Środa, 22 lipca 2015
Zakliczyn
Właściwie pewnie powinnam dzisiaj odpoczywać. Wczoraj nie jechało mi się najlepiej. No ale na jutro zapowiadają burze.. to wyjechałam dzisiaj.
Zaraz jak tylko wróciłam z pracy. W okropnym upale, ale stwierdziłam, że zapowiadają się kolejne upalne zawody… więc trzeba organizm przyzwyczajać.
Wyjazd na maraton do Zakopanego stał pod znakiem zapytania, ale wszystko wskazuje na to, że pojadę. Cieszę się bardzo, to nowa trasa, więc bardzo chciałam ją przejechać.
A dzisiaj pojechałam do Zakliczyna (przez Buczynę, powrót też przez Buczynę). Maraton wojnicki przejechałam czyściutka… dzisiaj sam przejazd nad Dunajcem sprawił, że wróciłam brudna ja i rower. Mokro miejscami dość.
Bardzo spokojnie jechałam do Zakliczyna. Nogi zresztą kompletnie nie chciały kręcić. Z Zakliczyna już było inaczej, bo trafił mi się target bardzo nieustępliwy. Miał pecha, bo ja też jestem nieustępliwa:). Dzielny był (jak patrzyłam na ubranie w którym chyba nie jechało mu się dobrze), rower i butelkę mineralnej na bagażniku (ciężko), no ale w końcu odpadł pod górkę i już się nie podniósł. Całe szczęście bo by mnie wykończył. Dzisiaj naprawdę nie miałam sił. Kompletnie.
Dużo tych zdjęć z Wojnicza….
Na rozjeździe mega/giga hobby © Iza
Jak zwykle razem © Iza
Na trasie © Iza
Na rozjeździe mega/giga © Iza
Zaraz jak tylko wróciłam z pracy. W okropnym upale, ale stwierdziłam, że zapowiadają się kolejne upalne zawody… więc trzeba organizm przyzwyczajać.
Wyjazd na maraton do Zakopanego stał pod znakiem zapytania, ale wszystko wskazuje na to, że pojadę. Cieszę się bardzo, to nowa trasa, więc bardzo chciałam ją przejechać.
A dzisiaj pojechałam do Zakliczyna (przez Buczynę, powrót też przez Buczynę). Maraton wojnicki przejechałam czyściutka… dzisiaj sam przejazd nad Dunajcem sprawił, że wróciłam brudna ja i rower. Mokro miejscami dość.
Bardzo spokojnie jechałam do Zakliczyna. Nogi zresztą kompletnie nie chciały kręcić. Z Zakliczyna już było inaczej, bo trafił mi się target bardzo nieustępliwy. Miał pecha, bo ja też jestem nieustępliwa:). Dzielny był (jak patrzyłam na ubranie w którym chyba nie jechało mu się dobrze), rower i butelkę mineralnej na bagażniku (ciężko), no ale w końcu odpadł pod górkę i już się nie podniósł. Całe szczęście bo by mnie wykończył. Dzisiaj naprawdę nie miałam sił. Kompletnie.
Dużo tych zdjęć z Wojnicza….
Na rozjeździe mega/giga hobby © Iza
Jak zwykle razem © Iza
Na trasie © Iza
Na rozjeździe mega/giga © Iza
- DST 57.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:33
- VAVG 22.35km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 lipca 2015
Mocno spokojnie
Wczoraj wystarczyło mi czasu i siły żeby pojechać na pocztę i na myjkę, więc dzisiaj trzeba było trochę pokręcić.
Bardzo spokojnie, głównie po Lesie Radłowskim. Zrobiłam sobie taką pętlę giga po Lesie, dawno tak dużo po Lesie nie jeździłam.
Wybrałam LR po upał znowu daje się we znaki.
Tam było zdecydowanie chłodniej.
Jeszcze jedno zdjęcie z niedzielnego piekła.
Na trasie w Wojniczu © Iza
Bardzo spokojnie, głównie po Lesie Radłowskim. Zrobiłam sobie taką pętlę giga po Lesie, dawno tak dużo po Lesie nie jeździłam.
Wybrałam LR po upał znowu daje się we znaki.
Tam było zdecydowanie chłodniej.
Jeszcze jedno zdjęcie z niedzielnego piekła.
Na trasie w Wojniczu © Iza
- DST 48.00km
- Teren 25.00km
- Czas 02:16
- VAVG 21.18km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 lipca 2015
Maraton nr 60 - Wojnicz
Maraton nr 60
CK Wojnicz
miejsce kategoria 2/3
kobiety open 5/10
Wojnicką trasę znam dość dobrze, więc wiedziałam, że jeśli będzie upał, to będzie ciężko – sporo podjazdów w pełnym słońcu. Na szczęście maraton dość szybki, bo i przewyższenie niewielkie, więc aż tak długo na tym słońcu nie przebywaliśmy.
Tym razem aż 19 osób z GTA, więc to dodatkowo motywuje.
Byłam do tego startu nastawiona bardzo pozytywnie, wiedziałam, że jeśli ukończę ten maraton, to będzie mój 60 maraton na koncie. Tym razem planem nie było tylko przetrwanie upału – wyznaczyłam sobie cel – poprawienie czasu z ub. roku.
Cel został osiągnięty, ale pytanie o formę nadal pozostaje otwarte.
No bo tak… w ubiegłym roku było dość mokro, wczoraj bardzo sucho, w ubiegłym roku było upalnie, ale nie aż tak, w ubiegłym roku jechałam dzień po Stroniu Śląskim, ale też kompletnie tego nie odczuwałam, jechało mi się bardzo dobrze.
Więc nie wiem czy te 11 minut poprawy cokolwiek oznacza?
Na starcie stoimy z Wyrą, więc jest wesoło i nie ma nerwowego oczekiwania.
Start jak zwykle mocny, długa asfaltowa rozjazdówka (tam wyprzedzam Paulinę i Mambę, ale wciąż przede mną Krysia), a potem wjeżdżamy w Wąwóz Szwedzki, tam jest trochę pod górę, ale nawet niespecjalnie to zauważam. Jest szybko.
Dojeżdżam do Pani Krystyny i tak już spory fragment prawie aż do Melsztyna jedziemy w swojej okolicy.
Zaczyna się podjazd na Panieńską, to jest dość wymagający podjazd, ale jedzie mi się fajnie, nie czuję wielkiego zmęczenia i co najważniejsze bardzo się motywuje.
Tak zresztą było przez cały wyścig – nie pozwalałam sobie na chwilę marudzenia, zwątpienia. Po prostu powtarzałam sobie cały czas: jedź, odpoczniesz na mecie… może da się trochę mocniej?
Spróbuj. Ale łatwo nie było, upał bardzo dawał się we znaki. Pamiętałam więc o regularnym piciu i polewaniu się. Do 20 km czułam się naprawdę super i wszystko szło bardzo dobrze. Gdzieś właśnie ok 20 km a może trochę wcześniej dojechała do mnie Ada Jarczyk.
Ada…. Hm… była moim targetem przez wiele maratonów u Golonki. Dotrzymywałam jej koła przez pół wyścigu, potem mi odjeżdżała i była zwykle z 10 min me mecie przede mną. Z wielkim sentymentem to wspominam i miło było znowu spotkać się z Adą na trasie. Ada wyjechała z Polski więc już tutaj nie jeździ, powiedziałam jej wczoraj, ze brakuje mi tej naszej rywalizacji. Ada z Panią Krystyną nieznacznie mi odjechały, ale cały czas miałam je w zasięgu wzroku. Adę wyprzedziłam na błotnistym zjeździe przed Melsztynem. Trochę byłam zdziwiona bo sprowadzała tam, ale być może opony miała mało błotne, a to jest bardzo śliski zjazd. No bo Ada zjeżdżała kiedyś bardzo dobrze.
Szybko jednak Ada do mnie dojechała i już była przede mną. Na mecie chyba minutę przede mną. Ha… nigdy tak szybko za Adą nie udało mi się dojechać. No, ale to był stosunkowo łatwy maraton, a Ada kilka lat nie startowała.
Podpych pod ruiny zamku w Melsztynie (moje ulubione miejsce), tam stoi Tomek i robi zdjęcia. Jakims cudem jeszcze znajduje siły żeby mu powiedzieć, ze też sobie miejsce wybrał:).
Zjazd wąwozem jakiś łatwieszy niż zwykle, nie wiem ale miałam wrażenie, że ubyło tam kamieni, a może to po prostu kwestia tego, że było sucho. I potem dopada mnie lekki kryzys, jakieś 5 km jedzie mi się tak sobie, trochę siada psycha… czuję się wykończona upałem. Na szczęście dojeżdża do mnie Mamba.
Mamba… z Mambą znam się chyba od 2009r i maratonu krynickiego. Tam rozmawiałyśmy ze sobą po raz pierwszy. Wtedy jeździłyśmy w „swojej” okolicy, potem Mamba mi z formą odjechała. W Krynicy jechałyśmy długo razem i Mamba objechała mnie na samej mecie, o sekundy. No to przyszedł czas na spóźniony rewanż. Bardzo byłam zadowolona, że Mamba do mnie dojechała, bo raz, że miałam motywację, dwa że miałam towarzystwo.
Myślałam, że mi odjedzie, ale jakoś udawało mi się utrzymać koła i nawet na zjazdach nie zostawałam tak bardzo z tyłu.
I tak sobie jechałyśmy raz ona z przodu, raz ja, aż w końcu w którymś momencie mi odjechała i pomyślałam: no to już po ptakach…. Jechałam więc dalej, nagle odwracam się, a Mamba za mną. Myślę sobie: o co chodzi? Matrix jakiś.. przecież jechała przede mną. Okazało się, ze Mamba pomyliła trasę, skręciła gdzieś gdzie nie powinna.
No to dalej jedziemy razem. Pocieszam ją, że teraz już łatwiejsze kilometry do mety, tyle, że w pełnym słońcu. Jedzie przede mną, staram się cały czas trzymać dystans żeby mi za bardzo nie uciekła, bo wiem, że koncówka to płaski asfalt i w ub. Roku właśnie w końcówce uciekła mi Magda Winiarczyk.
Na ostatnim podjeździe w lesie polewam się wodą i gubię bidon, wracam po niego, Mama mi odjeżdża sporo, więc znowu muszę gonić. Dojeżdżam. I teraz już jest płaski asfalt, więc co sił w nogach… zbliżam się, dojeżdżam, wyprzedzam i widzę, ze dojeżdżamy do starej czwórki. Wiem, że teraz będzie płasko, szybko, ale jeszcze jakiś kilometr więc sporo sił trzeba będzie w ten finisz włożyć. Powtarzam sobie: pedałuj, jeszcze tylko kilometr, dasz radę.
Licznik pokazuje 40 km/h, Mamby nie „czuję” za sobą, ale się nawet nie odwracam, koncertuję się tylko na jeździe.
Odwracam się dopiero przed finiszem do mety (jakieś kilkaset metrów po skręcie z głownej drogi), widzę, ze jest dość daleko, więc już wiem, ze dojadę. Dojeżdżam.
Jest satysfakcja. Satysfakcja, że była walka, ze podobnie jak w ubiegłym roku byłam w stanie się zmusić do wysiłku. Że nie odpuściłam sobie.
Trasa kompletnie sucha z wyjątkiem zjazdu przed Melsztynem i może jakiegoś tam jeszcze fragmentu. Sucha.. ale tylko dla tych, którzy zdążyli dojechać przed nawałnicą.
Bo to co działo się potem trudno opisać słowami. Potężny huragan, walące się drzewa, pioruny, wiatr zrywający dachy z domów. A oni jechali… w tym nasza Ruda z GTA. Wielki szacunek.
Wyra na mecie powiedział, że ponieważ nie jechaliśmy w tej burzy to nic nie wiemy o życiu… Być może:).
Niektórzy dostali nowe ksywy. Np. Wierzba dostał ksywę „Kocyk”, ponieważ podobno otulał się jakimś kocykiem znalezionym w jakimś ogródku po drodze. Nasz Tadziu dostał ksywę Dziadek. Wychodził na podium za Mateusza Dziadka. Spiker zapytał: jest Mateusz Dziadek?, a na to Wierzba. Mateusza nie ma, ale jest Dziadek.
No i tak to jest w tym naszym teamie…:) A Miron znowu potrzebuje psychologa, bo tym razem zbłądził był gdzieś i zamiast na giga pojechał na mega… Wykończą go te Cyklokarpaty:).
Dzień zakończony u Pani Krystyny w dużym gomolowym towarzystwie.
Wielkie podziękowania dla Marcina Be, Lutka i wszystkich, którzy dołożyli starań, żeby Wojnicz jak zwykle pod względem organizacyjnym wypadł perfekcyjnie. Było naprawdę świetnie i możecie być pewni, ze do Was ludzie będą wracać dopóki będziecie robić ten maraton.
Z Kaśką i Wyrą na starcie © Iza
Z Wyrą © Iza
Na stracie © Iza
Drużyna © Iza
Na podium © Iza
Na podium za Panią Krystynę © Iza
Pani Krystyna i Marcin Be © Iza
- DST 52.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:27
- VAVG 15.07km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 lipca 2015
Wojnickie piekło (pokonane):)
SZZ - szczęśliwa, zadowolona, zmęczona.
Maraton nr 60 stał się faktem. Jeszcze jeden i będzie zrobiona generalka w CK. Wtedy będę już spokojna, że uda mi się dokonać tego co zadeklarowałam DRUŻYNIE przed sezonem.
W tym roku z różnych względów jest mi bardzo ciężko, dlatego zależy mi na tym żeby mieć już zaliczone te 6 startów.
Może już w niedzielę, jeśli uda mi się dotrzeć do Zakopanego.
A dzisiaj?
Dzisiaj było prawdziwe piekło.
Ogromnie wysoka temperatura, a Wojnicz to sporo jazdy w pełnym słońcu. Przetrwałam - nawet całkiem nieźle.
Miejsce w kategorii 2, open 5, ale miejsca to miejsca, jazda mnie cieszy, bo pierwsze 20 km jechało mi się dobrze, w środku dystansu był lekki kryzys, ale ostatnie 15 km potrafiłam się zmobilizować pomimo zmęczenia.
Punktów dużo i oceniam to tak, że co prawda w Kluszkowcach miałam ich więcej to ten start to był mój zdecydowanie najlepszy start w tym roku. W Kluszkowcach nie jechała Aśka Majewska, więc łatwiej mi było o więcej punktów.
Wielkie brawa należą się tym (głównie Pani Krystynie), którzy kończyli dystans giga podczas koszmarnej nawałnicy, która pozrywała dachy domów, powalała drzewa.
A oni jechali...
Wielu mówiło, że nigdy się tak nie bali.
Wiatr mało tego, że powalał drzewa na ich oczach, to jeszcze pozrywał strzałki.
Wielki, wielki szacunek.
To był trudny dzień.
Dobrze, że nic nikomu się nie stało. To jest najważniejsze.
Trochę pechowy był ten wyścig dla GTA (dot. to naszych najlepszych gigowców), ale nie poddajemy się, walczymy dalej w drużynówce.
Maraton nr 60 stał się faktem. Jeszcze jeden i będzie zrobiona generalka w CK. Wtedy będę już spokojna, że uda mi się dokonać tego co zadeklarowałam DRUŻYNIE przed sezonem.
W tym roku z różnych względów jest mi bardzo ciężko, dlatego zależy mi na tym żeby mieć już zaliczone te 6 startów.
Może już w niedzielę, jeśli uda mi się dotrzeć do Zakopanego.
A dzisiaj?
Dzisiaj było prawdziwe piekło.
Ogromnie wysoka temperatura, a Wojnicz to sporo jazdy w pełnym słońcu. Przetrwałam - nawet całkiem nieźle.
Miejsce w kategorii 2, open 5, ale miejsca to miejsca, jazda mnie cieszy, bo pierwsze 20 km jechało mi się dobrze, w środku dystansu był lekki kryzys, ale ostatnie 15 km potrafiłam się zmobilizować pomimo zmęczenia.
Punktów dużo i oceniam to tak, że co prawda w Kluszkowcach miałam ich więcej to ten start to był mój zdecydowanie najlepszy start w tym roku. W Kluszkowcach nie jechała Aśka Majewska, więc łatwiej mi było o więcej punktów.
Wielkie brawa należą się tym (głównie Pani Krystynie), którzy kończyli dystans giga podczas koszmarnej nawałnicy, która pozrywała dachy domów, powalała drzewa.
A oni jechali...
Wielu mówiło, że nigdy się tak nie bali.
Wiatr mało tego, że powalał drzewa na ich oczach, to jeszcze pozrywał strzałki.
Wielki, wielki szacunek.
To był trudny dzień.
Dobrze, że nic nikomu się nie stało. To jest najważniejsze.
Trochę pechowy był ten wyścig dla GTA (dot. to naszych najlepszych gigowców), ale nie poddajemy się, walczymy dalej w drużynówce.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 lipca 2015
Wojnicz hobby
Dwa dni temu zaplanowałam, że w czwartek pojadę na Panieńską Górę.
Wczoraj Lutek na FB oznajmił, że trasa hobby już oznaczona, to pomyślałam, sobie, że w czwartek to hobby spokojnym tempem sobie przejadę.
„Zaprosiłam” Tomka i Panią Krystynę, ale nie mieli czasu, no to wyjechałam dzisiaj sama i pomyślałam, że samej mi się tego hobby nie chce jechać no i mało bezpiecznie w tym ciemnym milowskim lesie.
Pomyślałam: pojadę tylko na Panieńską, tam się trochę pokręcę i wrócę. Ale jak już wjechałam na Panieńską, to pomyślałam: pojadę trochę jeszcze za strzałkami. No i tak objechałam niemalże całe to hobby. Zrezygnowałam tylko z końcowych km, które przecież znam i pojechałam inną drogą.
I jak? No i fajnie. To jest bardzo przyjemna trasa, w lesie cudowne zapachy i widoki. Jest trochę wilgotno, momentami ślisko, bo to jest glina, ale wszystko w granicach normy. Jeśli nie popada w trakcie maratonu ani przed (zapowiadają burze na niedzielę), nie będzie źle.
Po prostu momentami trzeba będzie jechać bardziej uważnie, ale naprawdę w 70% jest po prostu sucho.
Jechałam sobie dzisiaj spokojnie, spacerowo, to taka przyjemna jazda.. jest czas na porozglądanie się, człowiek nie zmęczony tempem.
Na rozjeździe giga/mega/hobby spotkałam dwóch panów, którzy objeżdżali trasę. Pogadaliśmy trochę, no i ja pojechałam, oni chyba odpoczywali. Zastanawiali się czy nie jechać na mega, ale odradzałam im dzisiaj robić mega, bo kiedy się spotkaliśmy było przed 19, więc ciężko pewnie byłoby im zdążyć przed zmrokiem. Kilometrów wyszło mi znacznie więcej niż dystans ma, ale musiałam dojechać (jechałam pod Panieńską przez Buczynę, Isep), no i wrócić do Tarnowa.
Mój ulubiony widok z Panieńskiej © Iza
Trasa już oznaczona © Iza
Widok na Tarnów i Marcinkę z okolic Wojnicza © Iza
Wczoraj Lutek na FB oznajmił, że trasa hobby już oznaczona, to pomyślałam, sobie, że w czwartek to hobby spokojnym tempem sobie przejadę.
„Zaprosiłam” Tomka i Panią Krystynę, ale nie mieli czasu, no to wyjechałam dzisiaj sama i pomyślałam, że samej mi się tego hobby nie chce jechać no i mało bezpiecznie w tym ciemnym milowskim lesie.
Pomyślałam: pojadę tylko na Panieńską, tam się trochę pokręcę i wrócę. Ale jak już wjechałam na Panieńską, to pomyślałam: pojadę trochę jeszcze za strzałkami. No i tak objechałam niemalże całe to hobby. Zrezygnowałam tylko z końcowych km, które przecież znam i pojechałam inną drogą.
I jak? No i fajnie. To jest bardzo przyjemna trasa, w lesie cudowne zapachy i widoki. Jest trochę wilgotno, momentami ślisko, bo to jest glina, ale wszystko w granicach normy. Jeśli nie popada w trakcie maratonu ani przed (zapowiadają burze na niedzielę), nie będzie źle.
Po prostu momentami trzeba będzie jechać bardziej uważnie, ale naprawdę w 70% jest po prostu sucho.
Jechałam sobie dzisiaj spokojnie, spacerowo, to taka przyjemna jazda.. jest czas na porozglądanie się, człowiek nie zmęczony tempem.
Na rozjeździe giga/mega/hobby spotkałam dwóch panów, którzy objeżdżali trasę. Pogadaliśmy trochę, no i ja pojechałam, oni chyba odpoczywali. Zastanawiali się czy nie jechać na mega, ale odradzałam im dzisiaj robić mega, bo kiedy się spotkaliśmy było przed 19, więc ciężko pewnie byłoby im zdążyć przed zmrokiem. Kilometrów wyszło mi znacznie więcej niż dystans ma, ale musiałam dojechać (jechałam pod Panieńską przez Buczynę, Isep), no i wrócić do Tarnowa.
Mój ulubiony widok z Panieńskiej © Iza
Trasa już oznaczona © Iza
Widok na Tarnów i Marcinkę z okolic Wojnicza © Iza
- DST 52.00km
- Teren 25.00km
- Czas 02:45
- VAVG 18.91km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 14 lipca 2015
Malwowe wspomnienia
Posłuchajcie.
Naprawdę warto.
Hanka w piosence Agnieszki Osieckiej.
Hm…. Jaki niełatwy dzień… Taki z turbulencjami. Różnego rodzaju.
„Wyszłam” z pierwszej jego części.. lekko poturbowana i zniechęcona do dalszej części dnia.
Postanowiłam jednak (bo już raczej tak mam), że skoro był plan trzeba mimo wszystko go zrealizować.
Czarne chmury straszyły, ale wyjechałam. Najpierw do Tomka, który to założył mi nowy łańcuch (oj wstyd mi.. że do tej pory się nie nauczyłam i dzisiaj postanowiłam i publicznie właśnie obiecuję, Tomek jakby co to pamiętaj, że kupię skuwacz i uczyć się będę, pora najwyższa).
Potem stwierdziłam, że muszę popróbować czy wszystko działa, a prawdziwa próba to tylko pod obciążeniem może być na górce (to już wiem od dawna i wiem, że nie raz, nie dwa dopiero górka dawała odpowiedź na pytanie, czy łańcuch się z całą resztą zgrał).
No to Marcinka, bo najbliżej było. Brukiem.
Niebywałe. Pierwszy raz tam jechałam w tym roku (czyli od restauracji). Zwykle miotam przekleństwa… oddech mam mocno przyspieszony i w ogóle złorzeczę górze i wszystkim wkoło.
A dzisiaj.. dzisiaj.. po raz pierwszy odkąd wjeżdżam na nią.. jakaś taka płaska mi się wydała i niepozorna i bezbolesna.
A może ja na nią zbyt wolno wjeżdżałam stąd takie odczucie cudowne?
Nie wiem, ale powiem Wam, ze bardzo to miłe było, tak wjechać sobie bezboleśnie na Marcinkę jakby wcale nie była jednym z bradziej słusznych podjazdów w okolicy (chociaż wiadomo, że nie najtrudniejszym).
A potem pokręciliśmy się z Tomkiem po Zgłobicach, Koszycach. Zupełnie bez napinki i spokojnie. Potrzebna była mi taka jazda dzisiaj. Wracałam do domu w deszczu i deszcz zmył resztki mojego dzisiejszego „pogruchotania” i uśmiechałam się sama do siebie. No!
Zdjęcie zrobiłam, bo te kwiaty zawsze będą kojarzyć mi się z Babcią moją Heleną i jej kwiatowym ogrodem. Z takich malw robiło się spódniczki lalkom, które to lalki robiło się właśnie z takich naturalnych, dostępnych w ogrodzie rzeczy. A Babcia mieszkała w Rudniku n/Sanem, o czym nie raz już pisałam, ale nie wiem czy pisałam o takiej historii, która kilka lat temu się wydarzyła.
Przychodzi do mnie do pracy zakonnica. Prawo jazdy wydane przez Urząd w Nisku, więc zaciekawiona spojrzałam na adres.. Rudnik n/S. Uśmiechnęłam się, powiedziałam, że mój ojciec się tam urodził, a ja jeździłam na każde wakacje do Babci. Zakonnica zapytała o nazwisko Babci…
"Helena Sekulska….? No tak oczywiście, że znałam".
No wiadomo. Moja Babcia w kościele bywała codziennie, a mieszkała też w jego pobliżu. Trudno jej było nie znać.
Co w tym niesamowitego? No to, ze Rudnik od Tarnowa oddalony jest o jakieś co najmniej 140 km, a zakonnica, która trafiła do mnie, znała moją Babcię. ... dla mnie to niesamowite spotkanie było. Tym bardziej, że Babcie nie żyje od wielu lat.
A ona ją pamiętała.
Jedne z moich ulubionych letnich kwiatów © Iza
Oglądaliście film pt "Carte blanche"?
Jeśli nie - polecam.
Historia z tych, co to wydarzyły się naprawdę. Przejmująca.
I świetna rola Andrzeja Chyry.
Film robi duże wrażenie.
Hanka w piosence Agnieszki Osieckiej.
Hm…. Jaki niełatwy dzień… Taki z turbulencjami. Różnego rodzaju.
„Wyszłam” z pierwszej jego części.. lekko poturbowana i zniechęcona do dalszej części dnia.
Postanowiłam jednak (bo już raczej tak mam), że skoro był plan trzeba mimo wszystko go zrealizować.
Czarne chmury straszyły, ale wyjechałam. Najpierw do Tomka, który to założył mi nowy łańcuch (oj wstyd mi.. że do tej pory się nie nauczyłam i dzisiaj postanowiłam i publicznie właśnie obiecuję, Tomek jakby co to pamiętaj, że kupię skuwacz i uczyć się będę, pora najwyższa).
Potem stwierdziłam, że muszę popróbować czy wszystko działa, a prawdziwa próba to tylko pod obciążeniem może być na górce (to już wiem od dawna i wiem, że nie raz, nie dwa dopiero górka dawała odpowiedź na pytanie, czy łańcuch się z całą resztą zgrał).
No to Marcinka, bo najbliżej było. Brukiem.
Niebywałe. Pierwszy raz tam jechałam w tym roku (czyli od restauracji). Zwykle miotam przekleństwa… oddech mam mocno przyspieszony i w ogóle złorzeczę górze i wszystkim wkoło.
A dzisiaj.. dzisiaj.. po raz pierwszy odkąd wjeżdżam na nią.. jakaś taka płaska mi się wydała i niepozorna i bezbolesna.
A może ja na nią zbyt wolno wjeżdżałam stąd takie odczucie cudowne?
Nie wiem, ale powiem Wam, ze bardzo to miłe było, tak wjechać sobie bezboleśnie na Marcinkę jakby wcale nie była jednym z bradziej słusznych podjazdów w okolicy (chociaż wiadomo, że nie najtrudniejszym).
A potem pokręciliśmy się z Tomkiem po Zgłobicach, Koszycach. Zupełnie bez napinki i spokojnie. Potrzebna była mi taka jazda dzisiaj. Wracałam do domu w deszczu i deszcz zmył resztki mojego dzisiejszego „pogruchotania” i uśmiechałam się sama do siebie. No!
Zdjęcie zrobiłam, bo te kwiaty zawsze będą kojarzyć mi się z Babcią moją Heleną i jej kwiatowym ogrodem. Z takich malw robiło się spódniczki lalkom, które to lalki robiło się właśnie z takich naturalnych, dostępnych w ogrodzie rzeczy. A Babcia mieszkała w Rudniku n/Sanem, o czym nie raz już pisałam, ale nie wiem czy pisałam o takiej historii, która kilka lat temu się wydarzyła.
Przychodzi do mnie do pracy zakonnica. Prawo jazdy wydane przez Urząd w Nisku, więc zaciekawiona spojrzałam na adres.. Rudnik n/S. Uśmiechnęłam się, powiedziałam, że mój ojciec się tam urodził, a ja jeździłam na każde wakacje do Babci. Zakonnica zapytała o nazwisko Babci…
"Helena Sekulska….? No tak oczywiście, że znałam".
No wiadomo. Moja Babcia w kościele bywała codziennie, a mieszkała też w jego pobliżu. Trudno jej było nie znać.
Co w tym niesamowitego? No to, ze Rudnik od Tarnowa oddalony jest o jakieś co najmniej 140 km, a zakonnica, która trafiła do mnie, znała moją Babcię. ... dla mnie to niesamowite spotkanie było. Tym bardziej, że Babcie nie żyje od wielu lat.
A ona ją pamiętała.
Jedne z moich ulubionych letnich kwiatów © Iza
Oglądaliście film pt "Carte blanche"?
Jeśli nie - polecam.
Historia z tych, co to wydarzyły się naprawdę. Przejmująca.
I świetna rola Andrzeja Chyry.
Film robi duże wrażenie.
- DST 35.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:56
- VAVG 18.10km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 lipca 2015
Mielec- Tarnów
Dzisiaj bez przygód, ale też wolniej.
Jakoś tak.. niezbyt fajnie się jechało. Spory wiatr, plecak cięższy niż w piątek.
Jechałam więc dłużej.
Jakoś tak.. niezbyt fajnie się jechało. Spory wiatr, plecak cięższy niż w piątek.
Jechałam więc dłużej.
- DST 56.00km
- Czas 02:23
- VAVG 23.50km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 lipca 2015
Tarnów- Mielec
Szybki powrót z pracy, rower i w drogę. Jeszcze nie wiedziałam, że droga będzie dłuższa niż zwykle.
Ile złych rzeczy może przydarzyć się w ciągu 10 minut?
Okazuje się, że dużo.
Najpierw byłam świadkiem bójki na przystanku, dwóch zbirów okładało jakiegoś chłopaka.
Tyle aut przejeżdżało.. zatrzymało się tylko jedno. Gość zatrąbił i odjechał.
Zatrzymałam się.
Coś tam mówiłam do tych dwóch, żeby zostawili tego trzeciego. Zbladłam kiedy usłyszałam jak jeden z nich mówi:
- Podskakujesz? Zaraz ci kosę zapodam..
I sięgnął do kieszeni.
Więc ja jeszcze raz próbuję przemówić im do rozsądku. W końcu wypuścili chłopaka. Powiedziałam mu żeby szybko odszedł i już się do nich nie odzywał, bo będzie nieszczęście.
Zdenerwowana pojechałam dalej. Nie minęła chyba minuta i na przejeździe przez ścieżkę rowerową zatrzymałam się na masce samochodu. Uwielbiam ścieżki rowerowe...
Między innymi z tego powodu.
Jak dobrze, że wolno jechałam.
Kierowca nawet nie przeprosił.
Na szczęście nic się nie stało, ani mnie ani rowerowi.
Pojechałam dalej. Po 5 minutach poczułam, że coś się ciężko jedzie... oglądam się do tyłu.. kapeć.
Na szczęście bez dętki i pompki się nie ruszam.
Zmieniłam, pojechałam dalej, ale już z lekkim niepokojem.
Kiedy dojechałam pod blok w Mielcu, zobaczyłam karetkę i ratowników biegnących do naszej klatki. Zbladłam.
Ale nie biegli do Mamy....
Taki to był dzień. Niezbyt dobry.
Na szczęście ciasto jagodowe pieczone wieczorem.. udało się:).
Ile złych rzeczy może przydarzyć się w ciągu 10 minut?
Okazuje się, że dużo.
Najpierw byłam świadkiem bójki na przystanku, dwóch zbirów okładało jakiegoś chłopaka.
Tyle aut przejeżdżało.. zatrzymało się tylko jedno. Gość zatrąbił i odjechał.
Zatrzymałam się.
Coś tam mówiłam do tych dwóch, żeby zostawili tego trzeciego. Zbladłam kiedy usłyszałam jak jeden z nich mówi:
- Podskakujesz? Zaraz ci kosę zapodam..
I sięgnął do kieszeni.
Więc ja jeszcze raz próbuję przemówić im do rozsądku. W końcu wypuścili chłopaka. Powiedziałam mu żeby szybko odszedł i już się do nich nie odzywał, bo będzie nieszczęście.
Zdenerwowana pojechałam dalej. Nie minęła chyba minuta i na przejeździe przez ścieżkę rowerową zatrzymałam się na masce samochodu. Uwielbiam ścieżki rowerowe...
Między innymi z tego powodu.
Jak dobrze, że wolno jechałam.
Kierowca nawet nie przeprosił.
Na szczęście nic się nie stało, ani mnie ani rowerowi.
Pojechałam dalej. Po 5 minutach poczułam, że coś się ciężko jedzie... oglądam się do tyłu.. kapeć.
Na szczęście bez dętki i pompki się nie ruszam.
Zmieniłam, pojechałam dalej, ale już z lekkim niepokojem.
Kiedy dojechałam pod blok w Mielcu, zobaczyłam karetkę i ratowników biegnących do naszej klatki. Zbladłam.
Ale nie biegli do Mamy....
Taki to był dzień. Niezbyt dobry.
Na szczęście ciasto jagodowe pieczone wieczorem.. udało się:).
- DST 56.00km
- Czas 02:18
- VAVG 24.35km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 lipca 2015
Takie tam.. między chmurami
Wczorajszy upał spowodował, że na żaden sport nie miałam ochoty. A najbardziej nie miałam ochoty na rower.
Dzisiaj najpierw obejrzałam ostatni set meczu Radwańskiej (potem obiad), potem drugi półfinał , potem deszcz… No i moment wahania: co robić? Temperatura spadła drastycznie. Zrobiła się bardzo przyjemna do jazdy, ale ciemne chmury wisiały.
Wyjechałam i jechałam w kierunku w którym ich nie było: w kierunku Żabna. Cały czas mnie „goniły”, ale udało się uniknąć deszczu. Spokojnie, wolno, po prostu tylko żeby się poruszać. Chyba nie bardzo chce mi się już „trenować”, a może po prostu ten upalny czas spowodował takie lenistwo?
Mościce-Biała-Bobrowniki-Łęg- Żabno-Buskupice-Glów-Radłów-Niwka-Ostrów-Mościce. Ot taka płaska, dość niby nijaka trasa, ale jakie perełki znalazłam…
Autostrada nad Dunajcem © Iza
Dunajec © Iza
Udało mi się załapać na końcówkę tęczy.
"Końcówka" tęczy © Iza
W Biskupicach są dwa cmentarze. Obydwa niezwykłe, "okrągłe". Jeden z nich widziałam po raz pierwszy. Nie wiem jak mogłam (tyle razy tamtędy przejeżdżając) nie zauważyć go. Co prawda kiepsko widać go z drogi, ale jednak. Obydwa przed mostem na Dunajcu, jak się jedzie od strony Żabna.
Cmentarz w Biskupicach Radłowskich © Iza
Takie tam... kukurydziane pole © Iza
Cmentarz nr 2 w Biskupicach Radłowskich © Iza
Wyczytałam, że jest to chyba jedyny cmentarz wojenny założony na planie elipsy.
Naprawdę warto go obejrzeć (trzeba wjechać z głównej drogi w pola). A na cmentarzy przepiękne olchy.
Leżą tutaj żołnierze armii rosyjskiej polegli w rejonie linii obronnych na Dunajcu. Żołnierze byli z Żytomierza. Podobno bronili się desperacko, co docenili ich wrogowie budując pomnik -mauzoleum.
Niesamowici byli Ci Austriacy w budowaniu tych cmentarzy, chowaniu żołnierzy "obcych" armii.
Podobno pięknie wygląda jesienią. Trzeba będzie tutaj wrócić jesienią.
Ujęcie nr 2 © Iza
Dzisiaj najpierw obejrzałam ostatni set meczu Radwańskiej (potem obiad), potem drugi półfinał , potem deszcz… No i moment wahania: co robić? Temperatura spadła drastycznie. Zrobiła się bardzo przyjemna do jazdy, ale ciemne chmury wisiały.
Wyjechałam i jechałam w kierunku w którym ich nie było: w kierunku Żabna. Cały czas mnie „goniły”, ale udało się uniknąć deszczu. Spokojnie, wolno, po prostu tylko żeby się poruszać. Chyba nie bardzo chce mi się już „trenować”, a może po prostu ten upalny czas spowodował takie lenistwo?
Mościce-Biała-Bobrowniki-Łęg- Żabno-Buskupice-Glów-Radłów-Niwka-Ostrów-Mościce. Ot taka płaska, dość niby nijaka trasa, ale jakie perełki znalazłam…
Autostrada nad Dunajcem © Iza
Dunajec © Iza
Udało mi się załapać na końcówkę tęczy.
"Końcówka" tęczy © Iza
W Biskupicach są dwa cmentarze. Obydwa niezwykłe, "okrągłe". Jeden z nich widziałam po raz pierwszy. Nie wiem jak mogłam (tyle razy tamtędy przejeżdżając) nie zauważyć go. Co prawda kiepsko widać go z drogi, ale jednak. Obydwa przed mostem na Dunajcu, jak się jedzie od strony Żabna.
Cmentarz w Biskupicach Radłowskich © Iza
Takie tam... kukurydziane pole © Iza
Cmentarz nr 2 w Biskupicach Radłowskich © Iza
Wyczytałam, że jest to chyba jedyny cmentarz wojenny założony na planie elipsy.
Naprawdę warto go obejrzeć (trzeba wjechać z głównej drogi w pola). A na cmentarzy przepiękne olchy.
Leżą tutaj żołnierze armii rosyjskiej polegli w rejonie linii obronnych na Dunajcu. Żołnierze byli z Żytomierza. Podobno bronili się desperacko, co docenili ich wrogowie budując pomnik -mauzoleum.
Niesamowici byli Ci Austriacy w budowaniu tych cmentarzy, chowaniu żołnierzy "obcych" armii.
Podobno pięknie wygląda jesienią. Trzeba będzie tutaj wrócić jesienią.
Ujęcie nr 2 © Iza
- DST 44.00km
- Czas 01:58
- VAVG 22.37km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 lipca 2015
Basen
Jaki jest najlepszy sport na taki upał?
Basen.
No pod warunkiem, że się potrafi pływać, bo jak nie to równie dobrze w wannie można posiedzieć:).
Przyjemnie... bardzo przyjemnie.
Nie marzyłam dzisiaj o rowerze.
Ani trochę.
Pani Krystyna vel Ruda w akcji.
Coś się bardzo nie spodobało? Kurz? © Iza
Pani Krystyna vel Ruda w akcji.
Coś się bardzo nie spodobało? Kurz? © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze