Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2013
Dystans całkowity: | 1056.00 km (w terenie 262.00 km; 24.81%) |
Czas w ruchu: | 55:30 |
Średnia prędkość: | 19.03 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 147 (78 %) |
Suma kalorii: | 7175 kcal |
Liczba aktywności: | 22 |
Średnio na aktywność: | 48.00 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 7 lipca 2013
Mielec - Tarnów
Dzisiaj powrót przy pięknej, słonecznej pogodzie.
Zanim jednak nastąpił, zrobiłyśmy sobie z siostrą rowerowy tour de Mielec.
Dawno nie jechałam w takim super spokojnym tempie.
Byłyśmy najpierw nad Wisłoką na Starym Mielcu. Obudziły się wspomnienia…. Tam często z Mamą chodziłyśmy na spacery. To było miejsce klimatyczne. Stara kładka na Wisłoce. Kto jeszcze ją pamięta? Wisząca , drewniana kładka. Na wiosnę szłyśmy za kładkę na fiołki:).
Teraz… wały zbudowane, niby wszystko ładnie, ale jakoś tak .. hm.. brukbetowo.. ?a ja takiej kostki brukowej nie lubię. Straciło to miejsce swój niepowtarzalny klimat. Ale cóż rzecz nieuchronna.. świat się zmienia. Jest schludnie, porządnie i wielu pewnie się podoba ( dużo ludzi na spacerach), ale nie moja bajka. Ja mam ciągoty ku klimatom zupełnie innym.
Nie jest Mielec miastem najpiękniejszym, wiadomo jego rozwój nastąpił po II wojnie , miasto takie przemysłowe bardziej.. Ale jest bardzo, bardzo zadbany.
A uliczki na Starówce są urocze, mają swój klimat. Szkoda tylko, że na rynku wybudowano coś co zupełnie do niego nie pasuje. Jakaś dziwna fontanna, jakieś dziwne nowoczesne formy. Nie rozumiem tego mieszania tego co stare z tym co nowoczesne. Nie pasuje. Przy tym to jest po prostu nieładne ( wg mnie). Ot co. Ale fontanna cieszyła się dzisiaj powodzeniem.
Jest nietypowa, to fakt, a dzieciaki mają radochę.
Jeszcze fontannę i otoczenie na Placu ( teraz chyba nazywa się AK) jestem w stanie zrozumieć, bo Plac otaczają budynki z lat 50, ale to co zrobiono na Rynku Starówki .. nie…
Ale ja bardzo lubię to miasto, bo dla mnie ono ma charakter. Mam wrażenie, że ludzie tutaj są bardzo patriotycznie lokalni:). Bardziej niż gdziekolwiek.
I przywiązanie do Stali Mielec ogromne. No tak.. bo to przecież dla tego miasta była wielka przygoda, ta WIELKA DRUŻYNA Z LAT 70.
Mówiła mi siostra, że na otwarcie nowego stadionu ( swoją drogą prezentuje się coraz bardziej imponująco) ma się odbyć jakiś turniej. Ma być Cracovia, Korona Kielce. I ma być mecz starych gwiazd. Pomyślałam, że mój siostrzeniec powinien zagrać w zastępstwie mojego ojca. Zresztą jest tak łudząco do niego podobny…:).
No i to o czym pisałam nie raz – ścieżki rowerowe. Dzisiaj miałam okazję pojeździć po takich, po których jeszcze nie jeździłam. Super. Naprawdę robią wrażenie.
To miasto szanuje rowerzystów. Można się przemieszczać szybko i wygodnie i bez .. strachu.
A teraz o jeździe dzisiejszej. Jechało mi się chyba lepiej niż wczoraj, ale plecak znowu dał mi w kość i z ulgą dojechałam do domu.
Chciałam poprawić czas z wczoraj i udało się o kilka minut.
No i zrobiłam kilometr więcej, bo w Mielcu pojechałam inną drogą:).
Ciepło, wiatr momentami mącił mi…:).
I tak sobie jadąc dzisiaj pomyślałam.. że ten odcinek od Radomyśla do Dąbrowy, nie jest taki zupełnie płaski. Wiadomo, góry to nie są, ale kilka wzniesień jest, co przy tym obciążeniu na plecach odczułam.
PS Pocieszające jest to, że obydwie trasy zrobiłam bez żadnego odpoczywania , zatrzymywania się itp.
Znaczy się , że z wytrzymałością nie jest źle.
Ale jak jest naprawdę to okaże się.. pewnie wkrótce.
Stadion niedługo będzie gotowy. Niebieski taratan wygląda naprawdę imponująco.
Zanim jednak nastąpił, zrobiłyśmy sobie z siostrą rowerowy tour de Mielec.
Dawno nie jechałam w takim super spokojnym tempie.
Byłyśmy najpierw nad Wisłoką na Starym Mielcu. Obudziły się wspomnienia…. Tam często z Mamą chodziłyśmy na spacery. To było miejsce klimatyczne. Stara kładka na Wisłoce. Kto jeszcze ją pamięta? Wisząca , drewniana kładka. Na wiosnę szłyśmy za kładkę na fiołki:).
Teraz… wały zbudowane, niby wszystko ładnie, ale jakoś tak .. hm.. brukbetowo.. ?a ja takiej kostki brukowej nie lubię. Straciło to miejsce swój niepowtarzalny klimat. Ale cóż rzecz nieuchronna.. świat się zmienia. Jest schludnie, porządnie i wielu pewnie się podoba ( dużo ludzi na spacerach), ale nie moja bajka. Ja mam ciągoty ku klimatom zupełnie innym.
Nie jest Mielec miastem najpiękniejszym, wiadomo jego rozwój nastąpił po II wojnie , miasto takie przemysłowe bardziej.. Ale jest bardzo, bardzo zadbany.
A uliczki na Starówce są urocze, mają swój klimat. Szkoda tylko, że na rynku wybudowano coś co zupełnie do niego nie pasuje. Jakaś dziwna fontanna, jakieś dziwne nowoczesne formy. Nie rozumiem tego mieszania tego co stare z tym co nowoczesne. Nie pasuje. Przy tym to jest po prostu nieładne ( wg mnie). Ot co. Ale fontanna cieszyła się dzisiaj powodzeniem.
Jest nietypowa, to fakt, a dzieciaki mają radochę.
Jeszcze fontannę i otoczenie na Placu ( teraz chyba nazywa się AK) jestem w stanie zrozumieć, bo Plac otaczają budynki z lat 50, ale to co zrobiono na Rynku Starówki .. nie…
Ale ja bardzo lubię to miasto, bo dla mnie ono ma charakter. Mam wrażenie, że ludzie tutaj są bardzo patriotycznie lokalni:). Bardziej niż gdziekolwiek.
I przywiązanie do Stali Mielec ogromne. No tak.. bo to przecież dla tego miasta była wielka przygoda, ta WIELKA DRUŻYNA Z LAT 70.
Mówiła mi siostra, że na otwarcie nowego stadionu ( swoją drogą prezentuje się coraz bardziej imponująco) ma się odbyć jakiś turniej. Ma być Cracovia, Korona Kielce. I ma być mecz starych gwiazd. Pomyślałam, że mój siostrzeniec powinien zagrać w zastępstwie mojego ojca. Zresztą jest tak łudząco do niego podobny…:).
No i to o czym pisałam nie raz – ścieżki rowerowe. Dzisiaj miałam okazję pojeździć po takich, po których jeszcze nie jeździłam. Super. Naprawdę robią wrażenie.
To miasto szanuje rowerzystów. Można się przemieszczać szybko i wygodnie i bez .. strachu.
A teraz o jeździe dzisiejszej. Jechało mi się chyba lepiej niż wczoraj, ale plecak znowu dał mi w kość i z ulgą dojechałam do domu.
Chciałam poprawić czas z wczoraj i udało się o kilka minut.
No i zrobiłam kilometr więcej, bo w Mielcu pojechałam inną drogą:).
Ciepło, wiatr momentami mącił mi…:).
I tak sobie jadąc dzisiaj pomyślałam.. że ten odcinek od Radomyśla do Dąbrowy, nie jest taki zupełnie płaski. Wiadomo, góry to nie są, ale kilka wzniesień jest, co przy tym obciążeniu na plecach odczułam.
PS Pocieszające jest to, że obydwie trasy zrobiłam bez żadnego odpoczywania , zatrzymywania się itp.
Znaczy się , że z wytrzymałością nie jest źle.
Ale jak jest naprawdę to okaże się.. pewnie wkrótce.
W Mielcu, z moją siostrą:)© lemuriza1972
W Mielcu, z Magnusem© lemuriza1972
Stadion niedługo będzie gotowy. Niebieski taratan wygląda naprawdę imponująco.
Niebieski tartan położony© lemuriza1972
- DST 70.00km
- Czas 02:46
- VAVG 25.30km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1066kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 lipca 2013
Tarnów - Mielec
Jakiś czas temu musiałam podjąć decyzję co do najbliższych weekendów ( ub weekend albo jadę na Rajd Sokołów albo do Mielca , jesli pojadę do Mielca, to nie będzie mnie na Rajdzie, jeśli będę na Rajdzie, do Mielca trzeba się wybrać 6-7 lipca , i wtedy nie pojadę na maraton do Pruchnika, na który miałam ochotę jechać).
Wybrałam Rajd. Dlaczego? No bo jest jeden, raz do roku, letni, a maratonów jeszcze kilka będzie, więc może uda mi się pojechać.
Życie to w końcu wybory:).
Ponieważ jest lato, no to wiadomo.. rowerem.
No, ale prognozy zbyt optymistyczne nie były. Fakt.. obudziłam się rano.. pochmurno.
Postanowiłam jednak zaryzykować. W ostatniej chwili wrzuciłam do plecaka kurtkę przeciwdeszczową. Jak się okazało - była zbędna.
Kiedy wyjeżdżałam z domu rano, lekko mżyło, ale nic wielkiego się z tego nie urodziło.
Jazda.. ot bez szału. Tempo średnie. Niestety, znowu plecak dał mi się we znaki mocno. Kręgosłup bolał i kiedy dojeżdżałam do Mielca, byłam szcześliwa, że to już jest koniec.
Jakże inaczej jechałoby się bez tego balastu. Albo gdyby był w sakwach.
Muszę chyba pomyśleć o jakims trekkingowym rowerze z sakwami, bo sił wraz z wiekiem to raczej przybywać nie będzie:).
Tak sobie jadąc przez te wsie i miasteczka, pomyślałam, ze te wszystkie nowoczesne sprzęty.. kosiarki itp to zmora naszych czasach.
Sobota.. jedno wielkie koszenie, od samego rana...
Pomyślałam sobie: gdybym miała dom i sąsiadów .. to jaki to odpoczynek w tę sobotę?
Wszyscy koszą... od samego rana...
Wybrałam Rajd. Dlaczego? No bo jest jeden, raz do roku, letni, a maratonów jeszcze kilka będzie, więc może uda mi się pojechać.
Życie to w końcu wybory:).
Ponieważ jest lato, no to wiadomo.. rowerem.
No, ale prognozy zbyt optymistyczne nie były. Fakt.. obudziłam się rano.. pochmurno.
Postanowiłam jednak zaryzykować. W ostatniej chwili wrzuciłam do plecaka kurtkę przeciwdeszczową. Jak się okazało - była zbędna.
Kiedy wyjeżdżałam z domu rano, lekko mżyło, ale nic wielkiego się z tego nie urodziło.
Jazda.. ot bez szału. Tempo średnie. Niestety, znowu plecak dał mi się we znaki mocno. Kręgosłup bolał i kiedy dojeżdżałam do Mielca, byłam szcześliwa, że to już jest koniec.
Jakże inaczej jechałoby się bez tego balastu. Albo gdyby był w sakwach.
Muszę chyba pomyśleć o jakims trekkingowym rowerze z sakwami, bo sił wraz z wiekiem to raczej przybywać nie będzie:).
Tak sobie jadąc przez te wsie i miasteczka, pomyślałam, ze te wszystkie nowoczesne sprzęty.. kosiarki itp to zmora naszych czasach.
Sobota.. jedno wielkie koszenie, od samego rana...
Pomyślałam sobie: gdybym miała dom i sąsiadów .. to jaki to odpoczynek w tę sobotę?
Wszyscy koszą... od samego rana...
- DST 69.00km
- Czas 02:54
- VAVG 23.79km/h
- VMAX 36.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 132 ( 70%)
- Kalorie 1060kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 4 lipca 2013
Rege na "Kakałko"
Gorąco....
Znowu.
W pracy nie do wytrzymania przez ten upał, jutro będzie jeszcze gorzej.
No, ale trzeba będzie przeżyć.
Dzisiaj tylko jazda turystyczna.
Z Alkiem, więc wiadomo, że płasko.
Ale dzisiaj ani sił ani ochoty nie miałam na jakąś inną jazdę.
Jakieś zmęczenie się we mnie skumulowało i tak naprawdę powinnam dzisiaj odpuścić, ale jutro nie będę mieć czasu na jazdę, więc postanowiłam jednak dzisiaj pokręcić.
Nogi ciężkie. Mam nadzieję, ze to jakieś chwilowe zmęczenie, a nie jakiś drastyczny spadek formy, bo tak dobrze mi się ostatnio jeździło.
No cóż.. zobaczymy w sobotę.
Na "Kakałko" ( taki zalew za Żabnem) dzisiaj i z powrotem. Dawno tam nie byłam.
Posiedzielismy chwilę nad wodą i z powrotem do domu.
W Żabnie, w sklepie spotkałam koleżankę. Zapytała zdziwiona:
a co Ty tutaj Iza robisz?
Ja : a pić mi sie zachciało:)
Ona : i do Żabna przyjechałaś?
ja: no właśnie:)
( W sumie jakby nie było to tematy wokół żab osyclujące, to moje ulubione ostatnio:))
Tak więc jazda bez historii ( słabo kręciliśmy, bardzo turystycznie), nie ma o czym pisać, więc kończę na dzisiaj.
Dobranoc. Może wreszcie uda mi się porządnie wyspać i następnym razem będę miałą o czym napisać , bo będzie mi się jeździło wyśmienicie:).
PS wczorajsze bąble po komarach .. to jakaś masakra.
Chyba jakieś mutanty mieszkają na zielonym pieszym na Lubince. Lepiej się tam nie wybierajcie.
Znowu.
W pracy nie do wytrzymania przez ten upał, jutro będzie jeszcze gorzej.
No, ale trzeba będzie przeżyć.
Dzisiaj tylko jazda turystyczna.
Z Alkiem, więc wiadomo, że płasko.
Ale dzisiaj ani sił ani ochoty nie miałam na jakąś inną jazdę.
Jakieś zmęczenie się we mnie skumulowało i tak naprawdę powinnam dzisiaj odpuścić, ale jutro nie będę mieć czasu na jazdę, więc postanowiłam jednak dzisiaj pokręcić.
Nogi ciężkie. Mam nadzieję, ze to jakieś chwilowe zmęczenie, a nie jakiś drastyczny spadek formy, bo tak dobrze mi się ostatnio jeździło.
No cóż.. zobaczymy w sobotę.
Na "Kakałko" ( taki zalew za Żabnem) dzisiaj i z powrotem. Dawno tam nie byłam.
Posiedzielismy chwilę nad wodą i z powrotem do domu.
W Żabnie, w sklepie spotkałam koleżankę. Zapytała zdziwiona:
a co Ty tutaj Iza robisz?
Ja : a pić mi sie zachciało:)
Ona : i do Żabna przyjechałaś?
ja: no właśnie:)
( W sumie jakby nie było to tematy wokół żab osyclujące, to moje ulubione ostatnio:))
Tak więc jazda bez historii ( słabo kręciliśmy, bardzo turystycznie), nie ma o czym pisać, więc kończę na dzisiaj.
Dobranoc. Może wreszcie uda mi się porządnie wyspać i następnym razem będę miałą o czym napisać , bo będzie mi się jeździło wyśmienicie:).
PS wczorajsze bąble po komarach .. to jakaś masakra.
Chyba jakieś mutanty mieszkają na zielonym pieszym na Lubince. Lepiej się tam nie wybierajcie.
- DST 41.00km
- Czas 01:46
- VAVG 23.21km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 3 lipca 2013
Tour de Lubinka
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=-JLLRAJwnlI
Zwierzątka te miłe towarzyszyły nam szczególnie na zielonym pieszym szlaku na Lubince.
Nikt się nie denerwował, nikt nie przeklinał, nikt się nie drapał. Po prostu niezmiernie zadowoleni byliśmy z tego niespodziewanego, licznego towarzystwa.
Ale po kolei.
Zaległy mini wtorek mtb , odbył się w środę. We wtorek Wtorek odbyć się nie mógł z różnych względów. No to dzisiaj.
Ale też dzisiaj z kolei nie wszyscy mogli, tak więc grono skromne: Krysia, Labudu i ja.
Może i dobrze, bo nie musiałam się wstydzić swojej niemocy dzisiejszej przed większym gremium.
Bo niemoc była przez znaczącą część trasy. Dawno nie czułam się na rowerze tak słabo.
Czy to zmęczenie , niewyspanie ( jakoś ostatnio nie nadążam ze wszystkim i późno kładę się spać), czy lichy obiad, czy upał? Nie wiem…. Długo się zastanawiałam co za diabeł dzisiaj we mnie wstąpił, aż analizując całą sytuację doszłam do wniosku, ze wszystkiemu winne są te urocze zwierzątka, które postanowiły potowarzyszyć nam na zielonym szlaku na Lubince . Upiły co mogły... Ja to idąc w ślady Marcina Be, popijam sok z buraków, a tu chwila w lesie.. i całe to picie.. na nic.
Zaczęlismy sobie od Koszyc, wąwozem do Rzuchowej, a tam Krysia pokazała nam skrót, które nie znałam, ale bardzo cieszę się, że poznałam, bo to fajna terenowa alternatywa, w kierunku Błonia.
A potem Szczepanowice i podjazd obok kościoła do góry , do lasu. I tam poczułam, ze nie jest dobrze… Zadyszana, zamęczona, zniechęcona wjechałam w końcu do lasu i jak to powiedziała Krysia o sobie ( co sobie też przypisuję): stan przedzawałowy..
To tam pomyślałam: z taką formą do Piwnicznej… zapomnij…
Potem jednak zaczęłam tłumaczyć sobie, że to taki dzień, że czasem tak jest.. po prostu i trzeba to przetrwać.
Zjazd zielonym do strumyka fajnie, pewnie, bez przygód. Potem już gorzej było. To nie jest łatwy szlak, mnie chyba nigdy w całości nie udało się go podjechać. Tak i tym razem było. Było mokro, stromo i trzeba było rower wypychać… i wtedy doszło do bliskiego spotkania z uroczymi zwierzątkami. Ach, działo się, działo…..
Potem pojechaliśmy sobie do góry. Plan był taki , ze zjeżdżamy Doliną Izy szutrem w doł i potem wspinaczka do szlabanu, ale.. to było zbyt ryzykowne, bo mogła się znowu pojawić nagła potrzeba wypychu roweru i wtedy znowu… komary…
Tak więc obejchalismy asfaltem naokoło i od szlabanu w dół ( to jest fajny, nie do końca łatwy dzisiaj, bo mokry zjazd), a potem szutrem te 3 km do góry.
I tam naszły mnie takie myśli.. kiedy ciągnęłam się niemiłosiernie za Krysią i Labudu, że ja dalej nie jadę, zjeżdżam lasem z Lubinki pod kościół w Szczepanowicach i jadę niebieskim przez Buczynę do domu.
Dramat… tak siły dzisiaj nie miałam.
Ale kiedy wyjechaliśmy z lasu Krysia powiedziała: to co jedziemy na żółty pieszy , na zjazd?
Tysiąc myśli w głowie ( zjazd ok, ale żeby zjechać to najpierw trzeba podjechać tę straszną ściankę na Wał.. nie mam już siły… jak ja tam wjadę… jak?
no dobra jadę)
Bo najważniejsze jest żeby po prostu nie tworzyć sobie barier w głowie… nogi jeszcze dadzą radę, co pokazała dalsza część trasy, tylko ta nieszczęsna głowa…
Ona mi dzisiaj wszystko psuła, od wczesnego popołudnia. Jakąś niechęć miałam do .. wszystkiego.
No to pojechaliśmy. Jakoś się wturlałam na górę. Potem żółty zjazd, on zawsze przynosi radość. W Pleśnej w sklepie wafelek i mirinda i w drogę. Myślałam, że już pojedziemy do domu, a Krysia nagle zaproponowałam jakiś niby łagodny podjazd na Lubinkę.
Haha, trzeba było widzieć jaki był łagodny i jaki krótki….
Ciągnął się i ciągnął.. No, ale ok. Poznałam nowy podjazd, poza tym jakby mi nieco siły wróciły, chłodniej się zrobiło. No i te widoki. WArtooooooooooo....
Dojechaliśmy do mojego wymarzonego domu. Ilekroć przejeżdżam obok niego to tak myślę… Bo dom ogromnie mi się podoba ( drewniany) i te widoki…. I marzenia się włączają o niedzielnej kawie na tarasie z tym widokiem…
No i taki to był Podwieczorek MTB ( nazwa autorska Krysi). Co było dalej to pisać nie będę, bo dalej był standardowy powrót do domu przez Błonie, Koszyce, Zbylitowską Górę.
I jak już wróciłam to cieszyłam się, ze objechałam tę trasę pomimo tej niemocy i niechęci początkowej.
Wrcając wczoraj z wizyty u dentysty, ujrzałam Aśkę , żonę Mirka, jak rwała lawendę w ogródku. No i wróciłam z bukietem do domu i teraz mam w kuchni zapach łąki.
A do tego barszcz się kisi, więc będzie MOC.
Zwierzątka te miłe towarzyszyły nam szczególnie na zielonym pieszym szlaku na Lubince.
Nikt się nie denerwował, nikt nie przeklinał, nikt się nie drapał. Po prostu niezmiernie zadowoleni byliśmy z tego niespodziewanego, licznego towarzystwa.
Ale po kolei.
Zaległy mini wtorek mtb , odbył się w środę. We wtorek Wtorek odbyć się nie mógł z różnych względów. No to dzisiaj.
Ale też dzisiaj z kolei nie wszyscy mogli, tak więc grono skromne: Krysia, Labudu i ja.
Może i dobrze, bo nie musiałam się wstydzić swojej niemocy dzisiejszej przed większym gremium.
Bo niemoc była przez znaczącą część trasy. Dawno nie czułam się na rowerze tak słabo.
Czy to zmęczenie , niewyspanie ( jakoś ostatnio nie nadążam ze wszystkim i późno kładę się spać), czy lichy obiad, czy upał? Nie wiem…. Długo się zastanawiałam co za diabeł dzisiaj we mnie wstąpił, aż analizując całą sytuację doszłam do wniosku, ze wszystkiemu winne są te urocze zwierzątka, które postanowiły potowarzyszyć nam na zielonym szlaku na Lubince . Upiły co mogły... Ja to idąc w ślady Marcina Be, popijam sok z buraków, a tu chwila w lesie.. i całe to picie.. na nic.
Zaczęlismy sobie od Koszyc, wąwozem do Rzuchowej, a tam Krysia pokazała nam skrót, które nie znałam, ale bardzo cieszę się, że poznałam, bo to fajna terenowa alternatywa, w kierunku Błonia.
A potem Szczepanowice i podjazd obok kościoła do góry , do lasu. I tam poczułam, ze nie jest dobrze… Zadyszana, zamęczona, zniechęcona wjechałam w końcu do lasu i jak to powiedziała Krysia o sobie ( co sobie też przypisuję): stan przedzawałowy..
To tam pomyślałam: z taką formą do Piwnicznej… zapomnij…
Potem jednak zaczęłam tłumaczyć sobie, że to taki dzień, że czasem tak jest.. po prostu i trzeba to przetrwać.
Zjazd zielonym do strumyka fajnie, pewnie, bez przygód. Potem już gorzej było. To nie jest łatwy szlak, mnie chyba nigdy w całości nie udało się go podjechać. Tak i tym razem było. Było mokro, stromo i trzeba było rower wypychać… i wtedy doszło do bliskiego spotkania z uroczymi zwierzątkami. Ach, działo się, działo…..
Potem pojechaliśmy sobie do góry. Plan był taki , ze zjeżdżamy Doliną Izy szutrem w doł i potem wspinaczka do szlabanu, ale.. to było zbyt ryzykowne, bo mogła się znowu pojawić nagła potrzeba wypychu roweru i wtedy znowu… komary…
Tak więc obejchalismy asfaltem naokoło i od szlabanu w dół ( to jest fajny, nie do końca łatwy dzisiaj, bo mokry zjazd), a potem szutrem te 3 km do góry.
I tam naszły mnie takie myśli.. kiedy ciągnęłam się niemiłosiernie za Krysią i Labudu, że ja dalej nie jadę, zjeżdżam lasem z Lubinki pod kościół w Szczepanowicach i jadę niebieskim przez Buczynę do domu.
Dramat… tak siły dzisiaj nie miałam.
Ale kiedy wyjechaliśmy z lasu Krysia powiedziała: to co jedziemy na żółty pieszy , na zjazd?
Tysiąc myśli w głowie ( zjazd ok, ale żeby zjechać to najpierw trzeba podjechać tę straszną ściankę na Wał.. nie mam już siły… jak ja tam wjadę… jak?
no dobra jadę)
Bo najważniejsze jest żeby po prostu nie tworzyć sobie barier w głowie… nogi jeszcze dadzą radę, co pokazała dalsza część trasy, tylko ta nieszczęsna głowa…
Ona mi dzisiaj wszystko psuła, od wczesnego popołudnia. Jakąś niechęć miałam do .. wszystkiego.
No to pojechaliśmy. Jakoś się wturlałam na górę. Potem żółty zjazd, on zawsze przynosi radość. W Pleśnej w sklepie wafelek i mirinda i w drogę. Myślałam, że już pojedziemy do domu, a Krysia nagle zaproponowałam jakiś niby łagodny podjazd na Lubinkę.
Haha, trzeba było widzieć jaki był łagodny i jaki krótki….
Ciągnął się i ciągnął.. No, ale ok. Poznałam nowy podjazd, poza tym jakby mi nieco siły wróciły, chłodniej się zrobiło. No i te widoki. WArtooooooooooo....
Dojechaliśmy do mojego wymarzonego domu. Ilekroć przejeżdżam obok niego to tak myślę… Bo dom ogromnie mi się podoba ( drewniany) i te widoki…. I marzenia się włączają o niedzielnej kawie na tarasie z tym widokiem…
No i taki to był Podwieczorek MTB ( nazwa autorska Krysi). Co było dalej to pisać nie będę, bo dalej był standardowy powrót do domu przez Błonie, Koszyce, Zbylitowską Górę.
I jak już wróciłam to cieszyłam się, ze objechałam tę trasę pomimo tej niemocy i niechęci początkowej.
Nowa ścieżka od Rzuchowej:)© lemuriza1972
Labudu na zielonym szlaku pieszym© lemuriza1972
Potoczek na zielonym pieszym© lemuriza1972
Krysia i Labudu© lemuriza1972
Krysia i Labudu w drodze do Doliny Izy:)© lemuriza1972
Przeprawa© lemuriza1972
Widoczek z podjazdu na Lubinkę© lemuriza1972
Wrcając wczoraj z wizyty u dentysty, ujrzałam Aśkę , żonę Mirka, jak rwała lawendę w ogródku. No i wróciłam z bukietem do domu i teraz mam w kuchni zapach łąki.
A do tego barszcz się kisi, więc będzie MOC.
Lawenda zdobyczna© lemuriza1972
- DST 50.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:52
- VAVG 17.44km/h
- VMAX 55.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 lipca 2013
Poniedziałkowo:)
Na początek mała zagadka.
Co to za miejsce?
O ile na drugim zdjęciu miejsce dla niektórych będzie pewnie rozpoznawalne ( aczkolwiek nieznacznie się zmieniło, od czasu kiedy byłam tam ostatni raz. Jak widać teraz można sobie zrobić przejazd przez rzeczkę. Do niedawna było to niemożliwe), o tyle myślę miejsce na pierwszym zdjęciu niewielu jest znane. Bardziej chyba znają go biegacze, bo jak to powiedział Alek: to nie jest miejsce do jeżdżenia na rowerze! Fakt, w niektórych miejscach przejechanie mtbowskiej ścieżki Mirka staje się pewnym wyzwaniem, ale bez przesady… dla roweru górskiego to jest spokojnie do przejechania. Trochę chęci i wysiłku. No i trzeba odrzucić strach przed kleszczami i łosiami:), bo to tam kiedyś spotkałam łosie.
Już wiadomo???
Tak, to właśnie miejsca w Lesie Radłowskim. Bo w tym pozornie łatwym technicznie Lesie można znaleźć takie miejsca, że można nieźle poćwiczyć. Trzeba tylko wiedzieć gdzie.
Mam wielką ochotę zaproponować tę ścieżkę na Jesienny Rajd Sokołów, ale obawiam się, że nie wszyscy byliby zadowoleni.
A uważam, że świetnie się nadaje… trochę zakrętów, trochę korzeni, trochę trudności i nawet jest podjazd ( albo zjazd zależy jak się jedzie) po korzeniach.
Czasu dzisiaj było mało. Będzie problem z tym czasem w najbliższych tygodniach. No nic .. byle do upragnionego, zasłużonego urlopu.
Tak więc dzisiaj postawiłam na Las Radłowski, ale w tej wersji hard, czyli mtbowskie ścieżki Mirka. Zaproponowałam jazdę Alkowi, jako znanemu w Tarnowie miłośnikowi Lasu. Ja to nawet myślę, że ten Las powinien nosić jego imię:).
Alek siły ma jak tur i niejednego młodziaka wziąłby pod górę, bez problemu, a jednak gór nie lubi.
Gór na rowerze. O tyle , to dziwne jest dla mnie i zagadkowe, że góry jako takie ( w formie chodzenia po nich) lubi bardzo.
Ale cóż.. świat dzisiaj tak wygląda, że różne preferencje ludzie mają.
Jedni unikają gór, drudzy błota, inni jeszcze błoto lubią, a jeszcze inni zamiast odpoczywać w niedzielę to jadą na harówkę z Panem Adamem:).
Tak to już świat skonstruowany.
No to sobie pokręciliśmy po naszym Lesie pobliskim. Błota dużo nie było, spodziewałam się mokrości, błota , ale spokojnie…
Nawet zadziwiająco dobrze mi się jechało, jak na po dwóch dniach intensywnej jazdy, chociaż… No właśnie…. Pojechaliśmy na myjkę na Zbylitowskich i powiedziałam po umyciu rowerów:
Mało tych kilometrów.. może jeszcze kawałek się przejedziemy?
No i o dziwo Alek górek nie lubiący, rzucił hasło: to robimy sprint pod górę ( Zbylitowską Górę).
Westchnęłam ciężko, bo gdzie mnie tam do sprintów pod górę.. No, ale się starałam. Naprawdę się starałam. Alek odjechał mi w mgnieniu oka… ledwie go dostrzec mogłam. Oj, jak to działa na psychikę.. i nie pomaga sobie tłumaczenie: to facet, wyjątkowo silny facet….
Starałam się jak mogłam i myślałam, że ducha wyzionę, a i tak prędkość oscylowała ( na końcowym fragmencie podjazdu) wokół 19,20 km/h.
Kiedyś na tę górkę wjeżdżałam znacznie szybciej. Może to jeszcze brak sił, w końcu mało tego porządnego jeżdżenia wciąż ( późno wiosna przyszła i wiadomo jak było), a może nieuchronny porządek świata daje znać o sobie, czyli jak to Alek mawia choroba zwana PESELICĄ?:).
Być może. Być może.. jeśli tak, to cóż.. z pokorą trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości i cieszyć się tym, że pomimo 41 lat to jeszcze jestem w stanie przejechać ciężką trasę.
Bo jestem. To wiem.
Jutro chłopaki jadą w Tatry. Miałam jechać z nimi, ale nie jadę.
Nie mogę iść na urlop. Cóż życie… Bardzo żałuję.
A na zakończenie jeszcze kilka zdjęć z wczorajszego rajdu i wznosząc toast sokiem z buraków:) ( pijcie sok z buraków, to tajemna broń Marcina B.) , życzę wszystkim pogody na treningi, tej na zewnątrz i pogody ducha, bo ona najważniejsza, bez niej to nic się nie zrobi.
Taki cytat dzisiaj znalazłam:
„ Życie jest interesujące i zabawne pod warunkiem, że nie próbuje się być szczęśliwym”
( Leszek Kołakowski)
Więc nic na siłę….:).
I obejrzyjcie jak fajnie się bawią tarnowscy bikerzy:
( zdjęcia z galerii Krzyśka Łuczkowca)
Co to za miejsce?
O ile na drugim zdjęciu miejsce dla niektórych będzie pewnie rozpoznawalne ( aczkolwiek nieznacznie się zmieniło, od czasu kiedy byłam tam ostatni raz. Jak widać teraz można sobie zrobić przejazd przez rzeczkę. Do niedawna było to niemożliwe), o tyle myślę miejsce na pierwszym zdjęciu niewielu jest znane. Bardziej chyba znają go biegacze, bo jak to powiedział Alek: to nie jest miejsce do jeżdżenia na rowerze! Fakt, w niektórych miejscach przejechanie mtbowskiej ścieżki Mirka staje się pewnym wyzwaniem, ale bez przesady… dla roweru górskiego to jest spokojnie do przejechania. Trochę chęci i wysiłku. No i trzeba odrzucić strach przed kleszczami i łosiami:), bo to tam kiedyś spotkałam łosie.
Już wiadomo???
Nasza tajemna ścieżka© lemuriza1972
I rzeczka do przejazdu się znajdzie© lemuriza1972
Tak, to właśnie miejsca w Lesie Radłowskim. Bo w tym pozornie łatwym technicznie Lesie można znaleźć takie miejsca, że można nieźle poćwiczyć. Trzeba tylko wiedzieć gdzie.
Mam wielką ochotę zaproponować tę ścieżkę na Jesienny Rajd Sokołów, ale obawiam się, że nie wszyscy byliby zadowoleni.
A uważam, że świetnie się nadaje… trochę zakrętów, trochę korzeni, trochę trudności i nawet jest podjazd ( albo zjazd zależy jak się jedzie) po korzeniach.
Czasu dzisiaj było mało. Będzie problem z tym czasem w najbliższych tygodniach. No nic .. byle do upragnionego, zasłużonego urlopu.
Tak więc dzisiaj postawiłam na Las Radłowski, ale w tej wersji hard, czyli mtbowskie ścieżki Mirka. Zaproponowałam jazdę Alkowi, jako znanemu w Tarnowie miłośnikowi Lasu. Ja to nawet myślę, że ten Las powinien nosić jego imię:).
Alek siły ma jak tur i niejednego młodziaka wziąłby pod górę, bez problemu, a jednak gór nie lubi.
Gór na rowerze. O tyle , to dziwne jest dla mnie i zagadkowe, że góry jako takie ( w formie chodzenia po nich) lubi bardzo.
Ale cóż.. świat dzisiaj tak wygląda, że różne preferencje ludzie mają.
Jedni unikają gór, drudzy błota, inni jeszcze błoto lubią, a jeszcze inni zamiast odpoczywać w niedzielę to jadą na harówkę z Panem Adamem:).
Tak to już świat skonstruowany.
No to sobie pokręciliśmy po naszym Lesie pobliskim. Błota dużo nie było, spodziewałam się mokrości, błota , ale spokojnie…
Nawet zadziwiająco dobrze mi się jechało, jak na po dwóch dniach intensywnej jazdy, chociaż… No właśnie…. Pojechaliśmy na myjkę na Zbylitowskich i powiedziałam po umyciu rowerów:
Mało tych kilometrów.. może jeszcze kawałek się przejedziemy?
No i o dziwo Alek górek nie lubiący, rzucił hasło: to robimy sprint pod górę ( Zbylitowską Górę).
Westchnęłam ciężko, bo gdzie mnie tam do sprintów pod górę.. No, ale się starałam. Naprawdę się starałam. Alek odjechał mi w mgnieniu oka… ledwie go dostrzec mogłam. Oj, jak to działa na psychikę.. i nie pomaga sobie tłumaczenie: to facet, wyjątkowo silny facet….
Starałam się jak mogłam i myślałam, że ducha wyzionę, a i tak prędkość oscylowała ( na końcowym fragmencie podjazdu) wokół 19,20 km/h.
Kiedyś na tę górkę wjeżdżałam znacznie szybciej. Może to jeszcze brak sił, w końcu mało tego porządnego jeżdżenia wciąż ( późno wiosna przyszła i wiadomo jak było), a może nieuchronny porządek świata daje znać o sobie, czyli jak to Alek mawia choroba zwana PESELICĄ?:).
Być może. Być może.. jeśli tak, to cóż.. z pokorą trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości i cieszyć się tym, że pomimo 41 lat to jeszcze jestem w stanie przejechać ciężką trasę.
Bo jestem. To wiem.
Jutro chłopaki jadą w Tatry. Miałam jechać z nimi, ale nie jadę.
Nie mogę iść na urlop. Cóż życie… Bardzo żałuję.
A na zakończenie jeszcze kilka zdjęć z wczorajszego rajdu i wznosząc toast sokiem z buraków:) ( pijcie sok z buraków, to tajemna broń Marcina B.) , życzę wszystkim pogody na treningi, tej na zewnątrz i pogody ducha, bo ona najważniejsza, bez niej to nic się nie zrobi.
Taki cytat dzisiaj znalazłam:
„ Życie jest interesujące i zabawne pod warunkiem, że nie próbuje się być szczęśliwym”
( Leszek Kołakowski)
Więc nic na siłę….:).
I obejrzyjcie jak fajnie się bawią tarnowscy bikerzy:
( zdjęcia z galerii Krzyśka Łuczkowca)
Zbiórka na tarnowskim Rynku© lemuriza1972
Pan doktor od kolan na przodzie:)© lemuriza1972
Czaję się za plecami:)© lemuriza1972
"Wyścig" trwa© lemuriza1972
Znalazł się i podjazd:)© lemuriza1972
Znalazł się i bardzo błotnisty podjazd© lemuriza1972
I błotnisty zjazd:)© lemuriza1972
Była też Kambodża:)© lemuriza1972
I fajny podjazd łąką© lemuriza1972
Z kolegą z Wojnicza kończymy podjeżdżać na Marcinkę© lemuriza1972
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:24
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 130 ( 69%)
- Kalorie 500kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze