Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2013
Dystans całkowity: | 40.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 01:53 |
Średnia prędkość: | 21.24 km/h |
Maksymalna prędkość: | 33.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (76 %) |
Suma kalorii: | 804 kcal |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 40.00 km i 1h 53m |
Więcej statystyk |
Sobota, 9 marca 2013
Świnica - porażka:(
&feature=youtu.be
Sobota godzina 3.30, dzwoni budzik. Myślę sobie: co tak szybko… ledwie zasnęłam. I przypominam sobie.. jedziemy w Tatry.
Więc wstaję bez ociągania się.
Autostradą jedzie się szybko. Dzięki temu droga w Tatry skraca się nam teraz do jakichś dwóch godzin ( no o ile nie ma korków już poza autostradą).
Godzina 5.30.. Trójka. Świetna audycja, ze świetną muzyką. Kojący głos znanego prezentera. Nagle mówi spokojnie, wolno, przyciągająco:
Jestem ogromnie poruszony tragedią naszych himalaistów.
Jestem pełen podziwu dla ich pasji i odwagi. Zazdroszczę im tego. Bo ja.. narzekam kiedy mam podejść kawałek stokiem z nartami, bo ja narzekam kiedy jest minus 3 .
I tego nie zmienię. I zmienić nie chcę.
Uśmiecham się. Gdybym mogła zadzwonić do Pana prezentera , powiedziałabym:
Nieprawda! Właśnie jadę w Tatry. Jeszcze 4 lata temu siłą trzeba było mnie wyciągać w zimie z domu.
Nie cierpiałam jej.
Aż do chwili kiedy poszłam z Mirkiem i Alkiem na Marcinkę. W zimie. I przez 1,5 godziny brnęliśmy pod górę przez zaspy. Wtedy zrozumiałam – wystarczy się dobrze ubrać. Dobre buty, spodnie , kurtka. Trochę kondycji, wytrzymałości i można chodzić.
Wtedy nie myślałam o długogodzinnych, zimowych wyprwach w Tatry, ale to wtedy zrozumiałam , że to czy polubię zimę, zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
A potem się zaczęło.. jakoś tak.. niespodziewanie. Marcinka, Jamna, Brzanka, Babia Góra, Dolina 5 SP, Kozi Wierch, Czerwone Wierchy, Giewont, Kasprowy. Zimą.
Przy słońcu i mrozie, albo mrozie padających śniegu, porywistym wietrze.
7,8 godzin wędrowania. Przeraźliwe zimno na szczytach.
Warto. Naprawdę warto zmienić swoje podejście do zimy.
I jeszcze jedna rzecz za którą Panu Prezenterowi byłam wdzięczna. Powiedział o zmarłych himalaistach, ze zazdrości im pasji i odwagi.
Nie oceniał… jak wielu internautów.. że głupota, że igranie ze śmiercią. Staram się nie czytać takich komentarzy. Jestem pewna, ze w większości piszą je Ci, którzy patrzą na świat z perspektywy kanapy i pasja to dla nich obce słowo.
To tyle na ten temat, bo ja swoje zdanie mam i wielokrotnie o nim pisałam.
A teraz o dzisiaj. Dzisiaj, które okazało się moją porażką. Dlaczego? Nie wiem…
Już w trakcie jazdy autem odezwała się niestety moja choroba lokomocyjna i to z dużą intensywnością. Nie zdołałam zjeść śniadania, wyruszyłam na trasę głodna, bez energii, „wymięta” podróżą. Ale myślałam.. przejdzie.. nie raz przechodziło. Idę, idzie się nadzwyczajnie ciężko. Nie wiem co się dzieje. Myślę: czyżbym była w tak marnej kondycji?
Po niespełna dwóch godzinach dochodzimy do Murowańca. Jem. Mówię do Mirka: Mirek.. ja nie wiem czy dam dzisiaj radę.. pójdę jeszcze kawałek, ale być może zawrócę. Poczekam na Ciebie w schronisku.
Idę. Pod górę. Ciężko. Śnieg słabo związany. Nogi zapadają się, momentami po pachwiny.. ciężko wyciągnąć nogę. Bywa, ze myślę: o rany chyba zostanę już w tej dziurze.
Kiedy w końcu się udaje oswobodzić… i wyciągam nogę.. ona znowu się zapada…
Jeśli tak będzie cały czas, nie ma mowy żeby „zrobić” Świnicę. Nie dam rady. Idę jeszcze kawałek, walczę ze sobą. W końcu się poddaję. Mówię Mirkowi, żeby poszedł a ja wrócę do schroniska.
Rozsądek wygrał z ambicją.
Mirek idzie, ja jeszcze kawałek podążam jego śladem, ale jest coraz gorzej i coraz częściej się zapadam. Kiedy dochodzę do wyciągu, zawracam. No i idę sobie jeszcze przez jakieś 1,5 godziny w kierunku Kuźnic, pod górę, potem wracam.
Nigdy tak długo nie szłam sama w górach. Na pewien sposób jest to przyjemne.
W końcu idę do schroniska i czekam na Mirka. Wysyłam smsa do Krysi, że siedzę w schronisku, piję piwo . Sportowiec – emeryt. Kiedy przychodzi Mirek myślę sobie, ze w życiu nie widziałam go takie zmęczonego.
Mirek opowiada, że jeszcze nigdy nie czuł się tak zmęczony, nawet jak wchodził zimą na Rysy.
Że nogi mu się cały czas zapadały po kolana w sniegu, że musiał odpoczywać ( co jemu się nie zdarza).
Więc wiem, że podjęłam słuszną decyzję, bo mogłabym już z tej Świnicy nie wrócić.
Mirek jest jak dla mnie mocarzem, więc skoro dla niego było tak ciężko, dla mnie mogłoby to być zadanie ponad moje siły.
Ale mimo wszystko, trochę przykro, że trzeba było się poddać….
I przykro, że nie naoglądałam się gór. Moja siostra oglądając kiedyś moje zdjęcia z Tatr, powiedziała: pięknie wyglądasz na tych zdjęciach, widać szczęście w oczach.. taki błysk.
Tak.. bo ja w Tatry idę po szczęście.
I trochę mi go dzisiaj zabrakło.
Ja w drodze 5 godzin ( Mirek rzecz jasna dłużej, chociaż i tak trzeba mu przyznać, że poszło mu szybko jak na takie warunki)
średnie tętno 137
spalone kalorie - 2000
&feature=youtu.be
Sobota godzina 3.30, dzwoni budzik. Myślę sobie: co tak szybko… ledwie zasnęłam. I przypominam sobie.. jedziemy w Tatry.
Więc wstaję bez ociągania się.
Autostradą jedzie się szybko. Dzięki temu droga w Tatry skraca się nam teraz do jakichś dwóch godzin ( no o ile nie ma korków już poza autostradą).
Godzina 5.30.. Trójka. Świetna audycja, ze świetną muzyką. Kojący głos znanego prezentera. Nagle mówi spokojnie, wolno, przyciągająco:
Jestem ogromnie poruszony tragedią naszych himalaistów.
Jestem pełen podziwu dla ich pasji i odwagi. Zazdroszczę im tego. Bo ja.. narzekam kiedy mam podejść kawałek stokiem z nartami, bo ja narzekam kiedy jest minus 3 .
I tego nie zmienię. I zmienić nie chcę.
Uśmiecham się. Gdybym mogła zadzwonić do Pana prezentera , powiedziałabym:
Nieprawda! Właśnie jadę w Tatry. Jeszcze 4 lata temu siłą trzeba było mnie wyciągać w zimie z domu.
Nie cierpiałam jej.
Aż do chwili kiedy poszłam z Mirkiem i Alkiem na Marcinkę. W zimie. I przez 1,5 godziny brnęliśmy pod górę przez zaspy. Wtedy zrozumiałam – wystarczy się dobrze ubrać. Dobre buty, spodnie , kurtka. Trochę kondycji, wytrzymałości i można chodzić.
Wtedy nie myślałam o długogodzinnych, zimowych wyprwach w Tatry, ale to wtedy zrozumiałam , że to czy polubię zimę, zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
A potem się zaczęło.. jakoś tak.. niespodziewanie. Marcinka, Jamna, Brzanka, Babia Góra, Dolina 5 SP, Kozi Wierch, Czerwone Wierchy, Giewont, Kasprowy. Zimą.
Przy słońcu i mrozie, albo mrozie padających śniegu, porywistym wietrze.
7,8 godzin wędrowania. Przeraźliwe zimno na szczytach.
Warto. Naprawdę warto zmienić swoje podejście do zimy.
I jeszcze jedna rzecz za którą Panu Prezenterowi byłam wdzięczna. Powiedział o zmarłych himalaistach, ze zazdrości im pasji i odwagi.
Nie oceniał… jak wielu internautów.. że głupota, że igranie ze śmiercią. Staram się nie czytać takich komentarzy. Jestem pewna, ze w większości piszą je Ci, którzy patrzą na świat z perspektywy kanapy i pasja to dla nich obce słowo.
To tyle na ten temat, bo ja swoje zdanie mam i wielokrotnie o nim pisałam.
A teraz o dzisiaj. Dzisiaj, które okazało się moją porażką. Dlaczego? Nie wiem…
Już w trakcie jazdy autem odezwała się niestety moja choroba lokomocyjna i to z dużą intensywnością. Nie zdołałam zjeść śniadania, wyruszyłam na trasę głodna, bez energii, „wymięta” podróżą. Ale myślałam.. przejdzie.. nie raz przechodziło. Idę, idzie się nadzwyczajnie ciężko. Nie wiem co się dzieje. Myślę: czyżbym była w tak marnej kondycji?
Po niespełna dwóch godzinach dochodzimy do Murowańca. Jem. Mówię do Mirka: Mirek.. ja nie wiem czy dam dzisiaj radę.. pójdę jeszcze kawałek, ale być może zawrócę. Poczekam na Ciebie w schronisku.
Idę. Pod górę. Ciężko. Śnieg słabo związany. Nogi zapadają się, momentami po pachwiny.. ciężko wyciągnąć nogę. Bywa, ze myślę: o rany chyba zostanę już w tej dziurze.
Kiedy w końcu się udaje oswobodzić… i wyciągam nogę.. ona znowu się zapada…
Jeśli tak będzie cały czas, nie ma mowy żeby „zrobić” Świnicę. Nie dam rady. Idę jeszcze kawałek, walczę ze sobą. W końcu się poddaję. Mówię Mirkowi, żeby poszedł a ja wrócę do schroniska.
Rozsądek wygrał z ambicją.
Mirek idzie, ja jeszcze kawałek podążam jego śladem, ale jest coraz gorzej i coraz częściej się zapadam. Kiedy dochodzę do wyciągu, zawracam. No i idę sobie jeszcze przez jakieś 1,5 godziny w kierunku Kuźnic, pod górę, potem wracam.
Nigdy tak długo nie szłam sama w górach. Na pewien sposób jest to przyjemne.
W końcu idę do schroniska i czekam na Mirka. Wysyłam smsa do Krysi, że siedzę w schronisku, piję piwo . Sportowiec – emeryt. Kiedy przychodzi Mirek myślę sobie, ze w życiu nie widziałam go takie zmęczonego.
Mirek opowiada, że jeszcze nigdy nie czuł się tak zmęczony, nawet jak wchodził zimą na Rysy.
Że nogi mu się cały czas zapadały po kolana w sniegu, że musiał odpoczywać ( co jemu się nie zdarza).
Więc wiem, że podjęłam słuszną decyzję, bo mogłabym już z tej Świnicy nie wrócić.
Mirek jest jak dla mnie mocarzem, więc skoro dla niego było tak ciężko, dla mnie mogłoby to być zadanie ponad moje siły.
Ale mimo wszystko, trochę przykro, że trzeba było się poddać….
I przykro, że nie naoglądałam się gór. Moja siostra oglądając kiedyś moje zdjęcia z Tatr, powiedziała: pięknie wyglądasz na tych zdjęciach, widać szczęście w oczach.. taki błysk.
Tak.. bo ja w Tatry idę po szczęście.
I trochę mi go dzisiaj zabrakło.
Ja w drodze 5 godzin ( Mirek rzecz jasna dłużej, chociaż i tak trzeba mu przyznać, że poszło mu szybko jak na takie warunki)
średnie tętno 137
spalone kalorie - 2000
&feature=youtu.be
Służbowy kask Mirka© lemuriza1972
Piękny....© lemuriza1972
Na chwilę wyszło słońce© lemuriza1972
Góry w chmurach© lemuriza1972
Tęsknie spoglądałam w tamtym kierunku© lemuriza1972
Gdzieś tam poszedł Mirek© lemuriza1972
Betlejemka© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 marca 2013
Bieganie
No i znowu życie pokazało, że plany planami... a życie swoje:).
Wczoraj był dentysta, więc sportu zero.. tylko spacer pół godziny w jedną stronę i pół godziny w drugą.
Dzisiaj miałam nadzieję na rower.. ale siąpiło cały dzień i zdecydowałam się na bieganie.
To moje bieganie to wciąż takie człapanie, nie mam siły na to żeby biegać szybciej, ale też chyba się nie ma co dziwić. Samo nie przyjdzie i nie od razu.
Pod klasztor na Pszennej i z powrotem. No cały czas nie biegliśmy.. było też trochę marszu. Ale to było myślę przynajmniej 5 km.
Po drodze spotkaliśmy dziewczynę, która była na spacerze z ... fretką.
Miała ją na smyczy.. a ta fretka mocno przebierała nogami. Naprawdę szybkie zwierzątko. Zapytałam dziewczyny ile fretka wytrzymuje na spacerze. Podobno godzinę.
No, no.. ma zwierzątko potencjał:)
Danych z pulsometru brak bo się zbuntował.
W drodze 55 minut.
Na sobotę w planie jest .. Świnica:), ale obawiam się , ze pogoda nam przeszkodzi. Już marzec, a ja jeszcze ani razu nie byłam w Tatrach. Jak Krysia z Adamem jechali, ja musiałam jechać do Mielca i tak się rozmijaliśmy w terminach.
Paradoksalnie wiadomość o zaginięciu dwójki naszych himalaistów , nie działa na mnie odstraszająco. Przeciwnie.. dużo myślę o górach.
Zatęskniłam za zimowymi Tatrami. Za tymi widokami, zmęczeniem.
Ale odkąd nadeszła wiadomość o zaginięciu dwójki himalaistów, to jakiś taki smutek mnie ogarnia.
Za spełnienie marzeń czasem płaci się cenę najwyższą.
I znowu pojawia się pytanie: czy warto?
Dla mnie to trochę takie pytanie retoryczne.
Nie potrafię jednoznacznie na nie odpowiedzieć.
Chyba, że po prostu przytaczając mój ulubiony cytat Simone Moro.
"
Zycie nie jest mierzone liczbą oddechów, ale liczbą momentów zapierających dech w piersiach"
Tak to było?
Chyba tak...
Wczoraj był dentysta, więc sportu zero.. tylko spacer pół godziny w jedną stronę i pół godziny w drugą.
Dzisiaj miałam nadzieję na rower.. ale siąpiło cały dzień i zdecydowałam się na bieganie.
To moje bieganie to wciąż takie człapanie, nie mam siły na to żeby biegać szybciej, ale też chyba się nie ma co dziwić. Samo nie przyjdzie i nie od razu.
Pod klasztor na Pszennej i z powrotem. No cały czas nie biegliśmy.. było też trochę marszu. Ale to było myślę przynajmniej 5 km.
Po drodze spotkaliśmy dziewczynę, która była na spacerze z ... fretką.
Miała ją na smyczy.. a ta fretka mocno przebierała nogami. Naprawdę szybkie zwierzątko. Zapytałam dziewczyny ile fretka wytrzymuje na spacerze. Podobno godzinę.
No, no.. ma zwierzątko potencjał:)
Danych z pulsometru brak bo się zbuntował.
W drodze 55 minut.
Na sobotę w planie jest .. Świnica:), ale obawiam się , ze pogoda nam przeszkodzi. Już marzec, a ja jeszcze ani razu nie byłam w Tatrach. Jak Krysia z Adamem jechali, ja musiałam jechać do Mielca i tak się rozmijaliśmy w terminach.
Paradoksalnie wiadomość o zaginięciu dwójki naszych himalaistów , nie działa na mnie odstraszająco. Przeciwnie.. dużo myślę o górach.
Zatęskniłam za zimowymi Tatrami. Za tymi widokami, zmęczeniem.
Ale odkąd nadeszła wiadomość o zaginięciu dwójki himalaistów, to jakiś taki smutek mnie ogarnia.
Za spełnienie marzeń czasem płaci się cenę najwyższą.
I znowu pojawia się pytanie: czy warto?
Dla mnie to trochę takie pytanie retoryczne.
Nie potrafię jednoznacznie na nie odpowiedzieć.
Chyba, że po prostu przytaczając mój ulubiony cytat Simone Moro.
"
Zycie nie jest mierzone liczbą oddechów, ale liczbą momentów zapierających dech w piersiach"
Tak to było?
Chyba tak...
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 marca 2013
Rower
Na dzisiaj plan był rowerowy i zrobiłam wszystko, żeby go zrealizować.
Planowałam też trochę mniej kilometrów, bo w sumie pierwszy wyjazd w tym roku, ale jakoś tak spontanicznie wyszło.
Dzisiaj z Alkiem.
Ledwie zaczęliśmy jechać, a Alek zaczął zadawać sobie retoryczne pytania:
„ I gdzie ten dawny zapał?”
No tak… niestety ze smutkiem trzeba stwierdzić , że mnie też brakuje dawnego zapału.
Pewnie kilka lat temu taki pierwszy prawie wiosenny wyjazd spowodowałby ekstazę. Dzisiaj jej nie było.
Ale przyjemność z jazdy była. Będzie na pewno jeszcze większa, jak się wyruszy na górki, jak świat się zazieleni i jak się wjedzie w teren.
Kilka razy podkusiło mnie, żeby jak za dawnych lat przycisnąć i wtedy taki błysk myśli się pojawił…
No.. a może zmęczyć się jeszcze bardziej?
Nie będzie tak łatwo przestawić się na tryb wycieczkowy. To wiem. Będą chwile, że będę tęsknić.
Ale wiem też , że dam sobie radę.
W końcu kiedyś musiałam pożegnać się z siatkówką. Nie było to łatwe. Pamiętam swój powrót z ostatniego treningu w Krakowie. Szłam przez miasteczko studenckie i łzy mi ciekły, bo wiedziałam, ze zakończyła się piękna przygoda w moim życiu. Bezpowrotnie i od tego czasu wszystko już będzie tylko i wyłącznie wspomnieniem.
Ale dałam radę, a potem w zastępstwie pojawił się rower.
Taki nadszedł czas.
„Nie wolno Ci się bać, wszystko ma swój czas
Ty jesteś początkiem do każdego celu”
To fragment zamieszczonej przeze mnie piosenki ( swoją drogą bardzo ciekawa wokaliskta, momentami Kaśkę Nosowską przypomina).
Pojechaliśmy dzisiaj do Żabna i z powrotem. Jakieś 45 minut jeszcze przy słońcu, więc bardzo fajnie. Potem już w ciemnościach, więc od jakiegoś 26 km zaczęło mi się robić zimno.
Ale i tak stopień przemarznięcia był.. jakby to powiedzieć…? Pozytywnym zaskoczeniem?
No tak, bo byłam pewna, że zmarznę dużo bardziej.
Przejechalismy 40 km, przyzwoicie jak na pierwszy wyjazd, a do tego mocno wiało, więc trzeba było się nasiłować.
Sprawa najważniejsza – odpowiednia ilość endorfin dostarczona.
I jeszcze jedna sprawa… skoro ostatnio sporo dyskusji i sportach zimowych.
Czym różnimy się od Norwegów?
Fragment artykułu z PS opowiadającego o fenomenie Norwegów jeśli chodzi o narciarstwo biegowe.
„ – Nie znam dzisiaj ani jednego Norwega, który nie ma biegówek – mówi profesor Matti Goksyr z Wydziału Nauk Społecznych uniwersytetu w Oslo.
Mistrzostwa świata w Oslo dwa lata temu. Centrum miasta, jakiś maleńki skwer. Dziewczynka właściwie dziecko, szeroko uśmiechnięta drepcze na nartach. Biegowych oczywiście i opowiada , że kiedyś będzie jak Marit Bjoergen. Albo lepiej, jak Therese Johaugh. To nic niezwykłego, właściwie codzienność. Dziewczynka biegała z całą rodziną.”
- DST 40.00km
- Czas 01:53
- VAVG 21.24km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 804kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 4 marca 2013
Bieganie
We wstępnych planach był rower, ale popołudnie nieco się skomplikowało, a wieczorem jak zaszło słońce zrobiło się trochę chłodno.
Więc było dzisiaj bieganie.
Pod klasztor na Pszennej, tam małe kółko po osiedlu obok i jeszcze raz pod klasztor.
Tak więc dwa podbiegi po drodze. Dały mi się we znaki, tym bardziej, że jak podbiegaliśmy drugi raz, przed nami biegły jakieś trzy dziewczyny, no i włączył mi się duch rywalizacji, a biorąc pod uwagę wcześniejsze 25 minut biegu i jeden podbieg w nogach, to łatwe to dla mnie nie było.
Ogólnie 1 godz 7 minut biegania, łączonego z marszem.
Fajnie było.
Justyna z wywiadu w PS:
- Lubi Pani jeszcze ten biznes?
Tak. Biegi to całe moje życie od 15 lat. Poświęciłam im wszystko. Życie prywatne, rodzinę, wszystko. Nie żałuję ani przez moment. Wiem, że mój czas powoli się kończy. To będzie moja i tylko moja decyzja, ale zostanę z biegami.
Nie ma szans żebym całkiem odstawiła nartki. Mam do przebiegnięcia Bieg Piastów, Bieg Wazów i wiele innych. Jako mistrzyni olimpijska nie mogę tego przepuścić, choćbym dobiegała na 150 miejscu, wszystko jedno.
Miałam kiedyś marzenie, że nauczę biegać swoje dzieci, wnuki. Bo ten sport sprawia wielką przyjemność. I tak będzie. Na pewno się na niego nie obrazę.
" Mój czas się kończy". To nie brzmi dobrze.
- najnormalniej w świecie. Mam 30 lat. Oczywiście wiem, ze biegi to sport wytrzymałościowy i mam jeszcze czas, ale jak od 15 lat tyram jak wół, by zdobyć to co zdobyłam. Nie zapeszając, niedługo zdobędę 4 Kryształową Kulę.
I ja to mogę osiągnąć, nie bez wyrzeczeń oczywiście. Dla ciała przede wszystkim. To ciało powoli odmawia posłuszeństwa. Normalna sprawa i jestem do tego przygotowana. Zresztą do jasnej cholery, pora zacząć żyć. Nie jestem już 23 latką, która zdobywa w Turynie medal Igrzysk Olimpijskich.
Więc było dzisiaj bieganie.
Pod klasztor na Pszennej, tam małe kółko po osiedlu obok i jeszcze raz pod klasztor.
Tak więc dwa podbiegi po drodze. Dały mi się we znaki, tym bardziej, że jak podbiegaliśmy drugi raz, przed nami biegły jakieś trzy dziewczyny, no i włączył mi się duch rywalizacji, a biorąc pod uwagę wcześniejsze 25 minut biegu i jeden podbieg w nogach, to łatwe to dla mnie nie było.
Ogólnie 1 godz 7 minut biegania, łączonego z marszem.
Fajnie było.
Justyna z wywiadu w PS:
- Lubi Pani jeszcze ten biznes?
Tak. Biegi to całe moje życie od 15 lat. Poświęciłam im wszystko. Życie prywatne, rodzinę, wszystko. Nie żałuję ani przez moment. Wiem, że mój czas powoli się kończy. To będzie moja i tylko moja decyzja, ale zostanę z biegami.
Nie ma szans żebym całkiem odstawiła nartki. Mam do przebiegnięcia Bieg Piastów, Bieg Wazów i wiele innych. Jako mistrzyni olimpijska nie mogę tego przepuścić, choćbym dobiegała na 150 miejscu, wszystko jedno.
Miałam kiedyś marzenie, że nauczę biegać swoje dzieci, wnuki. Bo ten sport sprawia wielką przyjemność. I tak będzie. Na pewno się na niego nie obrazę.
" Mój czas się kończy". To nie brzmi dobrze.
- najnormalniej w świecie. Mam 30 lat. Oczywiście wiem, ze biegi to sport wytrzymałościowy i mam jeszcze czas, ale jak od 15 lat tyram jak wół, by zdobyć to co zdobyłam. Nie zapeszając, niedługo zdobędę 4 Kryształową Kulę.
I ja to mogę osiągnąć, nie bez wyrzeczeń oczywiście. Dla ciała przede wszystkim. To ciało powoli odmawia posłuszeństwa. Normalna sprawa i jestem do tego przygotowana. Zresztą do jasnej cholery, pora zacząć żyć. Nie jestem już 23 latką, która zdobywa w Turynie medal Igrzysk Olimpijskich.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 marca 2013
Wytapianie pozimowego tłuszczu:)))
dane z biegania:
52 minuty,
średnie tętno 159
spalone kalorie: 424
Wczorajszy dzień kompletnie nieaktywny sportowo.
Tzn przeznaczony tylko i wyłącznie na kibicowanie , co też fajną sprawą jest i też dostarcza endorfin ( o ile Polacy dobrze się spisują), ale od tego nie przybywa ani kondycji, ani nie ubywa kalorii, więc zawsze po takim dniu przed tv mam lekki niedosyt i … wyrzuty sumienia?
Tak to chyba można nazwać.
Wyrzuty sumienia mam w stosunku do całej zimy podczas której jak na mnie, tej aktywności sportowej nie było zbyt wiele.. bo jakoś nie było mobilizacji, trochę też przeszkodziły mi choroby, no i praca mnie absorbowała i trochę sił wysysała.
Więc cóż było.. ?Nartki kilka razy, kilka wędrówek zimowych, basen kilka razy, siatkówka w miarę regularnie raz w tygodniu, trochę ćwiczeń w domu, bieganie jakieś.. 3 razy?
No, ale mam mocne postanowienie poprawy.
Zaczęłam od dzisiaj, ale zanim o tym, to jeszcze słówko o wczoraj.
Bardzo chcieliśmy wszyscy złotego medalu dla Justyny , tak jak i ona bardzo chciała. Nie udało się.
Ale ja zawsze patrzę na Justynę z wielkim szacunkiem. Kto chociaż trochę sportu liznął, chociaż raz wystartował w jakichkolwiek zawodach… może sobie w jakiś tam sposób wyobrazić ile trudu kosztuje osiągnięcie takiego poziomu.
Ile potu na co dzień wylewa ta Dziewczyna. I w jakim tempie doszła do takiego poziomu jak dzisiaj, przy warunkach do uprawiania biegania na nartach, w porównaniu do Norweżek zgoła odmiennych.
Bo Polska to nie jest kraj gdzie narciarstwo biegowe na światowym poziomie jest łatwo uprawiać. Nie sprzyja nam nasz klimat, gdzie jedynym miejscem gdzie dość długo można pobiegać na nartach, jest Polana Jakuszycka , bo podobno tam mikrokilmat jest specyficzny i śnieg długo leży.
Ta dziewczyna zaczęła trenować mając 15 lat! To jest ogromnie późno jeśli chodzi o uprawianie jakiegokolwiek sportu. Tyle miała do nadrobienia! Pamiętajmy o tym.
Skoczkowie… to były emocje.. od łez złości do łez szczęścia.
Sympatyczna, pracowita drużyna. Należało się tym chłopakom. Bardzo mnie ucieszył ten medal!
A ja dzisiaj najpierw trochę poćwiczyłam sobie w domu.
Była ochota na rower, ale wiało dzisiaj tak mocno, że pomyślałam , że żadnej przyjemności z tego by nie było. No, a skoro nie będę startować – nie ma musu treningu rowerowego. Bo gdybym startowała, to pewnie na wiatr się nie oglądałabym się.
Tak więc bieganie w Lesie Radłowskim, żeby trochę tłuszczu zimowego wytopić
A tak naprawdę.. to przede wszystkim dla rozruszania się i dostarczenia sobie endorfin, "tłuszczyk" na ostatnim miejscu:).
Źle nie było, wytrzymałam 50 min, z tego jakieś 40 min to było bieganie, reszta marsz.
15 min biegania, 5 minut marszu, potem znowu 15 minut bieganie , marsz, i znowu trochę bieganie, trochę marszu i końcówka to już bieganie w trochę lepszym tempie.
Kondycja kiepska, ale naprawdę mam mocne postanowienie poprawy i od dzisiaj chcę mocno się wziąć za siebie.
Bo chcę mieć kondycję dobrą, bo chcę sobie dostarczać endorfin, bo lubię sport, no i nie chcę obrastać w tłuszczyk:).
Kiedyś , bodajże Klosiu napisał, że jakoś nie wyobraża sobie mnie grubej.
Za to ja dokładnie wiem jak to jest i na dowód zdjęcia archiwalne.
Niewyraźne trochę, ale widać.. że trochę mnie było:). Nawet trochę więcej niż trochę.
Tak było kiedyś
Teraz jest trochę lepiej
52 minuty,
średnie tętno 159
spalone kalorie: 424
Wczorajszy dzień kompletnie nieaktywny sportowo.
Tzn przeznaczony tylko i wyłącznie na kibicowanie , co też fajną sprawą jest i też dostarcza endorfin ( o ile Polacy dobrze się spisują), ale od tego nie przybywa ani kondycji, ani nie ubywa kalorii, więc zawsze po takim dniu przed tv mam lekki niedosyt i … wyrzuty sumienia?
Tak to chyba można nazwać.
Wyrzuty sumienia mam w stosunku do całej zimy podczas której jak na mnie, tej aktywności sportowej nie było zbyt wiele.. bo jakoś nie było mobilizacji, trochę też przeszkodziły mi choroby, no i praca mnie absorbowała i trochę sił wysysała.
Więc cóż było.. ?Nartki kilka razy, kilka wędrówek zimowych, basen kilka razy, siatkówka w miarę regularnie raz w tygodniu, trochę ćwiczeń w domu, bieganie jakieś.. 3 razy?
No, ale mam mocne postanowienie poprawy.
Zaczęłam od dzisiaj, ale zanim o tym, to jeszcze słówko o wczoraj.
Bardzo chcieliśmy wszyscy złotego medalu dla Justyny , tak jak i ona bardzo chciała. Nie udało się.
Ale ja zawsze patrzę na Justynę z wielkim szacunkiem. Kto chociaż trochę sportu liznął, chociaż raz wystartował w jakichkolwiek zawodach… może sobie w jakiś tam sposób wyobrazić ile trudu kosztuje osiągnięcie takiego poziomu.
Ile potu na co dzień wylewa ta Dziewczyna. I w jakim tempie doszła do takiego poziomu jak dzisiaj, przy warunkach do uprawiania biegania na nartach, w porównaniu do Norweżek zgoła odmiennych.
Bo Polska to nie jest kraj gdzie narciarstwo biegowe na światowym poziomie jest łatwo uprawiać. Nie sprzyja nam nasz klimat, gdzie jedynym miejscem gdzie dość długo można pobiegać na nartach, jest Polana Jakuszycka , bo podobno tam mikrokilmat jest specyficzny i śnieg długo leży.
Ta dziewczyna zaczęła trenować mając 15 lat! To jest ogromnie późno jeśli chodzi o uprawianie jakiegokolwiek sportu. Tyle miała do nadrobienia! Pamiętajmy o tym.
Skoczkowie… to były emocje.. od łez złości do łez szczęścia.
Sympatyczna, pracowita drużyna. Należało się tym chłopakom. Bardzo mnie ucieszył ten medal!
A ja dzisiaj najpierw trochę poćwiczyłam sobie w domu.
Była ochota na rower, ale wiało dzisiaj tak mocno, że pomyślałam , że żadnej przyjemności z tego by nie było. No, a skoro nie będę startować – nie ma musu treningu rowerowego. Bo gdybym startowała, to pewnie na wiatr się nie oglądałabym się.
Tak więc bieganie w Lesie Radłowskim, żeby trochę tłuszczu zimowego wytopić
A tak naprawdę.. to przede wszystkim dla rozruszania się i dostarczenia sobie endorfin, "tłuszczyk" na ostatnim miejscu:).
Źle nie było, wytrzymałam 50 min, z tego jakieś 40 min to było bieganie, reszta marsz.
15 min biegania, 5 minut marszu, potem znowu 15 minut bieganie , marsz, i znowu trochę bieganie, trochę marszu i końcówka to już bieganie w trochę lepszym tempie.
Kondycja kiepska, ale naprawdę mam mocne postanowienie poprawy i od dzisiaj chcę mocno się wziąć za siebie.
Bo chcę mieć kondycję dobrą, bo chcę sobie dostarczać endorfin, bo lubię sport, no i nie chcę obrastać w tłuszczyk:).
Kiedyś , bodajże Klosiu napisał, że jakoś nie wyobraża sobie mnie grubej.
Za to ja dokładnie wiem jak to jest i na dowód zdjęcia archiwalne.
Niewyraźne trochę, ale widać.. że trochę mnie było:). Nawet trochę więcej niż trochę.
Tak było kiedyś
Wspomnienie sprzed lat...© lemuriza1972
Trochę mnie było:)))© lemuriza1972
Teraz jest trochę lepiej
Rocky Balboa:)© lemuriza1972
Na mecie© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze