Niedziela, 29 maja 2016
W upale
Taki tam filmik z drugiego dzisiejszego dnia podjazdu.
W górę © Iza
I już wyżej © Iza
Nieco wyżej © Iza
Widok ze szczytu © Iza
Ale na drugim tego dnia podjeździe nie było już tak różowo. Nazwałam go Zielony 2, bo z kolei on prowadzi zielonym szlakiem pieszym. Żeby się do niego dostać, ja zawsze zjeżdżam wąwozem za przystankiem na skrzyżowaniu Rychwałd- Zakliczyn. Żeby się do niego obecnie dostać, trzeba wykazać się determinacją i nie bać się kleszczy z pewnością (okropne chaszcze), a i sam wąwóz dość zarośnięty, zapatykowany… tam jakoś zawsze boję się zjeżdżać, dużo liści itd. Nie widać po czym się jedzie.
Podjazd widoczny z daleka © Iza
No a potem do góry… bardzo mozolnie, na początku jeszcze wśród drzew a potem w pełnym słońcu (filmik pokazuje końcówkę podjazdu).
Początek podjazdu © Iza
Z podjazdu na Wał © Iza
A potem było już przyjemniej, bo wjechałam do lasu na Wale… Niestety nie jestem w stanie odtworzyć ścieżek Adama i chyba bałabym się jednak sama zapuszczać tak głęboko w las. Spotkałam tam panów pijących piwo w samochodzie, oraz crossowca z którym łączyło mnie jedno... marka naszych pojazdów czyli KTM.
Tak więc trochę się pokręciłam i wyjechałam, po czym skierowałam się w kierunku Jurasówki.
Po drodze © Iza
Kwiatowo © Iza
Cmentarz wojenny nr 189 Lubinka © Iza
Widok z Wału © Iza
Widok z Jurasówki © Iza I jeszcze dwa zdjęcia z wczorajszego wieczornego spaceru po Tarnowie.
Tarnów wieczorową porą © Iza
Tarnów nocą © Iza A to dzisiaj.. stadion Unii…. Niestety….
Stadion Unii dzisiaj © Iza
Zupełnie inne miałam dzisiaj plany. Wyjechałam z domu o 10 i miała być długa, ale umiarkowanie górzysta trasa, ale z powodu roweru musiałam wrócić do domu, zamienić rower, no i byłam godzinę w plecy.
Postanowiłam więc zmienić plany i pojechać coś krótszego, ale bardziej intensywnego. No i pojechałam… Jak na moje obecne możliwości, oraz upał.. to było sporo. Przekonałam się po raz kolejny też, jak bardzo mój organizm nie toleruje takich temperatur (licznik pokazywał w słońcu 36 stopni). A ja sobie zafundowałam trzy konkretne podjazdy w pełnym słońcu.
Tradycyjnie już Buczyna i niebieski szlak i wyjeżdżam w Dąbrówce Szczepanowskiej. Od razu myśl, żeby zaliczyć któryś z ostrych podjazdów na Lubinkę. Zanim zaczęłam podjeżdżać wyjęłam z kieszonki krem z filtrem 50 i wysmarowałam ramiona, twarz. Robiłam to jeszcze podczas jazdy kilkakrotnie, ale zapomniałam np.. o karku (a ostatni podjazd 6 km robiłam ze słońcem w plecy), no i piecze….trochę:).
Co to za podjazd? Ten pierwszy? To jest podjazd mało mi znany (chyba tylko raz tutaj jechałam z Mirkiem). Nazwałam go „Zielony” bo prowadzi tam zielony szlak rowerowy. Jest przed Lutkostradą i przed Golgotą. Skręca się obok przystanku. Długi dosyć, bo coś ok. 1500 m i wymagający (zwłaszcza w takim upale), ale dość daleko mu do Golgoty, Lutkostrady, Słonej. Jadąc takim tempem jaki dzisiaj jechała (czyli bardzo spokojnym), ten podjazd nie robi „wielkiej szkody”.
Postanowiłam więc zmienić plany i pojechać coś krótszego, ale bardziej intensywnego. No i pojechałam… Jak na moje obecne możliwości, oraz upał.. to było sporo. Przekonałam się po raz kolejny też, jak bardzo mój organizm nie toleruje takich temperatur (licznik pokazywał w słońcu 36 stopni). A ja sobie zafundowałam trzy konkretne podjazdy w pełnym słońcu.
Tradycyjnie już Buczyna i niebieski szlak i wyjeżdżam w Dąbrówce Szczepanowskiej. Od razu myśl, żeby zaliczyć któryś z ostrych podjazdów na Lubinkę. Zanim zaczęłam podjeżdżać wyjęłam z kieszonki krem z filtrem 50 i wysmarowałam ramiona, twarz. Robiłam to jeszcze podczas jazdy kilkakrotnie, ale zapomniałam np.. o karku (a ostatni podjazd 6 km robiłam ze słońcem w plecy), no i piecze….trochę:).
Co to za podjazd? Ten pierwszy? To jest podjazd mało mi znany (chyba tylko raz tutaj jechałam z Mirkiem). Nazwałam go „Zielony” bo prowadzi tam zielony szlak rowerowy. Jest przed Lutkostradą i przed Golgotą. Skręca się obok przystanku. Długi dosyć, bo coś ok. 1500 m i wymagający (zwłaszcza w takim upale), ale dość daleko mu do Golgoty, Lutkostrady, Słonej. Jadąc takim tempem jaki dzisiaj jechała (czyli bardzo spokojnym), ten podjazd nie robi „wielkiej szkody”.
W górę © Iza
I już wyżej © Iza
Nieco wyżej © Iza
Widok ze szczytu © Iza
Ale na drugim tego dnia podjeździe nie było już tak różowo. Nazwałam go Zielony 2, bo z kolei on prowadzi zielonym szlakiem pieszym. Żeby się do niego dostać, ja zawsze zjeżdżam wąwozem za przystankiem na skrzyżowaniu Rychwałd- Zakliczyn. Żeby się do niego obecnie dostać, trzeba wykazać się determinacją i nie bać się kleszczy z pewnością (okropne chaszcze), a i sam wąwóz dość zarośnięty, zapatykowany… tam jakoś zawsze boję się zjeżdżać, dużo liści itd. Nie widać po czym się jedzie.
Podjazd widoczny z daleka © Iza
No a potem do góry… bardzo mozolnie, na początku jeszcze wśród drzew a potem w pełnym słońcu (filmik pokazuje końcówkę podjazdu).
Początek podjazdu © Iza
Z podjazdu na Wał © Iza
A potem było już przyjemniej, bo wjechałam do lasu na Wale… Niestety nie jestem w stanie odtworzyć ścieżek Adama i chyba bałabym się jednak sama zapuszczać tak głęboko w las. Spotkałam tam panów pijących piwo w samochodzie, oraz crossowca z którym łączyło mnie jedno... marka naszych pojazdów czyli KTM.
Tak więc trochę się pokręciłam i wyjechałam, po czym skierowałam się w kierunku Jurasówki.
Po drodze © Iza
Kwiatowo © Iza
Cmentarz wojenny nr 189 Lubinka © Iza
Widok z Wału © Iza
Dawno tam nie była. W ogóle tak sobie dzisiaj pomyślałam, że dzięki temu, że nie jeżdżę maratonów, to w tym roku powoli odwiedzam na rowerze wszystkie stare miejsca, bo w ub. roku czasu na to nie było, ciągle albo podjazdowe treningi, albo maratony itp.
Jurasówka kojarzy mi się z początkami mojego jeżdżenia, kojarzy mi się też z jazdami z Mirkiem, Alkiem.
I pomyślałam, ze ludzie się wykruszają… Niektórzy już w ogóle nie jeżdżą na rowerze, niektórzy znacznie mniej…
Zjechałam na dół z Jurasówki, wizyta w sklepie, celem uzupełnienia płynów i niebieskim naddunacjowym. Coś mnie jednak podkusiło i zamiast jechać prosto w Janowicach skręciłam w prawo i wjechałam raz jeszcze na Lubinkę. No i to było na tyle, bo przy dzisiejszej temperaturze, to i tak było zdecydowanie za dużo.
Widok z Jurasówki © Iza
Widok z Jurasówki © Iza I jeszcze dwa zdjęcia z wczorajszego wieczornego spaceru po Tarnowie.
Tarnów wieczorową porą © Iza
Tarnów nocą © Iza A to dzisiaj.. stadion Unii…. Niestety….
Stadion Unii dzisiaj © Iza
- DST 67.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:44
- VAVG 17.95km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 26 maja 2016
Pleśnianki Pleśnieńskie
Zrezygnowałam z jak to nazwał już post factum Kolos – treningu z Panią Krystyną, Panem Adamem, Piotrkiem i Kolosem. Ale to dobrze, bo bym im zaniżyła średnią wieku, a tak to dzisiaj myślę, że wzrosła do 50:).
Unikam treningów, jeżdżę wycieczki. Na nic innego mnie obecnie nie stać, bo jeżdżę powoli. Dobrze mi jednak z tym leniwym tempem i podziwianiem świata. Poza tym nie chciało mi się tak rano wstawać. I w sumie wygrałam na tym, bo oni wyjeżdżali o 9, a wtedy było tak sobie, a ja wyjechałam o 11.30 i wtedy było już bardzo fajnie i słońce się pokazywało.
Było dość ryzykownie ponieważ tak jakoś burzowo i prognozy zapowiadały deszcz, ale udało mi się objechać sucho.
Dzisiaj nadszedł czas na Pleśnianki Pleśnieńskie w Pleśnej. Jechałam, tutaj w górę chyba dwa razy (dzisiaj był trzeci). Kiedyś jednak jechałam w dół i zapamiętam to na zawsze, bowiem wtedy Pleśnianki to było osuwisko i wpadłam w jakąś kosmiczną dziurę i sama nie wiem jak to się stało, że mój amortyzator sobie poradził, gdyby nie dał rady, to nie wiem co byłoby.
Zanim jednak dojechałam do Pleśnianek to była Marcinka (nasza tarnowska święta góra do której ja nie mam sentymentu jednak wielkiego, dlatego byłam tam po raz pierwszy w tym sezonie), a potem Słona.
Na Marcinkę szutrówką powoli o dostojnie więc nie sprawiła mi żadnej trudności, a poza tym mam wrażenie, że dzisiaj nogi kręciły ok, z wyjątkiem początku, kiedy to bardzo bolała mnie łąkotka w moim chorym kolanie. Zastanawiałam się nawet czy dam radę jechać, ale przestało boleć.
Z Marcinki moim ulubionym pieszym czerwonym szlakiem w kierunku Słonej. Na Słoną podjechałam czerwonym pieszym szlakiem.
Podjazd doskonale mi znany, bardziej jednak znany jako zjazd. Trudny ale tylko na pierwszych metrach, a potem…. Potem wielkie rozczarowanie. To był kiedyś Zjazd przez duże Z (tam uczyłam się zjeżdżać, tam kiedyś Tomek na chwilę pożyczył mi swojego fulla żeby zobaczyła jak to jest zjeżdżać na fullu). Tam były koleiny, kamienie itp. Teraz jest asfalt. Prawie do samego końca. Płakać mi się chciało. I po co? Tam nie ma domów, tam na szczycie tylko jest gospodarstwo agroturystyczne i Dom Weselny, ale do nich można dojechać przez Piotrkowice. Więc dlaczego?
Nie spotkałam tam ani jednego auta.
Końcówka to tylko kilkaset metrów szutrówki. Smutno. Ok, mogłabym kiedyś kupić szosówkę, ale nie w tym rzecz. Ja kocham terenową jazdę, las, błoto, koleiny, kamienie.
Ze Słonej zjechałam zjazdem Kolosa (co za radość zjeżdżać w lesie, w dodatku nie do końca łatwo było bo mocno mokro). Muszę w końcu ruszyć w jakiś teren.
Pojechałam „na Pleśnianki”. Trochę było to ryzykowne, bo ciemne chmury nie wróżyły nic dobrego. No więc Pleśnianki są bardzo trudne, ale tylko przez pierwsze kilkaset metrów (bardzo, bardzo stromo i trzeba mocno się spinać), potem jest już lżej, co nie znaczy, że łatwo.
Spróbujcie. Warto. Od głównej drogi na Wał, w prawo.
Dojechałam do żółtego pieszego i coś na tym żółtym mi się nie podoba. Czyżby jakaś droga się budowała? Pleśna – Mekkę kolarzy szosowych, ale…. Niech coś zostanie dla MTB-owców, bo niedługo zostaną tylko wspomnienia.
Na szczęście na całości szlaku raczej nie da się drogi wybudować. To mnie pociesza.
Zółtym do góry, przyjemnie, wiosennie, pachnąco z widokami. A potem już do domu bo bałam się, że złapie mnie deszcz. Cudowny dzień. Tak przyjemnie, pachnąco, letnio prawie, z pięknymi widokami. Uwielbiam takie dobre dni!
Unikam treningów, jeżdżę wycieczki. Na nic innego mnie obecnie nie stać, bo jeżdżę powoli. Dobrze mi jednak z tym leniwym tempem i podziwianiem świata. Poza tym nie chciało mi się tak rano wstawać. I w sumie wygrałam na tym, bo oni wyjeżdżali o 9, a wtedy było tak sobie, a ja wyjechałam o 11.30 i wtedy było już bardzo fajnie i słońce się pokazywało.
Było dość ryzykownie ponieważ tak jakoś burzowo i prognozy zapowiadały deszcz, ale udało mi się objechać sucho.
Dzisiaj nadszedł czas na Pleśnianki Pleśnieńskie w Pleśnej. Jechałam, tutaj w górę chyba dwa razy (dzisiaj był trzeci). Kiedyś jednak jechałam w dół i zapamiętam to na zawsze, bowiem wtedy Pleśnianki to było osuwisko i wpadłam w jakąś kosmiczną dziurę i sama nie wiem jak to się stało, że mój amortyzator sobie poradził, gdyby nie dał rady, to nie wiem co byłoby.
Zanim jednak dojechałam do Pleśnianek to była Marcinka (nasza tarnowska święta góra do której ja nie mam sentymentu jednak wielkiego, dlatego byłam tam po raz pierwszy w tym sezonie), a potem Słona.
Na Marcinkę szutrówką powoli o dostojnie więc nie sprawiła mi żadnej trudności, a poza tym mam wrażenie, że dzisiaj nogi kręciły ok, z wyjątkiem początku, kiedy to bardzo bolała mnie łąkotka w moim chorym kolanie. Zastanawiałam się nawet czy dam radę jechać, ale przestało boleć.
Z Marcinki moim ulubionym pieszym czerwonym szlakiem w kierunku Słonej. Na Słoną podjechałam czerwonym pieszym szlakiem.
Podjazd doskonale mi znany, bardziej jednak znany jako zjazd. Trudny ale tylko na pierwszych metrach, a potem…. Potem wielkie rozczarowanie. To był kiedyś Zjazd przez duże Z (tam uczyłam się zjeżdżać, tam kiedyś Tomek na chwilę pożyczył mi swojego fulla żeby zobaczyła jak to jest zjeżdżać na fullu). Tam były koleiny, kamienie itp. Teraz jest asfalt. Prawie do samego końca. Płakać mi się chciało. I po co? Tam nie ma domów, tam na szczycie tylko jest gospodarstwo agroturystyczne i Dom Weselny, ale do nich można dojechać przez Piotrkowice. Więc dlaczego?
Nie spotkałam tam ani jednego auta.
Końcówka to tylko kilkaset metrów szutrówki. Smutno. Ok, mogłabym kiedyś kupić szosówkę, ale nie w tym rzecz. Ja kocham terenową jazdę, las, błoto, koleiny, kamienie.
Ze Słonej zjechałam zjazdem Kolosa (co za radość zjeżdżać w lesie, w dodatku nie do końca łatwo było bo mocno mokro). Muszę w końcu ruszyć w jakiś teren.
Pojechałam „na Pleśnianki”. Trochę było to ryzykowne, bo ciemne chmury nie wróżyły nic dobrego. No więc Pleśnianki są bardzo trudne, ale tylko przez pierwsze kilkaset metrów (bardzo, bardzo stromo i trzeba mocno się spinać), potem jest już lżej, co nie znaczy, że łatwo.
Spróbujcie. Warto. Od głównej drogi na Wał, w prawo.
Dojechałam do żółtego pieszego i coś na tym żółtym mi się nie podoba. Czyżby jakaś droga się budowała? Pleśna – Mekkę kolarzy szosowych, ale…. Niech coś zostanie dla MTB-owców, bo niedługo zostaną tylko wspomnienia.
Na szczęście na całości szlaku raczej nie da się drogi wybudować. To mnie pociesza.
Zółtym do góry, przyjemnie, wiosennie, pachnąco z widokami. A potem już do domu bo bałam się, że złapie mnie deszcz. Cudowny dzień. Tak przyjemnie, pachnąco, letnio prawie, z pięknymi widokami. Uwielbiam takie dobre dni!
Makowo © Iza
Widok z szutrowego podjazdu na Marcinkę © Iza
Widok z Marcinki © Iza
Kwiatowo na czerwonym szlaku pieszym © Iza
Początek podjazdu © Iza
Mocno kwiatowo © Iza
Wiodk na Marcinkę ze Słonej © Iza
Wiodk na Marcinkę ze Słonej © Iza
Kiwaty na Słonej © Iza
Zjazd Kolosa © Iza
Moc rumianków © Iza
Rumianki na Słonej © Iza
Pleśnianki Pleśnieńskie w Pleśnej © Iza
Początek Pleśnianek © Iza
Już na górze © Iza
Coraz wyżej © Iza
Coraz bliżej szczytu © Iza
Zbliżamy się ze szczytu © Iza
Na szczycie © Iza
Rumiankowo © Iza
Widok z żółtego szlaku © Iza
- DST 47.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:58
- VAVG 15.84km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 25 maja 2016
Lutkostrada
Cudowne popołudnie to było.
Popołudnie wczorajsze.
Świadomość dwóch dni wolnych dodawała siły, i chociaż wróciłam zmęczona z pracy, chociaż podszepty jakieś tam się pojawiały (nie, nie żaden rower, trzeba odpocząć), dodatkową motywację stanowił fakt zjedzenie dwóch urodzinowych ciastek tego dnia, więc wyjachałam.
Trzeba było solidnie popodjeżdżać żeby spalić. Wyjechałyśmy z Panią Krystyną bez wielkiego planu (ale mnie coś tam już w głowie się kołatało, ale na głos nie wymawiałam, żeby mi Pani Krystyna czasem nie zwiała).
Buczyna, niebieski naddunajcowy… przejeżdżamy obok Pit Stopu, Pani Krystyna mówi:
Tu?
Kręcę głową przecząco.
- Golgota? – pyta.
- Nie – odpowiadam, na Golgocie już byłam w tym roku.
- Lutkostrada? – pyta z niedowierzaniem.
Uśmiecham się. Tak jedziemy Lutkostradą, czyli podjazdem porównywalnej trudności co nasza przesławna Golgota. Zakłamany aparat telefoniczny w telefonie, sabotażysta, nieprawdę pokazuje. Płaskie to to, jak stół na zdjęciach, a przecież ledwie 6 k/h jechałam, co świadczy o dużym nastromieniu.
Już na samym początku ukazuje się naszym oczom chłopiec dzielnie wędrujący do góry ze swoim rowerem. Wyprzedzamy go, a on pewnie myśli:
- Ale głupie… tak się męczą, a niewiele szybciej jadą niż ja idę.
Ale ja myślę: Ale jadą, a dźwigać pod górę swoją masę (54 plus 12 kg roweru), to nie jest byle co.
I dzwoni telefon, Agnieszka przyjaciółka Pani Krystyny wykazuje się znakomitym wyczuciem czasu.
Krysia się zatrzymuje, ja również, robię zdjęcia. Młodzian nas wyprzedza (idąc). Szybko jednak znowu jesteśmy przed nim. Idzie jakieś 2/3 podjazdu. Naprawdę trudnego podjazdu. Ja jeszcze na chwilę się zatrzymuję robię zdjęcie i wtedy tenże młodzian już na rowerze przemyka obok mnie jak torpeda. Pani Krystyna robi porozumiewawczy ruch głową i rusza do przodu. Rusza tak, ze szczęka mi opada, próbuję też, ale niestety.. ja tak nie daje rady.
Ona szybko wyprzedza młodziana i widzę, że zrównując się z nim coś do niego mówi. Myślę.. ocho… młodzian dostaje reprymendę za walkę nie fair.
Pani Krystyna jednak powiedziała mu, że my tak łatwo bez walki się nie poddamy (tak przynajmniej twierdzi:)).
Wyprzedzam go, ale.. robić końcówkę Lutkostrady w takim tempie, to jest szaleństwo. Śmiejemy się, że młodzian nie wie, że zadarł z dwiema skandalistkami z Cyklokarpat. Gomolankami.
Zjeżdżamy w dół Lubinki do Janowic i robimy jeszcze Morawy, krótsze, ale też mega nastromione. Potem zjazd do Janowic (obok Pałacu), stajemy na rozstaju dróg i pytam: w lewo? W prawo?
Rozochocona podjeżdżaniem Pani Krystyna mówi: no nie.. nie chce mi się wracać wzdłuż Dunajca.
No więc 6 km pod górę.
Było solidnie. I rumiankowo. Masa rumianków. Przepiękne są. ...
Początek podjazdu © Iza
Nasz target © Iza
Target zmęczony © Iza
Widok z podjazdu © Iza
Widok z podjazdu © Iza
Prawie na szczycie © Iza
Morze rumianków © Iza
Tarnów, ul. Żydowska © Iza
Cmenatrz Żydowski © Iza
Tarnów, ul. Krakowska © Iza
Bima, przy ul. Żydowskiej © Iza
Popołudnie wczorajsze.
Świadomość dwóch dni wolnych dodawała siły, i chociaż wróciłam zmęczona z pracy, chociaż podszepty jakieś tam się pojawiały (nie, nie żaden rower, trzeba odpocząć), dodatkową motywację stanowił fakt zjedzenie dwóch urodzinowych ciastek tego dnia, więc wyjachałam.
Trzeba było solidnie popodjeżdżać żeby spalić. Wyjechałyśmy z Panią Krystyną bez wielkiego planu (ale mnie coś tam już w głowie się kołatało, ale na głos nie wymawiałam, żeby mi Pani Krystyna czasem nie zwiała).
Buczyna, niebieski naddunajcowy… przejeżdżamy obok Pit Stopu, Pani Krystyna mówi:
Tu?
Kręcę głową przecząco.
- Golgota? – pyta.
- Nie – odpowiadam, na Golgocie już byłam w tym roku.
- Lutkostrada? – pyta z niedowierzaniem.
Uśmiecham się. Tak jedziemy Lutkostradą, czyli podjazdem porównywalnej trudności co nasza przesławna Golgota. Zakłamany aparat telefoniczny w telefonie, sabotażysta, nieprawdę pokazuje. Płaskie to to, jak stół na zdjęciach, a przecież ledwie 6 k/h jechałam, co świadczy o dużym nastromieniu.
Już na samym początku ukazuje się naszym oczom chłopiec dzielnie wędrujący do góry ze swoim rowerem. Wyprzedzamy go, a on pewnie myśli:
- Ale głupie… tak się męczą, a niewiele szybciej jadą niż ja idę.
Ale ja myślę: Ale jadą, a dźwigać pod górę swoją masę (54 plus 12 kg roweru), to nie jest byle co.
I dzwoni telefon, Agnieszka przyjaciółka Pani Krystyny wykazuje się znakomitym wyczuciem czasu.
Krysia się zatrzymuje, ja również, robię zdjęcia. Młodzian nas wyprzedza (idąc). Szybko jednak znowu jesteśmy przed nim. Idzie jakieś 2/3 podjazdu. Naprawdę trudnego podjazdu. Ja jeszcze na chwilę się zatrzymuję robię zdjęcie i wtedy tenże młodzian już na rowerze przemyka obok mnie jak torpeda. Pani Krystyna robi porozumiewawczy ruch głową i rusza do przodu. Rusza tak, ze szczęka mi opada, próbuję też, ale niestety.. ja tak nie daje rady.
Ona szybko wyprzedza młodziana i widzę, że zrównując się z nim coś do niego mówi. Myślę.. ocho… młodzian dostaje reprymendę za walkę nie fair.
Pani Krystyna jednak powiedziała mu, że my tak łatwo bez walki się nie poddamy (tak przynajmniej twierdzi:)).
Wyprzedzam go, ale.. robić końcówkę Lutkostrady w takim tempie, to jest szaleństwo. Śmiejemy się, że młodzian nie wie, że zadarł z dwiema skandalistkami z Cyklokarpat. Gomolankami.
Zjeżdżamy w dół Lubinki do Janowic i robimy jeszcze Morawy, krótsze, ale też mega nastromione. Potem zjazd do Janowic (obok Pałacu), stajemy na rozstaju dróg i pytam: w lewo? W prawo?
Rozochocona podjeżdżaniem Pani Krystyna mówi: no nie.. nie chce mi się wracać wzdłuż Dunajca.
No więc 6 km pod górę.
Było solidnie. I rumiankowo. Masa rumianków. Przepiękne są. ...
Początek podjazdu © Iza
Nasz target © Iza
Target zmęczony © Iza
Widok z podjazdu © Iza
Widok z podjazdu © Iza
Prawie na szczycie © Iza
Morze rumianków © Iza
Rumiankowo © Iza
A na koniec refleksje takie.
Mój dzisiejszy urlop był taki mało urlopowy, ponieważ musiałam pozałatwiać różne sprawy „na mieście”. Szłam przez miasto i słowa mi się takie przypomniały:
"Mam, tak samo jak ty,
miasto moje, a w nim najpiękniejszy mój świat,
najpiękniejsze dni, zostawiłem tam kolorowe sny".
Nie mam jednego, jedynego miasta, bo w sercu mam Mielec, Kraków i Tarnów czyli trzy miejsca gdzie mieszkałam. Niestety moje w Tarnowie bytowanie ogranicza się właściwie do trasy Mościce – Starostwo. Wsiadam do autobusu, wysiadam pod Starostwem i tak to się kręci.
Zapomniałam już jakie to miasto bywa miejscami piękne. Dzisiaj się mu przyglądałam na nowo. Przypomniałam sobie.
A na koniec refleksje takie.
Mój dzisiejszy urlop był taki mało urlopowy, ponieważ musiałam pozałatwiać różne sprawy „na mieście”. Szłam przez miasto i słowa mi się takie przypomniały:
"Mam, tak samo jak ty,
miasto moje, a w nim najpiękniejszy mój świat,
najpiękniejsze dni, zostawiłem tam kolorowe sny".
Nie mam jednego, jedynego miasta, bo w sercu mam Mielec, Kraków i Tarnów czyli trzy miejsca gdzie mieszkałam. Niestety moje w Tarnowie bytowanie ogranicza się właściwie do trasy Mościce – Starostwo. Wsiadam do autobusu, wysiadam pod Starostwem i tak to się kręci.
Zapomniałam już jakie to miasto bywa miejscami piękne. Dzisiaj się mu przyglądałam na nowo. Przypomniałam sobie.
Tarnów, ul. Żydowska © Iza
Cmenatrz Żydowski © Iza
Tarnów, ul. Krakowska © Iza
Bima, przy ul. Żydowskiej © Iza
- DST 49.00km
- Teren 6.00km
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 maja 2016
Mielec-Tarnów
No i było już mniej przyjemnie niż w piątek. Być może dlatego, ze pod wiatr, być może dlatego, że nogi nie przyzywczajone w tym sezonie do jazdy trzy dni pod rząd (jeździłam też w Mielcu w sobotę), po prostu były zmęczone. Wolno i mniej komfortowo niż w piątek.
Relacja z jazdy mieleckiej w osobnym wpisie, a teraz pamiątkowy filmik:
Relacja z jazdy mieleckiej w osobnym wpisie, a teraz pamiątkowy filmik:
- DST 56.00km
- Czas 02:24
- VAVG 23.33km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 maja 2016
Reset
Czasem bardzo potrzebny jest taki.. reset weekendowy.
Oderwanie się od codzienności. Miejsca, ludzi z którymi jest się na co dzień. Nawet aż tak. Tak po prostu trzeba.
Tak się złożyło, że to już prawie pół roku 2016 minęło, a ja zdążyłam być 3 dni na urlopie, więc jakoś bardzo potrzebuję resetu. Czekam na urlop, który będzie w tym roku wcześniej. Tak zdecydowałam.
A tymczasem byłam w Mielcu. Pobyty w Mielcu dużo mi dają. Lubię przebywać z moją siostrą, pośmiać się, pogadać, pomóc jej. Czuję się wtedy zdecydowanie lepiej. A do tego odkąd ma nowy rower to razem sobie jeździmy.
Zanim jednak była jazda, to było miłe przedpołudnie. Najpierw wyprawa po kwiatki, potem ich sadzenie na balkonie (chciałam żeby Adze było przyjemnie, kwiaty na balkonie to jest namiastka jakiegoś ogródka).
A potem kawa w bardzo fajnej (piękny wystrój) cukierni w Mielcu. Stąd trochę zdjęć mało sportowych, ale może i czasem takie warto porobić? Lubię wracać do swoich starych wpisów od czasu do czasu, powspominać, więc jest pamiątka.
A jeśli chodzi o jazdę, to znowu las mielecki, ale tym razem pojechaliśmy w nieznane. Totalnie nieznane nam ścieżki. Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie jedziemy, tylko kierunek mniej więcej wydawało mi się, że jest dobry. No i wyjechaliśmy w jakiejś 2 strefie. Ja kompletnie nie wiem co to jest, i zdumiałam się, że takie miejsce jest w Mielcu, zdumiałam się jak Mielec się rozrósł, o czym nie miałam zielonego pojęcia oraz zrozumiałam, że za nic z tamtego miejsca nie trafiłabym na Spółdzielczą. No nie!
Dopiero kiedy dojechaliśmy do nowego basenu, to wiedziałam gdzie jestem.
Oderwanie się od codzienności. Miejsca, ludzi z którymi jest się na co dzień. Nawet aż tak. Tak po prostu trzeba.
Tak się złożyło, że to już prawie pół roku 2016 minęło, a ja zdążyłam być 3 dni na urlopie, więc jakoś bardzo potrzebuję resetu. Czekam na urlop, który będzie w tym roku wcześniej. Tak zdecydowałam.
A tymczasem byłam w Mielcu. Pobyty w Mielcu dużo mi dają. Lubię przebywać z moją siostrą, pośmiać się, pogadać, pomóc jej. Czuję się wtedy zdecydowanie lepiej. A do tego odkąd ma nowy rower to razem sobie jeździmy.
Zanim jednak była jazda, to było miłe przedpołudnie. Najpierw wyprawa po kwiatki, potem ich sadzenie na balkonie (chciałam żeby Adze było przyjemnie, kwiaty na balkonie to jest namiastka jakiegoś ogródka).
A potem kawa w bardzo fajnej (piękny wystrój) cukierni w Mielcu. Stąd trochę zdjęć mało sportowych, ale może i czasem takie warto porobić? Lubię wracać do swoich starych wpisów od czasu do czasu, powspominać, więc jest pamiątka.
A jeśli chodzi o jazdę, to znowu las mielecki, ale tym razem pojechaliśmy w nieznane. Totalnie nieznane nam ścieżki. Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie jedziemy, tylko kierunek mniej więcej wydawało mi się, że jest dobry. No i wyjechaliśmy w jakiejś 2 strefie. Ja kompletnie nie wiem co to jest, i zdumiałam się, że takie miejsce jest w Mielcu, zdumiałam się jak Mielec się rozrósł, o czym nie miałam zielonego pojęcia oraz zrozumiałam, że za nic z tamtego miejsca nie trafiłabym na Spółdzielczą. No nie!
Dopiero kiedy dojechaliśmy do nowego basenu, to wiedziałam gdzie jestem.
Trochę totalngo odpoczynku © Iza
Aga & ja © Iza
AGA i ja © Iza
Aga i ja zdjęcie drugie © Iza
Aga jadąca © Iza
- DST 29.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:50
- VAVG 15.82km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 maja 2016
Tarnów - Mielec
Pomimo tego, że jechałam po pracy bezpośrednio jechało się jakoś dośc łatwo i przyjemnie (podejrzanie przyjemnie, więc podejrzewam, że było z wiatrem).
- DST 55.00km
- Czas 02:19
- VAVG 23.74km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 maja 2016
Testowanie
W piątek kiedy na FB „moi” z GTA meldowali, że są w Kluszkowcach, pomyślałam jak daleko jestem już od tego świata, chociaż nie minęło przecież tak wiele czasu ostatniego maratonu (9 miesięcy?).
I pomyślałam, że nadzwyczajnie dobrze to znoszę, że nie tęsknię tak jak myślałam, że może będę tęsknić. A to oznacza, że to była bardzo dobra decyzja.
Mam komfort jeżdżenia kiedy chce i gdzie chcę, jeżdżę sobie powoli, nie stresuje się niskimi prędkościami, mam wreszcie trochę wolnych weekendów, i czas na robienie innych rzeczy.
Zaplanowałam sobie na ten rok koncerty i podróże. Koncerty cóż.. na razie skromnie bo tylko dwa (wczoraj organowy koncert w katedrze), podróże się właśnie planują.
Jest mi dobrze, czas maratonów minął (chociaż nie wykluczam jakiegoś startu w tym roku, ale możę na mini, bo zrobił się ze mnie krótkodystansowiec).
Po wczorajszym dość nieszczególnym dniu deszczowym, dzisiaj pokazało się słońce. Było jednak dość zimno (pomimo tego udało mi się dojrzeć nad Dunajcem opalające się osoby, cóż oznacza determinacja).
Pomyślałam dzisiaj, że zostanę testerem „najgorszych” okolicznych podjazdów. Będę jeździć mozolnie do końca sezonu i sprawdzać, gdzie jest trudniej, a gdzie mniej:).
Na razie moim zdecydowanym faworytem jest Słona od przystanku, nawet Golgota przy niej wymięka. Dzisiaj były dwa dłuższe podjazdy. Obydwa od Janowic. Jeden to taki mało inwazyjny (tak go dzisiaj odebrałam), bo i owszem.. mozolnie się kręci dość długo pod górę, ale bez walki o utrzymanie się na rowerze. Był kiedyś taki czas, odległy czas, że mogłam go robić jako rozjazd po maratonie. Ha, było to dawno, ale to była prawda. Prawda, w którą dzisiaj dość trudno mi uwierzyć. Wjechałam i podążałam w kierunku miejscowości Lubinka. Tam miałam przystanek. Dlaczego napiszę na końcu posta.
W każdym bądź razie wydarzenie to wytrąciło mnie na chwilę z rytmu jazdy. Drugi podjazd, który miałam w planie na dzisiaj, to taki, który jechałam raz w życiu. Nazwałam go Morawy, ponieważ na szczycie jest tabliczka „Morawy, Janowice”. Skręca się w ten podjazd ostro w prawo, jadąc od strony Tarnowa, w dół do Janowic, jadąc główną drogą przez Lubinkę. Chyba to Tomek, był tym kto mi o nim opowiedział. Mówił zdaje się, ze kiedyś tam z Renatką, siostrą Jacka Ł. Jechał. Więc i ja kiedyś pojechałam go sprawdzić. Zdecydowanie warto. Zarówno dla walorów podjazdowych jak i widokowych. Widoki są przednie, nie tak ładne jak z Golgoty, ale ładniejsze niż ze Słonej. Mozolnie, mozolnie i ciężko, nie tak ciężko jednak jak na Golgocie i na Słonej. A może to moje wrażenie dzisiejsze są jakieś bardzo mylące, ponieważ wydaje mi się, że dzisiaj miałam sporo siły.
Gdzieś w połowie podjazdu zadzwonił wspomniany już Tomek z bardzo ważnym pytaniem . Trzeba mu przyznać, że ma doskonałe wyczucie czasu:).. Na koniec zjazd do Szczepanowic i krótki ale ostry podjazd zielonym szlakiem do cmentarza w Szczepanowicach. I to by było na tyle. Resztę niech dopowiedzą obrazy.
Ale najważniejsze jest to, ze dzisiaj STAL MIELEC stała się 1 ligowcem!!!
I pomyślałam, że nadzwyczajnie dobrze to znoszę, że nie tęsknię tak jak myślałam, że może będę tęsknić. A to oznacza, że to była bardzo dobra decyzja.
Mam komfort jeżdżenia kiedy chce i gdzie chcę, jeżdżę sobie powoli, nie stresuje się niskimi prędkościami, mam wreszcie trochę wolnych weekendów, i czas na robienie innych rzeczy.
Zaplanowałam sobie na ten rok koncerty i podróże. Koncerty cóż.. na razie skromnie bo tylko dwa (wczoraj organowy koncert w katedrze), podróże się właśnie planują.
Jest mi dobrze, czas maratonów minął (chociaż nie wykluczam jakiegoś startu w tym roku, ale możę na mini, bo zrobił się ze mnie krótkodystansowiec).
Po wczorajszym dość nieszczególnym dniu deszczowym, dzisiaj pokazało się słońce. Było jednak dość zimno (pomimo tego udało mi się dojrzeć nad Dunajcem opalające się osoby, cóż oznacza determinacja).
Pomyślałam dzisiaj, że zostanę testerem „najgorszych” okolicznych podjazdów. Będę jeździć mozolnie do końca sezonu i sprawdzać, gdzie jest trudniej, a gdzie mniej:).
Na razie moim zdecydowanym faworytem jest Słona od przystanku, nawet Golgota przy niej wymięka. Dzisiaj były dwa dłuższe podjazdy. Obydwa od Janowic. Jeden to taki mało inwazyjny (tak go dzisiaj odebrałam), bo i owszem.. mozolnie się kręci dość długo pod górę, ale bez walki o utrzymanie się na rowerze. Był kiedyś taki czas, odległy czas, że mogłam go robić jako rozjazd po maratonie. Ha, było to dawno, ale to była prawda. Prawda, w którą dzisiaj dość trudno mi uwierzyć. Wjechałam i podążałam w kierunku miejscowości Lubinka. Tam miałam przystanek. Dlaczego napiszę na końcu posta.
W każdym bądź razie wydarzenie to wytrąciło mnie na chwilę z rytmu jazdy. Drugi podjazd, który miałam w planie na dzisiaj, to taki, który jechałam raz w życiu. Nazwałam go Morawy, ponieważ na szczycie jest tabliczka „Morawy, Janowice”. Skręca się w ten podjazd ostro w prawo, jadąc od strony Tarnowa, w dół do Janowic, jadąc główną drogą przez Lubinkę. Chyba to Tomek, był tym kto mi o nim opowiedział. Mówił zdaje się, ze kiedyś tam z Renatką, siostrą Jacka Ł. Jechał. Więc i ja kiedyś pojechałam go sprawdzić. Zdecydowanie warto. Zarówno dla walorów podjazdowych jak i widokowych. Widoki są przednie, nie tak ładne jak z Golgoty, ale ładniejsze niż ze Słonej. Mozolnie, mozolnie i ciężko, nie tak ciężko jednak jak na Golgocie i na Słonej. A może to moje wrażenie dzisiejsze są jakieś bardzo mylące, ponieważ wydaje mi się, że dzisiaj miałam sporo siły.
Gdzieś w połowie podjazdu zadzwonił wspomniany już Tomek z bardzo ważnym pytaniem . Trzeba mu przyznać, że ma doskonałe wyczucie czasu:).. Na koniec zjazd do Szczepanowic i krótki ale ostry podjazd zielonym szlakiem do cmentarza w Szczepanowicach. I to by było na tyle. Resztę niech dopowiedzą obrazy.
Ale najważniejsze jest to, ze dzisiaj STAL MIELEC stała się 1 ligowcem!!!
Nad Dunajcem © Iza
Janowice © Iza
Początek podjazdu © Iza
I jedziemy dalej © Iza
Kontynuacja © Iza
Coraz wyżej © Iza
Na szczycie © Iza
I znowu początek podjazdu © Iza
Wyżej © Iza
I jeszcze wyżej © Iza
Bliżej szczytu © Iza
Widoczek © Iza
Widok ze szczytu © Iza
A teraz o tym co spotkało mnie podczas jazdy. Kopiuję post z FB:
Moja dzisiejsza jazda była słodko-gorzka.
Mniej więcej w jej połowie byłam świadkiem takiej sytuacji. Postanowiłam ją tutaj opisać, nie dlatego żeby robić z tego sensację, ale żeby Was uczulić na to co się dzieje wkoło i żeby przestrzec przed jednoznaczną oceną ludzkich zachowań. Czasem nic nie jest czarne albo białe. Życie ma też mnóstwo odcieni szarości.
Dwie kobiety, starsza i młodsza, podwórko. Starsza stoi przy bramie, coś tam przy niej dłubie, młodsza biegnie i bardzo krzyczy. Zatrzymałam się. Krzyczy przeraźliwie, więc zawracam i lokuje się bliżej domu, ale dyskretnie, bo jeszcze nie wiem co się dzieje. Mlodsza krzyczy na starszą. Bardzo krzyczy. Każe jej odejść. Wpada w histerię. Krzyczy: zepsułaś??? Coś ty zrobiła??? Nie rozumiesz, że niszczysz swoje mienie.
Słowa się powtarzają, dochodzą do nich słowa mało cenzuralne, wyzwiska.
Ruszam, żeby interweniować, ale zatrzymuje się w połowie drogi. Kobieta prawie płacze (ta młodsza) i krzyczy: nawet niedziela nie może być spokojna, piekło w tym domu, piekło. W nocy piekło, w dzień piekło. Jest rozhisteryzowana.
I już wiem co jest. Starsza jest chora, a młodsza, pewnie córka, zwyczajnie nie daje rady. Powiecie: to jej nie usprawiedliwia, nie powinna się tak zachowywać.
Niby tak, ale jak to jest to wie tylko ten, kto opiekował się bardzo chorą osobą, osobą która ma zaburzenia natury psychicznej, która „wędruje” całą noc, tak że żaden z domowników nie śpi, wie, jak można być na granicy wytrzymałości nerwowej i jak nerwy puszczają w takich sytuacjach.
Podchodzi do mnie sąsiadka tych pań, pyta, co się dzieje, czy coś słyszałam.
Delikatnie wypytuje ją o sytuację w tym domu. Mówi, ze starsza pani jest chora, ale nie wie na co. Coś z głową ma. Jakiś Alzheimer, ale ona do żadnych lekarzy nie chodzi. Opowiada mi różne rzeczy.
Mówię jej, że cóż, córka nie powinna się tak zachowywać, ale trzeba to też wziąć pod uwagę, że jest wyczerpana, że obydwie potrzebują pomocy, pomocy lekarzy, córka pewnie opieki psychologa.
Pani mi mówi, że „opieka społeczna” już była. Być może. Nie wiem. Pewnie tak.
Odjeżdżam, ale akurat przejeżdżam obok ogródka ww. pań. Starsza pani mnie woła i przekonuje, że muszę ją wypuścić, prawie płacze. Pytam gdzie chce iść? Do Dąbrówki Szczepanowskiej muszę jechać – mówi.
Mówię, ze jest niedziela i nie ma autobusów i że jej nie mogę wypuścić, bo mogłaby się zgubić.
Błaga, mówi, że jak jej pomogę to ona się będzie za mnie modlić cały dzień.
Potem mówi od rzeczy.
Nie mogę jej wypuścić. Wiem, podejrzewam, ze córka zamyka bramę dla jej dobra.
Szkoda mi ich obydwu. Zastanawiam się jak można byłoby pomóc.
Józefie, to jest Twoja gmina. Może można coś zrobić dla tej rodziny? Podam Ci namiary na Messengera.
Smutna historia. Mam chorą Mamę, wiem jak to bywa, wiem jak męczy się chory i domownicy. Wiem, jakie to są dramaty.
Myślę, że starsza pani musi się znaleźć pod opieką lekarza, a młodsza psychologa. Tłumaczyłam to sąsiadce, że potrzebny lekarz, jakieś środki uspokajające żeby mogła spać, a może po prostu dom opieki, skoro bliscy nie dają rady. Sąsiadka powiedziała:
- No to dadzą Staszce zastrzyk i już po niej...
P.S. Imię bohaterki zmieniłam.
P.S. Imię bohaterki zmieniłam.
- DST 54.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:55
- VAVG 18.51km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 maja 2016
Historia jednego podjazdu
Są podjazdy i są podjazdy przez duże P.
Takich nie brakuje w gminie Pleśna. Tak.. można wymienić co najmniej z 10 takich, które wyciskają z człowieka siódme poty. Golgota, Słona od przystanku, Lutkostrada, podjazdy na Wał, Pleśnianki Pleśnienskie (czy jak im tam) czyli odbicie z głównego podjazdu na Wał itd. Ta gmina mogłaby być mekką dla kolarzy szosowych. Mogliby tutaj mieć świetną bazę treningową.
Wyzwanie dzisiaj mnie czekało. Samo je sobie postanowiłam rzucić. Słona od przystanku (od strony Relaxu). Kto jechał to wie czym to smakuje. Jechałam raz w życiu. Do dzisiaj nie wiem jak tam wjechałam, bo zrobiłam ją po 5 wjazdach na Słoną „głównym” podjazdem od Relaxu. Zapłaciłam za to nomen omen słono, bo po dwóch dniach na mega ciężkim maratonie w Wiśle, zdychałam jak nowicjusz.
Z tamtego podjazdu pamiętałam ból i walkę o utrzymanie się na rowerze. Zanim wjechałam dzisiaj, zrobiłam sobie jeszcze mały rekonesans po okolicznych podjazdach, szukając podjazdu, którym kiedyś jechaliśmy z Mirkiem (nie znalazłam, ale się zmęczyłam).
No to zaczynamy. Łyk z bidonu, przezornie od razu „zapodaje” młynek i do góry. Jakiś człowiek patrzy na mnie wzrokiem pełnym satysfakcji, pewnie myśli: kobieto, czy ty wiesz na co się porywasz?
Otóż właśnie niestety wiem. Otóż pamiętam tamten ból. Łatwiej nie mieć wiedzy i świadomości w takich przypadkach. Ale przecież… sama chciałam. To jedziemy. Coraz trudniej. Oddech coraz bardziej płytki, koszulka rozpięta, nie ma jak się napić z bidonu, bo zaczyna się walka o utrzymanie na rowerze. Jest coraz ciężej. To właśnie tutaj dwa lata temu siedziało przy drodze (a właściwie można powiedzieć dróżce, bo to wąziutka asfaltowa droga) dwóch panów. Jeden powiedział: co tak wolno??? Drugi: ale to trzeba siły mieć, żeby to wjechać!
Kto jechał ten wie, że trzeba mieć. Jadę. Dopadają mnie chwile zwątpienia kiedy widzę drogę do góry, która robi się coraz bardziej stroma, a końca nie widać. Jadę 4 km/h, ta wartość mówi sama za siebie. Ledwie utrzymuję się na rowerze. Przede mną jeszcze kilkaset metrów. Mówię sobie: Iza, dasz radę, no dałaś kiedyś, to i teraz dasz. W końcu upragniony szczyt. Zjeżdżam w dół, żeby zrobić zdjęcia. Zdjęcia jak to zdjęcia nie oddają nastromienia podjazdu, ani piękna okolicy. Ale kto jechał, to wie, jak pięknie tam jest.
Na dole widzę pana (ale to inny pan niż ten spotkany na początku wjazdu). Idzie krokiem mocno chwiejnym. Myślę sobie: jeśli ma dojść np. na szczyt, widzę to czarno.
Zjeżdżam do Pleśnej i na deser funduję sobie niedużo łatwiejszy podjazd w kierunku Lubinki od kościoła w Pleśnej. I znowu mozolne, siłowe kręcenie. Lubię to!
A potem jeszcze zjeżdżam w dół drogą po której przeczołgał nas kiedyś Piotrek (końcówka to podjazd). Oj, trzeba będzie tam kiedyś wrócić podjazdowo. Będzie wyzwanie.
Na trening do Pleśnej i okolic!
Takich nie brakuje w gminie Pleśna. Tak.. można wymienić co najmniej z 10 takich, które wyciskają z człowieka siódme poty. Golgota, Słona od przystanku, Lutkostrada, podjazdy na Wał, Pleśnianki Pleśnienskie (czy jak im tam) czyli odbicie z głównego podjazdu na Wał itd. Ta gmina mogłaby być mekką dla kolarzy szosowych. Mogliby tutaj mieć świetną bazę treningową.
Wyzwanie dzisiaj mnie czekało. Samo je sobie postanowiłam rzucić. Słona od przystanku (od strony Relaxu). Kto jechał to wie czym to smakuje. Jechałam raz w życiu. Do dzisiaj nie wiem jak tam wjechałam, bo zrobiłam ją po 5 wjazdach na Słoną „głównym” podjazdem od Relaxu. Zapłaciłam za to nomen omen słono, bo po dwóch dniach na mega ciężkim maratonie w Wiśle, zdychałam jak nowicjusz.
Z tamtego podjazdu pamiętałam ból i walkę o utrzymanie się na rowerze. Zanim wjechałam dzisiaj, zrobiłam sobie jeszcze mały rekonesans po okolicznych podjazdach, szukając podjazdu, którym kiedyś jechaliśmy z Mirkiem (nie znalazłam, ale się zmęczyłam).
No to zaczynamy. Łyk z bidonu, przezornie od razu „zapodaje” młynek i do góry. Jakiś człowiek patrzy na mnie wzrokiem pełnym satysfakcji, pewnie myśli: kobieto, czy ty wiesz na co się porywasz?
Otóż właśnie niestety wiem. Otóż pamiętam tamten ból. Łatwiej nie mieć wiedzy i świadomości w takich przypadkach. Ale przecież… sama chciałam. To jedziemy. Coraz trudniej. Oddech coraz bardziej płytki, koszulka rozpięta, nie ma jak się napić z bidonu, bo zaczyna się walka o utrzymanie na rowerze. Jest coraz ciężej. To właśnie tutaj dwa lata temu siedziało przy drodze (a właściwie można powiedzieć dróżce, bo to wąziutka asfaltowa droga) dwóch panów. Jeden powiedział: co tak wolno??? Drugi: ale to trzeba siły mieć, żeby to wjechać!
Kto jechał ten wie, że trzeba mieć. Jadę. Dopadają mnie chwile zwątpienia kiedy widzę drogę do góry, która robi się coraz bardziej stroma, a końca nie widać. Jadę 4 km/h, ta wartość mówi sama za siebie. Ledwie utrzymuję się na rowerze. Przede mną jeszcze kilkaset metrów. Mówię sobie: Iza, dasz radę, no dałaś kiedyś, to i teraz dasz. W końcu upragniony szczyt. Zjeżdżam w dół, żeby zrobić zdjęcia. Zdjęcia jak to zdjęcia nie oddają nastromienia podjazdu, ani piękna okolicy. Ale kto jechał, to wie, jak pięknie tam jest.
Na dole widzę pana (ale to inny pan niż ten spotkany na początku wjazdu). Idzie krokiem mocno chwiejnym. Myślę sobie: jeśli ma dojść np. na szczyt, widzę to czarno.
Zjeżdżam do Pleśnej i na deser funduję sobie niedużo łatwiejszy podjazd w kierunku Lubinki od kościoła w Pleśnej. I znowu mozolne, siłowe kręcenie. Lubię to!
A potem jeszcze zjeżdżam w dół drogą po której przeczołgał nas kiedyś Piotrek (końcówka to podjazd). Oj, trzeba będzie tam kiedyś wrócić podjazdowo. Będzie wyzwanie.
Na trening do Pleśnej i okolic!
Początek podjazdu © Iza
Coraz wyżej © Iza
Coraz wyżej © Iza
Jedziemy dalej © Iza
Blisko coraz bliżej © Iza
Dobijamy do szczytu © Iza
Szczyt podjazdu © Iza
Widok na Tarnów © Iza
I taki domek marzenie znalazłam w okolicach Pleśnej. Na skraju lasu, z cudownym widokiem na góry.
Domek marzenie © Iza
- DST 38.00km
- Teren 1.00km
- Czas 02:20
- VAVG 16.29km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 maja 2016
Po sosnę
Krótka jazda na jeziorko po pędy sosny (już w słoiku, zasypane, sok puszczają:)), a potem jeszcze na chwilę do lasu.
I tyle na dzisiaj:).
I tyle na dzisiaj:).
- DST 29.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:20
- VAVG 21.75km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 maja 2016
Golgota
Lubinka.
Taka niby niepozorna górka, w gminie Pleśna, w powiecie tarnowskim ( 412 m n.p.m.), a tyle możliwości. Myślicie co tam 412 m n.p.m. No tak niby nic, a jednak na Lubinkę prowadzi wiele podjazdów i prawie każdy z nich jest taki, że nie powstydziłby się ich żaden beskidzki szlak. Jednym z tych wyjątkowych jest Golgota, którą ostatnio dwukrotnie pokonywali kolarze podczas Karpackiego Wyścigu Kurierów.
To tutaj przechodziłam próbę charakteru przed planowanym maratonem w Istebnej w 2008r.. To tutaj wylewam tony potu. Ponad kilometr cierpienia.
Dzisiaj… Golgota po raz pierwszy w tym sezonie i co? I przyjemność z bólu podjazdu – no tak, tak, to przecież jedna z tajemnic górskiego jeżdżenia. Lubimy ten ból:).
I pięknie widoki z góry. W nagrodę. Szkoda tylko, że zdjęcia nie oddają piękna krajobrazu. Górki jakby nie takie wysokie, zieleń nie taka soczysta.
Wjeżdżam, zatrzymuje się, patrzę i myślę: jestem szczęściarą, wracam z pracy, jem obiad, pedałuje kilkanaście kilometrów w tym kilka do góry i mam to co mam.
A tak o Golgocie napisał Lucjan. Całą istotę tego podjazdu świetnie opisał. http://tnij.org/golgotalubinka
A poza tym to jeszcze wjechałam do lasu na Lubince skuszona jedną rozjeżdżoną drogą. Było mega koleiniaście, glinowato, mokro i.. nigdzie nie dojechałam (droga się skończyła). Musiałam wracać pod górę po tej glinie. Potem wjechałam jeszcze w jedną drogę, która mnie zawsze kusiła i znowu nigdzie nie dojechałam…. To droga do domów była, chociaż przez las (w ciekawych miejscach ludzie mieszkają). Jak posypie śnieg to tam chyba tylko na nartach skitourowych.
A potem zjechałam z Lubinki serpentynami (spotkałam Krzyśka Labudu i Olka, jechali do góry) i wjechałam podjazdem wzdłuż serpentyn (tym nieco stromym z pięknymi widokami). Piękna pogoda, piękne widoki. Niczego więcej nie trzeba. Jeżdżę powoli, ale wjazd na Golgotę pozwolił mi uwierzyć, że jeszcze potrafię jadąc na rowerze walczyć z górą.
Taka niby niepozorna górka, w gminie Pleśna, w powiecie tarnowskim ( 412 m n.p.m.), a tyle możliwości. Myślicie co tam 412 m n.p.m. No tak niby nic, a jednak na Lubinkę prowadzi wiele podjazdów i prawie każdy z nich jest taki, że nie powstydziłby się ich żaden beskidzki szlak. Jednym z tych wyjątkowych jest Golgota, którą ostatnio dwukrotnie pokonywali kolarze podczas Karpackiego Wyścigu Kurierów.
To tutaj przechodziłam próbę charakteru przed planowanym maratonem w Istebnej w 2008r.. To tutaj wylewam tony potu. Ponad kilometr cierpienia.
Dzisiaj… Golgota po raz pierwszy w tym sezonie i co? I przyjemność z bólu podjazdu – no tak, tak, to przecież jedna z tajemnic górskiego jeżdżenia. Lubimy ten ból:).
I pięknie widoki z góry. W nagrodę. Szkoda tylko, że zdjęcia nie oddają piękna krajobrazu. Górki jakby nie takie wysokie, zieleń nie taka soczysta.
Wjeżdżam, zatrzymuje się, patrzę i myślę: jestem szczęściarą, wracam z pracy, jem obiad, pedałuje kilkanaście kilometrów w tym kilka do góry i mam to co mam.
A tak o Golgocie napisał Lucjan. Całą istotę tego podjazdu świetnie opisał. http://tnij.org/golgotalubinka
A poza tym to jeszcze wjechałam do lasu na Lubince skuszona jedną rozjeżdżoną drogą. Było mega koleiniaście, glinowato, mokro i.. nigdzie nie dojechałam (droga się skończyła). Musiałam wracać pod górę po tej glinie. Potem wjechałam jeszcze w jedną drogę, która mnie zawsze kusiła i znowu nigdzie nie dojechałam…. To droga do domów była, chociaż przez las (w ciekawych miejscach ludzie mieszkają). Jak posypie śnieg to tam chyba tylko na nartach skitourowych.
A potem zjechałam z Lubinki serpentynami (spotkałam Krzyśka Labudu i Olka, jechali do góry) i wjechałam podjazdem wzdłuż serpentyn (tym nieco stromym z pięknymi widokami). Piękna pogoda, piękne widoki. Niczego więcej nie trzeba. Jeżdżę powoli, ale wjazd na Golgotę pozwolił mi uwierzyć, że jeszcze potrafię jadąc na rowerze walczyć z górą.
Widok z podjazdu (Golgota) © Iza
Widok z Golgoty © Iza
Widoki z Golgoty © Iza
Widok na Tarnów © Iza
Raz jeszcze widok z Golgoty © Iza
- DST 43.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:24
- VAVG 17.92km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze