Wtorek, 6 października 2015
Rock and roll
Byłam wczoraj w kinie.
Film ma tytuł „Chemia” i pewnie o nim słyszeliście. Film wyreżyserował Bartek Prokopowicz, mąż Magdy, która była założycielką fundacji Rak and Roll. Jest inspirowany jej życiem. Nie jest to najlepszy film. Niestety. Jakiś taki niespójny, przeładowany, momentami zbyt surrealistyczny (nie wiadomo w jakim celu).
Ale tyle o filmie – z szacunku do kobiety, którym życiem był inspirowany. Nie chcę Was zniechęcać , sami się przekonajcie… a być może bez względu na to czy film Wam się spodoba czy nie, to da Wam to co dał mnie?
Mnie dał dużo (mimo tego, że uważam, że jest średni).
„Zaliczyłam” spotkanie z niesamowitą kobietą. Z Magdą. Obejrzałam dokumentalny film o niej, odkryłam, że jest książka, której jest współautorką – więc czeka mnie jeszcze jedno spotkanie.
Była niesamowita. Kolorowa wewnątrz i na zewnątrz (ech te kolorowe ubrania… piękneeeee….).
Kochała życie i celebrowała chwile. Lubię spotkania z takimi ludźmi. Inspirującymi.
Magdy już nie ma, ale wciąż fascynuje.
„Rak wiele mi zabrał, ale też dał mi siłę, zgubiłam większość lęków. Uporządkowałam siebie, swoje emocje, niezałatwione sprawy z przeszłości. Uporałam się ze śmiercią rodziców. Gdyby nie rak, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Uświadomiłam sobie oczywistą prawdę, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim. Trzeba docenić to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przechodniami.”
Pojechałam dzisiaj obejrzeć sobie trochę świata. Powzdychać sobie (och i ach:)) nad tym jaki jest piękny.
Liczyłam na zachód słońca, ale nie był tak imponujący jak w ubiegłym tygodniu.
Zachodu pięknego więc nie obejrzałam, ale za to spotkałam lisa, a to rzadko mi się zdarza:).
Pojechałam pożegnać się z ładną pogodą, bo podobno od jutra ma się zmienić (na gorszą).
Najpierw przez Buczynę, potem kawałek niebieskim szlakiem nad Dunajcem.. no i zaczęło się robić ciemno. Trzeba będzie powoli żegnać się z rowerem. Weekendy niestety raczej odpadają jeśli chodzi o jazdę, a w tygodniu.. cóż.. będzie już ciemno. A jak nie można oglądać świata… to jazda jakby traciła sens.
A na koniec ostatni wpis z bloga Magdy.
Hm… ja też lubię maj. Bardzo lubię. I nie tylko dlatego, że się wtedy urodziłam. Jakoś tak dobrze mi się kojarzy. W maju chodziłyśmy z mamą zbierać konwalie. W maju mama urządzała mnie i siostrze cudowne urodzinowe przyjęcia. W maju dostawałam od mamy konwalie na urodziny.
" Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy. To najpiękniejszy miesiąc. Bez, konwalie, bratki, magnolie. CUD NATURY! Uwielbiam swój mały ogród przed domem, mam ochotę dosadzać w nim kolory i malować nimi jak na płótnie. Codziennie wstaje o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Mam tyle energii, że mogłabym obiec kulę ziemską jednej nocy. Głowa rośnie od kreatywnych pomysłów. Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej, aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. Jestem totalnie odurzona majem!!! Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. Teraz planujemy zasadzenie słoneczników i poziomek. Jak urosną oszalejemy ze szczęścia. Takie oto wystarcza mi życie, proste, normalne, codzienne. Całuję majowo i ślę WAM moc!"
Takie wystarczy mi życie.
Proste, codzienne. Ze światem, który można pooglądać, z książkami, które można czytać, z ludźmi z którymi można porozmawiać, z muzyką, której można posłuchać… z moimi rowerami, z moim nowym pięknym, kolorowym obrazem, który wisi od niedzieli na ścianie i cieszy mnie bardzo:), bo jest pogodny, kolorowy, ładny.
Pewnie.. zawsze mogło by być lepiej, mogłaby być duża, kochająca się rodzina, może wymarzony domek gdzieś na pagórkach, pokój z regałami z książkami, taras z widokiem na góry... ale trzeba się cieszyć z tego co się ma.
Np. z herbaty z syropem z pędów sosny i zapiekanki, którą wyjęłam z piekarnika.
Film ma tytuł „Chemia” i pewnie o nim słyszeliście. Film wyreżyserował Bartek Prokopowicz, mąż Magdy, która była założycielką fundacji Rak and Roll. Jest inspirowany jej życiem. Nie jest to najlepszy film. Niestety. Jakiś taki niespójny, przeładowany, momentami zbyt surrealistyczny (nie wiadomo w jakim celu).
Ale tyle o filmie – z szacunku do kobiety, którym życiem był inspirowany. Nie chcę Was zniechęcać , sami się przekonajcie… a być może bez względu na to czy film Wam się spodoba czy nie, to da Wam to co dał mnie?
Mnie dał dużo (mimo tego, że uważam, że jest średni).
„Zaliczyłam” spotkanie z niesamowitą kobietą. Z Magdą. Obejrzałam dokumentalny film o niej, odkryłam, że jest książka, której jest współautorką – więc czeka mnie jeszcze jedno spotkanie.
Była niesamowita. Kolorowa wewnątrz i na zewnątrz (ech te kolorowe ubrania… piękneeeee….).
Kochała życie i celebrowała chwile. Lubię spotkania z takimi ludźmi. Inspirującymi.
Magdy już nie ma, ale wciąż fascynuje.
„Rak wiele mi zabrał, ale też dał mi siłę, zgubiłam większość lęków. Uporządkowałam siebie, swoje emocje, niezałatwione sprawy z przeszłości. Uporałam się ze śmiercią rodziców. Gdyby nie rak, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Uświadomiłam sobie oczywistą prawdę, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim. Trzeba docenić to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przechodniami.”
Pojechałam dzisiaj obejrzeć sobie trochę świata. Powzdychać sobie (och i ach:)) nad tym jaki jest piękny.
Liczyłam na zachód słońca, ale nie był tak imponujący jak w ubiegłym tygodniu.
Zachodu pięknego więc nie obejrzałam, ale za to spotkałam lisa, a to rzadko mi się zdarza:).
Pojechałam pożegnać się z ładną pogodą, bo podobno od jutra ma się zmienić (na gorszą).
Najpierw przez Buczynę, potem kawałek niebieskim szlakiem nad Dunajcem.. no i zaczęło się robić ciemno. Trzeba będzie powoli żegnać się z rowerem. Weekendy niestety raczej odpadają jeśli chodzi o jazdę, a w tygodniu.. cóż.. będzie już ciemno. A jak nie można oglądać świata… to jazda jakby traciła sens.
A na koniec ostatni wpis z bloga Magdy.
Hm… ja też lubię maj. Bardzo lubię. I nie tylko dlatego, że się wtedy urodziłam. Jakoś tak dobrze mi się kojarzy. W maju chodziłyśmy z mamą zbierać konwalie. W maju mama urządzała mnie i siostrze cudowne urodzinowe przyjęcia. W maju dostawałam od mamy konwalie na urodziny.
" Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy. To najpiękniejszy miesiąc. Bez, konwalie, bratki, magnolie. CUD NATURY! Uwielbiam swój mały ogród przed domem, mam ochotę dosadzać w nim kolory i malować nimi jak na płótnie. Codziennie wstaje o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Mam tyle energii, że mogłabym obiec kulę ziemską jednej nocy. Głowa rośnie od kreatywnych pomysłów. Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej, aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. Jestem totalnie odurzona majem!!! Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. Teraz planujemy zasadzenie słoneczników i poziomek. Jak urosną oszalejemy ze szczęścia. Takie oto wystarcza mi życie, proste, normalne, codzienne. Całuję majowo i ślę WAM moc!"
Takie wystarczy mi życie.
Proste, codzienne. Ze światem, który można pooglądać, z książkami, które można czytać, z ludźmi z którymi można porozmawiać, z muzyką, której można posłuchać… z moimi rowerami, z moim nowym pięknym, kolorowym obrazem, który wisi od niedzieli na ścianie i cieszy mnie bardzo:), bo jest pogodny, kolorowy, ładny.
Pewnie.. zawsze mogło by być lepiej, mogłaby być duża, kochająca się rodzina, może wymarzony domek gdzieś na pagórkach, pokój z regałami z książkami, taras z widokiem na góry... ale trzeba się cieszyć z tego co się ma.
Np. z herbaty z syropem z pędów sosny i zapiekanki, którą wyjęłam z piekarnika.
Lis spotkany po drodze © Iza
Dunajec nr 1 © Iza
Dunajec nr 2 © Iza
Dunajec nr 3 © Iza
Dunajec nr 4 © Iza
Za mgłą © Iza
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:32
- VAVG 19.57km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 października 2015
"Płock żąda dostępu do morza"
„Gdy dorosły chmurny - marszczy brew,
Wtedy wojna jest i sika krew.
Wojna to sport, a sport to zdrowie:
Skoki do gardła i rzuty ołowiem.
Zawsze jest powód do użycia noża,
Płock żąda dostępu do morza!”
Dzisiaj.
Rozmowa taka się odbyła. Znajomy, skądinąd bardzo sympatyczny człowiek.
X - Iza, słyszałaś co się dzieje w Niemczech?
Ja- A co się dzieje w Niemczech?
X- Lokatorom wymawia się umowy najmu, żeby były wolne mieszkania dla uchodźców..
Ja- Ale dlaczego mówisz to mnie?
X- Ja się ich boję.
Ja:-A ja nie. Chętnie ich poznam.
X: Ja też ich chętnie powitam. Razem z kibolami.
Ci ze Wschodu to ok, niech przyjeżdżają, ale nie ci. Oni nas nienawidzą.
Ja: Skąd wiesz? Znasz ich wszystkich?
X: Przeczytaj Koran.
Tak to mniej więcej było.
Wiele lat temu postanowiłam pisać pracę magisterską na temat neofaszyzmu.
Dlaczego taki "ponury" temat?
Chciałam sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego ludzi pociąga coś w ideologii, która tak (najłagodniej to ujmując) skompromitowała się. To było jednak zadanie bardziej dla socjologa, może psychologa, a nie studenta politologii.
Czy znalazłam odpowiedź? Wtedy raczej nie, ale jakiś czas temu przeglądając moją pracę, przeczytałam jej podsumowanie i zapamiętałam jedno zdanie…. „Że nawet jeśli neofaszyzm jest tylko marginalnym zjawiskiem, nie wolno go bagatelizować”.
Tak wtedy napisałam.
Dzisiaj „przyglądając się” temu co się dzieje w temacie uchodźców, patrząc na to jakim językiem nienawiści operują internauci, widzę wyraźnie jak to wszystko działa.
Człowiek wbrew pozorom nie jest istotą tak skomplikowaną jakby się wydawało. Bardzo łatwo nim manipulować, bardzo łatwo go przestraszyć, a strach potrafi wydobyć na światło dzienne najgorsze instynkty.
Byle pretekst jest dobry. Jak w piosence Lao Che:
„Zawsze jest powód do użycia noża, Płock żąda dostępu do morza!”
Dobra metafora.
Nie wiem jak Was, ale mnie to bardzo zasmuca – ta fala agresji. Nie wierzę, że czytam to co czytam, kiedy czytam w sieci:
„ do pieca z nimi”, „wystrzelać ich” itd. Jest tego dużo, takich głosów. Bardzo dużo.
Wczoraj usłyszałam w Wiadomościach jak komentuje to filozof religii, prof. Mikołejko:
" W społeczeństwie, gdzie ponad 90 procent deklaruje się jako katolicy, ludzie nagle zaczynają się zachowywać jakby Boga nie było".
Jest mi zwyczajnie bardzo, bardzo smutno.
Zadie Smith w „Białych zębach” napisała:
„(…) imigrantów śmieszą leki nacjonalistów, bojących się panicznie zarazy, penetracji, wymieszania ras, bo to małe piwo, pestka w porównaniu z lękami imigrantów – przed rozpuszczeniem się, zniknięciem.”
Rosja bombarduje Syrię. Jak nic przypomina się wojna w Afganistanie. Przeraża mnie to, tym bardziej, że jestem świeżo po lekturze książki Swietłany Aleksijewicz „Cynkowi chłopcy” (‘”cynkowi”, bo w takich trumnach większość z nich wracała do domu). To książkach o tych, którzy tam „walczyli”, o ich matkach, żonach, o konsekwencjach emocjonalnych, psychicznych, ekonomicznych tej wojny. Trudno doszukiwać się w wojnach sensu (chociaż ci, którzy je wywołują zawsze jakiś pretekst znajdą). Ta książka pokazuje jak bardzo bezsensowna była wojna w Afganistanie i jakie koszty ponoszą WSZYSCY. I to się znowu dzieje. Tym razem w Syrii. To lektura PRZERAŻAJĄCA, ale moim zdaniem, obowiązkowa. Przeczytajcie.
Z okładki książki: „ Tu oprawcami są Rosjanie, karmieni literaturą i wódką. „Ale wszyscy jesteśmy winni, wszyscy uczestniczyliśmy w tym kłamstwie” – mówi autorka. I jeszcze: na wojnie zawsze wszyscy jesteśmy ofiarami” Maria Wiernikowska”.
A dzisiaj jazda po Lesie Radłowskim (trochę całkiem nowych ścieżek). Nie za bardzo ciepło niestety.
Ale za to siły wróciły. Tak niepostrzeżenie jak odeszły, to wróciły i jechało mi się tak lekko, jak jeździło mi się na wiosnę. Przyjemne to uczucie.
Powrót przy zachodzącym słońcu i nagroda. Z wiaduktu nad autostradą w Gosławicach widać było Tatry. Stałam chyba z 10 min. i po prostu patrzyłam na zachodzące słońce. Patrzyłam, bo mam to szczęście, że mieszkam w Polsce, mogę stać i patrzeć na zachód słońca.
Ja- A co się dzieje w Niemczech?
X- Lokatorom wymawia się umowy najmu, żeby były wolne mieszkania dla uchodźców..
Ja- Ale dlaczego mówisz to mnie?
X- Ja się ich boję.
Ja:-A ja nie. Chętnie ich poznam.
X: Ja też ich chętnie powitam. Razem z kibolami.
Ci ze Wschodu to ok, niech przyjeżdżają, ale nie ci. Oni nas nienawidzą.
Ja: Skąd wiesz? Znasz ich wszystkich?
X: Przeczytaj Koran.
Tak to mniej więcej było.
Wiele lat temu postanowiłam pisać pracę magisterską na temat neofaszyzmu.
Dlaczego taki "ponury" temat?
Chciałam sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego ludzi pociąga coś w ideologii, która tak (najłagodniej to ujmując) skompromitowała się. To było jednak zadanie bardziej dla socjologa, może psychologa, a nie studenta politologii.
Czy znalazłam odpowiedź? Wtedy raczej nie, ale jakiś czas temu przeglądając moją pracę, przeczytałam jej podsumowanie i zapamiętałam jedno zdanie…. „Że nawet jeśli neofaszyzm jest tylko marginalnym zjawiskiem, nie wolno go bagatelizować”.
Tak wtedy napisałam.
Dzisiaj „przyglądając się” temu co się dzieje w temacie uchodźców, patrząc na to jakim językiem nienawiści operują internauci, widzę wyraźnie jak to wszystko działa.
Człowiek wbrew pozorom nie jest istotą tak skomplikowaną jakby się wydawało. Bardzo łatwo nim manipulować, bardzo łatwo go przestraszyć, a strach potrafi wydobyć na światło dzienne najgorsze instynkty.
Byle pretekst jest dobry. Jak w piosence Lao Che:
„Zawsze jest powód do użycia noża, Płock żąda dostępu do morza!”
Dobra metafora.
Nie wiem jak Was, ale mnie to bardzo zasmuca – ta fala agresji. Nie wierzę, że czytam to co czytam, kiedy czytam w sieci:
„ do pieca z nimi”, „wystrzelać ich” itd. Jest tego dużo, takich głosów. Bardzo dużo.
Wczoraj usłyszałam w Wiadomościach jak komentuje to filozof religii, prof. Mikołejko:
" W społeczeństwie, gdzie ponad 90 procent deklaruje się jako katolicy, ludzie nagle zaczynają się zachowywać jakby Boga nie było".
Jest mi zwyczajnie bardzo, bardzo smutno.
Zadie Smith w „Białych zębach” napisała:
„(…) imigrantów śmieszą leki nacjonalistów, bojących się panicznie zarazy, penetracji, wymieszania ras, bo to małe piwo, pestka w porównaniu z lękami imigrantów – przed rozpuszczeniem się, zniknięciem.”
Rosja bombarduje Syrię. Jak nic przypomina się wojna w Afganistanie. Przeraża mnie to, tym bardziej, że jestem świeżo po lekturze książki Swietłany Aleksijewicz „Cynkowi chłopcy” (‘”cynkowi”, bo w takich trumnach większość z nich wracała do domu). To książkach o tych, którzy tam „walczyli”, o ich matkach, żonach, o konsekwencjach emocjonalnych, psychicznych, ekonomicznych tej wojny. Trudno doszukiwać się w wojnach sensu (chociaż ci, którzy je wywołują zawsze jakiś pretekst znajdą). Ta książka pokazuje jak bardzo bezsensowna była wojna w Afganistanie i jakie koszty ponoszą WSZYSCY. I to się znowu dzieje. Tym razem w Syrii. To lektura PRZERAŻAJĄCA, ale moim zdaniem, obowiązkowa. Przeczytajcie.
Z okładki książki: „ Tu oprawcami są Rosjanie, karmieni literaturą i wódką. „Ale wszyscy jesteśmy winni, wszyscy uczestniczyliśmy w tym kłamstwie” – mówi autorka. I jeszcze: na wojnie zawsze wszyscy jesteśmy ofiarami” Maria Wiernikowska”.
A dzisiaj jazda po Lesie Radłowskim (trochę całkiem nowych ścieżek). Nie za bardzo ciepło niestety.
Ale za to siły wróciły. Tak niepostrzeżenie jak odeszły, to wróciły i jechało mi się tak lekko, jak jeździło mi się na wiosnę. Przyjemne to uczucie.
Powrót przy zachodzącym słońcu i nagroda. Z wiaduktu nad autostradą w Gosławicach widać było Tatry. Stałam chyba z 10 min. i po prostu patrzyłam na zachodzące słońce. Patrzyłam, bo mam to szczęście, że mieszkam w Polsce, mogę stać i patrzeć na zachód słońca.
Znalezione w Lesie Radłowskim © Iza
Zaczyna się zachód słońca © Iza
Kontyunacja © Iza
I coraz piękniejsze kolory © Iza
Gdzieś tam .. Marcinka © Iza
A tutaj widać było Tatry © Iza
I jeszcze jedno ujęcie © Iza
I jeszcze jedno ujęcie © Iza
I znowu czas na kolory © Iza
Coraz ładniejsze © Iza
Jeszcze trochę © Iza
I jeszcze © Iza
Ładne, prawda? © Iza
I jeszcze trochę vanilla sky © Iza
Pożegnanie © Iza
Zachód nad Dunajcem © Iza
- DST 34.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:30
- VAVG 22.67km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 września 2015
Kontro wersje
Wiatr zniechęcał, słońce zapraszało. Słońce wygrało.
Dzisiaj jakby lżej jechało się niż w środę, ale wyraźnie już czuję to, że nie jeżdżę regularnie. No i będzie tej jazdy coraz mniej i mniej, bo 18.30 i już szarawo, a w weekendy, to niestety… nie zawsze mogę "umawiać się" z rowerem.
Przyjemnie się jedzie nie dbając o prędkość, nie wyścigując się z nikim. Po prostu jedzie się na rowerze i ogląda świat. Tarnowsko-śląska grupa poszła dzisiaj w Tatry. Ja zrezygnowałam, bo dla mojego kolana to była zbyt ambitna trasa, a pogoda raczej średnia się zapowiadała w Tatrach, a iść tylko po to żeby iść i niewiele widzieć.. to mi się nie chciało.
Tak więc spokojnie i dostojne pojechałam sobie częściowo trasą maratonu wojnickiego. Przyjemnie, chociaż niezbyt ciepło, na zjazdach nawet zimnawo.
Las na Panieńskiej Górze © Iza
Dzisiaj jakby lżej jechało się niż w środę, ale wyraźnie już czuję to, że nie jeżdżę regularnie. No i będzie tej jazdy coraz mniej i mniej, bo 18.30 i już szarawo, a w weekendy, to niestety… nie zawsze mogę "umawiać się" z rowerem.
Przyjemnie się jedzie nie dbając o prędkość, nie wyścigując się z nikim. Po prostu jedzie się na rowerze i ogląda świat. Tarnowsko-śląska grupa poszła dzisiaj w Tatry. Ja zrezygnowałam, bo dla mojego kolana to była zbyt ambitna trasa, a pogoda raczej średnia się zapowiadała w Tatrach, a iść tylko po to żeby iść i niewiele widzieć.. to mi się nie chciało.
Tak więc spokojnie i dostojne pojechałam sobie częściowo trasą maratonu wojnickiego. Przyjemnie, chociaż niezbyt ciepło, na zjazdach nawet zimnawo.
Po wyjeździe z Lasu na Panieńskiej © Iza
Las Milowski © Iza
Las Milowski © Iza
Trochę widoków © Iza
I jeszcze chmury © Iza
I jeszcze widoki © Iza
Niektórzy zamieszczają różne kontrowersyjne zdjęcia na FB i innych tam fejsbukowo podobnych (przynajmniej tak je nazywają). Pooglądałam trochę zdjęć kontrowersyjnych i postanowiłam dzisiaj zrobić również zdjęcia kontrowersyjne.
Oto moja wersja zdjęć kontrowersyjnych w kontrze do innych kontrowersyjnych.
Na czym polega kontrowersja dyni? Nie wiem. Sami pomyślcie.
Dynie okoliczne © Iza
A na czym polega kontrowersja tego zdjęcia?
Może na tym, że papryka jest czerwona? A może na tym, że sąsiaduje z kapustą, a wiadomo, ze papryka imigrantka z Ameryki Południowej. Sąsiadują, a się nie pogryzły, nie opluły…
Papryka w kapuście © Iza
- DST 50.00km
- Teren 21.00km
- Czas 03:00
- VAVG 16.67km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 września 2015
Rozdanie Oscarów
Są ludzie dobrzy, są ludzie źli, są ludzie, którzy „zbłądzili” i znaleźli się w jakichś innych teamach i są ludzie z GTA.
Ludzie z GTA, w sobotę 19 września pojawili się na Wierchomli. Pojawili się w różnym charakterze (i mając różne charaktery, bywa, że i trudne).
W charakterze zawodników, Prezesów, żon, kibiców. Był też Wyra. To jest osobna kategoria.
Ludzie z GTA, w sobotę 19 września pojawili się na Wierchomli. Pojawili się w różnym charakterze (i mając różne charaktery, bywa, że i trudne).
W charakterze zawodników, Prezesów, żon, kibiców. Był też Wyra. To jest osobna kategoria.
Tak się bawi Gomola © Iza
Bo drużyna to siła © Iza
Generalnie przyjechaliśmy się ścigać i chociaż niektórym wyszło to znakomicie, zwłaszcza Paulinie, Jackowi G i Krzysiowi Pilchowi, to okazało się, że naszym łupem padło o wiele więcej kategorii (można powiedzieć, że wszystkie liczące się).
I tak....
zwyciężyliśmy w kategorii na najlepsze hostessy:
Najlepsze hostessy na świecie © Iza
Krzysiu Pilch © Iza
Hostessy i Dominik © Iza
Zwyciężyliśmy w kategorii na najlepszych kibiców:
Najlepsi kibice © Iza
Na najlepsze miny:
Minowo © Iza
W kategorii największy pechowiec, zwyciężył bezapelacyjnie Miron zwany też z rosyjska Mirjonem.
Jadący na czołowej pozycji w swojej kategorii wiekowej, potrzebował ukończenia tego wyścigu żeby zamknąć generalkę. Ale przerzutka nie wytrzymała (dla zaniepokojonych stanem środowiska i podejrzewających Mirona o niecne czyny czyli pozostawienie przerzutki w lesie, uspokajam, jestem świadkiem, że przerzutka dotarła bezpiecznie do mety w kieszonce Mirona).
"Śmieciowym" skrytooskarżycielom mówimy: NIE!
W kategorii "najcenniejsze zdjęcie" – najwięcej „zarobiło” GTA – Dominik Grządziel musiał nam sporo piw kupić żeby dostać zdjęcie z Rudą.
Ruda i Dominik © Iza
W kategorii najbardziej charakterystyczny Prezes teamu, palma pierwszeństwa dla Prezesa GTA:
Prezes GTA © Iza
Na najlepsze przebranie Cykloparty, oczywiście GTA:
Przebierańcy z GTA © Iza
Przebierańcy z GTA 2 © Iza
Przebierańcy z GTA 3 © Iza
W kategorii mistrz drugiego planu, zwyciężył Andrzej (GTA)
Mistrz 2 planu © Iza
W kategorii „najlepsza kanapka wyścigu” zwyciężyła kanapka Gosi (żony Mirona), tak więc wszystko zostaje w rodzinie.
Najlepsza kanapka © Iza
W kategorii "najlepsze imię".. zwyciężył Wyra (Wyra dał występy na scenie):
-Jak masz na imię?
- Ja jestem Wyra.
- Jakie chcesz pytanie?
- Łatwe.
- Co potocznie nazywamy wyrem?
- Noo... mnie!
- Brawo, wygrałeś tshirta!
Wyra zwany Wyrem © Iza
W kategorii pieśni i tańca (zwłaszcza za szlagier Digi digi dong) zwyciężył:
Zespół pieśni i tańca Gomolanie © Iza
I tylko tytuł Śmieciarza Sezonu przypadł zawodnikowi obcemu (w jury zasiadali najwięksi ekoterroryści GTA czyli Sufa i Miron).
I to już koniec Cyklokarpat na ten rok.
Pozdrawiamy naszych fanów oraz tych, którzy nas lubią nieco mniej i do zobaczenia…w przyszłym sezonie.
Don't cry for me © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 września 2015
Pożegnanie lata
Dzisiejsza jazda utwierdziła mnie w przekonaniu, że decyzja o niestartowaniu w Wierchomli, była dobrą decyzją.
Kompletnie nie mam siły obecnie. Kompletnie.
Szkoda tylko, że nie przejechałam dwóch najlepszych (tak wszyscy mówią) cyklokarpackich tras, no ale .. przepadło.
Może jeszcze kiedyś?
Kompletnie nie mam siły obecnie. Kompletnie.
Szkoda tylko, że nie przejechałam dwóch najlepszych (tak wszyscy mówią) cyklokarpackich tras, no ale .. przepadło.
Może jeszcze kiedyś?
- DST 31.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:31
- VAVG 20.44km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 września 2015
Lubinkowo
W sobotę ostatni wyścig sezonu.
W zasadzie jechać go nie muszę, bo niczego to nie zmieni, ani dla mnie, ani dla drużyny. Zakończę ten sezon na 4 miejscu w K4. Mogę jeszcze walczyć o jak najlepsze miejsce w open kobiet. Tyle tylko, że nie za bardzo jest „czym”. Słabość jakaś mnie ogarnęła od kilku dni i nie mija. Mam nadzieję, że jednak pójdzie precz do soboty. Tą nadzieją żyję.
Póki co drugi dzisiejszy asfaltowy podjazd, doświadczył mnie tak mocno, że kiedy Ruda zapytała: to gdzie chcesz jechać?, odpowiedziałam: do domu.
Wszystko przez to, że w pewnym momencie spotkałyśmy na swojej drodze dwóch bikerów, a dokładnie przed nami jechali. Nie, nie, nie goniłyśmy. Oni jechali umiarkowanym tempem, my również, ale widocznie nasze umiarkowane tempo było jednak mniej umiarkowane niż ich i wyprzedziłyśmy. Wtedy w nich wstąpił duch ścigancki, a nam też jakoś głupio było odpuścić. I dlatego dwa pierwsze asfaltowe podjazdy nie były już podjeżdżane w umiarkowanym tempie (a taka miała to być jazda, bo dwa dni do zawodów zostały). Do tego bardzo mocny wiatr i kłopoty gotowe. Panowie pod górę nie dali rady, a ja myślałam, że umrę po tych podjazdach. Ruda coś tam mówiła, zagadywała, a ja milczałam jak zaklęta, bo nie byłam w stanie mówić. No jechałam tędy z Mirkiem tydzień temu i zupełnie inaczej mi się jechało… Cóż….
Potem od kościoła w Szczepanowicach i do lasu i pod szlaban na Lubince. Po wyjeździe z lasu na głównej drodze (powiatowej do Zakliczyna) napotkałyśmy lokalnego kolarza. Wyglądał jakby był po giga i to giga u GG. Słaniał się na nogach.Rower mu trochę ciążył, niczym mnie w Polańczyku:).
Doszłyśmy do wniosku, że ma za sobą finisz z Mironem i Krzysiem, ale że ich musiał gdzieś zgubić po drodze. Miron i Krzyś po finiszu wyglądają tak:
W zasadzie jechać go nie muszę, bo niczego to nie zmieni, ani dla mnie, ani dla drużyny. Zakończę ten sezon na 4 miejscu w K4. Mogę jeszcze walczyć o jak najlepsze miejsce w open kobiet. Tyle tylko, że nie za bardzo jest „czym”. Słabość jakaś mnie ogarnęła od kilku dni i nie mija. Mam nadzieję, że jednak pójdzie precz do soboty. Tą nadzieją żyję.
Póki co drugi dzisiejszy asfaltowy podjazd, doświadczył mnie tak mocno, że kiedy Ruda zapytała: to gdzie chcesz jechać?, odpowiedziałam: do domu.
Wszystko przez to, że w pewnym momencie spotkałyśmy na swojej drodze dwóch bikerów, a dokładnie przed nami jechali. Nie, nie, nie goniłyśmy. Oni jechali umiarkowanym tempem, my również, ale widocznie nasze umiarkowane tempo było jednak mniej umiarkowane niż ich i wyprzedziłyśmy. Wtedy w nich wstąpił duch ścigancki, a nam też jakoś głupio było odpuścić. I dlatego dwa pierwsze asfaltowe podjazdy nie były już podjeżdżane w umiarkowanym tempie (a taka miała to być jazda, bo dwa dni do zawodów zostały). Do tego bardzo mocny wiatr i kłopoty gotowe. Panowie pod górę nie dali rady, a ja myślałam, że umrę po tych podjazdach. Ruda coś tam mówiła, zagadywała, a ja milczałam jak zaklęta, bo nie byłam w stanie mówić. No jechałam tędy z Mirkiem tydzień temu i zupełnie inaczej mi się jechało… Cóż….
Potem od kościoła w Szczepanowicach i do lasu i pod szlaban na Lubince. Po wyjeździe z lasu na głównej drodze (powiatowej do Zakliczyna) napotkałyśmy lokalnego kolarza. Wyglądał jakby był po giga i to giga u GG. Słaniał się na nogach.Rower mu trochę ciążył, niczym mnie w Polańczyku:).
Doszłyśmy do wniosku, że ma za sobą finisz z Mironem i Krzysiem, ale że ich musiał gdzieś zgubić po drodze. Miron i Krzyś po finiszu wyglądają tak:
:
Miron i Krzyś po finiszu w Koninkach © Iza
Miron po finiszu © Iza
A potem zjazd do łącznika do zjazdu Staszka (tam trochę kłopotów, powietrze mi znowu zeszło z tylnej opony, kończy się sezon, sypię się ja, sypie się też KTM). Zjazd dzisiaj znowu suchy i mało bezpieczny, jak to powiedziała Ruda: błędów nie wybacza. Błędów nie było. Potem podjazd w kierunku żółtego, zjazd żółtym i do domu. A jutro jest nowy dzień i mam nadzieję, że moje nogi będą bardziej wypoczęte i „posłuszne”.
- DST 40.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:16
- VAVG 17.65km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 września 2015
Mielec-Tarnów
Myślałam, że dzisiaj będzie lżej.
Wiatr jednak nie odpuścił i było to samo co w piątek, a ja słaba.
Na koniec, już w Tarnowie, trafił mi się ścigant, więc trochę się zmobilzowałam.
Taki film…
Warto popatrzeć.
Sudety… to jest to jeśli chodzi o MTB.
https://vimeo.com/137501756
https://vimeo.com/137501756
- DST 56.00km
- Czas 02:21
- VAVG 23.83km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 11 września 2015
Tarnów-Mielec
Ciężko było.
Wiatr skutecznie obrzydził mi jazdę. Naprawdę miałam serdecznie dość.
Czas kiepski, jak widać.
Ale za to mam zdjęcie jednej takiej figurki, która stoi w Nowej Jastrząbce.
Figura piętrowa © Iza
Zbliżenie © Iza
Figura piętrowa © Iza
Zbliżenie © Iza
- DST 56.00km
- Czas 02:25
- VAVG 23.17km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 września 2015
Trzy kopce
Dwie godziny. Tyle można pojeździć po pracy, nie chcąc jeździć po ciemku.
No.. może dwie z niewielkim hakiem.
Niestety.
Taki czas nadszedł.
Dzisiaj coś pośredniego między asfaltem a górkami czyli przez Trzy Kopce. Niestety tylko jedna pętla, bo na więcej czasu mi nie wystarczyło. Wyjechałam z domu, było dość pochmurno. Spotkałam Agnieszkę, szła z bliżniakami na działkę i powiedziała, że padać nie będzie, bo sprawdzała na naszej stronie powiatowej, a tam podobno najlepsza prognoza pogody. Nie minęło 5 minut i zaczęło padać.
Na szczęście nie był to deszcz intensywny, więc jakoś sobie objechałam.
Taki mały cmentarz po drodze w Łowczówku. Kolejny austriacki „cud”. Pochowanych 5 żołnierzy armii Austro-Węgier i 13 Rosjan. Razem.
Dzisiaj coś pośredniego między asfaltem a górkami czyli przez Trzy Kopce. Niestety tylko jedna pętla, bo na więcej czasu mi nie wystarczyło. Wyjechałam z domu, było dość pochmurno. Spotkałam Agnieszkę, szła z bliżniakami na działkę i powiedziała, że padać nie będzie, bo sprawdzała na naszej stronie powiatowej, a tam podobno najlepsza prognoza pogody. Nie minęło 5 minut i zaczęło padać.
Na szczęście nie był to deszcz intensywny, więc jakoś sobie objechałam.
Taki mały cmentarz po drodze w Łowczówku. Kolejny austriacki „cud”. Pochowanych 5 żołnierzy armii Austro-Węgier i 13 Rosjan. Razem.
Cmentarz w Łowczówku © Iza
Widok z ostatniego Kopca © Iza
Owocowo © Iza
Widok na Łowczówek © Iza
Takie wspomnienie z wczoraj. Jedziemy z Mirkiem podjazd na Lubince. Mocny, terenowy, wymagający. W kieszeni dzwoni mi telefon. Oczywiście nie odbieram, bo musiałabym zejść z roweru, a potem nie ruszyłabym pod tę górę.
Tak więc dopiero kiedy docieramy do jakiegoś wypłaszczenia, patrzę kto dzwonił. Dzwoniła koleżanka X. Oddzwaniam.
Dramatyczny głos.
- Iza bo wiesz co… (już się boję, że coś się stało).
- Iza, czy tobie te naleśniki też się tak przypalały…??? (wyjaśniam X smażyła naleśniki z mąki mieszanej: żytniej, orkiszowej i pszennej pełnoziarnistej). Mam ochotę się roześmiać…
Mówię: - Nie.
Coś tam jeszcze mówię i kończę rozmowę bo Mirek czeka. Minę mam nietęgę. Mirek patrzy wyczekująco.
- X się naleśniki przypaliły…
- aha – Mirek ze zrozumieniem kiwa głową – to podziękuj X bo dzięki niej sobie trochę odpocząłem:).
- DST 42.00km
- Czas 02:00
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 9 września 2015
Z Mirkiem na Lubinkę
Księgarnia. Dziewczynka ogląda książki, bierze jakąś do ręki (taką po prostu do czytania, a nie do szkoły) i biegnie do mamy:
- Mamo, mamo kup mi ją!
Patrzę zdumiona, ucieszona… dziecko chce książkę! Nie czekoladę, nie zabawkę, a KSIĄŻKĘ.
- Dwie ci już kupiłam w tym miesiącu – warczy mama (dosłownie warczy nie odpowiada).
Pomyślałam: i tak może zabija się w dziecku pasję. I to jaką fajną pasję! Rozumiem względy ekonomiczne. Książki są drogie, ale przecież można było to dziecku jakoś WYTŁUMACZYĆ, a nie warczeć.
„Statystki donoszą, że Polacy nie czytają książek. Zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. Masochizm, którego nie jesteśmy pozbawieni, każe nam nad tym faktem ubolewać, nie bez masochistycznej, samojebnej satysfakcji. No jasne, my zawsze musimy być gorsi. Ci, którzy tak ubolewają, to oczywiście czytająca, oraz czytająca i pisząca mniejszość. Większość natomiast nie komentuje statystyk, no bo ich nie czyta, gdyż nie tylko książek nie czyta, ale nawet gazet nie czyta, nie mówiąc już o pisaniu. Tak więc ci, o których chodzi, są poza sprawą, choć właśnie o ich sprawę chodzi. Nie wiedzą, że nie czytają i zdziwiliby się, gdyby im powiedzieć, że to jest jakaś sprawa. Żeby czytać książki, trzeba je najpierw mieć. Mieć, to niekoniecznie znaczy posiadać. Mieć je w posiadaniu można tylko w wyniku dziedziczenia, albo kupna. Tymczasem nie każdy pochodzi z domu, w którym już jako dziecko zastał jakieś książki i nie każdy, daleko nie każdy, może sobie pozwolić na zakup książki. Książka bowiem kosztuje. Nie w tym rzecz, ile, gdyż zawsze za dużo. Prawie nikt nie kupuje książki nie myśląc o cenie. […] Można się oburzać, jeśli ktoś chce, na kulturalne zacofanie, czyli na to, że w budżetach rodzinnych książki zajmują ostatnie miejsce, o ile w ogóle jakieś miejsce zajmują. Nic to nie pomoże, gdyż rodziny wydają skromne dochody na swoje pierwsze potrzeby. Dlaczego więc do tych pierwszych potrzeb często należy alkohol, a rzadko książka? […] Nikt się nie rodzi z potrzebą czytania, potrzebę tą się nabywa, ale nie można jej nabyć bez pierwszej, drugiej i kolejnej przeczytanej książki, która tę potrzebę najpierw rozbudzi, a potem rozwinie. I odwrotnie. Od czytania można się odzwyczaić.” S. Mrożek Dziennik powrotu
"Rower to wolniejsze odkrywanie, głębsze poznawanie, wolność wyboru, niezależność, samowystarczalność. Rower prowadzi cię do miejsc, o których nie wiedziało się że istnieją, pomaga przeżyć chwile, o których nie myślało się, że mogą się wydarzyć. Gdyby nie rower, umknęłyby niezauważone, przejechane, migawkowo dostrzeżone z okna pędzącego autobusu albo jeepa. Bo są takie chwile, obrazy i spotkania, które zdarzają się tylko gdzieś pomiędzy, a rower pozwala im zaistnieć."
Piotr Strzeżysz
To nie jest cytat z „Powidoków”, które aktualnie czytam, ale znalazłam go przy okazji szukania informacji o innych książkach tego autora. Jeździ sobie Piotr Strzeżysz po świecie na rowerze. Był już w wielu odległych zakątkach świata. Potrafi pisać o tym jak mało kto (naprawdę jest to dobre pisanie). Pisze nie tylko o podróżach. One są tylko pretekstem do wielu refleksji o życiu. Zdecydowanie.. warto poczytać.
Nareszcie się zmobilizowałam i wyjechałam na rower. Wczoraj też miałam taki plan, ale kiedy wracałam z pracy zrobiło się pochmurno, zimno, mało sympatycznie i zdezerterowałam. Jaki miałam potem żal do siebie, kiedy wyszło słońce, zrobiło się fajnie, a ja odpoczęłam i byłam gotowa do jazdy. Było jednak już za późno. Cóż.. po 19 robi się już ciemno, na jeżdżenie wiele czasu nie zostaje.
Dzisiaj z Mirkiem. Był dzisiaj w zdecydowanie lepszej formie niż ostatnio kiedy jeździliśmy razem, trudno było mi dotrzymać mu koła na asfalcie (w terenie już było lepiej, no i na zjazdach, ale to dlatego, że Mirek ma zupełnie łyse opony i dlatego mogłam sobie na zjazdach "pobrylować":)). Pokazałam mu nowe ścieżki (nowe dla niego). Najpierw asfaltowym podjazdem od kościoła w Szczepanowicach, potem już terenem do szlabanu na Lubinkę. Kawałek podjazdu więc było. Potem skrótem, który odkryłyśmy z Rudą na wiosnę, do zjazdu Staszka, którym Mirek nie miał okazji jeszcze jechać. Podobało mu się. Może nie do końca, bo na swoich oponach łysych miał spore problemy, ale…powiedział, ze bardzo fajny zjazd tylko fajny na innych oponach:).
Dzisiaj zjazd był wymagający, suchy bardzo, stąd koleiny twarde i nieprzyjemne. A potem się zaczęło podjeżdżanie, które też do łatwych w tamtym fragmencie lasu nie należy.
No i wyjechaliśmy do żółtego pieszego szlaku, zjazd do Pleśnej i w kierunku domu, bo zaczęło się robić ciemno i zimno.
Zjazd jak to na zdjeciu bardzo, bardzo wypłaszczony.
Zjazd Staszka © Iza
- Mamo, mamo kup mi ją!
Patrzę zdumiona, ucieszona… dziecko chce książkę! Nie czekoladę, nie zabawkę, a KSIĄŻKĘ.
- Dwie ci już kupiłam w tym miesiącu – warczy mama (dosłownie warczy nie odpowiada).
Pomyślałam: i tak może zabija się w dziecku pasję. I to jaką fajną pasję! Rozumiem względy ekonomiczne. Książki są drogie, ale przecież można było to dziecku jakoś WYTŁUMACZYĆ, a nie warczeć.
„Statystki donoszą, że Polacy nie czytają książek. Zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. Masochizm, którego nie jesteśmy pozbawieni, każe nam nad tym faktem ubolewać, nie bez masochistycznej, samojebnej satysfakcji. No jasne, my zawsze musimy być gorsi. Ci, którzy tak ubolewają, to oczywiście czytająca, oraz czytająca i pisząca mniejszość. Większość natomiast nie komentuje statystyk, no bo ich nie czyta, gdyż nie tylko książek nie czyta, ale nawet gazet nie czyta, nie mówiąc już o pisaniu. Tak więc ci, o których chodzi, są poza sprawą, choć właśnie o ich sprawę chodzi. Nie wiedzą, że nie czytają i zdziwiliby się, gdyby im powiedzieć, że to jest jakaś sprawa. Żeby czytać książki, trzeba je najpierw mieć. Mieć, to niekoniecznie znaczy posiadać. Mieć je w posiadaniu można tylko w wyniku dziedziczenia, albo kupna. Tymczasem nie każdy pochodzi z domu, w którym już jako dziecko zastał jakieś książki i nie każdy, daleko nie każdy, może sobie pozwolić na zakup książki. Książka bowiem kosztuje. Nie w tym rzecz, ile, gdyż zawsze za dużo. Prawie nikt nie kupuje książki nie myśląc o cenie. […] Można się oburzać, jeśli ktoś chce, na kulturalne zacofanie, czyli na to, że w budżetach rodzinnych książki zajmują ostatnie miejsce, o ile w ogóle jakieś miejsce zajmują. Nic to nie pomoże, gdyż rodziny wydają skromne dochody na swoje pierwsze potrzeby. Dlaczego więc do tych pierwszych potrzeb często należy alkohol, a rzadko książka? […] Nikt się nie rodzi z potrzebą czytania, potrzebę tą się nabywa, ale nie można jej nabyć bez pierwszej, drugiej i kolejnej przeczytanej książki, która tę potrzebę najpierw rozbudzi, a potem rozwinie. I odwrotnie. Od czytania można się odzwyczaić.” S. Mrożek Dziennik powrotu
"Rower to wolniejsze odkrywanie, głębsze poznawanie, wolność wyboru, niezależność, samowystarczalność. Rower prowadzi cię do miejsc, o których nie wiedziało się że istnieją, pomaga przeżyć chwile, o których nie myślało się, że mogą się wydarzyć. Gdyby nie rower, umknęłyby niezauważone, przejechane, migawkowo dostrzeżone z okna pędzącego autobusu albo jeepa. Bo są takie chwile, obrazy i spotkania, które zdarzają się tylko gdzieś pomiędzy, a rower pozwala im zaistnieć."
Piotr Strzeżysz
To nie jest cytat z „Powidoków”, które aktualnie czytam, ale znalazłam go przy okazji szukania informacji o innych książkach tego autora. Jeździ sobie Piotr Strzeżysz po świecie na rowerze. Był już w wielu odległych zakątkach świata. Potrafi pisać o tym jak mało kto (naprawdę jest to dobre pisanie). Pisze nie tylko o podróżach. One są tylko pretekstem do wielu refleksji o życiu. Zdecydowanie.. warto poczytać.
Nareszcie się zmobilizowałam i wyjechałam na rower. Wczoraj też miałam taki plan, ale kiedy wracałam z pracy zrobiło się pochmurno, zimno, mało sympatycznie i zdezerterowałam. Jaki miałam potem żal do siebie, kiedy wyszło słońce, zrobiło się fajnie, a ja odpoczęłam i byłam gotowa do jazdy. Było jednak już za późno. Cóż.. po 19 robi się już ciemno, na jeżdżenie wiele czasu nie zostaje.
Dzisiaj z Mirkiem. Był dzisiaj w zdecydowanie lepszej formie niż ostatnio kiedy jeździliśmy razem, trudno było mi dotrzymać mu koła na asfalcie (w terenie już było lepiej, no i na zjazdach, ale to dlatego, że Mirek ma zupełnie łyse opony i dlatego mogłam sobie na zjazdach "pobrylować":)). Pokazałam mu nowe ścieżki (nowe dla niego). Najpierw asfaltowym podjazdem od kościoła w Szczepanowicach, potem już terenem do szlabanu na Lubinkę. Kawałek podjazdu więc było. Potem skrótem, który odkryłyśmy z Rudą na wiosnę, do zjazdu Staszka, którym Mirek nie miał okazji jeszcze jechać. Podobało mu się. Może nie do końca, bo na swoich oponach łysych miał spore problemy, ale…powiedział, ze bardzo fajny zjazd tylko fajny na innych oponach:).
Dzisiaj zjazd był wymagający, suchy bardzo, stąd koleiny twarde i nieprzyjemne. A potem się zaczęło podjeżdżanie, które też do łatwych w tamtym fragmencie lasu nie należy.
No i wyjechaliśmy do żółtego pieszego szlaku, zjazd do Pleśnej i w kierunku domu, bo zaczęło się robić ciemno i zimno.
Zjazd jak to na zdjeciu bardzo, bardzo wypłaszczony.
Chmury jak góry © Iza
- DST 34.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:56
- VAVG 17.59km/h
- Aktywność Jazda na rowerze