Czwartek, 15 września 2011
Znowu ukradli mi rower...
Na szczęście znowu we śnie… Okropny to był sen. Oprócz roweru ukradli mi pieniądze, ubrania, Karty kredytowe zostawili tylko.. buty …
Myslałam w tym śnie: teraz już nie pojeżdzę na maratony… będę sobie tylko na wycieczki jeździć na Magnusie.
Piosenkę znalazłam przypadkiem. Zupełnym, ale jest tak piękna, ze musiałam ją zaprezentować.
23 września wychodzi nowa płyta Kaśki Nosowskiej. Nie mogę się doczekać.
Kaśka jest ewenementem w zalewie tej plastikowej muzyki.. Dla mnie jeśli chodzi o rockowe wokalistki w Polsce, abosolutnie numer jeden.
Dzisiaj między meczami siatkarzy na ME w siatkówce, udalo mi się przez chwilę pojeździć.
Te mecze siatkarzy trochę rozbiły mi plany treningowe, ale.. w sumie cóż.. została mi tylko Istebna i być może Odyseja Ponidzka, wiec własciwie treningi .. cóż..
Dzisiaj początek jazdy był bardzo cięzki. Duży, duży wiatr sprawiał, ze własciwie jechało się jak pod górę.
Lepiej zrobiło się jak wjechałam do Lasu. Nie jechałam dzisiaj specjalnie szybko, ale udało się utrzymywać przyzwoite tempo. Sporo kilometrów w lesie, a na koniec pojechałam jeszcze nad naddunajcowe wertepy. Takie sobie urozmaicenie jazdy:)
Wracałam przez park w Mościcach i już kierowałam się do domu, kiedy pomyślałam: spróbuję w koncu podjechać ten nieszczęsny korzeń…
Korzeń w parku ? Smieszne.. a jednak… jest ostro pod górkę i konczy się korzeniem. Jak do tej pory, wszystkie moje próby były nieudane.
Podjeżdżam.. chyba za wolno.. spadam na korzeniu. No to druga próba. Myślę co zrobić.. chyba trzeba po prostu szybciej pedałować.
Zwiększam kadencję i.. udaje się.
To już drugi korzęń w tym tygodniu ( z gatunku tych wczesniej niepodjeżdzalnych), który udaje się podjechać. Może do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć?:)
Wracam i chociaż jazda specjalnie emocjonująca nie była, jestem zadowolona.
Rower, sport to moje nieustanne źródło energii.
Są jeszcze inne.. muzyka, ksiązki, góry.. ale sport… to numer jeden.
Czytałam wczoraj artykuł na temat wewnętrznych źródeł energii.
Dawniej wydawało mi się, ze wszystkie takie artykuły to taka psychologiczna papka. Teraz czytam i wybieram te wg mnie wartościowe i analizuję i staram się przekładać na swoje życie.
I to wcale takie głupie nie jest, chociaż na głupie wyglądać może.
Cytat z artykułu:
„ A więc jeśli chcę mieć siłę, by radzić sobie ze stresem, powinnam oprócz szukania żródeł zasilania, zlokalizować również wycieki energetyczne. I jeśli to możliwe, unikać tego co mnie podkopuje”
Całkiem jak w moim ulubionym cytacie z Myśliwskiego:
„ Jeśli jesteś na dnie, nie kop głębiej”.
No dobrze.. idę popatrzeć jak gra Wisła z Krakowa:)
( jeden piłkarz duński nazywa się Dżemba Dżemba - pisownia ze słuchu, bo nie wiem jak to się pisze. Nieźle prawda?)
- DST 37.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:32
- VAVG 24.13km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 13 września 2011
Tatry
POzyteczna jazda.. aczkolwiek...
Andżelika chciała jechać na podjazd pieszym od Pleśnej ( tak jej się spodobało).
No to pojechalismy. Po asfalcie jechało mi sie dobrze, nawet pod górę nie było źle. Pomyślałam: noga podaje.
Kłopoty zaczęły się jak sie zaczął teren. Ten podjazd jest naprawdę trudny. Siły mnie stopniowo opuszczały, Mirek i Andżelika zaczęli mi odjeżdzać, nawet nie starałam sie ich gonić ( mam wyraźne kłopoty z motywacją w tym sezonie).
Udało sie pokonać korzeń. Korzeń do tej pory dla mnie niepokonywalny.
Ucieszyło mnie to.
Co z tego jak kosztowało tyle sił, ze potem spadłam z roweru.... w miejscu gdzie tydzien temu przejechałam.
ten podjazd sprawia, że przez 5 min tracę wiarę we wszystko i w sens życia w szczególności:), ze szczególnym uwzględnieniem sensu jazdy na rowerze:)
Meczę się na nim bardzo, tętno szaleje ( skądinąd coś z nim jest chyba nie tak, za wysokie).
Ale jak już wjechałam to oczywiscie bylam bardzo szczęsliwa.
Potem pojechalismy na Lubinkę, a tam Tatry dzisiaj jak na dłoni... Piękneeeeee... radosne doznanie.
Spotkałam Irka, mojego kolegę co ma tam dom, zapraszał nas , ale późno juz było.
A potem nastąpił zjazd Golgotą i to jest dopiero doznanie!!! Jak sie zjeżdza, to dopiero wtedy mozna poczuć dlaczego tak cięzko sie podjeżdza, ogromnie stromo, kręta , wąska droga. masa adrenaliny... predkość ( na hamulcach) 60 km /h, ale tam za bardzo hamulców puścić nie można, zbyt kręta ta droga i wąska, w każdej chwili moze coś zza zakrętu wyskoczyć.
Potem już tradycyjnie, powrót niebieskim nad Dunajcem przez Buczynę.
Pozytecznie, chociaż myśli podczas podjeżdzania niedobre.
Andżelika chciała jechać na podjazd pieszym od Pleśnej ( tak jej się spodobało).
No to pojechalismy. Po asfalcie jechało mi sie dobrze, nawet pod górę nie było źle. Pomyślałam: noga podaje.
Kłopoty zaczęły się jak sie zaczął teren. Ten podjazd jest naprawdę trudny. Siły mnie stopniowo opuszczały, Mirek i Andżelika zaczęli mi odjeżdzać, nawet nie starałam sie ich gonić ( mam wyraźne kłopoty z motywacją w tym sezonie).
Udało sie pokonać korzeń. Korzeń do tej pory dla mnie niepokonywalny.
Ucieszyło mnie to.
Co z tego jak kosztowało tyle sił, ze potem spadłam z roweru.... w miejscu gdzie tydzien temu przejechałam.
ten podjazd sprawia, że przez 5 min tracę wiarę we wszystko i w sens życia w szczególności:), ze szczególnym uwzględnieniem sensu jazdy na rowerze:)
Meczę się na nim bardzo, tętno szaleje ( skądinąd coś z nim jest chyba nie tak, za wysokie).
Ale jak już wjechałam to oczywiscie bylam bardzo szczęsliwa.
Potem pojechalismy na Lubinkę, a tam Tatry dzisiaj jak na dłoni... Piękneeeeee... radosne doznanie.
Spotkałam Irka, mojego kolegę co ma tam dom, zapraszał nas , ale późno juz było.
A potem nastąpił zjazd Golgotą i to jest dopiero doznanie!!! Jak sie zjeżdza, to dopiero wtedy mozna poczuć dlaczego tak cięzko sie podjeżdza, ogromnie stromo, kręta , wąska droga. masa adrenaliny... predkość ( na hamulcach) 60 km /h, ale tam za bardzo hamulców puścić nie można, zbyt kręta ta droga i wąska, w każdej chwili moze coś zza zakrętu wyskoczyć.
Potem już tradycyjnie, powrót niebieskim nad Dunajcem przez Buczynę.
Pozytecznie, chociaż myśli podczas podjeżdzania niedobre.
- DST 42.00km
- Teren 18.00km
- Czas 02:03
- VAVG 20.49km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 950kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 września 2011
Powody zdrowotne:)
Tak to już jest, że co weekend coś się dzieje. Nie ma spokojnych , leniwych weekendów, ale i dobrze, bo ja tak lubię po prostu. Aktywnie.
Miałam jechać na maratony.. albo do Rzeszowa albo Jasła, zrezygnowałam… z różnych powodów, przede wszystkim zdrowotnych.
Postanowiłam więc skorzystać z zaproszenia koleżanki i pojechałam do Nowego Sącza.
Takie babskie, czteroosobowe spotkanie.
W sobotę pojechałysmy do Krynicy.
Tam krótka wycieczka na Jaworzynę. Niestety jedna z koleżanek z powodów zdrowotnych chodzić po górach nie mogła. Tak więc Ela z Ewą pojechały do góry gondolą, my z Bożenką na nózkach.
To już dla mnie „taterniczki” z Bożej łaski :), dramatycznie krótki dystans, taki dokładnie na rozdrażnienie…
Dodatkowo ze trzech rowerzystów nas minęło.. co dodatkowo mnie rozdrażniło.. bo żal był , że nie mam ze sobą roweru… Każdy kamyk… koleina szczegółowo po drodze opatrzone.. pod kątem „jakby się po tym jechało”… ot takie zboczenie już totalne…
Ale góry jak zwykle piękne, spacer udany.
I wspomnienie.. bo Jaworzyna to była moja pierwsza górska wyprawa na rowerze. Jakieś 2 miesiace po zakupie górala, ambitnie wdrapałam się na Jaworzynę.. byłam z siebie ogromnie dumna!
Potem Krynica… obiad.. i festiwal biegowy ( własnie się odbywał), pomyślałam więc: Sławek Nosal pewnie biega.. wiec zaraz za telefon i faktycznie , Sławek był w Krynicy, więc na chwile się spotkalismy.
Wyobrażacie sobie , że Ultramaraton to 100 km po górach, 3000 m przewyższenia. O 3 w nocy wyruszyli.. niesamowite. Zwycięzca przebiegł te 100 km po górach w 9,5 godziny…
Myslę, ze na rowerze miałabym problemy z osiagnięciem takiego czasu…
Krynicę uwielbiam, mogłabym tak bywać co tydzień…
A dzisiaj wróciłam tuz przed 17 i pojechałysmy na jazdę z Andżeliką.
Miało być spokojnie ( bo glowa mnie bardzo bolała…jeszcze chyba po Krakowie, to są skutki upadku), ale nie było. Pocisnełysmy mocno pierwsze 30 km, w lesie przez 20 km prędkośc cały czas 27-30 km/h. Spadła nam potem średnia bo trochę zgubiłysmy drogę i miałam pewne problemy zdrowotne jeśli tak to można nazwać, ale i tak to była pozyteczna , fajna jazda.
A Krysia odebrała dzisiaj nagrodę za I miejsce w klasyfikacji generalnej na giga w Cyklokarpatach. Wielkie gratulacje!


Miałam jechać na maratony.. albo do Rzeszowa albo Jasła, zrezygnowałam… z różnych powodów, przede wszystkim zdrowotnych.
Postanowiłam więc skorzystać z zaproszenia koleżanki i pojechałam do Nowego Sącza.
Takie babskie, czteroosobowe spotkanie.
W sobotę pojechałysmy do Krynicy.
Tam krótka wycieczka na Jaworzynę. Niestety jedna z koleżanek z powodów zdrowotnych chodzić po górach nie mogła. Tak więc Ela z Ewą pojechały do góry gondolą, my z Bożenką na nózkach.
To już dla mnie „taterniczki” z Bożej łaski :), dramatycznie krótki dystans, taki dokładnie na rozdrażnienie…
Dodatkowo ze trzech rowerzystów nas minęło.. co dodatkowo mnie rozdrażniło.. bo żal był , że nie mam ze sobą roweru… Każdy kamyk… koleina szczegółowo po drodze opatrzone.. pod kątem „jakby się po tym jechało”… ot takie zboczenie już totalne…
Ale góry jak zwykle piękne, spacer udany.
I wspomnienie.. bo Jaworzyna to była moja pierwsza górska wyprawa na rowerze. Jakieś 2 miesiace po zakupie górala, ambitnie wdrapałam się na Jaworzynę.. byłam z siebie ogromnie dumna!
Potem Krynica… obiad.. i festiwal biegowy ( własnie się odbywał), pomyślałam więc: Sławek Nosal pewnie biega.. wiec zaraz za telefon i faktycznie , Sławek był w Krynicy, więc na chwile się spotkalismy.
Wyobrażacie sobie , że Ultramaraton to 100 km po górach, 3000 m przewyższenia. O 3 w nocy wyruszyli.. niesamowite. Zwycięzca przebiegł te 100 km po górach w 9,5 godziny…
Myslę, ze na rowerze miałabym problemy z osiagnięciem takiego czasu…
Krynicę uwielbiam, mogłabym tak bywać co tydzień…
A dzisiaj wróciłam tuz przed 17 i pojechałysmy na jazdę z Andżeliką.
Miało być spokojnie ( bo glowa mnie bardzo bolała…jeszcze chyba po Krakowie, to są skutki upadku), ale nie było. Pocisnełysmy mocno pierwsze 30 km, w lesie przez 20 km prędkośc cały czas 27-30 km/h. Spadła nam potem średnia bo trochę zgubiłysmy drogę i miałam pewne problemy zdrowotne jeśli tak to można nazwać, ale i tak to była pozyteczna , fajna jazda.
A Krysia odebrała dzisiaj nagrodę za I miejsce w klasyfikacji generalnej na giga w Cyklokarpatach. Wielkie gratulacje!

Schodziłysmy z Jaworzyny© lemuriza1972

W górach jest szczęście...© lemuriza1972

Festiwal biegowy w Krynicy© lemuriza1972
- DST 39.00km
- Teren 20.00km
- Czas 01:41
- VAVG 23.17km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 747kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 września 2011
Środowa jazda i jeszcze trochę o Orlej Perci:)
Jak sie okazało... odczuwam jeszcze skutki mojego głupiego maratonowego upadku, stąd długi odpoczynek od roweru.
Miałam sporo szczęscia , w tym nieszczesciu. Nie miała takiego szczęscia Iza Cieniuszek jak sie okazało.
Tuz przed sama metą, pewnie z jakieś 5 m, wjechał w nią żądny sławy Pan z kat M5, no bo przecież fajnie na samej kresce wyprzedzić kobietę i tym samym zając pewnie 550 m open... Kretynizm ( przepraszam za słowo), którego nigdy nie zdołam pojąć.
I chyba dlatego nie przepadam za maratonem w Krakowie. Za dużo ludzi i za duzo ludzi z przypadku niestety, którzy naprawdę nie potrafią zachować sie na trasie i robią dziwne rzeczy zwłaszcza na zjazdach. Doświadczyłam tego podczas moich pierwszych maratonów krakowskich, kiedy leżałam nie raz i nie dwa z powodu takich żadnych sławy...
W międzyczasie ( tzn w międzyczasie między moimi jazdami) Maja zdobyła srebrny medal MŚ.
Chwała jej za to, bo jakie były okoliczności wywalczenia tego medalu, wiemy.
Dla mnie w tej jej karierze najbardziej fenomenalne jest to, że ona na te najwazniejsze imprezy w sezonie , potrafi tak sie zmobilizowac i tak trafić z formą i tak wytrzymać psychiczną presję, ze jest w niesamowitym cugu. Gdyby nie ten defekt, kto wie, moze byłoby drugie z rzędu mistrzostwo.
Moja siostra oglądając koncówkę wyścigu , powiedziała: jak można wjeżdzac na rowerze pod taką górkę?
Uśmiechnęłam się i pomyślałam: jeżdzę na rowerze, wiedzą o tym moi znajomi, rodzina.
Nikt jednak, kto nie jeździ, kto nie przejechał jednego chociażby podjazdu w górach w terenie, jednego zjazdu.. nigdy nie zrozumie jaki to jest ogromny wysiłek przejechać maraton w górach.
Ile to kosztuje sił, samozaparcia, treningu..
Patrzyłam na Maję, na jej wykrzywioną z wysiłku twarz i .. myslałam: ależ tam jest ból, ale cierpienie, ale hart ducha, jaka siła !!!
Brawo!!!
No a teraz będzie o Orlej znowu.
Kiedy poznałam smak tego szlaku, powiedziałam do Mirka: musisz tam iść, koniecznie.
Musisz iść sam, zeby Cie nikt nie opoźniał, chciałabym zobaczyć ile czasu Ci to zajmie.
W sieci piszą, że samo przejście Orlej ( 3, 9 km) od Zawratu do Krzyżnego , to ok 6 godzin.
Do tego dojście i zejście, razem kilkanaście godzin. Większość "rozkłada"Orlą na dwa dni.
Mirek wyruszył o 6.00 rano z parkingu. o 15 był na parkingu z powrotem. I nie szedl z Murowańca na Zawrat, tylko jeszcze sobie zahaczył o Świnicę:)
Orlą przeszedł w 3, 5 godziny.
Myślę, że to jest jakis rekord Polski:)
Gratulacje wielkie, jestem dumna, że mam takiego kolegę , ale ja wiedziałam, że tak będzie:).
Mirek nawawia mnie na Odyseję Ponidzką:). Myślę... nie nastartowałam sie w tym oku, więc może..
Mielismy jechać w ub roku.. nie pojechalismy. Może warto spróbować czegoś nowego?
a dzisiaj krótka , ale treściwa jazda.
Po płaskim, ale naprawde szybko. Noga dośc podawała:)
Niezła średnia, nie oszczędzałam się.
Cytat z sieci:
"To wspaniały szlak, niebezpieczny przy załamaniu pogody, ale jakże piękny! Lęk wysokości nie wskazany :)
najlepszy kawałek wg mnie jest od Zawratu do Koziego :)
Kto nie przeszedł Orlej, to jakby nie wiedział co to jest chodzenie po Tatrach"
Nie przeszłam całej...:(
więc muszę kiedyś wrócić...:)
Miałam sporo szczęscia , w tym nieszczesciu. Nie miała takiego szczęscia Iza Cieniuszek jak sie okazało.
Tuz przed sama metą, pewnie z jakieś 5 m, wjechał w nią żądny sławy Pan z kat M5, no bo przecież fajnie na samej kresce wyprzedzić kobietę i tym samym zając pewnie 550 m open... Kretynizm ( przepraszam za słowo), którego nigdy nie zdołam pojąć.
I chyba dlatego nie przepadam za maratonem w Krakowie. Za dużo ludzi i za duzo ludzi z przypadku niestety, którzy naprawdę nie potrafią zachować sie na trasie i robią dziwne rzeczy zwłaszcza na zjazdach. Doświadczyłam tego podczas moich pierwszych maratonów krakowskich, kiedy leżałam nie raz i nie dwa z powodu takich żadnych sławy...
W międzyczasie ( tzn w międzyczasie między moimi jazdami) Maja zdobyła srebrny medal MŚ.
Chwała jej za to, bo jakie były okoliczności wywalczenia tego medalu, wiemy.
Dla mnie w tej jej karierze najbardziej fenomenalne jest to, że ona na te najwazniejsze imprezy w sezonie , potrafi tak sie zmobilizowac i tak trafić z formą i tak wytrzymać psychiczną presję, ze jest w niesamowitym cugu. Gdyby nie ten defekt, kto wie, moze byłoby drugie z rzędu mistrzostwo.
Moja siostra oglądając koncówkę wyścigu , powiedziała: jak można wjeżdzac na rowerze pod taką górkę?
Uśmiechnęłam się i pomyślałam: jeżdzę na rowerze, wiedzą o tym moi znajomi, rodzina.
Nikt jednak, kto nie jeździ, kto nie przejechał jednego chociażby podjazdu w górach w terenie, jednego zjazdu.. nigdy nie zrozumie jaki to jest ogromny wysiłek przejechać maraton w górach.
Ile to kosztuje sił, samozaparcia, treningu..
Patrzyłam na Maję, na jej wykrzywioną z wysiłku twarz i .. myslałam: ależ tam jest ból, ale cierpienie, ale hart ducha, jaka siła !!!
Brawo!!!
No a teraz będzie o Orlej znowu.
Kiedy poznałam smak tego szlaku, powiedziałam do Mirka: musisz tam iść, koniecznie.
Musisz iść sam, zeby Cie nikt nie opoźniał, chciałabym zobaczyć ile czasu Ci to zajmie.
W sieci piszą, że samo przejście Orlej ( 3, 9 km) od Zawratu do Krzyżnego , to ok 6 godzin.
Do tego dojście i zejście, razem kilkanaście godzin. Większość "rozkłada"Orlą na dwa dni.
Mirek wyruszył o 6.00 rano z parkingu. o 15 był na parkingu z powrotem. I nie szedl z Murowańca na Zawrat, tylko jeszcze sobie zahaczył o Świnicę:)
Orlą przeszedł w 3, 5 godziny.
Myślę, że to jest jakis rekord Polski:)
Gratulacje wielkie, jestem dumna, że mam takiego kolegę , ale ja wiedziałam, że tak będzie:).
Mirek nawawia mnie na Odyseję Ponidzką:). Myślę... nie nastartowałam sie w tym oku, więc może..
Mielismy jechać w ub roku.. nie pojechalismy. Może warto spróbować czegoś nowego?
a dzisiaj krótka , ale treściwa jazda.
Po płaskim, ale naprawde szybko. Noga dośc podawała:)
Niezła średnia, nie oszczędzałam się.
Cytat z sieci:
"To wspaniały szlak, niebezpieczny przy załamaniu pogody, ale jakże piękny! Lęk wysokości nie wskazany :)
najlepszy kawałek wg mnie jest od Zawratu do Koziego :)
Kto nie przeszedł Orlej, to jakby nie wiedział co to jest chodzenie po Tatrach"
Nie przeszłam całej...:(
więc muszę kiedyś wrócić...:)
- DST 35.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:16
- VAVG 27.63km/h
- VMAX 36.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 września 2011
Wtorek
Z Mirkiem.
Płasko. Dobrze mi się jechało.
Płasko. Dobrze mi się jechało.
- DST 41.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:44
- VAVG 23.65km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 169 ( 89%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 700kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 września 2011
Marek Konwa wicemistrzem świata!!!
Liczyłam na to:), trzymałam kciuki, co chwilę sprawdzałam wiadomości na onecie i doczekałam się:)
Brawo!!!
Srebrny medal pomimo złamanego siodełka :)
walka do samego końca.
Fighter po prostu!
Brawo!!!
Srebrny medal pomimo złamanego siodełka :)
walka do samego końca.
Fighter po prostu!
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 września 2011
Mistrzostwa Świata w kolarstwie górskim
Śledzę uważnie.
Marek Konwa, Anna Szafraniac ( miałam to szczęscie, że widywałam ich na maratonach), Bartek Wawak i Paula Gorycka jeszcze niedawno przyjeżdzali na Puchar Tarnowa.
Dzisiaj na MŚ.
I jaki pech. Wczoraj pech w sztafecie ( defekt Osickiego), dzisiaj złamany obojczyk Szafraniec, urwany Łancuch Bartka.. Paula zeszła z trasy
"Niestety, okazało się, że osiem mocnych treningów w okresie przygotowawczym do najważniejszej imprezy sezonu to zdecydowanie za mało. Jestem zła, rozgoryczona, wściekła - powiedziała łamiącym się głosem zawodniczka CCC Polkowice. - Nie miałam dziś sił i zupełnie nie czułam roweru. Siadłam na nim zaledwie trzy dni przed wyścigiem i to niestety było dziś widać. Zabrakło mi również objeżdżenia na trasie. Na dobrą sprawę - rundę mistrzostw świata przejechałam raptem kilka razy. To najgorszy wyścig w moim życiu. Nie wiem jak to zrobię, ale chcę wrócić do trenera Andrzeja Piątka. To był sprawdzony układ, który został w sposób nieodpowiedzialny przerwany, a ja nie miałam na to wpływu - dodała Paula Gorycka"
Mocno.
Nie rozumiem jednego. Jak można jechać MŚ na niesprawdzonym, nowym rowerze.
Ja na maraton bym sie bała, a tu wysyła sie zawodniczkę reprezentacji Polski do boju o medale na nowym rowerze?
Szkoda.
Ale liczę na dobry wstęp Mai w sobotę i dobry występ Marka Konwy.
A u mnie dzisiaj nieco dłuższa jazda.
Z Mirkiem dzisiaj.
Pojechalismy do Pleśnej zrobić podjazd żółtym pieszym.
Mirek zapytał: pod prąd jedziemy?:)
No tak, zwykle zjeżdzamy.
I muszę powiedzieć tak.. zjazd chociaż wymagający pewnych umiejetnosci i koncetracji, jednak jest łatwiejszy. Podjazd wymaga wiele siły i techniki ( brakowało mi dzisiaj i tego i tego).
To jest podjazd podczas którego ogarnia mnie zwątpienie we wszystko.
W sens jazdy na rowerze, w sens jazdy na maratonach, w swoja siłę i umiejetnosci.
Długi i bardzo wyczerpujący. Cały czas jazda naprawdę na granicy utraty przeczepności. Trochę korzeni itp i ostro pod górę. Na młyneczku cały czas.
Więc ogarnia mnie zwątpienie, ale kiedy już wjadę , jestem zadowolona.
Potem wjazd na skrzyżowanie na Lubince , wjazd do góry w okolice winnicy uroczysko, zjazd w dół i powrót niebieskim nad Dunajcem przez Buczynę.
Zmeczyłam się, a do tego znowu bardzo bolało miejsce po łąkotce, tak bolało, że czasem cieżko było pedałować.
nie czułam dzisiaj zreszta specjalnej mocy.
Cóż..
teraz 3 dni przymusowego odpoczynku, może kolana odpoczną..
Marek Konwa, Anna Szafraniac ( miałam to szczęscie, że widywałam ich na maratonach), Bartek Wawak i Paula Gorycka jeszcze niedawno przyjeżdzali na Puchar Tarnowa.
Dzisiaj na MŚ.
I jaki pech. Wczoraj pech w sztafecie ( defekt Osickiego), dzisiaj złamany obojczyk Szafraniec, urwany Łancuch Bartka.. Paula zeszła z trasy
"Niestety, okazało się, że osiem mocnych treningów w okresie przygotowawczym do najważniejszej imprezy sezonu to zdecydowanie za mało. Jestem zła, rozgoryczona, wściekła - powiedziała łamiącym się głosem zawodniczka CCC Polkowice. - Nie miałam dziś sił i zupełnie nie czułam roweru. Siadłam na nim zaledwie trzy dni przed wyścigiem i to niestety było dziś widać. Zabrakło mi również objeżdżenia na trasie. Na dobrą sprawę - rundę mistrzostw świata przejechałam raptem kilka razy. To najgorszy wyścig w moim życiu. Nie wiem jak to zrobię, ale chcę wrócić do trenera Andrzeja Piątka. To był sprawdzony układ, który został w sposób nieodpowiedzialny przerwany, a ja nie miałam na to wpływu - dodała Paula Gorycka"
Mocno.
Nie rozumiem jednego. Jak można jechać MŚ na niesprawdzonym, nowym rowerze.
Ja na maraton bym sie bała, a tu wysyła sie zawodniczkę reprezentacji Polski do boju o medale na nowym rowerze?
Szkoda.
Ale liczę na dobry wstęp Mai w sobotę i dobry występ Marka Konwy.
A u mnie dzisiaj nieco dłuższa jazda.
Z Mirkiem dzisiaj.
Pojechalismy do Pleśnej zrobić podjazd żółtym pieszym.
Mirek zapytał: pod prąd jedziemy?:)
No tak, zwykle zjeżdzamy.
I muszę powiedzieć tak.. zjazd chociaż wymagający pewnych umiejetnosci i koncetracji, jednak jest łatwiejszy. Podjazd wymaga wiele siły i techniki ( brakowało mi dzisiaj i tego i tego).
To jest podjazd podczas którego ogarnia mnie zwątpienie we wszystko.
W sens jazdy na rowerze, w sens jazdy na maratonach, w swoja siłę i umiejetnosci.
Długi i bardzo wyczerpujący. Cały czas jazda naprawdę na granicy utraty przeczepności. Trochę korzeni itp i ostro pod górę. Na młyneczku cały czas.
Więc ogarnia mnie zwątpienie, ale kiedy już wjadę , jestem zadowolona.
Potem wjazd na skrzyżowanie na Lubince , wjazd do góry w okolice winnicy uroczysko, zjazd w dół i powrót niebieskim nad Dunajcem przez Buczynę.
Zmeczyłam się, a do tego znowu bardzo bolało miejsce po łąkotce, tak bolało, że czasem cieżko było pedałować.
nie czułam dzisiaj zreszta specjalnej mocy.
Cóż..
teraz 3 dni przymusowego odpoczynku, może kolana odpoczną..
- DST 45.00km
- Teren 16.00km
- Czas 02:08
- VAVG 21.09km/h
- VMAX 58.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 900kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 31 sierpnia 2011
Na rowerze .. znowu:)
Po dwóch dniach przerwy wreszcie udało mi się zabrać Kateemka w drogę.
Nie obyło sie bez kłopotów. W oczekiwaniu na Tomka i Andżelikę , kręciłam troche po osiedlu i zauwazyłam, ze cos nie tak z przednią przerzutką. Łańcuch jakoś dziwnie się układał, zakleszczał. Tomek dokręcił mi przerzutką, troche podregulował, ale stracilismy duzo czasu i wyjechalismy późno,. Trzeba sie było spieszyć,a trasa powstała spontanicznie.
jechalismy ( niebieskim do Buczyny, potem nad Dunajcem), szybko. Potem szutrowy podjazd na Lubinkę i do góry na Lubinkę. Potem wjechalismy w las i zjechalismy szutrówką. Było mi to potrzebne , żeby zapomnieć o upadku niedzielnym.
Było ok, bez blokady.
W ogóle jechalo mi się dość dobrze.
Zimno już.. trzeba brać rękawki.
Jutro może uda się pojechać dłużej. Bedzie coraz cieżej robic długie treningi, jutro już .. wrzesień.
Bolało mnie dzisiaj miejsce po łąkotce i dość skutecznie - troche przeszkadzało w pedałowaniu.
Nie obyło sie bez kłopotów. W oczekiwaniu na Tomka i Andżelikę , kręciłam troche po osiedlu i zauwazyłam, ze cos nie tak z przednią przerzutką. Łańcuch jakoś dziwnie się układał, zakleszczał. Tomek dokręcił mi przerzutką, troche podregulował, ale stracilismy duzo czasu i wyjechalismy późno,. Trzeba sie było spieszyć,a trasa powstała spontanicznie.
jechalismy ( niebieskim do Buczyny, potem nad Dunajcem), szybko. Potem szutrowy podjazd na Lubinkę i do góry na Lubinkę. Potem wjechalismy w las i zjechalismy szutrówką. Było mi to potrzebne , żeby zapomnieć o upadku niedzielnym.
Było ok, bez blokady.
W ogóle jechalo mi się dość dobrze.
Zimno już.. trzeba brać rękawki.
Jutro może uda się pojechać dłużej. Bedzie coraz cieżej robic długie treningi, jutro już .. wrzesień.
Bolało mnie dzisiaj miejsce po łąkotce i dość skutecznie - troche przeszkadzało w pedałowaniu.
- DST 37.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:41
- VAVG 21.98km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 148 ( 78%)
- Kalorie 750kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Kraków po raz piąty... ale niestety niezaliczony:(
Wczoraj pomyślałam: nie będę nic pisać na blogu na temat wydarzenia pt maraton w Krakowie.
Wersja oficjalna miała brzmieć: poblismy się z Kubą na trasie, a Kuba kopał mnie po kolanie:)
Tylko kto by w to uwierzył?:)
Wczoraj było we mnie duzo negatywnych emocji ( złagodzonych na szczęscie przez dobre towarzystwo), a ze zdwojoną siłą zaatakowały mnie one po powrocie do domu.
Ale może po kolei.
Nie miałam motywacji na jazdę w Krakowie. Nawet w pewnym momencie pomyslałam sobie:
Rany.. tak było przed Zabierzowem.. i co się stało?!
Tyle, ze przez Zabierzowem , głowę miałam zaprząnietą pozasportowymi rzeczami, a teraz…?
Dlaczego nie było motywacji? Bo wciąż czułam brak formy, bo jeździło mi się w ub tygodniu żle.
Na szczęscie w niedziele dość skutecznie spadła temperatura, gdyby był upał taki jak w sobotę, strach pomyśleć co by się działo.
Przed startem oczywiście wiele rozmów i spotkań ( chłopaki z Rowerowania rzecz jasna, Ada Bieniasz, Zbyszek z Corratecu, z każdym zamieniam się kilka słów i tak czas do startu leci nie wiadomo kiedy)
Na starcie stoję z Pociem z Rowerowania, za chwile pojawia się Andy , a potem jeszcze Kuba.
Ruszamy. I tu niespodzianka, jedzie mi się dobrze. Po tych niefajnych Błoniach, gdzie zawsze uda mnie już piękły zaraz na poczatku, jedzie się nieźle.
A potem już asfalt i jest.. szybko i mocno. Jakaś dziewczyna już leży na asfalcie.. przykro.
A ja słyszę dziwny dźwięk dochodzący z mojego roweru.
Już trochę lat jeźdżę na tym rowerze, wiec chyba wiem o co chodzi. Myślę sobie…potem stanę i to zrobię.. teraz trzeba zająć jakąś dobrą pozycję przed pierwszą górką w lesie. No ale dźwięk staje się nieznośny, wiec muszę się zatrzymać.. I chociaż moja operacja ( czyli zgięcie linki od tylnej przerzutki, która zahaczała o szprychy) zajmuje dosłownie może 30 sekund, to mija mnie wiele osób. No trudno. Jadę dalej.
Nie jest źle. Fajna temperatura, tętno wysokie, ale nie czuję się źle, nie ma złych myśli. Jadę i jadę i nawet wyprzedzam.
O matko! Znowu wyprzedzam! Dawno mi się to nie zdarzyło.
I ciagle miałam w głowie słowa Kuby sprzed maratonu w Murowanej:
„ nie oszczedzaj się, odpoczniesz na mecie”. Powtarzam to sobie.
Jadę, przede mną Pociu, mijam go, pytam: jak leci?
Mówi: oszczedzam siły.
Jadę do przodu.
Jest fajnie, szybko, jedziemy godzinę, a ja mam na liczniku cos ponad dwadzieścia km, wiec mysle sobie… 1/3 trasy za mną. Jest ok.
I… zdarza się coś co sprawiło, ze moja fajna jazda i nadzieja na dobry wynik , odpłynęła w siną dal.
Parują mi moje niebieskie okulary ( nie wiem co mnie podkusiło żeby je ubrać, wiedziałam ze bardzo parują), zaczyna się zjazd. Zamiast je ściagnąć , myślę sobie: jest zjazd .. odparują mi.
No i cóż.. pozbyłam się okularów niebieskich raz na zawsze . Jest szybki, szutrowy zjazd… pewnie prędkosć z 40 km/h, niby nie jadę specjalnie szybko.. ale coś się dzieje… chyba na coś najeżdzam, a nie widzę po czym jadę i upadam.. upadam tak, że jestem pewna: na pewno coś złamałam…
Upadam na twarz, ręka jakoś dziwnie podwinięta.. myślę tylko: o matko…
Przeze mnie upada jakiś człowiek jadący za mną.. leci z impetem… ale zaraz dobiega do mnie.. pyta się czy nic się nie stało… ktoś za mną cos mówi.. ja jestem oszolomiona bardzo, kolano tonie we krwi… wstaje… boli bardzo.. odwracam się za mną Kuba.
Mówię: o to ty… Kuba zaparowały mi okulary…
Kuba coś do mnie mówi.. ja robię dziwne rzeczy ( podobno, tak potem mówił Kuba, ze wyszłam gdzieś na środek drogi, jak ludzie jechali).
Ten człowiek, który się przewrócił przeze mnie, mówi: trzeba dzwonić po ratowników… jestes cała..? pewnie coś złamałaś…
Siedzę kolano boli, ale pooblewa też prawa kostka, myślę sobie: rany skręciłam drugą kostkę.. w głowie tysiące mysli przebiegają jak galopujące konie:) i nagle mówię do Kuby:
Kuba ale w co ja się ubiorę jutro do pracy….?????
Wszystkie spódnice mam krótkie….
Kuba zbiera mój rower, doprowadza do porządku ( łancuch był mocno poskręcany) . Ja dochodzę do siebie. To cud , ze jestem cała, na takich kamieniach i przy takiej prędkości…Okulary połamane, daszek od kasku odleciał:)
Kuba pyta: co robimy?
Pytam : ile do mety?
Jakaś połowa dystansu.
To jedziemy.
Kuba mówi: pociągnę cię trochę..
Śmieję się.. kolano tonie we krwi, policzek boli .. jak tu utrzymać się za Kubą? Ale Kuba dostosowuje swoje tempo do moich mozliwości i jedzie się fajnie.
Jedziemy już w koncowej części stawki ( wiele osób nas mineło niestety, bo dosyc długo zeszło mi to zbieranie się po upadku) i ludzie robią trochę nieprzewidywalne rzeczy.
Ale i tak momentami udaje mi się wyprzedzać na podjazdach i fajnie mi się jedzie.
Nawet zjeżdzam prawie w całości jeden trudny zjazd ( podpieram się tylko raz nogą, bo jakis gośc przede mną coś dziwnego zrobił). Tam czuję się jak mistrzyni na tym zjeździe. Nikt nie jedzie – tylko Kuba i ja.
I w myslach usmiecham się sama do siebie, myslę sobie: dojade do konca ten maraton. Nic takiego się nie stało, jestem tylko potluczona, nieraz tak bywało.
Ale ok. 30 km zaczynam mieć ciemno przed oczami i już wiem co będzie.. migrena…
Mówię Kubie: Kuba nie widzę cię… i tuz przed Wąwzoem Kochanowskim zjeżdzam ze ścieżki.
Kuba mówi: odpocznij…
Ja mówie: to nic nie da, to tak będzie pół godziny…
Siadamy… Kuba po chwili dzwoni po Miśqa, żeby do po nas przyjechał.
Ja nie protestuję…takie mnie zniechęcenie ogarnia.. myślę, ze to za dużo jak na jeden maraton… mam serdecznie dość… gdzies uleciał ze mnie w tym sezonie charakter fightera… cos się dzieje.. nie wiem co…
Kuba mowi, ze to brak koncentracji… Możliwe.
Jakiś pech, jakas klątwa… nie wiem co….nie idzie. Siedzę i myślę: już nie zrobie generalki. Nie jadę do Miedzygórza i Istebnej. Nie ma po co…
Przyjeżdza Miśq, ładujemy się do samochodu. Jedziemy do Krakowa.
Panie w karetce mówią: no przydałby się jeden szew, ale taki tam brud pani ma , ziemia powchodziła…czyszczą.. mówią:
Będzie blizna…
Śmieję się: też mi nowość:)
A potem jest miło spędzony czas, wiele rozmów.. spotykam znowu wielu znajomych, własciwie cały czas KTOŚ mnie "zaczepia", albo ja KOGOŚ, jest Ania z Bydgoszczy i jej mąż, który mi mówi : zebys nie myślała, ze jesteś taka wyróżniona, to popatrz.. i pokazuje mi swoje rozbite kolano, znowu spotykam Zbyszka, który był na giga 5 open ( prawdziwy gigant), Ryszard z Poznania przedstawia mi swoją żonę, jest Piotrek Klonowicz. No i przed wszystkim cały czas sa chłopaki z Rowerowania.
Te wszystkie fajne rozmowy pozwalają przełknąć gorycz porażki.
Skutki wycofu zaczynam odczuwać w domu. Nieważne ze jestem troche potłuczona, ze boli okropnie ( pomigrenowo głowa, ze musze wziąć drugi ketonal), najgorsze jest to ze psychicznie nie mogę dać sobie rady z tym, ze nie dojechalam do mety.
Przecież już dojeżdzałam .. poobijana, z migreną.. Kilka razy. Przemyśl, Jasło, Kraków.
Dlaczego teraz … spasowałam?
Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Wczoraj mówiłam: koniec sezonu dla mnie. Już nie ma co jechać na dwa pozostałe maratony.
Rano zaczynam mysleć intensywnie…a może jednak nie odpuszczać… może jednak jeszcze coś pojechać w tym sezonie…
I pojadę. Wiem, że pojadę. Może Istebną, może pojade do Jasła na Cyklokarpaty.
I na pewno niezależenie od tego czy podejmę decyzję o starcie, postaram się być w Istebnej żeby pożegnać się po sezonie ze wszystkimi znajomymi.
Bo wiecie co pomyslałam dzisiaj…?
Dostałam dzisiaj maila do Damiana. Napisał : coś się stalo?
( pewnie spojrzał sobie na wyniki)
Miło. Pomyślałam. Fajnie.
Zawsze wiedziałam, ze dzięki sportowi, rowerowi zyskałam dużo więcej niż tylko sportowe emocje, ale dzisiaj po wczorajszych wielu rozmowach, po życzliwości, której doswiadczyłam od wielu osób, pomyślalam sobie,że największą wartoscią tych maratonów wcale nie są te emocje sportowe, to uczucie spełnienia na mecie ( to jest b. ważne owszem), ale NAJWIEKSZĄ WARTOŚCIĄ SĄ LUDZIE.
Ci wszyscy ludzie z Tarnowa , Krakowa i wszystkich stron Polski, których dzięki maratonom spotkałam na swojej drodze.
Dziękuję Wam!
Dzisiaj boli bardzo głowa, ogólnie czuje się fizycznie.. rozbita, nie skonczyłam maratonu w Krakowie, nie zaliczę generalki u GG, ale.. to nie jest takie ważne.
Nie jest.. bo wczoraj spędziłam fajny dzień, w towarzystwie wielu fajnych osób i to jest najwazniejsze:)
A maratony?
„Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale”
Dzisiaj juz chciało mi sie jeździć na rowerze i gdyby nie ten ból głowy, pewnie bym pojechała.



Takie zdjęcie... powinno nosić tytuł: rozdwojenie jaźni - Bikeholicy- Rowerowanie.
ale ja pomyślalam: a moze.. jakaś większa przyjaźn nawiążę się między tymi dwiema grupami?:), moze będę łacznikiem?

Wersja oficjalna miała brzmieć: poblismy się z Kubą na trasie, a Kuba kopał mnie po kolanie:)
Tylko kto by w to uwierzył?:)
Wczoraj było we mnie duzo negatywnych emocji ( złagodzonych na szczęscie przez dobre towarzystwo), a ze zdwojoną siłą zaatakowały mnie one po powrocie do domu.
Ale może po kolei.
Nie miałam motywacji na jazdę w Krakowie. Nawet w pewnym momencie pomyslałam sobie:
Rany.. tak było przed Zabierzowem.. i co się stało?!
Tyle, ze przez Zabierzowem , głowę miałam zaprząnietą pozasportowymi rzeczami, a teraz…?
Dlaczego nie było motywacji? Bo wciąż czułam brak formy, bo jeździło mi się w ub tygodniu żle.
Na szczęscie w niedziele dość skutecznie spadła temperatura, gdyby był upał taki jak w sobotę, strach pomyśleć co by się działo.
Przed startem oczywiście wiele rozmów i spotkań ( chłopaki z Rowerowania rzecz jasna, Ada Bieniasz, Zbyszek z Corratecu, z każdym zamieniam się kilka słów i tak czas do startu leci nie wiadomo kiedy)
Na starcie stoję z Pociem z Rowerowania, za chwile pojawia się Andy , a potem jeszcze Kuba.
Ruszamy. I tu niespodzianka, jedzie mi się dobrze. Po tych niefajnych Błoniach, gdzie zawsze uda mnie już piękły zaraz na poczatku, jedzie się nieźle.
A potem już asfalt i jest.. szybko i mocno. Jakaś dziewczyna już leży na asfalcie.. przykro.
A ja słyszę dziwny dźwięk dochodzący z mojego roweru.
Już trochę lat jeźdżę na tym rowerze, wiec chyba wiem o co chodzi. Myślę sobie…potem stanę i to zrobię.. teraz trzeba zająć jakąś dobrą pozycję przed pierwszą górką w lesie. No ale dźwięk staje się nieznośny, wiec muszę się zatrzymać.. I chociaż moja operacja ( czyli zgięcie linki od tylnej przerzutki, która zahaczała o szprychy) zajmuje dosłownie może 30 sekund, to mija mnie wiele osób. No trudno. Jadę dalej.
Nie jest źle. Fajna temperatura, tętno wysokie, ale nie czuję się źle, nie ma złych myśli. Jadę i jadę i nawet wyprzedzam.
O matko! Znowu wyprzedzam! Dawno mi się to nie zdarzyło.
I ciagle miałam w głowie słowa Kuby sprzed maratonu w Murowanej:
„ nie oszczedzaj się, odpoczniesz na mecie”. Powtarzam to sobie.
Jadę, przede mną Pociu, mijam go, pytam: jak leci?
Mówi: oszczedzam siły.
Jadę do przodu.
Jest fajnie, szybko, jedziemy godzinę, a ja mam na liczniku cos ponad dwadzieścia km, wiec mysle sobie… 1/3 trasy za mną. Jest ok.
I… zdarza się coś co sprawiło, ze moja fajna jazda i nadzieja na dobry wynik , odpłynęła w siną dal.
Parują mi moje niebieskie okulary ( nie wiem co mnie podkusiło żeby je ubrać, wiedziałam ze bardzo parują), zaczyna się zjazd. Zamiast je ściagnąć , myślę sobie: jest zjazd .. odparują mi.
No i cóż.. pozbyłam się okularów niebieskich raz na zawsze . Jest szybki, szutrowy zjazd… pewnie prędkosć z 40 km/h, niby nie jadę specjalnie szybko.. ale coś się dzieje… chyba na coś najeżdzam, a nie widzę po czym jadę i upadam.. upadam tak, że jestem pewna: na pewno coś złamałam…
Upadam na twarz, ręka jakoś dziwnie podwinięta.. myślę tylko: o matko…
Przeze mnie upada jakiś człowiek jadący za mną.. leci z impetem… ale zaraz dobiega do mnie.. pyta się czy nic się nie stało… ktoś za mną cos mówi.. ja jestem oszolomiona bardzo, kolano tonie we krwi… wstaje… boli bardzo.. odwracam się za mną Kuba.
Mówię: o to ty… Kuba zaparowały mi okulary…
Kuba coś do mnie mówi.. ja robię dziwne rzeczy ( podobno, tak potem mówił Kuba, ze wyszłam gdzieś na środek drogi, jak ludzie jechali).
Ten człowiek, który się przewrócił przeze mnie, mówi: trzeba dzwonić po ratowników… jestes cała..? pewnie coś złamałaś…
Siedzę kolano boli, ale pooblewa też prawa kostka, myślę sobie: rany skręciłam drugą kostkę.. w głowie tysiące mysli przebiegają jak galopujące konie:) i nagle mówię do Kuby:
Kuba ale w co ja się ubiorę jutro do pracy….?????
Wszystkie spódnice mam krótkie….
Kuba zbiera mój rower, doprowadza do porządku ( łancuch był mocno poskręcany) . Ja dochodzę do siebie. To cud , ze jestem cała, na takich kamieniach i przy takiej prędkości…Okulary połamane, daszek od kasku odleciał:)
Kuba pyta: co robimy?
Pytam : ile do mety?
Jakaś połowa dystansu.
To jedziemy.
Kuba mówi: pociągnę cię trochę..
Śmieję się.. kolano tonie we krwi, policzek boli .. jak tu utrzymać się za Kubą? Ale Kuba dostosowuje swoje tempo do moich mozliwości i jedzie się fajnie.
Jedziemy już w koncowej części stawki ( wiele osób nas mineło niestety, bo dosyc długo zeszło mi to zbieranie się po upadku) i ludzie robią trochę nieprzewidywalne rzeczy.
Ale i tak momentami udaje mi się wyprzedzać na podjazdach i fajnie mi się jedzie.
Nawet zjeżdzam prawie w całości jeden trudny zjazd ( podpieram się tylko raz nogą, bo jakis gośc przede mną coś dziwnego zrobił). Tam czuję się jak mistrzyni na tym zjeździe. Nikt nie jedzie – tylko Kuba i ja.
I w myslach usmiecham się sama do siebie, myslę sobie: dojade do konca ten maraton. Nic takiego się nie stało, jestem tylko potluczona, nieraz tak bywało.
Ale ok. 30 km zaczynam mieć ciemno przed oczami i już wiem co będzie.. migrena…
Mówię Kubie: Kuba nie widzę cię… i tuz przed Wąwzoem Kochanowskim zjeżdzam ze ścieżki.
Kuba mówi: odpocznij…
Ja mówie: to nic nie da, to tak będzie pół godziny…
Siadamy… Kuba po chwili dzwoni po Miśqa, żeby do po nas przyjechał.
Ja nie protestuję…takie mnie zniechęcenie ogarnia.. myślę, ze to za dużo jak na jeden maraton… mam serdecznie dość… gdzies uleciał ze mnie w tym sezonie charakter fightera… cos się dzieje.. nie wiem co…
Kuba mowi, ze to brak koncentracji… Możliwe.
Jakiś pech, jakas klątwa… nie wiem co….nie idzie. Siedzę i myślę: już nie zrobie generalki. Nie jadę do Miedzygórza i Istebnej. Nie ma po co…
Przyjeżdza Miśq, ładujemy się do samochodu. Jedziemy do Krakowa.
Panie w karetce mówią: no przydałby się jeden szew, ale taki tam brud pani ma , ziemia powchodziła…czyszczą.. mówią:
Będzie blizna…
Śmieję się: też mi nowość:)
A potem jest miło spędzony czas, wiele rozmów.. spotykam znowu wielu znajomych, własciwie cały czas KTOŚ mnie "zaczepia", albo ja KOGOŚ, jest Ania z Bydgoszczy i jej mąż, który mi mówi : zebys nie myślała, ze jesteś taka wyróżniona, to popatrz.. i pokazuje mi swoje rozbite kolano, znowu spotykam Zbyszka, który był na giga 5 open ( prawdziwy gigant), Ryszard z Poznania przedstawia mi swoją żonę, jest Piotrek Klonowicz. No i przed wszystkim cały czas sa chłopaki z Rowerowania.
Te wszystkie fajne rozmowy pozwalają przełknąć gorycz porażki.
Skutki wycofu zaczynam odczuwać w domu. Nieważne ze jestem troche potłuczona, ze boli okropnie ( pomigrenowo głowa, ze musze wziąć drugi ketonal), najgorsze jest to ze psychicznie nie mogę dać sobie rady z tym, ze nie dojechalam do mety.
Przecież już dojeżdzałam .. poobijana, z migreną.. Kilka razy. Przemyśl, Jasło, Kraków.
Dlaczego teraz … spasowałam?
Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Wczoraj mówiłam: koniec sezonu dla mnie. Już nie ma co jechać na dwa pozostałe maratony.
Rano zaczynam mysleć intensywnie…a może jednak nie odpuszczać… może jednak jeszcze coś pojechać w tym sezonie…
I pojadę. Wiem, że pojadę. Może Istebną, może pojade do Jasła na Cyklokarpaty.
I na pewno niezależenie od tego czy podejmę decyzję o starcie, postaram się być w Istebnej żeby pożegnać się po sezonie ze wszystkimi znajomymi.
Bo wiecie co pomyslałam dzisiaj…?
Dostałam dzisiaj maila do Damiana. Napisał : coś się stalo?
( pewnie spojrzał sobie na wyniki)
Miło. Pomyślałam. Fajnie.
Zawsze wiedziałam, ze dzięki sportowi, rowerowi zyskałam dużo więcej niż tylko sportowe emocje, ale dzisiaj po wczorajszych wielu rozmowach, po życzliwości, której doswiadczyłam od wielu osób, pomyślalam sobie,że największą wartoscią tych maratonów wcale nie są te emocje sportowe, to uczucie spełnienia na mecie ( to jest b. ważne owszem), ale NAJWIEKSZĄ WARTOŚCIĄ SĄ LUDZIE.
Ci wszyscy ludzie z Tarnowa , Krakowa i wszystkich stron Polski, których dzięki maratonom spotkałam na swojej drodze.
Dziękuję Wam!
Dzisiaj boli bardzo głowa, ogólnie czuje się fizycznie.. rozbita, nie skonczyłam maratonu w Krakowie, nie zaliczę generalki u GG, ale.. to nie jest takie ważne.
Nie jest.. bo wczoraj spędziłam fajny dzień, w towarzystwie wielu fajnych osób i to jest najwazniejsze:)
A maratony?
„Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale”
Dzisiaj juz chciało mi sie jeździć na rowerze i gdyby nie ten ból głowy, pewnie bym pojechała.

przed startem© lemuriza1972

Z Andym© lemuriza1972

Na starcie© lemuriza1972
Takie zdjęcie... powinno nosić tytuł: rozdwojenie jaźni - Bikeholicy- Rowerowanie.
ale ja pomyślalam: a moze.. jakaś większa przyjaźn nawiążę się między tymi dwiema grupami?:), moze będę łacznikiem?

Z Kubą© lemuriza1972

Z Lesławem© lemuriza1972
- DST 34.00km
- VMAX 62.00km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 900kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 25 sierpnia 2011
Lipie:)
W niedzielę maraton.
Postanowiłam, ze będę walczyć w Krakowie przede wszystkim ze sobą, ze swoim złymi , rowerowymi myślami, które mnie ostatnio nawiedzają. Rywalki niech jadą. I tak odjechały mi w tym sezonie tak, że niewiele jestem już w stanie zrobić.
Trochę to przykre, ale z drugiej strony były upadki przed Złotym, była kontuzja w Zabierzowie i to bardzo zmieniło oblicze mojego sezonu.
Poza tym to w koncu zabawa i nie chciałabym zatracić dystansu do tego wszystkiego i zgubić radość jeżdzenia ( a mam obawy czy tak sie momentami nie dzieje).
Dzisiaj było w planie Lipie, do ktorego chciał jechać Wojtek, adept mtb.
Byłam umówiona z Andzeliką, Tomkiem i Wojtkiem już w samym Lipiu, wiec pojechałam sobie przez Białą, Klikową pieszym szlakiem. Starałam sie jechać szybko i mocno. Nie było łatwo, bo upał ogromny, a ja do tego zapomniałam zmyć makijaż i pot mieszał mi sie z tuszem, a co sie wtedy dzieje, wiedzą tylko kobiety:). Oczy szczypały niemiłosiernie.
Po Lipiu zrobilismy kilka kółek, fajnie, bo chłodniej.
ale wciąż nie mogę odnaleźć ścieżek, które kiedys pokazał mi Mirek.
Potem na myjkę , bo jutro trzeba przygotować Kateema na niedzielę. W sobote nie bedzie czasu, bo mam nadzieję na wypoczynek nad wodą i pływanie:).
Wojtek był dzielny i mam nadzieję, ze sie nie zraził i będzie jeździł dalej.
Postanowiłam, ze będę walczyć w Krakowie przede wszystkim ze sobą, ze swoim złymi , rowerowymi myślami, które mnie ostatnio nawiedzają. Rywalki niech jadą. I tak odjechały mi w tym sezonie tak, że niewiele jestem już w stanie zrobić.
Trochę to przykre, ale z drugiej strony były upadki przed Złotym, była kontuzja w Zabierzowie i to bardzo zmieniło oblicze mojego sezonu.
Poza tym to w koncu zabawa i nie chciałabym zatracić dystansu do tego wszystkiego i zgubić radość jeżdzenia ( a mam obawy czy tak sie momentami nie dzieje).
Dzisiaj było w planie Lipie, do ktorego chciał jechać Wojtek, adept mtb.
Byłam umówiona z Andzeliką, Tomkiem i Wojtkiem już w samym Lipiu, wiec pojechałam sobie przez Białą, Klikową pieszym szlakiem. Starałam sie jechać szybko i mocno. Nie było łatwo, bo upał ogromny, a ja do tego zapomniałam zmyć makijaż i pot mieszał mi sie z tuszem, a co sie wtedy dzieje, wiedzą tylko kobiety:). Oczy szczypały niemiłosiernie.
Po Lipiu zrobilismy kilka kółek, fajnie, bo chłodniej.
ale wciąż nie mogę odnaleźć ścieżek, które kiedys pokazał mi Mirek.
Potem na myjkę , bo jutro trzeba przygotować Kateema na niedzielę. W sobote nie bedzie czasu, bo mam nadzieję na wypoczynek nad wodą i pływanie:).
Wojtek był dzielny i mam nadzieję, ze sie nie zraził i będzie jeździł dalej.
- DST 34.00km
- Teren 18.00km
- Czas 02:08
- VAVG 15.94km/h
- VMAX 39.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 946kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze





