Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2015
Dystans całkowity: | 599.00 km (w terenie 37.00 km; 6.18%) |
Czas w ruchu: | 28:31 |
Średnia prędkość: | 21.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.00 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 59.90 km i 2h 51m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 10 marca 2015
Rower
Jedna z moich ulubionych piosenek, którą chciałam zadedykować mojemu dzisiejszemu targetowi, nieznajomemu spotkanemu na moście w Ostrowie.
Chłopak miał ambicję. Trzeba mu to przyznać.
W planie była dzisiaj siłownia pierwotnie, ale wczoraj pomyślałam, że jeżeli dalej będzie taka fajna temperatura, to rower koniecznie.
I pojechałam.
Planowo miała być jazda w tzw tlenie:). Plan niestety został poważnie zachwiany przez wspomnianego już chłopaka. Tlen szybko przeszedł w beztlen.
Chłopak minął mnie na moście w Ostrowie i od razu widać było, że ma ambicję. No, ale ja też mam ambicję toteż pognałam za nim. Trochę miał pecha, bo jechaliśmy w jednym kierunku. Dobry był, utrzymywał cały czas 20 metrową przewagę, chociaż bardzo się starałam. Pomyślałam jednak: wiadukt nad autostradą będzie moją szansą (jest pod górę). I tak było, na wiadukcie chłopak popełnił błąd – nie zmienił przełożeń, na stojaka wjeżdżał, ja zrzuciłam na średnią i zbliżyłam się znacznie. No, ale potem był zjazd w dół i niestety chłopak pojechał w innym kierunku. A może „stety” bo byśmy się nawzajem wykończyli:).
Ja pojechałam do Lasu Radłowskiego, on pewnie do domu, w kierunku Niwki.
Chciałam pojeździć dłużej, ale słońce zaczęło zachodzić i spadła temperatura.
Od dłuższego czasu, jak wiecie, staram się jeść inaczej. Odnosi się to również do tzw suplementacji sportowca. Tzn przestałam pijać różne chemiczne mieszanki pt odżywki. Zamiast nich przyrządzam sobie (po treningu) koktajle (na bazie mleka, kefiru). Dzisiaj np. z malinami, truskawkami, żurawiną, odrobiną rodzynek i karobem. Polecam.
Nie wiem czy to się sprawdzi w sezonie „wyścigowym”, ale mam nadzieję, że tak. To będzie sezon- eksperyment pod wieloma względami.
Potwierdzenie (że może się nie mylę w tych moich próbach) znalazłam na blogu Iwony. Polecam ten wpis dla wszystkich trenujących. Jest ciekawy i inspirujący. Kiedyś sama o tym napiszę. O tym czym zastąpiłam odżywki w chemii. O swoich doświadczeniach.
A na razie poczytajcie u Iwony. http://www.ajwendieta.pl/blog/podcast/zasilanie-o...
A dzisiaj tylko o kaszy jaglanej, o której już pisałam. Staram się ją jeść przynajmniej dwa razy w tygodniu. Najczęściej rano. Kilka lat temu w ogóle nie jadałam śniadań rano. Piłam kawę na czczo, ok 11 jadłam jakieś kanapki. Jakieś 2 lata temu postanowiłam z tym skończyć i przed wypiciem kawy starałam się zjeść coś (np. płatki z jogurtem naturalnym – niespecjalnie przepadam za tym). No i dlatego, że nie przepadam, często jogurt zamieniałam na pszennego precelka… Tak, tak… Dzisiaj.. nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłam rzeczonego precelka.
Aktualnie wstaje 15 minut wcześniej i robię sobie śniadanie przed wyjściem z pracy i fajne to nawet jest. Mam czas się jakoś dobudzić, siedzę sobie przy stole, patrzę przez okno jak świat się budzi do życia, a jak zrobię coś naprawdę dobrego na to śniadanie – to już w ogóle wchodzę dobrze w dzień. Kasza jaglana jest takim paliwem, które pomaga mi dobrze zacząć dzień. Dlaczego jest taka dobra? (Maja Włoszczowska mówi o niej Absolutny TOP).
Proszę bardzo: Kasza jaglana - posiada wartości odżywcze i składniki mineralne. Otrzymuje się ją z nasion prosa, uprawianego już w epoce neolitu. Pod względem wartości odżywczej dorównuje kaszy gryczanej. Ma mało skrobi, za to dużo łatwo przyswajalnego białka. Wyróżnia się najwyższą zawartością witamin z grupy B: B1, (tiaminy), B2 (ryboflawiny) i B6 (pirydoksyny) oraz żelaza i miedzi. Kasza jaglana - właściwości lecznicze Kasza jaglana jest lekkostrawna i nie uczula, bo nie zawiera glutenu. Dlatego warto ją polecić osobom chorującym na celiakię stosującym dietę bezglutenową, a także cierpiącym na niedokrwistość. Ma właściwości antywirusowe, zmniejsza stan zapalny błon śluzowych (wysusza nadmiar wydzieliny), jest zatem dobrym domowym lekarstwem na katar.
Niektórzy podobno mają z nią problem. Nie potrafią ugotować tak, żeby nie była gorzka. Ja ją po prostu zawsze wcześniej namaczam, przynajmniej przez pół godziny, a potem wodę wylewam i zalewam nową. Robię często na słodko. Dodaje nieco oleju kokosowego, karobu, trochę rodzynek i żurawiny. I jest energia na poranek naprawdę. A może nawet na cały dzień? Spróbujcie. Że nie lubicie kaszy? Też tak mówiłam. Jeszcze do niedawna nie byłam w stanie przełknąć śniadania o 6 rano. Dzisiaj jem je regularnie. Wiele rzeczy można w życiu zmienić, jeśli tylko się chce. Wiele, ale to nie znaczy, że wszystkie. Ale to już temat na zupełnie inną historię.
Planowo miała być jazda w tzw tlenie:). Plan niestety został poważnie zachwiany przez wspomnianego już chłopaka. Tlen szybko przeszedł w beztlen.
Chłopak minął mnie na moście w Ostrowie i od razu widać było, że ma ambicję. No, ale ja też mam ambicję toteż pognałam za nim. Trochę miał pecha, bo jechaliśmy w jednym kierunku. Dobry był, utrzymywał cały czas 20 metrową przewagę, chociaż bardzo się starałam. Pomyślałam jednak: wiadukt nad autostradą będzie moją szansą (jest pod górę). I tak było, na wiadukcie chłopak popełnił błąd – nie zmienił przełożeń, na stojaka wjeżdżał, ja zrzuciłam na średnią i zbliżyłam się znacznie. No, ale potem był zjazd w dół i niestety chłopak pojechał w innym kierunku. A może „stety” bo byśmy się nawzajem wykończyli:).
Ja pojechałam do Lasu Radłowskiego, on pewnie do domu, w kierunku Niwki.
Chciałam pojeździć dłużej, ale słońce zaczęło zachodzić i spadła temperatura.
Od dłuższego czasu, jak wiecie, staram się jeść inaczej. Odnosi się to również do tzw suplementacji sportowca. Tzn przestałam pijać różne chemiczne mieszanki pt odżywki. Zamiast nich przyrządzam sobie (po treningu) koktajle (na bazie mleka, kefiru). Dzisiaj np. z malinami, truskawkami, żurawiną, odrobiną rodzynek i karobem. Polecam.
Nie wiem czy to się sprawdzi w sezonie „wyścigowym”, ale mam nadzieję, że tak. To będzie sezon- eksperyment pod wieloma względami.
Potwierdzenie (że może się nie mylę w tych moich próbach) znalazłam na blogu Iwony. Polecam ten wpis dla wszystkich trenujących. Jest ciekawy i inspirujący. Kiedyś sama o tym napiszę. O tym czym zastąpiłam odżywki w chemii. O swoich doświadczeniach.
A na razie poczytajcie u Iwony. http://www.ajwendieta.pl/blog/podcast/zasilanie-o...
A dzisiaj tylko o kaszy jaglanej, o której już pisałam. Staram się ją jeść przynajmniej dwa razy w tygodniu. Najczęściej rano. Kilka lat temu w ogóle nie jadałam śniadań rano. Piłam kawę na czczo, ok 11 jadłam jakieś kanapki. Jakieś 2 lata temu postanowiłam z tym skończyć i przed wypiciem kawy starałam się zjeść coś (np. płatki z jogurtem naturalnym – niespecjalnie przepadam za tym). No i dlatego, że nie przepadam, często jogurt zamieniałam na pszennego precelka… Tak, tak… Dzisiaj.. nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłam rzeczonego precelka.
Aktualnie wstaje 15 minut wcześniej i robię sobie śniadanie przed wyjściem z pracy i fajne to nawet jest. Mam czas się jakoś dobudzić, siedzę sobie przy stole, patrzę przez okno jak świat się budzi do życia, a jak zrobię coś naprawdę dobrego na to śniadanie – to już w ogóle wchodzę dobrze w dzień. Kasza jaglana jest takim paliwem, które pomaga mi dobrze zacząć dzień. Dlaczego jest taka dobra? (Maja Włoszczowska mówi o niej Absolutny TOP).
Proszę bardzo: Kasza jaglana - posiada wartości odżywcze i składniki mineralne. Otrzymuje się ją z nasion prosa, uprawianego już w epoce neolitu. Pod względem wartości odżywczej dorównuje kaszy gryczanej. Ma mało skrobi, za to dużo łatwo przyswajalnego białka. Wyróżnia się najwyższą zawartością witamin z grupy B: B1, (tiaminy), B2 (ryboflawiny) i B6 (pirydoksyny) oraz żelaza i miedzi. Kasza jaglana - właściwości lecznicze Kasza jaglana jest lekkostrawna i nie uczula, bo nie zawiera glutenu. Dlatego warto ją polecić osobom chorującym na celiakię stosującym dietę bezglutenową, a także cierpiącym na niedokrwistość. Ma właściwości antywirusowe, zmniejsza stan zapalny błon śluzowych (wysusza nadmiar wydzieliny), jest zatem dobrym domowym lekarstwem na katar.
Niektórzy podobno mają z nią problem. Nie potrafią ugotować tak, żeby nie była gorzka. Ja ją po prostu zawsze wcześniej namaczam, przynajmniej przez pół godziny, a potem wodę wylewam i zalewam nową. Robię często na słodko. Dodaje nieco oleju kokosowego, karobu, trochę rodzynek i żurawiny. I jest energia na poranek naprawdę. A może nawet na cały dzień? Spróbujcie. Że nie lubicie kaszy? Też tak mówiłam. Jeszcze do niedawna nie byłam w stanie przełknąć śniadania o 6 rano. Dzisiaj jem je regularnie. Wiele rzeczy można w życiu zmienić, jeśli tylko się chce. Wiele, ale to nie znaczy, że wszystkie. Ale to już temat na zupełnie inną historię.
- DST 31.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:20
- VAVG 23.25km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 marca 2015
Jakoś jeszcze nie umarłam....
Lubię gościa:), a najbardziej lubię najnowszą płytę.
Jeszcze kilka dni i … na żywo, na żywo będziemy oglądać (tzn pójdziemy z Panią Krystyną na miasto).
Nie mogę się doczekać. A tak… na Dzień Kobiet
Orła cień:) © Iza
Górki © Iza
Na Jurasówce © Iza
Sufa ma po prostu siłę rażenia © Iza
Selfie na Dzień kobiet © Iza
Nie mogę się doczekać. A tak… na Dzień Kobiet
Ot dałam się namówić (Pani Krystynie ksywa idziemy na miasto). Dałam się namówić, ale nie na wyjście na miasto. Dałam się namówić na jazdę na rowerze (wspólną z Panem Adamem). Decyzja moja była i ryzykowna i lekkomyślna (o czym dość szybko się przekonałam).
Kilometrów mam w nogach tyle co kot napłakał. W marcu nigdy nie jeżdżę TYLE po górkach. Mam zasadę stopniowego wchodzenia w to jeżdżenie. No ale coś mnie podkusiło, chociaż wiedziałam, że to może się źle skończyć. Bo Pan Adam jak to Pan Adam nie spoczął na jednym, dwóch podjazdach (taka moja norma marcowa), ale znacznie więcej ich było, co mocno mnie nadwyrężyło.
I o ile początek jechało się dobrze (siła była), to wiedziałam, że moje niewyjeżdżenie dość szybko da znać o sobie i siły szybko się skończą. I tak było. Zaczęliśmy od Lubinki i jednym stromym podjazdem (który kiedyś zjeżdżałam, ale nigdy nie podjeżdżałam) wjechaliśmy wysoko. Umierałam tam, zadawałam sobie znamienne pytania pt po co ci to kobieto? Dla równowagi i dopingu samej siebie powtarzałam zdanie, które niedawno usłyszałam w wywiadzie z Charolotte Kallą („wygrywa ten, kto potrafi sobie zadać największy ból).
Potem był Tuchów, a od Tuchowa kolejny długi podjazd przez Meszną Opacką w kierunku Lichwina. Tam miałam już serdecznie dość i na propozycję Adama jazdy do Chojnika, Gromnika i Siemiechowa, powiedziałam „nie”. Chciałam wrócić do domu, bo to i tak było dużo jak na 3 wyjazd w pagórkowate okolice. Powiedziałam, że nie mam już siły, że nie dam rady, a Adam na to powiedział: jakoś jeszcze nigdy nie umarłaś (czy jakoś tak to było). Myślę, że chodziło o to, że już nie raz tak protestowałam podczas wspólnych jazd, potem jechałam dalej i jakoś to udawało się przetrwać.
No ja to może nie umarłam, ale moje nogi teraz .. nie żyją. No bo znowu dałam się namówić… i pojechałam.
Było kilka mniejszych podjazdów i ten jeden… długiiiiiii w kierunku Jurasówki (4 km). Nigdy nim jeszcze nie jechałam. Tam osiągnęłam tzw zgon (i jechałam jak zombi). No, ale jakoś się doturlałam. To była walka ze sobą. Dojechałam do domu z bolącymi nogami, pupą i kręgosłupem. Teraz cierpi też kolano. Za dużo (podjazdów), za długie jeżdżenie ( ponad 4 godziny) jak na marzec. Ale… zastanawiałam się niedawno czy dałabym radę teraz dojechać do Mielca na rowerze (trasą okrężną czyli przez Dąbrowę i Radgoszcz). Po dzisiejszych 81 km już wiem, że tak. Wczoraj na Lubince drogę przebiegł mi lis, dzisiaj przefrunął (dosłownie) przede mną kogut. A po Łodzi podobno biegał wilk (taki film widziałam). No wilka to nie chciałabym spotkać.
Skład: Krysia, Adam, Staszek, Piotrek.
Na podjeździe na Jurasówkę spotkaliśmy: Braci Labudu, Olka i Marcina.
Narada pt gdzie jechać © Iza
Kilometrów mam w nogach tyle co kot napłakał. W marcu nigdy nie jeżdżę TYLE po górkach. Mam zasadę stopniowego wchodzenia w to jeżdżenie. No ale coś mnie podkusiło, chociaż wiedziałam, że to może się źle skończyć. Bo Pan Adam jak to Pan Adam nie spoczął na jednym, dwóch podjazdach (taka moja norma marcowa), ale znacznie więcej ich było, co mocno mnie nadwyrężyło.
I o ile początek jechało się dobrze (siła była), to wiedziałam, że moje niewyjeżdżenie dość szybko da znać o sobie i siły szybko się skończą. I tak było. Zaczęliśmy od Lubinki i jednym stromym podjazdem (który kiedyś zjeżdżałam, ale nigdy nie podjeżdżałam) wjechaliśmy wysoko. Umierałam tam, zadawałam sobie znamienne pytania pt po co ci to kobieto? Dla równowagi i dopingu samej siebie powtarzałam zdanie, które niedawno usłyszałam w wywiadzie z Charolotte Kallą („wygrywa ten, kto potrafi sobie zadać największy ból).
Potem był Tuchów, a od Tuchowa kolejny długi podjazd przez Meszną Opacką w kierunku Lichwina. Tam miałam już serdecznie dość i na propozycję Adama jazdy do Chojnika, Gromnika i Siemiechowa, powiedziałam „nie”. Chciałam wrócić do domu, bo to i tak było dużo jak na 3 wyjazd w pagórkowate okolice. Powiedziałam, że nie mam już siły, że nie dam rady, a Adam na to powiedział: jakoś jeszcze nigdy nie umarłaś (czy jakoś tak to było). Myślę, że chodziło o to, że już nie raz tak protestowałam podczas wspólnych jazd, potem jechałam dalej i jakoś to udawało się przetrwać.
No ja to może nie umarłam, ale moje nogi teraz .. nie żyją. No bo znowu dałam się namówić… i pojechałam.
Było kilka mniejszych podjazdów i ten jeden… długiiiiiii w kierunku Jurasówki (4 km). Nigdy nim jeszcze nie jechałam. Tam osiągnęłam tzw zgon (i jechałam jak zombi). No, ale jakoś się doturlałam. To była walka ze sobą. Dojechałam do domu z bolącymi nogami, pupą i kręgosłupem. Teraz cierpi też kolano. Za dużo (podjazdów), za długie jeżdżenie ( ponad 4 godziny) jak na marzec. Ale… zastanawiałam się niedawno czy dałabym radę teraz dojechać do Mielca na rowerze (trasą okrężną czyli przez Dąbrowę i Radgoszcz). Po dzisiejszych 81 km już wiem, że tak. Wczoraj na Lubince drogę przebiegł mi lis, dzisiaj przefrunął (dosłownie) przede mną kogut. A po Łodzi podobno biegał wilk (taki film widziałam). No wilka to nie chciałabym spotkać.
Skład: Krysia, Adam, Staszek, Piotrek.
Na podjeździe na Jurasówkę spotkaliśmy: Braci Labudu, Olka i Marcina.
Orła cień:) © Iza
Górki © Iza
Na Jurasówce © Iza
Sufa ma po prostu siłę rażenia © Iza
Selfie na Dzień kobiet © Iza
- DST 81.00km
- Czas 04:15
- VAVG 19.06km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 marca 2015
Na niedzielę (słowo)
Pewnie zdarzy się tak, że niektórzy przeczytają, uśmiechną się z przekąsem, nazwą mnie nawiedzoną lub określą jakimś innym mniej lub bardziej „ładnym” epitetem.
Ale jeśli chociaż jedna osoba przeczyta i będzie mieć jakąś refleksję względem siebie – to warto było. Najpierw była ta historia opisana przez Mambę, historia pozytywna, ciepła, a jednak wzbudzająca żal, że u nas nie tak często spotyka się takie postawy (chociaż mam nadzieję, że czasem się spotyka)
http://www.mambaonbike.pl/wino-kobiety-i-pomaranc...
Potem weszłam na stronę pt www.fronda.pl. Weszłam bo ktoś mi powiedział, że czyta, więc chciałam „sprawdzić” co czyta. I znalazłam taki tekst.
http://www.fronda.pl/blogi/dialog-z-poganinem-to-n...
Tekst ten zainspirował mnie do napisania mojego tekstu (życie to ciągłe inspiracje:)).
Jestem Polką, lubię Polskę, lubię tu mieszkać (chociaż nie mieszkałam nigdzie indziej, nie mam porównania) i w związku z tym życzę Polsce i Polakom jak najlepiej. Ale patrzę na moją Polskę i Polaków bez różowych okularów i ślepej miłości. Za to z troską. Stąd ten tekst.
Zastanawiam się dlaczego tak bardzo oburzamy się na innych, że obraz Polaków niefajny przedstawiają , że niby jakiś zafałszowany, skoro sami jesteśmy autorami takiego obrazu?
Nie będę bawić się w oceny wypowiedzi Pana Pawlikowskiego. Nie w tym rzecz. Palnął być może trochę bezmyślnie. Żart to miał być. Pewnie nie sądził, że aż tak to w Polsce zostanie przyjęte.
Rzecz w wydźwięku tego artykułu z frondy. Świętym oburzeniu, że znowu przedstawia się Polaka jako pijaka (a przecież jak twierdzi redaktor artykułu to nieprawda, bo bardziej pije brytyjska młodzież, a w Warszawie na ulicy po 23 nie widać pijanych. No widocznie Warszawa to jakaś enklawa trzeźwości).
A my, Polacy pijemy dużo. I takie są fakty (no chyba, że w Warszawie i innych dużych miastach pije się mniej i to ja mam zaburzony obraz rzeczywistości).
Potrzebujecie tych faktów, bo też się Wam wydaje , że to nieprawda? Proszę bardzo. W moim mieście kwitnie sieć sklepów monopolowych czynnych 24 godziny na dobę. Kiedyś był jeden, teraz jest ich wiele. W moim mieście działa pogotowie alkoholowe. Tak, tak.. sama widziałam auto z napisem „pogotowie alkoholowe”. Widocznie jest zapotrzebowanie. W koszykach ludzi w sklepie .. piwo, piwo, piwo. Ogródki w Rynku w sezonie wiosenno-letnim w weekendy zapełnione. Wszyscy piją.. piwo, drinki. W wielkich ilościach.
Wsiadam do autobusu po wizycie w siłowni.. cały tył autobusu w rzygowinach. Wsiadam do autobusu rano w drodze do pracy, dwóch panów (7 rano) bardzo mocno pijanych, konwersuje sobie popijając. Jeden zaprasza drugiego na kolację (nie szkodzi, że to pora śniadania). Robię zakupy rano przed pracą, godzina 6.45 niektórzy kupują alkohol.. O 6.45???
Ubieram się w szatni na siłowni, dziewczyna rozmawia przez telefon z kimś znajomym: „Wbijecie do mnie w sobotę, coś chlapniemy”.
Czekam na przystanku na autobus, ledwie trzymający się na nogach człowiek, w zasikanych spodniach, siedzi na ławce. Jeżdżę rowerem po okolicznych miejscowościach. Niedziela. Miejscowe sklepy okupowane. Sceny żywcem jak z „Rancza” (słynna ławeczka).
Tak się składa, że w pracy zajmuje się m.in. tematem cofania uprawnień do kierowania pojazdami za jazdę w stanie nietrzeźwości. Statystyki dot. wyroków orzekających zakazy prowadzenia pojazdów mechanicznych z powodu alkoholu są przerażające i nie jest to niestety tendencja spadkowa. Mam okazję czytać wyroki, opinie biegłych w prowadzonych postępowaniach – jak alkohol niszczy całe rodziny… i co się w nich dzieje, wolelibyście nie wiedzieć.
Zdarza się, że piją lekarze w pracy, pijany jechał ostatnio autem, burmistrz Chrzanowa. Elita społeczeństwa. Lekarz i wysoki urzędnik.
Weekendowe upijanie się stało się ulubioną rozrywką znaczącej części naszego społeczeństwa. Naprawdę nie ma lepszych rozrywek? To są fakty.
Że to nie ja, że to nie Ty? Że Polak dużo pije to stereotyp? Tylko skąd się wziął? Ktoś to wymyślił?
Dlaczego więc tak bardzo oburzamy się na innych, że tak nas widzą, skoro właśnie tacy, niestety jesteśmy? No chyba, że uważamy, że piwo to nie alkohol (znam takie osoby), a różnica między wypiciem jednego a wypiciem 5 jest żadna.
To o czym napisałam, to nie są „historie”, które wydarzyły się w przeciągu kilku lat, to są sytuacje z którymi stykam się bardzo często. Na co dzień.
I druga rzecz, która spokoju mi nie daje. Język Polaków. Jest wulgarny, schamiały. Jadę autobusem. Wsiada młodzież jadąca do szkoły. Wydaje się, że słyszę jedną wielką „k…” a pomiędzy nią inne wyrazy. Ubogie to są dialogi, chociaż bogate w słowa niecenzuralne.
Słyszę rodziców zdenerwowanych na swoje kilkuletnie pociechy i próbujących ich zdyscyplinować za pomocą „K..” ( i nie są to rodzice z marginesu, kulturalni na pozór, grzeczni ludzie).
Otwieram FB, a tam ktoś kto kupił sobie nowy rower pisze tak: "Jak się jutro nic nie zdupcy to w niedzielę pierwszy test drive" (tak po prostu… no jak się nic nie zd… to on sobie pojedzie, znajomi lajkują. Naprawdę się Wam to podoba???).
Jadę na siłownię autobusem, pod stadionem wsiada grupa młodych chłopaków (piłkarzy jak sądzę). I znowu jedna wielka „k…”. Krzywię się co chwilę. Jeden z nich to zauważa, mówi do drugiego: ale mięsem rzucasz… i śmieją się. Słyszę jak jeden opowiada drugiemu o swojej ukochanej: jak ją spotkałem w parku to tak od niej jeb… wódą…. Chłopak przez telefon rozmawia (pewnie z ukochaną): Jak ja cię k.. kocham. Jesteś zajeb….
Odbieram telefon w pracy i słyszę: co wy tam k… robicie?
„K..” stała się słowem tak powszechnym, że niektórzy zaczęli ją traktować jako nieodłączny element języka. A kiedy komuś zwracam uwagę, to patrzy na mnie dziwnie. Czy to takie dziwne, że nie chcę tego słuchać?
Czy taka jestem nienowoczesna i „wyałtowana”, sztywna?
Święta nie jestem, zdarza mi się też użyć czasem brzydkiego słowa. Wstydzę się potem, bo to nic fajnego i ja przez to fajniejsza nie jestem. Wręcz przeciwnie. I nie usprawiedliwia mnie fakt, że ktoś mnie bardzo zdenerwował, albo stało się coś przykrego.
Problem większości nas, Polaków jest chyba jednak taki, że niczego niewłaściwego w „k..”, „ch…” i tym podobnych słowach nie widzimy, że spowszedniały tak, że niektórzy być może myślą, że stały się częścią słownika języka polskiego.
Że tak mówiliśmy od zawsze. Otóż nie drodzy Panowie i Panie, to były i wciąż są wulgaryzmy, które uroku Wam nie dodają, które powodują, że kiedy posłucha się języka polskiego.. języka nie tylko z ulicy, ale języka z autobusów, ze sklepów, języka zza sąsiedzkich ścian itd. wnioski nasuwają się smutne.
Brakuje nam kultury, brakuje nam subtelności języka. I tak mówić uczymy nasze dzieci.
I tak nas widzą ci z zewnątrz. Więc zanim następnym razem tak bardzo oburzymy się, że być może ktoś z zagranicy niezbyt pochlebienie mówi o tym co zobaczył w Polsce, zastanówmy się może „dlaczego?”. I zastanówmy się czy jakoś możemy to zmienić.
Słońce skusiło mnie dzisiaj i wyszłam na zewnątrz, ale ciepło wcale nie było, o nie. Jakiś taki zimny wiatr wiał. Zmarzłam. Jeden długi podjazd (od Janowic na Lubinkę), specjalnym optymizmem po pokonaniu go nie mogę się pochwalić, zwłaszcza, że minął mnie na nim jadący jak błyskawica jakiś szosowiec, a ja jechałam znacznie poniżej prędkości, z którymi tam zwykle jadę.
A na koniec żeby nie było tak gorzko, przepis na ciastka orkiszowe z płatkami migdałowymi. Zrobi bezwzględnie każdy (tak proste są do zrobienia): 150 g płatków migdałowych 100 g masła 70 ml wody 250 g cukru (u mnie brązowy nierafinowany) 300 g mąki orkiszowej ½ łyżeczki sody oczyszczonej.
Płatki migdałowe na suchej patelni podprażyć na złoty kolor, masło pogrzać w garnku z wodą i cukrem, aż do rozpuszczenia się cukru. Dodać mąkę i migdały i sodę. Przełożyć do blachy wyłożonej papierem do pieczenia, piec w temp. 180 stopni przez 25 min. Po wystygnięciu włożyć na pół godziny do lodówki. No, a potem pokroić i smacznego!
Ale jeśli chociaż jedna osoba przeczyta i będzie mieć jakąś refleksję względem siebie – to warto było. Najpierw była ta historia opisana przez Mambę, historia pozytywna, ciepła, a jednak wzbudzająca żal, że u nas nie tak często spotyka się takie postawy (chociaż mam nadzieję, że czasem się spotyka)
http://www.mambaonbike.pl/wino-kobiety-i-pomaranc...
Potem weszłam na stronę pt www.fronda.pl. Weszłam bo ktoś mi powiedział, że czyta, więc chciałam „sprawdzić” co czyta. I znalazłam taki tekst.
http://www.fronda.pl/blogi/dialog-z-poganinem-to-n...
Tekst ten zainspirował mnie do napisania mojego tekstu (życie to ciągłe inspiracje:)).
Jestem Polką, lubię Polskę, lubię tu mieszkać (chociaż nie mieszkałam nigdzie indziej, nie mam porównania) i w związku z tym życzę Polsce i Polakom jak najlepiej. Ale patrzę na moją Polskę i Polaków bez różowych okularów i ślepej miłości. Za to z troską. Stąd ten tekst.
Zastanawiam się dlaczego tak bardzo oburzamy się na innych, że obraz Polaków niefajny przedstawiają , że niby jakiś zafałszowany, skoro sami jesteśmy autorami takiego obrazu?
Nie będę bawić się w oceny wypowiedzi Pana Pawlikowskiego. Nie w tym rzecz. Palnął być może trochę bezmyślnie. Żart to miał być. Pewnie nie sądził, że aż tak to w Polsce zostanie przyjęte.
Rzecz w wydźwięku tego artykułu z frondy. Świętym oburzeniu, że znowu przedstawia się Polaka jako pijaka (a przecież jak twierdzi redaktor artykułu to nieprawda, bo bardziej pije brytyjska młodzież, a w Warszawie na ulicy po 23 nie widać pijanych. No widocznie Warszawa to jakaś enklawa trzeźwości).
A my, Polacy pijemy dużo. I takie są fakty (no chyba, że w Warszawie i innych dużych miastach pije się mniej i to ja mam zaburzony obraz rzeczywistości).
Potrzebujecie tych faktów, bo też się Wam wydaje , że to nieprawda? Proszę bardzo. W moim mieście kwitnie sieć sklepów monopolowych czynnych 24 godziny na dobę. Kiedyś był jeden, teraz jest ich wiele. W moim mieście działa pogotowie alkoholowe. Tak, tak.. sama widziałam auto z napisem „pogotowie alkoholowe”. Widocznie jest zapotrzebowanie. W koszykach ludzi w sklepie .. piwo, piwo, piwo. Ogródki w Rynku w sezonie wiosenno-letnim w weekendy zapełnione. Wszyscy piją.. piwo, drinki. W wielkich ilościach.
Wsiadam do autobusu po wizycie w siłowni.. cały tył autobusu w rzygowinach. Wsiadam do autobusu rano w drodze do pracy, dwóch panów (7 rano) bardzo mocno pijanych, konwersuje sobie popijając. Jeden zaprasza drugiego na kolację (nie szkodzi, że to pora śniadania). Robię zakupy rano przed pracą, godzina 6.45 niektórzy kupują alkohol.. O 6.45???
Ubieram się w szatni na siłowni, dziewczyna rozmawia przez telefon z kimś znajomym: „Wbijecie do mnie w sobotę, coś chlapniemy”.
Czekam na przystanku na autobus, ledwie trzymający się na nogach człowiek, w zasikanych spodniach, siedzi na ławce. Jeżdżę rowerem po okolicznych miejscowościach. Niedziela. Miejscowe sklepy okupowane. Sceny żywcem jak z „Rancza” (słynna ławeczka).
Tak się składa, że w pracy zajmuje się m.in. tematem cofania uprawnień do kierowania pojazdami za jazdę w stanie nietrzeźwości. Statystyki dot. wyroków orzekających zakazy prowadzenia pojazdów mechanicznych z powodu alkoholu są przerażające i nie jest to niestety tendencja spadkowa. Mam okazję czytać wyroki, opinie biegłych w prowadzonych postępowaniach – jak alkohol niszczy całe rodziny… i co się w nich dzieje, wolelibyście nie wiedzieć.
Zdarza się, że piją lekarze w pracy, pijany jechał ostatnio autem, burmistrz Chrzanowa. Elita społeczeństwa. Lekarz i wysoki urzędnik.
Weekendowe upijanie się stało się ulubioną rozrywką znaczącej części naszego społeczeństwa. Naprawdę nie ma lepszych rozrywek? To są fakty.
Że to nie ja, że to nie Ty? Że Polak dużo pije to stereotyp? Tylko skąd się wziął? Ktoś to wymyślił?
Dlaczego więc tak bardzo oburzamy się na innych, że tak nas widzą, skoro właśnie tacy, niestety jesteśmy? No chyba, że uważamy, że piwo to nie alkohol (znam takie osoby), a różnica między wypiciem jednego a wypiciem 5 jest żadna.
To o czym napisałam, to nie są „historie”, które wydarzyły się w przeciągu kilku lat, to są sytuacje z którymi stykam się bardzo często. Na co dzień.
I druga rzecz, która spokoju mi nie daje. Język Polaków. Jest wulgarny, schamiały. Jadę autobusem. Wsiada młodzież jadąca do szkoły. Wydaje się, że słyszę jedną wielką „k…” a pomiędzy nią inne wyrazy. Ubogie to są dialogi, chociaż bogate w słowa niecenzuralne.
Słyszę rodziców zdenerwowanych na swoje kilkuletnie pociechy i próbujących ich zdyscyplinować za pomocą „K..” ( i nie są to rodzice z marginesu, kulturalni na pozór, grzeczni ludzie).
Otwieram FB, a tam ktoś kto kupił sobie nowy rower pisze tak: "Jak się jutro nic nie zdupcy to w niedzielę pierwszy test drive" (tak po prostu… no jak się nic nie zd… to on sobie pojedzie, znajomi lajkują. Naprawdę się Wam to podoba???).
Jadę na siłownię autobusem, pod stadionem wsiada grupa młodych chłopaków (piłkarzy jak sądzę). I znowu jedna wielka „k…”. Krzywię się co chwilę. Jeden z nich to zauważa, mówi do drugiego: ale mięsem rzucasz… i śmieją się. Słyszę jak jeden opowiada drugiemu o swojej ukochanej: jak ją spotkałem w parku to tak od niej jeb… wódą…. Chłopak przez telefon rozmawia (pewnie z ukochaną): Jak ja cię k.. kocham. Jesteś zajeb….
Odbieram telefon w pracy i słyszę: co wy tam k… robicie?
„K..” stała się słowem tak powszechnym, że niektórzy zaczęli ją traktować jako nieodłączny element języka. A kiedy komuś zwracam uwagę, to patrzy na mnie dziwnie. Czy to takie dziwne, że nie chcę tego słuchać?
Czy taka jestem nienowoczesna i „wyałtowana”, sztywna?
Święta nie jestem, zdarza mi się też użyć czasem brzydkiego słowa. Wstydzę się potem, bo to nic fajnego i ja przez to fajniejsza nie jestem. Wręcz przeciwnie. I nie usprawiedliwia mnie fakt, że ktoś mnie bardzo zdenerwował, albo stało się coś przykrego.
Problem większości nas, Polaków jest chyba jednak taki, że niczego niewłaściwego w „k..”, „ch…” i tym podobnych słowach nie widzimy, że spowszedniały tak, że niektórzy być może myślą, że stały się częścią słownika języka polskiego.
Że tak mówiliśmy od zawsze. Otóż nie drodzy Panowie i Panie, to były i wciąż są wulgaryzmy, które uroku Wam nie dodają, które powodują, że kiedy posłucha się języka polskiego.. języka nie tylko z ulicy, ale języka z autobusów, ze sklepów, języka zza sąsiedzkich ścian itd. wnioski nasuwają się smutne.
Brakuje nam kultury, brakuje nam subtelności języka. I tak mówić uczymy nasze dzieci.
I tak nas widzą ci z zewnątrz. Więc zanim następnym razem tak bardzo oburzymy się, że być może ktoś z zagranicy niezbyt pochlebienie mówi o tym co zobaczył w Polsce, zastanówmy się może „dlaczego?”. I zastanówmy się czy jakoś możemy to zmienić.
Słońce skusiło mnie dzisiaj i wyszłam na zewnątrz, ale ciepło wcale nie było, o nie. Jakiś taki zimny wiatr wiał. Zmarzłam. Jeden długi podjazd (od Janowic na Lubinkę), specjalnym optymizmem po pokonaniu go nie mogę się pochwalić, zwłaszcza, że minął mnie na nim jadący jak błyskawica jakiś szosowiec, a ja jechałam znacznie poniżej prędkości, z którymi tam zwykle jadę.
A na koniec żeby nie było tak gorzko, przepis na ciastka orkiszowe z płatkami migdałowymi. Zrobi bezwzględnie każdy (tak proste są do zrobienia): 150 g płatków migdałowych 100 g masła 70 ml wody 250 g cukru (u mnie brązowy nierafinowany) 300 g mąki orkiszowej ½ łyżeczki sody oczyszczonej.
Płatki migdałowe na suchej patelni podprażyć na złoty kolor, masło pogrzać w garnku z wodą i cukrem, aż do rozpuszczenia się cukru. Dodać mąkę i migdały i sodę. Przełożyć do blachy wyłożonej papierem do pieczenia, piec w temp. 180 stopni przez 25 min. Po wystygnięciu włożyć na pół godziny do lodówki. No, a potem pokroić i smacznego!
Ciastka orkiszowe © Iza
I Dunajec.. znowu © Iza
Żubry muszą czekać na polanie, a koty mają swoje ławki.
Jest marzec, są koty © Iza
- DST 42.00km
- Czas 01:54
- VAVG 22.11km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 marca 2015
Suplementy
Na początek filmik Miki, która odpowiedziała na nominację Krysi i oto mamy kolejną gomolową produkcję. Szczerze powiedziawszy liczyłam na to, ze Krysia nominuje właśnie ją, ponieważ Mika dała się już poznać w GTA jako ta która robi świetne filmy i zdjęcia.
Liczyłam na to, że to będzie COŚ i tak się stało.
https://vimeo.com/120966858
A dzisiaj powrócę do tematu suplementów, ponieważ usłyszałam właśnie, że ktoś zmarł prawdopodobnie z przedawkowania paracetamolu. Podobno jesteśmy społeczeństwem lekomanów. Tonami kupujemy leki bez recepty. Coś chyba na rzeczy jest. Pisałam już o suplementach, o tym jak bezmyślnie je łykałam, będąc przekonana, że skoro poddaje organizm dużemu wysiłkowi – na pewno cierpię na niedobry. To jednak były tylko i wyłącznie moje przypuszczenia – nie poparte badaniami. Był więc potas, był magnez, żelazo, witaminy. Byłam na tyle bezmyślna, że nawet nie zastanawiałam się jakie skutki może przynieść ewentualny nadmiar tego wszystkiego w organizmie. Jeden jedyny raz przemknęło mi przez głowę, że może ten potas, ten magnez.. może tego jest za dużo i stąd takie złe samopoczucie podczas treningu. Potem były badania krwi i zbyt wysoki poziom magnezu. To zaniepokoiło i zastanowiło. Potem przyszedł październik i zaczęłam inaczej (lepiej) jeść, poza tym był koniec sezonu, więc przestałam je łykać. Jakiś czas temu natknęłam się na wpis na blogu Farmaceutka radzi (pisałam o tym na blogu). Od tamtego momentu zaczęłam bacznie badać temat suplementów i leków (bo różnica między nimi jest zasadnicza). Dlaczego o tym wszystkim piszę? Po to żebyście uważali. Bezmyślnie nie zażywali czegoś, bo się Wam wydaje, że czegoś na pewno Wam brakuje (np. magnezu ponieważ pijecie kawę i go wypłukujecie). Najpierw badania, potem ewentualnie lekarz, potem dopiero leki (podkreślam LEKI a nie suplementy) jeśli zajdzie taka potrzeba. Prosiłam o wypowiedzenie się w temacie na moją znajomą, która jest farmaceutką. Oto fragment maila :
"Miałam Ci jeszcze napisać o tych suplementach. To z rejestracją wszystko się zgadza, z dietą też - nie ma co szaleć z suplementami przy zdrowej diecie. Natomiast zdrowa dieta to temat rzeka sam w sobie, jak zresztą doskonale wiesz. Suplementy są wymyślane tylko po to, żeby robić na tym kasę, (tutaj pada nazwa firmy) jest w tym najgorszy. Reklamy są nieetyczne, a przedstawiciele zostawiają w aptekach gratisy, żeby tylko farmaceuci, technicy polecali. . Tu z kolei (w Anglii) poza dużymi sieciowymi aptekami nie ma takiego wachlarza suplementów, bo każdy wie, że to nie działa (choć u nas jest półka z suplementami, ale są one naprawdę słabej jakości, nikt ich specjalnie nie poleca dopóki ktoś z własnej woli nie chce tego kupić - półka jest odpowiedzią na zapotrzebowanie pacjentów). Mało tego, że suplement nie jest lekiem, to jego składu nikt nie sprawdza (poza niektórymi studentami robiącymi badania do pracy mgr), więc absolutnie nie wiadomo, czy tabletka zawiera to, co w opisie i czy w takim składzie i czy nie zawiera substancji dodatkowych, które mogą być szkodliwe... A już matki kupujące żelki owocowe z witaminami, gdzie jest głównie nieorganiczna (nieprzyswajalna) witamina C i masa cukru, drażnią mnie niesamowicie. Generalnie kupując jakiś suplement, patrz na markę i renomę tej marki na rynku. Jeśli chodzi o żeńszeń, to bodymax mogę spokojnie polecić. Tylko też pamiętaj, że leki bez recepty w aptekach są DUŻO droższe niż w aptekach internetowych, bo muszą na tym jakoś zarabiać. Więc jeśli możesz czekać, to warto zamawiać przez internet, . Poza tym ja czasem jak zamawiam kremy albo zamawiałam tran znajomym, to tylko z apteki internetowej, bo mam gwarancję przechowywania w ciemnym magazynie, a nie na oświetlonej półce, która niby jest bezpieczna, ale światło i ciepło może powodować rozkładanie się substancji czynnych albo bazy kremu"
No to chyba wszystko jasne. W aptece mamy szukać np. magnezu, który jest lekiem nie suplementem diety (jest takie, sprawdzałam).
A poza tym życie płynie… Weekend był piękny, a ja od piątku w Mielcu, więc z zazdrością myślałam chwilami o tych, którzy rowerują sobie. No ale życie to życie i nie zawsze możemy robić to na co mielibyśmy w danej chwili ochotę, a poza tym… są rzeczy ważniejsze od roweru.
A zresztą niedługo będzie pewnie taka pogoda, że do Mielca będę znowu jeździć na rowerze.
Miałam zamiar rozpocząć nocne jazdy (bo najwyższy czas żeby zacząć jeździć na zewnątrz), ale wczoraj był deszcz, było zimno, więc wybrałam siłownię. Czuję delikatny progres (no w końcu ćwiczę od października, najpierw w domu, teraz na siłowni), sił chyba przybyło.
Jak to się przełoży na jazdę? Nie wiem, ale bardzo jestem ciekawa czy jakoś się przełoży. Nie marzę o wielkich wynikach. Muszę w tym sezonie swoje marzenia nieco minimalizować. Marzę tylko o tym, żeby udało się kilka razy wystartować i o tym, żeby jeździło mi się lepiej niż w ubiegłym roku. I robię ze swojej strony wszystko żeby tak było. A co będzie? Czas pokaże.
A na koniec… taki fajny cytat znalazłam: „ Pamiętaj, że jak idziesz na szczyt, to mijasz ludzi, których miniesz też jak będziesz spadał” (powiedział Andrzej Grabowski).
https://vimeo.com/120966858
A dzisiaj powrócę do tematu suplementów, ponieważ usłyszałam właśnie, że ktoś zmarł prawdopodobnie z przedawkowania paracetamolu. Podobno jesteśmy społeczeństwem lekomanów. Tonami kupujemy leki bez recepty. Coś chyba na rzeczy jest. Pisałam już o suplementach, o tym jak bezmyślnie je łykałam, będąc przekonana, że skoro poddaje organizm dużemu wysiłkowi – na pewno cierpię na niedobry. To jednak były tylko i wyłącznie moje przypuszczenia – nie poparte badaniami. Był więc potas, był magnez, żelazo, witaminy. Byłam na tyle bezmyślna, że nawet nie zastanawiałam się jakie skutki może przynieść ewentualny nadmiar tego wszystkiego w organizmie. Jeden jedyny raz przemknęło mi przez głowę, że może ten potas, ten magnez.. może tego jest za dużo i stąd takie złe samopoczucie podczas treningu. Potem były badania krwi i zbyt wysoki poziom magnezu. To zaniepokoiło i zastanowiło. Potem przyszedł październik i zaczęłam inaczej (lepiej) jeść, poza tym był koniec sezonu, więc przestałam je łykać. Jakiś czas temu natknęłam się na wpis na blogu Farmaceutka radzi (pisałam o tym na blogu). Od tamtego momentu zaczęłam bacznie badać temat suplementów i leków (bo różnica między nimi jest zasadnicza). Dlaczego o tym wszystkim piszę? Po to żebyście uważali. Bezmyślnie nie zażywali czegoś, bo się Wam wydaje, że czegoś na pewno Wam brakuje (np. magnezu ponieważ pijecie kawę i go wypłukujecie). Najpierw badania, potem ewentualnie lekarz, potem dopiero leki (podkreślam LEKI a nie suplementy) jeśli zajdzie taka potrzeba. Prosiłam o wypowiedzenie się w temacie na moją znajomą, która jest farmaceutką. Oto fragment maila :
"Miałam Ci jeszcze napisać o tych suplementach. To z rejestracją wszystko się zgadza, z dietą też - nie ma co szaleć z suplementami przy zdrowej diecie. Natomiast zdrowa dieta to temat rzeka sam w sobie, jak zresztą doskonale wiesz. Suplementy są wymyślane tylko po to, żeby robić na tym kasę, (tutaj pada nazwa firmy) jest w tym najgorszy. Reklamy są nieetyczne, a przedstawiciele zostawiają w aptekach gratisy, żeby tylko farmaceuci, technicy polecali. . Tu z kolei (w Anglii) poza dużymi sieciowymi aptekami nie ma takiego wachlarza suplementów, bo każdy wie, że to nie działa (choć u nas jest półka z suplementami, ale są one naprawdę słabej jakości, nikt ich specjalnie nie poleca dopóki ktoś z własnej woli nie chce tego kupić - półka jest odpowiedzią na zapotrzebowanie pacjentów). Mało tego, że suplement nie jest lekiem, to jego składu nikt nie sprawdza (poza niektórymi studentami robiącymi badania do pracy mgr), więc absolutnie nie wiadomo, czy tabletka zawiera to, co w opisie i czy w takim składzie i czy nie zawiera substancji dodatkowych, które mogą być szkodliwe... A już matki kupujące żelki owocowe z witaminami, gdzie jest głównie nieorganiczna (nieprzyswajalna) witamina C i masa cukru, drażnią mnie niesamowicie. Generalnie kupując jakiś suplement, patrz na markę i renomę tej marki na rynku. Jeśli chodzi o żeńszeń, to bodymax mogę spokojnie polecić. Tylko też pamiętaj, że leki bez recepty w aptekach są DUŻO droższe niż w aptekach internetowych, bo muszą na tym jakoś zarabiać. Więc jeśli możesz czekać, to warto zamawiać przez internet, . Poza tym ja czasem jak zamawiam kremy albo zamawiałam tran znajomym, to tylko z apteki internetowej, bo mam gwarancję przechowywania w ciemnym magazynie, a nie na oświetlonej półce, która niby jest bezpieczna, ale światło i ciepło może powodować rozkładanie się substancji czynnych albo bazy kremu"
No to chyba wszystko jasne. W aptece mamy szukać np. magnezu, który jest lekiem nie suplementem diety (jest takie, sprawdzałam).
A poza tym życie płynie… Weekend był piękny, a ja od piątku w Mielcu, więc z zazdrością myślałam chwilami o tych, którzy rowerują sobie. No ale życie to życie i nie zawsze możemy robić to na co mielibyśmy w danej chwili ochotę, a poza tym… są rzeczy ważniejsze od roweru.
A zresztą niedługo będzie pewnie taka pogoda, że do Mielca będę znowu jeździć na rowerze.
Miałam zamiar rozpocząć nocne jazdy (bo najwyższy czas żeby zacząć jeździć na zewnątrz), ale wczoraj był deszcz, było zimno, więc wybrałam siłownię. Czuję delikatny progres (no w końcu ćwiczę od października, najpierw w domu, teraz na siłowni), sił chyba przybyło.
Jak to się przełoży na jazdę? Nie wiem, ale bardzo jestem ciekawa czy jakoś się przełoży. Nie marzę o wielkich wynikach. Muszę w tym sezonie swoje marzenia nieco minimalizować. Marzę tylko o tym, żeby udało się kilka razy wystartować i o tym, żeby jeździło mi się lepiej niż w ubiegłym roku. I robię ze swojej strony wszystko żeby tak było. A co będzie? Czas pokaże.
A na koniec… taki fajny cytat znalazłam: „ Pamiętaj, że jak idziesz na szczyt, to mijasz ludzi, których miniesz też jak będziesz spadał” (powiedział Andrzej Grabowski).
- Aktywność Ciężary