Poniedziałek, 5 października 2009
Jasło maraton
Maraton nr 19
Jasło 4 października 2009 Cyklokarpaty
To miał być maraton numer 10 tego sezonu. I byłby gdybym ukonczyła Istebną.
Ale w Istebnej zawiódł rower, a może raczej moje mierne umiejetnosci rowerowego mechanika:), tak wiec Jasło było maratonem numer 9.
Było w planie nawet giga, ale… nowy rower, plus spadek formy, plus lekkie przeziebienie przed maratonem i plany się zmienily. Było mega.
W ogóle długo się zastanawiałam : jechać, nie jechać…
W srodę zadzwoniła Krysia z pytaniem: z kim jadę do Jasła?
Powiedziałam, ze nie wiem czy w ogóle pojadę.
Krysia ( a jeszcze w niedziele mówila, ze zmeczona jest sezonem) powiedziała, ze brakuje jej adrenaliny i chce jechac do Jasła:)
Powiedziała jeszcze jedno magiczne zdanie: lepiej żałować ze się pojechało, niż załować ze się nie pojechało.
Tak wiec w czwartek zapadła decyzja: jadę.
Zapakowałyśmy rowery do auta i w drogę. Pojechał z nami jeszcze Łukasz vel Perfum.
Trochę kłopotów ze znalezieniem stadionu Mosiru było:).
Krązylismy po Jaśle a za nami Andżelika i Tomek ( chyba mysleli ze znamy drogę).
W koncu jest stadion:) Na parkingu znajomi: chłopaki z Sokoła, Furman z Kowa i inni:)
Przyjeżdza Marcin z samochodem pełnym chłopaków z Wojnicza. Krysia się smieje: grzywki jadą:) ( kto zna Adriana i Jaworka wie o co chodzi)
Zimno…brrrrr… wieje mocny wiatr i długo się zastanawiam jak się ubrać.
Wiekszość wybiera wersję długą… ale ja tak strasznie nie lubie się przegrzewać…
Decyduje się jechać na krótko plus rekawki. Wybór okazuje się sluszny, na podjazdach nawet zsuwam rekawki,.
Niestety spóźniamy się troche na start i ruszamy z samego konca.
Ulicami miasta, jak zwykle bezpiecznie to nie jest , w takim tłumie jedzie się źle.
Ja dodatkowo staram się wyprzedzić jadące przede mną kobiety, bo wszystkie poustawiały sie na stracie przede mną. Udaje się wyprzedzić wiekszośc, ale jak się później okazało nie wszystkie.
Poczatek… jak zwykle dosyc cięzko pierwszy podjazd, ale już wiem, ze zawsze tak jest, wiec za bardzo się nie przejmuję. Powtarzam sobie: rozgrzejesz się zaraz, wejdziesz w swój rytm, będzie ok.
Niestety coś szwankuje tylna przerzutka, męczę się trochę bo musze jechać na średniej tarczy, a niektóre podjazdy pasowały pomielić:).
W któryms momencie dojeżdza do mnie jakiś chłopak i mówi; fajnie się za panią jedzie…
Pytam: a dlaczego?
Dobre tempo.
Może i było dobre… ale do czasu.
Gdzies przed Liwoczem skrecam na ostry podjazd, próbuje zrzucić na mlynek, spada łancuch.
Ktoś mnie mija i krzyczy: dawaj Iza.
Potem pyta: pomóc ci?
Mówie, ze nie i zakładam łancuch.
Okazuje się ze to był Tomek ( Bielu), spotykam go potem przy drodze jak ściąga bluzę ( za gorąco).
Podjazd na Liwocz robimy razem.
Mozolnie pod górę, ale nie najgorzej. Technicznie ten podjazd nie sprawia problemów ale męczy a jakże
Zreszta byłam już tutaj kiedyś z ekipą policyjną pod wodzą Janusza Tyńskiego.
Tuż przed szczytem ktos bije brawo i mówi: brawo dla pani…
Za chwilę slyszę jak dodaje: o pani jest z Tarnowa…
Tomek mowi: znają cię:)
Ale ja nie widziałam kto to był, skupiona byłam na jeździe i nawet nie spojrzałam.
Potem okazało się, ze wspołorganizator Pucharu tarnowa.
Zjazd z Liwocza dosyć koleiniasty. Wpadam w jedną z kolein, ale bez upadku, niestety upada ( przeze mnie Tomek), pewnie jechał za bliskoi nie zdązył wyhamować.
Zjazdy idą mi tak sobie.. jeszcze pracuje nad rowerem.. nie do konca go czuję.
Tomek wyprzedza mnie na ktoryms zjeździe i w zasadzie cieszę się, bo mam świadomość ze go blokuje.
Jest jako tako, chociaz za Liwoczem czuję się już zmeczona.
I wtedy przytrafia mi się koszmar…
Patrzę na licznik i już wiem co będzie.. Cyfry na liczniku się zamazują…
Będzie migrena.. na samą myśl.. robi mi się niedobrze.
Jadę.
Widze coraz gorzej, mroczki przed oczami, ciemno…
Ale jadę co mam zrobić… czuję nagly spadek siły… Jadę w zasadzie na oślep… najgorzej jest na zjazdach.. kiedy nie widzę gdzie jadę,w co wjeżdzam, czy mam przed sobą jakis korzeń, kamień.
Ale jadę.. bo co mam zrobić?
Z doświadczenia już wiem, ze te mroczki, ten rozmazany obraz mija dopiero po co najmniej półgodzinie, wiec co?Mam siedzieć i czekać?.
Jadę, jest coraz gorzej, zaczyna bolec głowa, noga ledwie podaje…
Tuz przed zjazdem na giga dojeżdza do mnie Krysia, mówię jej: Krysia nic nie widzę… nie wiem jak dalej jechać.. masakra…
Krysia mówi: zaliczyłam takiego dzwona… bark mnie boli.
Ale jedzie dalej dzielnie.
Ja zjezdzam na mega.
Kilkakrotnie myle drogę. Nie jestem w stanie skoncentrować się na niczym.. nie widze strzałek… prawie ciemność przede mną… Jadę tępo przed siebie, chyba wyglądam jak zombi..
Jadę. Muszę wyglądać jak zombi..:) na pewno:) pod górę strasznie cięzko, a mimo tego na ktoryms podjeździe mijam dwóch facetów.
Na zjazdach strasznie niebezpiecznie…
Jakies 10 km przed metą… ciemność ustepuje.. już widzę normalnie, ale bardzo boli głowa, jestem strasznie slaba.
Ale jadę. Musze dojechać do mety.
Znowu mylę drogę, który to już raz dzisiaj? 5.
Tuż przed metą… jakaś maskryczna droga.. po takich wertepach nie jechałam w zyciu.
Potem okazuje się ze to tory kolejowe, zarosniete trawą.
Nieporozumienie.
Ktoś mi mówi: tylko 2 km do mety.
Myslę sobie: człowieku.. czy ty wiesz co to znaczy 2 km.. w momencie takiego zmeczenia, migreny i po takich wertepach????
No ale jest wreszcie ta meta…
Dojeżdzam.. dlugo stoję.. ledwie zywa.. potem padam na trawę i z bólu przykładam głowę do trawy.
Boli tak strasznie… tak strasznie. Mam wrazenie, ze zwymiotuję.
Na mecie jestem 3 open, 1 w kategorii, ale czas… 3 h 38 min pozostawia wiele do życzenia.
Gdyby nie ta migrenowa przygoda myślę, ze spokojnie mogloby być z 15 min lepiej.
Ból jest tak straszny, ze ide do karetki i proszę o zastrzyk.
Dzisiaj ponad 24 h po maratonie dalej czuję się fatalnie:)
Podczas tego wyścigu miałam straszne mysli. Dawno tak źle, niepozytywnie nie myslałam podczas maratonu.
Pojawiła się nawet mysl: niepotrzebnie kupiłam nowy rower, bo NIE BĘDĘ JUŻ JEŹDZIĆ NA MARATONY!
Jestem słaba, bardzo słaba, marny ze mnie kolarz.
Trasa nie była trudna, interwałowa, troche podobna do tarnowskiej.
Troche za dużo asfaltu ( a ja załozyłam bulldogi, myslałam ze będzie mokro).
Było sucho. Nie lubie takich suchych zjazdów.
Dosyć łatwa technicznie, jakichś specjalnie trudnych elementów nie było.
Przejezdna niemalże w całości.
Ten maraton to było cierpienie i droga przez mękę.
W czasie jazdy żałowałam ze jadę, ze się zdecydowałam.
Na mecie byłam wsciekła, ze wynik kiepski.
Dzisiaj.. dzisiaj myślę inaczej.
Tak źle się czuje dzisiaj cały dzień, tak odchorowuje tę migrenę.. ze myślę, ze ukończenie tego maratonu w takim stanie to sukces.
I nawet udało mi się wyprzedzić chyba ( o ile dobrze policzyłam) 6 dziewczyn.
Krysia jako jedyna kobieta ukonczyła giga. Brawo!
Poza tym to bylo zakonczenie sezonu wiec była dekoracja klasyfikacji generalnej.
Krysi udało sie wskoczyc na 2 miejsce na giga w generalce,za Magdą Balaną, ja dzięki 3 m w Przemyslu na giga, byłam 6, a na mega w swojej kategorii dzięki dwóm zywcięstwom 4 w generalce.
Koniec sezonu.
Hurra???
Chyba nie.
Jestem zmeczona, ale wiem, ze strasznie bedzie mi brakowac tej adrenaliny.
Do zobaczenia na maratonowych trasach w przyszłym roku.
O ile finanse pozwolą stawiam na Golonkę i okazyjnie Cyklkarpaty.
No i Eska w Tarnowie, to wiadomo.
P.S Tomek podczas maratonu w Jaśle przejechał kurę...
P.S 2 Jedziemy. ja i mój Ktemek:)
http://www.galeria.cyklokarpaty.pl/?z=10&szukaj=175
Jasło 4 października 2009 Cyklokarpaty
To miał być maraton numer 10 tego sezonu. I byłby gdybym ukonczyła Istebną.
Ale w Istebnej zawiódł rower, a może raczej moje mierne umiejetnosci rowerowego mechanika:), tak wiec Jasło było maratonem numer 9.
Było w planie nawet giga, ale… nowy rower, plus spadek formy, plus lekkie przeziebienie przed maratonem i plany się zmienily. Było mega.
W ogóle długo się zastanawiałam : jechać, nie jechać…
W srodę zadzwoniła Krysia z pytaniem: z kim jadę do Jasła?
Powiedziałam, ze nie wiem czy w ogóle pojadę.
Krysia ( a jeszcze w niedziele mówila, ze zmeczona jest sezonem) powiedziała, ze brakuje jej adrenaliny i chce jechac do Jasła:)
Powiedziała jeszcze jedno magiczne zdanie: lepiej żałować ze się pojechało, niż załować ze się nie pojechało.
Tak wiec w czwartek zapadła decyzja: jadę.
Zapakowałyśmy rowery do auta i w drogę. Pojechał z nami jeszcze Łukasz vel Perfum.
Trochę kłopotów ze znalezieniem stadionu Mosiru było:).
Krązylismy po Jaśle a za nami Andżelika i Tomek ( chyba mysleli ze znamy drogę).
W koncu jest stadion:) Na parkingu znajomi: chłopaki z Sokoła, Furman z Kowa i inni:)
Przyjeżdza Marcin z samochodem pełnym chłopaków z Wojnicza. Krysia się smieje: grzywki jadą:) ( kto zna Adriana i Jaworka wie o co chodzi)
Zimno…brrrrr… wieje mocny wiatr i długo się zastanawiam jak się ubrać.
Wiekszość wybiera wersję długą… ale ja tak strasznie nie lubie się przegrzewać…
Decyduje się jechać na krótko plus rekawki. Wybór okazuje się sluszny, na podjazdach nawet zsuwam rekawki,.
Niestety spóźniamy się troche na start i ruszamy z samego konca.
Ulicami miasta, jak zwykle bezpiecznie to nie jest , w takim tłumie jedzie się źle.
Ja dodatkowo staram się wyprzedzić jadące przede mną kobiety, bo wszystkie poustawiały sie na stracie przede mną. Udaje się wyprzedzić wiekszośc, ale jak się później okazało nie wszystkie.
Poczatek… jak zwykle dosyc cięzko pierwszy podjazd, ale już wiem, ze zawsze tak jest, wiec za bardzo się nie przejmuję. Powtarzam sobie: rozgrzejesz się zaraz, wejdziesz w swój rytm, będzie ok.
Niestety coś szwankuje tylna przerzutka, męczę się trochę bo musze jechać na średniej tarczy, a niektóre podjazdy pasowały pomielić:).
W któryms momencie dojeżdza do mnie jakiś chłopak i mówi; fajnie się za panią jedzie…
Pytam: a dlaczego?
Dobre tempo.
Może i było dobre… ale do czasu.
Gdzies przed Liwoczem skrecam na ostry podjazd, próbuje zrzucić na mlynek, spada łancuch.
Ktoś mnie mija i krzyczy: dawaj Iza.
Potem pyta: pomóc ci?
Mówie, ze nie i zakładam łancuch.
Okazuje się ze to był Tomek ( Bielu), spotykam go potem przy drodze jak ściąga bluzę ( za gorąco).
Podjazd na Liwocz robimy razem.
Mozolnie pod górę, ale nie najgorzej. Technicznie ten podjazd nie sprawia problemów ale męczy a jakże
Zreszta byłam już tutaj kiedyś z ekipą policyjną pod wodzą Janusza Tyńskiego.
Tuż przed szczytem ktos bije brawo i mówi: brawo dla pani…
Za chwilę slyszę jak dodaje: o pani jest z Tarnowa…
Tomek mowi: znają cię:)
Ale ja nie widziałam kto to był, skupiona byłam na jeździe i nawet nie spojrzałam.
Potem okazało się, ze wspołorganizator Pucharu tarnowa.
Zjazd z Liwocza dosyć koleiniasty. Wpadam w jedną z kolein, ale bez upadku, niestety upada ( przeze mnie Tomek), pewnie jechał za bliskoi nie zdązył wyhamować.
Zjazdy idą mi tak sobie.. jeszcze pracuje nad rowerem.. nie do konca go czuję.
Tomek wyprzedza mnie na ktoryms zjeździe i w zasadzie cieszę się, bo mam świadomość ze go blokuje.
Jest jako tako, chociaz za Liwoczem czuję się już zmeczona.
I wtedy przytrafia mi się koszmar…
Patrzę na licznik i już wiem co będzie.. Cyfry na liczniku się zamazują…
Będzie migrena.. na samą myśl.. robi mi się niedobrze.
Jadę.
Widze coraz gorzej, mroczki przed oczami, ciemno…
Ale jadę co mam zrobić… czuję nagly spadek siły… Jadę w zasadzie na oślep… najgorzej jest na zjazdach.. kiedy nie widzę gdzie jadę,w co wjeżdzam, czy mam przed sobą jakis korzeń, kamień.
Ale jadę.. bo co mam zrobić?
Z doświadczenia już wiem, ze te mroczki, ten rozmazany obraz mija dopiero po co najmniej półgodzinie, wiec co?Mam siedzieć i czekać?.
Jadę, jest coraz gorzej, zaczyna bolec głowa, noga ledwie podaje…
Tuz przed zjazdem na giga dojeżdza do mnie Krysia, mówię jej: Krysia nic nie widzę… nie wiem jak dalej jechać.. masakra…
Krysia mówi: zaliczyłam takiego dzwona… bark mnie boli.
Ale jedzie dalej dzielnie.
Ja zjezdzam na mega.
Kilkakrotnie myle drogę. Nie jestem w stanie skoncentrować się na niczym.. nie widze strzałek… prawie ciemność przede mną… Jadę tępo przed siebie, chyba wyglądam jak zombi..
Jadę. Muszę wyglądać jak zombi..:) na pewno:) pod górę strasznie cięzko, a mimo tego na ktoryms podjeździe mijam dwóch facetów.
Na zjazdach strasznie niebezpiecznie…
Jakies 10 km przed metą… ciemność ustepuje.. już widzę normalnie, ale bardzo boli głowa, jestem strasznie slaba.
Ale jadę. Musze dojechać do mety.
Znowu mylę drogę, który to już raz dzisiaj? 5.
Tuż przed metą… jakaś maskryczna droga.. po takich wertepach nie jechałam w zyciu.
Potem okazuje się ze to tory kolejowe, zarosniete trawą.
Nieporozumienie.
Ktoś mi mówi: tylko 2 km do mety.
Myslę sobie: człowieku.. czy ty wiesz co to znaczy 2 km.. w momencie takiego zmeczenia, migreny i po takich wertepach????
No ale jest wreszcie ta meta…
Dojeżdzam.. dlugo stoję.. ledwie zywa.. potem padam na trawę i z bólu przykładam głowę do trawy.
Boli tak strasznie… tak strasznie. Mam wrazenie, ze zwymiotuję.
Na mecie jestem 3 open, 1 w kategorii, ale czas… 3 h 38 min pozostawia wiele do życzenia.
Gdyby nie ta migrenowa przygoda myślę, ze spokojnie mogloby być z 15 min lepiej.
Ból jest tak straszny, ze ide do karetki i proszę o zastrzyk.
Dzisiaj ponad 24 h po maratonie dalej czuję się fatalnie:)
Podczas tego wyścigu miałam straszne mysli. Dawno tak źle, niepozytywnie nie myslałam podczas maratonu.
Pojawiła się nawet mysl: niepotrzebnie kupiłam nowy rower, bo NIE BĘDĘ JUŻ JEŹDZIĆ NA MARATONY!
Jestem słaba, bardzo słaba, marny ze mnie kolarz.
Trasa nie była trudna, interwałowa, troche podobna do tarnowskiej.
Troche za dużo asfaltu ( a ja załozyłam bulldogi, myslałam ze będzie mokro).
Było sucho. Nie lubie takich suchych zjazdów.
Dosyć łatwa technicznie, jakichś specjalnie trudnych elementów nie było.
Przejezdna niemalże w całości.
Ten maraton to było cierpienie i droga przez mękę.
W czasie jazdy żałowałam ze jadę, ze się zdecydowałam.
Na mecie byłam wsciekła, ze wynik kiepski.
Dzisiaj.. dzisiaj myślę inaczej.
Tak źle się czuje dzisiaj cały dzień, tak odchorowuje tę migrenę.. ze myślę, ze ukończenie tego maratonu w takim stanie to sukces.
I nawet udało mi się wyprzedzić chyba ( o ile dobrze policzyłam) 6 dziewczyn.
Krysia jako jedyna kobieta ukonczyła giga. Brawo!
Poza tym to bylo zakonczenie sezonu wiec była dekoracja klasyfikacji generalnej.
Krysi udało sie wskoczyc na 2 miejsce na giga w generalce,za Magdą Balaną, ja dzięki 3 m w Przemyslu na giga, byłam 6, a na mega w swojej kategorii dzięki dwóm zywcięstwom 4 w generalce.
Koniec sezonu.
Hurra???
Chyba nie.
Jestem zmeczona, ale wiem, ze strasznie bedzie mi brakowac tej adrenaliny.
Do zobaczenia na maratonowych trasach w przyszłym roku.
O ile finanse pozwolą stawiam na Golonkę i okazyjnie Cyklkarpaty.
No i Eska w Tarnowie, to wiadomo.
P.S Tomek podczas maratonu w Jaśle przejechał kurę...
P.S 2 Jedziemy. ja i mój Ktemek:)
http://www.galeria.cyklokarpaty.pl/?z=10&szukaj=175
- DST 57.00km
- Teren 38.00km
- Czas 03:38
- VAVG 15.69km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 30 września 2009
Sroda
Czasu było niewiele, bo chciałam zobaczyc chociaż częśc meczu siatkarek ( zagrały pieknie, serce się raduje).
Tak więc o 16.45 wyruszylismy do Lasu R.
Noga dzisiaj nie podawała, ciężko mi sie pedałowało.
Stąd wątpliwości czy jechać na maraton do jasła.
Trochę zmobilzowała mnie Krysia, ktora zadzwoniła i powiedziała , ze chyba pojedzie, bo brakuje jej adrenaliny:)
Skąd ja to znam.
Bedzie tego strasznie brakować w zimie.
Tak więc o 16.45 wyruszylismy do Lasu R.
Noga dzisiaj nie podawała, ciężko mi sie pedałowało.
Stąd wątpliwości czy jechać na maraton do jasła.
Trochę zmobilzowała mnie Krysia, ktora zadzwoniła i powiedziała , ze chyba pojedzie, bo brakuje jej adrenaliny:)
Skąd ja to znam.
Bedzie tego strasznie brakować w zimie.
- DST 28.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:08
- VAVG 24.71km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 września 2009
przejażdżka
Relaks:)
Długo się zastanawiałam czy dzisiaj jechać czy nie.
Po prostu nie wyspałam się i źle sie czułam dzisiaj cały dzień. Jakby jakiś poczatek choroby.
W koncu pojechałam.
Nogi ciezkie po wczorajszym, Mirek po 10 km biegu wczoraj wiec sobie jechalismy powolutku rozmawiając.
alek sie trochę na nas zdenerowował ( że tak wolno).
Ale naprawdę nie miałam dzisiaj siły na nic więcej.
Poza tym zaczynam powoli wyluzowywać. Moze pojadę do Jasła.. nie wiem jeszcze.
ale generalnie to już koniec sezonu i czas na odpoczynek.
Długo się zastanawiałam czy dzisiaj jechać czy nie.
Po prostu nie wyspałam się i źle sie czułam dzisiaj cały dzień. Jakby jakiś poczatek choroby.
W koncu pojechałam.
Nogi ciezkie po wczorajszym, Mirek po 10 km biegu wczoraj wiec sobie jechalismy powolutku rozmawiając.
alek sie trochę na nas zdenerowował ( że tak wolno).
Ale naprawdę nie miałam dzisiaj siły na nic więcej.
Poza tym zaczynam powoli wyluzowywać. Moze pojadę do Jasła.. nie wiem jeszcze.
ale generalnie to już koniec sezonu i czas na odpoczynek.
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 września 2009
Jamna
Dawno sie tak nie wytyrałam po terenie ( chyba od maratonu w Krakowie, nie jechałam takiej dluższej trasy w terenie).
Dawno tez nie jechałam na wycieczkę, a tym bardziej taką mocna grupą wycieczkową.
Krystyna, Adam, Trzech Panów T z MPEC-u, Olek, Tata Olka, Tomek, Grzesiek, Lutek, no i ja.
Jak na matronie:).
Do zakliczyna samochodami, a potem jak to Krysia ładnie okresliła - wariacje na temat Jamnej.
Nie zdawałam sobie sprawy, ze takie świetne szlaki są na Jamnej.
Na samą Jamną wjeżdzalismy chyba kilka razy, na kilka mozliwych sposóbów.
podjazdy były wymagające, naprawdę, trzebabyło mocno walczyć zeby utrzymać sie na rowerze.
a ile interesujących zjazdów:).
Miałam mocny kryzys około 30 km... jak na maratonie, ale chyba za mało zjadłam.
Wczesniej jakoś w miare dzielnie trzymałam się całej stawki.
Potem już troche były tyły niestety:(.No ale grupa była mocna, sami wyjadacze, plus mistrzyni giga Krystyna.
Nastepny kryzys tuz pod koniec.
No ale trasa naprawde była wymagająca.. teren, teren, teren. Prawdziwe mtb.
A jeden zjazd to był CUD... jak w Krynicy, jak w Szczawnicy, jak w Głuszycy.. czyli prawdziwy górski, trudny zjazd.
Zaprzyjaźniłam sie ze swoim nowym rowerkiem.
Bałam sie tego wyjazdu, a okazało sie ze trzeba odblokować psychikę, nie mysleć ze to nowy rower... tylko jechać SWOJE.I zamiast hamowac wciąż, pracować ciałem, jak na magnusie.
Odstawałam na tych zjazdach, ale nie najgorzej było. Jeszcze kilka wyjazdów i będzie ok. Jednym słowem zaczelismy wspołpracowac z rowerkiem.
Zdarzył sie mały upadeczek, wpadłam w koleinę na trawiastym zjeździe. No ale niegroźny na szczescie.
Były tez elementy akrobatyki:). Zjazd, zakręt a za zakretem pieniek.. juz w momencie jak skręciłam kierownicą wiedziałam, ze pod złym katem wjechałam i ze bedzie upadek ( zresztą Krysia mówiła ze wydzwoniła tam kiedys pieknie).
Tak wiec zeskoczyłam z roweru i uciekałam przed nim:) zeby mnie nie poharatał.
KTMek wiec ochrzony, juz sobie poupadał. Juz jest przykurzony:)
dzisiaj specjalnego blota nie było, raczej bardzo sucho, ale trochę sie ubrudził:)
jedzie się super.
Bajer naprawdę.
A Jamna, jak to jamna... piękna... i naprawde nie zdawałam sobie sprawy ze jest tyle mozliwości w okolicach jamnej, ze mozna 60 km prawie wykrecić w samym terenie. trudnym terenie.
Udany dzień:)
Dawno tez nie jechałam na wycieczkę, a tym bardziej taką mocna grupą wycieczkową.
Krystyna, Adam, Trzech Panów T z MPEC-u, Olek, Tata Olka, Tomek, Grzesiek, Lutek, no i ja.
Jak na matronie:).
Do zakliczyna samochodami, a potem jak to Krysia ładnie okresliła - wariacje na temat Jamnej.
Nie zdawałam sobie sprawy, ze takie świetne szlaki są na Jamnej.
Na samą Jamną wjeżdzalismy chyba kilka razy, na kilka mozliwych sposóbów.
podjazdy były wymagające, naprawdę, trzebabyło mocno walczyć zeby utrzymać sie na rowerze.
a ile interesujących zjazdów:).
Miałam mocny kryzys około 30 km... jak na maratonie, ale chyba za mało zjadłam.
Wczesniej jakoś w miare dzielnie trzymałam się całej stawki.
Potem już troche były tyły niestety:(.No ale grupa była mocna, sami wyjadacze, plus mistrzyni giga Krystyna.
Nastepny kryzys tuz pod koniec.
No ale trasa naprawde była wymagająca.. teren, teren, teren. Prawdziwe mtb.
A jeden zjazd to był CUD... jak w Krynicy, jak w Szczawnicy, jak w Głuszycy.. czyli prawdziwy górski, trudny zjazd.
Zaprzyjaźniłam sie ze swoim nowym rowerkiem.
Bałam sie tego wyjazdu, a okazało sie ze trzeba odblokować psychikę, nie mysleć ze to nowy rower... tylko jechać SWOJE.I zamiast hamowac wciąż, pracować ciałem, jak na magnusie.
Odstawałam na tych zjazdach, ale nie najgorzej było. Jeszcze kilka wyjazdów i będzie ok. Jednym słowem zaczelismy wspołpracowac z rowerkiem.
Zdarzył sie mały upadeczek, wpadłam w koleinę na trawiastym zjeździe. No ale niegroźny na szczescie.
Były tez elementy akrobatyki:). Zjazd, zakręt a za zakretem pieniek.. juz w momencie jak skręciłam kierownicą wiedziałam, ze pod złym katem wjechałam i ze bedzie upadek ( zresztą Krysia mówiła ze wydzwoniła tam kiedys pieknie).
Tak wiec zeskoczyłam z roweru i uciekałam przed nim:) zeby mnie nie poharatał.
KTMek wiec ochrzony, juz sobie poupadał. Juz jest przykurzony:)
dzisiaj specjalnego blota nie było, raczej bardzo sucho, ale trochę sie ubrudził:)
jedzie się super.
Bajer naprawdę.
A Jamna, jak to jamna... piękna... i naprawde nie zdawałam sobie sprawy ze jest tyle mozliwości w okolicach jamnej, ze mozna 60 km prawie wykrecić w samym terenie. trudnym terenie.
Udany dzień:)
- DST 60.00km
- Teren 55.00km
- Czas 04:47
- VAVG 12.54km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 września 2009
KTM Jazda druga
Piekna pogoda.
Dzisiaj od rana wydzwaniali do mnie amatorzy wspolnej przejażdżki.
Tyle ze nie wszyscy mogli o tej samej godzinie.
W koncu o 12.30 ( bo rano zakupy, sprzątanie) wyjechaliśmy z Alkiem i Tomkiem.
Plan był taki: chciałam trochę popodjezdzac zeby wypróbować KTM-a , ale przede wszystkim zjechać przynajmniej jeden terenowy zjazd zeby zobaczyc czy w ogóle dam radę zjeżdżać ( jako że jutro jest plan wycieczki na Jamną, a Magnus nie całkiem sprawny).
Wyszło w sumie tak ze zjazdów terenowych było 3:)
Zaczelismy od niebieskiego szlaku przez Buczynę, nad Dunajcem, do Dąbrówki Szczepanowskiej i moim ulubionym terenowym podjazdem ( jak to powiedział Tomek.. wyssysającym siły:). Fakt , jestem w stanie pokonac go tylko na młynku i to musze sie mocno starać bo opony tracą przyczepność ( szuter, piasek).
Potem chwile jeszcze mozolnego wspinania sie asfaltem w kierunku Lubinki, potem już troche szybciej.
Dojeżdzamy do szlabanu , za ktorym Dolina Izy ( moje ubiegłoroczne odkrycie, alek nadał temu miejscu taką nazwę).
Nie miałam Doliny Izy w planie, ale alek mnie namówił.
Łatwo nie było.. bo 3 km w dół po luźnych kamieniach, a moj KTMek delikatny a ja z nim jeszcze nie do konca zaprzyjaźniona.
jechałam duzo wolniej niż zwykle:( a na dwóch zakretach to mnie tak wyniosło ze szok...Myślę, ze swoje robią tez szybkie Pythony. Nie jeździłam nigdy na Pythonach. Osttanio tylko na Bulldogach.
Ale doszłam do wniosku ze wszystko jest w mojej głowie.
Rower , fakt inaczej sie zachowuje, ale to przede wszystkim ja inaczej sie zachowuje, usztywniam sie, hamuje tam gdzie wystarczy ciałem popracować...
Wracamy 3 km pod górę, trzeba sie sporo napracować bo po tych luźnych kamieniach jedzie sie ciężko.
ale za to widoki przepiekne...
Wjeżdzamy na Lubinkę a z Lubinki zjazdem wzdłuż wąwozu, który pokazała mi Krystyna.
jest troche niebezpieczny, zarosniety przez krzaki i koleiniasty.
Nie jadę bardzo szybko, ale już duzo pewniej niż poprzedni zjazd.
Wyjezdzamy na stromy podjazd na Wał i mozolnie wspinamy sie po góre, pewnie ze 3 km.
Niestety droga, ktora kiedys byla szutrowa ( w lesie) już wyasfaltowana.
Jak wiele w okolicy. Niedługo nie bedzie po czym jeździć.
Rower.... pod górę.. leciutko... na płaskim mknie jak wyścigówka.
Chłopaki też próbuja i sa zachwceni.
Tomek mówi, ze niesamowicie przyspiesza.
Z Wału decyduje sie na zjazd żółtym pieszym. To jest jeden z trudniejszych w okolicy, ale stwierdzam ze musze sie odważyć, ze skoro na Magnusie go przejeżdzam bez problemów, musze i na KTM-ie spróbować.
Jadę nieco wolniej niż zwykle, ale bez wiekszych problemów.
Przypominam sobie ze mam pracować ciałem i nie hamować zbyt mocno, bo zylety mam nie hamulce.
Fajna wycieczka, jechalismy bardzo spokojnie.
Dawno nie jechałam tak po prostu wycieczkowo.
Jutro nastepna próba.
a po wycieczce umyłam Magnusa , bo stał brudny po ostatniej jeździe po Lesie. Zal mi sie go zrobiło.
KTM-a też trochę opłukałam bo sie przykurzył:)
Dzisiaj od rana wydzwaniali do mnie amatorzy wspolnej przejażdżki.
Tyle ze nie wszyscy mogli o tej samej godzinie.
W koncu o 12.30 ( bo rano zakupy, sprzątanie) wyjechaliśmy z Alkiem i Tomkiem.
Plan był taki: chciałam trochę popodjezdzac zeby wypróbować KTM-a , ale przede wszystkim zjechać przynajmniej jeden terenowy zjazd zeby zobaczyc czy w ogóle dam radę zjeżdżać ( jako że jutro jest plan wycieczki na Jamną, a Magnus nie całkiem sprawny).
Wyszło w sumie tak ze zjazdów terenowych było 3:)
Zaczelismy od niebieskiego szlaku przez Buczynę, nad Dunajcem, do Dąbrówki Szczepanowskiej i moim ulubionym terenowym podjazdem ( jak to powiedział Tomek.. wyssysającym siły:). Fakt , jestem w stanie pokonac go tylko na młynku i to musze sie mocno starać bo opony tracą przyczepność ( szuter, piasek).
Potem chwile jeszcze mozolnego wspinania sie asfaltem w kierunku Lubinki, potem już troche szybciej.
Dojeżdzamy do szlabanu , za ktorym Dolina Izy ( moje ubiegłoroczne odkrycie, alek nadał temu miejscu taką nazwę).
Nie miałam Doliny Izy w planie, ale alek mnie namówił.
Łatwo nie było.. bo 3 km w dół po luźnych kamieniach, a moj KTMek delikatny a ja z nim jeszcze nie do konca zaprzyjaźniona.
jechałam duzo wolniej niż zwykle:( a na dwóch zakretach to mnie tak wyniosło ze szok...Myślę, ze swoje robią tez szybkie Pythony. Nie jeździłam nigdy na Pythonach. Osttanio tylko na Bulldogach.
Ale doszłam do wniosku ze wszystko jest w mojej głowie.
Rower , fakt inaczej sie zachowuje, ale to przede wszystkim ja inaczej sie zachowuje, usztywniam sie, hamuje tam gdzie wystarczy ciałem popracować...
Wracamy 3 km pod górę, trzeba sie sporo napracować bo po tych luźnych kamieniach jedzie sie ciężko.
ale za to widoki przepiekne...
Wjeżdzamy na Lubinkę a z Lubinki zjazdem wzdłuż wąwozu, który pokazała mi Krystyna.
jest troche niebezpieczny, zarosniety przez krzaki i koleiniasty.
Nie jadę bardzo szybko, ale już duzo pewniej niż poprzedni zjazd.
Wyjezdzamy na stromy podjazd na Wał i mozolnie wspinamy sie po góre, pewnie ze 3 km.
Niestety droga, ktora kiedys byla szutrowa ( w lesie) już wyasfaltowana.
Jak wiele w okolicy. Niedługo nie bedzie po czym jeździć.
Rower.... pod górę.. leciutko... na płaskim mknie jak wyścigówka.
Chłopaki też próbuja i sa zachwceni.
Tomek mówi, ze niesamowicie przyspiesza.
Z Wału decyduje sie na zjazd żółtym pieszym. To jest jeden z trudniejszych w okolicy, ale stwierdzam ze musze sie odważyć, ze skoro na Magnusie go przejeżdzam bez problemów, musze i na KTM-ie spróbować.
Jadę nieco wolniej niż zwykle, ale bez wiekszych problemów.
Przypominam sobie ze mam pracować ciałem i nie hamować zbyt mocno, bo zylety mam nie hamulce.
Fajna wycieczka, jechalismy bardzo spokojnie.
Dawno nie jechałam tak po prostu wycieczkowo.
Jutro nastepna próba.
a po wycieczce umyłam Magnusa , bo stał brudny po ostatniej jeździe po Lesie. Zal mi sie go zrobiło.
KTM-a też trochę opłukałam bo sie przykurzył:)
- DST 50.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:58
- VAVG 16.85km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 25 września 2009
KTM jazda pierwsza:)
Nasza pierwsza "randka".
No nie do konca udana, ale ja wierzę, ze się dotrzemy.
Było spokojnie i leniwie. Duzo rozmawialiśmy z Mirkiem o rowerze, trochę się przesiadalismy ( mój jest fajny ale ten jego z tytanu.. bajer po prostu).
Ktmek sunie pieknie... amor wybiera tak, ze bajeczka po prostu, ale .. mam probemy z hamowaniem i wchodzeniem w zakręty... nie jestem przyzwczajona do takiej siły hamowania. Skonczyło sie tak , ze na zakręcie, glupim zakręcie w Lesie Radłowskim wydzowoniłam.
Wstyd.
Jutro jadę "uczyć się" jazdy, w górki.
Podjeżdzać bedzie fajnie, ale zjazdów sie boję bardzo.
jakoś tak niepewnie sie czuję.
Muszę pojeździć po prostu, wyczuć mojego nowego rumaka.
Pozycja.. nawet ok, tego sie bałam.. ze bedzie mi bardzo niewygodnie. Ale jest ok.
W trakcie jazdy znaleźlismy malutkiego kotka... no nie mozna go było tak zostawić i doholowalismy go do miejsca gdzie jakieś dzieciaki robiły ognisko i obiecały go nakarmić.
JUTRO GÓRKI, HURRAAA!!!!
Dziękuję wszystkim za bardzo pochlebne opinie na temat mojego rowerka i nie tylko.
Pozdrawiam
No nie do konca udana, ale ja wierzę, ze się dotrzemy.
Było spokojnie i leniwie. Duzo rozmawialiśmy z Mirkiem o rowerze, trochę się przesiadalismy ( mój jest fajny ale ten jego z tytanu.. bajer po prostu).
Ktmek sunie pieknie... amor wybiera tak, ze bajeczka po prostu, ale .. mam probemy z hamowaniem i wchodzeniem w zakręty... nie jestem przyzwczajona do takiej siły hamowania. Skonczyło sie tak , ze na zakręcie, glupim zakręcie w Lesie Radłowskim wydzowoniłam.
Wstyd.
Jutro jadę "uczyć się" jazdy, w górki.
Podjeżdzać bedzie fajnie, ale zjazdów sie boję bardzo.
jakoś tak niepewnie sie czuję.
Muszę pojeździć po prostu, wyczuć mojego nowego rumaka.
Pozycja.. nawet ok, tego sie bałam.. ze bedzie mi bardzo niewygodnie. Ale jest ok.
W trakcie jazdy znaleźlismy malutkiego kotka... no nie mozna go było tak zostawić i doholowalismy go do miejsca gdzie jakieś dzieciaki robiły ognisko i obiecały go nakarmić.
JUTRO GÓRKI, HURRAAA!!!!
Dziękuję wszystkim za bardzo pochlebne opinie na temat mojego rowerka i nie tylko.
Pozdrawiam
- DST 29.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.22km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 września 2009
KTM
Pojawił się wlasciwie .. niespodziewanie.
Pojawił się bez fanfar, powitania itp.
Stanął skromnie w przedpokoju , obok wysluzonego Magnusa i stoi sobie ( mam nadzieję, ze sie nie pogryzą:)).
KTM Race Line.
Czarno-biało-pomaranczowy.
Zgrabny, niezbyt cięzki, z piekną Rebą z przodu:).
Hm... gdyby ktos 3 lata temu powiedział mi ze kupię rower za ktory pewnie mogłabym mieć ... co prawda stare ale auto... popukałabym sie w głowę ( samochodu zresztą nie mam, ale mam dwa rowery i kiedys na pewno kupie sobie jeszcze szosę:))
Tak sie w życiu wszystko zmienia...
Jakos nie dociera do mnie jeszcze , ze to MÓJ KTM.
Jakoś nie ma aż takiej radości, jak wtedy kiedy kupiłam Magnusa.
Moze dlatego, ze przz te 3 lata juz tyle pieknych rowerów się naooglądałam...
Ale i tak leżąc w wannie otworzyłam drzwi od łazienki i się mu przygladałam... z miłoscią już:)
Nie zdążyłam za bardzo pojeździć. Ot wkoło Mirka sklepu i z ul Indyka do domu...
ale juz wiem... on płynie, lekko... zwiewnie... a amor łyka krawęzniki tak ze nie czuję prawie.
KTM... ja nie wiem co oznacza ten skrót, ale już sobie wymysliłam...
KOBIETA TEŻ MOŻE ( dobrze rzecz jasna jeździć na rowerze)
KTM... ( jako hasło przed wyscigiem) K... TERAZ MY !
Jest piekny... ale to mój Magnus bedzie tym pierwszym w moim sercu. To on przejechal ze mną 18 maratonów.. to dzięki niemu złapałam bakcyla mtb.
Magnus forever.
jeszcze bedzie przepięknie i niejedną trase razem objedziemy!
Magnus nie idzie w odstawkę, Magnus po prostu będzie odpoczywał od wyścigów.
taka sobie.. bardzo zasluzona,wczesniejsza emerytura, ale bardzo aktywna, bo bedziemy razem trenować:)
a do KTMa własnie zamotowałam koszyki na bidon i uchwyt na pompke i jestem z siebie dumna, ze mi sie udało:)
I nawet spać mi sie nie chce iść z wrażenia.
I tylko szkoda, ze pierwsza jazda dopiero w.. piatek, bo jutro jadę do Kowa, na szkolenie, wrócę .. późno...nie zdążę ....szkoda
Pojawił się bez fanfar, powitania itp.
Stanął skromnie w przedpokoju , obok wysluzonego Magnusa i stoi sobie ( mam nadzieję, ze sie nie pogryzą:)).
KTM Race Line.
Czarno-biało-pomaranczowy.
Zgrabny, niezbyt cięzki, z piekną Rebą z przodu:).
Hm... gdyby ktos 3 lata temu powiedział mi ze kupię rower za ktory pewnie mogłabym mieć ... co prawda stare ale auto... popukałabym sie w głowę ( samochodu zresztą nie mam, ale mam dwa rowery i kiedys na pewno kupie sobie jeszcze szosę:))
Tak sie w życiu wszystko zmienia...
Jakos nie dociera do mnie jeszcze , ze to MÓJ KTM.
Jakoś nie ma aż takiej radości, jak wtedy kiedy kupiłam Magnusa.
Moze dlatego, ze przz te 3 lata juz tyle pieknych rowerów się naooglądałam...
Ale i tak leżąc w wannie otworzyłam drzwi od łazienki i się mu przygladałam... z miłoscią już:)
Nie zdążyłam za bardzo pojeździć. Ot wkoło Mirka sklepu i z ul Indyka do domu...
ale juz wiem... on płynie, lekko... zwiewnie... a amor łyka krawęzniki tak ze nie czuję prawie.
KTM... ja nie wiem co oznacza ten skrót, ale już sobie wymysliłam...
KOBIETA TEŻ MOŻE ( dobrze rzecz jasna jeździć na rowerze)
KTM... ( jako hasło przed wyscigiem) K... TERAZ MY !
Jest piekny... ale to mój Magnus bedzie tym pierwszym w moim sercu. To on przejechal ze mną 18 maratonów.. to dzięki niemu złapałam bakcyla mtb.
Magnus forever.
jeszcze bedzie przepięknie i niejedną trase razem objedziemy!
Magnus nie idzie w odstawkę, Magnus po prostu będzie odpoczywał od wyścigów.
taka sobie.. bardzo zasluzona,wczesniejsza emerytura, ale bardzo aktywna, bo bedziemy razem trenować:)
a do KTMa własnie zamotowałam koszyki na bidon i uchwyt na pompke i jestem z siebie dumna, ze mi sie udało:)
I nawet spać mi sie nie chce iść z wrażenia.
I tylko szkoda, ze pierwsza jazda dopiero w.. piatek, bo jutro jadę do Kowa, na szkolenie, wrócę .. późno...nie zdążę ....szkoda
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 września 2009
Wtorek
Najpierw bardzo wolno... bo dzisiaj w Tarnowie odbył sie dzień bez samochodu..
Tak wiec przejechałam przez miasto na Plac Sobieskiego ( jak ja nie znoszę jeżdzenia przez miasto, naprawde boje sie tych sciezek rowerowych).
Potem pojechalismy ulicami Tarnowa, wolno.
Zbyt wiele to nas nie było.
I tak naprawdę to nie była impreza dla nas, bo my nie jeździmy po miescie.
To byla impreza dla tych, ktorzy korzystają z tych nieszczesnych ściezek rowerowych.
Po "imprezie" traska Lipie- pieszy szlak do krzyża, potem Klikowa, Biała i do Mościc z grupa znajomych starych :) andżelika, łukasz, maciek plus trzy osoby z forum rowerum.
Było miło:)
Tak wiec przejechałam przez miasto na Plac Sobieskiego ( jak ja nie znoszę jeżdzenia przez miasto, naprawde boje sie tych sciezek rowerowych).
Potem pojechalismy ulicami Tarnowa, wolno.
Zbyt wiele to nas nie było.
I tak naprawdę to nie była impreza dla nas, bo my nie jeździmy po miescie.
To byla impreza dla tych, ktorzy korzystają z tych nieszczesnych ściezek rowerowych.
Po "imprezie" traska Lipie- pieszy szlak do krzyża, potem Klikowa, Biała i do Mościc z grupa znajomych starych :) andżelika, łukasz, maciek plus trzy osoby z forum rowerum.
Było miło:)
- DST 35.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:41
- VAVG 20.79km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 września 2009
Niedziela Puchar Tarnowa
Wsiadłam na rower i pojechałam pokibicować tarnowskim bikerom w ostatniej edycji Pucharu.
Pojechałam sobie wzdłuż obwodnicy, potem szutrowym podjazdem od Tarnowca... oj jak chciało sie jeździć. pogoda piekna...
Ale.. boli troche obtłuczone wczoraj ciało, zwłaszcza lokieć na każdej nierówności daje sie we znaki.
Także dałam sobie dzisiaj spokój. Jutro pojadę. Trzeba jeszcze pojeździć przez 2 tygodnie bo chyba pojade do Jasła na Cyklo.
Jakoś trzeba byłoby fajnie zakonczyć ten sezon, zeby nie pozostaly złe wspomnienia.
Na Pucharze Tarnowa masa znajomych.
Duzo ludzi pyta mnie kiedy wystartuje na Marcince...
Hm... moze kiedyś...
Jak uznam, ze moja technika sie na tyle poprawiła, ze dam radę...
Konkurencja na Marcince jest ogromna.. pewnie zostałabym zdublowana przez taką np. Katarzynę Szczurek albo Justynę Kowalczyk z RMF Pepsi Max.
Puchar Tarnowa ma naprawdę mocną obsadę.
Ale moze kiedyś.
Juz powoli mija mi żal po Istebnej. Juz myślę o następnym sezonie.. o tym jak sie do niego przygotować.
Będę walczyć. Chcę mocno zawalczyć w przyszłym sezonie. wiem, ze stać mnie na więcej, tylko trzeba trochę inaczej potrenować.
Pojechałam sobie wzdłuż obwodnicy, potem szutrowym podjazdem od Tarnowca... oj jak chciało sie jeździć. pogoda piekna...
Ale.. boli troche obtłuczone wczoraj ciało, zwłaszcza lokieć na każdej nierówności daje sie we znaki.
Także dałam sobie dzisiaj spokój. Jutro pojadę. Trzeba jeszcze pojeździć przez 2 tygodnie bo chyba pojade do Jasła na Cyklo.
Jakoś trzeba byłoby fajnie zakonczyć ten sezon, zeby nie pozostaly złe wspomnienia.
Na Pucharze Tarnowa masa znajomych.
Duzo ludzi pyta mnie kiedy wystartuje na Marcince...
Hm... moze kiedyś...
Jak uznam, ze moja technika sie na tyle poprawiła, ze dam radę...
Konkurencja na Marcince jest ogromna.. pewnie zostałabym zdublowana przez taką np. Katarzynę Szczurek albo Justynę Kowalczyk z RMF Pepsi Max.
Puchar Tarnowa ma naprawdę mocną obsadę.
Ale moze kiedyś.
Juz powoli mija mi żal po Istebnej. Juz myślę o następnym sezonie.. o tym jak sie do niego przygotować.
Będę walczyć. Chcę mocno zawalczyć w przyszłym sezonie. wiem, ze stać mnie na więcej, tylko trzeba trochę inaczej potrenować.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 września 2009
Porażka
Tak.. tyle (9 km) zdążylam przejechać na maratonie w Istebnej , zanim mój Magnus odmówił wspołpracy.
Zamiast radości, jest wiec wielki żal, zamiast miejsca 6 w generalce , jest miejsce 10 ( gorsze nie w ub roku).
Tyle pracy i.. łzy i żal.
Gdyby to sie stało później.. tobym moze jakoś doszła do mety... a tak.. trzeba było zglosić Panu w biurze: zgłaszam , ze numer 3572 juz nie jedzie...
Przytrafiło mi sie DNF po raz pierwszy w życiu...
Okropne uczucie, zwłaszcza jeśli wyścig jest decydujący.
A wszystko układało się fajnie.
Wyjechaliśmy o 16.00 z Tarnowa w przeddzień wyścigu. Co prawda jechało sie strasznie długo, ale towarzystwo fajne:)
Wizyta w Biurze Zawodów, potem wyprawa na pizzę ( gdzie spotykamy przemiłą pare kolarzy z Tarnowa w barwach AZS AE Subaru).
Potem lądujemy na naszej kwaterze. Dostajemy przepiekny drewniany domek ( cos pieknego) z salonem , kuchnią , łazienką i antresolą do spania.
Mam jednak straszne, okropne sny...
Zresztą myśl o tym ze w koncu moze przytrafić mi sie jakas awaria prześladowała mnie na długo przed tymi zawodami.
Bo przeciez jak do tej pory przejeżdzałam kazdy maraton bezawaryjnie.
Start.. stoje sobie na poczatku sektora III, co za komfort.
Swieci słonce, gra golonkowa muzyka.
Chwilę rozmawiam z Pauliną.
Dowiaduje sie ze dzisiaj na mega jedzie Justyna Frączek.. No cóż.. bedzie jedno miejsce gorzej na pewno:)
jest dobrze.
Ruszamy... najpierw jest bardzo ciasno, jakis długi asfaltowy podjazd.. jedzie sie jako tako.
Mijam jakąs strasznie mocno dyszacą dziewczynę i myślę: no to ze mną nie jest żle, owszem podjazd męczy ale az tak nie dyszę.
Potem zaczyna sie podjazd szutrowy.. tutaj już czuję mocne zmeczenie i pojawiają sie mysli charakterystczne: po co mi to? eee.. bez sensu... bede sobie tak jechać.. o jakiej walce ja myślałam, skoro już nie mam sily...
A potem pierwszy zjazd... oj, niebezpieczny... wąski taki hopkowaty i sliski... jadę ostrożnie , hamulce pracuują cały czas...
Zjazd konczy sie jakims potokiem, ale zeby go przejechać jest jeszcze stromo w dół , dwa warianty prawy, lewy, wybieram lewy, przejeżdzam, ktoś za mną jedzie i slyszę trask, huk i głosne kurwa.
Wiec ciesze sie ze mnie udało sie pokonac ten zjad.
Łapię rytm, jedzie sie dobrze. Myślę: jest ok.. juz pojadę...
I... zaczynają sie jakies asfaltowe płyty, wchodzę za szybko i pod złym katem w zakręt i koło wpada w szczelinę pomiedzy plytami... leżę jak dluga.. rozbite kolano, łokieć, biodro.
Ale to nic.. jest adrenalina wiec nie boli...
Tylko.. mija mnie z 50 osób chyba.. zanim zdołałam pozbierać bidony i siebie
Wsiadam na rower.. cos jest nie tak.. coś ociera w tylnym kole...
Staję, ale nic nie widze.. Jadę.. myślę; jakos dojadę...
Jest ostry zjazd łąką.. niebezpieczny ale jest ok.
Zaczyna sie podjazd.
Zrzucam ... i spada łancuch, klinuje sie... nie mogę sobie z nim poradzić, co założe, wypada za kasetę... Mijaja mnie chyba wszyscy...
w koncu zakładam...podjeżdzam 5 metrów... trzask.. łancuch smetnie zwisa..
Biorę go do dłoni i robie wtył zwrot.
Nie mam skuwacza, nie umiem skuwać, przerzutka chyba rozlegulowana, a ja nie umiem regulować...
Nikogo juz nie ma na trasie.. niby kto ma mi pomóc?
wiec w tył zwrot i myslę sobie: jest 9 km do startu.. dojdę...
I łzy płyną prawie.. bo juz wiem.. ze nici z dobrego miejsca w generalce, ze wypadnę z dziesiątki pewnie.
Szczescie w nieszczesciu spotykam jakiegos milego kierowcę, który ładuje rower do samochodu i podwozi mnie do Istebnej.
I siedzę na stracie/mecie, ktoś naprawia rower, ktos opatruje mi rany a mnie łzy ciekną.. z żalu, zlosci..
I tysiące myśli: gdybym umiałam to naprawiać, gdybym pojechała jeden wyścig wiecej...
gdyby, gdyby... gdyby...
Potem okazuje sie, ze pewnie byłabym 6 dzisiaj, nie wszystkie rywalki przyjechały. Ze wystarczyło mi .. po prostu przejechać.. zeby zając dobre miejsce w generalce.
Zal jest podwojny.
No ale jak to powiedział Mirek: jest jakiś cel na przyszły sezon.
Tak wiec nie udał sie i mnie i Magnusowi ten ostatni wspolny wyścig.
Kiepskie to było pożegnanie... ale coż...
Kiedyś cos takiego musiało sie zdarzyć...
Tylko dlaczego akurat wczoraj?
Podczas dekoracji nareszcie udało mi sie poznać "na żywo", a nie tylko przez internet Romka Pietruszkę - dumę wszystkich mieleckich kolarzy:)
Bardzo sympatyczny chłopak i bardzo mu kibicuję.
Zamiast radości, jest wiec wielki żal, zamiast miejsca 6 w generalce , jest miejsce 10 ( gorsze nie w ub roku).
Tyle pracy i.. łzy i żal.
Gdyby to sie stało później.. tobym moze jakoś doszła do mety... a tak.. trzeba było zglosić Panu w biurze: zgłaszam , ze numer 3572 juz nie jedzie...
Przytrafiło mi sie DNF po raz pierwszy w życiu...
Okropne uczucie, zwłaszcza jeśli wyścig jest decydujący.
A wszystko układało się fajnie.
Wyjechaliśmy o 16.00 z Tarnowa w przeddzień wyścigu. Co prawda jechało sie strasznie długo, ale towarzystwo fajne:)
Wizyta w Biurze Zawodów, potem wyprawa na pizzę ( gdzie spotykamy przemiłą pare kolarzy z Tarnowa w barwach AZS AE Subaru).
Potem lądujemy na naszej kwaterze. Dostajemy przepiekny drewniany domek ( cos pieknego) z salonem , kuchnią , łazienką i antresolą do spania.
Mam jednak straszne, okropne sny...
Zresztą myśl o tym ze w koncu moze przytrafić mi sie jakas awaria prześladowała mnie na długo przed tymi zawodami.
Bo przeciez jak do tej pory przejeżdzałam kazdy maraton bezawaryjnie.
Start.. stoje sobie na poczatku sektora III, co za komfort.
Swieci słonce, gra golonkowa muzyka.
Chwilę rozmawiam z Pauliną.
Dowiaduje sie ze dzisiaj na mega jedzie Justyna Frączek.. No cóż.. bedzie jedno miejsce gorzej na pewno:)
jest dobrze.
Ruszamy... najpierw jest bardzo ciasno, jakis długi asfaltowy podjazd.. jedzie sie jako tako.
Mijam jakąs strasznie mocno dyszacą dziewczynę i myślę: no to ze mną nie jest żle, owszem podjazd męczy ale az tak nie dyszę.
Potem zaczyna sie podjazd szutrowy.. tutaj już czuję mocne zmeczenie i pojawiają sie mysli charakterystczne: po co mi to? eee.. bez sensu... bede sobie tak jechać.. o jakiej walce ja myślałam, skoro już nie mam sily...
A potem pierwszy zjazd... oj, niebezpieczny... wąski taki hopkowaty i sliski... jadę ostrożnie , hamulce pracuują cały czas...
Zjazd konczy sie jakims potokiem, ale zeby go przejechać jest jeszcze stromo w dół , dwa warianty prawy, lewy, wybieram lewy, przejeżdzam, ktoś za mną jedzie i slyszę trask, huk i głosne kurwa.
Wiec ciesze sie ze mnie udało sie pokonac ten zjad.
Łapię rytm, jedzie sie dobrze. Myślę: jest ok.. juz pojadę...
I... zaczynają sie jakies asfaltowe płyty, wchodzę za szybko i pod złym katem w zakręt i koło wpada w szczelinę pomiedzy plytami... leżę jak dluga.. rozbite kolano, łokieć, biodro.
Ale to nic.. jest adrenalina wiec nie boli...
Tylko.. mija mnie z 50 osób chyba.. zanim zdołałam pozbierać bidony i siebie
Wsiadam na rower.. cos jest nie tak.. coś ociera w tylnym kole...
Staję, ale nic nie widze.. Jadę.. myślę; jakos dojadę...
Jest ostry zjazd łąką.. niebezpieczny ale jest ok.
Zaczyna sie podjazd.
Zrzucam ... i spada łancuch, klinuje sie... nie mogę sobie z nim poradzić, co założe, wypada za kasetę... Mijaja mnie chyba wszyscy...
w koncu zakładam...podjeżdzam 5 metrów... trzask.. łancuch smetnie zwisa..
Biorę go do dłoni i robie wtył zwrot.
Nie mam skuwacza, nie umiem skuwać, przerzutka chyba rozlegulowana, a ja nie umiem regulować...
Nikogo juz nie ma na trasie.. niby kto ma mi pomóc?
wiec w tył zwrot i myslę sobie: jest 9 km do startu.. dojdę...
I łzy płyną prawie.. bo juz wiem.. ze nici z dobrego miejsca w generalce, ze wypadnę z dziesiątki pewnie.
Szczescie w nieszczesciu spotykam jakiegos milego kierowcę, który ładuje rower do samochodu i podwozi mnie do Istebnej.
I siedzę na stracie/mecie, ktoś naprawia rower, ktos opatruje mi rany a mnie łzy ciekną.. z żalu, zlosci..
I tysiące myśli: gdybym umiałam to naprawiać, gdybym pojechała jeden wyścig wiecej...
gdyby, gdyby... gdyby...
Potem okazuje sie, ze pewnie byłabym 6 dzisiaj, nie wszystkie rywalki przyjechały. Ze wystarczyło mi .. po prostu przejechać.. zeby zając dobre miejsce w generalce.
Zal jest podwojny.
No ale jak to powiedział Mirek: jest jakiś cel na przyszły sezon.
Tak wiec nie udał sie i mnie i Magnusowi ten ostatni wspolny wyścig.
Kiepskie to było pożegnanie... ale coż...
Kiedyś cos takiego musiało sie zdarzyć...
Tylko dlaczego akurat wczoraj?
Podczas dekoracji nareszcie udało mi sie poznać "na żywo", a nie tylko przez internet Romka Pietruszkę - dumę wszystkich mieleckich kolarzy:)
Bardzo sympatyczny chłopak i bardzo mu kibicuję.
- DST 9.00km
- Teren 5.00km
- Aktywność Jazda na rowerze





