Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2013
Dystans całkowity: | 509.00 km (w terenie 125.00 km; 24.56%) |
Czas w ruchu: | 26:26 |
Średnia prędkość: | 19.07 km/h |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 42.42 km i 2h 24m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 15 września 2013
Pomaratonowy rozjazd plus Bozie
Nawet nie zauważyłam wczoraj, kiedy „naruszyłam” sobie kolano. Pewnie stało się to podczas tego upadku, kiedy nie wypięłam się z pedała.
W ferworze walki tak to jest. Poczułam dzisiaj dopiero.
Miałam w ramach rozjazdu jechać pokibicować na Puchar Tarnowa, ale jakoś ciężko było mi się zebrać, no i jeszcze trochę obowiązków domowych było.
Pojechałam więc po obiedzie. Ot, tak rozruszać, rozjeździć mięśnie. Czyli powoli, bez pospiechu i bez napinki.
Ale nogi nawet kręciły.
Pojechałam sobie do Lasu Radłowskiego na mtbowskie ścieżki Mirka. Fajnie było. Przyjemna, słoneczna pogoda.
I jeszcze zahaczyłam o myjkę, bo KTM wczoraj nie został umyty. Jakoś tak mi się nie chciało.
Niestety znowu „zaczepiały” mnie Bozie. Nie potrafię już obok nich przejeżdżać obojętnie:). Czy tak już mi zostanie? Na zawsze?
W piątek w pracy powiedziałam dziewczynom:
Kurcze… no muszę jednak jechać na maraton. Ładna pogoda się zrobiła, a powiedziałam Marcinowi, że jak będzie ładnie no to pojadę.
Jedna z dziewczyn na to: no widzisz, to wszystko przez to, że te Bozie fotografujesz, one ci to załatwiły. Tę ładną pogodę:).
Fakt pogoda była super. Słońce, przyjemna temperatura. Może wiatr ciut za duży, ale w lesie nieodczuwalny.
A teraz o Boziach.
Naliczyłam ich dzisiaj 12. W samych Gosławicach dwie. W Ostrowie też dwie.
Kategoria Bozia ze świętym w gratisie
Kategoria : niezwykłe stroje
I coś specjalnego.
Kiedyś na forum rowerum kolega Leszek, chwalił tych, którzy skończyli słynny, deszczowo-błotny maraton w Piwnicznej, pisząc, jakoś tak że to były nasze małe Grunwaldy.
Więc tak myślę, że to powinna być Matka Boska od trudnych maratonów - Patronka Kolarzy
W ferworze walki tak to jest. Poczułam dzisiaj dopiero.
Miałam w ramach rozjazdu jechać pokibicować na Puchar Tarnowa, ale jakoś ciężko było mi się zebrać, no i jeszcze trochę obowiązków domowych było.
Pojechałam więc po obiedzie. Ot, tak rozruszać, rozjeździć mięśnie. Czyli powoli, bez pospiechu i bez napinki.
Ale nogi nawet kręciły.
Pojechałam sobie do Lasu Radłowskiego na mtbowskie ścieżki Mirka. Fajnie było. Przyjemna, słoneczna pogoda.
I jeszcze zahaczyłam o myjkę, bo KTM wczoraj nie został umyty. Jakoś tak mi się nie chciało.
Niestety znowu „zaczepiały” mnie Bozie. Nie potrafię już obok nich przejeżdżać obojętnie:). Czy tak już mi zostanie? Na zawsze?
W piątek w pracy powiedziałam dziewczynom:
Kurcze… no muszę jednak jechać na maraton. Ładna pogoda się zrobiła, a powiedziałam Marcinowi, że jak będzie ładnie no to pojadę.
Jedna z dziewczyn na to: no widzisz, to wszystko przez to, że te Bozie fotografujesz, one ci to załatwiły. Tę ładną pogodę:).
Fakt pogoda była super. Słońce, przyjemna temperatura. Może wiatr ciut za duży, ale w lesie nieodczuwalny.
A teraz o Boziach.
Naliczyłam ich dzisiaj 12. W samych Gosławicach dwie. W Ostrowie też dwie.
Kategoria Bozia ze świętym w gratisie
Ze św. Teresą© lemuriza1972
Ze św. Antonim© lemuriza1972
Kategoria : niezwykłe stroje
Na czerwono© lemuriza1972
Na łososiowo© lemuriza1972
I coś specjalnego.
Kiedyś na forum rowerum kolega Leszek, chwalił tych, którzy skończyli słynny, deszczowo-błotny maraton w Piwnicznej, pisząc, jakoś tak że to były nasze małe Grunwaldy.
Więc tak myślę, że to powinna być Matka Boska od trudnych maratonów - Patronka Kolarzy
Matka Boska Grunwaldzka© lemuriza1972
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:29
- VAVG 20.22km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 września 2013
Po maratonie ( Jasło CK)
No i mam zaliczony mój 6 o ile dobrze liczę start w tym roku.
Jasło Cyklokarpaty.
Pierwotnie nie planowałam tego wyścigu, bo trasę z 2010 r. zapamiętałam jako mało ciekawą. I to koszmarne wspomnienie migreny itd.
Ale po nieudanej Wierchomli, pomyślałam, że pojadę. W międzyczasie trafiła się Wisła, po której to pomyślałam, że słaba jestem i już mi się jeździć nie chce w wyścigach w tym roku i jazdę do Jasła uzależniałam od dobrej pogody.
Cały tydzień było tak sobie i właściwie do wczoraj myślałam, że nie pojadę.
Ale wczoraj nagle mi się odmieniło.
I wystartowałam.
No i cóż mogę napisać?
Trasa ciekawsza niż ta z 2010r., pewnie wyciągnięto z tych terenów wszystko co najlepsze.
Mnie bardzo się podobał odcinek w lesie ( na początku), gdzie były takie xc kawałki. Technicznie było tam dosyć i to była najlepsza część maratonu.
błoto w rozsądnych ilościach, nie rozumiem więc narzekań niektórych, ze go było za dużo.
Technicznie nie było trudno. Nie ma porównania do Wisły np która wydawała mi się dość łatwa technicznie, a jednak to góry , a tu pogórze i to się odbiera inaczej.
Zjazdów trudnych nie było, ale na jednym byłam zmuszona schodzić, bo mnie koleżanka przyblokowała .
Aaa... i zeszłam też jeden na początku, bo jakoś przegapiłam skręt i już nie było jak zjechać.
Ale generalnie wszystko do zjechania było dzisiaj.
przyjemna trasa, trochę dużo asfaltu, no ale to Pogórze nie góry i nie da się inaczej.
Tylko to przeklęte torowisko. Kompletnie mi się to nie podoba. Średnia atrakcja naprawdę.
A jazda?
Najgorzej nie było, chociaż jak w całym sezonie brakuje mi mocy na podjazdach. Myślę, jednak, że pojechałąm na miarę swoich możliwości. Naprawdę się starałam.
Miejsce 4 w kategorii, do 3 zabrakło mi chyba 5 minut.
Niestety koleżanka z 3 miejsca, którą minęłam na zjeździe ( bo słabo zjeżdza ), minęła mnie na tym gliniastym podpychu i mi odeszła.
Ma więcej siły na podjazdach, ale technicznie nie razi sobie najlepiej i myślę, że na bardziej technicznym maratonie, dałabym radę:)
Ale nie rozpaczam, wytłumaczyłam sobie przed wyścigiem, że jest w tym roku jak jest, mocy wielkiej nie ma, więc nie ma co mieć ciągle do siebie samej pretensji. Bo niby skąd ta moc ma być, jak się zimę przespało.
I że trzeba czerpać radość z samej jazdy, z tego, że jeszcze się daje radę, że dojeżdża się do mety.
I tak też podeszłam dzisiaj do tego startu.
Udało mi się ( i to całkiem sporo) pokonać dwie dużooooooo... młodsze koleżanki. Więc mam małą satysfakcję.
Czy to koniec w tym roku?
Nie wiem..
Nie wiem, bo jadę za tydzień do Istebnej, ale nie wiem czy tylko towarzysko czy wystartuję.
Nie zdecydowałam jeszcze.
Istebna to b. cięzki wyścig. Jeden z najcięższych jakie jechałam w życiu.
Nie bardzo czuję się gotowa w tym roku na taką trasę.
Tam jest b. duże przewyższenie, tam jest masa technicznych , trudnych zjazdów.
Zobaczymy.
A może na mini sobie pojadę?:)
Jasło Cyklokarpaty.
Pierwotnie nie planowałam tego wyścigu, bo trasę z 2010 r. zapamiętałam jako mało ciekawą. I to koszmarne wspomnienie migreny itd.
Ale po nieudanej Wierchomli, pomyślałam, że pojadę. W międzyczasie trafiła się Wisła, po której to pomyślałam, że słaba jestem i już mi się jeździć nie chce w wyścigach w tym roku i jazdę do Jasła uzależniałam od dobrej pogody.
Cały tydzień było tak sobie i właściwie do wczoraj myślałam, że nie pojadę.
Ale wczoraj nagle mi się odmieniło.
I wystartowałam.
No i cóż mogę napisać?
Trasa ciekawsza niż ta z 2010r., pewnie wyciągnięto z tych terenów wszystko co najlepsze.
Mnie bardzo się podobał odcinek w lesie ( na początku), gdzie były takie xc kawałki. Technicznie było tam dosyć i to była najlepsza część maratonu.
błoto w rozsądnych ilościach, nie rozumiem więc narzekań niektórych, ze go było za dużo.
Technicznie nie było trudno. Nie ma porównania do Wisły np która wydawała mi się dość łatwa technicznie, a jednak to góry , a tu pogórze i to się odbiera inaczej.
Zjazdów trudnych nie było, ale na jednym byłam zmuszona schodzić, bo mnie koleżanka przyblokowała .
Aaa... i zeszłam też jeden na początku, bo jakoś przegapiłam skręt i już nie było jak zjechać.
Ale generalnie wszystko do zjechania było dzisiaj.
przyjemna trasa, trochę dużo asfaltu, no ale to Pogórze nie góry i nie da się inaczej.
Tylko to przeklęte torowisko. Kompletnie mi się to nie podoba. Średnia atrakcja naprawdę.
A jazda?
Najgorzej nie było, chociaż jak w całym sezonie brakuje mi mocy na podjazdach. Myślę, jednak, że pojechałąm na miarę swoich możliwości. Naprawdę się starałam.
Miejsce 4 w kategorii, do 3 zabrakło mi chyba 5 minut.
Niestety koleżanka z 3 miejsca, którą minęłam na zjeździe ( bo słabo zjeżdza ), minęła mnie na tym gliniastym podpychu i mi odeszła.
Ma więcej siły na podjazdach, ale technicznie nie razi sobie najlepiej i myślę, że na bardziej technicznym maratonie, dałabym radę:)
Ale nie rozpaczam, wytłumaczyłam sobie przed wyścigiem, że jest w tym roku jak jest, mocy wielkiej nie ma, więc nie ma co mieć ciągle do siebie samej pretensji. Bo niby skąd ta moc ma być, jak się zimę przespało.
I że trzeba czerpać radość z samej jazdy, z tego, że jeszcze się daje radę, że dojeżdża się do mety.
I tak też podeszłam dzisiaj do tego startu.
Udało mi się ( i to całkiem sporo) pokonać dwie dużooooooo... młodsze koleżanki. Więc mam małą satysfakcję.
Czy to koniec w tym roku?
Nie wiem..
Nie wiem, bo jadę za tydzień do Istebnej, ale nie wiem czy tylko towarzysko czy wystartuję.
Nie zdecydowałam jeszcze.
Istebna to b. cięzki wyścig. Jeden z najcięższych jakie jechałam w życiu.
Nie bardzo czuję się gotowa w tym roku na taką trasę.
Tam jest b. duże przewyższenie, tam jest masa technicznych , trudnych zjazdów.
Zobaczymy.
A może na mini sobie pojadę?:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 września 2013
Puchar Tarnowa, Jesienny Rajd Sokołów , Nordic Walking i zaległe Bozie
To już kiedyś było, ale dzisiaj jest inna wersja.
Tak sobie słuchałam Indios Bravos do sprzątania i znowu mnie „porwały” te rytmy.
Wczoraj i przedwczoraj trwały w Radiu Kraków dyskusje.
Jedna na temat nieczytania przez młodzież, druga na temat niechęci do sportu, zajęć z wf-u.
Obce mi sprawy. Niechęć do czytania i niechęć do sportu. Na szczęście.
Bo bez jednego i drugiego nie wyobrażam sobie życia.
Czytanie to dla mnie COŚ co po prostu .. podnosi jakość mojego życia. Może to dość śmiesznie brzmi, ale tak często myślę o tym.
Dzisiaj kurier przyniósł mi dwie zamówione książki. Nie mogłam się doczekać. Kiedy otworzyłam paczkę… to dotykałam tych moich książek… Lubię ten moment. Jeszcze przed czytaniem. Obietnica przygody. Bo to jest przygoda.
Szkoda, że ludzie z tego rezygnują. Tak dobrowolnie.
Wiele tracą.
I podobnie jest ze sportem. Zabrałam głos w dyskusji w RK. Napisałam, że sport to nie tylko zdrowie, fajna sylwetka, ale to przede wszystkim szczęście.
Szczęście bo wytwarzają się te potrzebne nam endorfiny. I że trzeba młodym to tłumaczyć, że po tym wysiłku, który trzeba włożyć w „sport”, człowiek po prostu lepiej się czuje. Psychicznie.
No więc jadę jutro znowu po endorfiny, chociaż jadąc ostatni maraton w Wiśle powtarzałam sobie: to już ostatni raz w tym roku, nie ma sensu, nie mam siły, nie mam formy, po co… szkoda się męczyć, szkoda się ośmieszać.
Cały tydzień była brzydka pogoda, zapowiadało się, ze będzie padać w weekend, więc to był fajny pretekst, bo obiecałam sobie, ze w tym roku nie maltretuję już roweru, bo dość pieniędzy poszło na niego w tym sezonie.
Tak to sobie tłumaczyłam, no i psychicznie przygotowałam się na wolny weekend, długie spanie, czytanie i takie tam.
Tylko nie wiadomo po co i dlaczego wstąpiłam do Miłosza wczoraj, żeby mi przerzutki wyregulował.
No właśnie…
Wiem, że forma jeśli była jakakolwiek znikoma, to już dawno odpłynęła, wiem, że będę jutro potwornie się męczyć, złorzeczyć i przeklinać swoją dzisiejszą decyzję, że wynik pewnie będzie słaby, ale wiem też, że jeśli uda mi się dojechać do mety, to spłyną na mnie te cudowne endorfiny w takiej ilości…że będzie fajnie.
Dla Gutka reggae jest wszystkim .. jest kompasem , jest w sercu, jest tym czym dla żagla jest wiatr…
Dobrze mieć taki swój kompas, wiatr…
Mam szczęście w życiu, że mam.
Jeszcze słowo o niedzielnych zawodach w Tarnowie. Mamy finałową edycję Pucharu Tarnowa MTB, więc zapraszam na Marcinkę.Żeby wystartować, pokibicować. Cokolwiek. Ale to fajna impreza, więc warto tam być.
A na koniec jeszcze dwie zaległe Bozie.
Nad pierwszą figurą zastanawiałam się długo.. KTO TO? Podpytywałam bardziej zorientowanych koleżanek. Mówiły .. św. Józef, św. Antoni, aż w końcu któraś powiedziała.. św. Krzysztof.
No i to jest chyba ON.
Bo stoi na środku parkingu.
W Bobrownikach© lemuriza1972
A druga figura.. cmentarna.
Zainteresowała mnie , bo jest DUŻA. Nawet bardzo DUŻA.
Na Cmentarzu w Bobrownikacj© lemuriza1972
A dzisiaj tylko na myjkę i z powrotem, w trybie ekspresowym trzeba było przygotować do „zabawy” KTM-a.
I jakoś dzisiaj nogi tak leciutko i fajnie kręciły.
Nie to co wczoraj. Wczoraj były jak z ołowiu.
Właśnie otrzymałam wiadomość, ze w najbliższym czasie odbędą się dwie imprezy w Tarnowie.
Jedna za tydzień w niedzielę. Marsz nordic walking na Marcinkę. Start o 10 z Rynku.
A 29 września 2013r. Jesienny Rajd Sokołów, start o 10 z Rynku
W imieniu Prezesa Sokoła i członków stowarzyszenia zapraszam.
PS
dzisiaj niby piątek 13, a fortuna mi sprzyja. Wygrałam bilet na żużel niedzielny:).
- DST 5.00km
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 września 2013
Lubinka i trochę Figurek jeszcze...
Po wczorajszej „porze deszczowej” dzisiaj nadszedł słoneczny dzień.
No to nie było wyjścia, trzeba było wyjechać na rower i rozruszać nie ruszane wczoraj kości.
Po drodze wstąpiłam z KMT-em do BikeBrothers, bo przerzutki coś nie tak chodziły już w piątek, jakieś dziwne dźwięki itd. A jakoś tak zeszło, że od piątku nie miałam za bardzo czasu się temu przyjrzeć. Miłosz popatrzył fachowym okiem, poprawił, naprawił i jest dobrze.
No to mogłam pojechać dalej… ale jakoś szczerze muszę przyznać.. nie za bardzo miałam dzisiaj ochotę na jakieś rowerowe szaleństwa.
No to sobie tak leniwie jechałam, nogi za bardzo kręcić nie chciały. Pierwszy podjazd .. oj ciężko, ciężko.
Tak sobie pojeździłam … Zgłobice, Błonie, kawałek niebieskim nad Dunajcem, potem do góry na Lubinkę.
Nie chciało mi się specjalnie na Lubinkę podjeżdżać. Tak ciężko podjeżdżało mi się w kierunku Lubinki od Szczepanowic, że przez moment pomyślałam: nie jadę na Lubinkę, zjeżdżam do Błonia i do domu.
Ale jednak .. pojechałam.
Nieubłaganie nadeszła pora, kiedy popołudniowe jeżdżenie trzeba będzie już bardzo ograniczyć.
Szybko robi się ciemno i nie jest za ciepło. Wkrótce będzie jazda tylko z lampkami i pewnie tylko po asfalcie, ewentualnie Las Radłowski, bo po ciemku na zjazdy nie będę się wybierać.
Ale jakoś się nie martwię tym. Mam plany, chcę wrócić do biegania, może basen.
Mam też sporo nowych książek do przeczytania:), wreszcie będzie na to więcej czasu. Więc jakoś jesień mnie nie przygnębia.
A zresztą moja działalność rowerowa i tak staje się w tej chwili działalnością poboczną, bo wciąż wypatruje figurek. I to jest jakby główny cel moich wypraw:).
Dzisiaj na 32 km, było ich 16…
Ciekawe czy ktoś kiedyś zrobił ich ewidencję np. na terenie jednej gminy?
Nie będzie tak spektakularnych zdjęć jak wtorkowa MB Ogrodowa, ale coś tam udało mi się zrobić.
No to zaczynamy.
W kategorii OGRODOWA.
Niestety zdjęcie nie wyszło dobrze ( pod słońce). Niestety nie ma krasnali, łabędzia itd.
Ale jest wiatraczek, są słoneczniki, jest zadaszenie.
Ta Figurka zwróciła moją uwagę swoim wyrazem twarzy i położeniem na wzniesieniu.
W sumie biorąc pod uwagę fakt, że patrzy na cmentarz, to ten dziwny wyraz twarzy nie powinien dziwić.
A ostatnie Figury będą w kategorii rozmiar xxl.
Na zdjęciu może tego tak nie widać, ale Ona była duża.
Taka mniej więcej mojego wzrostu.
I wokół niej była cała infrastruktura…
Ogrodzenie, bramka, drzwi, mostek, fosa.
A to już MB MOŚCICKA.
Nie wiem czy to prawda, ale kolega mi mówił, że kiedyś stała w kościele, wewnątrz.
Ciężko mi to sobie wyobrazić , bo jest naprawdę ogromna.
Zdjęcie też nie oddaje jej monumentalności, ale uwierzcie na słowo.
I to tyle na dzisiaj, ale to nie jest zapewne koniec, bo złapałam bakcyla wypatrywania figurek, więc jeszcze pewnie co nieco wypatrzę.
A żeby nie było monotonnie, że tylko rower i Bozie, to na koniec cytat.
Przeczytałam ostatnio w Wysokich Obcasach Extra, wywiad z filozofem, prof. Tadeuszem Gadaczem. Bardzo ciekawy wywiad.
Wyjątkowo utkwił mi w pamięci ten fragment:
„… ze względu na to, że jest coraz trudniej z tym co nazywamy wykształceniem, przede wszystkim coraz trudniej jest z czytaniem. Wykształcenie nie może się sprowadzać do dysponowania zasobami znajdującymi się w komputerze. Jeden z moich studentów, gdy nie był w stanie odpowiedzieć na kolejne pytanie z filozofii nowożytnej, zapytał: dlaczego wymagam od niego tej wiedzy, przecież on ją ma w twardej pamięci. Mnie to bardzo zaskoczyło, powiedziałem: „ To jest bardzo intersujące, co pan mówi, bo myśmy musieli korzystać z pamięci miękkiej, bo nie było jeszcze wtedy twardej, ale różnica jest bardziej zasadnicza, jak zabraknie prądu w Krakowie, to pana wykształcenie się skończy, a moje zostanie…”
Słuszna uwaga.
No to nie było wyjścia, trzeba było wyjechać na rower i rozruszać nie ruszane wczoraj kości.
Po drodze wstąpiłam z KMT-em do BikeBrothers, bo przerzutki coś nie tak chodziły już w piątek, jakieś dziwne dźwięki itd. A jakoś tak zeszło, że od piątku nie miałam za bardzo czasu się temu przyjrzeć. Miłosz popatrzył fachowym okiem, poprawił, naprawił i jest dobrze.
No to mogłam pojechać dalej… ale jakoś szczerze muszę przyznać.. nie za bardzo miałam dzisiaj ochotę na jakieś rowerowe szaleństwa.
No to sobie tak leniwie jechałam, nogi za bardzo kręcić nie chciały. Pierwszy podjazd .. oj ciężko, ciężko.
Tak sobie pojeździłam … Zgłobice, Błonie, kawałek niebieskim nad Dunajcem, potem do góry na Lubinkę.
Nie chciało mi się specjalnie na Lubinkę podjeżdżać. Tak ciężko podjeżdżało mi się w kierunku Lubinki od Szczepanowic, że przez moment pomyślałam: nie jadę na Lubinkę, zjeżdżam do Błonia i do domu.
Ale jednak .. pojechałam.
Nieubłaganie nadeszła pora, kiedy popołudniowe jeżdżenie trzeba będzie już bardzo ograniczyć.
Szybko robi się ciemno i nie jest za ciepło. Wkrótce będzie jazda tylko z lampkami i pewnie tylko po asfalcie, ewentualnie Las Radłowski, bo po ciemku na zjazdy nie będę się wybierać.
Ale jakoś się nie martwię tym. Mam plany, chcę wrócić do biegania, może basen.
Mam też sporo nowych książek do przeczytania:), wreszcie będzie na to więcej czasu. Więc jakoś jesień mnie nie przygnębia.
A zresztą moja działalność rowerowa i tak staje się w tej chwili działalnością poboczną, bo wciąż wypatruje figurek. I to jest jakby główny cel moich wypraw:).
Dzisiaj na 32 km, było ich 16…
Ciekawe czy ktoś kiedyś zrobił ich ewidencję np. na terenie jednej gminy?
Nie będzie tak spektakularnych zdjęć jak wtorkowa MB Ogrodowa, ale coś tam udało mi się zrobić.
No to zaczynamy.
W kategorii OGRODOWA.
Niestety zdjęcie nie wyszło dobrze ( pod słońce). Niestety nie ma krasnali, łabędzia itd.
Ale jest wiatraczek, są słoneczniki, jest zadaszenie.
Ogrodowa© lemuriza1972
Ta Figurka zwróciła moją uwagę swoim wyrazem twarzy i położeniem na wzniesieniu.
W sumie biorąc pod uwagę fakt, że patrzy na cmentarz, to ten dziwny wyraz twarzy nie powinien dziwić.
Patrząca z wysoka© lemuriza1972
A ostatnie Figury będą w kategorii rozmiar xxl.
Na zdjęciu może tego tak nie widać, ale Ona była duża.
Taka mniej więcej mojego wzrostu.
Za zamkniętymi drzwiami© lemuriza1972
I wokół niej była cała infrastruktura…
Ogrodzenie, bramka, drzwi, mostek, fosa.
Rzut oka na otoczenie© lemuriza1972
A to już MB MOŚCICKA.
Nie wiem czy to prawda, ale kolega mi mówił, że kiedyś stała w kościele, wewnątrz.
Ciężko mi to sobie wyobrazić , bo jest naprawdę ogromna.
Zdjęcie też nie oddaje jej monumentalności, ale uwierzcie na słowo.
Matka Boska sprzed Kościoła w Mościcach© lemuriza1972
A tak wygląda z tyłu© lemuriza1972
I jeszcze kategoria rozmiar xxl© lemuriza1972
I to tyle na dzisiaj, ale to nie jest zapewne koniec, bo złapałam bakcyla wypatrywania figurek, więc jeszcze pewnie co nieco wypatrzę.
A żeby nie było monotonnie, że tylko rower i Bozie, to na koniec cytat.
Przeczytałam ostatnio w Wysokich Obcasach Extra, wywiad z filozofem, prof. Tadeuszem Gadaczem. Bardzo ciekawy wywiad.
Wyjątkowo utkwił mi w pamięci ten fragment:
„… ze względu na to, że jest coraz trudniej z tym co nazywamy wykształceniem, przede wszystkim coraz trudniej jest z czytaniem. Wykształcenie nie może się sprowadzać do dysponowania zasobami znajdującymi się w komputerze. Jeden z moich studentów, gdy nie był w stanie odpowiedzieć na kolejne pytanie z filozofii nowożytnej, zapytał: dlaczego wymagam od niego tej wiedzy, przecież on ją ma w twardej pamięci. Mnie to bardzo zaskoczyło, powiedziałem: „ To jest bardzo intersujące, co pan mówi, bo myśmy musieli korzystać z pamięci miękkiej, bo nie było jeszcze wtedy twardej, ale różnica jest bardziej zasadnicza, jak zabraknie prądu w Krakowie, to pana wykształcenie się skończy, a moje zostanie…”
Słuszna uwaga.
- DST 32.00km
- Czas 01:40
- VAVG 19.20km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 września 2013
Bitwa o Bozię- część druga
Dzisiaj wyruszyłam z mocnym postanowieniem zadania dotkliwego ciosu Sufie w naszej Bitwie o Bozię czy też Poje Dynku ( nazwa własna Sufy).
Poświęciłam piękną , słoneczną pogodę ( a tym samym jazdę w jakieś ciekawsze rejony) i pojechałam w kierunku Łęgu Tarnowskiego ( wiedziałam co robię). Niezorientowanym wyjaśniam – Łęg Tarnowski.. płasko i dość brzydko niestety.
Z Tarnowa do łęgu jechałam nawet główną drogą, wśród spalin, aut i z narażeniem życia:).
Wiele jestem w stanie poświęcić by tę bitwę wygrać.
W Łęgu spotkałam Sławka Nosala na jego piękniej szosie. Zapytał gdzie jadę.. Hm.. zawahałam się, bo cóż tu powiedzieć?
Jadę „polować” na Bozie…?
Musiałabym opowiedzieć całą skomplikowaną historię począwszy od zniknięcia śluńskiej Bozi.
A oto efekty mojej pracy.
Pierwsza Matka Boska ma swą siedzibę przy ulicy księdza Indyka na moim osiedlu. Na tej ulicy jest jeszcze komisariat policji i mieszka też Alek.
Nazwałam ją Słoneczną, bo na plecach ma słońce.
Proszę również zwrócić uwagę na to co za nią.
Niestety zdjęcie drugiej MB nie wyszło mi.
Nazwałam ją 3 w 1, bo jak się dobrze przyjrzycie, to jest i krzyż i Matka Boska, a na dole jeszcze jedna Matka Boska ( figurka).
Tę znalazłam w Łęgu Tarnowskim. W rękach ma coś zielonego kręconego i jakoś tak chyli się ku upadkowi w moje lewo.
A teraz hit dnia.
Oprócz krasnali były jeszcze kaczki, ale wyszły poza kadr.
Na zdjęciu nie widać, ale jest też fontanna.
Mnie zafascynował błękitny łabędź.
I co Ty na to Sufa?
Broń się.
Teraz nastąpi przerwa, bo zbliża się pora deszczowa.
A na koniec, coś co obiecałam kiedyś.
Ulice w Klikowej ( taka dzielnica Tarnowa)
Chciałam zaznaczyć , że przy tej pierwszej jest Komenda Policji – Izba Dziecka.
Poświęciłam piękną , słoneczną pogodę ( a tym samym jazdę w jakieś ciekawsze rejony) i pojechałam w kierunku Łęgu Tarnowskiego ( wiedziałam co robię). Niezorientowanym wyjaśniam – Łęg Tarnowski.. płasko i dość brzydko niestety.
Z Tarnowa do łęgu jechałam nawet główną drogą, wśród spalin, aut i z narażeniem życia:).
Wiele jestem w stanie poświęcić by tę bitwę wygrać.
W Łęgu spotkałam Sławka Nosala na jego piękniej szosie. Zapytał gdzie jadę.. Hm.. zawahałam się, bo cóż tu powiedzieć?
Jadę „polować” na Bozie…?
Musiałabym opowiedzieć całą skomplikowaną historię począwszy od zniknięcia śluńskiej Bozi.
A oto efekty mojej pracy.
Pierwsza Matka Boska ma swą siedzibę przy ulicy księdza Indyka na moim osiedlu. Na tej ulicy jest jeszcze komisariat policji i mieszka też Alek.
Nazwałam ją Słoneczną, bo na plecach ma słońce.
Proszę również zwrócić uwagę na to co za nią.
Matka Boska Słoneczna© lemuriza1972
Niestety zdjęcie drugiej MB nie wyszło mi.
Nazwałam ją 3 w 1, bo jak się dobrze przyjrzycie, to jest i krzyż i Matka Boska, a na dole jeszcze jedna Matka Boska ( figurka).
3 w 1© lemuriza1972
Tę znalazłam w Łęgu Tarnowskim. W rękach ma coś zielonego kręconego i jakoś tak chyli się ku upadkowi w moje lewo.
Z zielonym kręconym© lemuriza1972
A teraz hit dnia.
Oprócz krasnali były jeszcze kaczki, ale wyszły poza kadr.
Na zdjęciu nie widać, ale jest też fontanna.
Mnie zafascynował błękitny łabędź.
Matka Boska Ogrodowa© lemuriza1972
I co Ty na to Sufa?
Broń się.
Teraz nastąpi przerwa, bo zbliża się pora deszczowa.
A na koniec, coś co obiecałam kiedyś.
Ulice w Klikowej ( taka dzielnica Tarnowa)
Chciałam zaznaczyć , że przy tej pierwszej jest Komenda Policji – Izba Dziecka.
Pierwsza ulica© lemuriza1972
Druga ulica© lemuriza1972
Trzecia ulica© lemuriza1972
Czwarta ulica© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Czas 01:40
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 września 2013
Bitwa o Bozię - cześć pierwsza
"Orła" cień© lemuriza1972
Dzisiaj droga powrotna czyli Mielec- Tarnów. Pierwsze kilometry bardzo ciężkie, wiało potężnie, a na plecach plecak znacznie cięższy niż wczoraj, bo trochę zakupów zrobiłam.
Kiedy skręciłam na Radgoszcz w Radomyślu zrobiło się trochę lepiej. Tylko słońce na takiej wysokości, że czerwone szkła w okularach to był bardzo zły wybór.
Czas dokładnie taki sam, jak wczoraj. Jakoś niestety nie ma formy, żeby pojechać szybciej.
A teraz będzie o Bitwie o Bozię.
Sufie się wydaje, że ładne Bozie na Ślunsku ma, ale myślę, że jest w błędzie.
Wyzwanie przyjął, ale powiedział, że idziemy na jakość a nie ilość.
Na ilość zdecydowanie by przegrał, bo w Małopolsce Bozi jest co nie miara. Podczas dzisiejszej jazdy ( 69 km) naliczyłam 43 Bozie, a mogłam jeszcze kilka przegapić. Ciężko się jedzie rzucając co chwilę głową na prawo i lewo.
Tych symboli religijnych jest w Polsce cała masa i mnie się to bardzo podoba, taki nasz lokalny koloryt, tradycja .
Dzisiaj będzie tylko preludium. Wstęp, bo nie miałam czasu co chwilę się zatrzymywać, wszak chciałam do domu zdążyć przez zmrokiem.
Na początek takie coś z Odporyszowa i niech mi Sufa znajdzie coś podobnego na Ślunsku.
Odporyszów© lemuriza1972
A to była pierwsza Matka Boska, która zwróciła moją uwagę. Zwróciła moją uwagę niecodziennym wyrazem twarzy.
Matka Boska Czarnobrwia© lemuriza1972
A to w kategorii „ Bozia i współczesność”
Z przekaźnikiem w tle© lemuriza1972
To w kategorii „ Bozia w miejscowościach, których nazwy nie wymieni cudzodziemiec”
W Żdżarach© lemuriza1972
I ta , która jest numerem jeden dzisiaj.
Matka Boska Prosząca© lemuriza1972
- DST 69.00km
- Czas 02:50
- VAVG 24.35km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 września 2013
Tarnów-Mielec
Tym razem upału nie było, więc postanowiłam pojechać wariant dłuższy czyli Dąbrowa Tarnowska, Radgoszcz itd.
Tuż przed podjazdem w Odporyszowie nagle ktoś za moim plecami powiedział: Cześć..
Zdzwiona byłam, odwracam się, a tu Grzesiek.
Grzesiek, z którym kiedyś dużo jeździliśmy razem na rowerze i trzeba przyznać, że jazdy to były bardzo pożyteczne, bo Grzesiek ma moc w nogach, pod górki darł mocno, a ja starałam się nadążyć.
Grzesiek jechał za Dąbrowę, za którą skręcał na Luszowice, wiec pojechaliśmy ten kawałek razem.
A potem już samotność długodystansowca. No nie jechało się rewelacyjnie, bo wiało, a że wyjechałam o 8.30, to było jeszcze dość chłodno.
Także czas nierewelacyjny.
Przed Mielcem zaczęła się delikatna odcinka prądu. Widocznie śniadanie to było za mało, jak na prawie 3 godziny jazdy.
A w Mielcu pooglądałam nowo otwarty ( wreszcie ) stadion.
Ładny jest. Inauguracja odbyła się tydzień temu, a ja za 3 tygodnie będę na meczu ze Stalą Rzeszów.
Wieczorem poszłyśmy z siostrą na mecz piłki ręcznej. Wygrany przez Stal.
Atmosfera świetna. W Mielcu zawsze byli świetni kibice.
Tuż przed podjazdem w Odporyszowie nagle ktoś za moim plecami powiedział: Cześć..
Zdzwiona byłam, odwracam się, a tu Grzesiek.
Grzesiek, z którym kiedyś dużo jeździliśmy razem na rowerze i trzeba przyznać, że jazdy to były bardzo pożyteczne, bo Grzesiek ma moc w nogach, pod górki darł mocno, a ja starałam się nadążyć.
Grzesiek jechał za Dąbrowę, za którą skręcał na Luszowice, wiec pojechaliśmy ten kawałek razem.
A potem już samotność długodystansowca. No nie jechało się rewelacyjnie, bo wiało, a że wyjechałam o 8.30, to było jeszcze dość chłodno.
Także czas nierewelacyjny.
Przed Mielcem zaczęła się delikatna odcinka prądu. Widocznie śniadanie to było za mało, jak na prawie 3 godziny jazdy.
A w Mielcu pooglądałam nowo otwarty ( wreszcie ) stadion.
Ładny jest. Inauguracja odbyła się tydzień temu, a ja za 3 tygodnie będę na meczu ze Stalą Rzeszów.
Wieczorem poszłyśmy z siostrą na mecz piłki ręcznej. Wygrany przez Stal.
Atmosfera świetna. W Mielcu zawsze byli świetni kibice.
Stadion otwarty© lemuriza1972
Raz jeszcze stadion© lemuriza1972
Na meczu piłki ręcznej© lemuriza1972
Zaczyna się mecz© lemuriza1972
- DST 69.00km
- Czas 02:50
- VAVG 24.35km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 września 2013
Oszukany KTM
Tatry w oddali© lemuriza1972
Cytat z bloga Labudu:
„ Tam zaczyna z nami rozmawiać jakiś Pan, zagaduje o sprzęcie, widać coś się zna. Chciałby mieć Scotta, KTM`a by nie chciał, ale widział że lekko KTM-y chodzą bo go kiedyś wyprzedziła jakaś Pani na KTM-ie i widać było że jechało jej się lekko a jechała szybko. hmm, mimo wszystko kampania reklamowa KTMa się nie powiodła bo Pan jeździ Kellysem.”
Hm… przeczytałam zadumałam się i pomyślałam, że mnie oszukano:).
Bo skoro KTM-y lekko chodzą ( czy jeżdżą), to z moim coś chyba nie tak. Ledwie się rusza pod górę, przyspieszać nie chce, jakiś wybrakowany chyba jest:).
A może mi się po prostu trafił leń największy ze wszystkich KTM-ów???
Dzisiaj zabrałam go na jazdę, chociaż pewnie był zaskoczony, a może nawet zły ( co tłumaczyło by różne przypadki, które mi się przytrafiły), bo w piątki rzadko jeżdżę. Piątek to dzień dla domu. Ale wszystko się poprzesuwało, dzień dla domu był wczoraj, więc dzisiaj był dzień dla KTM-a.
Na pewno jednak nie dzień dla mnie. Niemrawa ta jazda była , z małymi kłopotami i jakimś dziwnymi myślami ( np. podczas pierwszego podjazdu na Marcinkę „ Jakie maratony… przecież kompletnie siły nie masz…”) ale spuśćmy na to zasłonę milczenia.
Spotkaliśmy się pod kościółkiem na Tuchowskiej. Chciałam go nawet obejrzeć, bo Krysia powiedziała, że w środku jest piękny, ale kiedy zbliżyłam się do ogrodzenia i zobaczyłam na ławkach wokół kościoła ludzi, zrezygnowałam. Mój strój mnie powstrzymał.
Spotkanie pod Kościółkiem© lemuriza1972
Skład dzisiejszy rozszerzony: Krysia, Marcin, Staszek, Krzysiek, a pod koniec trasy dołączył jeszcze Dawid czyli Labudu .
Zaczęliśmy podjazdem szutrowym na Marcinkę. Początek nawet w miarę, potem coraz bardziej opadałam z sił.
Rower szwankował.. przerzutki coś niefajnie chodzą. Obawiam się trochę czy to nie również wina haka ( w przypadku tylnej), ale cóż.. trzeba to sprawdzić. Generalnie mordowałam się dzisiaj z nimi.
Kilkaset metrów przed przekaźnikiem zadzwonił mi telefon i to całkowicie wybiło mnie z rytmu. Takie rwane podjazdy nie są dobre. Co prawda jak już wsiadłam na rower, to dość mocno sobie przycisnęłam pod przekaźnik, ale to i tak nie to samo, co ciągła jazda pod górę przez te ok 2 km.
No i potem sobie jedziemy, Krzysiek ma nas poprowadzić na jakiś super nowy podjazd.
Trzeba przyznać – podjazd słuszny, naprawdę konkretny. Najpierw asfaltowa ścianka , a potem długo teren. Bardzo długo .. i to taki, że trzeba było walczyć o utrzymanie się na rowerze. Naprawdę podjazd wart poznania.
Potem już trochę bardziej znane ścieżki. M.in. zjazd , którym jechaliśmy podczas rajdu Sokoła ( tylko wtedy był pełen błota). Zjechaliśmy i okazało się, że zgubił się nam Staszek. Za chwilę zjechał i wtedy doszliśmy do wniosku, że wracamy i podjeżdżamy. No więc znowu trzeba było włożyć dużo sił w tę jazdę.
Staszek zjeżdża© lemuriza1972
Krysia podjeżdża© lemuriza1972
A potem różne ścieżki już bardziej znane ( zjazd z maratonu), ale już podjazd w kierunku Tarnowa nieznany mi ( Krysia mówiła, że ostatni maraton tarnowski tędy prowadził, ale ja nie pamiętam). Słabo znam te akurat okolice. Trzeba będzie jednak zapamiętać te ścieżki, bo fajne.
Powoli robi się ciemno, a mnie rozładowuje się lampka. Ot taki dzień dzisiaj…Ale zaczyna się bajkowy krajobraz.. zachodzi słońce, pięknie widać Tatry, znowu mgły unoszące się na łąkami.
Tylko żal, że nie mam dobrego aparatu, żeby zrobić w tych ciemnościach fajne zdjęcia.
Wracamy przez Skrzyszów i tam chłopaki podkręcają tempo tak, że momentami jedziemy 38 km/h. No nieźle jak na górala i terenowe opony.
Po drodze mała scysja z Panią z Auta, która każe ( nie wiedzieć czemu) jechać nam chodnikiem.
Wjeżdżamy do miasta. Tam jakiś gość wymusza pierwszeństwo na Marcinie i Marcin cudem unika kolizji ( a jedzie na swoim nowym szybkim KTM. Może on trafił na ten szybki egzemplarz?).
W okolicach sądu z podporządkowanej ulicy wyjeżdża dziewczyna na rowerze, na którym wiezie swoją koleżankę. Pyta czy może dołączyć.
Mówię, ze jasne, a ona na to: udanych świąt..
No cóż.. zielone kręcone chyba robi w tym mieście furorę.
Za chwilę dołącza do nas następny gość.
Pyta Labudu czy może z nami jechać, tyle ze nie ma hamulców.
Ma jakiś dziwny rower, ja się nie znam.. jakiś taki do skakania…
Labudu się śmieje, że jeszcze chwila , a zrobiła się z tego masa krytyczna.
Gdzieś tam© lemuriza1972
Marcinka w oddali© lemuriza1972
W Tarnowie© lemuriza1972
W jednym z ostatnich wpisów Sufa sfotografował dla mnie dwie ślunskie Bozie ( bo myśli, że u nich są ładniejsze).
Więc podejmuje wyzwanie i zamierzam kilka z nich sfotografować, a jest ich co nie miara. Jedną mam nawet na osiedlu.
Ślunskie Bozie nie dadzą rady małopolskim. Nasze są ładniejsze i jest ich zdecydowanie więcej. Zwyciężmy.
Chociaż ta dzisiejsza… no cóż..musiał artysta mieć gorszy dzień. Może akurat były imieniny jakiegoś kolegi?
Ale ja jeszcze znajdę takie piękne, najpiękniejsze…
Jedna z wielu w naszej okolicy© lemuriza1972
- DST 49.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:36
- VAVG 18.85km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 5 września 2013
Pozdrowienia dla kota Leona
Piosenka pochodzi z płyty „Opowieści z Ziemi”. Płyty tej miałam przyjemność posłuchać podczas wizyty w domu Prezesa Darka ( Gomola Trans Airco), którą tę płytę, przywieźli wraz z żoną z wakacji w Bieszczadach. Fajne klimaty, prawda?
A mnie dzisiaj ogarnął leń. Miał być rower, już ciuchy leżały przygotowane, a potem coś mi „odbiło” i stwierdziłam, że rower będzie jutro.
Ale , że ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, to posprzątałam zaś cały dom, a potem jeszcze trochę poćwiczyłam.
No i nawet udało mi się śmieci wyrzucić i kiedy tak zmierzałam do śmietnika, a raczej mówiąc po ślunsku , bo ślunska mowa jest u mnie na topie obecnie, hasioka , ujrzałam obok tegoż hasioka wielkie wzgórze żwiru.
Musi być, będziemy mieć Hołda Race na osiedlu. Wieści poszły w świat, teraz wszyscy będą chcieli mieć u siebie takie wyścigi.
Krysia, trzeba te gusła szybko odprawić i biodro wyleczyć, bo się nam znowu szykują Mistrzostwa Wszechświata Drugiego Planu!
No i to by było w zasadzie tyle na dzisiaj. Jeszcze tylko fragment powieści, którą mam przyjemność obecnie czytać ( nominowana do Nagrody Nike tegorocznej „ Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, skądinąd polecam bo i język fajny i historia bardzo ciekawa, a do tego osadzona w realiach miasta Wałbrzych, co co prawda na Dolnym Śląsku leży, ale zawsze to Śląsk, a i jakaś „hołda” niejedna pewnie się tam znajdzie, a już GG na edycję nadchodzącą niejedną fajną hołdę i zjazd z niej Wam pewnie wynajdzie, szkoda, ale nie będzie mnie tam niestety). A cytat będzie, bo…. Bo mi się ten fragment spodobał. Tytułem wstępu zanim cytat nastąpi.
Rzecz o tym, że ktoś podpalił schronisko ze 120 kotami , które wraz z właścicielką , starszą panią, spłonęły w pożarze.
„ Do tej pory nie znaleziono sprawców i ta zbrodnia nie budzi emocji, bo kogo obchodzi stara wariatka i gromada niechcianych zwierząt? „ Smród stamtąd ciągnął” krzywi się mieszkaniec Rusinowej, z którym na zamieszczonym w sieci filmiku rozmawia blond dziennikarka lokalnej telewizji Sandra Pędrak- Pyrzycka. „ Smród ciągł od sierciuchów” Mieszkaniec marszczy nos, ale wygląda na istotę myjącą się o wiele rzadziej niż przeciętny kot”
Z pozdrowieniami dla wszystkich kotów, a zwłaszcza kota Leona.
A tu jeszcze fotorelacja z Wisły:
" i po co ci to kobieto?"© lemuriza1972
Z kamerą wśród Grabczan© lemuriza1972
Ojej, jaka zgraja za mną... trzeba brać nogi za pas© lemuriza1972
Ała.. co za grubodziarnisty beskidzki szuter!© lemuriza1972
Znowu mnie gonią© lemuriza1972
Coś widzę przed sobą© lemuriza1972
... wezmę to z prawej© lemuriza1972
Ciemność widzę© lemuriza1972
Powoli© lemuriza1972
Spokojnie© lemuriza1972
Zmierzamy do celu© lemuriza1972
Tylko kaj ten cel???© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 4 września 2013
Jak dopadła nas dzisiaj Patologia
Dopadła nas dzisiaj Patologia. Bardzo dopadła.
Ot paradoks – można przejechać cały maraton w Beskidach bez jednego wahnięcia na zdjazdach, a można spektakularnie polec w podtarnowskim lesie.
Bywa.
Jednym słowem zasłużyłam dzisiaj znowu na ksywę, którą niegdyś ( po pamiętnym locie na Wale gdzie lądowałam malowniczo, aczkolwiek bez telemarku) przypisał mi Mirek czyli ANGELINA.
Dzisiaj był debiut moich nowych rękawiczek, które wyglądają ( a raczej wyglądały) tak:
Ktoś powie- białe i mało praktyczne jeśli chodzi o mtb, ale przecież jak już działać , to najlepiej w białych rękawiczkach.
Z tymże moje długo bielą nie lśniły, co winą jest ewidentną patologii , która nas dopadła.
Zbiórka dzisiaj przed Bike Brothers o 17.30, ale zanim wyjechaliśmy to było zapewne dużo póżniej, i wziąwszy pod uwagę fakt, że ciemno się już robi dość szybko, czasu na jazdę niewiele mieliśmy.
Zaproponowałam więc Panieńską Górę i Las Milowski, bo wiedziałam, że zdążymy się trochę po lesie pokręcić i jak dobrze pójdzie to „za dnia” z lasu wyjedziemy.
No to szybko w kierunku mostu w Zgłobicach, przez Isep do Wielkiej Wsi i już jesteśmy na niebieskim pieszym i walczymy z Panieńską.
Poległam tym razem na drugim trudniejszym odcinku, który ostatnio udało mi się pokonać. Myślę, że po prostu za mało się dzisiaj starałam. Poległ również Marcin, dała radę Krysia i dał radę Labudu. Widziałam jednak, że Panieńska nie tylko mnie przyspiesza gwałtownie puls.
I tak było fajnie i wesoło. Jechałam pierwsza, bo byłam dzisiaj kierownikiem wycieczki.
Jechałam, zobaczyłam przed sobą wielki PATOL. Inaczej nazwać tego nie można, bo pewnie ze dwa metry miał i składał się z dwóch części.
Ale się nie przestraszyłam ( a szkoda, że nie ), nie okazałam pokory i zostałam posmagana…. Labudu powiedział potem, że gdyby ten patol był suchy, to po prostu by się złamał ( tak też myślałam, że się stanie i przejadę sobie bezpiecznie). Patyk jednak postanowił pokazać mi gdzie moje miejsce ( czyli blisko matki ziemi). Dziwnym zbiegiem okoliczności znowu jechał za mną Marcin, pomimo tego, że dostał już kiedyś zakaz jechania za mną – bo kiedy tak jest, to zawsze coś się dzieje.
Marcin twierdzi, że podbiło mi masakrycznie tylne koło, że gałąż jakby sprężynowała i postawiło rower w pionie.
Może i tak było, ja tam nie wiem. Wiem jedno, że nagle rąbnęłam o matkę ziemię z impetem, zaryłam twarzą w panieńską glebę i podnosiłam się powoli zastanawiając się czy mam wszystkie zęby.
Zęby zostały na swoim miejscu, warga też, aczkolwiek w jednym momencie osięgnęłam to , za co niektóre kobiety płacą wielkie pieniądze. Wargi mam bowiem w tej chwili bardzo pełne. Botokosowe rzecz można.
Nadgarstek też ucierpiał. Jakaś gula na nim urosła, no i bolał przez całą jazdę, ale na szczęście już jest lepiej.
No to się pozbierałam, obejrzałam ( zwłaszcza nowe ubrudzone już rękawiczki ) i pojechaliśmy dalej.
Daleko nie zajechaliśmy, a Labudu zgubił czujnik od licznika. Repecił się tam w krzakach długo, ale w końcu znalazł i pojechaliśmy dalej.
Jakieś 10 minut potem, jadąc za Labudu, znowu zostałam zaatakowana przez dość duży patol i wjechałam w tylne koło Labudu, który nagle się zatrzymał.
Po wyjeździe z Lasu , podziwiając widoki ( Tatry w oddali i zachodzące słonce) spostrzegliśmy, że nie ma Krysi i Marcina. Labudu wrócił po nich, za chwilę przyjechali wszyscy i śmiali się jakby co najmniej w tym lesie po jednym zielonym kręconym wypalili.
Okazało się, ża Labudu powiedział:
Menda, chyba skrzywiła mi przerzutkę
Marcin zapytał: Kto Iza?
Labudu: nie… gałąź…
A potem okazało się, że w lesie nic nie palili tylko Krysia postanowiła wykazać się niesamowitą solidarnością ze mną ( po raz kolejny) i zaliczyła bliskie spotkanie z matką ziemią, aczkolwiek z pewnością nie tak widowiskowe jak moje.
A potem to już powrót w ciemnościach, wśród mgieł unoszących się nad wzgórzami…. Po prostu jesienne klimaty.
Niestety Krysi coś weszło w biodro i ja pewne podejrzenia mam. Ponieważ kolega Sufa ma problemy z biodrem i ponieważ żarliwie się ostatnio modli w intencji Krystyny, boję się, że te modlitwy poszły w trochę złym kierunku, bo jednak modlitw Sufy to ja się obawiam, a może bardziej reakcji Pana Boga na te modlitwy. Tak więc myślę, sobie, że całkiem możliwe, że to co miał w biodrze Sufa weszło teraz w Krysię.
Trzeba będzie chyba jakieś gusła, a może nawet egozorcyzmy odprawić, bo tak być nie może, żeby dziewczyna pedałować nie mogła.
A jak napisałam wczoraj: Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł jest wszędzie...
A generalnie to jesień idzie. Co widać, słychać i czuć.
Ot paradoks – można przejechać cały maraton w Beskidach bez jednego wahnięcia na zdjazdach, a można spektakularnie polec w podtarnowskim lesie.
Bywa.
Jednym słowem zasłużyłam dzisiaj znowu na ksywę, którą niegdyś ( po pamiętnym locie na Wale gdzie lądowałam malowniczo, aczkolwiek bez telemarku) przypisał mi Mirek czyli ANGELINA.
Dzisiaj był debiut moich nowych rękawiczek, które wyglądają ( a raczej wyglądały) tak:
Moje nowe rękawiczki:)© lemuriza1972
Ktoś powie- białe i mało praktyczne jeśli chodzi o mtb, ale przecież jak już działać , to najlepiej w białych rękawiczkach.
Z tymże moje długo bielą nie lśniły, co winą jest ewidentną patologii , która nas dopadła.
Zbiórka dzisiaj przed Bike Brothers o 17.30, ale zanim wyjechaliśmy to było zapewne dużo póżniej, i wziąwszy pod uwagę fakt, że ciemno się już robi dość szybko, czasu na jazdę niewiele mieliśmy.
Zbiórka przed BB© lemuriza1972
Zaproponowałam więc Panieńską Górę i Las Milowski, bo wiedziałam, że zdążymy się trochę po lesie pokręcić i jak dobrze pójdzie to „za dnia” z lasu wyjedziemy.
No to szybko w kierunku mostu w Zgłobicach, przez Isep do Wielkiej Wsi i już jesteśmy na niebieskim pieszym i walczymy z Panieńską.
Poległam tym razem na drugim trudniejszym odcinku, który ostatnio udało mi się pokonać. Myślę, że po prostu za mało się dzisiaj starałam. Poległ również Marcin, dała radę Krysia i dał radę Labudu. Widziałam jednak, że Panieńska nie tylko mnie przyspiesza gwałtownie puls.
I tak było fajnie i wesoło. Jechałam pierwsza, bo byłam dzisiaj kierownikiem wycieczki.
Jechałam, zobaczyłam przed sobą wielki PATOL. Inaczej nazwać tego nie można, bo pewnie ze dwa metry miał i składał się z dwóch części.
Ale się nie przestraszyłam ( a szkoda, że nie ), nie okazałam pokory i zostałam posmagana…. Labudu powiedział potem, że gdyby ten patol był suchy, to po prostu by się złamał ( tak też myślałam, że się stanie i przejadę sobie bezpiecznie). Patyk jednak postanowił pokazać mi gdzie moje miejsce ( czyli blisko matki ziemi). Dziwnym zbiegiem okoliczności znowu jechał za mną Marcin, pomimo tego, że dostał już kiedyś zakaz jechania za mną – bo kiedy tak jest, to zawsze coś się dzieje.
Marcin twierdzi, że podbiło mi masakrycznie tylne koło, że gałąż jakby sprężynowała i postawiło rower w pionie.
Może i tak było, ja tam nie wiem. Wiem jedno, że nagle rąbnęłam o matkę ziemię z impetem, zaryłam twarzą w panieńską glebę i podnosiłam się powoli zastanawiając się czy mam wszystkie zęby.
Zęby zostały na swoim miejscu, warga też, aczkolwiek w jednym momencie osięgnęłam to , za co niektóre kobiety płacą wielkie pieniądze. Wargi mam bowiem w tej chwili bardzo pełne. Botokosowe rzecz można.
Nadgarstek też ucierpiał. Jakaś gula na nim urosła, no i bolał przez całą jazdę, ale na szczęście już jest lepiej.
No to się pozbierałam, obejrzałam ( zwłaszcza nowe ubrudzone już rękawiczki ) i pojechaliśmy dalej.
Daleko nie zajechaliśmy, a Labudu zgubił czujnik od licznika. Repecił się tam w krzakach długo, ale w końcu znalazł i pojechaliśmy dalej.
Jakieś 10 minut potem, jadąc za Labudu, znowu zostałam zaatakowana przez dość duży patol i wjechałam w tylne koło Labudu, który nagle się zatrzymał.
Po wyjeździe z Lasu , podziwiając widoki ( Tatry w oddali i zachodzące słonce) spostrzegliśmy, że nie ma Krysi i Marcina. Labudu wrócił po nich, za chwilę przyjechali wszyscy i śmiali się jakby co najmniej w tym lesie po jednym zielonym kręconym wypalili.
Okazało się, ża Labudu powiedział:
Menda, chyba skrzywiła mi przerzutkę
Marcin zapytał: Kto Iza?
Labudu: nie… gałąź…
A potem okazało się, że w lesie nic nie palili tylko Krysia postanowiła wykazać się niesamowitą solidarnością ze mną ( po raz kolejny) i zaliczyła bliskie spotkanie z matką ziemią, aczkolwiek z pewnością nie tak widowiskowe jak moje.
A potem to już powrót w ciemnościach, wśród mgieł unoszących się nad wzgórzami…. Po prostu jesienne klimaty.
Niestety Krysi coś weszło w biodro i ja pewne podejrzenia mam. Ponieważ kolega Sufa ma problemy z biodrem i ponieważ żarliwie się ostatnio modli w intencji Krystyny, boję się, że te modlitwy poszły w trochę złym kierunku, bo jednak modlitw Sufy to ja się obawiam, a może bardziej reakcji Pana Boga na te modlitwy. Tak więc myślę, sobie, że całkiem możliwe, że to co miał w biodrze Sufa weszło teraz w Krysię.
Trzeba będzie chyba jakieś gusła, a może nawet egozorcyzmy odprawić, bo tak być nie może, żeby dziewczyna pedałować nie mogła.
A jak napisałam wczoraj: Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł jest wszędzie...
Z Sufą na Hołda Race© lemuriza1972
Się coś ociągają:)© lemuriza1972
W Lesie Milowskim© lemuriza1972
Na Panieńskiej Górze© lemuriza1972
Mgła nad terenami wroga© lemuriza1972
Jeszcze trochę widoczków© lemuriza1972
Marcin, Krysia i Labudu© lemuriza1972
Zachód słońca© lemuriza1972
Tatry w oddali© lemuriza1972
A generalnie to jesień idzie. Co widać, słychać i czuć.
Jesień idzie© lemuriza1972
- DST 48.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:28
- VAVG 19.46km/h
- Aktywność Jazda na rowerze