Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2012
Dystans całkowity: | 613.00 km (w terenie 255.00 km; 41.60%) |
Czas w ruchu: | 35:48 |
Średnia prędkość: | 17.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 176 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 150 (79 %) |
Suma kalorii: | 10759 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 34.06 km i 1h 59m |
Więcej statystyk |
Sobota, 15 września 2012
MTB Powerade Garmin marathon - trochę jazdy po trasie
To był maraton w Piwnicznej. Niby.
Z Piwniczną miał tyle wspólnego, że na terenie gminy Piwniczna się odbywał, no i Pan burmistrz Piwnicznej był obecny na dekoracji.
Tereny znane, przydomowe. Jakaś Pani już po, kiedy zajadalismy karkówkę zapytała się: jak się nam trasa podobała?
A ja mówię: że my tu niedaleko mieszkamy w Tarnowie, więc te tereny znamy.
No bo taka prawda.
Nieraz na rowerze, nieraz na nóżkach, a i w koncu maraton w Szczawnicy częściowo przebiegał dzisiejszą trasą.
Myślałam na wiosnę, ze w tym maratonie wystartuję, że uda mi się przygotować, ale im dalej było „w sezon”, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że nic z tego.
W sumie gdybym się spięła to bym dzisiaj ten maraton „przeczołgała” i nawet na podium szerokim byłabym bo w mojej kategorii ukonczyły tylko 3 panie!!!!
Jeszcze czegoś takiego u GG nie widziałam, żeby tak mało kobiet jechało.
Może znużenie sezonem, może jutrzejsze mistrzostwa Polski w maratonie mtb, może strach przed powtórką Zawoi. W każdym bądź razie ludzi dzisiaj było mało, bardzo mało. Jeszcze takiej nikłej ilości u GG to ja nie widziałam.
Kiedy już wiedziałam, że na start nie ma szans, to pomyślałam, że przejadę się do Piwnicznej. Ot tak. Zobaczyć starych znajomych. Poczuć znowu TO. Usłyszeć „golonkową” muzykę.
Potem jakoś przestałam z róznych względów o tym myśleć, a w środę zadzwoniła Krysia, że ma miejsce w aucie.
Kilka minut zastanawiania się ( bo byłam wstepnie umówiona z koleżankami w Krakowie na sobotę) i decyzja jedyna słuszna – jadę, biorę rower, przejadę się bez numeru. Kawałek.
Myślałam o mini. Żeby bez napinki, bez katowania się.
Dzisiaj poczułam się jak za dawnych czasów… kiedy pod domem Krysi i Adama szykowalismy się do wyjazdu.
Troche tęsknię za tym wszystkim. Czasami.
Pojechał z nami również Tomek , zapytałam go to jak jedziemy, a Tomek na to, że chce objechać całe mega.
„ O matko, pomyślałam – 2000 m przewyższenia chyba mi się nie chce”
No ale tez pomyślałam, żę jak coś to sobie zjadę na mini i tyle.
Na mecie spotykam dawno nie widzianą Monię ( miło, miło… a jak nam nasza tarnowska bikerka schudła…Monia zawsze była ładną dziewczyną ale teraz to już w ogóle .. hoho).
A jak jeździ w tym sezonie!!!
Jest i Mateusz ( on na giga).
Spotykam też Dorotę czyli Mambę. Chwilę rozmawiamy. Trochę jest zaniepokojona, z eduzo dziewczyn startuje, ze ona nie w formie już…
W sektorze na giga.. mało ludzi, własciwie oprócz Adama z Katowic nie dostrzegam nikogo znajomego.
Ruszamy zaraz po gigasach.
Spokojnie.
Podjazd na Obidzę na rozgrzewkę.
No wyjątkowy maraton bo start od razu ostro pod górę.
Jadę tak sobie, jedzie się tak sobie. Teren mi znany. Do momentu rozjazdu na Wlk. Rogaczu, bo tam zjeżdzamy w jakiś las i jest pierwszy zjazd taki golnkowy na którym pękam. Stromy, korzenie i jeszcze glina…
Potem jeszcze drugi taki.
Trochę mnie to załamuje. Zjeżdzałam kiedyś takie zjazdy!!! Teraz się boję. Brak praktyki, brak objeżdżęnia po takich zjazdach. Smutno…
W któryms momencie pojawia się rozjazd na mini. Chwila wahania i szybka decyzja:
Ja? Na Mini? No nie.. szkoda byłoby.. bardzo szkoda…
Skręcam na mega.
Po drugim zjeździe zaczynam czuć , ze cos ze mną nie tak… plamy przed oczami… cholera jasna.. cholerna migrena się zaczyna.
Dojeżdzam do Tomka i mówię co jest. Akurat w dole mamy Rytro, więc Tomek mi mówi, żebym zjechała, ze jest tam apteka.
Układam już w głowie plan, że pojadę a potem asfaltem dojadę do Kosarzysk.
Ale jest mi przykro bo zdązylismy dojechać do 15 km. Mówie do Tomka, że zaraz powinna jechać czołówka mega, to jeszcze poczekam popatrzę.
Ustawiamy się w ciekawym miejscu, bo jest szybki szutrowy zjazd, i ostry zakręt. Niektórzy mają spore problemy, bo za szybko w ten zakręt wchodzą, albo hamują za ostro. Jest kilka wywrotek.
Jakis chłopak zatrzymuje się pytając o imbusy. No pewnie , ze mamy. Ja przynajmniej się bez imbusów już nie ruszam na rower, a i Tomek ma.
Za chwile widzę , ze Tomek gdzieś biegnie, patrzę na drodze rower.. jakis wypadek. Biegnę za Tomkiem.
Przy gościu Monia. Mówię jej , żeby jechała dalej, że my sobie poradzimy.
Mam gazę, plastry. Myjemy, opatrujemy. Gość mocno poobijany, rozbite kolano, ale jedzie dalej.
Nagle dojeżdza do nas gośc ,pyta czy mamy telefon i żebysmy dzwonili na numer ratunkowy bo dziewczyna kawałek wyżej złamała rękę. Po jego opisie wydaje mi się, że to …Mamba.
Niestety numer nie odpowiada. Za chwilę dojeżdza Pocio i mówi, ze dwie dziewczyny tam już leżą i że nie mogą się dodzwonić.
Tomek dzwoni do GOPR, dodzwania się.
To rzeczywiście niestety była Dorota. Spotkałam ją już po, z reką na temblaku i mocno poobijaną twarzą. Zaliczyła solidne OTB.
Druga dziewczyna to Gosia Adamczyk ( tez mocno poobijana twarz), obydwie z tego samego teamu ( Gomola)
A ja tymczasem zaaferowana tym wszystkim zapominam o mojej dolegliwości ( plamach i rozmytym obrazie) i nagle mówię do Tomka: wiesz, że mi przeszło.. dziwne.. tak szybko.. zwykle z pół godziny trwa.
Decyduję się więc jechać dalej.Tomek pyta, czy głowa mnie już nie zaczeła boleć, ale ponieważ nie zaczęła, to jadę.
Najpierw fajny zjazd – przedziwny.. przez jakieś podwórka, ścieżynkami….
A potem zaczyna się podjazd w kierunku Przehyby. Długiiiiiiiiii……………..
Pewnie z 7, 8 km.
Jadę mozolnie… w pewnym momencie na horyznocie widze Pocia, ale jakoś nie mam sił go gonić.
I zaczyna boleć głowa, niestety….
W koncu Pocio ma jakiś kryzys, schodzi z roweru, dojeżdzam i sobie rozmawiamy trochę.
Jak tak jadę i jadę, to znowu mam mysli takie.. że w tym roku do niczego się nie nadaję.. że męczarnią byłaby jazda u GG.
Kiedy dojeżdzamy do szczytu decyduje się zjechać do Suchej Doliny, bo głowa boli coraz bardziej, boję się ze może być mi cięzko objechać całe mega i mogę być kulą u nogi Tomka. Mówię mu więc żeby jechał, pytam jak mam dojechać do Suchej i jadę w lewo.
Trochę zjazdu po luźnych kamieniach ( radzę sobie tym razem dobrze), a potem stroma ścianka pod górę. Zbieram się w sobie i mocno pedałuję.
Jakis turysta mówi do swojej kobiety:
Popatrz jak Maja Włoszczowska wjechała…
Usmiechałam się.. Maja byłaby na szczycie 3 razy szybciej.
Masę sił kosztuje mnie ten podjazd. Potem jest zjazd, znowu dużo luźnych kamieni, których nie znoszę.. ale radzę sobie dobrze, dopingiem są turyści, wstyd mi przy nich schodzić z roweru.
Myślę sobie: pierwszy raz tak samotnie jestem w górach…
Nie ma strzałek.. nie ma towarzystwa.
Przez chwile mam wątpliwości czy dobrze jadę.
Ale widzę przed sobą dwóch gości: jeden niesie stacjonarną pompkę do rowera, wiec myśle sobie: jest ok.
Dla pewnosci pytam:
Słuchajcie, powiedzcie mi gdzie jadę?
Oni: w kierunku Obidzy, Suchej Doliny.
No.. jest ok.
Potem jakis skręt do lasu.
Widze znane niebieskie strzałki. Mijają mnie goście. Czołówka mega pewnie.
Jeden z nich mówi mi: Cześć Paula..
Patrzę zdumiona.
On na mnie.
„ o to nie Paula, ale i tak dzien dobry:)”
Myślę sobie .. no nie, jak mógł pomyśleć , ze ja to Gorycka. Z takim plecakiem na maratonie.. na takim rowerze…
Jadę dalej i myślę.. pewnie trochę frustruje tych gości, bo myslę ze jakaś super dobra laska jedzie… tak wysoko w open.
I pewnym momencie myślę sobie: zaraz , zaraz ale ja źle jadę.. przecież powinnam jechać za strzałkami nie w tym kierunku skoro chce trafić szybciej na metę.
Wracam. Jak się okazało to była zła decyzja, bo byłam już blisko mety, tyle, ze nieco trudniejsza drogą.
A ta którą wracam to już tylko 2 km zjazd płytami do Suchej.
Jestem rozczarowana, bo jeszcze trochę sił jest i czuje się taka.. niedojeżdzona.
Żal, że nie przejechałam całej trasy. No ale cóż. Pech.
A potem już rozmowy na mecie, jedzonko, marznięcie ( zrobiło się w momencie bardzo zimno).
Trasa sucha, bezpieczna i jak to powiedział spiker na starcie: najmniej inwazyjna trasa górska.
Co miał na myśli?
Chyba to że dla czołówki chyba wszystko pdojeżdzalne, a i zjazdów b. trudnych jak na GG chyba nie było wiele.
Z Piwniczną miał tyle wspólnego, że na terenie gminy Piwniczna się odbywał, no i Pan burmistrz Piwnicznej był obecny na dekoracji.
Tereny znane, przydomowe. Jakaś Pani już po, kiedy zajadalismy karkówkę zapytała się: jak się nam trasa podobała?
A ja mówię: że my tu niedaleko mieszkamy w Tarnowie, więc te tereny znamy.
No bo taka prawda.
Nieraz na rowerze, nieraz na nóżkach, a i w koncu maraton w Szczawnicy częściowo przebiegał dzisiejszą trasą.
Myślałam na wiosnę, ze w tym maratonie wystartuję, że uda mi się przygotować, ale im dalej było „w sezon”, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że nic z tego.
W sumie gdybym się spięła to bym dzisiaj ten maraton „przeczołgała” i nawet na podium szerokim byłabym bo w mojej kategorii ukonczyły tylko 3 panie!!!!
Jeszcze czegoś takiego u GG nie widziałam, żeby tak mało kobiet jechało.
Może znużenie sezonem, może jutrzejsze mistrzostwa Polski w maratonie mtb, może strach przed powtórką Zawoi. W każdym bądź razie ludzi dzisiaj było mało, bardzo mało. Jeszcze takiej nikłej ilości u GG to ja nie widziałam.
Kiedy już wiedziałam, że na start nie ma szans, to pomyślałam, że przejadę się do Piwnicznej. Ot tak. Zobaczyć starych znajomych. Poczuć znowu TO. Usłyszeć „golonkową” muzykę.
Potem jakoś przestałam z róznych względów o tym myśleć, a w środę zadzwoniła Krysia, że ma miejsce w aucie.
Kilka minut zastanawiania się ( bo byłam wstepnie umówiona z koleżankami w Krakowie na sobotę) i decyzja jedyna słuszna – jadę, biorę rower, przejadę się bez numeru. Kawałek.
Myślałam o mini. Żeby bez napinki, bez katowania się.
Dzisiaj poczułam się jak za dawnych czasów… kiedy pod domem Krysi i Adama szykowalismy się do wyjazdu.
Troche tęsknię za tym wszystkim. Czasami.
Pojechał z nami również Tomek , zapytałam go to jak jedziemy, a Tomek na to, że chce objechać całe mega.
„ O matko, pomyślałam – 2000 m przewyższenia chyba mi się nie chce”
No ale tez pomyślałam, żę jak coś to sobie zjadę na mini i tyle.
Na mecie spotykam dawno nie widzianą Monię ( miło, miło… a jak nam nasza tarnowska bikerka schudła…Monia zawsze była ładną dziewczyną ale teraz to już w ogóle .. hoho).
A jak jeździ w tym sezonie!!!
Jest i Mateusz ( on na giga).
Spotykam też Dorotę czyli Mambę. Chwilę rozmawiamy. Trochę jest zaniepokojona, z eduzo dziewczyn startuje, ze ona nie w formie już…
W sektorze na giga.. mało ludzi, własciwie oprócz Adama z Katowic nie dostrzegam nikogo znajomego.
Ruszamy zaraz po gigasach.
Spokojnie.
Podjazd na Obidzę na rozgrzewkę.
No wyjątkowy maraton bo start od razu ostro pod górę.
Jadę tak sobie, jedzie się tak sobie. Teren mi znany. Do momentu rozjazdu na Wlk. Rogaczu, bo tam zjeżdzamy w jakiś las i jest pierwszy zjazd taki golnkowy na którym pękam. Stromy, korzenie i jeszcze glina…
Potem jeszcze drugi taki.
Trochę mnie to załamuje. Zjeżdzałam kiedyś takie zjazdy!!! Teraz się boję. Brak praktyki, brak objeżdżęnia po takich zjazdach. Smutno…
W któryms momencie pojawia się rozjazd na mini. Chwila wahania i szybka decyzja:
Ja? Na Mini? No nie.. szkoda byłoby.. bardzo szkoda…
Skręcam na mega.
Po drugim zjeździe zaczynam czuć , ze cos ze mną nie tak… plamy przed oczami… cholera jasna.. cholerna migrena się zaczyna.
Dojeżdzam do Tomka i mówię co jest. Akurat w dole mamy Rytro, więc Tomek mi mówi, żebym zjechała, ze jest tam apteka.
Układam już w głowie plan, że pojadę a potem asfaltem dojadę do Kosarzysk.
Ale jest mi przykro bo zdązylismy dojechać do 15 km. Mówie do Tomka, że zaraz powinna jechać czołówka mega, to jeszcze poczekam popatrzę.
Ustawiamy się w ciekawym miejscu, bo jest szybki szutrowy zjazd, i ostry zakręt. Niektórzy mają spore problemy, bo za szybko w ten zakręt wchodzą, albo hamują za ostro. Jest kilka wywrotek.
Jakis chłopak zatrzymuje się pytając o imbusy. No pewnie , ze mamy. Ja przynajmniej się bez imbusów już nie ruszam na rower, a i Tomek ma.
Za chwile widzę , ze Tomek gdzieś biegnie, patrzę na drodze rower.. jakis wypadek. Biegnę za Tomkiem.
Przy gościu Monia. Mówię jej , żeby jechała dalej, że my sobie poradzimy.
Mam gazę, plastry. Myjemy, opatrujemy. Gość mocno poobijany, rozbite kolano, ale jedzie dalej.
Nagle dojeżdza do nas gośc ,pyta czy mamy telefon i żebysmy dzwonili na numer ratunkowy bo dziewczyna kawałek wyżej złamała rękę. Po jego opisie wydaje mi się, że to …Mamba.
Niestety numer nie odpowiada. Za chwilę dojeżdza Pocio i mówi, ze dwie dziewczyny tam już leżą i że nie mogą się dodzwonić.
Tomek dzwoni do GOPR, dodzwania się.
To rzeczywiście niestety była Dorota. Spotkałam ją już po, z reką na temblaku i mocno poobijaną twarzą. Zaliczyła solidne OTB.
Druga dziewczyna to Gosia Adamczyk ( tez mocno poobijana twarz), obydwie z tego samego teamu ( Gomola)
A ja tymczasem zaaferowana tym wszystkim zapominam o mojej dolegliwości ( plamach i rozmytym obrazie) i nagle mówię do Tomka: wiesz, że mi przeszło.. dziwne.. tak szybko.. zwykle z pół godziny trwa.
Decyduję się więc jechać dalej.Tomek pyta, czy głowa mnie już nie zaczeła boleć, ale ponieważ nie zaczęła, to jadę.
Najpierw fajny zjazd – przedziwny.. przez jakieś podwórka, ścieżynkami….
A potem zaczyna się podjazd w kierunku Przehyby. Długiiiiiiiiii……………..
Pewnie z 7, 8 km.
Jadę mozolnie… w pewnym momencie na horyznocie widze Pocia, ale jakoś nie mam sił go gonić.
I zaczyna boleć głowa, niestety….
W koncu Pocio ma jakiś kryzys, schodzi z roweru, dojeżdzam i sobie rozmawiamy trochę.
Jak tak jadę i jadę, to znowu mam mysli takie.. że w tym roku do niczego się nie nadaję.. że męczarnią byłaby jazda u GG.
Kiedy dojeżdzamy do szczytu decyduje się zjechać do Suchej Doliny, bo głowa boli coraz bardziej, boję się ze może być mi cięzko objechać całe mega i mogę być kulą u nogi Tomka. Mówię mu więc żeby jechał, pytam jak mam dojechać do Suchej i jadę w lewo.
Trochę zjazdu po luźnych kamieniach ( radzę sobie tym razem dobrze), a potem stroma ścianka pod górę. Zbieram się w sobie i mocno pedałuję.
Jakis turysta mówi do swojej kobiety:
Popatrz jak Maja Włoszczowska wjechała…
Usmiechałam się.. Maja byłaby na szczycie 3 razy szybciej.
Masę sił kosztuje mnie ten podjazd. Potem jest zjazd, znowu dużo luźnych kamieni, których nie znoszę.. ale radzę sobie dobrze, dopingiem są turyści, wstyd mi przy nich schodzić z roweru.
Myślę sobie: pierwszy raz tak samotnie jestem w górach…
Nie ma strzałek.. nie ma towarzystwa.
Przez chwile mam wątpliwości czy dobrze jadę.
Ale widzę przed sobą dwóch gości: jeden niesie stacjonarną pompkę do rowera, wiec myśle sobie: jest ok.
Dla pewnosci pytam:
Słuchajcie, powiedzcie mi gdzie jadę?
Oni: w kierunku Obidzy, Suchej Doliny.
No.. jest ok.
Potem jakis skręt do lasu.
Widze znane niebieskie strzałki. Mijają mnie goście. Czołówka mega pewnie.
Jeden z nich mówi mi: Cześć Paula..
Patrzę zdumiona.
On na mnie.
„ o to nie Paula, ale i tak dzien dobry:)”
Myślę sobie .. no nie, jak mógł pomyśleć , ze ja to Gorycka. Z takim plecakiem na maratonie.. na takim rowerze…
Jadę dalej i myślę.. pewnie trochę frustruje tych gości, bo myslę ze jakaś super dobra laska jedzie… tak wysoko w open.
I pewnym momencie myślę sobie: zaraz , zaraz ale ja źle jadę.. przecież powinnam jechać za strzałkami nie w tym kierunku skoro chce trafić szybciej na metę.
Wracam. Jak się okazało to była zła decyzja, bo byłam już blisko mety, tyle, ze nieco trudniejsza drogą.
A ta którą wracam to już tylko 2 km zjazd płytami do Suchej.
Jestem rozczarowana, bo jeszcze trochę sił jest i czuje się taka.. niedojeżdzona.
Żal, że nie przejechałam całej trasy. No ale cóż. Pech.
A potem już rozmowy na mecie, jedzonko, marznięcie ( zrobiło się w momencie bardzo zimno).
Trasa sucha, bezpieczna i jak to powiedział spiker na starcie: najmniej inwazyjna trasa górska.
Co miał na myśli?
Chyba to że dla czołówki chyba wszystko pdojeżdzalne, a i zjazdów b. trudnych jak na GG chyba nie było wiele.
Krysia na starcie giga© lemuriza1972
Mateusz na starcie© lemuriza1972
Widok z Obidzy© lemuriza1972
Widok z okolic Wielkiego Rogacza© lemuriza1972
Kawałek podjazdu© lemuriza1972
I jeszcze jeden widoczek z okolic Rogacza© lemuriza1972
Tomek jedzie© lemuriza1972
Gdzieś po drodze© lemuriza1972
Jedzie Pocio z Rowerowania© lemuriza1972
Poczatek długiegoooooo podjazdu© lemuriza1972
I jeszcze jeden ładny widoczek© lemuriza1972
Widok na okolice Obidzy z góry© lemuriza1972
Monia na mecie© lemuriza1972
Monia na podium© lemuriza1972
Sławek B i Piotrek K na podium© lemuriza1972
- DST 36.00km
- Teren 28.00km
- Czas 02:34
- VAVG 14.03km/h
- VMAX 50.00km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 1525kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 14 września 2012
Po mieście
Fajna ta piosenka. Może by tak kupić płytę?
Dzisiaj urlop, ale że miałam kilka spraw do załawtenieia., to wzięłam rower bo tak najprościej i najszybciej.
Aczkolwiek jak wiele razy tu pisałam - nie znoszę jeździć rowerem po mieście.
Musiałam na chwilę jechać do pracy.
Dziewczyny jak mnie zobaczyły w rowerowym stroju, miały ubaw.
" ale śmiesznie" - usłyszałam
" no nie dziwne, ze ci ludzie, którzy cie znają z roweru, nie poznają cię na mieście np w sukience"
No.. nie dziwne:)
A jutro góry, góry, góry....
Czyli mój żywioł, moje szczęscie, moja radość.
A dodatkowo znajomi maratonowi.
Czy jednak serce nie zadrży z tęsknoty za tą startową adrenaliną?
Zobaczymy:)
- DST 15.00km
- Czas 00:45
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 27.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 13 września 2012
Niedziela, godz.10, Tarnów, Góra św. Marcina
Opis linkaPrzypominam:)
Jeśli nie żeby wystartować, to żeby pokibicować.
warto być w niedzielę w Tarnowie
Jeśli nie żeby wystartować, to żeby pokibicować.
warto być w niedzielę w Tarnowie
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 12 września 2012
Małe xc po Buczynie
Dzisiaj będzie promocja następnego lasu.
To jest las , przez który często przejeżdżam, ale rzadko po nim jeżdżę.
Dlaczego? Bo to stosunkowo mały las i żeby się najeździć, to trzeba byłoby sporo pętli robić.
No i dzisiaj sobie urządziłam takie małe xc po Buczynie.
Ciężki dzień.. ciężki… więc chociaż z pracy wróciłam bardzo zmęczona, pomyślałam, że muszę się ruszyć , poodychać trochę świeżym powietrzem , przygotować się na jutro. Naładować akumulatory.
Ale czasu nie miałam zbyt wiele, a i ochoty żeby jechać gdzieś dalej też nie.
Pojechałam więc do Buczyny.
Buczyna jest moim lasem przydomowym, najbliższym mi. Jakieś 5 km od domu, w Zbylitowskiej Górze.
Pisałam już nieraz o tym lesie.
Tu jest zbiorowa mogiła Żydów zamordowanych przez Hitlerowców. Tu są stawki, bajorka, jeziorka, strumyczki, ścieżki, singielki, zjazdy, podjazdy i generalnie las jest mocno pofałdowany.
Wyjątkowy.
Można rzeczywiście sobie potrenować pod xc, technikę poprawiać , bo jest gdzie zjeżdżać a i jest kilka bardzo stromych podjazdów.
No to sobie pojeździłam..
Tym razem nie tylko bo czerwonym szlaku, ale po zupełnie dzikich ścieżkach, a momentami to po terenie gdzie ścieżek nie było, a czasem pokrzywy po pas ( do teraz czuje mrowienie na nogach, musiałam się solidnie poparzyć).
Było fajnie, chyba około godziny po lasku kręciłam szukając nowych ścieżek.
Trafiłam na zjazd, który kiedyś bałam się zjechać. Dzisiaj zjechałam bez zastanowienia, chociaż to akurat mądre nie było. Ledwie się utrzymałam na rowerze, bo była masa sypkiej ziemi na zjeździe i rower mi trochę "zatańczył".
Spękałam jednak na jednym bardzo stromym zjeździe.. było też na nim masę ziemi takie sypkiej i po prostu bałam się.
Niestety mam w tym roku blokadę zjazdową. Mało takich bardzo stromych zjazdów zjeżdzałam.
W Buczynie z reguły rzadko kto jeździ, ale dzisiaj jeździł biker w czerwonej koszulce:)
No i …
Ja podjeżdzałam, on zjeżdzał.. wąziutki singielek, on zobaczył mnie w ostatniej chwili…bo wyjechał zza górki, ja zdązyłam uciec w bok, wjechałam w jakieś krzaki, ale nic mi się nie stało.
Czerwony biker niestety zaliczył upadek.
Strach pomyśleć co byłoby gdyby doszło do kolizji, on jechał dość szybko bo z góry… pewnie już nie miałabym koła, a i z naszymi koścmi mogłoby być krucho.
Taki to sport nieco ekstremalny wybraliśmy.
Na szczęscie nic się nie stało.
Było fajnie, ale xc to jednak nie mój żywioł. Jeżdzenie po pętlach na dłuższą metę mnie nie kręci. Od czasu do czasu można pojeździć, ale zbyt często to nie.
Mało kilometrów, ale za to mocno treściwe.
Kiedyś bałam się tędy zjechać:)
To jest las , przez który często przejeżdżam, ale rzadko po nim jeżdżę.
Dlaczego? Bo to stosunkowo mały las i żeby się najeździć, to trzeba byłoby sporo pętli robić.
No i dzisiaj sobie urządziłam takie małe xc po Buczynie.
Ciężki dzień.. ciężki… więc chociaż z pracy wróciłam bardzo zmęczona, pomyślałam, że muszę się ruszyć , poodychać trochę świeżym powietrzem , przygotować się na jutro. Naładować akumulatory.
Ale czasu nie miałam zbyt wiele, a i ochoty żeby jechać gdzieś dalej też nie.
Pojechałam więc do Buczyny.
Buczyna jest moim lasem przydomowym, najbliższym mi. Jakieś 5 km od domu, w Zbylitowskiej Górze.
Pisałam już nieraz o tym lesie.
Tu jest zbiorowa mogiła Żydów zamordowanych przez Hitlerowców. Tu są stawki, bajorka, jeziorka, strumyczki, ścieżki, singielki, zjazdy, podjazdy i generalnie las jest mocno pofałdowany.
Wyjątkowy.
Można rzeczywiście sobie potrenować pod xc, technikę poprawiać , bo jest gdzie zjeżdżać a i jest kilka bardzo stromych podjazdów.
No to sobie pojeździłam..
Tym razem nie tylko bo czerwonym szlaku, ale po zupełnie dzikich ścieżkach, a momentami to po terenie gdzie ścieżek nie było, a czasem pokrzywy po pas ( do teraz czuje mrowienie na nogach, musiałam się solidnie poparzyć).
Było fajnie, chyba około godziny po lasku kręciłam szukając nowych ścieżek.
Trafiłam na zjazd, który kiedyś bałam się zjechać. Dzisiaj zjechałam bez zastanowienia, chociaż to akurat mądre nie było. Ledwie się utrzymałam na rowerze, bo była masa sypkiej ziemi na zjeździe i rower mi trochę "zatańczył".
Spękałam jednak na jednym bardzo stromym zjeździe.. było też na nim masę ziemi takie sypkiej i po prostu bałam się.
Niestety mam w tym roku blokadę zjazdową. Mało takich bardzo stromych zjazdów zjeżdzałam.
W Buczynie z reguły rzadko kto jeździ, ale dzisiaj jeździł biker w czerwonej koszulce:)
No i …
Ja podjeżdzałam, on zjeżdzał.. wąziutki singielek, on zobaczył mnie w ostatniej chwili…bo wyjechał zza górki, ja zdązyłam uciec w bok, wjechałam w jakieś krzaki, ale nic mi się nie stało.
Czerwony biker niestety zaliczył upadek.
Strach pomyśleć co byłoby gdyby doszło do kolizji, on jechał dość szybko bo z góry… pewnie już nie miałabym koła, a i z naszymi koścmi mogłoby być krucho.
Taki to sport nieco ekstremalny wybraliśmy.
Na szczęscie nic się nie stało.
Było fajnie, ale xc to jednak nie mój żywioł. Jeżdzenie po pętlach na dłuższą metę mnie nie kręci. Od czasu do czasu można pojeździć, ale zbyt często to nie.
Mało kilometrów, ale za to mocno treściwe.
Podjazd w Buczynie© lemuriza1972
Bajorko© lemuriza1972
Strumyk© lemuriza1972
Jeziorko© lemuriza1972
I jeszcze strumyczek© lemuriza1972
Kiedyś bałam się tędy zjechać:)
Zjazd albo .. podjazd:)© lemuriza1972
Hopki© lemuriza1972
Cmentarz Żydowski© lemuriza1972
Ścieżka© lemuriza1972
I trochę lasu jeszcze© lemuriza1972
- DST 25.00km
- Teren 16.00km
- Czas 01:42
- VAVG 14.71km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 11 września 2012
Słona Góra i Marcinka oraz superprodukcja chłopaków ze Świebodzina
Na początek film chłopaków ze Świebodzina ( nie tego od pomnika, ale naszego tarnowskiego Świebodzina).
Świebodzin to jest taka wieś, gdzie mieszka sporo kolarzy górskich na czele z Burią, ale nic dziwnego, skoro mają w zasięgu ręki Słoną Górę, to i jest gdzie trenować.
Film pokazuje możliwości Słonej.
Jak to film trochę upraszcza:), wypłaszcza i zmienia rzeczywistość ( chociaż świetnie zmontowany i brawa dla chłopaków, ze im się chciało), ale w lesie na Słonej jest naprawdę sporo świetnych stromych podjazdów i całkiem fajnych zjazdów, o czym przekonałam się dzisiaj. Po raz kolejny.
Bo dzisiaj pojechałam właśnie w tamtym kierunku, na poszukiwanie podjazdu, o którym kiedyś tu pisał Komandor.
No i znalazłam. To był ten podjazd, o którym myślałam i aż dziwię się sama sobie, że wcześniej nie próbowałam zobaczyć co w tym lesie jest. Tak sobie zawsze tylko patrzyłam myśląc: ciekawe czy da się gdzieś tamtędy wyjechać?
A jest podjazd bardzo, bardzo słuszny….
Oj tak.
Piękny naprawdę. Zrobiłam kilka zdjęć, ale jak to zdjęcia, ani piękna lasu nie oddają ani nastromienia.
W każdym bądź razie ze smutkiem muszę przyznać, ze o ile pierwsza część podjazdu na młynku jak dla mnie spokojnie do podjechania, to już w dalszej miałam spore problemy.. i do końca nie podjechałam.
Nie dociążyłam koła, sił zabrakło i .. spadek z roweru.
Ale.. ja tam jeszcze pojadę i się z nim popróbuję. Kiedyś się uda przecież.
No, ale trzeba przyznać, że łatwo nie jest, nawet jak jest sucho, tak jak dzisiaj, a podejrzewam, ze jest jest mokro, to szanse podjechania marne.
Podjazd podjazdem, ale jak się musi tam zjeżdzać!
Wreszcie znalazłam bardzo stromy zjazd! I kiedyś trzeba spróbować zjechać.
Tak…
Fajnie, fajnie…
Dzięki Komandor za podpowiedź. Właśnie takich ścieżek szukam.
Pewnie jest ich jeszcze cała masa.. nieoznaczonych żadnymi szlakami. I tylko żal… że o wielu z nim nie mamy pojęcia.
Coś mnie jednak podkusiło i zamiast dojść do asfaltu, przeszłam przez jar , bo widziałam tam ścieżkę i myślałam, że da się jechać.
Skonczyło się na przeprawianiu przez chaszcze i krzaki, do asfaltu.
Pomyślałam, ze Mirkowi by się podobało:), on lubi takie rajdowe klimaty.
Widoki ze Słonej na Pleśną i okolice piękne. Jak zwykle.
Z asfaltu tak szybko jak to było możliwe, wjechalismy do lasu.
I znowu eksploracja. Nowe ścieżki i odkrycie nowego zjazdu, który odwrotnie zamieni się w długiiii podjazd na Słoną w dużej części terenowy.
Zjechaliśmy do Poręby Radlnej i czerwonym pieszym szlakiem na Marcinkę.
Na Marcince pojeździlismy trochę po lesie , a potem jeszcze mało standardowy powrót do domu, nową dla mnie trasą po wałach wzdłuż Białej.
Fajna popołudniowa trasa.
Jak przyjechałam do domu, było już ciemno.
Zdjęcie pierwsze to początek podjazdu, w żadnym stopniu nie oddaję nastromienia, ale Komandor potwierdzi, ze podjazd wygląda imponująco.
Początek podjazdu© lemuriza1972
I widok na podjazd z góry© lemuriza1972
Widok na las, gdzieś tam miedzy drzewami rzeka Biała© lemuriza1972
Widok na Pleśną ze Słonej Góry© lemuriza1972
Jar© lemuriza1972
Ścieżka w lesie na Słonej© lemuriza1972
Bylo troche błotka© lemuriza1972
Marcinka..w oddali.. pisałam.. gdzie sie nie pojedzie tam ją widać..:)© lemuriza1972
Widok z Marcinki© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:12
- VAVG 18.18km/h
- VMAX 54.00km/h
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 999kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 września 2012
Spontaniczna , samotna improwizacja czyli szlakiem pieszym do Melsztyna przez Las Milowski
Piosenka taka, bo bardzo pasuje do tego co dzisiaj czułam i widziałam.
Bo widziałam cudny las, ptaki, żaby, bażanty, wiewiórki, sarny, piękną rzekę, góry.. no żbika i niedźwiedzia nie było.. na szczęście:)
Namawiała mnie Krysia na Jamną, namawiał Marcin B. Miała być słuszna grupa , chłopaki z UKS Wojnicz, ale…
Ja od dawna czuję, że muszę szukać nowych dróg, nowych ścieżek, żeby jazda na rowerze przynosiła mi radość.
Miałam taki plan żeby spróbować odtworzyć sobie szlak, którym jechałam przed wielu laty do Lasu Milowskiego, przez Górę Panieńską a potem przez niesamowity węgierkowośliwkowy sad, który teraz musi wyglądać oszałamiająco.
Ale całego szlaku dokładnie nie pamiętałam, a przewodnika po tarnowskich szlakach ( tego rowerowego) nie mam.
Wzięłam przewodnik po szlakach pieszych i tak przeglądając go, pomyślałam, że to jest jakiś pomysł na przyszły sezon.
Bo szlaki piesze w górach mogą być częściowo nieprzejezdne, ale na Pogórzu sprawa ma się zgoła inaczej i z niewielkimi wyjątkami wszędzie da się jechać.
Zrezygnowałam z Jamnej, bo chociaż ją uwielbiam i jest to piękne miejsce, wiedziałam, że spodziewanej rowerowej radości szlak jechany po raz.. enty nie przyniesie mi.
Pojechałam więc sama.. przed siebie, bez mapy, bez przewodnika.
Ja??? Z tą moją słabą orientacją w terenie. No cóż.. może do pewnych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć.
Do Wojnicza nieco okrężną drogą dotarłam po 20 km. Potem Wąwóz Szwedzki, kiedyś fajna droga, dzisiaj wyasfaltowana.
No i tutaj popełniłam pierwszy błąd. Wybrałam opcję żółtego szlaku rowerowego, a trzeba było skręcić na zielony ( tak myślę).
Po kilku kilometrach i żółty zniknął, a ja znalazłam się na jakiejś polnej drodze. Kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem.
Jakoś specjalnie mnie to nie przeraziło. Po prostu doszłam do wniosku, że gdzieś tam wyjadę i jakoś trafię z powrotem do domu.
Ale.. trasa była nijaka.. jakieś asfalty… trochę podjazdów, jakieś górki w tle, ale bez szału.
W końcu dojechałam do Łysej Góry i pomyślałam, że pewnie dojadę do Dębna ( już wiedziałam, ze Las Milowski na którym mi najbardziej zależało gdzieś ominęłam), a stamtąd to już powrót przez Las Radłowski, więc bez większych emocji.
Minęłam Łysą Górę i dojechałam do miejscowości Jaworsko. Nazwa mi nic nie mówiła. Pewnie powiat brzeski.
I nagle w Jaworsku zobaczyłam drogowskazy z nazwami.
Szlak pieszy do Melsztyna, szlak pieszy do Dębna.
Stałam przez chwilę zastanawiając się co robić, w którą stronę się udać.
Wybór padł na Melsztyn i myślę, że to była najlepsza decyzja jaką można było podjąć.
Dlaczego taka? Bo ta droga na Melsztyn opatrzona była znakiem „ślepa droga” a to zapowiadało przygodę i jakąś terenową drogę.
To pojechałam.
Asfalt po chwili się skończył, zaczęła się fantastyczna szutrówka z przepięknym widokiem na góry.
Zaczęłam się uśmiechać.. ale kiedy wjechałam do lasu to uśmiech miałam już od ucha do ucha i wiedziałam , że mam to o co mi chodziło.
Świetne, nowe prawdziwie mtbowskie ścieżki..
Po prostu CUDOWNE.
Singielki, koleiny, błoto, kamienie, szuter, pod górę, z góry. Po porostu WSZYSTKO!
Jechałam taka szczęśliwa, że dawno chyba nie cieszyłam się tak bardzo jadąc na rowerze.
Nawet na trasie krynickiej, bo ona chociaż piękniejsza, to jednak w 70% znana mi.
I tak sobie podążając cały czas niebieskim pieszym szlakiem dojechałam do miejsca , w którym kiedyś już byłam i zrozumiałam , że jestem w LESIE MILOWSKIM.
Czyli w końcu trafiłam tam gdzie chciałam.
Drogowskazy pokazywały drogę na szczyt Panieńskiej Góry, do Milówki i Melsztyna. Postanowiłam , że pojadę do Melsztyna.
I znowu dobra decyzja.
Cudowny zjazd przez LAS, błotne koleiny, szuter, korzenie.
Po wyjeździe z lasu widoki, widoki, widoki…
Szlak świetnie oznaczony, raz tylko nie zauważyłam skrętu do lasu i zjechałam długooooo i ostro w dół, więc kiedy zrozumiałam, ze musiałam zgubić szlak, wróciłam pod górę , długa to była wspinaczka.
A potem znowu las, cudne ścieżki… trudno mi to opisać słowami. Góra dół…
A ja cały czas uśmiechnięta… i pomyślałam, ze skoro jeszcze potrafię cieszyć się z takich rzeczy.. leśnych ścieżek, widoków, to może nie jest ze mną tak źle?
Był i cudowny wąwóz , gdzie musiałam pchać rower pod górę. Może i gdyby się bardzo postarać to dałby się wjechać.. chociaż ciężko byłoby, bo duże głazy wbite w ziemię. Ale idąc myślałam: trzeba ten szlak kiedyś pojechać odwrotnie to wąwóz będzie zjazdem, trudnym prawdziwie górskim zjazdem z adrenaliną…
Kiedy wydrapałam się z wąwozu ( to była Zawada Lańckorońska), spotkałam na drodze jakąś panią, powiedziałam jej: dzień dobry.
Ona popatrzyła na mnie: oj.. trudno.. na rowerze…
Oj to pani jest kobietą? I tak sama?
Sama- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się i pojechałam pod górę sama.
I dalej znowu jakis fajny las…a potem nagle szlak skręca i jest napis: do ruin zamku w Melsztynie.
Pomyślałam: co???? Przecież to jest na takiej górce sporej…. Będzie ciężko podjechać.
Ale podjazd był króciutki, a ja po raz pierwszy zobaczyłam z bliska ruiny, które zwykle widywałam z dołu.
Magiczne miejsce, polecam.
A jakie przecudne widoki na Dunajec z góry.
A jaki świetny zjazd w dół. Bajka!
Wyjeżdza się obok słynnej restauracji w Melsztynie, więc można wstąpić na dobry obiad.
Cudowny, nowy, cieszący oczy szlak. Polecam!
Niestety reszta drogi do Tarnowa, to kawałek główna drogą do Zakliczyna, a potem niebieskim wzdłuż Dunajca ( pięknym przecież ale tak już zjeżdzonym.. że nie zauważam, że taki jest piękny).
Pewnie można by pokombinować inny powrót, np. przez Dębno, ale ja już nie bardzo miałam siły, a i późno się robiło.
I tak sobie myślę… że nie neguję i nigdy nie negowałam jazdy po asfalcie, ale jednak mój żywioł to teren.
On sprawia mi najwięcej radości.
Po asfalcie jeżdzę zdecydowanie lepiej… podjazdy asfaltowe idą mi dość dobrze. Nie mam dobrej techniki w terenie.
Na szosie, gdybym sobie startowała w jakiś wyścigach, pewnie byłoby mi łatwiej o sukcesy, ale…
Nie potrzebne mi sukcesy, nagrody, dyplomy.
Potrzebne mi szczęście.
Kiedyś tu napisałam, że kiedy zapytała mnie koleżanka jaką dostałam nagrodę za maraton w Krakowie, odpowiedziałam: nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Bo to prawda.
Szczęście po fajnej trasie to jest największa nagroda.
Bezcenna ilość endorfin, której nie kupi się za żadne pieniądze.
Bolą mnie nogi… ale cóż to wobec tego co mam pod powiekami, tych widoków.
A teraz idę oglądać mecz żużlowców z Toruniem.
To już decydujące starcie..
Ponieważ na tarnowskim Forum Rowerum "rozgorzała" dyskusja na temat szlaków pieszych i dzielenia się nowymi trasami, postaram się podać szczegółowy opis trasy , jako że urządzeń typu GPS nie posiadam.
Dla zainteresowanych tym szlakiem ( a zaręczam , że warto).
Generalnie powinniśmy dostać sie do miejscowości Jaworsko, tam przy głownej drodze będzie drogowskaz z opisanymi szlakami ( na Melsztyn i na Dębno).
Mozna byłoby ominąć Jaworsko, jadąc z Wojnicza wprost do Milowskiego Lasu, ale nie warto bo jadąc od Jaworska szutrówką w kierunku Lasu, mamy po prawej przepiekną panoramę Beskidów, a przy dobrej pogodzie rzecz jasna i Tatr.
Do Jaworska możemy dojechać od Biadolin Szlacheckich niebieskim pieszym szlakiem przez Dębno ( wtedy możemy pooglądać Zamek) albo od Wojnicza.
Ja opisuję jak dostać się z Wojnicza do Jaworska ( ja jechałam ciut inaczej bo zbłądziłam), ale podaje trasę wg przewodnika.
Jedziemy w Wojniczu drogą na N. Sącz, za kościołem , jakieś 300 m skrecamy w prawo w żółty rowerowy szlak ( ul. Zamoście), z niej w lewo ul. Loretańską i do skrzyżowania gdzie szlak żółty łączy się z zielonym rowerowym. Jedziemy za szlakami.
w pewnym momencie opuszczamy szlak żółty ( ja pojechałam żółtym), ale powinnismy skręcić w lewo do góry ( zielony rowerowy i zielony pieszy) i dalej trzeba podążąc za zielonym pieszym tak aby dojechać do Jaworska na spotkanie z niebieskim szlakiem pieszym z Biadolin do Melsztyna.
A szlak do Melsztyna świetnie oznaczony, właściwie niewielkie mozliwości zgubienia się.
Trzeba uważać w zasadzie tylko dwa razy.. w lesie Milowskim, kiedy dojedziemy do wiaty, bo tam przed wiatą szlak skręca w prawo ( ale są drogowskazy) i po wyjeździe z lasu jakies kilka km, kiedy będziemy jechać mocno w dół drogą asfaltową , w pewnym momencie szlak skręca w prawo na łąki w kierunku lasu.
A potem generalnie nie ma problemu.
jest jeszcze jakieś odbicie na asfalcie w czarny szlak pieszy do lasu, tam sie zapędziłam, ale potem wróciłam na asfalt i na niebieski.
No i w jednym ciemnym lesie, gdzie jeździ się po swietnych singielkach, trzeba też dośc uważnie patrzeć, tam też trochę wyjechałam poza szlak, ale sie opłąciło bo widoki na Dunajec były nieziemskie.
Z Melsztyna to już według uznania. Można kombinowac. Do Zakliczyna i niebieskim rowerowym do Tarnowa, albo przez Jurasówkę , albo i przez Gromnik.
Jest długa, fajna wycieczka na cały dzień.
Polecam.
W Przewodniku "Ziemia Tarnowska. Przewodnik Pieszy", szlak jest opisany w ten sposób:
Piekny , widokowy szlak po wzniesieniach zachodniej strony Dunajca. Prowadzi przez grodzisko w Zawadzie Lanckorońskiej i ruiny zamku w Melsztynie"
Najpiękniejszy dzisiejszy widok czyli mój ukochany Dunajec w dole© lemuriza1972
Początkowe kilometry trasy. Isep© lemuriza1972
Dunajec i wzgórza naddunajcowe© lemuriza1972
Tu jeszcze był rowerowy szlak© lemuriza1972
Żaba jakaś... czy ropucha... nie wiem, nie znam się....© lemuriza1972
Wąwóz Szwedzki w Wojniczu, niestety wyasfaltowany:(© lemuriza1972
Jadąc przez Łysą Górę zobaczyłam w oddali Tarnów i naszą Świętą Górę czyli Marcinkę.
Ją widać.. wszędzie:)
Tam w oddali ujrzałam Tarnów... a byłam w Łysej Górze© lemuriza1972
Marcinka w oddali, ale słabo widoczna:(© lemuriza1972
Góry widoczne z niebieskiego pieszego szlaku do Melszytna. Pewnie Beskid Sądecki.. ale słabo sie orientuję© lemuriza1972
Droga.. zapowiedź przygody...© lemuriza1972
W Lesie Milowskim na niebieskim szlaku© lemuriza1972
W lesie...© lemuriza1972
Fajny szutrowy zjazd...© lemuriza1972
Było też troche błotka© lemuriza1972
I górki...© lemuriza1972
Gdzieś tam po drodze...© lemuriza1972
W lesie© lemuriza1972
Ścieżka© lemuriza1972
Coraz bliżej Melsztyna© lemuriza1972
Zjazd© lemuriza1972
Wąwóz...ale by sie nim zjeżdżało...© lemuriza1972
Dalsza część wąwozu... niestety zdjęcia nie oddają jego piękna© lemuriza1972
Ruiny Zamku w Melszytnie© lemuriza1972
Mury© lemuriza1972
Dunajec w dole© lemuriza1972
Żeby zrobić to zdjęcie musiałam się wdrapać na ruiny, co w butach z blokami nie jest łatwe.
Ale zwyciężyła chęć podziwiania widoku , no i te moje wspinaczkowe zapędy:)
I jeszcze raz najpiękniejsza z rzek© lemuriza1972
- DST 82.00km
- Teren 30.00km
- Czas 04:17
- VAVG 19.14km/h
- VMAX 50.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 1880kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 września 2012
W miejskiej dżungli...
W czwartek byłam w kinie. Na najnowszym filmie Allena.
Niektórzy mówili, że to słaby film, ale doszłam do wniosku, że nawet najsłabszy film Allena będzie lepszy niż wiele filmów, które obecnie są kręcone .
Film mi się podobał. I polecam. Nie jest to arcydzieło, ale to na pewno nie jest stracony czas, jest piękny Rzym, jest śmiesznie. Relaksująco.
No i dzięki temu filmowi... tuż po wyjściu z kina.. powiedziałam jedno zdanie i...
I być może za miesiąc spełni się jedno moje młodzieńcze marzenie.
Nic nie mówię, nie chcę zapeszać. życie mnie ostatnio nauczyło, żeby wiele nie oczekiwać, bo potem można się bardzo rozczarować. Więc już nie oczekuję.
Ale jak już się spełni, to z pewnością o tym napiszę.
I to takie światełko w tunelu, do którego będę zdążać. W jego kierunku, a czy sie uda dotrzeć? Zobaczymy.
A dzisiaj.. dzisiaj były plany zrobienia jednego śliwkowego szlaku:), na którym dawno nie byłam, a chciałabym jechać bardzo.
No ale pogoda plany trochę pokrzyżowała.
Więc była tylko jazda do BB na Słoneczną po smar. W sklepie spotkałam Krysię.
Taki to jest sklep, że z reguły spotyka się kogoś znajomego.
W miejskiej dżungli jazda dzisiaj, czego ja przyzwyczajona do rowerowej przestrzeni, szczerze nie lubię.
Może jak ktos na co dzien jeździ tylko i wyłącznie po mieście, to tego nie czuję.
Ale jak sie podczas każdej rowerowej przejażdżki ma przestrzeń, wolność, piekne widoki, to potem taka jazdę odbiera się tak ja ja...
Po prostu nie lubię.
Lubię swoje miasto, ale jeździć po nim, nie lubię.
Niektórzy mówili, że to słaby film, ale doszłam do wniosku, że nawet najsłabszy film Allena będzie lepszy niż wiele filmów, które obecnie są kręcone .
Film mi się podobał. I polecam. Nie jest to arcydzieło, ale to na pewno nie jest stracony czas, jest piękny Rzym, jest śmiesznie. Relaksująco.
No i dzięki temu filmowi... tuż po wyjściu z kina.. powiedziałam jedno zdanie i...
I być może za miesiąc spełni się jedno moje młodzieńcze marzenie.
Nic nie mówię, nie chcę zapeszać. życie mnie ostatnio nauczyło, żeby wiele nie oczekiwać, bo potem można się bardzo rozczarować. Więc już nie oczekuję.
Ale jak już się spełni, to z pewnością o tym napiszę.
I to takie światełko w tunelu, do którego będę zdążać. W jego kierunku, a czy sie uda dotrzeć? Zobaczymy.
A dzisiaj.. dzisiaj były plany zrobienia jednego śliwkowego szlaku:), na którym dawno nie byłam, a chciałabym jechać bardzo.
No ale pogoda plany trochę pokrzyżowała.
Więc była tylko jazda do BB na Słoneczną po smar. W sklepie spotkałam Krysię.
Taki to jest sklep, że z reguły spotyka się kogoś znajomego.
W miejskiej dżungli jazda dzisiaj, czego ja przyzwyczajona do rowerowej przestrzeni, szczerze nie lubię.
Może jak ktos na co dzien jeździ tylko i wyłącznie po mieście, to tego nie czuję.
Ale jak sie podczas każdej rowerowej przejażdżki ma przestrzeń, wolność, piekne widoki, to potem taka jazdę odbiera się tak ja ja...
Po prostu nie lubię.
Lubię swoje miasto, ale jeździć po nim, nie lubię.
- DST 20.00km
- Czas 00:56
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 30.00km/h
- HRavg 127 ( 67%)
- Kalorie 327kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 września 2012
Ostatnia edycja Pucharu Tarnowa - Zapraszamy do Tarnowa:))))))
No właśnie.. już w przyszłą niedzielę czyli 16 września br.
Ostatnia edycja... a dopiero co siedziałam i myślałam nad tekstem do folderu "pucharowego".. a to już kilka miesięcy minęło.
Podobno ma być świetna pogoda w przyszłym tygodniu, będą więc świetne warunki do jazdy i liczymy, że przybędzie wielu kolarzy ( ale i kibiców).
Tak sobie myślę, że w sobotę jest maraton w Piwnicznej u GG.. może by tak co poniektórzy tak na dobicie przyjechali do nas, do Tarnowa?
W tekście do folderu napisałam w ostatnich zdaniach :
" Od kilkunastu lat grupa entuzjastów zrzeszonych w Sokole Tarnów, dla wszystkich zakochanych w rowerach górskich, zawodowców i amatorów organizuje Puchar Tarnowa MTB. To zaszczyt, ze przyjeżdża do nas tak duża grupa zawodników, rywalizując na tarnowskich trasach".
Lech Janerka śpiewa: " Jadę na rowerze , słuchaj do byle gdzie"
A może nie "do byle gdzie" , a może do Tarnowa na nasze zawody?
Zapraszamy!"
Ja będę, co prawda, raczej tylko w charakterze kibica, ale przyjadę pokibicować tym co się mierzą z naszą Święta Górą.
Ostatnia edycja... a dopiero co siedziałam i myślałam nad tekstem do folderu "pucharowego".. a to już kilka miesięcy minęło.
Podobno ma być świetna pogoda w przyszłym tygodniu, będą więc świetne warunki do jazdy i liczymy, że przybędzie wielu kolarzy ( ale i kibiców).
Tak sobie myślę, że w sobotę jest maraton w Piwnicznej u GG.. może by tak co poniektórzy tak na dobicie przyjechali do nas, do Tarnowa?
W tekście do folderu napisałam w ostatnich zdaniach :
" Od kilkunastu lat grupa entuzjastów zrzeszonych w Sokole Tarnów, dla wszystkich zakochanych w rowerach górskich, zawodowców i amatorów organizuje Puchar Tarnowa MTB. To zaszczyt, ze przyjeżdża do nas tak duża grupa zawodników, rywalizując na tarnowskich trasach".
Lech Janerka śpiewa: " Jadę na rowerze , słuchaj do byle gdzie"
A może nie "do byle gdzie" , a może do Tarnowa na nasze zawody?
Zapraszamy!"
Ja będę, co prawda, raczej tylko w charakterze kibica, ale przyjadę pokibicować tym co się mierzą z naszą Święta Górą.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 5 września 2012
Pomigrenowo...
&feature=related
Jedyne co mam to .. góry.
Tak sobie myślę...
zwłaszcza po dzisiejszym dniu pełnym niestety dość złych emocji.
no i moje rowery, które dają trochę szczęścia i wolności. To też mam:)
Dzisiaj Mirek mi opowiadał, że wczoraj był u swojego znajomego, który wybudował pensjonat, gdzieś w okolicy Iwkowej. Piękny pensjonat ( cały z drewna) , z pięknymi widokami, 10 km od wyciągu w Laskowej, masa fajnego terenu do jazdy na rowerze.
Marzenie, prawda?
Dzisiaj niestety pomigrenowa słabość. Tak jest niestety na drugi dzień, więc nawet nie myślałam o górkach.
Pojechalismy więc z Mirkiem po Lesie, a dla mnie to i tak na dzisiaj był wysiłek ponad mozliwości...
Trochę nowych ścieżek dzisiaj, na których jednak jakos nie mogłam się skupić, ból głowy i brak koncentracji i takie tam pedałowanie.. byleby troche sie poruszać. Mięśnie wprawić w ruch i nie siedzieć w domu, bo pogoda piękna.
Czyli bez historii jazda w zasadzie.
ale za to jest plan wypadu w Tatry, na przyszły tydzień.
A w Tatrach znowu wypadek, na Świnicy.
Kolos na forum rowerum napisał że pojeździli wczoraj trochę po Słonej ( może po tych samych ścieżkach co ja) i w Dolinie Izy również byli.
Odkryłam tę Dolinę 4 lata temu.
To był dla mnie ciężki czas, ale jak tam zjechałam i te cuda zobaczyłam to uśmiechałam się sama do siebie. Mimo wszystko.
Nie wiem czy tak jeszcze potrafię.
Dzisiaj o tym myślałam.
A w Dolinie Izy nie byłam bardzo dawno, poczekam aż drzewa zabarwią się na czerwono, żółto .. wtedy pojadę.
Jedyne co mam to .. góry.
Tak sobie myślę...
zwłaszcza po dzisiejszym dniu pełnym niestety dość złych emocji.
no i moje rowery, które dają trochę szczęścia i wolności. To też mam:)
Dzisiaj Mirek mi opowiadał, że wczoraj był u swojego znajomego, który wybudował pensjonat, gdzieś w okolicy Iwkowej. Piękny pensjonat ( cały z drewna) , z pięknymi widokami, 10 km od wyciągu w Laskowej, masa fajnego terenu do jazdy na rowerze.
Marzenie, prawda?
Dzisiaj niestety pomigrenowa słabość. Tak jest niestety na drugi dzień, więc nawet nie myślałam o górkach.
Pojechalismy więc z Mirkiem po Lesie, a dla mnie to i tak na dzisiaj był wysiłek ponad mozliwości...
Trochę nowych ścieżek dzisiaj, na których jednak jakos nie mogłam się skupić, ból głowy i brak koncentracji i takie tam pedałowanie.. byleby troche sie poruszać. Mięśnie wprawić w ruch i nie siedzieć w domu, bo pogoda piękna.
Czyli bez historii jazda w zasadzie.
ale za to jest plan wypadu w Tatry, na przyszły tydzień.
A w Tatrach znowu wypadek, na Świnicy.
Kolos na forum rowerum napisał że pojeździli wczoraj trochę po Słonej ( może po tych samych ścieżkach co ja) i w Dolinie Izy również byli.
Odkryłam tę Dolinę 4 lata temu.
To był dla mnie ciężki czas, ale jak tam zjechałam i te cuda zobaczyłam to uśmiechałam się sama do siebie. Mimo wszystko.
Nie wiem czy tak jeszcze potrafię.
Dzisiaj o tym myślałam.
A w Dolinie Izy nie byłam bardzo dawno, poczekam aż drzewa zabarwią się na czerwono, żółto .. wtedy pojadę.
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:24
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 37.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 4 września 2012
Wariacje na temat Słonej
Sama pojechałam tym razem.
Miałam ochotę na jakiś teren, więc wymysliłam sobie Słoną i jej niezbadane ścieżki.
Pojechałam najpierw podjazdem Mirka , asfaltowym. To jest jakiś kilometr ostro pod górę.
Do lasu skręciłam w zupełnie nowym miejscu.
Dość dobrze mi sie pod górę jechało, ale moze dlatego, ze nie czułam presji innych, jako że jechałam sama:) i tempo dostosowywałam sobie do swoich możliwości.
W lesie fajny zjazd i na końcu niespodzianka - przejazd przez potoczek.
Potem góra, dół, góra dół. Masa fajnego terenu, walka o utrzymanie sie na rowerze. Jak w górach. Na młynku. Podjazdy, fajne zjazdy.
jeździłam i jeździłam.. gdzie mnie oczy poniosły i cieszyłam się NOWYM.
W końcu jednak dojechałam do czerwonego pieszego na Słonej, co mnie nie ucieszyło, bo znam go doskonale.
Więc zaraz gdzieś znowu zboczyłam z drogi i wpakowałam sie w taki teren, że trzeba było sie przeprawiać na piechotkę z rowerkiem.
ale w koncu doszłam do świetnej drogi ( co za podjazd i trzeba było mocno walczyć, żeby jakoś się utrzymać na rowerze).
Potem znowu nowe ścieżki i kręcenie się po Słonej.
Ile tam jest możliwości!
Niestety zbliżała się 19 i w koncu musiałam z lasu wyjechać, żeby mnie noc nie zastała.
I wtedy zauważyłam, że cos nie bardzo widzę na lewe oko. łudziłam się, ze coś mi wpadło do oka, ale niestety.. to był poczatek cholernej migreny i po chwili w ogóle niewiele widziałam.
Nie wiem jak dojechałam do domu, bo momentami jakbym traciła poczucie odległości od samochodów, przeszkód.
Jak była prosta droga to zamykałam oczy ( tak lekarze radzą zakmnąc oczy i "aurę"przeczekać, no ale chyba nie na rowerze). Dziwne uczucie jechać na rowerze z zamknietymi oczami.
Ale bez obaw , to na kilka sekund tylko robiłam, żeby sobie ulzyć.
Dojechałam.
Dzisiaj pomyślałam, ze chyba powinnam jechać do sanatorium:).
Koleżanka z pracy mnie wyśmiała i powiedziała: niby co bys tam robiła?
Jak to co?
rower bym sobie wzięła, bo do sanatorium rzecz jasna w góry bym pojechała:)
Miałam ochotę na jakiś teren, więc wymysliłam sobie Słoną i jej niezbadane ścieżki.
Pojechałam najpierw podjazdem Mirka , asfaltowym. To jest jakiś kilometr ostro pod górę.
Do lasu skręciłam w zupełnie nowym miejscu.
Dość dobrze mi sie pod górę jechało, ale moze dlatego, ze nie czułam presji innych, jako że jechałam sama:) i tempo dostosowywałam sobie do swoich możliwości.
W lesie fajny zjazd i na końcu niespodzianka - przejazd przez potoczek.
Potem góra, dół, góra dół. Masa fajnego terenu, walka o utrzymanie sie na rowerze. Jak w górach. Na młynku. Podjazdy, fajne zjazdy.
jeździłam i jeździłam.. gdzie mnie oczy poniosły i cieszyłam się NOWYM.
W końcu jednak dojechałam do czerwonego pieszego na Słonej, co mnie nie ucieszyło, bo znam go doskonale.
Więc zaraz gdzieś znowu zboczyłam z drogi i wpakowałam sie w taki teren, że trzeba było sie przeprawiać na piechotkę z rowerkiem.
ale w koncu doszłam do świetnej drogi ( co za podjazd i trzeba było mocno walczyć, żeby jakoś się utrzymać na rowerze).
Potem znowu nowe ścieżki i kręcenie się po Słonej.
Ile tam jest możliwości!
Niestety zbliżała się 19 i w koncu musiałam z lasu wyjechać, żeby mnie noc nie zastała.
I wtedy zauważyłam, że cos nie bardzo widzę na lewe oko. łudziłam się, ze coś mi wpadło do oka, ale niestety.. to był poczatek cholernej migreny i po chwili w ogóle niewiele widziałam.
Nie wiem jak dojechałam do domu, bo momentami jakbym traciła poczucie odległości od samochodów, przeszkód.
Jak była prosta droga to zamykałam oczy ( tak lekarze radzą zakmnąc oczy i "aurę"przeczekać, no ale chyba nie na rowerze). Dziwne uczucie jechać na rowerze z zamknietymi oczami.
Ale bez obaw , to na kilka sekund tylko robiłam, żeby sobie ulzyć.
Dojechałam.
Dzisiaj pomyślałam, ze chyba powinnam jechać do sanatorium:).
Koleżanka z pracy mnie wyśmiała i powiedziała: niby co bys tam robiła?
Jak to co?
rower bym sobie wzięła, bo do sanatorium rzecz jasna w góry bym pojechała:)
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:42
- VAVG 17.65km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze