Niedziela, 8 maja 2016
Weekend
To był dobry weekend.
Zaczęło się od soboty i wyjazdu do Lusławic, na koncert.
Lusławice to taka wieś w pobliżu Tarnowa, kiedyś mocny ośrodek ariański, dzisiaj miejsce gdzie mieszka Krzysztof Penderecki (wspaniały piękny dwór) i gdzie udało mu się stworzyć zupełnie niesamowite Europejskie Centrum Muzyki, z jedną z lepszych sal koncertowych w Polsce. Koncert w takim miejscu, to jest to (świetna akustyka).
Do Lusławic pojechałyśmy przez Lubinkę, bo chciałam pokazać Bożenie, mojej koleżance z Nowego Sącza, nasze tereny rowerowe. Była zachwycona, powiedziała, że nie spodziewała się, ze tutaj są takie górki, że myślała, ze góry to tylko dla Sącza są zarezerwowane:).
Koncert był koncertem charytatywnym, na rzec budowy hospicjum Via Spei w Tarnowie. Grzegorz Turnau, Dorota Miśkiewicz, Świetni muzycy plus orkiestra kameralna. Uczta. Coś niebywałego. Nie potrafię o tym napisać tak, żeby oddać te wszystkie emocje.
Dzisiejszy dzień przywitał nas deszczem. Wydawało się, że będzie zupełnie „podły” i domowy, ale ok 16 pokazało się słońce. Wyjechałyśmy z Panią Krystyną i to była dobra decyzja. Gdzieś tam w oddali pojawiały się czarne chmury, jakieś tam ryzyko było, ale Krysia powiedziała: a bo to raz zmokłyśmy? No fakt. Zaczełyśmy od zdjęcia, które wysłałyśmy urodzinowo naszemu koledze, b. dyrektorowi sportowemu GTA, Marcinowi.
A potem było mozolne wspinanie się na Marcinkę od Pit Stopu. Gdzieś w połowie Lubinki spotkałyśmy Labudu. Zjeżdżał z góry i oganiał się od psa. Zawrócił z nami. Na psy znalazłam tego dnia skuteczny sposób. Po prostu szczekam głośniej niż one:). Świetnie się sprawdza. Uciekają.
Potem zjechałyśmy do Doliny Izy, już bez Dawida, bo on nie dość, że na szosówce, to jeszcze spieszył się na żużel. W Dolinie tak mokro, że zwykły twardy, szutrowy zjazd zrobił się mocno niebezpieczny. Podjeżdżało się też ciężko. Oj nie mam siły…
A potem pojechałyśmy w kierunku Uroczyska w Janowicach. Kiedy dojechałyśmy do rozjazdu, Krysia powiedziała: a może tam.. co tam jest? Powiedziałam, że nie wiem, ale możemy spróbować, tyle, że pewnie pozbawimy się fajnych widoków. Po chwili… Krysia powiedziała: tak.. pozbawiłyśmy się pięknych widoków…
Widok był nieziemski. Dunajec, górki… Zdjęcia tego nie oddają. Przepiękny zjazd częściowo asfaltowy, zamieniający się w terenowy. Bajka po prostu. Dobry dzień, fajne jeżdżenie. Przyjemność.
Podczas koncertu © Iza
Urodzinowe życzenia dla Marcina:) © Iza
Z Dawidem © Iza
Romantyczka © Iza
Odkrycie © Iza
Odkrycie 2 © Iza
Odkrycie 3 © Iza
Widoczek © Iza
Widoczek 2 © Iza
Zaczęło się od soboty i wyjazdu do Lusławic, na koncert.
Lusławice to taka wieś w pobliżu Tarnowa, kiedyś mocny ośrodek ariański, dzisiaj miejsce gdzie mieszka Krzysztof Penderecki (wspaniały piękny dwór) i gdzie udało mu się stworzyć zupełnie niesamowite Europejskie Centrum Muzyki, z jedną z lepszych sal koncertowych w Polsce. Koncert w takim miejscu, to jest to (świetna akustyka).
Do Lusławic pojechałyśmy przez Lubinkę, bo chciałam pokazać Bożenie, mojej koleżance z Nowego Sącza, nasze tereny rowerowe. Była zachwycona, powiedziała, że nie spodziewała się, ze tutaj są takie górki, że myślała, ze góry to tylko dla Sącza są zarezerwowane:).
Koncert był koncertem charytatywnym, na rzec budowy hospicjum Via Spei w Tarnowie. Grzegorz Turnau, Dorota Miśkiewicz, Świetni muzycy plus orkiestra kameralna. Uczta. Coś niebywałego. Nie potrafię o tym napisać tak, żeby oddać te wszystkie emocje.
Dzisiejszy dzień przywitał nas deszczem. Wydawało się, że będzie zupełnie „podły” i domowy, ale ok 16 pokazało się słońce. Wyjechałyśmy z Panią Krystyną i to była dobra decyzja. Gdzieś tam w oddali pojawiały się czarne chmury, jakieś tam ryzyko było, ale Krysia powiedziała: a bo to raz zmokłyśmy? No fakt. Zaczełyśmy od zdjęcia, które wysłałyśmy urodzinowo naszemu koledze, b. dyrektorowi sportowemu GTA, Marcinowi.
A potem było mozolne wspinanie się na Marcinkę od Pit Stopu. Gdzieś w połowie Lubinki spotkałyśmy Labudu. Zjeżdżał z góry i oganiał się od psa. Zawrócił z nami. Na psy znalazłam tego dnia skuteczny sposób. Po prostu szczekam głośniej niż one:). Świetnie się sprawdza. Uciekają.
Potem zjechałyśmy do Doliny Izy, już bez Dawida, bo on nie dość, że na szosówce, to jeszcze spieszył się na żużel. W Dolinie tak mokro, że zwykły twardy, szutrowy zjazd zrobił się mocno niebezpieczny. Podjeżdżało się też ciężko. Oj nie mam siły…
A potem pojechałyśmy w kierunku Uroczyska w Janowicach. Kiedy dojechałyśmy do rozjazdu, Krysia powiedziała: a może tam.. co tam jest? Powiedziałam, że nie wiem, ale możemy spróbować, tyle, że pewnie pozbawimy się fajnych widoków. Po chwili… Krysia powiedziała: tak.. pozbawiłyśmy się pięknych widoków…
Widok był nieziemski. Dunajec, górki… Zdjęcia tego nie oddają. Przepiękny zjazd częściowo asfaltowy, zamieniający się w terenowy. Bajka po prostu. Dobry dzień, fajne jeżdżenie. Przyjemność.
Podczas koncertu © Iza
Urodzinowe życzenia dla Marcina:) © Iza
Z Dawidem © Iza
Romantyczka © Iza
Odkrycie © Iza
Odkrycie 2 © Iza
Odkrycie 3 © Iza
Widoczek © Iza
Widoczek 2 © Iza
- DST 45.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:35
- VAVG 17.42km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 maja 2016
Błysk
" Pojedźmy do lasu, do gór,
z Tobą wszędzie mi po drodze,
syjamsko Cię czuję i lgnę, i czuję i lgnę, i czuję i lgnę..."
Magnus wiosenny © Iza
W lesie © Iza
Rzepak nad autostradą © Iza
z Tobą wszędzie mi po drodze,
syjamsko Cię czuję i lgnę, i czuję i lgnę, i czuję i lgnę..."
Taki piękny tekst.
Kto mógł go napisać?
Kaśka napisała. Bo Kaśka jeśli już coś pisze to jest … błysk, olśnienie. Tekst pochodzi z nowej płyty pt Błysk. Jest świetna. Polecam.
Tak sobie myślałam jadąc, że doskonale te słowa pasują do sytuacji. Mogłabym tak śpiewać do Magnusa. Z uwagi na to, że nie trenuję, nie ścigam się, nie myślę o rywalizacji, codzienne (a raczej co drugi lub trzeci dzień) jeżdżenie ma inny wymiar. Zupełnie inny, niż ostatnimi laty. Bo jakoś to tak jest, że nawet jeśli dzień jest z gatunku „podłych”, nawet jeśli człowiek jest mocno zmęczony, zniechęcony, przytłoczony różnymi sprawami i generalnie mało mu się aktualnie w życiu i chce i właściwie myśli, że życie trudne jest, że może i trochę ma go dość, to… kiedy wjedzie do lasu, kiedy otoczy się zielenią, zapachami, odgłosami lasu… to myśl przychodzi taka: „Że życie jest fajne, że mocno chce się żyć, dla takich chwil właśnie – jak ta”.
I jest takie obezwładniające uczucie radości, przyjemności z życia.
Mało czasu więc tylko trochę lasu, plus po drodze trochę zbierania pędów sosny, bo najwyższy czas, żeby zrobić sok. W drodze powrotnej zahaczyłam o tereny naddunajcowe, bo tam mam taki krzak bzu dziki, więc sobie zrywam. Powrót naddunajcoweymi wertepami.
Zaczęły się maratony. Czy mi żal? Tak.. trochę tak. Zwłaszcza spotkań z drużyną, nie samych wyścigów. Do wyścigowania nie tęsknię. Zresztą na chwilę obecną.. przejechanie maratonu graniczyłoby z cudem. Za mało jeżdżenia.
Tak sobie myślałam jadąc, że doskonale te słowa pasują do sytuacji. Mogłabym tak śpiewać do Magnusa. Z uwagi na to, że nie trenuję, nie ścigam się, nie myślę o rywalizacji, codzienne (a raczej co drugi lub trzeci dzień) jeżdżenie ma inny wymiar. Zupełnie inny, niż ostatnimi laty. Bo jakoś to tak jest, że nawet jeśli dzień jest z gatunku „podłych”, nawet jeśli człowiek jest mocno zmęczony, zniechęcony, przytłoczony różnymi sprawami i generalnie mało mu się aktualnie w życiu i chce i właściwie myśli, że życie trudne jest, że może i trochę ma go dość, to… kiedy wjedzie do lasu, kiedy otoczy się zielenią, zapachami, odgłosami lasu… to myśl przychodzi taka: „Że życie jest fajne, że mocno chce się żyć, dla takich chwil właśnie – jak ta”.
I jest takie obezwładniające uczucie radości, przyjemności z życia.
Mało czasu więc tylko trochę lasu, plus po drodze trochę zbierania pędów sosny, bo najwyższy czas, żeby zrobić sok. W drodze powrotnej zahaczyłam o tereny naddunajcowe, bo tam mam taki krzak bzu dziki, więc sobie zrywam. Powrót naddunajcoweymi wertepami.
Zaczęły się maratony. Czy mi żal? Tak.. trochę tak. Zwłaszcza spotkań z drużyną, nie samych wyścigów. Do wyścigowania nie tęsknię. Zresztą na chwilę obecną.. przejechanie maratonu graniczyłoby z cudem. Za mało jeżdżenia.
Magnus wiosenny © Iza
W lesie © Iza
Rzepak nad autostradą © Iza
- DST 35.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:30
- VAVG 23.33km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 maja 2016
Jazda mielecka nr 2
W poniedziałek jazda nr 2, nie mniej udana niż ta niedzielna.
Aga powiedziała: Iza, wywiozła nas gdzieś do Rzeszowa.
No niezupełnie do Rzeszowa, ale zapuściliśmy się w nowe rejony lasu i odkryliśmy fajny zielony pieszy szlak. Muszę tam kiedyś wrócić, bo nie przejechaliśmy go całego (zabrakło czasu, trzeba było wracać do domu).
Piękna pogoda, piękny las i fajne towarzystwo.
Aga na ścieżce © Iza
Razem © Iza
Razem 2 © Iza
Moja zawodniczka © Iza
W oddali © Iza
W oddali 2 © Iza
Na zielonym szlaku © Iza
I znowu razem © Iza
Aga na ścieżce © Iza
Razem © Iza
Razem 2 © Iza
Moja zawodniczka © Iza
W oddali © Iza
W oddali 2 © Iza
Na zielonym szlaku © Iza
I znowu razem © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 maja 2016
Jazda mielecka
Pojechałam rowerem do Mielca m.in. po to żeby pojeździć trochę z siostrą.
Doświadczenie było to ciekawe, bo wiadomo inaczej jeździ się z kims kto na rowerze jeździ mniej (czyt. wolniej). Nie przeszkadzało mi to jednak bynajmniej, wręcz przeciwnie. Do tego cieszę się, że mogłyśmy tak fajnie razem spędzić czas. Aga była bardzo dzielna, przejechała swoje pierwsze 30 km w życiu, w tym 18 w terenie, i to momentami niełatwym.
Doświadczenie było ciekawe, ponieważ siostra ma nowy rower i uczyłam ją zmieniać przerzutki (bo jak się komuś wydaje, że w mieleckim lesie jest płasko to się myli). Denerwowała się.
Przypomniało mi się, jak sama się denerwowałam kiedy kupiłam Magnusa i sporo czasu zeszło zanim wszystko opanowałam. Zrobiliśmy sobie też ze szwagrem zawody wjazdu na jedną stromą i piaszczystą górkę (byłam pewna, że nie da się na nią wjechać). Szwagier ma dużo siły, ale.. nie dał rady, a ja tak. Bo to tak jest… pomyślałam tego dnia, że jednak jazda na góralu w terenie, kiedy na podjeździe są przeszkody, wymaga trochę doświadczenia, techniki i jakieś wiedzy. Przez te lata jazdy czegoś tam udało mi się nauczyć, chociaż braków jest wciąż dużo i technikiem jestem marnym, ale jednak lepszym od Wojtka:).
Znaleźliśmy w lesie świetny singiel (nie spodziewałam się, że w lesie mieleckim takie fajne miejsce jest). Generalnie doszłam do wniosku, że ten las jest dużo lepszy niż np. nasz Radłowski. Radłowski totalnie płaski, a tutaj masa niespodzianek i podłoże zróżnicowane (momentami dużo piachu, korzeni), więc tak łatwo się nie jeździ. Fajnie było.
A w tle mieleckie wydmy © Iza
Doświadczenie było to ciekawe, bo wiadomo inaczej jeździ się z kims kto na rowerze jeździ mniej (czyt. wolniej). Nie przeszkadzało mi to jednak bynajmniej, wręcz przeciwnie. Do tego cieszę się, że mogłyśmy tak fajnie razem spędzić czas. Aga była bardzo dzielna, przejechała swoje pierwsze 30 km w życiu, w tym 18 w terenie, i to momentami niełatwym.
Doświadczenie było ciekawe, ponieważ siostra ma nowy rower i uczyłam ją zmieniać przerzutki (bo jak się komuś wydaje, że w mieleckim lesie jest płasko to się myli). Denerwowała się.
Przypomniało mi się, jak sama się denerwowałam kiedy kupiłam Magnusa i sporo czasu zeszło zanim wszystko opanowałam. Zrobiliśmy sobie też ze szwagrem zawody wjazdu na jedną stromą i piaszczystą górkę (byłam pewna, że nie da się na nią wjechać). Szwagier ma dużo siły, ale.. nie dał rady, a ja tak. Bo to tak jest… pomyślałam tego dnia, że jednak jazda na góralu w terenie, kiedy na podjeździe są przeszkody, wymaga trochę doświadczenia, techniki i jakieś wiedzy. Przez te lata jazdy czegoś tam udało mi się nauczyć, chociaż braków jest wciąż dużo i technikiem jestem marnym, ale jednak lepszym od Wojtka:).
Znaleźliśmy w lesie świetny singiel (nie spodziewałam się, że w lesie mieleckim takie fajne miejsce jest). Generalnie doszłam do wniosku, że ten las jest dużo lepszy niż np. nasz Radłowski. Radłowski totalnie płaski, a tutaj masa niespodzianek i podłoże zróżnicowane (momentami dużo piachu, korzeni), więc tak łatwo się nie jeździ. Fajnie było.
Aga na szlaku © Iza
Aga na singielku © Iza
Mieleckie wydmy © Iza
Aga odpoczywa © Iza
Aga odjeżdża © Iza
W lesie © Iza
Tablica w mieleckim lesie © Iza
Z Agą © Iza
Z Agą 2 © Iza
- DST 31.00km
- Teren 18.00km
- Czas 02:03
- VAVG 15.12km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 maja 2016
Mielec- Tarnów
Powrót z majowego, długiego weekendu, podczas którego pojeździłyśmy z siostrą na rowerach.
Dzisiaj było lepiej, ale też nie rewelacyjnie. Im jestem starsza tym plecak bardziej ciąży, naturalna kolej rzeczy, można powiedzieć. I zauważam, że ta droga z Mielca, nie jest taka zupełnie płaska (a kiedyś taka płaska mi się wydawała, no ale tak to jest jak się ma więcej sił). No zupełnie nie jest. No bo jeśli się z jakiegoś miejsca zjeżdża tak 35, 40 km/h, bez pedałowania, to jadąc w drugą stronę tak płasko nie jest, prawda? A jest kilka takich miejsc w trakcie tej trasy i wtedy plecak bardzo „przeszkadza”.
Dzisiaj był jeszcze cięższy niż w piątek, bo zrobiłam trochę zakupów.
Pogoda za to przyjemna. Temperatura kolarska.
Polskie klimaty w drodze powrotnej © Iza
Dzisiaj było lepiej, ale też nie rewelacyjnie. Im jestem starsza tym plecak bardziej ciąży, naturalna kolej rzeczy, można powiedzieć. I zauważam, że ta droga z Mielca, nie jest taka zupełnie płaska (a kiedyś taka płaska mi się wydawała, no ale tak to jest jak się ma więcej sił). No zupełnie nie jest. No bo jeśli się z jakiegoś miejsca zjeżdża tak 35, 40 km/h, bez pedałowania, to jadąc w drugą stronę tak płasko nie jest, prawda? A jest kilka takich miejsc w trakcie tej trasy i wtedy plecak bardzo „przeszkadza”.
Dzisiaj był jeszcze cięższy niż w piątek, bo zrobiłam trochę zakupów.
Pogoda za to przyjemna. Temperatura kolarska.
Polskie klimaty cz. 2 © Iza
- DST 55.00km
- Czas 02:22
- VAVG 23.24km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 kwietnia 2016
Tarnów - Mielec
Chyba nigdy nie jechałam do Mielca tak długo.
To pokazuje dobitnie w którym miejscu jestem.
Trudno było się spodziewać jakichś fajerwerków, kiedy w nogach mam niecałe 700 km delikatnego jeżdżenia.
Niby nic.. niby do niczego ta forma mi nie jest potrzebna, ale mimo wszystko jakoś przykro.
Owszem, jechałam prosto po pracy, zmęczona, ale przecież na każdy trening tak jeżdżę, owszem wiało mocno, owszem miałam bardzo ciężko plecak. No, ale to nie pierwszy raz kiedy tak było.
Cóż...
To pokazuje dobitnie w którym miejscu jestem.
Trudno było się spodziewać jakichś fajerwerków, kiedy w nogach mam niecałe 700 km delikatnego jeżdżenia.
Niby nic.. niby do niczego ta forma mi nie jest potrzebna, ale mimo wszystko jakoś przykro.
Owszem, jechałam prosto po pracy, zmęczona, ale przecież na każdy trening tak jeżdżę, owszem wiało mocno, owszem miałam bardzo ciężko plecak. No, ale to nie pierwszy raz kiedy tak było.
Cóż...
- DST 55.00km
- Czas 02:35
- VAVG 21.29km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 26 kwietnia 2016
Blachodachówka..
Dzisiaj jazda ekstremalna z Panią Krystyną.
Po pierwsze ekstremalna ponieważ wreszcie uruchomiłam po 5 miesięcznej przerwie KTM-a (cóż za radość, co za przyjemność… Magnus jednak , wybacz mi Magnusie, w zderzeniu z KTM-em jest trochę toporny, a tutaj jak zahamowałam, to aż miło.. chociaż przecież hamulce w KTM-ie nie są z górnej półki), Pani Krystyna również można powiedzieć na nowym sprzęcie, z nowym siodełkiem, amortyzatorem w Treku. Z tej okazji ekstremalnie wyruszyłyśmy na .. asfalt.
Po drugie jazda była mocno ekstremalna ponieważ prędkości osiągałysmy przyprawiające o zawrót głowy. Gdyby policja dawała mandaty za zbyt wolną jazdę bikerów – byłybyśmy dzisiaj pierwszorzędnymi kandydatkami. Był jednak jeden moment chwały, jaśniejszy punkt naszej jazdy. Można powiedzieć nawet – bardzo jasny.
Ale o tym potem.
Wyruszyłyśmy spod „Kapliczki na sprzedaż” w kierunku bliżej nieokreślonym. Bez celu wyraźnego. Trasa miała się jakoś „ułożyć”. W trakcie. Kiedy dojechałyśmy do niebieskiego naddunajcowego, Pani Krystyna powiedziała, że się jej nie chcę wspinać (a ja przecież tak marzyłam o Golgocie!) i pojechałyśmy w kierunku Zakliczyna, a konkretnie Lusławic.
I tutaj nastąpił ten niezmiernie jasny moment dzisiejszej jazdy. Wyprzedził nas najpierw jakiś chłopiec korzystający ze wspomagania wozu technicznego (może przygotowania do Wyścigu, który wkrótce ma zawitać w te okolice?), a potem jakiś śmiałek na całkiem dobrym rowerze, w dziwnym ubiorze ala motocrossowiec. Pani Krystyna pokręciła przecząco głową. Że nie, że nie tym razem, że nie da się podpuścić. Pokornie spuściłam głowę, by zaraz ją podnieść. Zobaczyłam bowiem, że chłopiec zmęczył się, nieco zwolnił, widocznie uspokojony tym, że nie podążamy za nim w bliskiej odległości. No więc zaczęłam pedałować mocniej i dojechałam do niego. Czas jakiś jechałam za nim celowo nie wyprzedzając, aż dojechała Pani Krystyna, spojrzałam na nią i.. wyprzedziłyśmy młodziana bez litości. Oto jaśniejszy punkt dzisiejszej jazdy. Na więcej stać nas nie było:). Na nasze szczęście młodzian skręcił, bo mogłybyśmy tego nie przeżyć.
Dojechałysmy do Europejskiego Centrum Muzyki w Lusławicach, w którym to Centrum niebawem będziemy na koncercie i już nie mogę się doczekać! I które to Centrum jako jedyny obiekt architektoniczny z naszych okolic, znalazło się w najnowszej książce Filipa Springera „Księga zachwytów”. Książkę kupiłam, ale po przeczytaniu jednej z recenzji, byłam nastawiona nieco sceptycznie, ale…. czyta się dobrze, jak to Springera, jest wiele ciekawych rzeczy o ciekawych budynkach w Polsce. Odkąd czytam Springera zupełnie inaczej patrzę na architektoniczną rzeczywistość co dzisiaj bardzo się uwidoczniło:).
Powrót przez Lubinkę podjazdem od Janowic. I rozmowy. O dachach, dachówkach, blachodachówkach i tym podobnych.
„ A to jest dachówka, tak, to jest taki rodzaj dachówki typu orzeł (czy jakoś tak to było) bitumicznej” – na to stwierdzenie Pani Krystyny (pytałam o jednen dach), parsknęłam śmiechem i powiedziałam:
- Gdyby ktoś usłyszał te nasze rozmowy podczas jazdy na rowerze…
Filip Springer byłby z nas dumny.
Żaden dach godzien uwagi nie zostaje przez nas pominięty, żaden dach pokryty wstrętną blachodachówką nie pozostaje niezauważony i skomentowany.
A tak poza tym piękne widoki dzisiaj, i piękne światło.
Po pierwsze ekstremalna ponieważ wreszcie uruchomiłam po 5 miesięcznej przerwie KTM-a (cóż za radość, co za przyjemność… Magnus jednak , wybacz mi Magnusie, w zderzeniu z KTM-em jest trochę toporny, a tutaj jak zahamowałam, to aż miło.. chociaż przecież hamulce w KTM-ie nie są z górnej półki), Pani Krystyna również można powiedzieć na nowym sprzęcie, z nowym siodełkiem, amortyzatorem w Treku. Z tej okazji ekstremalnie wyruszyłyśmy na .. asfalt.
Po drugie jazda była mocno ekstremalna ponieważ prędkości osiągałysmy przyprawiające o zawrót głowy. Gdyby policja dawała mandaty za zbyt wolną jazdę bikerów – byłybyśmy dzisiaj pierwszorzędnymi kandydatkami. Był jednak jeden moment chwały, jaśniejszy punkt naszej jazdy. Można powiedzieć nawet – bardzo jasny.
Ale o tym potem.
Wyruszyłyśmy spod „Kapliczki na sprzedaż” w kierunku bliżej nieokreślonym. Bez celu wyraźnego. Trasa miała się jakoś „ułożyć”. W trakcie. Kiedy dojechałyśmy do niebieskiego naddunajcowego, Pani Krystyna powiedziała, że się jej nie chcę wspinać (a ja przecież tak marzyłam o Golgocie!) i pojechałyśmy w kierunku Zakliczyna, a konkretnie Lusławic.
I tutaj nastąpił ten niezmiernie jasny moment dzisiejszej jazdy. Wyprzedził nas najpierw jakiś chłopiec korzystający ze wspomagania wozu technicznego (może przygotowania do Wyścigu, który wkrótce ma zawitać w te okolice?), a potem jakiś śmiałek na całkiem dobrym rowerze, w dziwnym ubiorze ala motocrossowiec. Pani Krystyna pokręciła przecząco głową. Że nie, że nie tym razem, że nie da się podpuścić. Pokornie spuściłam głowę, by zaraz ją podnieść. Zobaczyłam bowiem, że chłopiec zmęczył się, nieco zwolnił, widocznie uspokojony tym, że nie podążamy za nim w bliskiej odległości. No więc zaczęłam pedałować mocniej i dojechałam do niego. Czas jakiś jechałam za nim celowo nie wyprzedzając, aż dojechała Pani Krystyna, spojrzałam na nią i.. wyprzedziłyśmy młodziana bez litości. Oto jaśniejszy punkt dzisiejszej jazdy. Na więcej stać nas nie było:). Na nasze szczęście młodzian skręcił, bo mogłybyśmy tego nie przeżyć.
Dojechałysmy do Europejskiego Centrum Muzyki w Lusławicach, w którym to Centrum niebawem będziemy na koncercie i już nie mogę się doczekać! I które to Centrum jako jedyny obiekt architektoniczny z naszych okolic, znalazło się w najnowszej książce Filipa Springera „Księga zachwytów”. Książkę kupiłam, ale po przeczytaniu jednej z recenzji, byłam nastawiona nieco sceptycznie, ale…. czyta się dobrze, jak to Springera, jest wiele ciekawych rzeczy o ciekawych budynkach w Polsce. Odkąd czytam Springera zupełnie inaczej patrzę na architektoniczną rzeczywistość co dzisiaj bardzo się uwidoczniło:).
Powrót przez Lubinkę podjazdem od Janowic. I rozmowy. O dachach, dachówkach, blachodachówkach i tym podobnych.
„ A to jest dachówka, tak, to jest taki rodzaj dachówki typu orzeł (czy jakoś tak to było) bitumicznej” – na to stwierdzenie Pani Krystyny (pytałam o jednen dach), parsknęłam śmiechem i powiedziałam:
- Gdyby ktoś usłyszał te nasze rozmowy podczas jazdy na rowerze…
Filip Springer byłby z nas dumny.
Żaden dach godzien uwagi nie zostaje przez nas pominięty, żaden dach pokryty wstrętną blachodachówką nie pozostaje niezauważony i skomentowany.
A tak poza tym piękne widoki dzisiaj, i piękne światło.
Błonie © Iza
Błonie 2 © Iza
Po drodze - niebieski naddunajcowy © Iza
Znalezione po drodze © Iza
W drodze powrotnej © Iza
Lubinka © Iza
- DST 56.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 kwietnia 2016
Na mecz do PIlzna
Parę dni temu, kiedy zobaczyłam gdzie gra następny mecz drużyna Patryka (w Pilźnie), od razu postanowiłam, że jeśli tylko okoliczności pogodowe będą sprzyjające, to pojadę.
Pojechałam. Trasa do Pilzna - mało mi znana.
Wczoraj jadąc dużo myślałam, dlaczego tak unikam tamtych terenów jeśli chodzi o jazdę. Być może dlatego, że żeby się dostać w rejony Szynwałdu, Zalasowej to trzeba raczej przebić się przez miasto?
No chyba, że jakąś okrężną drogą.. przez Tuchów… Do Pilzna jechałam wiele lat temu, tuż po zakupie Magnusa. Będzie więc już 10.
Przejeżdżałam wczoraj obok sklepu, przy którym miał miejsce słynny dialog (nie zapomnę go do końca życia).
Miejscowy: A ile kosztuje taki rower?
Ja: No dużo…
Miejscowy: Ale ile?
Ja: 2 tys. (była to 10 lat temu suma całkiem spora, z pewnością oscylowała wkoło kwoty stanowiącej moją miesięczną pensję). Miejscowy: Co???? O Staszek ma rower za 100 zł i tyż jeździ.
Mój też jeszcze jeździ, pomimo, że wiekowy i kiedy go umyję (a wczoraj tak się stało), wygląda całkiem nieźle:).
Trasa sprawiła mi wiele radości, tym bardziej, że wyjechałam dość wcześnie, miałam sporo czasu do meczu, więc jechałam sobie wolniutko, rozglądając się to tu, to tam.
To są takie dziwne okolice… mało zalesione, wiele pól, mało domów, nie jestem do takich okolic przyzwyczajona.
Słońce świeciło, temperatura była mocno sprzyjająca, widoki ładne i…. w pewnym miejscu (widocznie podmokłe tereny) zobaczyłam taką ilość kaczeńców jakiej jeszcze nie widziałam. Coś nieprawdopodobnego!
Zdjęcia ani w połowie nie oddają piękna tego zjawiska:).
Dojechałam do Pilzna i wjechałam wprost w ulicę Legionów, czyli tą przy której usytuowany jest stadion Rzemieślnika Pilzno. Ale jakoś tak nie bardzo wiedziałam, w którą stronę się ruszyć. Zaczepiłam więc dwóch małych chłopców i zapytałam gdzie tutaj jest stadion.
- Ale który? – padła odpowiedź.
Hm.. mocno się zdziwiłam, bo nie przypuszczałam, że w takim miasteczku mogą być dwa stadiony.
- Rzemieślnika? – zapytał chłopiec – a to pojedzie pani pod górkę prosto a potem zobaczy pani taki duży stadion.
Hm.. duży, to pojęcie względne:). Dla mnie wychowanej w Mielcu, stadion Rzemieślnika jako duży się nie jawił.
Podjeżdżam i pytam ochroniarza czy wpuści mnie z rowerem. Jasne, że wpuści. Idę kupić bilet, ale panowie krzyczą za mną: kobiety za darmo…
Ochroniarz mówi: no jasne, ze za darmo, a jeszcze wysportowane....
Patryk jest zaskoczony widząc mnie (to miała być niespodzianka), ale mówi: wiedziałem, ze przyjedziesz!
Mecz niestety słaby w wykonaniu i jego i jego drużyny. Przegrywają.
Za to emocje na trybunach bezcenne. Dawno nie siedziałam w towarzystwie takich kibiców (określili się lożą szyderców). Grupa starszych panów. Fajnie było!
Pojechałam. Trasa do Pilzna - mało mi znana.
Wczoraj jadąc dużo myślałam, dlaczego tak unikam tamtych terenów jeśli chodzi o jazdę. Być może dlatego, że żeby się dostać w rejony Szynwałdu, Zalasowej to trzeba raczej przebić się przez miasto?
No chyba, że jakąś okrężną drogą.. przez Tuchów… Do Pilzna jechałam wiele lat temu, tuż po zakupie Magnusa. Będzie więc już 10.
Przejeżdżałam wczoraj obok sklepu, przy którym miał miejsce słynny dialog (nie zapomnę go do końca życia).
Miejscowy: A ile kosztuje taki rower?
Ja: No dużo…
Miejscowy: Ale ile?
Ja: 2 tys. (była to 10 lat temu suma całkiem spora, z pewnością oscylowała wkoło kwoty stanowiącej moją miesięczną pensję). Miejscowy: Co???? O Staszek ma rower za 100 zł i tyż jeździ.
Mój też jeszcze jeździ, pomimo, że wiekowy i kiedy go umyję (a wczoraj tak się stało), wygląda całkiem nieźle:).
Trasa sprawiła mi wiele radości, tym bardziej, że wyjechałam dość wcześnie, miałam sporo czasu do meczu, więc jechałam sobie wolniutko, rozglądając się to tu, to tam.
To są takie dziwne okolice… mało zalesione, wiele pól, mało domów, nie jestem do takich okolic przyzwyczajona.
Słońce świeciło, temperatura była mocno sprzyjająca, widoki ładne i…. w pewnym miejscu (widocznie podmokłe tereny) zobaczyłam taką ilość kaczeńców jakiej jeszcze nie widziałam. Coś nieprawdopodobnego!
Zdjęcia ani w połowie nie oddają piękna tego zjawiska:).
Dojechałam do Pilzna i wjechałam wprost w ulicę Legionów, czyli tą przy której usytuowany jest stadion Rzemieślnika Pilzno. Ale jakoś tak nie bardzo wiedziałam, w którą stronę się ruszyć. Zaczepiłam więc dwóch małych chłopców i zapytałam gdzie tutaj jest stadion.
- Ale który? – padła odpowiedź.
Hm.. mocno się zdziwiłam, bo nie przypuszczałam, że w takim miasteczku mogą być dwa stadiony.
- Rzemieślnika? – zapytał chłopiec – a to pojedzie pani pod górkę prosto a potem zobaczy pani taki duży stadion.
Hm.. duży, to pojęcie względne:). Dla mnie wychowanej w Mielcu, stadion Rzemieślnika jako duży się nie jawił.
Podjeżdżam i pytam ochroniarza czy wpuści mnie z rowerem. Jasne, że wpuści. Idę kupić bilet, ale panowie krzyczą za mną: kobiety za darmo…
Ochroniarz mówi: no jasne, ze za darmo, a jeszcze wysportowane....
Patryk jest zaskoczony widząc mnie (to miała być niespodzianka), ale mówi: wiedziałem, ze przyjedziesz!
Mecz niestety słaby w wykonaniu i jego i jego drużyny. Przegrywają.
Za to emocje na trybunach bezcenne. Dawno nie siedziałam w towarzystwie takich kibiców (określili się lożą szyderców). Grupa starszych panów. Fajnie było!
W drodze © Iza
Po drodze © Iza
Na trasie © Iza
Kaczeńce © Iza
Kaczeńce 2 © Iza
Na miejscu © Iza
Stadion © Iza
Mecz2 © Iza
Prawie jak skansen © Iza
Mleczna droga © Iza
I jeszcze trochę kaczeńców © Iza
Kościół w Łękach © Iza
- DST 57.00km
- Czas 03:15
- VAVG 17.54km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 kwietnia 2016
Przyjemność
Dwie piosenki kobiece dzisiaj będą.
Jedna na początek, druga na koniec. Obydwie doskonałe.
Bo czasem zupełnie nieistotne jest gdzie się jedzie i jak szybko się jedzie. Jakie jest tempo na podjeździe i jaka prędkość na liczniku, oraz to kto ma dzisiaj więcej pary w nogach. Istotne jest to z kim się jedzie. Ważna jest przyjaźń i rozmowa.
Dzisiaj z Panią Krystyną.
Czekając na Panią Krystynę pokręciłam się trochę po parku przy zgłobickim klasztorze, a potem pojechałam pod klasztor w Zbylitowskiej Górze. Jakieś takie klasztorne ciągoty:).
Klasztor w Zbylitowskiej jest pięknie położony, na wzgórzu, a widoki… piękne.... Dunajec w dole!. Ładna okolica.
Pokręciłyśmy sobie bardzo spokojnie najpierw na Słoną Górę podjazdem od kościoła (zjazd czerwonym pieszym). Pani Krystyna śmiała się, że taki sobie objazd zrobiłyśmy. No fakt objechałyśmy drogę górą.
A potem Pleśna i mozolne wspinanie się do góry. Przepiękne widoki… te z gatunku tych, o których myślę, że właśnie między innymi dla nich się żyje.
Dobra jazda. Przyjemna. Mam aktualnie masę przyjemności z jazdy. Codzienność nie jest łatwa, ale jazda taka jak teraz, bez spinania się na jakieś wyniki, bez treningów, celów itp., z podziwianiem widoków, robieniem zdjęć i po prostu patrzeniem na świat, łagodzi tę codzienność.
Pani Krystyna na podjeździe © Iza
Widoki © Iza
Widok na okolice Pleśnej © Iza
Klasztor w Zbylitowskiej Górze © Iza
Widok z okolic klasztoru © Iza
Zbylitowska Góra © Iza
Bo czasem zupełnie nieistotne jest gdzie się jedzie i jak szybko się jedzie. Jakie jest tempo na podjeździe i jaka prędkość na liczniku, oraz to kto ma dzisiaj więcej pary w nogach. Istotne jest to z kim się jedzie. Ważna jest przyjaźń i rozmowa.
Dzisiaj z Panią Krystyną.
Czekając na Panią Krystynę pokręciłam się trochę po parku przy zgłobickim klasztorze, a potem pojechałam pod klasztor w Zbylitowskiej Górze. Jakieś takie klasztorne ciągoty:).
Klasztor w Zbylitowskiej jest pięknie położony, na wzgórzu, a widoki… piękne.... Dunajec w dole!. Ładna okolica.
Pokręciłyśmy sobie bardzo spokojnie najpierw na Słoną Górę podjazdem od kościoła (zjazd czerwonym pieszym). Pani Krystyna śmiała się, że taki sobie objazd zrobiłyśmy. No fakt objechałyśmy drogę górą.
A potem Pleśna i mozolne wspinanie się do góry. Przepiękne widoki… te z gatunku tych, o których myślę, że właśnie między innymi dla nich się żyje.
Dobra jazda. Przyjemna. Mam aktualnie masę przyjemności z jazdy. Codzienność nie jest łatwa, ale jazda taka jak teraz, bez spinania się na jakieś wyniki, bez treningów, celów itp., z podziwianiem widoków, robieniem zdjęć i po prostu patrzeniem na świat, łagodzi tę codzienność.
Pani Krystyna na podjeździe © Iza
Widoki © Iza
Widok na okolice Pleśnej © Iza
Klasztor w Zbylitowskiej Górze © Iza
Widok z okolic klasztoru © Iza
Zbylitowska Góra © Iza
- DST 43.00km
- Czas 02:30
- VAVG 17.20km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 kwietnia 2016
Panieńska Góra
Zimno dzisiaj, ponuro i mało przyjemnie.
Ale pomimo tego zdecydowałam się dzisiaj wyruszyć. Determinacja jakaś taka:).
Zdradziłam dzisiaj gminę Pleśna i pojechałam na Panieńską Górę.
Pięknie. Zielono, pachnąco, cicho. Jak to w lesie.
Podjeżdżanie na Panieńską mozolne bo bardzo mokro.
Piękne widoki – jak zwykle w moich okolicach.
Cmentarz w Buczynie © Iza
Pomnik w Buczynie © Iza
Strumyk w Buczynie
Kaczeńce © © Iza
Widok z Lasu © Iza
Widok z lasu 2 © Iza
Las na Panieńskiej Górze © Iza
Rezerwat © Iza
Po wyjeździe z lasu © Iza
Cmentarz w Buczynie © Iza
Pomnik w Buczynie © Iza
Strumyk w Buczynie
Kaczeńce © © Iza
Widok z Lasu © Iza
Widok z lasu 2 © Iza
Las na Panieńskiej Górze © Iza
Rezerwat © Iza
Po wyjeździe z lasu © Iza
- DST 39.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:50
- VAVG 21.27km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze