Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2015
Dystans całkowity: | 614.00 km (w terenie 134.00 km; 21.82%) |
Czas w ruchu: | 30:46 |
Średnia prędkość: | 19.96 km/h |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 47.23 km i 2h 22m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 12 kwietnia 2015
Szlakiem cmentarzy wojennych
Wyjątkowo wycieczkowy weekend sobie zrobiłam.
Po późnym powrocie z Krakowa i późnym położeniu się do łóżka, nie bardzo chciało mi się wstawać, żeby jechać z grupą pod przewodnictwem Pana Adama. Trochę było mi żal, ale może wyszło mi to na dobre? Dzisiaj warunki do jazdy łatwe nie były. Wiał porywisty wiatr, który dawał się szczególnie we znaki, kiedy wracaliśmy z Tomkiem w kierunku Mościc. Naprawdę odechciewało się jazdy na rowerze.
Planu na jazdę wielkiego nie mieliśmy. Tworzył się w trakcie, ale wyszedł nam tak niechcący ładny szlak śladem cmentarzy wojennych. Na naszej 50 km trasie uzbierało się ich całkiem sporo, a gdybyśmy dobrze poszukali, pewnie byłoby więcej. Zaczęliśmy przez Buczynę, która zazielenia się z dnia na dzień. Jest piękna, zielona, pełna zawilców, gdzieniegdzie są i kaczeńce.
Tomek w Buczynie © Iza
Po późnym powrocie z Krakowa i późnym położeniu się do łóżka, nie bardzo chciało mi się wstawać, żeby jechać z grupą pod przewodnictwem Pana Adama. Trochę było mi żal, ale może wyszło mi to na dobre? Dzisiaj warunki do jazdy łatwe nie były. Wiał porywisty wiatr, który dawał się szczególnie we znaki, kiedy wracaliśmy z Tomkiem w kierunku Mościc. Naprawdę odechciewało się jazdy na rowerze.
Planu na jazdę wielkiego nie mieliśmy. Tworzył się w trakcie, ale wyszedł nam tak niechcący ładny szlak śladem cmentarzy wojennych. Na naszej 50 km trasie uzbierało się ich całkiem sporo, a gdybyśmy dobrze poszukali, pewnie byłoby więcej. Zaczęliśmy przez Buczynę, która zazielenia się z dnia na dzień. Jest piękna, zielona, pełna zawilców, gdzieniegdzie są i kaczeńce.
O cmentarzach wojennych na terenie powiatu tarnowskiego, wielokrotnie pisałam. To jest „sprawa” unikatowa, coś co zdecydowanie jest wielkim dziedzictwem tego rejonu Polski (to dotyczy głównie okolic Tarnowa, Gorlic, Nowego Sącza). Cmentarze te były efektem działań Krakowskiego Oddziału Grobów Wojennych. Tworzone z wielką starannością, pięknie zaprojektowane, zaskakują dzisiaj monumentalnością obelisków, architekturą i tym, że Austriacy nie dbali wyłącznie o swoich żołnierzy. Dbali o pochowanie ciał wszystkich ofiar wojny.
Najpierw udało nam się trafić na stary cmentarz kalwiński w Szczepanowicach. W tym też celu musieliśmy ostro w górę podjechać w kierunku Błoń. Cmentarz jest oddalony od drogi. Już kiedyś go szukałam, ale się nie udało, więc dzisiejsze odnalezienie sprawiło mi wiele radości.
Na tymże cmentarzu jest kwatera wojenna również. I trochę historii dot. tych, którzy na kalwińskim cmentarzu spoczywają. Szczepanowice były kiedyś prężnycm ośrodkiem kalwinizmu.
(W 1568 r. część rodziny Chrząstowskich przyjęła kalwinizm. W 1573 r. kościół w Jodłówce zamieniono na zbór kalwiński. Stan taki trwał 20 lat, a tymczasem budynek uległ zniszczeniu. Wówczas katolicy i kalwiniści zbudowali sobie oddzielne świątynie. Wkrótce też zaczęła działać szkoła zborowa. W 1651 r. zamknięto zbór i szkołę w Jodłówce i przeniesiono je do sąsiednich Szczepanowic, gdzie ich właściciel Stanisław Chrząstowski (†1658), działacz polityczny i przywódca protestantów małopolskich, ufundował nowy zbór, "który wkrótce stał się głównym ośrodkiem życia zborów krakowskich i sandomierskich"[2]). W tym też czasie założono istniejący do dzisiaj cmentarz kalwiński. Synem Stanisława był Piotr Chrząstowski (†1684), działacz protestancki. "Siedziba jego – odziedziczone po ojcu Szczepanowice – rozrosła się w małe miasteczko jako zborowa stolica Małopolski zachodniej i ostatni ośrodek polskiego szkolnictwa kalwińskiego o międzynarodowym znaczeniu, ściągający młodzież protestancką z Węgier" [3]). W latach sześćdziesiątych XVII w. szkoła ta była szkołą dystryktu krakowskiego i osiągnęła poziom gimnazjum. Oprócz synów szlachty polskiej kształcili się w niej synowie kupców szkockich z Tarnowa, a w latach siedemdziesiątych – także pewna liczba młodzieży z Węgier. W 1713 r. zbór został spalony. Nowy zbór wybudowano w 1786 r.; przetrwał on do 1852 r., kiedy to Chrząstowscy sprzedali swe dobra Serwatowskim i opuścili Szczepanowice”
Cmentarz nr 197 w Szczepanowicach
Na tymże cmentarzu jest kwatera wojenna również. I trochę historii dot. tych, którzy na kalwińskim cmentarzu spoczywają. Szczepanowice były kiedyś prężnycm ośrodkiem kalwinizmu.
(W 1568 r. część rodziny Chrząstowskich przyjęła kalwinizm. W 1573 r. kościół w Jodłówce zamieniono na zbór kalwiński. Stan taki trwał 20 lat, a tymczasem budynek uległ zniszczeniu. Wówczas katolicy i kalwiniści zbudowali sobie oddzielne świątynie. Wkrótce też zaczęła działać szkoła zborowa. W 1651 r. zamknięto zbór i szkołę w Jodłówce i przeniesiono je do sąsiednich Szczepanowic, gdzie ich właściciel Stanisław Chrząstowski (†1658), działacz polityczny i przywódca protestantów małopolskich, ufundował nowy zbór, "który wkrótce stał się głównym ośrodkiem życia zborów krakowskich i sandomierskich"[2]). W tym też czasie założono istniejący do dzisiaj cmentarz kalwiński. Synem Stanisława był Piotr Chrząstowski (†1684), działacz protestancki. "Siedziba jego – odziedziczone po ojcu Szczepanowice – rozrosła się w małe miasteczko jako zborowa stolica Małopolski zachodniej i ostatni ośrodek polskiego szkolnictwa kalwińskiego o międzynarodowym znaczeniu, ściągający młodzież protestancką z Węgier" [3]). W latach sześćdziesiątych XVII w. szkoła ta była szkołą dystryktu krakowskiego i osiągnęła poziom gimnazjum. Oprócz synów szlachty polskiej kształcili się w niej synowie kupców szkockich z Tarnowa, a w latach siedemdziesiątych – także pewna liczba młodzieży z Węgier. W 1713 r. zbór został spalony. Nowy zbór wybudowano w 1786 r.; przetrwał on do 1852 r., kiedy to Chrząstowscy sprzedali swe dobra Serwatowskim i opuścili Szczepanowice”
Nareszcie odnaleziony cmenatrz w Szczepanowicach © Iza
Pozostałości cmentarza kalwińskiego w Szczepanowicach © Iza
Raz jeszcze cmentarz kalwiński © Iza
Kolejny etap to był wspinanie się na Lubinkę, ostrym asfaltowym podjazdem za sklepem w Szczepanowicach. A na Lubince kolejne cmentarze.
Cmentarz nr 193
Cmentarz w Dąbrówce Szczpenowskiej (przysiółek Lubcza) © Iza
Wygrzewała się na obelisku © Iza
Kwatera rosyjska © Iza
U "wejścia do Doliny Izy" © Iza
Wdrapałam się bo widoki z góry przepiękne © Iza
Cmentarz nr 192 w Dąbrówce Szczepanowskiej.
U "wejścia do Doliny Izy" © Iza
Kolejny cmentarz w Dąbrówce Szczepanowskiej © Iza
Cmentarz nr 191 w Dąbrówce Szczepanowskiej
I na Lubince © Iza
Potem na Wał, „ulubionym” podjazdem. Cmentarz nr 188 w Rychwałdzie
Cmentarz w Rychwałdzie © Iza
Widok na Tarnów © Iza
I znowu pod górę w kierunku cmentarza Głowa Cukru.
Cmentarz nr 185 w Lichiwnie Głowa Cukru. Jeden z największych powierzchniowo cmentarzy w rejonie tarnowskim.
Cmentarz Głowa Cukru (Lichwin) © Iza
Jeszcze jedno ujęcie z Głowy Cukru © Iza
I jeszcze jedno © Iza
I ujęcie nr 4 © Iza
A potem z powrotem na Wał. Podjazdem, który w pewnym momencie przeszedł w mega stromy i przeklinałam swój pomysł jazdy akurat tamtędy.
Wyrobisko na Wale © Iza
( za Internetem: w miejscowości Lichwin na Pogórzu Rożnowskim, znajduje się wyrobisko nieczynnego kamieniołomu łupka mioceńskiego. Podczas eksploatacji surowca skalnego, wydobyto tam skamieniałe pnie drzew. Ich wiek oceniono na 66 milionów lat a wiec na przełom kredy i paleogenu. Ustalono, iż są to pnie drzew iglastych).
Skamieniałe drzewo © Iza
A potem udaliśmy się na pięknie położony cmentarz w Lichwinie. Ukryty w lesie. Nie jest łatwo tam trafić, jeśli się nie wie kiedy jest. Cmentarz nr 186 w Lichwinie
Cmentarz na Wale © Iza
Ujęcie drugie © Iza
Ujęcie 3 © Iza
No a potem już w kierunku domu, pod wiatr, który dał się nam potężnie we znaki. Cmentarz nr 194 w Szczepanowicach. „Dążyliśmy do starcia – a znaleźliśmy pokój” – inskrypcja z pomnika.
Cmentarz przy głownej drodze na Lubinkę © Iza
Dobry dzień. Na jednym z cmentarzy, kiedy Tomek szukał skrytek, ja siedziałam i sobie kontemplowałam ...
ciszę, spokój...
Życie.
Że co, ze na cmentarzu?
Bardzo dobre miejsce.
Słuchałam skrzypienia drzewa (fajne to są dźwięki).
Że jestem sentymentalna, nostalgiczna itd? Że niektórych śmieszy, że zachwycam się kwiatuszkami, drzewkami, Dunajcem i górkami?
No.. zachwycam się.
I całkiem dobrze mi z tym.
Nie chciałabym żeby było inaczej.
A u Was? Co dzisiaj wydarzyło się dobrego?
A dla zainteresowanych taki link. Polecam: http://www.powiat.okay.pl/images/starostwo/foto/p...
- DST 50.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:55
- VAVG 17.14km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 kwietnia 2015
28 Urodziny Hanki
Dzisiaj na terenach wroga (tak mówimy w Tarnowie na wojnickie okolice, a genezę tego musieliby wyjaśnić koledzy z Forum Rowerum).
Z Tomkiem.
Ja miałam ograniczony czas, Tomek zakwasy po chodzeniu po górach, więc wybrałam wariant umiarkowany – bez wielkiego podjeżdżania, ale za to z odrobią terenu (jaka to przyjemność po tak długiej przerwie, trochę popodjeżdżać i trochę pozjeżdżać w terenie). No to się pokręciliśmy w okolicach Lasu Milowskiego.
Słońce….słońce… słońce…. ( „ w słońcu widoki nabierają uroku…
W słońcu twarze pogodniejsze, a w duszy nadziei więcej…
W słońcu twarze pogodniejsze, a w duszy nadziei więcej… śpiewa Gutek z Farben Lehre).
No i tak to jest…. Zawilce, kaczeńce, motyle, zielona trawa, coraz więcej liści na drzewach. Życie jest mocno dobre w takich dniach. A moje nogi nieco odżyły, więc „bidy z nędzą” dzisiaj nie było. Wycieczka, spokojne tempo, przyjemnie….
Taki tam zakątek © Iza
Ja miałam ograniczony czas, Tomek zakwasy po chodzeniu po górach, więc wybrałam wariant umiarkowany – bez wielkiego podjeżdżania, ale za to z odrobią terenu (jaka to przyjemność po tak długiej przerwie, trochę popodjeżdżać i trochę pozjeżdżać w terenie). No to się pokręciliśmy w okolicach Lasu Milowskiego.
Słońce….słońce… słońce…. ( „ w słońcu widoki nabierają uroku…
W słońcu twarze pogodniejsze, a w duszy nadziei więcej…
W słońcu twarze pogodniejsze, a w duszy nadziei więcej… śpiewa Gutek z Farben Lehre).
No i tak to jest…. Zawilce, kaczeńce, motyle, zielona trawa, coraz więcej liści na drzewach. Życie jest mocno dobre w takich dniach. A moje nogi nieco odżyły, więc „bidy z nędzą” dzisiaj nie było. Wycieczka, spokojne tempo, przyjemnie….
KTM wreszcie w terenie © Iza
Tomek na tropie:) © Iza
Cmentarz w Wojniczu © Iza
Ulubione kwiaty Pani Krystyny © Iza
Tomek podjeżdża © Iza
A wieczorem….
"Zaprosiła" nas Hanka do Krakowa na swoje urodziny (taki urodzinowy koncert odbywał się w Księgarni Kurant w Krakowie, więc z zaproszenia skorzystałyśmy:) i do Krakowa pojechałyśmy.
To był dobry dzień. Zupełnie przypadkiem Krysia zaparkowała przed kamienicą na Jabłonowskich 5. Jak było mi miło i przyjemnie!!!
Jabłonowskich 5, Kraków © Iza
A potem poszłyśmy słuchać Hanki i jej Kapeli.
Hanka śpiewa © Iza
Hanka jest ważna w moim życiu, bo muzyka jest bardzo ważną częścią mojego życia. Hanka i jej Kapela są prawie tak samo ważni jak Indios Bravos i Gutek. Daje energię, daje radość, daje motywację do życia, do działania. Kto jej nie poznał – koniecznie trzeba byłoby nadrobić zaległości. Warto. Prawdziwy potencjał Hanki (głos, energia, uśmiech) to jest coś co można zobaczyć tylko na koncercie. Do tego jej chłopcy i instrumenty (czego tam nie ma... i skrzypce i "mandola" itd). Świetnie grają. Nie da się być obojętnym na tę muzykę. Większość tekstów Hanka pisze sama i czuć w nich ogromną kobiecą wrażliwość i umiejętność uważnego przyglądania się światu. Jest i nostalgicznie, czasem nawet bardzo smutno, ale jest i bardzo radośnie. Tak radośnie, ze po prostu siedzi się słuchając, z uśmiechem nie schodzącym z ust. Jest masa wspólnego śpiewania, klaskania itd.
No i jeszcze jedno: Hanka ma "słabość" do sukienek, bluzek do których i ja mam wielką słabość – kolorowych, w etnicznym stylu… Bajeczne są jej suknie:). Przyznam się, że po każdym koncercie, szukam zdjęć, bo bardzo chce obejrzeć w czym wystąpiła Hanka.
Piekny to był koncert, kameralny i budzący masę emocji. Piękna też była część nieoficjalna. Trochę się czułyśmy jak na imprezie urodzinowej gdzieś tam u Hanki w domu. FAJNIEEEEE było….Były kwiaty, sto lat, ciasta i tort.
Mój trzeci koncert Kapeli na którym byłam (pierwszy w Radiu Kraków, drugi w Jaworkach, w Muzycznej Owczarni). Na pewno nie ostatni.
Ostania, nieoficjlana część koncertu © Iza
Gomolątko sprawia, że wszyscy od razu się szeroko uśmiechają © Iza
Czekam na autograf © Iza
Z Hanką © Iza
Raz jeszcze z Hanką © Iza
Taki tekst autorstwa Kondrada Kyrcza znalazłam na profilu FB Kapeli (jeśli ja Was jeszcze nie przekonałam, że warto posłuchać Hanki i Kapeli, może to Was przekona, Hanka grała jako suport przed koncertem T.Love):
Muszę Ci się przyznać do czegoś. Zawsze strasznie mi szkoda supportów. I zespołów, które grają na festiwalach jako pierwsze. Jeszcze jest jasno, alkohol ledwo napoczęty, znajomi dojeżdżają. Przychodzisz się zaprezentować, zareklamować, przedstawić szerszej publiczności, porwać ludzi do tańca. Chcesz, żeby darli ryja do twoich utworów. A tu nic, stoją, patrzą się i popijają piwo z sokiem malinowym. Na razie jesteś jakimś zespołem, przez który wszyscy muszą czekać na gwiazdy wieczoru. Jedna osoba nieśmiało podryguje, ale trochę się wstydzi, a jedyny twój fan w tłumie tylko niemo porusza ustami do twoich tekstów. Ale na niedzielnym koncercie T.Love w klubie Forty Kleparz (bardzo klimatyczne miejsce, ale to tak swoją drogą) to właśnie support skradł moje serce. Muzyka T.Love jest jak okulary na nosie Zygmunta Staszczyka – mogą zmieniać kształt i charakter, może nawet trochę kolor, ale zawsze będą to okulary przeciwsłoneczne, i zawsze będą na jego nosie. Fakt obiektywny. Natomiast support zaskoczył mnie, zwalił z nóg, w ogóle sam wstaw tu jakikolwiek wyświechtany związek frazeologiczny obrazujący pozytywne zaskoczenie. Na scenę (która znajdowała się zaraz przy słuchaczach, żadnej bariery) zespół wyszedł wprost z tłumu, chwycił za instrumenty i po prostu zaczął grać, wypełniając salę dzikim rytmem. W międzyczasie dołączyła do nich liderka i wokalistka – Hanka Wójciak, która do rytmu dorzuciła nieokiełznaną energię – i już wiedziałem, że będę chciał Ci ich polecić. Nazywają się – suspens – Kapela Hanki Wójciak. Choć manager Fortów przedstawił ich muzykę jako góralską, od razu słychać, że to tylko jedna z licznych inspiracji. I w rytmach, i wokalu odbijają się echa muzyki orientalnej oraz celtyckiej. Dużo też w tym teatralności, zahaczającej wręcz o poezję śpiewaną. Dzięki temu ich repertuar jest niezwykle eklektyczny, zaskakujący i nieobliczalny; nie tylko świetnie się ich słucha, ale i wspaniale ogląda. Zagrali utwory skoczne, żywiołowe, takie jak, chyba najbardziej góralska i jednocześnie bardzo teatralna, tytułowa Znachorka, czy Śmierć. Zresztą w Śmierci to sama Śmierć nawołuje: „Tańcem, śpiewem się nacieszcie do syta”. Niestety, piwa były ledwo napoczęte – syndrom supportu działał przeciwko nim. Ale zespół i na to znalazł sposób – utwór Moja mantra do ciebie. Znacznie bardziej balladowy od poprzednich, bardziej zachodni i mainstreamowy, ale zupełnie magiczny. Jest spokojny i refleksyjny, targnę się na słowo „smutny”. Rośnie powoli i zdecydowanie, jak najlepsze power ballady, niosąc mantrę „będę się śmiała” i wreszcie nagle się kończy, urwany w połowie dźwięku. Syndrom supportu został pokonany, może nie przez gibanie się i śpiewanie, ale szczere, gromkie oklaski. Osobiste wyznanie, brzmi tanio, ale po prostu się wzruszyłem. Obecnie zespół promuje swój debiutancki album Znachorka. Polecam, bo, kolejny wyświechtany frazeologizm, skradli moje serce. Ich utwory można znaleźć na youtube –zachęcam zwłaszcza do sprawdzenia nagrań z koncertów – dopiero na nich po prostu widać całą energię, z którą gra zespół. Patrząc po reakcjach po koncercie fani T.Love byli bardziej niż usatysfakcjonowani, a ja – wyszedłem z misją. No, kończ już czytać ten tekst i idź odkryć Kapelę Hanki Wójciak!
Posłuchajcie.
Jedna z moich ulubionych piosenek.
Muszę Ci się przyznać do czegoś. Zawsze strasznie mi szkoda supportów. I zespołów, które grają na festiwalach jako pierwsze. Jeszcze jest jasno, alkohol ledwo napoczęty, znajomi dojeżdżają. Przychodzisz się zaprezentować, zareklamować, przedstawić szerszej publiczności, porwać ludzi do tańca. Chcesz, żeby darli ryja do twoich utworów. A tu nic, stoją, patrzą się i popijają piwo z sokiem malinowym. Na razie jesteś jakimś zespołem, przez który wszyscy muszą czekać na gwiazdy wieczoru. Jedna osoba nieśmiało podryguje, ale trochę się wstydzi, a jedyny twój fan w tłumie tylko niemo porusza ustami do twoich tekstów. Ale na niedzielnym koncercie T.Love w klubie Forty Kleparz (bardzo klimatyczne miejsce, ale to tak swoją drogą) to właśnie support skradł moje serce. Muzyka T.Love jest jak okulary na nosie Zygmunta Staszczyka – mogą zmieniać kształt i charakter, może nawet trochę kolor, ale zawsze będą to okulary przeciwsłoneczne, i zawsze będą na jego nosie. Fakt obiektywny. Natomiast support zaskoczył mnie, zwalił z nóg, w ogóle sam wstaw tu jakikolwiek wyświechtany związek frazeologiczny obrazujący pozytywne zaskoczenie. Na scenę (która znajdowała się zaraz przy słuchaczach, żadnej bariery) zespół wyszedł wprost z tłumu, chwycił za instrumenty i po prostu zaczął grać, wypełniając salę dzikim rytmem. W międzyczasie dołączyła do nich liderka i wokalistka – Hanka Wójciak, która do rytmu dorzuciła nieokiełznaną energię – i już wiedziałem, że będę chciał Ci ich polecić. Nazywają się – suspens – Kapela Hanki Wójciak. Choć manager Fortów przedstawił ich muzykę jako góralską, od razu słychać, że to tylko jedna z licznych inspiracji. I w rytmach, i wokalu odbijają się echa muzyki orientalnej oraz celtyckiej. Dużo też w tym teatralności, zahaczającej wręcz o poezję śpiewaną. Dzięki temu ich repertuar jest niezwykle eklektyczny, zaskakujący i nieobliczalny; nie tylko świetnie się ich słucha, ale i wspaniale ogląda. Zagrali utwory skoczne, żywiołowe, takie jak, chyba najbardziej góralska i jednocześnie bardzo teatralna, tytułowa Znachorka, czy Śmierć. Zresztą w Śmierci to sama Śmierć nawołuje: „Tańcem, śpiewem się nacieszcie do syta”. Niestety, piwa były ledwo napoczęte – syndrom supportu działał przeciwko nim. Ale zespół i na to znalazł sposób – utwór Moja mantra do ciebie. Znacznie bardziej balladowy od poprzednich, bardziej zachodni i mainstreamowy, ale zupełnie magiczny. Jest spokojny i refleksyjny, targnę się na słowo „smutny”. Rośnie powoli i zdecydowanie, jak najlepsze power ballady, niosąc mantrę „będę się śmiała” i wreszcie nagle się kończy, urwany w połowie dźwięku. Syndrom supportu został pokonany, może nie przez gibanie się i śpiewanie, ale szczere, gromkie oklaski. Osobiste wyznanie, brzmi tanio, ale po prostu się wzruszyłem. Obecnie zespół promuje swój debiutancki album Znachorka. Polecam, bo, kolejny wyświechtany frazeologizm, skradli moje serce. Ich utwory można znaleźć na youtube –zachęcam zwłaszcza do sprawdzenia nagrań z koncertów – dopiero na nich po prostu widać całą energię, z którą gra zespół. Patrząc po reakcjach po koncercie fani T.Love byli bardziej niż usatysfakcjonowani, a ja – wyszedłem z misją. No, kończ już czytać ten tekst i idź odkryć Kapelę Hanki Wójciak!
Posłuchajcie.
Jedna z moich ulubionych piosenek.
- DST 49.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:45
- VAVG 17.82km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 kwietnia 2015
Bida z nędzą
Piosenka raczej taka antysystemowa, ale mnie jakoś doskonale pasuje do mojego dzisiejszego „treningu”. Z tymże zdecydowanie pozbyłabym się słowa „ pędzą”… bo pędzić to ja dzisiaj na pewno nie pędziłam…
Takie dwa zdjęcia. Dzieła, które można oglądać w Tarnowie- Mościcach. Jak myślicie co autorzy mieli na myśli? Wewnątrz jednego z nich znajduje się data: „28.03.1983” – według autora ma ona nawiązywać do atmosfery stanu wojennego. Wyraża ona niepokój i uczucie zagrożenia.
Dzieło nr 1 © Iza
Dzieło nr 2 © Iza
Ci, którzy nie mieszkają w Tarnowie pewnie się trochę zdziwią, ale pierwszy obrazek przedstawia dzieło Wilhelma Sasnala. Kto chociaż trochę interesuje się sztuką, wie, że to jeden z najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich artystów (również reżyser). Urodził się i mieszkał w Tarnowie –Mościcach.
A ta druga „instalacja”? Znalazłam ją dzisiaj również w Mościcach. Nie wiem co chciał autor powiedzieć, ale myślę, ze po prostu chciał dorównać Sasnalowi. Udało mu się?:).
Zakwitły na skwerze przed moim blokiem © Iza
A na koniec coś do poczytania. Wybrałyśmy się kiedyś do Mirka Bieniasza i jego żony Ady porozmawiać o odżywianiu. Krysia zrobiła z tego bardzo fajny wywiad, więc zapraszam do przeczytania. http://tnij.org/l2dc9ax
No tak to już czasem bywa…. Tak jak dziś.
Bezsilność i niemoc. Mięśnie bolą, nogi nie pracują, męczarnia.
Na plus mogę jedynie zaliczyć to, że plan wykonałam w 100%, chociaż kosztowało mnie to wiele.
Walka z psychiką, z bolącymi nogami, z przenikliwym zimnem na zjazdach.
Zaplanowałam dwa razy wjechać na Wał (Rychwałd) podjazdem od Pleśnej czyli 5 km i wjechałam. Słowo „wjechałam” chyba jednak nie jest na miejscu. Wturlałam się. Na zjazdach… przewiało mnie STRASZNIE. Niby już dzisiaj fajna temperatura, ale jednak zdołałam wyjechać dopiero o 17, zanim dotarłam do Pleśnej było już przed 18, a podjazd jest mocno zacieniony.
Zaplanowałam dwa razy wjechać na Wał (Rychwałd) podjazdem od Pleśnej czyli 5 km i wjechałam. Słowo „wjechałam” chyba jednak nie jest na miejscu. Wturlałam się. Na zjazdach… przewiało mnie STRASZNIE. Niby już dzisiaj fajna temperatura, ale jednak zdołałam wyjechać dopiero o 17, zanim dotarłam do Pleśnej było już przed 18, a podjazd jest mocno zacieniony.
Takie dwa zdjęcia. Dzieła, które można oglądać w Tarnowie- Mościcach. Jak myślicie co autorzy mieli na myśli? Wewnątrz jednego z nich znajduje się data: „28.03.1983” – według autora ma ona nawiązywać do atmosfery stanu wojennego. Wyraża ona niepokój i uczucie zagrożenia.
Dzieło nr 1 © Iza
Dzieło nr 2 © Iza
Ci, którzy nie mieszkają w Tarnowie pewnie się trochę zdziwią, ale pierwszy obrazek przedstawia dzieło Wilhelma Sasnala. Kto chociaż trochę interesuje się sztuką, wie, że to jeden z najbardziej rozpoznawalnych na świecie polskich artystów (również reżyser). Urodził się i mieszkał w Tarnowie –Mościcach.
A ta druga „instalacja”? Znalazłam ją dzisiaj również w Mościcach. Nie wiem co chciał autor powiedzieć, ale myślę, ze po prostu chciał dorównać Sasnalowi. Udało mu się?:).
Zakwitły na skwerze przed moim blokiem © Iza
A na koniec coś do poczytania. Wybrałyśmy się kiedyś do Mirka Bieniasza i jego żony Ady porozmawiać o odżywianiu. Krysia zrobiła z tego bardzo fajny wywiad, więc zapraszam do przeczytania. http://tnij.org/l2dc9ax
- DST 48.00km
- Czas 02:22
- VAVG 20.28km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 kwietnia 2015
Pasteloza
Taka piosenka na dzisiaj.
Pasteloza nr 1 © Iza
Pasteloza nr 2 © Iza
1,5 tygodnia przerwy od roweru. Pomimo takiej sobie aury, wyruszyłam z ochotą, ale szybko ochota ta zamieniła się w lekką niechęć.
Pojechałam „po płaskim”, bo po takiej przerwie, górki byłby pewnie zabójstwem dla nóg. Ale okazało się, że i to płaskie było dzisiaj zabójstwem dla nóg, które podmęczyłam w poniedziałek nowymi ćwiczeniami z ketlą (zakwasy). Do tego wiatr i było mało przyjemnie. A poza tym co tutaj dużo mówić – jazda po płaskim może i jakieś efekty przynosi, ale kompletnie pozbawiona jest emocji, a emocje to dla mnie TO o co chodzi w jeździe na rowerze.
Przednie koło i to wszystko… dzisiaj. No może od czasu do czasu zapach świeżo ściętego drzewa, śpiew ptaków (kiedy wjeżdżałam do lasu).
No, ale w sumie to jak się dobrze zastanowić to już jest COŚ. Niektórzy nie mają szans z różnych względów nawet na to. Mościce-Ostrów-Gosławice-Wierchosławice-LAS-Waryś-Bielcza-Las-Wierzchosławice-Mościce.
Wiecie co to jest pasteloza? Pewnie nie. Też nie wiedziałam. Ale powoli. Czytam obecnie książkę Filipa Springera „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”. To jest (jak pisze autor we wstępie do niej) o tym, że w Polsce jest brzydko i będzie jeszcze brzydziej. I niestety ma wiele racji. Nie mówimy tutaj o przyrodzie, górach, jeziorach, zabytkach – bo one są niewątpliwie piękne.
Mówimy o architekturze, o banerach rozwieszanych wszędzie, o blaszanych budach wciskanych pomiędzy budynki…. O pastelozie. O ładzie przestrzennym, o którym każdy słyszał, a nikt go od dawna nie widział. Kiedyś (przed wojną) Polska miała jeden z najlepszych systemów planowania przestrzennego w Europie. Ale to było kiedyś… teraz jest jak jest. A jak?
Wystarczy wyjść „na miasto” z szeroko otwartymi oczami i popatrzeć.
Polecam tę książkę. Świetnie się ją czyta i sprawia, że inaczej patrzymy na przestrzeń wokół nas.
A pasteloza? To pojęcie wymyślił Autor (trzeba przyznać … „udało” mu się).
„ Próbowano wynaleźć lekarstwo na szarość. Pomyślano, że jak się ją zamaluje, to będzie lepiej. Pomyślano źle. Najgrosze trucizny powstają podobno w trakcie opracowywania leków”.
Pastelowo-tęczowe bloki, często pomalowane w dziwne geometryczne figury. To mamy w całej Polsce. Najbardziej „kłują” w oczy wieżowce, bo one jak pisze Springer cytując jakiegoś architekta, same w sobie są już tak brzydkie, przytłaczające krajobraz, a pomalowane w te pastele jeszcze bardziej go przytłaczają. Lubię kolory, ale to co robi się z całymi osiedlami, malując każdy blok kilkoma kolorami (i każdy blok jest w innych kolorach) to rzeczywiście jest jakaś "zaraza".
Mielec. Moje rodzinne, ukochane miasto. Świetny przykład pastelozy. Łapałam się za głowę rozgądając się w sobotę po osiedlach. Pewnie… lepsze to niż odrapane, zaniedbane bloki (a Mielec jest miastem bardzo zadbanym, to nie ulega wątpliwości), ale czy naprawdę trzeba aż tak?
Sami zresztą popatrzcie na tę pastelozę. Ciekawe co myślał Springer kiedy w ubiegłym roku prowadził w Mielcu warsztaty fotograficzne… co myślał kiedy zalała go pasteloza… Bo to wygląda trochę tak… jakby jakiś pijany plastyk dorwał się do farb w różnych kolorach i biegał po mieście. Ale tak jest nie tylko w Mielcu. Tak jest i w Tarnowie i w każdym mieście w Polsce. Tak myślę.
Moda taka. Podobno wzięła się od jednego budynku zbudowanego w 1993r. we Wrocławiu. Dom Handlowy Solpol, to podobno był. A potem poszło… jak zaraza rozpleniło się po całym kraju i jest tak:
Pojechałam „po płaskim”, bo po takiej przerwie, górki byłby pewnie zabójstwem dla nóg. Ale okazało się, że i to płaskie było dzisiaj zabójstwem dla nóg, które podmęczyłam w poniedziałek nowymi ćwiczeniami z ketlą (zakwasy). Do tego wiatr i było mało przyjemnie. A poza tym co tutaj dużo mówić – jazda po płaskim może i jakieś efekty przynosi, ale kompletnie pozbawiona jest emocji, a emocje to dla mnie TO o co chodzi w jeździe na rowerze.
Przednie koło i to wszystko… dzisiaj. No może od czasu do czasu zapach świeżo ściętego drzewa, śpiew ptaków (kiedy wjeżdżałam do lasu).
No, ale w sumie to jak się dobrze zastanowić to już jest COŚ. Niektórzy nie mają szans z różnych względów nawet na to. Mościce-Ostrów-Gosławice-Wierchosławice-LAS-Waryś-Bielcza-Las-Wierzchosławice-Mościce.
Wiecie co to jest pasteloza? Pewnie nie. Też nie wiedziałam. Ale powoli. Czytam obecnie książkę Filipa Springera „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”. To jest (jak pisze autor we wstępie do niej) o tym, że w Polsce jest brzydko i będzie jeszcze brzydziej. I niestety ma wiele racji. Nie mówimy tutaj o przyrodzie, górach, jeziorach, zabytkach – bo one są niewątpliwie piękne.
Mówimy o architekturze, o banerach rozwieszanych wszędzie, o blaszanych budach wciskanych pomiędzy budynki…. O pastelozie. O ładzie przestrzennym, o którym każdy słyszał, a nikt go od dawna nie widział. Kiedyś (przed wojną) Polska miała jeden z najlepszych systemów planowania przestrzennego w Europie. Ale to było kiedyś… teraz jest jak jest. A jak?
Wystarczy wyjść „na miasto” z szeroko otwartymi oczami i popatrzeć.
Polecam tę książkę. Świetnie się ją czyta i sprawia, że inaczej patrzymy na przestrzeń wokół nas.
A pasteloza? To pojęcie wymyślił Autor (trzeba przyznać … „udało” mu się).
„ Próbowano wynaleźć lekarstwo na szarość. Pomyślano, że jak się ją zamaluje, to będzie lepiej. Pomyślano źle. Najgrosze trucizny powstają podobno w trakcie opracowywania leków”.
Pastelowo-tęczowe bloki, często pomalowane w dziwne geometryczne figury. To mamy w całej Polsce. Najbardziej „kłują” w oczy wieżowce, bo one jak pisze Springer cytując jakiegoś architekta, same w sobie są już tak brzydkie, przytłaczające krajobraz, a pomalowane w te pastele jeszcze bardziej go przytłaczają. Lubię kolory, ale to co robi się z całymi osiedlami, malując każdy blok kilkoma kolorami (i każdy blok jest w innych kolorach) to rzeczywiście jest jakaś "zaraza".
Mielec. Moje rodzinne, ukochane miasto. Świetny przykład pastelozy. Łapałam się za głowę rozgądając się w sobotę po osiedlach. Pewnie… lepsze to niż odrapane, zaniedbane bloki (a Mielec jest miastem bardzo zadbanym, to nie ulega wątpliwości), ale czy naprawdę trzeba aż tak?
Sami zresztą popatrzcie na tę pastelozę. Ciekawe co myślał Springer kiedy w ubiegłym roku prowadził w Mielcu warsztaty fotograficzne… co myślał kiedy zalała go pasteloza… Bo to wygląda trochę tak… jakby jakiś pijany plastyk dorwał się do farb w różnych kolorach i biegał po mieście. Ale tak jest nie tylko w Mielcu. Tak jest i w Tarnowie i w każdym mieście w Polsce. Tak myślę.
Moda taka. Podobno wzięła się od jednego budynku zbudowanego w 1993r. we Wrocławiu. Dom Handlowy Solpol, to podobno był. A potem poszło… jak zaraza rozpleniło się po całym kraju i jest tak:
Pasteloza nr 1 © Iza
Pasteloza nr 2 © Iza
- DST 43.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:50
- VAVG 23.45km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Po świętach (jakby wcale nie wielkanocnych)
no nie... bo śnieg dzisiaj spadł. Ot co.
Święta i po świętach, koniec więc „obijania się” i niepisania.
Nie rozpieszczała nas pogoda ostatnio, oj nie. Nie oznacza to jednak, że nicnierobienie było w cenie.
Po pierwsze to okres przedświąteczny ani w pracy, ani w domu nigdy łatwy nie jest. Po drugie przeprosiłam się z ketlą i taśmą.
Na rower tylko patrzyłam… z tęsknotą wielką.
Miejmy nadzieję, że ta rozłąka się wkrótce skończy i będę sobie mogła pedałować. Tak jak Paulina w tym obrazku (jej film-wyzwanie).
https://vimeo.com/123609155
Przejedzeni? Z wyrzutami sumienia, że za dużo jedzenia, a za mało ruchu? No to na deser przeczytajcie część drugą część mojej listy dotyczącej „dobrych” zakupów.
Może znajdziecie coś dla siebie?
http://tnij.org/mq934n9
I jeszcze selfie świąteczne z koszem na śmieci w tle:). Jak widać ... czapka dalej jest w cenie.
Uśmiechu wszystkim życzę. Na przekór wszystkiemu.
Pogodzie, troskom i innym deficytom.
Świąteczne selfie z moją siostrą:) © Iza
Święta i po świętach, koniec więc „obijania się” i niepisania.
Nie rozpieszczała nas pogoda ostatnio, oj nie. Nie oznacza to jednak, że nicnierobienie było w cenie.
Po pierwsze to okres przedświąteczny ani w pracy, ani w domu nigdy łatwy nie jest. Po drugie przeprosiłam się z ketlą i taśmą.
Na rower tylko patrzyłam… z tęsknotą wielką.
Miejmy nadzieję, że ta rozłąka się wkrótce skończy i będę sobie mogła pedałować. Tak jak Paulina w tym obrazku (jej film-wyzwanie).
https://vimeo.com/123609155
Przejedzeni? Z wyrzutami sumienia, że za dużo jedzenia, a za mało ruchu? No to na deser przeczytajcie część drugą część mojej listy dotyczącej „dobrych” zakupów.
Może znajdziecie coś dla siebie?
http://tnij.org/mq934n9
I jeszcze selfie świąteczne z koszem na śmieci w tle:). Jak widać ... czapka dalej jest w cenie.
Uśmiechu wszystkim życzę. Na przekór wszystkiemu.
Pogodzie, troskom i innym deficytom.
Świąteczne selfie z moją siostrą:) © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze