Sobota, 12 października 2013
Kasztelan:)
Byłam wczoraj w Krakowie. Kraków jak wiadomo blisko Tarnowa jest położony, a odkąd mamy autostradę, to jakby jeszcze bliżej.
Kraków jesienny zawsze był moim ulubionym. Kiedy wracałam w październiku na studia, to ( będzie patos w tym dzisiejszym wpisie) jakbym oddychała pełniej. Bo Kraków jest piękny, ale jesienią jest najpiękniejszy.
Planty w kolorach jesieni, te wszystkie wrzosy, rośliny, powystawiane w doniczkach przed sklepami, kawiarniami. Te bukiety na Rynku... ( przywiozłam jeden do domu). Zachwycam się po prostu:).
Tak sobie szłam przez Rynek i myślałam, że tutaj życie płynie inaczej… że ludzie jakby się mniej spieszą, a wszystko jest takie jakieś łatwiejsze, piękniejsze.
Ot.. jakieś takie czułe struny Kraków we mnie porusza. Żal tylko, że mało czasu miałam, wszak byłam tam służbowo.
I tyle o Krakowie, a teraz będzie o okolicach Tarnowa, bo też piękne są , a o tej porze roku wyjątkowo.
Dzisiaj sprzyjała pogoda, a ja po 6 dniach nic nierobienia sportowego zdecydowałam się wyruszyć na rower. Zdrowa to ja jeszcze całkiem nie jestem, ale żal było tego pięknego słońca.
Dzisiaj z Mirkiem, a z Mirkiem jazda zawsze bywa wyjątkowo interesująca. Raz, że jest świetnym rozmówcą ( pogadaliśmy sobie dzisiaj o życiu, książkach, filmach i muzyce, a nawet piłce nożnej, co o tyle dziwne jest, że Mirek jej nie ogląda, czyli pogadaliśmy na moje ulubione tematy), dwa, że jazda z nim to zawsze zapowiedź przygody, bo rzadko kiedy zmierza uczęszczanymi szlakami.
Tak było i tym razem… oj przedzieraliśmy się przez jakieś pola i przez To..pole też, kartofliska, kopalnie żwiru i nie wiem co tam jeszcze. Skróty godne Pana Adama:).
W końcu dojechaliśmy tam gdzie chcieliśmy czyli do drogi, gdzie zaczynał się maraton wojnicki.
A tam stał jakiś pan ( na środku drogi). Miał stolik, na nim wazony z kwiatami i coś jeszcze. Mirek powiedział:
No takiego przywitania to się nie spodziewałem…
Kiedy podjechaliśmy do Pana okazało się, że wśród wazonów stoi święty obraz ( Matka Boska Częstochowska).
Pan powiedział: jeźdźcie tam dalej, zróbcie bramę to dostaniecie coś bo wesele jest..
Zapytałam: a piwo dają?
On: piwo to może nie, ale wódkę może dostaniecie.
Nie skorzystaliśmy:), bo jednak wolimy piwo..
Pierwszy raz widziałam bramę ze świętym obrazem.
No a potem to już las, piękny las.. kolory nie z tej ziemi, przejście dla zwierzaków nad autostradą, powrót serwisówką wzdłuż autostrady i walka z wiatrem.
No i na zakończenie posiadówka z Kasztelanem w Kępie, bo jak to powiedział Mirek, gdyby nie ten Kasztelan to by mu się nawet z domu wyjeżdżać nie chciało…:)







Kraków jesienny zawsze był moim ulubionym. Kiedy wracałam w październiku na studia, to ( będzie patos w tym dzisiejszym wpisie) jakbym oddychała pełniej. Bo Kraków jest piękny, ale jesienią jest najpiękniejszy.
Planty w kolorach jesieni, te wszystkie wrzosy, rośliny, powystawiane w doniczkach przed sklepami, kawiarniami. Te bukiety na Rynku... ( przywiozłam jeden do domu). Zachwycam się po prostu:).
Tak sobie szłam przez Rynek i myślałam, że tutaj życie płynie inaczej… że ludzie jakby się mniej spieszą, a wszystko jest takie jakieś łatwiejsze, piękniejsze.
Ot.. jakieś takie czułe struny Kraków we mnie porusza. Żal tylko, że mało czasu miałam, wszak byłam tam służbowo.
I tyle o Krakowie, a teraz będzie o okolicach Tarnowa, bo też piękne są , a o tej porze roku wyjątkowo.
Dzisiaj sprzyjała pogoda, a ja po 6 dniach nic nierobienia sportowego zdecydowałam się wyruszyć na rower. Zdrowa to ja jeszcze całkiem nie jestem, ale żal było tego pięknego słońca.
Dzisiaj z Mirkiem, a z Mirkiem jazda zawsze bywa wyjątkowo interesująca. Raz, że jest świetnym rozmówcą ( pogadaliśmy sobie dzisiaj o życiu, książkach, filmach i muzyce, a nawet piłce nożnej, co o tyle dziwne jest, że Mirek jej nie ogląda, czyli pogadaliśmy na moje ulubione tematy), dwa, że jazda z nim to zawsze zapowiedź przygody, bo rzadko kiedy zmierza uczęszczanymi szlakami.
Tak było i tym razem… oj przedzieraliśmy się przez jakieś pola i przez To..pole też, kartofliska, kopalnie żwiru i nie wiem co tam jeszcze. Skróty godne Pana Adama:).
W końcu dojechaliśmy tam gdzie chcieliśmy czyli do drogi, gdzie zaczynał się maraton wojnicki.
A tam stał jakiś pan ( na środku drogi). Miał stolik, na nim wazony z kwiatami i coś jeszcze. Mirek powiedział:
No takiego przywitania to się nie spodziewałem…
Kiedy podjechaliśmy do Pana okazało się, że wśród wazonów stoi święty obraz ( Matka Boska Częstochowska).
Pan powiedział: jeźdźcie tam dalej, zróbcie bramę to dostaniecie coś bo wesele jest..
Zapytałam: a piwo dają?
On: piwo to może nie, ale wódkę może dostaniecie.
Nie skorzystaliśmy:), bo jednak wolimy piwo..
Pierwszy raz widziałam bramę ze świętym obrazem.
No a potem to już las, piękny las.. kolory nie z tej ziemi, przejście dla zwierzaków nad autostradą, powrót serwisówką wzdłuż autostrady i walka z wiatrem.
No i na zakończenie posiadówka z Kasztelanem w Kępie, bo jak to powiedział Mirek, gdyby nie ten Kasztelan to by mu się nawet z domu wyjeżdżać nie chciało…:)

Mój ulubiony domek w jesiennych barwach© lemuriza1972

To...pole:)© lemuriza1972

Mirek się przedziera© lemuriza1972

Prawie jak na Hołda Race© lemuriza1972

Na czerwono© lemuriza1972

Na żółto© lemuriza1972

Jesienny Dunajec© lemuriza1972

Jesienny Las Radłowski© lemuriza1972
- DST 32.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:35
- VAVG 20.21km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 8 października 2013
Przeczekując...
Mela Koteluk dzisiaj.
Spodobała mi się wiele, wiele miesięcy temu ( a może to był już rok?), kiedy usłyszałam tę piosenkę oczywiście w Radiu Kraków.
Potem kupiłam płytę, a potem Mela dostała dwa Fryderyki.
Podobno podobnie do Kaśki śpiewa.
No, fakt, głos momentami podobny i Mela podobnie jak Kaśka fajną kobietą jest, dużo ma do powiedzenia. Właśnie czytałam wywiad dzisiaj z nią. Ciekawy.
Fragment:
" Gdyby miała ocaleć jedna wartość, co byś ocaliła?
Czułość w sensie czynu, nie teorii. Przyniesienie komuś drożdzówki z serem, a nie z truskawkami, bo taką ktoś woli. To taka miłość, która ujawnia się w detalach, cała reszta to skamieliny, przedwczesne podsumowania, myślenie życzeniowe".
A w niedzielę dwa fajne wydarzenia się wydarzyły. Janusz Kołodziej został IMP. Miałam ochotę iść na ten finał i nawet jak wracałam z roweru, to jeszcze bilety sprzedawali, ale zmęczona byłam, nogi bolały i nie chciało mi się ruszać z domu. Potem żałowałam. Ostatniego biegu słuchałam przy otwartych oknach i powiem Wam, że pięknie potem na całe Mościce niosło się kibicowskie „ Janusz Kołodzieeeejjjjjjjjjjjjjjjj”.
Wzruszające:).
Tego samego dnia Joanna Bator dostała Nagrodę Nike za książkę o której tutaj pisałam kiedyś czyli „Ciemno, prawie noc”.
Trochę byłam zaskoczona, bo książka dobra, czyta się świetnie, ale czy aż na Nike? No tego to nie jestem pewna, ale ciężko się wypowiadać, ponieważ nie czytałam żadnej innej spośród tegorocznych książek –finalistek. Podobno poprzednie książki Pani Bator lepsze. Nie wiem, nie znam, ale zamierzam sprawdzić.
A jeśli chodzi o sport, to zero sportu od niedzieli.
No niestety dopadło mnie coś co dopaść w końcu musiało, po wielu miesiącach przerwy. Jakieś choróbsko, przeziębienie, więc zamiast korzystać z pięknej pogody, to leżę w łóżku.. ech… Pewnie to efekt ostatniego zimna i przewiania na zjazdach. Takie ryzyko niestety ( chociaż ubierałam się ciepło).
No cóż „ przeczekać trzeba mi”. Nie ma wyjścia. Przeczekam.
I jeszcze kilka zdjęć z niedzieli. Mogę sobie tylko z perspektywy łóżka powspominać i powzdychać do widoków i wspomnień.
Autorem zdjęć jest Krzysiek Łu.

Niedzielna ekipa© lemuriza1972

Gdzieś tam.. nie wiadomo gdzie© lemuriza1972

Na Kokoczu© lemuriza1972

I gdzie oni tak patrzą?© lemuriza1972

Na Kokoczu 2© lemuriza1972

Z Panią Krystyną na Kokoczu© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 października 2013
Piwo na Kokoczu
Pamiętacie tę piosenkę Stachury? Na pewno.
Bardzo mocno mi dzisiaj chodziła po głowie.
Jak widać na piwo niekoniecznie trzeba iść, można też pojechać co pokazał dzisiejszy dzień i to pojechać całkiem daleko i dość wysoko.
Tylko , że dzisiaj to mnie ktoś powinien zaśpiewać: ruszaj się Iza i jedź po piwo…niechybnie brakuje nam go.
No i w zasadzie chyba prawie tak było i mam nadzieję, że koledzy i koleżanka docenili jaką mają fajną koleżankę:)
Ale po kolei.
Początkowo miałam nie jechać dzisiaj, bo kolano wciąż boli, a i opona coś szwankuje i ciągle muszę dopompowywać. Trzeba ją gruntownie obejrzeć i zdiagnozować. Mleczko dopiero nalane, jak oglądałam ją ze wszystkich stron, wydawało się ok. Ale nie jest ok.
W końcu zdecydowałam się po wczorajszej próbie. Pomyślałam, że jeśli będę się źle czuć, to po prostu zawrócę do domu.
Zbiórka pod kościółkiem na Marcince i sam podjazd na Marcinkę pokazał mi , że łatwo nie będzie. Kolano rozbolało.
Humor mi więc znacząco „siadł”, tym bardziej, ze tempo było dość konkretne i ciężko było mi zachować dystans do peletonu, który co rusz to mi odjeżdżał. Gdzieś około 25 km kolano zaczęło doskwierać bardzo, sił specjalnie nie było i pomyślałam, że odłączę się od grupy, bo to nie ma sensu. Opóżniam ich, a sama żadnej radości z jazdy nie mam.
Poprosiłam więc Krzyśka, który był przewodnikiem grupy o wskazanie drogi powrotnej, bo nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. „Odprowadzili” mnie do jakiegoś rozdroża. I kiedy już miałam odjeżdżać, Adam mnie namawiał żebym sobie podjechała na Kokocz, a Krzysiek rzucił hasło:
Iza, jedź po piwo , przyjedź na Kokocz i zaczekaj na nas.
Hm.. długo się nie zastanawiałam. Martwiłam się tylko tym, że 7 piw nie zmieści się w moim mini plecaku.
Ale jako, że dostałam misję i dalej już mogłam sobie jechać swoim powolnym tempem, to jakby urosły mi skrzydła. Pojechałam więc do Zalasowej ( kawałek to było), znalazłam sklep i poszłam po piwo.
Pani patrzyła na mnie dziwnie… strój sportowy, 7 piw…
Ale cóż.. jak to powiedział potem Krzysiek: trzeba było powiedzieć pani.. nie oglądała pani nigdy wyścigu? Przecież bufety muszą być…
No to upchałam 5 piw do plecaka, dwa do kieszonek w bluzie i pojechałam na Kokocz z tym dodatkowym obciążeniem.
Może tak należałoby od dzisiaj trenować?
W sumie to mogłabym się wynająć do dowożenia piwa na góry.. Byłoby przyjemne z pożytecznym.. Ja bym potrenowała z dodatkowym obciążeniem, a koledzy ( albo również koleżanki) mieliby Izotoniki podczas treningu.
No to wjechałam sobie na Kokocz podziwiając jesienne barwy.
Jako, ze moi towarzysze pojechali na Kokocz drogą okrężną i trudniejszą niż moja, miałam jeszcze chwilę czasu zanim przyjechali.
Ustawiłam piwa na kamieniu i czekałam.
Pierwszy pojawił się Adam, ciesząc się, ze jako zwycięzca będzie miał prawo wyboru.
Wybrał ŁOMŻING.
Potem przyjechał Krzysiek Łu, a za nim Pani Krystyna.
Muszę dodać, żeby nikt nas nie posądził o pijaństwo i jeżdżenie na rowerze po spożyciu, że wypadało po pół piwa na głowę.
A potem był fajny zjazd z Kokocza, różne skróty im Pana Adama dedykowane Mirkowi Sz, nowe drogi i dróżki, mi jakby trochę siły wróciły i jechało się lepiej.
A na koniec była jeszcze raz Marcinka ( brukiem), którą wjechałam ostatkiem sił.
W sumie ponad 80 km, dawno nie zrobiłam takiej długiej trasy.



Zalasowa to niezwykła wieś. Nie dość, że największa w Polsce, nie dość , że pięknie położona, nie dość, ze jedyna o takiej nazwie w Polsce, to popatrzcie .. tam nawet leśne drogi mają nazwy i to jakie!!!








Bardzo mocno mi dzisiaj chodziła po głowie.
Jak widać na piwo niekoniecznie trzeba iść, można też pojechać co pokazał dzisiejszy dzień i to pojechać całkiem daleko i dość wysoko.
Tylko , że dzisiaj to mnie ktoś powinien zaśpiewać: ruszaj się Iza i jedź po piwo…niechybnie brakuje nam go.
No i w zasadzie chyba prawie tak było i mam nadzieję, że koledzy i koleżanka docenili jaką mają fajną koleżankę:)
Ale po kolei.
Początkowo miałam nie jechać dzisiaj, bo kolano wciąż boli, a i opona coś szwankuje i ciągle muszę dopompowywać. Trzeba ją gruntownie obejrzeć i zdiagnozować. Mleczko dopiero nalane, jak oglądałam ją ze wszystkich stron, wydawało się ok. Ale nie jest ok.
W końcu zdecydowałam się po wczorajszej próbie. Pomyślałam, że jeśli będę się źle czuć, to po prostu zawrócę do domu.
Zbiórka pod kościółkiem na Marcince i sam podjazd na Marcinkę pokazał mi , że łatwo nie będzie. Kolano rozbolało.
Humor mi więc znacząco „siadł”, tym bardziej, ze tempo było dość konkretne i ciężko było mi zachować dystans do peletonu, który co rusz to mi odjeżdżał. Gdzieś około 25 km kolano zaczęło doskwierać bardzo, sił specjalnie nie było i pomyślałam, że odłączę się od grupy, bo to nie ma sensu. Opóżniam ich, a sama żadnej radości z jazdy nie mam.
Poprosiłam więc Krzyśka, który był przewodnikiem grupy o wskazanie drogi powrotnej, bo nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. „Odprowadzili” mnie do jakiegoś rozdroża. I kiedy już miałam odjeżdżać, Adam mnie namawiał żebym sobie podjechała na Kokocz, a Krzysiek rzucił hasło:
Iza, jedź po piwo , przyjedź na Kokocz i zaczekaj na nas.
Hm.. długo się nie zastanawiałam. Martwiłam się tylko tym, że 7 piw nie zmieści się w moim mini plecaku.
Ale jako, że dostałam misję i dalej już mogłam sobie jechać swoim powolnym tempem, to jakby urosły mi skrzydła. Pojechałam więc do Zalasowej ( kawałek to było), znalazłam sklep i poszłam po piwo.
Pani patrzyła na mnie dziwnie… strój sportowy, 7 piw…
Ale cóż.. jak to powiedział potem Krzysiek: trzeba było powiedzieć pani.. nie oglądała pani nigdy wyścigu? Przecież bufety muszą być…
No to upchałam 5 piw do plecaka, dwa do kieszonek w bluzie i pojechałam na Kokocz z tym dodatkowym obciążeniem.
Może tak należałoby od dzisiaj trenować?
W sumie to mogłabym się wynająć do dowożenia piwa na góry.. Byłoby przyjemne z pożytecznym.. Ja bym potrenowała z dodatkowym obciążeniem, a koledzy ( albo również koleżanki) mieliby Izotoniki podczas treningu.
No to wjechałam sobie na Kokocz podziwiając jesienne barwy.
Jako, ze moi towarzysze pojechali na Kokocz drogą okrężną i trudniejszą niż moja, miałam jeszcze chwilę czasu zanim przyjechali.
Ustawiłam piwa na kamieniu i czekałam.
Pierwszy pojawił się Adam, ciesząc się, ze jako zwycięzca będzie miał prawo wyboru.
Wybrał ŁOMŻING.
Potem przyjechał Krzysiek Łu, a za nim Pani Krystyna.
Muszę dodać, żeby nikt nas nie posądził o pijaństwo i jeżdżenie na rowerze po spożyciu, że wypadało po pół piwa na głowę.
A potem był fajny zjazd z Kokocza, różne skróty im Pana Adama dedykowane Mirkowi Sz, nowe drogi i dróżki, mi jakby trochę siły wróciły i jechało się lepiej.
A na koniec była jeszcze raz Marcinka ( brukiem), którą wjechałam ostatkiem sił.
W sumie ponad 80 km, dawno nie zrobiłam takiej długiej trasy.

Na miejscu zbiórki© lemuriza1972

PO drodze na Kokocz© lemuriza1972

Cała ekipa© lemuriza1972
Zalasowa to niezwykła wieś. Nie dość, że największa w Polsce, nie dość , że pięknie położona, nie dość, ze jedyna o takiej nazwie w Polsce, to popatrzcie .. tam nawet leśne drogi mają nazwy i to jakie!!!

Leśna ulica w Zalasowej© lemuriza1972

Ktoś chce sprzedać Bozię!!!© lemuriza1972

Widoki z drogi na Kokocz© lemuriza1972

Gęsiego pod górę© lemuriza1972

Piwo na Kokoczu© lemuriza1972

Na Kokoczu© lemuriza1972

Przewodnik Krzysztof i jego grupa© lemuriza1972

Piwo na Kokoczu z Liwoczem w tle© lemuriza1972

Widok z Kokocza© lemuriza1972
- DST 80.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:30
- VAVG 17.78km/h
- VMAX 58.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 października 2013
Jesiennie
Nie byłam w górkach aż dwa tygodnie czyli od Istebnej.
Długooooo…
Tak wyszło. Trochę problemów zdrowotnych, bolało też kolano „naruszone” w Istebnej.
Dzisiaj przepiękna słoneczna pogoda, więc postanowiłam wypróbować kolano jako że jutro zapowiada się dłuższa jazda. Chciałam zobaczyć przede wszystkim czy nie będzie bolało przy podjeżdżaniu.
Przy okazji chciałam zobaczyć jak przez te dwa tygodnie zmienił się świat.
Zmienił się. Jest jesiennie kolorowy. Nie ma chyba piękniejszej pory roku. Górki w tych złoto-czerwonych barwach, to jest coś co dostarcza masę endorfin.
Przez Buczynę i na niebieski naddunajcowy. Jadąc obok boiska Dunajca Zbylitowska Góra zauważyłam plakat informujący o mecz z Liwoczem Szerzyny. Nawet nie wiedziałam, że jest taki klub:).
Dojechałam wzdłuż Dunajca do Janowic i skręciłam na Lubinkę. Miałam zamiar podjechać na szczyt Lubinki główną drogą, ale coś mnie podkusiło , skręciłam i zafundowałam sobie może nieco krótszy podjazd, ale na pewno trudniejszy.
Kolano dało radę ( chociaż teraz je trochę czuję), z kondycją trochę gorzej, bo przecież przez ostatnie dwa tygodnie to chyba byłam 4 razy na rowerze.
Ale najważniejsze było to , że mogłam się napatrzeć na te jesienne górki.
Pięknnnneeeee są i już nie mogę się doczekać jutra.




Długooooo…
Tak wyszło. Trochę problemów zdrowotnych, bolało też kolano „naruszone” w Istebnej.
Dzisiaj przepiękna słoneczna pogoda, więc postanowiłam wypróbować kolano jako że jutro zapowiada się dłuższa jazda. Chciałam zobaczyć przede wszystkim czy nie będzie bolało przy podjeżdżaniu.
Przy okazji chciałam zobaczyć jak przez te dwa tygodnie zmienił się świat.
Zmienił się. Jest jesiennie kolorowy. Nie ma chyba piękniejszej pory roku. Górki w tych złoto-czerwonych barwach, to jest coś co dostarcza masę endorfin.
Przez Buczynę i na niebieski naddunajcowy. Jadąc obok boiska Dunajca Zbylitowska Góra zauważyłam plakat informujący o mecz z Liwoczem Szerzyny. Nawet nie wiedziałam, że jest taki klub:).
Dojechałam wzdłuż Dunajca do Janowic i skręciłam na Lubinkę. Miałam zamiar podjechać na szczyt Lubinki główną drogą, ale coś mnie podkusiło , skręciłam i zafundowałam sobie może nieco krótszy podjazd, ale na pewno trudniejszy.
Kolano dało radę ( chociaż teraz je trochę czuję), z kondycją trochę gorzej, bo przecież przez ostatnie dwa tygodnie to chyba byłam 4 razy na rowerze.
Ale najważniejsze było to , że mogłam się napatrzeć na te jesienne górki.
Pięknnnneeeee są i już nie mogę się doczekać jutra.

Jesienne barwy© lemuriza1972

W Janowicach© lemuriza1972

Po drodze© lemuriza1972

I jeszcze trochę jesiennych barw© lemuriza1972

Jesienny Wał© lemuriza1972
- DST 44.00km
- Teren 14.00km
- Czas 02:09
- VAVG 20.47km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 października 2013
Budżet obywatelski
To było tak.. Jacka z Pogodno usłyszałam po raz pierwszy słuchając płyty Hey ( MTV Unplugged).
To była ta piosenka…
Niesamowity głos, niesamowity duet z Kaśką.
http://calea.wrzuta.pl/audio/63dZ2WCERCo/12_hey_-_candy_feat._jacek_budyn_szymkiewicz
Pogodno… muzyka niełatwa, teksty mocno abstrakcyjne, ale… no warto posłuchać. Według mnie.
A dzisiaj chciałam tylko króciutko przypomnieć tym którzy z Tarnowa, że mamy końcówkę głosowania w ramach tzw budżetu obywatelskiego.
Wszystkich, którzy jeszcze nie zagłosowali bardzo prosimy o oddanie głosu na projekt z kodem nr 11 czyli „sportowe” zagospodarowanie Marcinki.
http://www.tarnow.pl/index.php/pol/Miasto/Urzad-Miasta-Tarnowa/Budzet-Obywatelski
A na koniec taki artykuł :)
http://babol.pl/kat,1025465,title,Zazdroszcza-im-nawet-najlepsi,wid,16044394,wiadomosc.html?fb_action_ids=616528788397632&fb_action_types=og.recommends&fb_source=other_multiline&action;_object_map={"616528788397632":114592625401908}&action;_type_map={"616528788397632":"og.recommends"}&action;_ref_map=[]
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 2 października 2013
Zimnoooooo
taka sobie muzyka wspomnieniowa, nieco nostalgiczna, ale jednak z lekką nutą drapieżności.
Mnie się podoba.
A dzisiaj, dzisiaj udało mi się namówić na jazdę Mirka.
Pierwsze co powiedział jak przyjechał na miejsce spotkania to:
Wiesz co sobie pomyślałem jak wsiadłem na rower?
Że jest bardzo zimno i że ja jestem bardzo słaby.
Było zimno, to prawda, słabość Mirka to już jest przesada, bo pewnie tak mocny nie jest jak kiedyś, ale on słaby nigdy nie będzie. Taki organizm po prostu.
Ale kręciliśmy rzeczywiście w emeryckim tempie. Dla mnie w tych jazdach z Mirkiem ważniejsza niż sama jazda, jest rozmowa, bo lubię z nim rozmawiać.
No to sobie pogadaliśmy, przy okazji kręcąc co nieco po Lesie Radłowskim i zakańczając jazdę tradycyjnie na boisku w Kępie. Tam dopiero zamrzliśmy…
No, ale zimnooo to dzisiaj byłoooooo… to fakt.
Życie lubi sprawiać niespodzianki. Dzisiaj zadzwoniła do mnie moja dawna przyjaciółka z Nowego Sącza. Zaczyna w Tarnowie studia podyplomowe, więc wygląda na to, że będziemy się częściej widywać. Bardzo się cieszę, bo to jest niezwykle energetyczna, pozytywna osoba.
Fajnie jest przebywać w towarzystwie takich osób.
- DST 28.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:28
- VAVG 19.09km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 1 października 2013
Lubię to:)
Raz jeszcze „Lubię to”. To koncertowe podoba mi się bardziej, ale to też fajne jest. Takie energetyczne.
Dzisiaj rano było bardzo zimnooooooo….. przymrozek…. W dzień też było zimnoooooooo…… Szłam z pracy i było bardzo zimnooooooo….. i myśli pt: zjem obiad, zrobię co mam zrobić w domu, potem pod kołdrę , książka i odpoczywamy.
A jednak wzięłam rower i wyszłam z domu.
Dlaczego? Co mnie skłoniło do tego desperackiego kroku?:) Nie wiem, nie wiem, nie wiem…..
Nieprawda:). Wiem.
Bo do sezonu trzeba się przygotowywać cały rok? Bo fajnie wyjść z domu? Bo dobrze się poruszać? Bo dobrze spalić trochę kalorii?
No tak, ale przede wszystkim dlatego, że ja…. LUBIĘ TO.
Ubrałam się ciepło, zimowe skarpety, zimowe rękawice, dwie bluzy itd.
Nie było najgorzej. Dopóki słońce nie zaszło. Potem było gorzej, ale i tak.. Lubię to.
W góry póki co nie jeżdżę, kolano jeszcze nieznacznie boli. Jak próbowałam trochę mocniej pojechać na wiadukcie nad autostradą, to czułam je…
Tak więc Las Radłowski. Kawałek w stronę Warysia, potem powrót. Wracałam już lasem po zmroku i przyznam, że trochę bałam się…
Nie jakoś bardzo:), ale jednak uświadomiłam sobie, że nigdy tak po ciemku nie jeździłam po lesie bez Mirka i Alka.
No, ale oni to w tym roku wyraźnie się opieprzają, brzydko mówiąc. Chyba im rowery już czymś zarosły:).
Chociaż w sumie, to nie zapytałam czy nie mają ochoty jechać…
No tak , sama nie wiedziałam czy pojadę.
Las jesienny już mocno. W sumie…. Fajna ta jesień. Ładna.
Po prostu.. Lubię to.
Te chłodniejsze poranki, tę ciepłą herbatę z mięta i cytryną, albo sokiem malinowym.
Te dłuższe wieczory, takie bardziej nostalgiczne.
No LUBIĘ TO i co poradzę?:).
No to jakoś tak nie wiedzieć kiedy wyszło 46 km, poruszałam się, dotleniłam , spaliłam trochę kalorii, po czym szybko je uzupełniłam zjadając olbrzymie, kaloryczne CIASTKO...
Dawno nie jadłam, więc... a co tam...:).

Jesienny las© lemuriza1972

Waryś© lemuriza1972
- DST 46.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:05
- VAVG 22.08km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 30 września 2013
Ballada o miłości do...
.. piłki nożnej.
&feature=youtu.be
Właściwie to powinnam od dziecka miłość tę czuć, bo wychowałam się w domu pełnym pucharów i pamiątek po Wielkiej Stali Mielec z lat siedemdziesiątych.
Ale tak nie było… Najpierw pojawiła się siatkówka, którą czynnie zaczęłam uprawiać.
Aż nadszedł jeden pamiętny rok. Byłam w 7 klasie podstawówki, a moja podstawówka była naprzeciwko stadionu Stali.
Stal grała wtedy w I lidze, a ówczesnym jej trenerem był kolega mojego ojca z drużyny, Włodzimierz Gąsior.
Któreś dnia wraz z dwiema koleżankami, podczas długiej przerwy przeszłyśmy przez szkolne ogrodzenie i udałyśmy się na boisko treningowe, gdzie właśnie trening odbywali piłkarze I drużyny.
I tak to się zaczęło. Zakochałam się bez pamięci, na długie lata.
Chodziłam na każdy mecz, a zdarzało mi się też bywać na wyjazdach ( Stalowa Wola, Tarnobrzeg, Dębica, Kraków – wtedy wszędzie tam była ekstraklasa).
Chodziłam na treningi, wiedziałam o mojej ukochanej drużynie wszystko.
Dostałam od wujka piłkę do nogi i grywałam z chłopakami.
A potem nadeszły lata 90 i Stal spadła do niższej ligi, z której to drużynę wycofano.
I nadeszło wiele lat posuchy i tułania się po jakiś bardzo niskich klasach rozgrywkowych.
Aż do ubiegłego roku, kiedy to po latach pracy w Koronie Kielce, powrócił jako trener Włodzimierz Gąsior, a Stal awansowała do 2 ligi.
Zbiegło się to z remontem stadionu, a właściwie zbudowaniem go niemalże od zera.
Nie jest to już ten monumentalny obiekt z przed lat, to mały stadion, ale robi ogromne wrażenie.
Pod każdym względem.
Tak więc wybrałam się na mecz Stal Mielec – Stal Rzeszów. Czyli derby Podkarpacia. Nie byłam na meczu piłki nożnej w Mielcu prawie 20 lat.
Jak to jest wrócić po 20 latach?
No fajnie, fajnie. Nie jest to już to samo miejsce, ale wspomnienia wróciły. Te wspomnienia, kiedy dzień, w którym był mecz w Mielcu, to było święto. Kiedy wchodziłam na stadion i była to dla mnie wyjątkowa chwila.
Tuż za mną siedział Pan, który miał na szyi szalik. Zwrócił on moją uwagę ( nie pan, a szalik), a to dlatego, że szalik wyglądał tak:

Podobieństwo trzeba przyznać, dość uchwycone.

A stadion wygląda tak:

Mecz zakończył się jakże korzystnym wynikiem dla Stali Mielec ( 4:1). Dwie bramki zdobył Sebastian Łętocha, syn trenera.. Stali Rzeszów, Krzysztofa Łętochy, b. piłkarza Stali Mielec, którego doskonale pamiętam z czasów kiedy biegałam na mecze .

&feature=youtu.be
Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej pierwszej wizyty na nowym stadionie.
Atmosfera jak na meczu Ekstraligi. Kibice w Mielcu zawsze świetni byli i potrafili tworzyć widowisko. Tak też było i tym razem.
Zapraszam do Mielca na mecz!
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
Właściwie to powinnam od dziecka miłość tę czuć, bo wychowałam się w domu pełnym pucharów i pamiątek po Wielkiej Stali Mielec z lat siedemdziesiątych.
Ale tak nie było… Najpierw pojawiła się siatkówka, którą czynnie zaczęłam uprawiać.
Aż nadszedł jeden pamiętny rok. Byłam w 7 klasie podstawówki, a moja podstawówka była naprzeciwko stadionu Stali.
Stal grała wtedy w I lidze, a ówczesnym jej trenerem był kolega mojego ojca z drużyny, Włodzimierz Gąsior.
Któreś dnia wraz z dwiema koleżankami, podczas długiej przerwy przeszłyśmy przez szkolne ogrodzenie i udałyśmy się na boisko treningowe, gdzie właśnie trening odbywali piłkarze I drużyny.
I tak to się zaczęło. Zakochałam się bez pamięci, na długie lata.
Chodziłam na każdy mecz, a zdarzało mi się też bywać na wyjazdach ( Stalowa Wola, Tarnobrzeg, Dębica, Kraków – wtedy wszędzie tam była ekstraklasa).
Chodziłam na treningi, wiedziałam o mojej ukochanej drużynie wszystko.
Dostałam od wujka piłkę do nogi i grywałam z chłopakami.
A potem nadeszły lata 90 i Stal spadła do niższej ligi, z której to drużynę wycofano.
I nadeszło wiele lat posuchy i tułania się po jakiś bardzo niskich klasach rozgrywkowych.
Aż do ubiegłego roku, kiedy to po latach pracy w Koronie Kielce, powrócił jako trener Włodzimierz Gąsior, a Stal awansowała do 2 ligi.
Zbiegło się to z remontem stadionu, a właściwie zbudowaniem go niemalże od zera.
Nie jest to już ten monumentalny obiekt z przed lat, to mały stadion, ale robi ogromne wrażenie.
Pod każdym względem.
Tak więc wybrałam się na mecz Stal Mielec – Stal Rzeszów. Czyli derby Podkarpacia. Nie byłam na meczu piłki nożnej w Mielcu prawie 20 lat.
Jak to jest wrócić po 20 latach?
No fajnie, fajnie. Nie jest to już to samo miejsce, ale wspomnienia wróciły. Te wspomnienia, kiedy dzień, w którym był mecz w Mielcu, to było święto. Kiedy wchodziłam na stadion i była to dla mnie wyjątkowa chwila.
Tuż za mną siedział Pan, który miał na szyi szalik. Zwrócił on moją uwagę ( nie pan, a szalik), a to dlatego, że szalik wyglądał tak:

Szaliki mieleckich kibiców wyglądają tak© lemuriza1972
Podobieństwo trzeba przyznać, dość uchwycone.

:)))))© lemuriza1972
A stadion wygląda tak:

Mielecki stadion© lemuriza1972
Mecz zakończył się jakże korzystnym wynikiem dla Stali Mielec ( 4:1). Dwie bramki zdobył Sebastian Łętocha, syn trenera.. Stali Rzeszów, Krzysztofa Łętochy, b. piłkarza Stali Mielec, którego doskonale pamiętam z czasów kiedy biegałam na mecze .

Stal Mielec- Stal Rzeszów 4:1© lemuriza1972
&feature=youtu.be
Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej pierwszej wizyty na nowym stadionie.
Atmosfera jak na meczu Ekstraligi. Kibice w Mielcu zawsze świetni byli i potrafili tworzyć widowisko. Tak też było i tym razem.
Zapraszam do Mielca na mecz!
&feature=youtu.be
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 września 2013
Rower nareszcie:)
„Namiary” na to dał mi Sufa i jeśli ktoś jeszcze nie słuchał to polecam. Zwłaszcza w wersji zgaszone światło i totalne oddanie się słuchaniu. Robi wrażenie, prawda?
Na mnie zrobiło.
Dzisiaj nareszcie udało się wyjechać na rower. Późno bo późno, ale zawsze. Długo nie pojeździłam, bo szybko zrobiło się ciemno i bardzo zimno, ale i tak było bardzo fajnie. Było świetnie tak po tygodniu znowu pokręcić.
Trasa standardowa Las Radłowski, potem jeszcze trochę po Wierzchosławicach. Trochę fajnych Boź było, ale skoro Poje dynek zakończony to zakończony.
Trzeba wymyślić coś nowego żeby jakiś cel tych jesiennych jazd był.
A właściwie to cel już jest. Mam mocną motywację na następny sezon. Bardzo mocną i będę robić wszystko, żeby się przygotować najlepiej jak potrafię, a także trochę „poprawić” mój rower. Dosprzętowić go. Plany już mam. To najważniejsze, teraz trzeba zadbać o realizację.
Mam nadzieję, ze się uda, że nic mi nie przeszkodzi.
Na koniec jazdy jeszcze myjka, bo KTM stał przybrudzony od Istebnej. Co prawda Marcin ( za co bardzo dziękuję) opłukał go mi na tyle, na ile było to możliwe na podwórku naszej istebniańskiej kwatery,no ale wiadomo, ze trzeba było go dopracować, bo warunków tam na porządne mycie nie było.

Po drodze© lemuriza1972

Zachód słońca© lemuriza1972
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:15
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 26 września 2013
"Pada sobie pada cały dzień..."
Jedna z moich ulubionych piosenek z płyty „Wilczełyko”.
No i doskonale wpisuje się w dzisiejsze klimaty.
Demony choróbska całkiem mnie opuściły i myślałam dzisiaj całkiem realnie o rowerze.
Ale lało dzisiaj baaaarrrrddzzzzoooooo, a jak wyszłam z pracy ciemne chmury wisiały nad miastem, więc nie zdecydowałam się.
Myślałam o tym, ze dzisiaj byłby dobry dzień na bieganie, ale biegać jeszcze nie mogę, boli mnie kolano. Niestety.
Pozostały ćwiczenia domowe.
Jutro mam nadzieję w końcu wsiądę na rower.
Przy okazji przypominam tarnowianom i tym z okolic i tym z okolic o Rajdzie Sokołów. Godzina 10, niedziela, start z Rynku, zapraszamy wszystkich pedałujących. Na pewno nie będzie jakiejś super trudnej trasy i z pewnością będą dwie do wyboru, więc warto się wybrać w celach towarzyskich.
Potem jak zwykle spotkanie przy ognisku.
No i taka wiadomość dla miłośników Indios Bravos – 18 października będzie nowa płyta.
Cieszycie się?
Ja bardzooooooo…… Nie mogę się doczekać!!!!
I jeszcze na koniec taka ciekawostka.
Wyczytałam w wywiadzie z jednym panem profesorem:
„ od ponad 50 lat czytam prasę kobiecą i dostrzegam, że jednym z nieśmiertelnych tematów jest sposób w jaki ludzie dobierają się w pary.
Owszem, podobieństwo wzmaga sympatię, pod warunkiem, że lubisz siebie. Jeśli lubisz siebie, to poszukujesz kogoś, kto jest do Ciebie podobny. Podobieństwo jest czynnikiem, który hamuje agresję i aktywizuje tendencje prospołeczne, ale pod warunkiem, że akceptujesz siebie. Jeśli masz z tym problem poszukujesz kogoś kto jest inny niż ty"
I co Wy na to? Lubicie siebie?
Bo ja często "wychodzę" z KTM-em i tak się zastanawiam czy on jest podobny do mnie?:)))
- Aktywność Jazda na rowerze