyjeździe czułam, że mocno pracowały), ale uznałam, że dobrze dzisiaj trochę te mięśnie rozjeździć.
Dzisiaj z Mirkiem.
Las Radłowski rzecz jasna, górki żadne raczej mi się nie marzyły, chociaż jak ujrzałam jeden krótki asfaltowy podjazd na serwisówce wzdłuż autostrady, to jednak się ucieszyłam i sobie tam mocniej pojechałam:).
Generalnie spokojnie, z kilkoma szybszymi fragmentami i oczywiście jakimś wertepami, krzaczorami. Jak to z Mirkiem:).
Przypomniało mi się, że wczoraj był jeden hm.. skrót... Jakieś wilcze doły, potem tak stromo do góry, ze rower ledwie wciągnęłam.
Krysia powiedziała: Pan Adam jak zwykle.. kolejny skrót im. Pana Adama.
Powiedziałam: ze specjalną dedykacją dla Mirka Szczurka.
Dzisiaj o tym powiedziałam Mirkowi, a on:
no tak, moje klimaty...:)
Niewątpliwie.
Oglądałam dzisiaj film o siostrach Williams.
Motywujące. Bardzo.
Ale jakoś bardzo pozytywnie nastawiłam się do tego powrotu do pracy i było ok.
Niby nogi specjalnie nie bolały ( chociaż wczoraj po przyjeździe czułam, że mocno pracowały), ale uznałam, że dobrze dzisiaj trochę te mięśnie rozjeździć.
Dzisiaj z Mirkiem.
Las Radłowski rzecz jasna, górki żadne raczej mi się nie marzyły, chociaż jak ujrzałam jeden krótki asfaltowy podjazd na serwisówce wzdłuż autostrady, to jednak się ucieszyłam i sobie tam mocniej pojechałam:).
Generalnie spokojnie, z kilkoma szybszymi fragmentami i oczywiście jakimś wertepami, krzaczorami. Jak to z Mirkiem:).
Przypomniało mi się, że wczoraj był jeden hm.. skrót... Jakieś wilcze doły, potem tak stromo do góry, ze rower ledwie wciągnęłam.
Krysia powiedziała: Pan Adam jak zwykle.. kolejny skrót im. Pana Adama.
Powiedziałam: ze specjalną dedykacją dla Mirka Szczurka.
Dzisiaj o tym powiedziałam Mirkowi, a on:
no tak, moje klimaty...:)
Niewątpliwie.
Oglądałam dzisiaj film o siostrach Williams.
Motywujące. Bardzo.
- DST 29.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:20
- VAVG 21.75km/h
- VMAX 36.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 sierpnia 2013
Beskid Wyspowy
Na zachętę
&feature=youtu.be
„Jaworz, zwany też Kretówką (921 m) – najwyższy szczyt Pasma Łososińskiego w Beskidzie Wyspowym, położony na granicy między wsiami Kobyłczyna i Pisarzowa, część stoku o ekspozycji północno-zachodniej należy do wsi Żmiąca, zaś część stoku o północno-wschodniej do wsi Stańkowa.”
Jaworz był punktem kulminacyjnym naszej dzisiejsze wycieczki, na której było wszystko o czym „kolarz” mtb może zamarzyć. Była dobra pogoda, słonecznie ale nie upalnie jak w ostatnich dniach ( w słońcu najwyżej 30 stopni), było duże przewyższenie ( 2130 m), był słuszny szczyt ( 921m ), była masa wymagających , siłowych, terenowych podjazdów, było też trochę długich asfaltowych podjazdów, było kilka dość wymagających zjazdów, no i było doskonałe towarzystwo.
No, ale po kolei.
Jak zwykle zbiórka o 9 rano u Krysi i Adama.
Skład oprócz wyżej wymienionych: Marcin, Piotrek, Tomek, Labudu, no i ja.
No więc znowu całkiem spora grupa. Były dwie opcje Jamna albo tzw truskawkowa pętla w Beskidzie Wyspowym. Byłam rzecz jasna za tym drugim, bo nie byłam z ekipą na pierwszej wycieczce na tym szlaku, a Jamna cóż.. świetna, ale ile można jeździć po tych samych szlakach...
Marzył mi się na koniec urlopu jakiś górski szlak, no i można powiedzieć, że marzenie zostało spełnione. Może nie było takich trudności jak w Karpaczu na ten przykład:), ale dzisiejsza trasa zdecydowanie była najładniejszą i najbardziej wymagającą trasą przejechaną przeze mnie w tym roku ( nie licząc maratonu w Piwnicznej, no ale ciężko powiedzieć z wiadomych przyczyn , żeby to była ładna trasa. Gdyby była lepsza pogoda no to co innego.. widoki byłyby piękne).
Zazdrośćcie nam poznaniacy, zazdrośćcie warszawiacy, że takie mamy okolice…:)
Autem dojeżdżamy do Czchowa ( jakieś 35 km od Tarnowa) i od razu ostro w górę, bo Czchów to takie miasteczko , że jeśli chcesz się dostać do centrum ( czyli Rynku), to nie ma wyjścia – jest mocno pod górę. A potem długo asfaltem pod górę, ale podjazd nie jest jakiś specjalnie stromy, więc jadąc w rozsądnym tempie, nie męczy. Pierwsze schody zaczynają się po wjechaniu do lasu, tutaj wiadomo , trzeba walczyć z terenem. Od razu przyspieszone oddechy i jest podjazd- zjazd, podjazd - zjazd. Mocno interwałowo. Niełatwo. Po jakimś czasie pojawia się „słynny” zjazd, o którym opowiadał Adam.
Jest stromo, masa luźnych kamieni i sypkie podłoże. Nie jadę, bo założyłam sobie , że dzisiaj bez ryzykowania – jutro wracam do pracy, chciałam wrócić cało , no i w sukience:). No , a poza tym w niedzielę maraton w Wierchomli.
Drugi zjazd, też dosyć trudny, ale jednak łatwiejszy od tego pierwszego już zjeżdżam ( z jednym wypięciem i podparciem się nogą na początku zjazdu, bo niestety źle obrałam ścieżkę). Zjazdy są takie typowo górskie, z masą kamieni. Szkoda, że w bliskiej okolicy Tarnowa takich nie ma. Najbliższe z kamieniami to chyba te na Brzance.
Ale dzisiaj nie zjeżdżało mi się dobrze. Nie wiem, czy to jakaś blokada i świadomość tego, że jutro wracam do pracy, czy taki dzień… ? Miałam wrażenie jakby opony nie trzymały i bałam się puścić hamulce. Niby zjeżdżałam, ale zadowolona to specjalnie nie jestem z tego mojego zjeżdżania...
Z podjazdami lepiej, wreszcie dość dobrze mi się podjeżdża, bez takiego ogromnego zmęczenia. Jeszcze trochę mało siły na terenowych podjazdach, ale ja jestem słabym technikiem, więc muszę nadrabiać siłą i te terenowe , wymagające podjazdy męczą mnie bardzo.
No i tak jedziemy sobie przez miejscowości, które odwiedzałam pracując w Urzędzie Wojewódzkim.. Żegocina, Rozdziele, Rajbrot, Iwkowa.
Przepiękne, cudowne widoki. Jest naprawdę wyjątkowo.
Jeszcze powiat bocheński, ale po chwili wjeżdżamy w limanowski. Jest Laskowa ( to tutaj tarnowianie przyjeżdżają na narty).
I rozpoczynamy kulminacyjny punkt programu czyli podjazd na Jaworz. Adam mówi: teraz będzie tylko gra wstępna..
Zaczyna się podjazd asfaltowy, ostry, ale jedzie mi się dość dobrze, bo to asfalt. Na asfalcie naprawdę podjeżdżam już dużo lepiej niż w ub roku. Ale potem zaczyna się teren. I ten teren do łatwych nie należy. Niby szeroko, a jednak luźne kamyki na sypkim podłożu powodują, że trudno o przyczepność i trzeba mocno walczyć, żeby utrzymać się na rowerze.
Nie jest łatwo. Są momenty na tym kilkukilometrowym podjeździe, że trzeba zejść z roweru. Tzn ja schodzę, bo inni może i nie. No i niestety zaliczam dość spektakularne spotkanie z matką ziemią, na podjeździe właśnie.
I znowu jedzie za mną Marcin – on w tym roku widział chyba wszystkie moje upadki na wycieczkach.
Daje się znowu we znaki lewy pedał, który po dość długim okresie dobrego działania, znowu zaczyna szwankować. Walczę na podjeździe, ale niestety koło buksuje, rower się przechyla, a ja nie mogę się wypiąć… Znowu!!! Efekt? Upadam, a kierownicą dostaje solidnie w… szczękę.
No cóż…
Po 7 km podjazdu i przewyższeniu na tym kawałku 500 m ( sporo prawda?), docieramy na Jaworz.
Jechałam już w życiu wiele długich podjazdów i myślę, że ten należał do podjazdów z gatunku wymagających. Podjazd na Jaworzynę Krynicką, który robi się podczas maratonu w Krynicy, jest również długi ( 5 km), ale zdecydowanie technicznie łatwiejszy. Nie ma tylu luźnych kamieni i spokojnie można go wjechać, bez walki o zachowanie przyczepności.
Z Jaworza roztaczają się przepiękne widoki. Widać Rożnów, Nowy Sącz i inne szczyty. Gdzieś w oddali majaczą słabo widoczne dzisiaj Tatry.
Potem długi zjazd. Zjeżdżamy do Tęgoborzy, potem jest Łososina i już asfalt. Niby tylko asfalt, ale właściwie podjazd za podjazdem.
Mam obawy czy nie odetnie mi prądu, bo czuję lekki głód, ale dojeżdżam „ w zdrowiu” do mety.
Świetna trasa, wymagająca. Myślę, że doskonały trening przed maratonem w Wierchomli.
Jakiś czas temu kupiłam z Gazetą Krakowską mapę pt Owocowe szlaki Beskidu Wyspowego.
No i nomen omen – to była bardzo owocna jazda. Bardzo mi się podobało.
O tej Bacówce wiele słyszałam, kiedy pracowałam w UW. Tutaj bywała węgierska delegacja, zaprzyjaźnionego węgierskiego województwa. Byli zachwyceni, miejscem, górami…
Ja dzisiaj byłam tam po raz pierwszy. pjo
Jak już wspominałam odkąd szukałyśmy z Krysią Bozi dla Sufy, mamy już lekki „odchył”. Nie możemy obojętnie przejechać obok kapliczki. Dzisiaj powiedziałam do Krysi, że to się źle kiedyś skończy, bo zjazd , podjazd, jest kapliczka, obowiązkowo skręt głową w jej stronę…
Widok na Rożnów© lemuriza1972
Widok z Jaworza© lemuriza1972
Najbardziej udane zdjęcie Adama© lemuriza1972
Beskid Wyspowy i my© lemuriza1972
&feature=youtu.be
„Jaworz, zwany też Kretówką (921 m) – najwyższy szczyt Pasma Łososińskiego w Beskidzie Wyspowym, położony na granicy między wsiami Kobyłczyna i Pisarzowa, część stoku o ekspozycji północno-zachodniej należy do wsi Żmiąca, zaś część stoku o północno-wschodniej do wsi Stańkowa.”
Jaworz był punktem kulminacyjnym naszej dzisiejsze wycieczki, na której było wszystko o czym „kolarz” mtb może zamarzyć. Była dobra pogoda, słonecznie ale nie upalnie jak w ostatnich dniach ( w słońcu najwyżej 30 stopni), było duże przewyższenie ( 2130 m), był słuszny szczyt ( 921m ), była masa wymagających , siłowych, terenowych podjazdów, było też trochę długich asfaltowych podjazdów, było kilka dość wymagających zjazdów, no i było doskonałe towarzystwo.
No, ale po kolei.
Jak zwykle zbiórka o 9 rano u Krysi i Adama.
Skład oprócz wyżej wymienionych: Marcin, Piotrek, Tomek, Labudu, no i ja.
No więc znowu całkiem spora grupa. Były dwie opcje Jamna albo tzw truskawkowa pętla w Beskidzie Wyspowym. Byłam rzecz jasna za tym drugim, bo nie byłam z ekipą na pierwszej wycieczce na tym szlaku, a Jamna cóż.. świetna, ale ile można jeździć po tych samych szlakach...
Marzył mi się na koniec urlopu jakiś górski szlak, no i można powiedzieć, że marzenie zostało spełnione. Może nie było takich trudności jak w Karpaczu na ten przykład:), ale dzisiejsza trasa zdecydowanie była najładniejszą i najbardziej wymagającą trasą przejechaną przeze mnie w tym roku ( nie licząc maratonu w Piwnicznej, no ale ciężko powiedzieć z wiadomych przyczyn , żeby to była ładna trasa. Gdyby była lepsza pogoda no to co innego.. widoki byłyby piękne).
Zazdrośćcie nam poznaniacy, zazdrośćcie warszawiacy, że takie mamy okolice…:)
Autem dojeżdżamy do Czchowa ( jakieś 35 km od Tarnowa) i od razu ostro w górę, bo Czchów to takie miasteczko , że jeśli chcesz się dostać do centrum ( czyli Rynku), to nie ma wyjścia – jest mocno pod górę. A potem długo asfaltem pod górę, ale podjazd nie jest jakiś specjalnie stromy, więc jadąc w rozsądnym tempie, nie męczy. Pierwsze schody zaczynają się po wjechaniu do lasu, tutaj wiadomo , trzeba walczyć z terenem. Od razu przyspieszone oddechy i jest podjazd- zjazd, podjazd - zjazd. Mocno interwałowo. Niełatwo. Po jakimś czasie pojawia się „słynny” zjazd, o którym opowiadał Adam.
Jest stromo, masa luźnych kamieni i sypkie podłoże. Nie jadę, bo założyłam sobie , że dzisiaj bez ryzykowania – jutro wracam do pracy, chciałam wrócić cało , no i w sukience:). No , a poza tym w niedzielę maraton w Wierchomli.
Drugi zjazd, też dosyć trudny, ale jednak łatwiejszy od tego pierwszego już zjeżdżam ( z jednym wypięciem i podparciem się nogą na początku zjazdu, bo niestety źle obrałam ścieżkę). Zjazdy są takie typowo górskie, z masą kamieni. Szkoda, że w bliskiej okolicy Tarnowa takich nie ma. Najbliższe z kamieniami to chyba te na Brzance.
Ale dzisiaj nie zjeżdżało mi się dobrze. Nie wiem, czy to jakaś blokada i świadomość tego, że jutro wracam do pracy, czy taki dzień… ? Miałam wrażenie jakby opony nie trzymały i bałam się puścić hamulce. Niby zjeżdżałam, ale zadowolona to specjalnie nie jestem z tego mojego zjeżdżania...
Z podjazdami lepiej, wreszcie dość dobrze mi się podjeżdża, bez takiego ogromnego zmęczenia. Jeszcze trochę mało siły na terenowych podjazdach, ale ja jestem słabym technikiem, więc muszę nadrabiać siłą i te terenowe , wymagające podjazdy męczą mnie bardzo.
No i tak jedziemy sobie przez miejscowości, które odwiedzałam pracując w Urzędzie Wojewódzkim.. Żegocina, Rozdziele, Rajbrot, Iwkowa.
Przepiękne, cudowne widoki. Jest naprawdę wyjątkowo.
Jeszcze powiat bocheński, ale po chwili wjeżdżamy w limanowski. Jest Laskowa ( to tutaj tarnowianie przyjeżdżają na narty).
I rozpoczynamy kulminacyjny punkt programu czyli podjazd na Jaworz. Adam mówi: teraz będzie tylko gra wstępna..
Zaczyna się podjazd asfaltowy, ostry, ale jedzie mi się dość dobrze, bo to asfalt. Na asfalcie naprawdę podjeżdżam już dużo lepiej niż w ub roku. Ale potem zaczyna się teren. I ten teren do łatwych nie należy. Niby szeroko, a jednak luźne kamyki na sypkim podłożu powodują, że trudno o przyczepność i trzeba mocno walczyć, żeby utrzymać się na rowerze.
Nie jest łatwo. Są momenty na tym kilkukilometrowym podjeździe, że trzeba zejść z roweru. Tzn ja schodzę, bo inni może i nie. No i niestety zaliczam dość spektakularne spotkanie z matką ziemią, na podjeździe właśnie.
I znowu jedzie za mną Marcin – on w tym roku widział chyba wszystkie moje upadki na wycieczkach.
Daje się znowu we znaki lewy pedał, który po dość długim okresie dobrego działania, znowu zaczyna szwankować. Walczę na podjeździe, ale niestety koło buksuje, rower się przechyla, a ja nie mogę się wypiąć… Znowu!!! Efekt? Upadam, a kierownicą dostaje solidnie w… szczękę.
No cóż…
Po 7 km podjazdu i przewyższeniu na tym kawałku 500 m ( sporo prawda?), docieramy na Jaworz.
Jechałam już w życiu wiele długich podjazdów i myślę, że ten należał do podjazdów z gatunku wymagających. Podjazd na Jaworzynę Krynicką, który robi się podczas maratonu w Krynicy, jest również długi ( 5 km), ale zdecydowanie technicznie łatwiejszy. Nie ma tylu luźnych kamieni i spokojnie można go wjechać, bez walki o zachowanie przyczepności.
Z Jaworza roztaczają się przepiękne widoki. Widać Rożnów, Nowy Sącz i inne szczyty. Gdzieś w oddali majaczą słabo widoczne dzisiaj Tatry.
Potem długi zjazd. Zjeżdżamy do Tęgoborzy, potem jest Łososina i już asfalt. Niby tylko asfalt, ale właściwie podjazd za podjazdem.
Mam obawy czy nie odetnie mi prądu, bo czuję lekki głód, ale dojeżdżam „ w zdrowiu” do mety.
Świetna trasa, wymagająca. Myślę, że doskonały trening przed maratonem w Wierchomli.
Jakiś czas temu kupiłam z Gazetą Krakowską mapę pt Owocowe szlaki Beskidu Wyspowego.
No i nomen omen – to była bardzo owocna jazda. Bardzo mi się podobało.
Piotrek na pierwszym podjeździe© lemuriza1972
Krysia na pierwszym podjeździe© lemuriza1972
Marcin i Labudu na rynku w Czchowie© lemuriza1972
Tomek, Adam i Piotrek© lemuriza1972
Krysia i Marcin© lemuriza1972
Pierwszy widok© lemuriza1972
Końcówka jednego z bardziej wymagających zjazdów© lemuriza1972
Adam kombinuje jakby tu utrudnić:)© lemuriza1972
Były też przeszkody© lemuriza1972
Widok nr 2© lemuriza1972
Widok nr 3© lemuriza1972
O tej Bacówce wiele słyszałam, kiedy pracowałam w UW. Tutaj bywała węgierska delegacja, zaprzyjaźnionego węgierskiego województwa. Byli zachwyceni, miejscem, górami…
Ja dzisiaj byłam tam po raz pierwszy. p
Bacówka Biały Jeleń w Iwkowej© lemuriza1972
Pierwszy bufet© lemuriza1972
Jak już wspominałam odkąd szukałyśmy z Krysią Bozi dla Sufy, mamy już lekki „odchył”. Nie możemy obojętnie przejechać obok kapliczki. Dzisiaj powiedziałam do Krysi, że to się źle kiedyś skończy, bo zjazd , podjazd, jest kapliczka, obowiązkowo skręt głową w jej stronę…
Bozia dla Sufy musi być© lemuriza1972
Widok nr 4© lemuriza1972
Widok nr 5© lemuriza1972
Takie coś spotkane po drodze© lemuriza1972
Widok nr 6© lemuriza1972
Widok nr 7© lemuriza1972
Zjeżdżamy© lemuriza1972
Widok ze zjazdu do Rozdziela© lemuriza1972
Kościół w Rozdzielu© lemuriza1972
Jeździmy na "zielonym":)© lemuriza1972
Jakaś rzeka po drodze:)© lemuriza1972
Widok z podjazdu na Jaworz© lemuriza1972
Widok z Jaworza na Rożnów© lemuriza1972
Miłośnicy zielonego:)© lemuriza1972
Na Jaworzu© lemuriza1972
I jeszcze raz na Jaworzu© lemuriza1972
Ostatni raz na Jaworzu:)© lemuriza1972
Rożnów w dole© lemuriza1972
- DST 80.00km
- Teren 50.00km
- Czas 05:26
- VAVG 14.72km/h
- VMAX 70.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 2130m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 sierpnia 2013
Tarnów - Mielec i krótka historia jednego zakrętu:)
Dzisiaj powrót z Mielca.
Ciężki, bo w bardzo, bardzo wysokiej temperaturze.
W środę było lepiej, bo wyjechałam z domu o 8.30 i mam wrażenie, ze była mniejsza temperatura. Dzisiaj żar się lał z nieba. Na tej drodze nie ma wielkich podjazdów, ale są ze trzy takie, że kiedy się zjeżdża to prędkość oscyluje wokół 45 km/h, więc znakiem tego coś tam tego podjazdu jest.
A takim upale i z plecakiem to miałam wrażenie jakbym na Everest wjeżdżała:).
No i te auta, Tiry. Mało fajne.
Dużo lepiej jest jednak jak jeżdżę w soboty. Mniejszy ruch , zdecydowanie.
No, ale dojechałam, a na zewnątrz zbiera się na burzę i temperatura ma jutro spaść. I dobrze.
I jeszcze kilka zdjęć znalezionych na forum Cyklo.
Oczywiście z Komańczy.
Ciężki, bo w bardzo, bardzo wysokiej temperaturze.
W środę było lepiej, bo wyjechałam z domu o 8.30 i mam wrażenie, ze była mniejsza temperatura. Dzisiaj żar się lał z nieba. Na tej drodze nie ma wielkich podjazdów, ale są ze trzy takie, że kiedy się zjeżdża to prędkość oscyluje wokół 45 km/h, więc znakiem tego coś tam tego podjazdu jest.
A takim upale i z plecakiem to miałam wrażenie jakbym na Everest wjeżdżała:).
No i te auta, Tiry. Mało fajne.
Dużo lepiej jest jednak jak jeżdżę w soboty. Mniejszy ruch , zdecydowanie.
No, ale dojechałam, a na zewnątrz zbiera się na burzę i temperatura ma jutro spaść. I dobrze.
I jeszcze kilka zdjęć znalezionych na forum Cyklo.
Oczywiście z Komańczy.
Zjeżdżamy:)© lemuriza1972
Zbliżamy się do zakrętu© lemuriza1972
Na zakręcie© lemuriza1972
- DST 57.00km
- Czas 02:19
- VAVG 24.60km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 sierpnia 2013
Mieleckie kilometry
Trochę kilometrów po Mielcu.
Głównie w drodze na i z tzw stawów Nowaka.
Jako, że przyjechałam, moja siostra miała m.in towarzystwo do odpoczynku, jazdy na rowerze itd.
Fajne te stawy, bo mało tam ludzi, tylko bardzo, bardzo płytkie, więc nie pływa się dobrze.
No, ale trochę popływałam.
I generalnie znowu jestem pod wielkim wrażeniem rowerowych ścieżek na terenie Mielca. Bardzo dobrze zaprojektowanych, wykonanych, utrzymywanych i znajdujących się niemalże w każdej części miasta.
A na zdjęciu mój pierwszy „wyczynowy” rower. Kiedy to ja na nim jeździłam? To był jakiś chyba 2006, 2007r.
Zaczęło się niewinnie, od jakichś kilkukilometrowych wycieczek, a potem ruszył w świat i w góry.
Zaczął od Lubinki, a potem przejechał niejedną kilkudziesięcio- km trasę w górach ( oczywiście po asfalcie bo na teren się nie nadawał). Nawet połowę podjazdu z Kosarzysk ( z samego dołu) na Obidzę pokonał. Był w Bardejowie i generalnie wiele w okolicach dróg w okolicy Krynicy:)
Był ciężki, ale to na nim wypracowałam moc. Jak się potem przesiadałam na Kellys Gammę…..to śmigałam naprawdę mocno i szybko.
I tak już tyle lat trwa moja rowerowa przygoda:)
Głównie w drodze na i z tzw stawów Nowaka.
Jako, że przyjechałam, moja siostra miała m.in towarzystwo do odpoczynku, jazdy na rowerze itd.
Fajne te stawy, bo mało tam ludzi, tylko bardzo, bardzo płytkie, więc nie pływa się dobrze.
No, ale trochę popływałam.
I generalnie znowu jestem pod wielkim wrażeniem rowerowych ścieżek na terenie Mielca. Bardzo dobrze zaprojektowanych, wykonanych, utrzymywanych i znajdujących się niemalże w każdej części miasta.
A na zdjęciu mój pierwszy „wyczynowy” rower. Kiedy to ja na nim jeździłam? To był jakiś chyba 2006, 2007r.
Zaczęło się niewinnie, od jakichś kilkukilometrowych wycieczek, a potem ruszył w świat i w góry.
Zaczął od Lubinki, a potem przejechał niejedną kilkudziesięcio- km trasę w górach ( oczywiście po asfalcie bo na teren się nie nadawał). Nawet połowę podjazdu z Kosarzysk ( z samego dołu) na Obidzę pokonał. Był w Bardejowie i generalnie wiele w okolicach dróg w okolicy Krynicy:)
Był ciężki, ale to na nim wypracowałam moc. Jak się potem przesiadałam na Kellys Gammę…..to śmigałam naprawdę mocno i szybko.
I tak już tyle lat trwa moja rowerowa przygoda:)
Moja siostra na moim pierwszym "wyczynowym" rowerze:)© lemuriza1972
Urlopu ciąg dalszy© lemuriza1972
Tak można znosić upały:)© lemuriza1972
W Mielcu:)© lemuriza1972
- DST 21.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:28
- VAVG 14.32km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 sierpnia 2013
Mielec - Tarnów
Upału ciąg dalszy.
Wybrałam się do Mielca, na rowerze rzecz jasna, bo póki pogoda pozwala, to szkoda marnować czas na jazdy autobusami . Moja siostra oczywiście : jak ci się chciało w ten upał?
No chciało. Zresztą jazda autobusem niewiele by zmieniła w tej kwestii. Autobus bez kilmatyzacji, a czas jego przejazdu to niewiele krótszy niż moja jazda rowerem.
Co prawda w środę jechałam rekordowo długo jak na jazdę do Mielca, ale starałam się oszczędzać, żeby mnie ten upał nie zabił. Poza tym w nogach miałam Brzankę z poprzedniego dnia.
Tym razem pojechałam drogą tradycyjną ( nie przez Dąbrowę). Przy tym upale te dodatkowe kilkanaście kilometrów jednak robią znaczenie. No i zauważyłam, że jak jadę te 57 km, to plecak aż tak bardzo mi nie doskiwera, bo plecy zaczynają boleć dopiero gdzieś za Radomyślem, a to już tylko 20 km do Mielca. Jak jadę przez Dąbrowę , „cierpię” znacznie dłużej.
Mało przyjemnie. Bardzo dużo TIRÓW, które niewiele sobie robią z kogoś na rowerze, na drodze. Jeden taki na drodze dojazdowej do Lisiej Góry zepchnął mnie z drogi na pobocze.
No, ale dojechałam.
Kilka zdjęć mieleckiego stadionu. Prezentuje się bardzo ładnie, szczególnie podoba mi się ten niebieski tartan.
Niestety jeszcze nie otwarty, jest jakiś problem rozliczenia się z wykonawcą. Ot Polska.
Mam jednak nadzieję, że jeszcze tej jesieni uda mi się jakiś mecz na nowym stadionie obejrzeć.
A mój 16 letni siostrzeniec ( junior) został „zaproszony” na treningi do drużyny seniorów ( 2 ligowej). Jestem bardzo, bardzo dumna i mam nadzieję, że będzie kiedyś grał w piłkę bardzo dobrze.
Wybrałam się do Mielca, na rowerze rzecz jasna, bo póki pogoda pozwala, to szkoda marnować czas na jazdy autobusami . Moja siostra oczywiście : jak ci się chciało w ten upał?
No chciało. Zresztą jazda autobusem niewiele by zmieniła w tej kwestii. Autobus bez kilmatyzacji, a czas jego przejazdu to niewiele krótszy niż moja jazda rowerem.
Co prawda w środę jechałam rekordowo długo jak na jazdę do Mielca, ale starałam się oszczędzać, żeby mnie ten upał nie zabił. Poza tym w nogach miałam Brzankę z poprzedniego dnia.
Tym razem pojechałam drogą tradycyjną ( nie przez Dąbrowę). Przy tym upale te dodatkowe kilkanaście kilometrów jednak robią znaczenie. No i zauważyłam, że jak jadę te 57 km, to plecak aż tak bardzo mi nie doskiwera, bo plecy zaczynają boleć dopiero gdzieś za Radomyślem, a to już tylko 20 km do Mielca. Jak jadę przez Dąbrowę , „cierpię” znacznie dłużej.
Mało przyjemnie. Bardzo dużo TIRÓW, które niewiele sobie robią z kogoś na rowerze, na drodze. Jeden taki na drodze dojazdowej do Lisiej Góry zepchnął mnie z drogi na pobocze.
No, ale dojechałam.
Kilka zdjęć mieleckiego stadionu. Prezentuje się bardzo ładnie, szczególnie podoba mi się ten niebieski tartan.
Niestety jeszcze nie otwarty, jest jakiś problem rozliczenia się z wykonawcą. Ot Polska.
Mam jednak nadzieję, że jeszcze tej jesieni uda mi się jakiś mecz na nowym stadionie obejrzeć.
A mój 16 letni siostrzeniec ( junior) został „zaproszony” na treningi do drużyny seniorów ( 2 ligowej). Jestem bardzo, bardzo dumna i mam nadzieję, że będzie kiedyś grał w piłkę bardzo dobrze.
Widok na mielecki stadion© lemuriza1972
Trybuna:)© lemuriza1972
Niebieski tartan© lemuriza1972
- DST 57.00km
- Czas 02:23
- VAVG 23.92km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 sierpnia 2013
Wtorek MTB czyli okrężnie na Brzankę
&feature=youtu.be
To był mój pierwszy ( i mam nadzieję, że nie ostatni) wtorek MTB. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze uda się jakiś urlop wziąć i pojechać z Kolosem czyli Prezesem Towarzystwa Miłośników Brzanki i jego ekipą. Członkowie ekipy zmieniają się w zależności od tego czy dysponują akurat we wtorek wolnym czasem.
Kolos z podziwu godną konsekwencją co wtorek realizuje swój projekt pt. Wtorek MTB, który niemalże zawsze jest wycieczką na Brzankę.
Tak było i tym razem.
Zaczęło się „ciekawie”, bo kiedy jechałyśmy z Krysią na miejsce zbiórki jakiś bardzo nieostrożny pan wjechał w Krysię z całym impetem. Krzyczał, że jedziemy szybko ( nie jechałyśmy wg mnie), ale to oczywiście najłatwiej tak powiedzieć jak się widzi ludzi w kolarskich strojach i kaskach. On wyjechał zza dworca, z papierosem w dłonu i nie było szans żeby uniknąć tej kolizji. Na szczęście nic się nie stało, jedynie trochę stłuczone kolano Krysi. Więc można jechać dalej.
Pod sklepem Tośka ( też bikera i SOKOŁA) czekają już Kolos i Tomek. Ruszamy na Marcinkę. Na Marcince dołącza Leszek i Marcin i jedziemy .
Po drodze jeszcze jedna przerwa na ratowanie małego kociaka, który bardzo nieroztropnie jak to młode stworzenie, przysiadł na środku drogi. Zginąłby niechybnie, gdyby nie to , że Krysia go z tej drogi wzięła. Kociaków było więcej, ale cała reszta nieco bardziej rozumna, siedziała w krzakach.
No to jedziemy dalej, trasą maratonu tarnowskiego. Słoneczko przygrzewa, oj przygrzewa. Znowu mam obawy, jak wytrzymam ten upał, bo kiedy rano wyszłam z bloku to uderzyła mnie fala gorącego powietrza.
Nie jest jednak źle. Temperatura póki co w okolicach 35 stopni ( doszła do niemalże 40), ale wieje wiaterek i dużą część trasy pokonujemy lasem.
W Lesie Tuchowskim jedziemy zupełnie nieznaną mi drogą ( fajnąąąąą), którą wyjeżdżamy na czarny pieszy szlak, a z niego z powrotem do Lasu Tuchowskiego. Tam najpierw zjeżdżamy zjazdem DH ( niewątpliwe to zjazd DH, bo ma zbudowane skocznie, da się je jednak ominąć bokiem). Zjazd bardzo trudny nie jest, ale wymaga koncentracji, bo zakręty są ostre i takie… hm… no trzeba przejechać żeby zobaczyć:).
Generalnie dzisiaj było dużo dość fajnych zjazdów, tyle, ze "wysuszonych", czego nie lubię, opona traci przyczepność i trzeba uważać.
W Lesie Tuchowskim robimy pętlę i z powrotem wyjeżdżamy sobie na czarny pieszy. Potem…. Potem nie do końca pamiętam którędy jechaliśmy, ale siłą rzeczy docieramy na podjazd obok Stalbomatu czyli naszego dawnego sponsora. Przed Brzanką krótki postój na jedzenie. Martwię się trochę , bo mam już tylko pół bidonu Izo:), a podjazd na Brzankę niestety w słońcu. Niby lasem, ale droga szeroka i cienia nie ma.
Kolos mówi, że spokojnie, w schronisku sobie picie zakupię. Ot oszuści…:)))
Okazało się, że tuż po wjechaniu do lasu skręcamy w lewo i robimy spore kółko ( fajne i niełatwe podjazdy oraz zjazdy), by wyjechać w tym samym miejscu podjazdu więc jeszcze co najmniej kilometr pod górę, w słońcu.
A ja już bez picia… hm.. trochę jestem zła, bo czuję lekki kryzys i na Brzankę toczę się… bojąc się, ze nagle odetnie mnie jak w drodze na Jamną, nawet nie staram się dotrzymać tempa moim towarzyszom.
Ale już na Brzance humor mi wraca, bo robimy zakupy, pragnienie zaspokojone, ciała polane wodą, zdjęcia zrobione, jak zwykle jest wesoło ( Tomek powiedział, że grzyb mi na kolanie urósł:), ha chodziło mu o moją pamiętkę szybkiej jazdy z maratonu w Komańczy , zasypaną Dermatolem). Siedzimy dosyć długo, ale co tam. Jak wycieczka to wycieczka, nikomu specjalnie do domu się nie spieszy. Poza tym jest tak gorąco, że trzeba oszczędzać siły.
Zjeżdżamy z Brzanki trasą ostatniego maratonu tarnowskiego. Na niej jest ten dość ostry zjazd, który trzeba jechać z pupą na tylnym kole niemalże. Mówię do Krysi ( niepewna czy uda się tym razem): kiedyś zjechałam ( właśnie podczas maratonu) .. ale to było dawno. No dawno, dokładnie w 2010r.
Ale udaje się.
W ogóle dość dobrze mi się dzisiaj zjeżdża, pomimo tych znienawidzonych przeze mnie suchych zjazdów, z wyjątkiem jednego fragmentu, gdzie na zakręcie zaliczam delikatną glebę, ale bardzo niegroźną, za to śmieszną, bo but klinuje mi się pomiędzy podkową amora a linką do blokady i nie mogę go wyjąć.
Potem okazuje się, że linka urwana. Mniejsza o to, blokada i tak nie działa. Jeżdżę od dawna cały czas na odblokowanym amorze.
Powrót niemalże identycznie jak trasa maratonu z małymi modyfikacjami i uproszczeniem końcówki, ale myślę, że te wariacje na samej Brzance godnie zastąpiły tę końcówkę.
Spore przewyższenie ( Kolosowi wyszło 2000 m), świetne towarzystwo i super pogoda….. ciepło… haha. Jak to powiedziała Krysia: ktoś podkręcił ogrzewanie.
Tak na maksa podkręcił:).
Dośc dobrze mi się jechało, może dlatego, że nie forsowaliśmy mocnego tempa, a poza tym starałam się oszczędzać, bo jutro czeka mnie dość długa jazda w upale i niestety po asfalcie.
Czas przejazdu dosyć długi, ale trochę kręciłam się jeszcze po mieście, po którym jak wiadomo szybko jeździć się nie da:)
To był mój pierwszy ( i mam nadzieję, że nie ostatni) wtorek MTB. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze uda się jakiś urlop wziąć i pojechać z Kolosem czyli Prezesem Towarzystwa Miłośników Brzanki i jego ekipą. Członkowie ekipy zmieniają się w zależności od tego czy dysponują akurat we wtorek wolnym czasem.
Kolos z podziwu godną konsekwencją co wtorek realizuje swój projekt pt. Wtorek MTB, który niemalże zawsze jest wycieczką na Brzankę.
Tak było i tym razem.
Zaczęło się „ciekawie”, bo kiedy jechałyśmy z Krysią na miejsce zbiórki jakiś bardzo nieostrożny pan wjechał w Krysię z całym impetem. Krzyczał, że jedziemy szybko ( nie jechałyśmy wg mnie), ale to oczywiście najłatwiej tak powiedzieć jak się widzi ludzi w kolarskich strojach i kaskach. On wyjechał zza dworca, z papierosem w dłonu i nie było szans żeby uniknąć tej kolizji. Na szczęście nic się nie stało, jedynie trochę stłuczone kolano Krysi. Więc można jechać dalej.
Pod sklepem Tośka ( też bikera i SOKOŁA) czekają już Kolos i Tomek. Ruszamy na Marcinkę. Na Marcince dołącza Leszek i Marcin i jedziemy .
Po drodze jeszcze jedna przerwa na ratowanie małego kociaka, który bardzo nieroztropnie jak to młode stworzenie, przysiadł na środku drogi. Zginąłby niechybnie, gdyby nie to , że Krysia go z tej drogi wzięła. Kociaków było więcej, ale cała reszta nieco bardziej rozumna, siedziała w krzakach.
No to jedziemy dalej, trasą maratonu tarnowskiego. Słoneczko przygrzewa, oj przygrzewa. Znowu mam obawy, jak wytrzymam ten upał, bo kiedy rano wyszłam z bloku to uderzyła mnie fala gorącego powietrza.
Nie jest jednak źle. Temperatura póki co w okolicach 35 stopni ( doszła do niemalże 40), ale wieje wiaterek i dużą część trasy pokonujemy lasem.
W Lesie Tuchowskim jedziemy zupełnie nieznaną mi drogą ( fajnąąąąą), którą wyjeżdżamy na czarny pieszy szlak, a z niego z powrotem do Lasu Tuchowskiego. Tam najpierw zjeżdżamy zjazdem DH ( niewątpliwe to zjazd DH, bo ma zbudowane skocznie, da się je jednak ominąć bokiem). Zjazd bardzo trudny nie jest, ale wymaga koncentracji, bo zakręty są ostre i takie… hm… no trzeba przejechać żeby zobaczyć:).
Generalnie dzisiaj było dużo dość fajnych zjazdów, tyle, ze "wysuszonych", czego nie lubię, opona traci przyczepność i trzeba uważać.
W Lesie Tuchowskim robimy pętlę i z powrotem wyjeżdżamy sobie na czarny pieszy. Potem…. Potem nie do końca pamiętam którędy jechaliśmy, ale siłą rzeczy docieramy na podjazd obok Stalbomatu czyli naszego dawnego sponsora. Przed Brzanką krótki postój na jedzenie. Martwię się trochę , bo mam już tylko pół bidonu Izo:), a podjazd na Brzankę niestety w słońcu. Niby lasem, ale droga szeroka i cienia nie ma.
Kolos mówi, że spokojnie, w schronisku sobie picie zakupię. Ot oszuści…:)))
Okazało się, że tuż po wjechaniu do lasu skręcamy w lewo i robimy spore kółko ( fajne i niełatwe podjazdy oraz zjazdy), by wyjechać w tym samym miejscu podjazdu więc jeszcze co najmniej kilometr pod górę, w słońcu.
A ja już bez picia… hm.. trochę jestem zła, bo czuję lekki kryzys i na Brzankę toczę się… bojąc się, ze nagle odetnie mnie jak w drodze na Jamną, nawet nie staram się dotrzymać tempa moim towarzyszom.
Ale już na Brzance humor mi wraca, bo robimy zakupy, pragnienie zaspokojone, ciała polane wodą, zdjęcia zrobione, jak zwykle jest wesoło ( Tomek powiedział, że grzyb mi na kolanie urósł:), ha chodziło mu o moją pamiętkę szybkiej jazdy z maratonu w Komańczy , zasypaną Dermatolem). Siedzimy dosyć długo, ale co tam. Jak wycieczka to wycieczka, nikomu specjalnie do domu się nie spieszy. Poza tym jest tak gorąco, że trzeba oszczędzać siły.
Zjeżdżamy z Brzanki trasą ostatniego maratonu tarnowskiego. Na niej jest ten dość ostry zjazd, który trzeba jechać z pupą na tylnym kole niemalże. Mówię do Krysi ( niepewna czy uda się tym razem): kiedyś zjechałam ( właśnie podczas maratonu) .. ale to było dawno. No dawno, dokładnie w 2010r.
Ale udaje się.
W ogóle dość dobrze mi się dzisiaj zjeżdża, pomimo tych znienawidzonych przeze mnie suchych zjazdów, z wyjątkiem jednego fragmentu, gdzie na zakręcie zaliczam delikatną glebę, ale bardzo niegroźną, za to śmieszną, bo but klinuje mi się pomiędzy podkową amora a linką do blokady i nie mogę go wyjąć.
Potem okazuje się, że linka urwana. Mniejsza o to, blokada i tak nie działa. Jeżdżę od dawna cały czas na odblokowanym amorze.
Powrót niemalże identycznie jak trasa maratonu z małymi modyfikacjami i uproszczeniem końcówki, ale myślę, że te wariacje na samej Brzance godnie zastąpiły tę końcówkę.
Spore przewyższenie ( Kolosowi wyszło 2000 m), świetne towarzystwo i super pogoda….. ciepło… haha. Jak to powiedziała Krysia: ktoś podkręcił ogrzewanie.
Tak na maksa podkręcił:).
Dośc dobrze mi się jechało, może dlatego, że nie forsowaliśmy mocnego tempa, a poza tym starałam się oszczędzać, bo jutro czeka mnie dość długa jazda w upale i niestety po asfalcie.
Czas przejazdu dosyć długi, ale trochę kręciłam się jeszcze po mieście, po którym jak wiadomo szybko jeździć się nie da:)
Miejsce zbiórki pod sklepem Tośka ( też bikera)© lemuriza1972
Krysia i Tomek na Marcince© lemuriza1972
Kolos, Krysia i Tomek podjeżdżają pod przekaźnik© lemuriza1972
Krysia ratuje kociaka© lemuriza1972
Przeszkody nie do przejechania w Lesie Tuchowskim© lemuriza1972
Las Tuchowski© lemuriza1972
Na czarnym szlaki pieszym w pobliżu Tuchowa© lemuriza1972
Czarny pieszy szlak zdjęcie nr 2© lemuriza1972
Tomek i Prezes z przodu© lemuriza1972
Chwila przerwy w lesie na Brzance© lemuriza1972
Widok z Brzanki© lemuriza1972
Prezes© lemuriza1972
Picia nam na Brzance nie zabrakło:)© lemuriza1972
Skandalistki dwie:)© lemuriza1972
Zdjęcie zbiorowe na Brzance© lemuriza1972
Las na Brzance© lemuriza1972
Zdjęcie zbiorowe nr 2© lemuriza1972
Kawałek Tarnowa© lemuriza1972
- DST 86.00km
- Teren 45.00km
- Czas 05:38
- VAVG 15.27km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Panieńska Góra , Las Milowski i Dunajec
Najpierw kilka zdjęć pomaratonowych, robionych z zaskoczenia a jakże jak to zwykle bywa na maratonach , nawet nie wiem kiedy i kto, więc wykorzystuję je też bez skrupułów ( z forum Cyklokarpat), bo fajne są. Takie inne. Nie z maratonu, a pomaratonowe,, kiedy emocje jeszcze buzują, kiedy rozmawia się o trasie i jedno wiem, kiedy były robione rozmawiałam z Anią z Rzeszowa to na pewno.
I polewałam się wodą, bo było gorąco:).
A teraz o dzisiejszej jeździe.
Wstałam rano z dylematem co robić, bo upał znowu jak od wielu , wielu dni ( co jak co, ale pogoda podczas urlopu to mi się udała, aż za bardzo). Nie bardzo miałam ochotę „gnać” znowu do Radłowa i smażyć się na słońcu. Jazda? W tym upale… hm…
Postanowiłam jednak, że zmierzę się z nim dzisiaj.
Długo myślałam, gdzie jechać aby zminimalizować jego skutki. Las Radłowski byłby idealny, ale znowu te same ścieżki, znowu płasko, bez górek, Dunajca i widoków? Nie!
I przypomniałam sobie o Panieńskiej Górze. No jasne! Dużo lasu, trochę górek i piękne widoki.
Tak więc pojechałam. Najpierw przez Buczynę ( o jak chłodził dzisiaj las Buczyna), potem Isep itd. Do Wielkiej Wsi. Tutaj trochę gorzej: asfalt , słońce, ale w normie.
Jechałam tempem wybitnie wycieczkowym, bo wiedziałam, że tylko w taki sposób uda mi się to przetrwać.
W końcu udało mi się zrobić zdjęcie kapliczce przydrożnej, która wygląda mi na zabytkową i chyba przedstawia św. Jerzego.
Potem już szlakiem na Panieńską. Kiedyś Labudu pytał mnie jak trafić na Panieńską Górę.
Droga jest bardzo prosta od Wielkiej Wsi. Zachęcam wszystkich z okolic Tarnowa jeśli jeszcze nie byli, to koniecznie. Podjazd jest słuszny, wymagający, przyroda.. hm.. onieśmiela.
Trzeba dotrzeć do Wielkiej Wsi ( ja jadę bocznymi drogami od Łętowic przez Isep, tam chyba żółty szlak rowerowy prowadzi, można dojechać nim do Wojnicza i główną droga na Nowy Sącz do Wlk. Wsi, albo intuicyjnie dojechać bocznymi drogami bez rowerowego szlaku wprost do Wielkiej Wsi, w Wlk Wsi trzeba jechać za kościołem kawałek cały czas prosto drogą na nowy Sącz, aż po prawej stronie pojawi się drogowskaz z napisem Do Krzyża Millienijnego, tak więc skręt w prawo i dalej niebieski szlak pieszy poprowadzi na szczyt góry, ja tuż przed szczytem skręcam w czarny pieszy, ale jeśli chcecie dotrzeć do Krzyża i ruin zamku, to trzeba trochę wyżej podejść, bo podjechać raczej się nie da).
Naprawdę warto. W samym lesie pewnie jest wiele możliwości i chłopaki i dziewczyny z UKS Wojnicz pewnie je znają. Ja staram się trzymać szlaków.
Dzisiaj wyznaczyłam sobie zadanie : walkę z podjazdem – jeszcze nigdy nie udało mi się wjechać całości.
Dzisiaj też się nie udało, ale są już postępy. Zazywczaj spadałam z roweru w dwóch momentach, dzisiaj już tylko w jednym. Kiedyś dam sobie z nim radę:).
Jak tylko wjechałam na szlak na Panieńskiej od razu poczułam, że była to bardzo dobra decyzja.
Świetny jest ten las, dzisiaj dodatkowo chłodził niesamowicie.
Czułam dzisiaj wielką przyjemność z jazdy. I pomyślałam, że potrzebuję od czasu do czasu takich samotnych, kompletnie wycieczkowych jazd, kiedy zatrzymuję się kiedy chcę żeby popatrzeć na górki, żeby zrobić zdjęcia.
Z niebieskiego szlaku skręciłam na czarny, ale potem już w Lesie Milowskim odbiłam z niego i pojechałam jakoś tak zupełnie inaczej, nie do końca wiedząc gdzie jadę. Koniec końców trafiłam tam gdzie chciałam czyli do wiaty w Lesie Milowskim. Trochę pomogły mi oznaczenia na asfalcie z maratonu wojnickiego.
Powrót niebieskim pieszym do Jaworska, od Jaworska zielonym pieszym.
Widoki, zapachy, spokój lasu i wsi – to było to czego mi było potrzeba.
Na koniec jeszcze pół godzinki nad Dunajcem i można powiedzieć, że to był bardzo dobry dzień.
Po przyjeździe do domu jeszcze niespodzianka – wygrana książka w Radiu Kraków.
Pani redaktor prosiła, żeby napisać jakie książki mogą nas nieco ochłodzić w ten upał.
No to napisałam… że te o Himalajach:).
No i jeszcze parę rzeczy dopisałam i udało się:).
[url=http://photo.bikestats.eu/zdjecie,411997,spodobaly-mi-sie-to-zrobilam-zdjecie.html][img title="Jarzębina już czerwona" width="900" height="675" />
Odkąd szukałam zaginionej Bozi, której szukał Sufa , przyglądam się każdej.
Jest ich bardzo, bardzo dużo w naszym kraju,
I polewałam się wodą, bo było gorąco:).
Po wjeździe na metę© lemuriza1972
Bezgłowa:)© lemuriza1972
Trzeba było polać się wodą.. bo gorąco:)© lemuriza1972
Już lepiej© lemuriza1972
A teraz o dzisiejszej jeździe.
Wstałam rano z dylematem co robić, bo upał znowu jak od wielu , wielu dni ( co jak co, ale pogoda podczas urlopu to mi się udała, aż za bardzo). Nie bardzo miałam ochotę „gnać” znowu do Radłowa i smażyć się na słońcu. Jazda? W tym upale… hm…
Postanowiłam jednak, że zmierzę się z nim dzisiaj.
Długo myślałam, gdzie jechać aby zminimalizować jego skutki. Las Radłowski byłby idealny, ale znowu te same ścieżki, znowu płasko, bez górek, Dunajca i widoków? Nie!
I przypomniałam sobie o Panieńskiej Górze. No jasne! Dużo lasu, trochę górek i piękne widoki.
Tak więc pojechałam. Najpierw przez Buczynę ( o jak chłodził dzisiaj las Buczyna), potem Isep itd. Do Wielkiej Wsi. Tutaj trochę gorzej: asfalt , słońce, ale w normie.
Jechałam tempem wybitnie wycieczkowym, bo wiedziałam, że tylko w taki sposób uda mi się to przetrwać.
W końcu udało mi się zrobić zdjęcie kapliczce przydrożnej, która wygląda mi na zabytkową i chyba przedstawia św. Jerzego.
Potem już szlakiem na Panieńską. Kiedyś Labudu pytał mnie jak trafić na Panieńską Górę.
Droga jest bardzo prosta od Wielkiej Wsi. Zachęcam wszystkich z okolic Tarnowa jeśli jeszcze nie byli, to koniecznie. Podjazd jest słuszny, wymagający, przyroda.. hm.. onieśmiela.
Trzeba dotrzeć do Wielkiej Wsi ( ja jadę bocznymi drogami od Łętowic przez Isep, tam chyba żółty szlak rowerowy prowadzi, można dojechać nim do Wojnicza i główną droga na Nowy Sącz do Wlk. Wsi, albo intuicyjnie dojechać bocznymi drogami bez rowerowego szlaku wprost do Wielkiej Wsi, w Wlk Wsi trzeba jechać za kościołem kawałek cały czas prosto drogą na nowy Sącz, aż po prawej stronie pojawi się drogowskaz z napisem Do Krzyża Millienijnego, tak więc skręt w prawo i dalej niebieski szlak pieszy poprowadzi na szczyt góry, ja tuż przed szczytem skręcam w czarny pieszy, ale jeśli chcecie dotrzeć do Krzyża i ruin zamku, to trzeba trochę wyżej podejść, bo podjechać raczej się nie da).
Naprawdę warto. W samym lesie pewnie jest wiele możliwości i chłopaki i dziewczyny z UKS Wojnicz pewnie je znają. Ja staram się trzymać szlaków.
Dzisiaj wyznaczyłam sobie zadanie : walkę z podjazdem – jeszcze nigdy nie udało mi się wjechać całości.
Dzisiaj też się nie udało, ale są już postępy. Zazywczaj spadałam z roweru w dwóch momentach, dzisiaj już tylko w jednym. Kiedyś dam sobie z nim radę:).
Jak tylko wjechałam na szlak na Panieńskiej od razu poczułam, że była to bardzo dobra decyzja.
Świetny jest ten las, dzisiaj dodatkowo chłodził niesamowicie.
Czułam dzisiaj wielką przyjemność z jazdy. I pomyślałam, że potrzebuję od czasu do czasu takich samotnych, kompletnie wycieczkowych jazd, kiedy zatrzymuję się kiedy chcę żeby popatrzeć na górki, żeby zrobić zdjęcia.
Z niebieskiego szlaku skręciłam na czarny, ale potem już w Lesie Milowskim odbiłam z niego i pojechałam jakoś tak zupełnie inaczej, nie do końca wiedząc gdzie jadę. Koniec końców trafiłam tam gdzie chciałam czyli do wiaty w Lesie Milowskim. Trochę pomogły mi oznaczenia na asfalcie z maratonu wojnickiego.
Powrót niebieskim pieszym do Jaworska, od Jaworska zielonym pieszym.
Widoki, zapachy, spokój lasu i wsi – to było to czego mi było potrzeba.
Na koniec jeszcze pół godzinki nad Dunajcem i można powiedzieć, że to był bardzo dobry dzień.
Po przyjeździe do domu jeszcze niespodzianka – wygrana książka w Radiu Kraków.
Pani redaktor prosiła, żeby napisać jakie książki mogą nas nieco ochłodzić w ten upał.
No to napisałam… że te o Himalajach:).
No i jeszcze parę rzeczy dopisałam i udało się:).
Kapliczka w Wielkiej Wsi© lemuriza1972
Sielskie klimaty w drodze na Panieńską Górę© lemuriza1972
Las na Panieńskiej Górze© lemuriza1972
Mój ulubiony widok z Panieńskiej Góry© lemuriza1972
Widoki po drodze© lemuriza1972
Droga do Lasu Milowskiego© lemuriza1972
Spodobały mi się, to zrobiłam zdjęcie:)© lemuriza1972
[url=http://photo.bikestats.eu/zdjecie,411997,spodobaly-mi-sie-to-zrobilam-zdjecie.html][img title="Jarzębina już czerwona" width="900" height="675" />
Spodobały mi się, to zrobiłam zdjęcie:)© lemuriza1972
I znowu górki© lemuriza1972
Odkąd szukałam zaginionej Bozi, której szukał Sufa , przyglądam się każdej.
Jest ich bardzo, bardzo dużo w naszym kraju,
Wszystko przez Sufę© lemuriza1972
I jeszcze trochę widoków© lemuriza1972
Drugi mój najbardziej ulubiony widok na tym szlaku© lemuriza1972
Las Milowski© lemuriza1972
Drugi mój ulubiony widok na tym szlaki© lemuriza1972
Droga© lemuriza1972
Dunajec© lemuriza1972
Spotkany po drodze© lemuriza1972
- DST 54.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:11
- VAVG 16.96km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze