Niedziela, 23 października 2011
Babia Góra po raz drugi w tym roku
Byłam już na Babiej w tym roku ( styczeń), ale mam ogromny sentyment do tej góry,bo od niej zaczęła się moja przygoda zimowa z Górami.
Wtedy szłam niepewna.. czy dam radę, czy podołam, wczoraj szłam.. jak stary wyjadacz:)
No bo skoro się wchodzi zimą na Kozi, Giewont , Czerwone Wierchy, latem łazi po Orlej Perci, to Babia już jest tylko namiastką…:) zimowego chodzenia po górach. Zresztą Adam by powiedział, ze to nie góry:)
Ale była to bardzo miła namiastka, w sam raz na rozruch po przerwie w zimowym łażeniu.
Chociaż czy można to nazwać "zimowym łażeniem" skoro jeszcze jest jesień?
Wyjazd zorganizował Pan Boguś K. z Wyższej Szkoły Biznesu, pasjonat sportu i turystyki.
Miałam już przyjemność być z tą grupą na Andrzejkach na Brzance.
Zebrała się sporo bo prawie 40 osób, co jak się okazało potem stanowiło pewien problem podczas wędrówki.
Wyjazd do Zawoi o 6 rano w sobotę. No ale co tam.. skoro się jedzie w góry, to pobudka o 5 rano naprawdę nie stanowi wielkiego problemu.
W autobusie krzykliwie i wesoło co drazni mnie początkowo. Jestem bardzo niewyspana ( jakieś niecałe 3 godz snu) i liczyłam na to, że pospię w autobusie.
Nic z tego.
Marcin, który po raz pierwszy jedzie z tą grupą, nie ma żadnych problemów z asymilacją i nie daje nam odpocząć .. od siebie:)
Zaraz po przyjeździe do Zawoi ruszamy w trasę.
Jest rześko, ale jeszcze nie zimno.
Ruszamy z Andżeliką.
Góry nie są dla mnie teren rywalizacji i nie chodzę specjalnie szybko, ale lubię utrzymywać pewien stały rytm.
Początkowo idą z nami Marcin i Sylwek, ale odpadają w pewnym momencie.
Pojawia się śnieg. Sporo śniegu.
Do Schroniska docieramy w składzie Andżelika, ja i Mateusz ( nie wiem czy nie pomyliłam imienia) i długoooooooo czekamy na resztę.
Niestety planowana wędrówka Percią Akademicką nie dochodzi do skutku, pan Bogdan po kontakcie z GOPREM mówi nam , ze szlak jest oblodzony , a łancuchy poprzymarzały do skał.
Idziemy więc tradycyjnie:)
No nie jest specjalnie łatwo, bo bardzo slisko.
Marcin i Sylwek w jakichś „slickowych” butach mają ogromne problemy.
Totalnie bezmyślne zachowanie. Cud, ze im się nic nie stało.
Nie maja też czapek, rękawiczek, a ja wiem przecież, jak bardzo wieje na Babiej.
Grupa jest bardzo zróznicowana. Rózny poziom i dlatego tez o róznym czasie docieramy w różne punkty.
Mówię do Andżeliki: nie idźmy szybko, bo jak dojdziemy na szczyt będziemy musiało długo czekać na resztę.
Podobno idąc w górach trzeba dostosować tempo do najsłabszego. Pewnie tak, ale było nam ciężko.
nie szłysmy specjalnie szybko. Naprawdę. Co jakiś czas robiłysmy przystanki, ale i tak kiedy doszłysmy na szczyt, to czekałysmy na reszte grupy z pół godziny , jeśli nie dłużej.
Zmarzłysmy tam, pomimo tego, że nie wiało az tak bardzo.
Niestety chociaż przez dwa dni dopisywała nam piękna słoneczna pogoda, na szczycie chmury skutecznie przysłoniły Tatry.
Zejście chociaż technicznie nietrudne, to jednak wymagało maksymalnej koncentracji, bo było bardzo ślisko.
W drodze byliśmy ok. 4 i pół godziny, a więc niedługo.
A wieczorkiem była impreza, która zaczęła się już o 18 i skutkiem tego o 22 byłam już w łóżku.
Poprzednia nieprzespana noc dała znać o sobie i po prostu musiałam się wyspać.
Drugi dzień też piękny słoneczny, niestety zbyt mało czasu żeby iść gdzieś dalej na szlak.
I tak oto po krótkim spacerze wylądowalismy w przytulnej restauracji w Zawoi na kawie. I nie skonczyło się na kawie, bo była i szarlotka i herbata i piwo i zupa cebulowa.
Fajnie spędzony czas, z górami i w miłym towarzystwie.
Ośrodek , w którym spalismy też bardzo fajny i jedzonko dobre.
Perfect.
Ale czułam pomimo tego pewien .. deficyt.
W przyszły weekend będzie już pełnia szczęścia:)





Wtedy szłam niepewna.. czy dam radę, czy podołam, wczoraj szłam.. jak stary wyjadacz:)
No bo skoro się wchodzi zimą na Kozi, Giewont , Czerwone Wierchy, latem łazi po Orlej Perci, to Babia już jest tylko namiastką…:) zimowego chodzenia po górach. Zresztą Adam by powiedział, ze to nie góry:)
Ale była to bardzo miła namiastka, w sam raz na rozruch po przerwie w zimowym łażeniu.
Chociaż czy można to nazwać "zimowym łażeniem" skoro jeszcze jest jesień?
Wyjazd zorganizował Pan Boguś K. z Wyższej Szkoły Biznesu, pasjonat sportu i turystyki.
Miałam już przyjemność być z tą grupą na Andrzejkach na Brzance.
Zebrała się sporo bo prawie 40 osób, co jak się okazało potem stanowiło pewien problem podczas wędrówki.
Wyjazd do Zawoi o 6 rano w sobotę. No ale co tam.. skoro się jedzie w góry, to pobudka o 5 rano naprawdę nie stanowi wielkiego problemu.
W autobusie krzykliwie i wesoło co drazni mnie początkowo. Jestem bardzo niewyspana ( jakieś niecałe 3 godz snu) i liczyłam na to, że pospię w autobusie.
Nic z tego.
Marcin, który po raz pierwszy jedzie z tą grupą, nie ma żadnych problemów z asymilacją i nie daje nam odpocząć .. od siebie:)
Zaraz po przyjeździe do Zawoi ruszamy w trasę.
Jest rześko, ale jeszcze nie zimno.
Ruszamy z Andżeliką.
Góry nie są dla mnie teren rywalizacji i nie chodzę specjalnie szybko, ale lubię utrzymywać pewien stały rytm.
Początkowo idą z nami Marcin i Sylwek, ale odpadają w pewnym momencie.
Pojawia się śnieg. Sporo śniegu.
Do Schroniska docieramy w składzie Andżelika, ja i Mateusz ( nie wiem czy nie pomyliłam imienia) i długoooooooo czekamy na resztę.
Niestety planowana wędrówka Percią Akademicką nie dochodzi do skutku, pan Bogdan po kontakcie z GOPREM mówi nam , ze szlak jest oblodzony , a łancuchy poprzymarzały do skał.
Idziemy więc tradycyjnie:)
No nie jest specjalnie łatwo, bo bardzo slisko.
Marcin i Sylwek w jakichś „slickowych” butach mają ogromne problemy.
Totalnie bezmyślne zachowanie. Cud, ze im się nic nie stało.
Nie maja też czapek, rękawiczek, a ja wiem przecież, jak bardzo wieje na Babiej.
Grupa jest bardzo zróznicowana. Rózny poziom i dlatego tez o róznym czasie docieramy w różne punkty.
Mówię do Andżeliki: nie idźmy szybko, bo jak dojdziemy na szczyt będziemy musiało długo czekać na resztę.
Podobno idąc w górach trzeba dostosować tempo do najsłabszego. Pewnie tak, ale było nam ciężko.
nie szłysmy specjalnie szybko. Naprawdę. Co jakiś czas robiłysmy przystanki, ale i tak kiedy doszłysmy na szczyt, to czekałysmy na reszte grupy z pół godziny , jeśli nie dłużej.
Zmarzłysmy tam, pomimo tego, że nie wiało az tak bardzo.
Niestety chociaż przez dwa dni dopisywała nam piękna słoneczna pogoda, na szczycie chmury skutecznie przysłoniły Tatry.
Zejście chociaż technicznie nietrudne, to jednak wymagało maksymalnej koncentracji, bo było bardzo ślisko.
W drodze byliśmy ok. 4 i pół godziny, a więc niedługo.
A wieczorkiem była impreza, która zaczęła się już o 18 i skutkiem tego o 22 byłam już w łóżku.
Poprzednia nieprzespana noc dała znać o sobie i po prostu musiałam się wyspać.
Drugi dzień też piękny słoneczny, niestety zbyt mało czasu żeby iść gdzieś dalej na szlak.
I tak oto po krótkim spacerze wylądowalismy w przytulnej restauracji w Zawoi na kawie. I nie skonczyło się na kawie, bo była i szarlotka i herbata i piwo i zupa cebulowa.
Fajnie spędzony czas, z górami i w miłym towarzystwie.
Ośrodek , w którym spalismy też bardzo fajny i jedzonko dobre.
Perfect.
Ale czułam pomimo tego pewien .. deficyt.
W przyszły weekend będzie już pełnia szczęścia:)

Początek szlaku na Babią© lemuriza1972

Idziemy dalej:)© lemuriza1972

Widoczek ze szlaku© lemuriza1972

Dwie Andżeliki i jedna Iza:)© lemuriza1972

Prawie na szczycie:)© lemuriza1972

a na dole jesień...© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 października 2011
Zbieg okoliczności łagodzących..
Taka piosenka na początek. Dlaczego? Bo bardzo mi się podoba i.. jeszcze z kilku innych względów.
Umówiłam się dzisiaj na rower z Mirkiem, ale Mirek jak to Mirek, asfaltuje wszystkie fajne drogi i ściezynki naszego pieknego powiatu, więc musiał zostać w pracy.
Postanowiłam więc jechać sama.
W piwnicy niespodzianka… kapeć w tylnym kole.. i gonitwa myśli: wracać do domu? nie jechać? Ale, ale.. jestem już ubrana.. szkoda… Zmieniać? Nie chce mi się… KTMa nie wezmę bo raz że nie ma świateł, dwa kompletnie nieprzygotowany do jazdy/ Co robić?
Zmieniać! Trzeba jechać.
Poszło dość sprawnie, chociaż drutówki sprawiają mi więcej problemów przy zmianie dętki.
Trasa krótka i bardzo spokojnie… Tym bardziej, że wiał mocny wiatr i jechało się naprawdę cięzko. Koncówka już w ciemnościach.
Taka sobie jazda znowu posezonowa… coraz bardziej myśli moje biegną w kierunku zimy.. basenu, biegówek , gór
Zdjęcia autorstwa Bikeholików

Bikeholikowe zbiorcze:)© lemuriza1972

Czwórka Bikeholików© lemuriza1972

Z Pauliną© lemuriza1972

Tam wszędzie tak© lemuriza1972

Napadało śniegu© lemuriza1972
- DST 29.00km
- Czas 01:19
- VAVG 22.03km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 października 2011
O zgrupowaniu Bikeholików i o basenie
Zdecydowałam się na wyjazd na tzw zgrupowanie Bikeholików z jednej prostej przyczyny ( nie żeby brakowało mi wyjazdów weekendowych, czy wypadów w góry, bo tych naprawdę jest dużo w tym roku) – chciałam poznać Bikeholików.
Nie miałam zbyt wielu okazji – kilka słów na maratonie z niektórymi, to wszystko.
Poza tym chciałam też towarzyszyć Paulinie, w końcu jesteśmy tylko we dwie – kobiety, w tej zacnej grupie.
Rano pociąg do Krakowa ( zimnooooo), w Płaszowie czeka Paulina, Stachu i Borys.
Jedziemy na Chyżne, a potem do Zuberca.
Pogoda taka sobie, mgła, wilgotno, mało przyjemnie.
Hotel może nie luksusowy, ale czysty, to najważniejsze.
Idziemy na spacer, im wyżej w górę, tym więcej śniegu. Tak, tak, tak .. właśnie śniegu…. 15 października a ja już widzę śnieg i już budzi się tęsknota za zimowymi wyprawami.
Długo idziemy jakąś asfaltową drogą ( jak do Morskiego Oka), coraz więcej śniegu. Dochodzimy do schroniska, za nim zamarznięty stawek.
Są też tacy, którzy wyruszają w trasę na rowerach ( ja roweru nie wzięłam , i dobrze, bo moje stopy tego mrozu nie wytrzymałby).
A potem obiad w pięknej góralskiej knajpie, z góralską muzyką w tle. No i te słowackie potrawy…. Mniam, uwielbiam… a tak dawno nie jadłam.
Po obiedzie część jedzie na baseny termalne. My z Pauliną do hotelu, trochę czytamy, ja trochę przysypiam, przychodzą chłopaki i zapraszają na dół. Schodzimy. Miłe towarzystwo, Zlaty bażant:)
I kolacja , znowu obfita a po kolacji posiadówka przy piwie. Dużo śmiechu.
Ale jesteśmy z Pauliną dość zmęczone i idziemy wcześnie spać.
Rano budzi nas przepiękne słońce i po śniadaniu , zaraz po 9, wyruszamy na szlak. Szlak nie jest trudny, idzie się fajnie, słonce grzeje. Znowu im wyżej, tym więcej śniegu. Dochodzimy do wysokości 1300 m npm i musimy wracać, bo o 13 jest obiad.
Fajny to był spacerek, taki niespieszny. Trochę brakowało mi takich wyjść w góry, niespiesznych, bez ściganctwa. W drodze około 4 godziny.
Obiadek znowu bardzo smaczny.
No i czas ruszać w drogę, oczywiście na Zakopiance kłopoty, ale jestem o 19 w domu.
Bardzo fajny, sympatyczny wyjazd. Cieszę się, ze pojechałam.
Po drodze ,idąc sobie górami znowu miałam mnóstwo refleksji pt : mam szczęście do ludzi w zyciu.
A dzisiaj postanowiłam skonczyć z odpoczynkiem i sportowym lenistwem i poszłam na basen.
Własciwie od dwóch lat nie pływałam już tak jak dzisiaj ( bo nie pływałam, nie licząc jakis nędznych kilku ruchów w wodzie, w lecie).
Więc jak na taką przerwę nie było źle. 35 min , 40 długości, to niezły wynik wydaje mi się. Byłam przygotowania na to, ze będzie gorzej.
Jutro chyba rower, potem przerwa, a w sobotę rajd na Babią Górę:)
--




Nie miałam zbyt wielu okazji – kilka słów na maratonie z niektórymi, to wszystko.
Poza tym chciałam też towarzyszyć Paulinie, w końcu jesteśmy tylko we dwie – kobiety, w tej zacnej grupie.
Rano pociąg do Krakowa ( zimnooooo), w Płaszowie czeka Paulina, Stachu i Borys.
Jedziemy na Chyżne, a potem do Zuberca.
Pogoda taka sobie, mgła, wilgotno, mało przyjemnie.
Hotel może nie luksusowy, ale czysty, to najważniejsze.
Idziemy na spacer, im wyżej w górę, tym więcej śniegu. Tak, tak, tak .. właśnie śniegu…. 15 października a ja już widzę śnieg i już budzi się tęsknota za zimowymi wyprawami.
Długo idziemy jakąś asfaltową drogą ( jak do Morskiego Oka), coraz więcej śniegu. Dochodzimy do schroniska, za nim zamarznięty stawek.
Są też tacy, którzy wyruszają w trasę na rowerach ( ja roweru nie wzięłam , i dobrze, bo moje stopy tego mrozu nie wytrzymałby).
A potem obiad w pięknej góralskiej knajpie, z góralską muzyką w tle. No i te słowackie potrawy…. Mniam, uwielbiam… a tak dawno nie jadłam.
Po obiedzie część jedzie na baseny termalne. My z Pauliną do hotelu, trochę czytamy, ja trochę przysypiam, przychodzą chłopaki i zapraszają na dół. Schodzimy. Miłe towarzystwo, Zlaty bażant:)
I kolacja , znowu obfita a po kolacji posiadówka przy piwie. Dużo śmiechu.
Ale jesteśmy z Pauliną dość zmęczone i idziemy wcześnie spać.
Rano budzi nas przepiękne słońce i po śniadaniu , zaraz po 9, wyruszamy na szlak. Szlak nie jest trudny, idzie się fajnie, słonce grzeje. Znowu im wyżej, tym więcej śniegu. Dochodzimy do wysokości 1300 m npm i musimy wracać, bo o 13 jest obiad.
Fajny to był spacerek, taki niespieszny. Trochę brakowało mi takich wyjść w góry, niespiesznych, bez ściganctwa. W drodze około 4 godziny.
Obiadek znowu bardzo smaczny.
No i czas ruszać w drogę, oczywiście na Zakopiance kłopoty, ale jestem o 19 w domu.
Bardzo fajny, sympatyczny wyjazd. Cieszę się, ze pojechałam.
Po drodze ,idąc sobie górami znowu miałam mnóstwo refleksji pt : mam szczęście do ludzi w zyciu.
A dzisiaj postanowiłam skonczyć z odpoczynkiem i sportowym lenistwem i poszłam na basen.
Własciwie od dwóch lat nie pływałam już tak jak dzisiaj ( bo nie pływałam, nie licząc jakis nędznych kilku ruchów w wodzie, w lecie).
Więc jak na taką przerwę nie było źle. 35 min , 40 długości, to niezły wynik wydaje mi się. Byłam przygotowania na to, ze będzie gorzej.
Jutro chyba rower, potem przerwa, a w sobotę rajd na Babią Górę:)
--

W Tatrach słowackich© lemuriza1972

Jeziorko:)© lemuriza1972

Siwy Wierch© lemuriza1972

:))))© lemuriza1972

Kolacja© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 października 2011
Bikeholicy w Tatrach
https://picasaweb.google.com/104515750706593299248/ZgrupowanieCzyliWielkaBiesiada1516112011#5664130641642618258
Zdjęcia Pauliny:)
Bardzo się cieszę, ze zdecydowałam sie na ten wyjazd.
Byli Bikeholicy, były Tatry, było słońce, był śnieg.
Reszta jutro:)
Tekst i zdjęcia
Zdjęcia Pauliny:)
Bardzo się cieszę, ze zdecydowałam sie na ten wyjazd.
Byli Bikeholicy, były Tatry, było słońce, był śnieg.
Reszta jutro:)
Tekst i zdjęcia

W trasie© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 12 października 2011
Las
Chciałam pojeździć i pogadać z Mirkiem, ale nie bylo ani jazdy ani gadania za bardzo.
Wiało okrutnie,więc cięzko sie jechało.Nogi miałam dzisiaj jak z ołowiu... przez ten wiatr niewiele słyszałam, wiec cięzko się rozmawiało.
Trochę Lasem, trochę asfaltem, ot takie posezonowe jeżdżenie.
Bez celu wyraźnego, tylko i wyłącznie dla przyjemności.
Jesiennie mocno... liści dużo... zapachy liści butwiejących.
Zmarzły mi stopy, wiał taki zimny wiatr..
Wiało okrutnie,więc cięzko sie jechało.Nogi miałam dzisiaj jak z ołowiu... przez ten wiatr niewiele słyszałam, wiec cięzko się rozmawiało.
Trochę Lasem, trochę asfaltem, ot takie posezonowe jeżdżenie.
Bez celu wyraźnego, tylko i wyłącznie dla przyjemności.
Jesiennie mocno... liści dużo... zapachy liści butwiejących.
Zmarzły mi stopy, wiał taki zimny wiatr..
- DST 29.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:24
- VAVG 20.71km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 11 października 2011
Night Rider
Po 9 dniach znowu na rowerze... to jak dla mnie okropnie długi czas:)
Przyjemnie było "rozkręcić" nogi.
Miało być zupełnie relaksacyjnie, ale mnie pare razy poniosło i pocisnełam mocniej.
Już po ciemku i nawet trochę padało.
Nie lubię jeździć po ciemku. Słabo widzę:), z tego też powodu nie skorzystam z propozycji chłopaków z Rowerowania czyli wyjazdu nocnego na Skrzyczne.
Zabiłabym się gdzieś tam.
No to zaczynam sobie taki fajny okres roztrenowujący. W przyszłym tygodniu pojde na basen.
Pieknie jesiennie sie zrobilo. Masa liści:)
a ja.. cóż zawsze się z zycia cieszyłam mocno, teraz cieszę sie podwójnie.
Mirek powiedziałby znowu: bo u Ciebie szklanka nie tyle jest pełna do połowy, co sie z niej w ogóle przelewa:)
Tak, tak, tak.
dzisiaj nawet pulsaka nie brałam, Totalny luz:)
P.S Nowa płyta Kaśki Nosowskiej.. rewelacja..
Tyle,ze trzeba jej posłuchać w wielkim skupieniu. Najlepiej położyć sie do łóżka, zgasić światło.Słuchać.
Przyjemnie było "rozkręcić" nogi.
Miało być zupełnie relaksacyjnie, ale mnie pare razy poniosło i pocisnełam mocniej.
Już po ciemku i nawet trochę padało.
Nie lubię jeździć po ciemku. Słabo widzę:), z tego też powodu nie skorzystam z propozycji chłopaków z Rowerowania czyli wyjazdu nocnego na Skrzyczne.
Zabiłabym się gdzieś tam.
No to zaczynam sobie taki fajny okres roztrenowujący. W przyszłym tygodniu pojde na basen.
Pieknie jesiennie sie zrobilo. Masa liści:)
a ja.. cóż zawsze się z zycia cieszyłam mocno, teraz cieszę sie podwójnie.
Mirek powiedziałby znowu: bo u Ciebie szklanka nie tyle jest pełna do połowy, co sie z niej w ogóle przelewa:)
Tak, tak, tak.
dzisiaj nawet pulsaka nie brałam, Totalny luz:)
P.S Nowa płyta Kaśki Nosowskiej.. rewelacja..
Tyle,ze trzeba jej posłuchać w wielkim skupieniu. Najlepiej położyć sie do łóżka, zgasić światło.Słuchać.
- DST 20.00km
- Czas 00:58
- VAVG 20.69km/h
- VMAX 30.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 października 2011
O politycznych "zalotnikach", cudnym życiu i kilka zdjęć z Odysei
Kiedy pierwszy raz usłyszałam tę piosenkę, jeszcze nie załapałam o co chodzi. Dopiero przy drugim przesłuchaniu… Dobry tekst.
Na czasie.
Pełno „zalotników” na plakatach i ulotkach.
To już prawie tydzień bez roweru.
Celowo.
Tak postanowiłam.
Odpoczęłam. Uporządkowałam inne sprawy i powoli będę wracać do sportowego zycia. Przez ten miesiąc nieco innego. Pewnie basen, duzo gór mam nadzieję, w tym teamowy wyjazd w Tatry słowackie, może ścianka, takie są plany.
To był taki dobry tydzien, jakiego dawno nie miałam.
Doniesiono mi z Jaworzyny, że śnieg spadł.
Cud! Zima idzie. Będzie pięknie.
Dzisiaj wreszcie wywołałam zdjęcia. Z Tatr. Z zimy. Z roweru. Z Węgier.
Oglądałam na przystanku, ktos tam z boku podpatrywał i pewnie w tej „pani” ze zdjęć nie odnalazł pani z przystanku, w żakieciku, z torebeczką itd.:).
A ja oglądałam te zdjęcia i myślałam o tym jakie mam cudne życie.
Tatry, wspin na skale, Odyseja, Maratony, Budapeszt… Życie moje.
Dobre, świetne. A ostatnimi dniami jest już w ogóle wyśmienite, aż czasem się boję żeby mnie ktoś nie obudził.
I tylko po cichu powiem, ze ten portal ma w tym spory udział. Może kiedyś Wam opowiem.

Bikeholicy na Odysei© lemuriza1972

Koncentracja© lemuriza1972

Jedziemy© lemuriza1972

Z Mirkiem© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 października 2011
The Winner is....:))))
Będę się chwalić dzisiaj.
Mogę?
Ale odczuwam potrzebę podzielenia się moją radością.
Wczoraj nie pisałam tego, ale z moją ręką było .. dramatycznie. Nie mogłam nic zrobic w domu, podnieść czegokolwiek. Zrobiłam na noc solidny okład i czekałam co będzie rano.
Rano okazało się.. lepiej. Rzecz jasna nie idealnie, ale lepiej.
Rano jak Mirek podjechał pod mój blok i zobaczył mnie z zabandażowaną ręką, zapytał: aż tak źle?
Uśmiechnełam się i powiedziałam: to jest wojna psychologiczna. Na wszystkich forach napisałam , ze nie mogę utrzymać kierownicy w ręce. Ubrałam na siebie koszulkę „Pure Mountain Biking. Mtbmarathon.com”
Oczywiście to był żart.
W czasie drogi uświadomiłam sobie, że te 6 min przewagi, to nie jest duzo, biorąc pod uwagę ze 2 para, to faceci i że może się zdarzyć i tak, że nie tylko para nam zagrozi.
Powiedziałam o tym Mirkowi, ale za chwile powiedziałam też:
E tam.. niech oni się martwią. To oni mają problem, bo przegrywają z kobietą i to oni muszą nas gonić.
I z takim podjeściem wyjechałam na trasę.
Miałam wziąć ketonal, ale w ostatniej chwili stwierdziłam, ze chyba nie, ze jakos wytrzymam, a ketonal mógłby mnie osłabić.
I poszło. Szybko od samego początku. Zaczyna się jakis podjazd w lesie, piach.. ale myślę sobie: Iza, nie wolno ci odpuścić, nie wolno.
Mam pewnie szał w oczach, a raczej olbrzymią determinację i patrzę tylko na przednie koło i czasem na Mirka.
Kiedys widziałam zdjęcie Mai W. z jakiegoś wyścigu, chyba tego o Mistrzostwo Swiata w ub roku. To COŚ co miała w oczach zapamiętałam na zawsze.
I wciąż myślałam: nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Wracając z pierwszego punktu spotykamy goniącą nas parę. Sa blisko, musieli pocisnąć, więc jadę tak szybko jak mogę. Utrzymujemy cały czas dośc dużą przewagę. Po drugim punkcie też ich spotykamy.
Tylko usmiechy porozumiewawcze do siebie nawzajem i dalej z tym szałem w oczach.
Na 3 punkcie jak dojeżdzamy.. oni akurat już zjeżdzają.
Cholera jasna myślę sobie , wykiwali nas, pojechali jakąs krótszą drogą.
Ale potem dochodzi do mnie, ze może po prostu byli szybsi, a droga wcale nie była krótsza.
Jadę mocno starając się zebysmy nie tracili ich z oczu.
Niestety mam notoryczne problemy z wrzuceniem blatu, co mnie bardzo opóźnia. Tak było przez całą trasę.
Na nastepnym punkcie… czekają na nas…
I za chwilę zjeżdzają jadąc mi na kole ( podjerzewamy z Mirkiem, ze mieli kłopoty z nastepnym punktem, stąd postawnowili jechać z nami)
Jedziemy. Jest miło, nawet cos tam rozmawiamy, ale wiadomo co się dzieje w głowach.
I są dwa nastepne punkty, ale za nim nastapiły to ten cholerny piach…
Cholera.. gorzej niż w Murowanej…
Godul i Mirek nawet zaliczają gleby.
No i wyjeżdzamy na asfalt, i staje się to czego się obawiałam, ze koncówkę pocisna tak mocno, że ja kobieta nie będę mieć szans.
Ale cały czas ich jeszcze widzę. Długa asfaltowa droga. Jadą z przodu, nagle Mirek niespodziewanie skręca do lasu… jest cieżko pod górę, po terenie, ale robie co mogę, nawet biegnę z rowerem jak zaczyna się piach.
Zrozumiałam w tamtym momencie , ze Mirek coś kombinuje i ze nie jesteśmy jeszcze przegrani.
Jest ostatni punkt.
Mirek mówi: chyba jesteśmy pierwsi…
No to gnamy, zaczyna się zjazd po kamieniach, a ja puszczam klamki i myślę niech się dzieje co chce, musze szybko ten zjazd pokonać.
Mirek mówi, mogli już tu być, widzę ślady opon.
Dojeżdzamy do miasta i tu.. gubimy się trochę… nawet bardzo, ale szybko odnajdujemy drogę i co sił w nogach na stadion MOSiR-u. Mirek mówi:
Nie wiem czy jesteśmy pierwsi…
Mówię: nieważne, fajnie było…
Wjeżdzamy na metę.
Nie ma nikogo. Mirek pyta:
Przyjechał ktoś?
Nie, jesteście pierwsi!!!!
Krzyknełam z radości.
Co to jest za uczucie….
Wczoraj miałam tu napisać: wspaniale jest wjeżdzać open jako pierwsza na metę.. ale pewnie mi się to już nigdy nie przydarzy.
Zaraz jednak szybko sama siebie „okrzyczałam”: jak to ? a jutro???
Mina Mirka była bezcenna…. Jak taki Lisek Chytrusek, który wykiwał wszystkich.
Cudowne uczucie. Dawno nie czułam się tak spełniona na mecie.
Świetny koniec nieudanego sezonu, który napawa mnie optymizmem. Liczyłam na to,
Wróciła Iza fighterka z poprzednich lat.
Teraz pasuje mieć to długo w głowie i dobrze przygotować się przez zimę.
A na razie odpoczywam od treningów i.. zajmę się innymi sprawami.
I jeszcze słówko o trasie. Dzisiaj była trudniejsza, wiecej terenu, wiecej piachu, stąd myślę, ze pojchalismy lepiej niż wczoraj, bo róznica w czasie, km jest niewielka.
Pozostałe pary i ci co jechali solo, przyjechali za nami i za drugą parą... z dużą, dużą stratą:)
Wielkie brawa dla Bikeholików za perfekcyjnie przygotowanie imprezy i.. wielkie brawa dla Andego i PePe Z Rowerowania za 3 miejsce :)
Jestem szczęściarą:)
Mogę?
Ale odczuwam potrzebę podzielenia się moją radością.
Wczoraj nie pisałam tego, ale z moją ręką było .. dramatycznie. Nie mogłam nic zrobic w domu, podnieść czegokolwiek. Zrobiłam na noc solidny okład i czekałam co będzie rano.
Rano okazało się.. lepiej. Rzecz jasna nie idealnie, ale lepiej.
Rano jak Mirek podjechał pod mój blok i zobaczył mnie z zabandażowaną ręką, zapytał: aż tak źle?
Uśmiechnełam się i powiedziałam: to jest wojna psychologiczna. Na wszystkich forach napisałam , ze nie mogę utrzymać kierownicy w ręce. Ubrałam na siebie koszulkę „Pure Mountain Biking. Mtbmarathon.com”
Oczywiście to był żart.
W czasie drogi uświadomiłam sobie, że te 6 min przewagi, to nie jest duzo, biorąc pod uwagę ze 2 para, to faceci i że może się zdarzyć i tak, że nie tylko para nam zagrozi.
Powiedziałam o tym Mirkowi, ale za chwile powiedziałam też:
E tam.. niech oni się martwią. To oni mają problem, bo przegrywają z kobietą i to oni muszą nas gonić.
I z takim podjeściem wyjechałam na trasę.
Miałam wziąć ketonal, ale w ostatniej chwili stwierdziłam, ze chyba nie, ze jakos wytrzymam, a ketonal mógłby mnie osłabić.
I poszło. Szybko od samego początku. Zaczyna się jakis podjazd w lesie, piach.. ale myślę sobie: Iza, nie wolno ci odpuścić, nie wolno.
Mam pewnie szał w oczach, a raczej olbrzymią determinację i patrzę tylko na przednie koło i czasem na Mirka.
Kiedys widziałam zdjęcie Mai W. z jakiegoś wyścigu, chyba tego o Mistrzostwo Swiata w ub roku. To COŚ co miała w oczach zapamiętałam na zawsze.
I wciąż myślałam: nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Wracając z pierwszego punktu spotykamy goniącą nas parę. Sa blisko, musieli pocisnąć, więc jadę tak szybko jak mogę. Utrzymujemy cały czas dośc dużą przewagę. Po drugim punkcie też ich spotykamy.
Tylko usmiechy porozumiewawcze do siebie nawzajem i dalej z tym szałem w oczach.
Na 3 punkcie jak dojeżdzamy.. oni akurat już zjeżdzają.
Cholera jasna myślę sobie , wykiwali nas, pojechali jakąs krótszą drogą.
Ale potem dochodzi do mnie, ze może po prostu byli szybsi, a droga wcale nie była krótsza.
Jadę mocno starając się zebysmy nie tracili ich z oczu.
Niestety mam notoryczne problemy z wrzuceniem blatu, co mnie bardzo opóźnia. Tak było przez całą trasę.
Na nastepnym punkcie… czekają na nas…
I za chwilę zjeżdzają jadąc mi na kole ( podjerzewamy z Mirkiem, ze mieli kłopoty z nastepnym punktem, stąd postawnowili jechać z nami)
Jedziemy. Jest miło, nawet cos tam rozmawiamy, ale wiadomo co się dzieje w głowach.
I są dwa nastepne punkty, ale za nim nastapiły to ten cholerny piach…
Cholera.. gorzej niż w Murowanej…
Godul i Mirek nawet zaliczają gleby.
No i wyjeżdzamy na asfalt, i staje się to czego się obawiałam, ze koncówkę pocisna tak mocno, że ja kobieta nie będę mieć szans.
Ale cały czas ich jeszcze widzę. Długa asfaltowa droga. Jadą z przodu, nagle Mirek niespodziewanie skręca do lasu… jest cieżko pod górę, po terenie, ale robie co mogę, nawet biegnę z rowerem jak zaczyna się piach.
Zrozumiałam w tamtym momencie , ze Mirek coś kombinuje i ze nie jesteśmy jeszcze przegrani.
Jest ostatni punkt.
Mirek mówi: chyba jesteśmy pierwsi…
No to gnamy, zaczyna się zjazd po kamieniach, a ja puszczam klamki i myślę niech się dzieje co chce, musze szybko ten zjazd pokonać.
Mirek mówi, mogli już tu być, widzę ślady opon.
Dojeżdzamy do miasta i tu.. gubimy się trochę… nawet bardzo, ale szybko odnajdujemy drogę i co sił w nogach na stadion MOSiR-u. Mirek mówi:
Nie wiem czy jesteśmy pierwsi…
Mówię: nieważne, fajnie było…
Wjeżdzamy na metę.
Nie ma nikogo. Mirek pyta:
Przyjechał ktoś?
Nie, jesteście pierwsi!!!!
Krzyknełam z radości.
Co to jest za uczucie….
Wczoraj miałam tu napisać: wspaniale jest wjeżdzać open jako pierwsza na metę.. ale pewnie mi się to już nigdy nie przydarzy.
Zaraz jednak szybko sama siebie „okrzyczałam”: jak to ? a jutro???
Mina Mirka była bezcenna…. Jak taki Lisek Chytrusek, który wykiwał wszystkich.
Cudowne uczucie. Dawno nie czułam się tak spełniona na mecie.
Świetny koniec nieudanego sezonu, który napawa mnie optymizmem. Liczyłam na to,
Wróciła Iza fighterka z poprzednich lat.
Teraz pasuje mieć to długo w głowie i dobrze przygotować się przez zimę.
A na razie odpoczywam od treningów i.. zajmę się innymi sprawami.
I jeszcze słówko o trasie. Dzisiaj była trudniejsza, wiecej terenu, wiecej piachu, stąd myślę, ze pojchalismy lepiej niż wczoraj, bo róznica w czasie, km jest niewielka.
Pozostałe pary i ci co jechali solo, przyjechali za nami i za drugą parą... z dużą, dużą stratą:)
Wielkie brawa dla Bikeholików za perfekcyjnie przygotowanie imprezy i.. wielkie brawa dla Andego i PePe Z Rowerowania za 3 miejsce :)
Jestem szczęściarą:)

Nagroda:)© lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 25.00km
- Czas 02:19
- VAVG 22.01km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 października 2011
Odyseja dzień pierwszy. Prowadzimy open:)
Ot niespodzianka:). Jutro wyruszamy na trasę z 6 minutową chyba przewagą nad parą Bikeholików, więc jakby powiedzieć, będzie to trochę bratobójczy pojedynek:).
I wszystko byłoby super:))), gdyby nie to, że niestety nie jestem do konca sprawna, więc nie wiem jak to jutro bedzie.
Ale po kolei.
Podobało mi się bardzo:)))), chociaz trasa nieszczególnie ciekawa, bardzo duzo asfaltu, ale to tak akurat pode mnie bo na płaskim, po asfalcie radzę sobie nieźle.
No i wielka zasługa w naszym wyniku Mirka, naszego nawigatora. Moje zadanie było tylko takie, zeby jechać najmocniej jak mogę.
Łatwo nie było, bo bardzo wiało, bo momentami był okropny piach.
Troche pokrzyw, dziur, kolein i takie tam.
Motywowałam sie mocno. Przypominałam sobie to co Kuba mówił mi przed Murowaną: pamietaj... nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Mówiłam sobie też sama do siebie: daj z siebie maksium, wszystko, jak Włoszczowska na ostatnich mistrzostwach świata. Wykorzystaj wszystko co masz.
I byłoby świetnie gdyby nie nieszczęsliwy wypadek. Zjeżdzalismy po asfalcie, bardzo szybko, pewnie ponad 40 km/h. Było między nami kilka metrów przerwy, a ja nie wiedzieć czemu pomyślałam: musze dojechac do Mirka.
Dojechałam, a Mirek pewnie nie spodziewał się, ze jestem za nim. W ostatniej chwili spostrzegł dróżkę, w którą trzeba było skręcić i zahamował.
łatwo sie domyslić co sie stało.
Nie zdążyłam zrobić nic. Poleciałam na asfalt z wielkim imptetem. Kolano rozbite, łokieć. Bolało bardzo.
ale to nic... niestety poleciałam na prawy nadgarstek i on ucierpiał najbardziej.
To byl 33 km chyba.
Pojechalismy dalej, ale łatwo mi nie było. Cięzko utrzymać kierownicę.
Mam wyjątkowego pecha w tym sezonie.
Dojechalismy do mety, a tam pustka. Mirek pyta: a gdzie wszyscy , pochowali się?
Pan organizator z Compassu, znajomy Mirka mówi: skąd wziąłeś te dziewczynę?
Mirek: z maratonów.
Wiem, ze nie jestem gigantem maratonowym, ale miło było.
I co sie okazało? ze przyjechalismy pierwsi nie tylko jako mix, ale OPEN.
Czy wiecie jakie to uczucie przyjechać na metę jako pierwszy open?
Nie wiedziałam. teraz juz wiem.
Bardzo miło. warto było.
Reka boli. Bardzo. Nie wiem jak to będzie jutro, mam nadzieję, ze nie bedzie jakichs starsznych zjazdów, bo byłoby mi ciężko.
P.S. zapomniałam napisać, ze bałam sie tego startu rano, bo.. spałam w nocy 1 godzinę. poszlam poźno spać, dopadła mnie bezsenność.
no ale jakos sie udało


I wszystko byłoby super:))), gdyby nie to, że niestety nie jestem do konca sprawna, więc nie wiem jak to jutro bedzie.
Ale po kolei.
Podobało mi się bardzo:)))), chociaz trasa nieszczególnie ciekawa, bardzo duzo asfaltu, ale to tak akurat pode mnie bo na płaskim, po asfalcie radzę sobie nieźle.
No i wielka zasługa w naszym wyniku Mirka, naszego nawigatora. Moje zadanie było tylko takie, zeby jechać najmocniej jak mogę.
Łatwo nie było, bo bardzo wiało, bo momentami był okropny piach.
Troche pokrzyw, dziur, kolein i takie tam.
Motywowałam sie mocno. Przypominałam sobie to co Kuba mówił mi przed Murowaną: pamietaj... nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Mówiłam sobie też sama do siebie: daj z siebie maksium, wszystko, jak Włoszczowska na ostatnich mistrzostwach świata. Wykorzystaj wszystko co masz.
I byłoby świetnie gdyby nie nieszczęsliwy wypadek. Zjeżdzalismy po asfalcie, bardzo szybko, pewnie ponad 40 km/h. Było między nami kilka metrów przerwy, a ja nie wiedzieć czemu pomyślałam: musze dojechac do Mirka.
Dojechałam, a Mirek pewnie nie spodziewał się, ze jestem za nim. W ostatniej chwili spostrzegł dróżkę, w którą trzeba było skręcić i zahamował.
łatwo sie domyslić co sie stało.
Nie zdążyłam zrobić nic. Poleciałam na asfalt z wielkim imptetem. Kolano rozbite, łokieć. Bolało bardzo.
ale to nic... niestety poleciałam na prawy nadgarstek i on ucierpiał najbardziej.
To byl 33 km chyba.
Pojechalismy dalej, ale łatwo mi nie było. Cięzko utrzymać kierownicę.
Mam wyjątkowego pecha w tym sezonie.
Dojechalismy do mety, a tam pustka. Mirek pyta: a gdzie wszyscy , pochowali się?
Pan organizator z Compassu, znajomy Mirka mówi: skąd wziąłeś te dziewczynę?
Mirek: z maratonów.
Wiem, ze nie jestem gigantem maratonowym, ale miło było.
I co sie okazało? ze przyjechalismy pierwsi nie tylko jako mix, ale OPEN.
Czy wiecie jakie to uczucie przyjechać na metę jako pierwszy open?
Nie wiedziałam. teraz juz wiem.
Bardzo miło. warto było.
Reka boli. Bardzo. Nie wiem jak to będzie jutro, mam nadzieję, ze nie bedzie jakichs starsznych zjazdów, bo byłoby mi ciężko.
P.S. zapomniałam napisać, ze bałam sie tego startu rano, bo.. spałam w nocy 1 godzinę. poszlam poźno spać, dopadła mnie bezsenność.
no ale jakos sie udało

Przygotowania© lemuriza1972

Mirek i Versus - przygotowania z mapami© lemuriza1972

nazwalismy się Bikeholicy - Navigator Team:)© lemuriza1972
- DST 55.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:16
- VAVG 24.26km/h
- HRmax 177 ( 94%)
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 września 2011
Zawody:)
jutro..ostatnie w tym sezonie, a jednak takie .. nowe dla mnie.
No zobaczymy..
zdecydowałam się w myśl zasady: lepiej żałować, ze się sprobowało, niz żałować , że sie nie spróbowało.
Do tej pory wszystkie "eksperymenty" podpinałam pod tę zasadę, ale wczoraj gdzieś tam w tv usłyszałam takie zdanie ( odnoszące sie do tego co powyżej napisałam)
" No tak..w ten sposób można usprawiedliwać każdą zyciową pomyłkę"
I co Wy na to?:)
a ja tradycyjnie.. jako że pech mnie nie opuszcza w tym sezonie, sprzątając kuchnę rozciełam palca do zywego miecha tak, ze aż mi sie niedobrze zrobiło.
Nie wiem jak jutro będe operować manetkami.
No ale .. jakoś musi być.
No zobaczymy..
zdecydowałam się w myśl zasady: lepiej żałować, ze się sprobowało, niz żałować , że sie nie spróbowało.
Do tej pory wszystkie "eksperymenty" podpinałam pod tę zasadę, ale wczoraj gdzieś tam w tv usłyszałam takie zdanie ( odnoszące sie do tego co powyżej napisałam)
" No tak..w ten sposób można usprawiedliwać każdą zyciową pomyłkę"
I co Wy na to?:)
a ja tradycyjnie.. jako że pech mnie nie opuszcza w tym sezonie, sprzątając kuchnę rozciełam palca do zywego miecha tak, ze aż mi sie niedobrze zrobiło.
Nie wiem jak jutro będe operować manetkami.
No ale .. jakoś musi być.
- Aktywność Jazda na rowerze





