Środa, 22 czerwca 2016
Króciutko
Myślałam, że po kilkudniowej przerwie przejadę się dłużej i inetensywniej, ale czasu i sił nie wystarczyło. Chyba zmęczyła mnie mimo tego, ze krótka (6 godzin) podróż z Gdańska, do tego upał.
Więc tylko nad Dunajec i z powrotem. Chwilę posiedziałam i to wszystko. Nie ma historii przejażdżki:).
Więc tylko nad Dunajec i z powrotem. Chwilę posiedziałam i to wszystko. Nie ma historii przejażdżki:).
- DST 22.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:00
- VAVG 22.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 czerwca 2016
VeloDunajec
Jest taki projekt. Nazywa się VeloDunajec.
Jest to trasa rowerowa wzdłuż Dunajca, która ma prowadzić od Zakopanego do Wietrzychowic. Nie wiem na kiedy jest planowane zakończenie inwestycji, ale wiadomość ta jest doskonała dla szosowców czy rowerowych turystów, którym nie przeszkadza jazda po asfalcie. Dla mnie to też znakomita wiadomość. Jak fajnie byłoby dojechać sobie do Zakopanego na rowerze w dodatku bezpiecznie po rowerowej „ścieżce”.
Byłam zobaczyć odcinek „tarnowski”, który powstaje i właściwie jest już bardzo zaawansowany. To będzie pewnie najmniej ciekawy fragment trasy, bo płasko i mało widokowo, chociaż momentami widać pięknie Dunajec. No, ale jak powstanie fragment w stronę Nowego Sącza, to będzie znakomicie. Może pojadę kiedyś do mojej koleżanki na rowerze do Sącza? Poki co się nie odważyłam. Droga zbyt ruchliwa i jazda mało przyjemna byłaby.
Jest to trasa rowerowa wzdłuż Dunajca, która ma prowadzić od Zakopanego do Wietrzychowic. Nie wiem na kiedy jest planowane zakończenie inwestycji, ale wiadomość ta jest doskonała dla szosowców czy rowerowych turystów, którym nie przeszkadza jazda po asfalcie. Dla mnie to też znakomita wiadomość. Jak fajnie byłoby dojechać sobie do Zakopanego na rowerze w dodatku bezpiecznie po rowerowej „ścieżce”.
Byłam zobaczyć odcinek „tarnowski”, który powstaje i właściwie jest już bardzo zaawansowany. To będzie pewnie najmniej ciekawy fragment trasy, bo płasko i mało widokowo, chociaż momentami widać pięknie Dunajec. No, ale jak powstanie fragment w stronę Nowego Sącza, to będzie znakomicie. Może pojadę kiedyś do mojej koleżanki na rowerze do Sącza? Poki co się nie odważyłam. Droga zbyt ruchliwa i jazda mało przyjemna byłaby.
VeloDunajec1 © Iza
VeloDunajec2 © Iza
- DST 32.00km
- Czas 01:25
- VAVG 22.59km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 czerwca 2016
Poniedziałek
Było już kiedyś. Wiem, ze pokazywałam to miejsce kiedyś, a odkryłam stosunkowo niedawno. Rok temu? Dwa lata? Już nie pamiętam. Niemniej jedna po latach jeżdżenia po Buczynie.
Raz jeszcze pokażę, bo ciągle będę wychwalać wyjątkowość mojej okolicy.
Robiłam rekonesans. Musiałam zobaczyć gdzie jest osławiony parking Park&Ride. Potem pojechałam przez Buczynę nad Dunajec. Zanim jednak to nastąpiło, "zajechałam" pod lipę w Zbylitowskiej Górze (stamtąd jest pierwsze zdjęcie). 5 km od mojego domu, od miasta jakieś 2. I coś takiego! Ciężko uwierzyć, ale tak jest.
Potem Buczyna. O niej pisałam niejednokrotnie... Cóż jeszcze można napisać? Dzisiaj było tak cicho w Buczynie… Nie było baloników przy grobach. Były jednak zdjęcia. Robią ogromne wrażenie. W sobotę była rocznica zamordowania dzieci z tarnowskiego domu dziecka. Jak to napisane jest na tablicy: tutaj jest pochowane 800 główek…
Potem pojechałam nad Dunajec, po bławatki zwane też chabrami. Cudne są po prostu. Przy okazji odkryłam podjazd. Niebywałe! Taki mega ostry podjazd tak blisko domu. Jak mogłam wcześniej go nie zauważy? Nie mam pojęcia. Ulica nazywa się Spadzista. To wiele mówi.
Widok ze Zb. Góry © Iza
Raz jeszcze pokażę, bo ciągle będę wychwalać wyjątkowość mojej okolicy.
Robiłam rekonesans. Musiałam zobaczyć gdzie jest osławiony parking Park&Ride. Potem pojechałam przez Buczynę nad Dunajec. Zanim jednak to nastąpiło, "zajechałam" pod lipę w Zbylitowskiej Górze (stamtąd jest pierwsze zdjęcie). 5 km od mojego domu, od miasta jakieś 2. I coś takiego! Ciężko uwierzyć, ale tak jest.
Potem Buczyna. O niej pisałam niejednokrotnie... Cóż jeszcze można napisać? Dzisiaj było tak cicho w Buczynie… Nie było baloników przy grobach. Były jednak zdjęcia. Robią ogromne wrażenie. W sobotę była rocznica zamordowania dzieci z tarnowskiego domu dziecka. Jak to napisane jest na tablicy: tutaj jest pochowane 800 główek…
Potem pojechałam nad Dunajec, po bławatki zwane też chabrami. Cudne są po prostu. Przy okazji odkryłam podjazd. Niebywałe! Taki mega ostry podjazd tak blisko domu. Jak mogłam wcześniej go nie zauważy? Nie mam pojęcia. Ulica nazywa się Spadzista. To wiele mówi.
W Buczynie © Iza
- DST 27.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:35
- VAVG 17.05km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 czerwca 2016
Habalina
Na początek, na wyciszenie po tym dniu pełnym emocji (ile radości sprawiło mi zwycięstwo Polaków!).
Tak sobie usiadłam po wjeździe na Habalinie, pomyślałam: mam dużo czasu (do meczu jeszcze kilka godzin), świeci słońce, trzeba z tego skorzystać.
No to nagrałam ten moment…
Widoki z jednej i drugiej strony góry, to jest coś niesamowitego. Z jednej strony na Jezioro Czchowskie, z drugiej na Dunajec i Beskid Sądecki. Dodatkowo zjechałam sobie z Habaliny do Borowej, a potem przez moją ukochaną Rudą Kameralną. Tutaj czuje się bliskość Beskidu Sądeckiego. Wyczuwa się góry. Takie są bliskie i namacalne. Tutaj .. czuć zapach urlopu i wakacji. Nie wiem dlaczego, ale tak to czuję. Może ta olbrzymia ilość domków letniskowych? Jak ja tym ludziom zazdroszczę! Ilekroć jestem w tej okolicy i widzę te piękne domki letniskowe, nad Dunajcem, w Czchowie, w Rudej.. zazdroszczę! Na koniec zebrałam na terenach naddunajcowych bukiet bławatków. Mamie by się podobało.
I jestem dzisiaj taka szczęśliwa…:). Fajna trasa z pięknymi widokami, no i ten MECZ! Wiem, że kolarze jakoś tak pogardzają piłkarzami (tak to odbieram i nie podoba mi się to) i zewsząd deklarują jak to piłki nie lubią i jaki to beznadziejny sport dla słabeuszy.
Nie interesuje mnie to. Ja piłkę nożną uwielbiam:).
P.S No i wychowanek Tarnovii czyli Bartosz Kapustka zagrał znakomicie.
l
Wyrosną wszędzie © Iza
Po drodze © Iza
Bławatkowo © Iza
Piaski Drużki © Iza
Czchów © Iza
I jeszcze raz Czchów © Iza
Widok z podjazdu na Habalinie © Iza
Z Jeziorem w tle © Iza
Habalina © Iza
Na szczycie Habaliny © Iza
Widok na Beskid Sądecki © Iza
RAz jeszcze © Iza
I kojejny © Iza
I jeszcze © Iza
Ruda Kameralna © Iza
Raz jeszcze Ruda © Iza
Daniele © Iza
Zakliczyn © Iza
Zielnie i polnie © Iza
Moja dzisiejsza trasa była po prostu bajkowa. Inaczej tego określić nie mogę.
Szkoda, ze zdjęcia, filmy to tylko zdjęcia/filmy… nie oddadzą tego co się widziało.
Lubię tę trasę, którą dzisiaj przejechałam. To jedna z moich ulubionych. Bywam tutaj jednak rzadko, bo ta trasa wymaga czasu. Owszem w ub. sezonie udało nam się z panią Krystyną zrobić ją po południu, po pracy, ale byłam wtedy w dużo lepszej formie. Obecnie nie wiem czy bym sobie poradziła, bo dzisiaj jechałam 4 h i 30 min. 90 km. Wstyd się przyznać, ale to dopiero pierwsza taka długa trasa w tym roku. Czerwiec hm a ja dopiero pierwszą długą trasę robię… no cóż, takie czasy nadeszły.
Tarnów – Buczyna- Szczepanowice –Janowice-Zakliczyn- Piaski Drużków-Czchów- Habalina (wzgórze) – Borowa-Ruda Kameralna- Filipowice-Stróże- Wesołów-Zakliczyn i do domu…
Jak opisać zapach rozgrzanego powietrza? Bo przecież ono pachnie. Jak opisać polno – zielne zapachy? Nie bardzo potrafię. Wiem jedno – kiedy jadę sobie i czuję takie zapachy a do tego mam wkoło przepiękne widoki.. to wiem, że WSZYSTKO MA SENS.
Habalina.. to taka góra w Czchowie (pewnie już nieraz o niej pisałam), podjazd jest taki trochę przypominający krynicką Jaworzynę, tylko zdecydowanie krótszy , tym bardziej, że dawniej było dużo więcej szutru, teraz położono asfalt, więc szutrowego podjeżdżania jest nieco ponad kilometr.
Tarnów – Buczyna- Szczepanowice –Janowice-Zakliczyn- Piaski Drużków-Czchów- Habalina (wzgórze) – Borowa-Ruda Kameralna- Filipowice-Stróże- Wesołów-Zakliczyn i do domu…
Jak opisać zapach rozgrzanego powietrza? Bo przecież ono pachnie. Jak opisać polno – zielne zapachy? Nie bardzo potrafię. Wiem jedno – kiedy jadę sobie i czuję takie zapachy a do tego mam wkoło przepiękne widoki.. to wiem, że WSZYSTKO MA SENS.
Habalina.. to taka góra w Czchowie (pewnie już nieraz o niej pisałam), podjazd jest taki trochę przypominający krynicką Jaworzynę, tylko zdecydowanie krótszy , tym bardziej, że dawniej było dużo więcej szutru, teraz położono asfalt, więc szutrowego podjeżdżania jest nieco ponad kilometr.
Widoki z jednej i drugiej strony góry, to jest coś niesamowitego. Z jednej strony na Jezioro Czchowskie, z drugiej na Dunajec i Beskid Sądecki. Dodatkowo zjechałam sobie z Habaliny do Borowej, a potem przez moją ukochaną Rudą Kameralną. Tutaj czuje się bliskość Beskidu Sądeckiego. Wyczuwa się góry. Takie są bliskie i namacalne. Tutaj .. czuć zapach urlopu i wakacji. Nie wiem dlaczego, ale tak to czuję. Może ta olbrzymia ilość domków letniskowych? Jak ja tym ludziom zazdroszczę! Ilekroć jestem w tej okolicy i widzę te piękne domki letniskowe, nad Dunajcem, w Czchowie, w Rudej.. zazdroszczę! Na koniec zebrałam na terenach naddunajcowych bukiet bławatków. Mamie by się podobało.
I jestem dzisiaj taka szczęśliwa…:). Fajna trasa z pięknymi widokami, no i ten MECZ! Wiem, że kolarze jakoś tak pogardzają piłkarzami (tak to odbieram i nie podoba mi się to) i zewsząd deklarują jak to piłki nie lubią i jaki to beznadziejny sport dla słabeuszy.
Nie interesuje mnie to. Ja piłkę nożną uwielbiam:).
P.S No i wychowanek Tarnovii czyli Bartosz Kapustka zagrał znakomicie.
l
Wyrosną wszędzie © Iza
Po drodze © Iza
Bławatkowo © Iza
Piaski Drużki © Iza
Czchów © Iza
I jeszcze raz Czchów © Iza
Widok z podjazdu na Habalinie © Iza
Z Jeziorem w tle © Iza
Habalina © Iza
Na szczycie Habaliny © Iza
Widok na Beskid Sądecki © Iza
RAz jeszcze © Iza
I kojejny © Iza
I jeszcze © Iza
Ruda Kameralna © Iza
Raz jeszcze Ruda © Iza
Daniele © Iza
Zakliczyn © Iza
Zielnie i polnie © Iza
- DST 90.00km
- Teren 15.00km
- Czas 04:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 czerwca 2016
Łowczówek
Na dzisiaj plan był prosty – jadę do Łowczówka, bo tam dzisiaj gra Stal Mielec z Pogórzem Pleśna (mecz pokazowy z okazji 70 lecia Pogórza).
Myślałam, że wcześniej coś więcej pojeżdżę, ale jakoś tak zabrakło czasu.. dużo zajęć przed wyjazdem, a umówiłam się jeszcze przed meczem z moją koleżanką Anetą, która mieszka w Łowczówku.
Anetę poznałam w Krakowie. Mieszkałyśmy w jednym pokoju w akademiku. Wiecie jaki ma widok z kuchni? Taki jak na zdjęciu.
Widok z okna © Iza
A wiecie co to jest? To jest Słona Góra z moim zdaniem najcięższym podjazdem w okolicy czyli „Słona od przystanku” Takie widoki mieć z kuchni to się nazywa szczęście.
Od Anety na Relax Arenę w Łowczówku, gdzie już się odbywał mecz. Stal Mielec głownie juniorzy, ale i tak wysoko zwyciężyli. Zawsze to jednak Stal Mielec – na tę nazwę serce bije mi mocniej. Udało mi się też porozmawiać z bardzo sympatycznym kierownikiem drużyny.
Po drodze © Iza
Relax Arena © Iza
Kadr z meczu © Iza
Kadr z meczu © Iza
Anetę poznałam w Krakowie. Mieszkałyśmy w jednym pokoju w akademiku. Wiecie jaki ma widok z kuchni? Taki jak na zdjęciu.
Widok z okna © Iza
A wiecie co to jest? To jest Słona Góra z moim zdaniem najcięższym podjazdem w okolicy czyli „Słona od przystanku” Takie widoki mieć z kuchni to się nazywa szczęście.
Od Anety na Relax Arenę w Łowczówku, gdzie już się odbywał mecz. Stal Mielec głownie juniorzy, ale i tak wysoko zwyciężyli. Zawsze to jednak Stal Mielec – na tę nazwę serce bije mi mocniej. Udało mi się też porozmawiać z bardzo sympatycznym kierownikiem drużyny.
Po drodze © Iza
Relax Arena © Iza
Kadr z meczu © Iza
Kadr z meczu © Iza
- DST 31.00km
- Czas 01:20
- VAVG 23.25km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 czerwca 2016
Po Lubince
Ostatnimi czasy, kiedy nie muszę trenować, raczej rzadko jeżdżę dzień po dniu.
Tym razem wyjechałam, ponieważ na czwartek zapowiadano deszcz.
Jednak w związku z wtorkową dość mocną jazdą, myślałam, że jakoś tak bardziej lajtowo pojeżdżę.
Kiedy wyjechałam zorientowałam się, że jedzie mi się o wiele lepiej niż wczoraj, więc lajtowo nie było.
Pojechałam najpierw przez Buczynę i naddunajcowym. Tam też w którymś miejscu natknęłam się na dziewczynę z dzieckiem ( i rowerem). Dziecko kiedy mnie zobaczyło (haha), uciekało w popłochu.
Powiedziałam do niego: nie bój się, widzę cię.
I wtedy dziewczyna nieśmiało zapytała: - Iza?
Zatrzymałam się, popatrzyłam na nią i nic.. pustka.. nie wiem kto to. Konsternacja.
Ona (chyba widząc moją nie do końca wyrażną minę) powiedziała: Natalia…
Niagara myśli w głowie: Natalia?
Jedyna Natalia jaka przyszła mi do głowy to Natalia Kołodziej.
- Natalia.. z MPEC- u.
Aaaa.. naturalnie Natalia. Natalię zwykle widywałam w kasku, okularach i całym tym naszym rowerowym rynsztunku, więc nic dziwnego, że nie poznałam. Pogadałyśmy miło i odjechałam w swoją stronę. Miło było zobaczyć Natalię po dość długim okresie niewidzenia. Zapomniałam jej powiedzieć, że dnia poprzedniego jadąc na Słoną myślałam o niej. Kilka lat temu spotkałam tam ją i jakąs jej koleżankę. Jechałam dokładnie ten sam podjazd i zapraszałam, żeby pojechały ze mną. Nie chciały… próbowałam przekonać, że jadę naprawdę powoli itd., ale kręciły głowami, że nie, że one sobie powolutku. Że ze mną to NIE!
Pojechałam podjazd od kościoła w Szczepanowicach. Ten podjazd pewnie wszyscy znają (albo znać powinni). Jeśli wybiorą się tam szosowcy, to albo podjadą i zjadą, albo potem czeka ich tak ok. 3 km spacer pod górę przez las). Podjazd prowadzi zielonym szlakiem pieszym, więc łatwo na niego trafić. Jest taki.. hnm.. dziwny. Poczatek w miarę, potem jest trudno, potem chwilę łatwiej, a potem znowu b. trudno (to wszystko dot. fragmentu asfaltowego, bo ten terenowy to osobna historia).
Ja niespecjalnie lubię tę część asfaltową, pewnie dlatego, ze rzadko jeżdżę tam sama, zwykle z kimś i wtedy jest „ściganctwo”, no i łatwo nie jest.
Potem przez las jest długo, ale nietrudno, bo to przyjemny szuter bez żadnych terenowych trudności. Razem tak jakoś ok. 3 czy 4 km. Miałam wracać do domu po tym podjeździe, ale jakoś tak pomyślałam.. a podjadę sobie jeszcze Morawy.
Tamże tuż po trudnym początku podjazdu… jakaś pani powiedziała:
- Trzeba było jak ta pani… i kiwnęła głową w moją stronę. Powiedziała to do jakiejś pani i dziewczynki, które właśnie podeszły pod jej dom, prowadząc rowery.
Jedna z prowadzących powiedziała: nie mamy takiego sprzętu…
Uff… no tak sprzęt miały gorszy zapewne niż mój (ale mój to też żaden rarytas, ktoś kiedyś powiedział o nim brzydko.. złom… faktem jest, że ma 10 lat).
Hm.. tym co nie wjeżdżają na rowerze pod górę.. zawsze wydaje się, że pod górę to ten super sprzęt sam wjeżdża. Otóż nie drodzy państwo. Owszem ułatwia sprawę, ale bez siły mięśni nic się nie zdziała. Wiem bo miałam okazję dwa sezony przejeździć po górkach na ciężkim rowerze marki City Best czy jakoś tak się nazywał. Ważył chyba z 15 kg a zrobił ze mną sporo podjazdów. I nie prowadziłam go bynajmniej:)
Kręciłam się w okolicach Lubinki, ponieważ Pani Krystyna zapowiadała, ze tego dnia będzie robić trening podjazdowy właśnie tam. Nie było jej jednak. Ruszyłam już w kierunku domu (ale byłam jeszcze na Lubince) kiedy przed sobą dojrzałam gomolowy mundurek i sunącą (naprawdę szybko) Panią Krystynę. Nie rzuca słów na wiatr. Miał być trening, był trening. Sufa może być spokojny, czuwam nad jego czelendżową partnerką.
Tym razem wyjechałam, ponieważ na czwartek zapowiadano deszcz.
Jednak w związku z wtorkową dość mocną jazdą, myślałam, że jakoś tak bardziej lajtowo pojeżdżę.
Kiedy wyjechałam zorientowałam się, że jedzie mi się o wiele lepiej niż wczoraj, więc lajtowo nie było.
Pojechałam najpierw przez Buczynę i naddunajcowym. Tam też w którymś miejscu natknęłam się na dziewczynę z dzieckiem ( i rowerem). Dziecko kiedy mnie zobaczyło (haha), uciekało w popłochu.
Powiedziałam do niego: nie bój się, widzę cię.
I wtedy dziewczyna nieśmiało zapytała: - Iza?
Zatrzymałam się, popatrzyłam na nią i nic.. pustka.. nie wiem kto to. Konsternacja.
Ona (chyba widząc moją nie do końca wyrażną minę) powiedziała: Natalia…
Niagara myśli w głowie: Natalia?
Jedyna Natalia jaka przyszła mi do głowy to Natalia Kołodziej.
- Natalia.. z MPEC- u.
Aaaa.. naturalnie Natalia. Natalię zwykle widywałam w kasku, okularach i całym tym naszym rowerowym rynsztunku, więc nic dziwnego, że nie poznałam. Pogadałyśmy miło i odjechałam w swoją stronę. Miło było zobaczyć Natalię po dość długim okresie niewidzenia. Zapomniałam jej powiedzieć, że dnia poprzedniego jadąc na Słoną myślałam o niej. Kilka lat temu spotkałam tam ją i jakąs jej koleżankę. Jechałam dokładnie ten sam podjazd i zapraszałam, żeby pojechały ze mną. Nie chciały… próbowałam przekonać, że jadę naprawdę powoli itd., ale kręciły głowami, że nie, że one sobie powolutku. Że ze mną to NIE!
Pojechałam podjazd od kościoła w Szczepanowicach. Ten podjazd pewnie wszyscy znają (albo znać powinni). Jeśli wybiorą się tam szosowcy, to albo podjadą i zjadą, albo potem czeka ich tak ok. 3 km spacer pod górę przez las). Podjazd prowadzi zielonym szlakiem pieszym, więc łatwo na niego trafić. Jest taki.. hnm.. dziwny. Poczatek w miarę, potem jest trudno, potem chwilę łatwiej, a potem znowu b. trudno (to wszystko dot. fragmentu asfaltowego, bo ten terenowy to osobna historia).
Ja niespecjalnie lubię tę część asfaltową, pewnie dlatego, ze rzadko jeżdżę tam sama, zwykle z kimś i wtedy jest „ściganctwo”, no i łatwo nie jest.
Potem przez las jest długo, ale nietrudno, bo to przyjemny szuter bez żadnych terenowych trudności. Razem tak jakoś ok. 3 czy 4 km. Miałam wracać do domu po tym podjeździe, ale jakoś tak pomyślałam.. a podjadę sobie jeszcze Morawy.
Tamże tuż po trudnym początku podjazdu… jakaś pani powiedziała:
- Trzeba było jak ta pani… i kiwnęła głową w moją stronę. Powiedziała to do jakiejś pani i dziewczynki, które właśnie podeszły pod jej dom, prowadząc rowery.
Jedna z prowadzących powiedziała: nie mamy takiego sprzętu…
Uff… no tak sprzęt miały gorszy zapewne niż mój (ale mój to też żaden rarytas, ktoś kiedyś powiedział o nim brzydko.. złom… faktem jest, że ma 10 lat).
Hm.. tym co nie wjeżdżają na rowerze pod górę.. zawsze wydaje się, że pod górę to ten super sprzęt sam wjeżdża. Otóż nie drodzy państwo. Owszem ułatwia sprawę, ale bez siły mięśni nic się nie zdziała. Wiem bo miałam okazję dwa sezony przejeździć po górkach na ciężkim rowerze marki City Best czy jakoś tak się nazywał. Ważył chyba z 15 kg a zrobił ze mną sporo podjazdów. I nie prowadziłam go bynajmniej:)
Kręciłam się w okolicach Lubinki, ponieważ Pani Krystyna zapowiadała, ze tego dnia będzie robić trening podjazdowy właśnie tam. Nie było jej jednak. Ruszyłam już w kierunku domu (ale byłam jeszcze na Lubince) kiedy przed sobą dojrzałam gomolowy mundurek i sunącą (naprawdę szybko) Panią Krystynę. Nie rzuca słów na wiatr. Miał być trening, był trening. Sufa może być spokojny, czuwam nad jego czelendżową partnerką.
Po drodze © Iza
Dunajec rzecz jasna © Iza
Poczatek podjazdu © Iza
Wyżej © Iza
Wyżej © Iza
Widok z podjazdu od Szczepanowic © Iza
Widok z Moraw © Iza
Moja zawodniczka:) © Iza
- DST 43.00km
- Teren 9.00km
- Czas 02:10
- VAVG 19.85km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 czerwca 2016
Góry
Góry.
Czy mogą być sensem życia? Dla niektórych pewnie tak. Dla mnie może nie są sensem, ale jakąś jego składową bez której ciężko mi sobie życie wyobrazić.
A jeszcze niedawno.. jakieś hm.. 10 lat temu żyłam bez nich. Jak??? Naprawdę nie wiem.
Są jak uzależnienie, czy jak antydepresant? Chyba jedno i drugie. Bo wracasz do nich i wracasz. Już zawsze będziesz wracać jeśli chociaż raz poczułeś to COŚ. Nieważne czy na piechotę, czy na rowerze. To nie ma znaczenia.… Działają uspokajająco. Na mnie tak działają. Zawsze podkreślałam, że w górach łapię dystans jak stąd do Warszawy, a może nawet do Gdańska, że z perspektywy gór problemy są jakby mniejsze, że wszystko się jakoś tak .. układa w głowie… że na niziny wraca się znacznie lepszym człowiekiem. Bo w górach ludzie są lepsi.. Pisałam kiedyś o tym… mają jaśniejsze twarze, uśmiechają się do siebie, są znacznie bardziej życzliwi. Nigdzie się nie spieszą? Problemy się oddalają, są przepełnieni szczęściem? Wchodzą do zupełnie innej rzeczywistości. Więc taką aurę roztaczają. Tak właśnie jest.
Przeczytałam książkę. Nie do końca spełniła moje oczekiwania z uwagi na autorkę (Beata Sabała- Zielińska), a nie bohaterkę, ale to temat na osobną rozprawkę.
Jest w niej jednak wiele cennych fragmentów. Czytając co Ewa Dyakowska- Berebka, pisze po powrocie z Himalajów (moje marzenie, trekking w Himalajach!), znalazłam potwierdzenie tego co powyżej.
„ Wychodząc w góry człowiek wkracza w inny świat. Znacznie spokojniejszy, z uśmiechniętymi, i niezwykle serdecznymi ludźmi. I właśnie zmagając się ze sobą, z własnymi słabościami, wszystko nagle zrozumiałam. Pojęłam co tak bardzo przyciąga tam ludzi i co sprawia, że ciągle chcą tam wracać. Lepsza strona ludzkiej duszy. W Himalajach obcujemy z lepszą stroną ludzkiej duszy! To jest ta tajemnica. Tam jest harmonia i dystans do świata. Oaza spokoju”.
Omiotłam” (cóż za słowo wymyśliłam!) gminę Pleśna dzisiaj niemalże w całości wzrokiem.. bo byłam i na Wale i zjeżdżałam do Łowczowa (a stamtąd takie widoki) i byłam na Słonej. Widoki wciąż pod powiekami. Były wreszcie Pleśnianki Rychwałdzkie. Trochę mnie rozczarowały – spodziewałam się, że są bardziej wymagające. Ale one dają się pokonać bez wielkiego spinania. Ot taki podjazd, nijak się ma do Pleśnianiek Pleśnieńskich. Rychwałdzkie (tutaj wskazówka dla tych, którzy chcieliby trafić) to taka droga odchodząca od głównego podjazdu do Rychwałdu. Jest tabliczka. Są powyżej Pleśnieńskich. Przy okazji jednak odkryłam jeden świetny zjazd idący od żółtego (ale terenowy). Zjechałam znowu na główną drogę na Wał, do góry i potem już w stronę cmentarza Legionistów (tam jednak moja dusza odkrywcy nakazała mi skręcić w las… haha trzeba mnie było potem widzieć.. kiedy przedzierając się przez leśną ściółkę musiałam wytężyć wszystkie swoje siły.. jakie posiadam, żeby dostać się do drogi). Zjechałam do Łowczowa i zafundowałam sobie jeszcze jeden podjazd. Na Słoną. Od Łowczowa przez most, a potem niebieskim pieszym szlakiem, prosto, obok remizy w Piotrkowicach, Kościoła, cmentarza. Słuszny podjazd. Pleśnianki łatwiejsze. Górki.. widoki, zapachy, endorfiny. Zmęczenie, ból podjazdowy. Szczęście. Po prostu. To się nazywa SZCZĘŚCIE.
Czy mogą być sensem życia? Dla niektórych pewnie tak. Dla mnie może nie są sensem, ale jakąś jego składową bez której ciężko mi sobie życie wyobrazić.
A jeszcze niedawno.. jakieś hm.. 10 lat temu żyłam bez nich. Jak??? Naprawdę nie wiem.
Są jak uzależnienie, czy jak antydepresant? Chyba jedno i drugie. Bo wracasz do nich i wracasz. Już zawsze będziesz wracać jeśli chociaż raz poczułeś to COŚ. Nieważne czy na piechotę, czy na rowerze. To nie ma znaczenia.… Działają uspokajająco. Na mnie tak działają. Zawsze podkreślałam, że w górach łapię dystans jak stąd do Warszawy, a może nawet do Gdańska, że z perspektywy gór problemy są jakby mniejsze, że wszystko się jakoś tak .. układa w głowie… że na niziny wraca się znacznie lepszym człowiekiem. Bo w górach ludzie są lepsi.. Pisałam kiedyś o tym… mają jaśniejsze twarze, uśmiechają się do siebie, są znacznie bardziej życzliwi. Nigdzie się nie spieszą? Problemy się oddalają, są przepełnieni szczęściem? Wchodzą do zupełnie innej rzeczywistości. Więc taką aurę roztaczają. Tak właśnie jest.
Przeczytałam książkę. Nie do końca spełniła moje oczekiwania z uwagi na autorkę (Beata Sabała- Zielińska), a nie bohaterkę, ale to temat na osobną rozprawkę.
Jest w niej jednak wiele cennych fragmentów. Czytając co Ewa Dyakowska- Berebka, pisze po powrocie z Himalajów (moje marzenie, trekking w Himalajach!), znalazłam potwierdzenie tego co powyżej.
„ Wychodząc w góry człowiek wkracza w inny świat. Znacznie spokojniejszy, z uśmiechniętymi, i niezwykle serdecznymi ludźmi. I właśnie zmagając się ze sobą, z własnymi słabościami, wszystko nagle zrozumiałam. Pojęłam co tak bardzo przyciąga tam ludzi i co sprawia, że ciągle chcą tam wracać. Lepsza strona ludzkiej duszy. W Himalajach obcujemy z lepszą stroną ludzkiej duszy! To jest ta tajemnica. Tam jest harmonia i dystans do świata. Oaza spokoju”.
Omiotłam” (cóż za słowo wymyśliłam!) gminę Pleśna dzisiaj niemalże w całości wzrokiem.. bo byłam i na Wale i zjeżdżałam do Łowczowa (a stamtąd takie widoki) i byłam na Słonej. Widoki wciąż pod powiekami. Były wreszcie Pleśnianki Rychwałdzkie. Trochę mnie rozczarowały – spodziewałam się, że są bardziej wymagające. Ale one dają się pokonać bez wielkiego spinania. Ot taki podjazd, nijak się ma do Pleśnianiek Pleśnieńskich. Rychwałdzkie (tutaj wskazówka dla tych, którzy chcieliby trafić) to taka droga odchodząca od głównego podjazdu do Rychwałdu. Jest tabliczka. Są powyżej Pleśnieńskich. Przy okazji jednak odkryłam jeden świetny zjazd idący od żółtego (ale terenowy). Zjechałam znowu na główną drogę na Wał, do góry i potem już w stronę cmentarza Legionistów (tam jednak moja dusza odkrywcy nakazała mi skręcić w las… haha trzeba mnie było potem widzieć.. kiedy przedzierając się przez leśną ściółkę musiałam wytężyć wszystkie swoje siły.. jakie posiadam, żeby dostać się do drogi). Zjechałam do Łowczowa i zafundowałam sobie jeszcze jeden podjazd. Na Słoną. Od Łowczowa przez most, a potem niebieskim pieszym szlakiem, prosto, obok remizy w Piotrkowicach, Kościoła, cmentarza. Słuszny podjazd. Pleśnianki łatwiejsze. Górki.. widoki, zapachy, endorfiny. Zmęczenie, ból podjazdowy. Szczęście. Po prostu. To się nazywa SZCZĘŚCIE.
Pleśnianki © Iza
Widoki po drodze © Iza
Widoczki z Łowczówka © Iza
Zjazd do Łowczówka © Iza
- DST 50.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:42
- VAVG 18.52km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 czerwca 2016
Mielec-Tarnów
Wyjeżdżałam sobie z Mielca.
Między jednym rondem a drugim, rowerowa ścieżka. Jadę.
Nagle widze kątem oka, że jakieś auto zwalnia. Myślę sobie: ale o co chodzi?
Spoglądam. Uchylona szyba, jakaś blondynka się uśmiecha, ale nie bardzo ją poznaję.
Nagle słyszę:
- Może pani coś podwieźć?
Hm.. Mirek. Mój tarnowski kolega Mirek w Mielcu. A to niespodzianka.
Patrzy na mój plecak.
Mówię: nie, ja tak trenuję.
Mirek życzy wobec tego udanej jazdy, a ja myślę: „Trenuję? Co ja wygaduje!”.
Wyjechałam wcześniej bo wieczorem na Rynku był koncert Hey. Bardzo chciałam być. Wyjazd był obarczony ryzykiem sporym, bo od piątku byłam na środkach przeciwóbolowych (jakieś zapalenie nerwu, koszmar jednym słowiem, bolący koszmar).
Ale dojechałam, a koncert się odbył. Cudnie, po prostu cudnie było.
Między jednym rondem a drugim, rowerowa ścieżka. Jadę.
Nagle widze kątem oka, że jakieś auto zwalnia. Myślę sobie: ale o co chodzi?
Spoglądam. Uchylona szyba, jakaś blondynka się uśmiecha, ale nie bardzo ją poznaję.
Nagle słyszę:
- Może pani coś podwieźć?
Hm.. Mirek. Mój tarnowski kolega Mirek w Mielcu. A to niespodzianka.
Patrzy na mój plecak.
Mówię: nie, ja tak trenuję.
Mirek życzy wobec tego udanej jazdy, a ja myślę: „Trenuję? Co ja wygaduje!”.
Wyjechałam wcześniej bo wieczorem na Rynku był koncert Hey. Bardzo chciałam być. Wyjazd był obarczony ryzykiem sporym, bo od piątku byłam na środkach przeciwóbolowych (jakieś zapalenie nerwu, koszmar jednym słowiem, bolący koszmar).
Ale dojechałam, a koncert się odbył. Cudnie, po prostu cudnie było.
Na koncercie © Iza
Kaśka i Hey © Iza
Kaśka na tarnowskim Rynku © Iza
- DST 55.00km
- Czas 02:16
- VAVG 24.26km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 czerwca 2016
Tarnów - Mielec
Po pracy. Trochę pod wiatr, z bolącym "czymś" w plecach, ale jakos poszło.
- DST 55.00km
- Czas 02:20
- VAVG 23.57km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 czerwca 2016
Tracze
Wczorajsze jeżdżenie mi nie wyszło.
„Ujechałam” 3 km, zaczęło padać, schowałam się w parku pod drzewem, liczyłam na to, że przestanie. Nic z tego. Pół godziny czekania i nic. No to wróciłam do domu.
Dzisiaj zaryzykowałam, jechałam z oddechem burzy na plecach… Burzą straszyło Radio Kraków, deszczem straszyły prognozy pogody. I co? I nic.
Przyszedł czas na kolejny test. Dzisiaj były TRACZE (Szczepanowice). Dla mnie ten podjazd będzie już zawsze nazywał się podjazdem Piotrka. Robiliśmy go w ubiegłym roku, na początku sezonu, w słusznym tempie (było nas sporo i nikt nie chciał być ostatni). Jak tam trafić? Główna droga na Lubinkę, skrzyżowanie z drogą na Błonie (po prawej jadąc od Tarnowa), a po lewej są Tracze. Początkowo długo w dół, potem dojeżdżamy do rozjazdu (tam w lewo, w prawo jest droga prowadząca jedynie do domów). No, a potem jest jakieś 1,5 km mozolnego wspinania się. Na początku jest dość ciężko, potem jest umiarkowanie ciężko. Dobry podjazd da szosowców, asfalt jest ok. Nie jest to podjazd z gatunku Golgoty, czy Słonej, ale „słuszny”. Gdzieś po drodze spotkałam jakąś panią, powiedziałam: Dzień dobry, a ona do mnie: - Trenujesz? Uśmiechnęłam się i powiedziałam: Nie. Tak sobie jeżdżę…
Kiedy już wspięłam się na górę, to zjechałam w dół w kierunku kościoła w Pleśnej. Za kościołem w Pleśnej (na lewo), a jadąc od głównej drogi na Wał (czyli od dołu) na prawo skręciłam w Malinowy podjazd (Malinowy bo tam kiedyś jechałyśmy z Panią Krystyną i cały czas czuć było przepiękny zapach malin). Jest to podjazd dość wymagający, ale w normie. Liczy coś ok. 1,5 km również. Z Malinowego na Lubinkę, tam do góry i zjazdem od szlabanu i w dół. I jeszcze za kościołem w Szczepanowicach krótkie ale treściwe podjeżdżanie zielonym pieszym w kierunku cmentarza i powrót do domu. Bo oddech burzy na plecach, bo zimne piwo czekało, bo mecz. Miałam jednak takie poczucie niedojeżdżenia, jeszcze bym trochę pojeździła. Jak już człowiek rozrusza mięśnie, to nabiera ochoty na kolejne podjazdy. No, ale zbyt późno wyjechałam z domu i trzeba było wracać, żeby jakoś wszystko ogarnąć przed meczem.
Dzisiaj zaryzykowałam, jechałam z oddechem burzy na plecach… Burzą straszyło Radio Kraków, deszczem straszyły prognozy pogody. I co? I nic.
Przyszedł czas na kolejny test. Dzisiaj były TRACZE (Szczepanowice). Dla mnie ten podjazd będzie już zawsze nazywał się podjazdem Piotrka. Robiliśmy go w ubiegłym roku, na początku sezonu, w słusznym tempie (było nas sporo i nikt nie chciał być ostatni). Jak tam trafić? Główna droga na Lubinkę, skrzyżowanie z drogą na Błonie (po prawej jadąc od Tarnowa), a po lewej są Tracze. Początkowo długo w dół, potem dojeżdżamy do rozjazdu (tam w lewo, w prawo jest droga prowadząca jedynie do domów). No, a potem jest jakieś 1,5 km mozolnego wspinania się. Na początku jest dość ciężko, potem jest umiarkowanie ciężko. Dobry podjazd da szosowców, asfalt jest ok. Nie jest to podjazd z gatunku Golgoty, czy Słonej, ale „słuszny”. Gdzieś po drodze spotkałam jakąś panią, powiedziałam: Dzień dobry, a ona do mnie: - Trenujesz? Uśmiechnęłam się i powiedziałam: Nie. Tak sobie jeżdżę…
Kiedy już wspięłam się na górę, to zjechałam w dół w kierunku kościoła w Pleśnej. Za kościołem w Pleśnej (na lewo), a jadąc od głównej drogi na Wał (czyli od dołu) na prawo skręciłam w Malinowy podjazd (Malinowy bo tam kiedyś jechałyśmy z Panią Krystyną i cały czas czuć było przepiękny zapach malin). Jest to podjazd dość wymagający, ale w normie. Liczy coś ok. 1,5 km również. Z Malinowego na Lubinkę, tam do góry i zjazdem od szlabanu i w dół. I jeszcze za kościołem w Szczepanowicach krótkie ale treściwe podjeżdżanie zielonym pieszym w kierunku cmentarza i powrót do domu. Bo oddech burzy na plecach, bo zimne piwo czekało, bo mecz. Miałam jednak takie poczucie niedojeżdżenia, jeszcze bym trochę pojeździła. Jak już człowiek rozrusza mięśnie, to nabiera ochoty na kolejne podjazdy. No, ale zbyt późno wyjechałam z domu i trzeba było wracać, żeby jakoś wszystko ogarnąć przed meczem.
Początek podjazdu © Iza
Gdzieś dalej © Iza
Widok ze szczytu © Iza
Widoczek © Iza
Malinowy podjazd © Iza
- DST 36.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:05
- VAVG 17.28km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze