Czwartek, 21 stycznia 2016
Patriotyzm
Dużo się mówi ostatnio o patriotyzmie.
Patrzę, obserwuję, czytam i widzę coraz więcej jakiegoś skrzywionego patriotyzmu. Też go widzicie?
Całkiem niedawno kibicie pojechali na Pielgrzymkę na Jasną Górę. Ot, dla mnie pewien dysonans, bo tutaj kościół, modlitwa, a na stadionie przekleństwa i.. rasizm (tak, tak słyszałam na własne uszy nie raz i nie dwa, bo na stadionach bywałam i bywam) oraz zerowa miłość do bliźniego z innego (wrogiego) klubu.
Oj, gdyby to był tylko brak miłości, to jeszcze pół biedy, to często jest nienawiść. Nienawiść przez duże N. Nienawiść prowadzącego czasem i do NAJGORSZEGO.
I ci kibice podczas tejże pielgrzymki wygłaszają różne postulaty i adresują je do rządu.
Kibice postulowali o różne rzeczy. M.in. o to żeby w szkołach przywrócono listę lektur opartą na polskich dziełach patriotycznych m.in. Sienkiewiczu. To mnie nieco rozbawiło, wobec różnych rasistowskich okrzyków, które miałam okazję słyszeć na stadionach. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Czy Sienkiewicz wielkim pisarzem był, nie mnie rozstrzygać. Ja nie wielbię i nie wielbiłam. Lubiłam nieco jako dziecko. „W pustyni i w puszczy”, „Krzyżaków”, „Pana Wołodyjowskiego”. Reszty nie. Męczył mnie sienkiewiczowski styl. Po prostu. Tak już jest z literaturą. Jedną się wielbi, innej nie. Wielbiłam Prusa na ten przykład.
„Prawdopodobnymi przodkami męskiej linii rodu Sienkiewiczów byli Tatarzy litewscy służący w wojsku polskim. Protoplastą miał być Piotr Oszyk Sienkiewicz, herbu Łabędź. Pewna jest tożsamość pradziadka Michała, który przeszedł z islamu na chrześcijaństwo w 1775r., co pozwoliło mu uzyskać szlachectwo. Jego syn Józef, dziadek Sienkiewicza, był oficerem napoleońskim, a jeden z jego trzech synów, również Józef był ojcem pisarza. Strony rodzine to Puszcza Kozienicka, gdzie dziadek był nadleśniczym, a ojciec drobnym dzierżawcą wsi Grotki. Syn jako „słoik” pędził w stolicy żywot prekariusza, zaanagażował się w ówczesne lewactwo, czyli pozytywizm, wyjechał do Ameryki, skąd wrócił jako król reportażu („Listy z podróży do Ameryki”), przerzucił się na powieści i dostał za nie Nobla. Kto wie, może prawnuk jednego z tych, co przypłynęli na Lampedusę, napisze nam nową Trylogię?”
(za Roman Koziołek , Polityka nr 1/2 2016).
Ha Lampedusa, to ta wyspa, na który przypływają uchodźcy. Tak dla przypomnienia.
Patriotyzm… to nie tylko śpiewanie hymnu, szalik biało-czerwony na meczu, to nie tylko koszulka z symbolem Polski Walczącej. To jest słowo pochodzące od słowa patria czyli ojczyzna, generalnie ma oznaczać umiłowanie, szacunek do własnej ojczyzny. Czy szacunek do własnej ojczyzny nie powinien się wyrażać przede wszystkim w takich codziennych postawach, a nie opierać tylko na SŁOWACH i patosie?
Tak sobie czasem patrzę jak ci patrioci.. wyrzucają z aut swoich samochodów śmieci, jak niszczą dobro wspólne (ot choćby kibice wyrywający krzesełka na stadionie)….a ojczyzna to przecież nie tylko słowo zawieszone w próżni.
To ta ulica na którą lecą te śmieci, to ten stadion, to ten las do którego wywodzi się śmieci z własnego podwórka, te te maratonowe trasy na ktore niestety drodzy kolarzyści czasem wyrzucacie śmieci.
I kiedy widzę takie obrazki, to myślę sobie: patrioci…. Mocni w gębie.
Basen. Przyjemnie i miło. Sama na torze.
Patrzę, obserwuję, czytam i widzę coraz więcej jakiegoś skrzywionego patriotyzmu. Też go widzicie?
Całkiem niedawno kibicie pojechali na Pielgrzymkę na Jasną Górę. Ot, dla mnie pewien dysonans, bo tutaj kościół, modlitwa, a na stadionie przekleństwa i.. rasizm (tak, tak słyszałam na własne uszy nie raz i nie dwa, bo na stadionach bywałam i bywam) oraz zerowa miłość do bliźniego z innego (wrogiego) klubu.
Oj, gdyby to był tylko brak miłości, to jeszcze pół biedy, to często jest nienawiść. Nienawiść przez duże N. Nienawiść prowadzącego czasem i do NAJGORSZEGO.
I ci kibice podczas tejże pielgrzymki wygłaszają różne postulaty i adresują je do rządu.
Kibice postulowali o różne rzeczy. M.in. o to żeby w szkołach przywrócono listę lektur opartą na polskich dziełach patriotycznych m.in. Sienkiewiczu. To mnie nieco rozbawiło, wobec różnych rasistowskich okrzyków, które miałam okazję słyszeć na stadionach. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Czy Sienkiewicz wielkim pisarzem był, nie mnie rozstrzygać. Ja nie wielbię i nie wielbiłam. Lubiłam nieco jako dziecko. „W pustyni i w puszczy”, „Krzyżaków”, „Pana Wołodyjowskiego”. Reszty nie. Męczył mnie sienkiewiczowski styl. Po prostu. Tak już jest z literaturą. Jedną się wielbi, innej nie. Wielbiłam Prusa na ten przykład.
„Prawdopodobnymi przodkami męskiej linii rodu Sienkiewiczów byli Tatarzy litewscy służący w wojsku polskim. Protoplastą miał być Piotr Oszyk Sienkiewicz, herbu Łabędź. Pewna jest tożsamość pradziadka Michała, który przeszedł z islamu na chrześcijaństwo w 1775r., co pozwoliło mu uzyskać szlachectwo. Jego syn Józef, dziadek Sienkiewicza, był oficerem napoleońskim, a jeden z jego trzech synów, również Józef był ojcem pisarza. Strony rodzine to Puszcza Kozienicka, gdzie dziadek był nadleśniczym, a ojciec drobnym dzierżawcą wsi Grotki. Syn jako „słoik” pędził w stolicy żywot prekariusza, zaanagażował się w ówczesne lewactwo, czyli pozytywizm, wyjechał do Ameryki, skąd wrócił jako król reportażu („Listy z podróży do Ameryki”), przerzucił się na powieści i dostał za nie Nobla. Kto wie, może prawnuk jednego z tych, co przypłynęli na Lampedusę, napisze nam nową Trylogię?”
(za Roman Koziołek , Polityka nr 1/2 2016).
Ha Lampedusa, to ta wyspa, na który przypływają uchodźcy. Tak dla przypomnienia.
Patriotyzm… to nie tylko śpiewanie hymnu, szalik biało-czerwony na meczu, to nie tylko koszulka z symbolem Polski Walczącej. To jest słowo pochodzące od słowa patria czyli ojczyzna, generalnie ma oznaczać umiłowanie, szacunek do własnej ojczyzny. Czy szacunek do własnej ojczyzny nie powinien się wyrażać przede wszystkim w takich codziennych postawach, a nie opierać tylko na SŁOWACH i patosie?
Tak sobie czasem patrzę jak ci patrioci.. wyrzucają z aut swoich samochodów śmieci, jak niszczą dobro wspólne (ot choćby kibice wyrywający krzesełka na stadionie)….a ojczyzna to przecież nie tylko słowo zawieszone w próżni.
To ta ulica na którą lecą te śmieci, to ten stadion, to ten las do którego wywodzi się śmieci z własnego podwórka, te te maratonowe trasy na ktore niestety drodzy kolarzyści czasem wyrzucacie śmieci.
I kiedy widzę takie obrazki, to myślę sobie: patrioci…. Mocni w gębie.
Basen. Przyjemnie i miło. Sama na torze.
- Aktywność Pływanie
Wtorek, 19 stycznia 2016
Bieganie (17)
Taka bardzo miła, przyjemna piosenka z udziałem Janusza Gajosa. Warto posłuchać.
Tak sobie mogłam na tę melodię śpiewać dzisiaj: bieganie, bieganie, bieganie…
Pobiegałam trochę. Mało było sportu ostatnio (weekend w Mielcu), wczoraj trochę ćwiczeń, więc dzisiaj chciałam coś więcej zrobić.
Pobiegłam na Wembley, bo miałam ochotę po śniegu pobiegać, ale śniegu mało (a np. w Radłowie i Niwce napadało dzisiaj 5 cm śniegu, opowiadała mi koleżanka, że jechała do pracy w wielkich korkach bo bardzo padało i dojechała do Wierzchosławic, a tam nagle… zero padającego śniegu. Niesprawiedliwie!:) Mam nadzieję, że jeszcze się doczekamy).
Cięzko mi się dzisiaj biegało, chyba po tych wczorajszych ćwiczeniach.
No, ale za to jaki mecz był wieczorem.
Taki obrazek wisi u mnie na lodówce od ubiegłego roku. W ramach uznania i motywacji do życia i treningu. Słusznie?:)
Mistrzowie:) © Iza
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 14 stycznia 2016
Delete
Czyż nie jest cudowna w tej cudownej piosence?
Uwielbiam ją od koncertu w Tarnowie i marzę o następnym... kiedyś.
A jeśli już o koncertach mowa, to marzenie mam o którym kiedyś pisałam – koncert Stinga. I wypadałoby mi się pospieszyć, bo ciągle myślę o tym, że i Sting niemłody już i ja niemłoda, więc możemy nie zdążyć się spotkać.
No i dowiedziałam się, że znowu będzie w Polsce (bywa dość często). Tym razem w Sopocie.
„Wspaniale – pomyślałam- Pendlino jeździ z Tarnowa do Gdyni, to pojadę, a co!”.
No i…no i ceny biletów na tenże koncert położyły mnie na łopatki. Razem z Pendolino i noclegiem to byłaby całkiem spora suma, bowiem najtańszy bilet na chwilę obecną to jedyne 750 zł.
Jak to śpiewają Magda Umer z Andrzejem Poniedzielskim: „poczułam delete dla moich marzeń”.
Mam jednak nadzieję, że to „delete” chwilowe. Tegoroczne. Może Sting przyjedzie jeszcze kiedyś i załapię się na tańsze bilety. Więc przerwa w marzeniach (ale tylko przerwa).
Bieganie dzisiaj, po dosyć długiej przerwie. Oj muszę się wziąć za siebie. Stosunkowo mało sportu w ostatnich dniach. Jakieś tam drobne ćwiczenia i to wszystko. Za mało!
Uwielbiam ją od koncertu w Tarnowie i marzę o następnym... kiedyś.
A jeśli już o koncertach mowa, to marzenie mam o którym kiedyś pisałam – koncert Stinga. I wypadałoby mi się pospieszyć, bo ciągle myślę o tym, że i Sting niemłody już i ja niemłoda, więc możemy nie zdążyć się spotkać.
No i dowiedziałam się, że znowu będzie w Polsce (bywa dość często). Tym razem w Sopocie.
„Wspaniale – pomyślałam- Pendlino jeździ z Tarnowa do Gdyni, to pojadę, a co!”.
No i…no i ceny biletów na tenże koncert położyły mnie na łopatki. Razem z Pendolino i noclegiem to byłaby całkiem spora suma, bowiem najtańszy bilet na chwilę obecną to jedyne 750 zł.
Jak to śpiewają Magda Umer z Andrzejem Poniedzielskim: „poczułam delete dla moich marzeń”.
Mam jednak nadzieję, że to „delete” chwilowe. Tegoroczne. Może Sting przyjedzie jeszcze kiedyś i załapię się na tańsze bilety. Więc przerwa w marzeniach (ale tylko przerwa).
Bieganie dzisiaj, po dosyć długiej przerwie. Oj muszę się wziąć za siebie. Stosunkowo mało sportu w ostatnich dniach. Jakieś tam drobne ćwiczenia i to wszystko. Za mało!
- Aktywność Bieganie
Sobota, 9 stycznia 2016
Eliaszówka
Bo są takie chwile w życiu, kiedy pozornie nie dzieje się nic, a dzieje się tak dużo, że chce się krzyczeć, fruwać.
Z radości. Ze szczęścia.
" Idę stokiem pagórka zazielenionego,
Trawa, kwiatuszki w trawie jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące....
…
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego,
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieku wieków i amen,
A w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila
Jedna z tych ziemskich chwil proszonych, żeby trwały”.
W. Szymborska „Chwila”
Kosarzyska-Eliaszówka-Obidza-Kosarzyska
Chyba dawno nie czułam się w górach TAK i nie czułam tego TAK, jak pisze o tym Szymborska.
Oczy chciały jak najwięcej i jak najwięcej zobaczyć, pamięć chciała jak najwięcej zapamiętać, żeby chwila trwała, ciało chciało iść i iść… żeby przed oczami odsłaniały się coraz to nowe widoki.
Majestat gór odczuwalny.
Chociaż góry niewielkie. Cóż z tego, kiedy dające tyle energii, kiedy dystansujące od tego co na dole! I ta cisza i ten spokój, bez potrzeby rywalizacji, gnania przed siebie, zdobywania szczytów.
Przyjemność. Czysta przyjemność.
Powiedziałam w pewnej chwili do Pani Krystyny:
- Jak pięknie… jaka cisza…
- Tylko jakiś jeden drze ryja – odpowiedziała pani Krystyna (spieszę donieść, że cytowała jakiegoś kolegę, bo ona zazwyczaj tak brzydko nie mówi – no chyba, że ktoś wybitnie sobie zasłuży to wtedy zdolna jest.. zbesztać, no i o jakims spiewającym ptasysku mówiła).
- Ale jak pięknie drze ryja…- odpowiedziałam.
Taka okazja się trafiła jechać do Kosarzysk, więc postanowiłyśmy zrobić sobie małą wycieczkę. Nie chciałam po raz kolejny iść do Jaworek (bo tę trasę robiłam już kilka razy na nogach i na rowerze). Wymyśliłam więc Eliaszówkę. I dobrze, bo widoki to były TAKIE widoki, które kazały się zatrzymywać i patrzeć i patrzeć i patrzeć, a kiedy dotarłam do wierzchołka wieży widokowej na Eliaszówce, krzyknęłam głośno. Krzyknęłam, ponieważ zobaczyłam Tatry.
Niesamowicie przyjemny dzień!!! (no i dobry żurek w Bacówce nad Obidzą).
Zdjęcie w stylu Pana Adama © Iza
Niebieski szlak pieszy od Kosarzysk na Eliaszówkę © Iza
„No nie wstydź się tak” – może mogła powiedzieć pani Krystyna.
Zawstydzona © Iza
„Kiedy ja jestem nieśmiała” – mogłam odrzec ja.
Odwstydzona © Iza
Sztuka ludowa © Iza
Ruda na szlaku © Iza
Tatry z wieży widokowej na Eliaszówce © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Widok z wieży 2 © Iza
© Iza
Turystyki dwie © Iza
Ruda usłyszała orła głos © Iza
Widok z wieży 4 © Iza
Turystyki dwie ujęcie drugie © Iza
Takie cuda na koniec © Iza
Z radości. Ze szczęścia.
" Idę stokiem pagórka zazielenionego,
Trawa, kwiatuszki w trawie jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące....
…
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego,
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieku wieków i amen,
A w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila
Jedna z tych ziemskich chwil proszonych, żeby trwały”.
W. Szymborska „Chwila”
Kosarzyska-Eliaszówka-Obidza-Kosarzyska
Chyba dawno nie czułam się w górach TAK i nie czułam tego TAK, jak pisze o tym Szymborska.
Oczy chciały jak najwięcej i jak najwięcej zobaczyć, pamięć chciała jak najwięcej zapamiętać, żeby chwila trwała, ciało chciało iść i iść… żeby przed oczami odsłaniały się coraz to nowe widoki.
Majestat gór odczuwalny.
Chociaż góry niewielkie. Cóż z tego, kiedy dające tyle energii, kiedy dystansujące od tego co na dole! I ta cisza i ten spokój, bez potrzeby rywalizacji, gnania przed siebie, zdobywania szczytów.
Przyjemność. Czysta przyjemność.
Powiedziałam w pewnej chwili do Pani Krystyny:
- Jak pięknie… jaka cisza…
- Tylko jakiś jeden drze ryja – odpowiedziała pani Krystyna (spieszę donieść, że cytowała jakiegoś kolegę, bo ona zazwyczaj tak brzydko nie mówi – no chyba, że ktoś wybitnie sobie zasłuży to wtedy zdolna jest.. zbesztać, no i o jakims spiewającym ptasysku mówiła).
- Ale jak pięknie drze ryja…- odpowiedziałam.
Taka okazja się trafiła jechać do Kosarzysk, więc postanowiłyśmy zrobić sobie małą wycieczkę. Nie chciałam po raz kolejny iść do Jaworek (bo tę trasę robiłam już kilka razy na nogach i na rowerze). Wymyśliłam więc Eliaszówkę. I dobrze, bo widoki to były TAKIE widoki, które kazały się zatrzymywać i patrzeć i patrzeć i patrzeć, a kiedy dotarłam do wierzchołka wieży widokowej na Eliaszówce, krzyknęłam głośno. Krzyknęłam, ponieważ zobaczyłam Tatry.
Niesamowicie przyjemny dzień!!! (no i dobry żurek w Bacówce nad Obidzą).
Zdjęcie w stylu Pana Adama © Iza
Niebieski szlak pieszy od Kosarzysk na Eliaszówkę © Iza
„No nie wstydź się tak” – może mogła powiedzieć pani Krystyna.
Zawstydzona © Iza
„Kiedy ja jestem nieśmiała” – mogłam odrzec ja.
Odwstydzona © Iza
Sztuka ludowa © Iza
Ruda na szlaku © Iza
Tatry z wieży widokowej na Eliaszówce © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Widok z wieży 2 © Iza
© Iza
Turystyki dwie © Iza
Ruda usłyszała orła głos © Iza
Widok z wieży 4 © Iza
Turystyki dwie ujęcie drugie © Iza
Takie cuda na koniec © Iza
- Aktywność Wędrówka
Czwartek, 7 stycznia 2016
Basen
„Niedobre urządzenie właściwie z tym życiem. Pierwsze trzydzieści lat zużywa człowiek na dojrzewanie i strzelanie „byków”, a drugie trzydzieści na łatanie, zalepianie, naprawianie, zadośćuczynienie, zakopywanie, zadeptywanie, wygładzanie, wybawianie, wreszcie wyłabudywanie się z tychże błędów. Kiedyż właściwie więc czas na życie? Na zastanowienie się nad cudowną astronomią, bakteriologią, fizyką, metafizyką zjawisk? Kiedyż czas na istotne przeżycia, jak sformowanie własnej myśli filozoficznej, rozwój dzieci, na miłośź, na ciekawe podróże i zapoznanie się sympatyczne z naszymi kolorowymi braćmi, na wzniesienie się ponad codzienne, nieznośne drobne sprawy, na uwielbienie Przyrody?”.
Z. Stryjeńska (cytat pochodzi z książki Andżeliki Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali”)
Basen dzisiaj.
Przyjemnie bo przez dużą część czasu – sama na torze.
- Aktywność Pływanie
Środa, 6 stycznia 2016
Sukces kulinarny - bieganie (16)
Po zjedzeniu pysznej pizzy sylwestrowej u Pani Krystyny, postanowiłam, że sama spróbuję.
Pizza wyszła pyszna i jestem z siebie bardzo dumna.
Chwalę się więc.
Sukces kulinarny:) © Iza
Mirek kończy bieg © Iza
Chwalę się więc.
Sukces kulinarny:) © Iza
Było trochę obaw, ponieważ zasadniczo nie używam typowej mąki pszennej. Bałam się jednak pierwszy raz tak eksperymentować, więc wymieszałam orkiszową ze zwykłą pszenną (następnym razem zrobię z samego orkiszu). Ciasto wyszło bardzo dobre, cienkie i chrupiące.
No, ale żeby zjeść pizzę to najpierw trzeba było sobie na nią zasłużyć. Mirek jechał do lasu na bieganie, więc „zabrałam się” razem z nim.
Cieszyłam się, bo :
- bieganie po śniegu,
-bieganie w świetle dziennym,
-bieganie po lesie.
I co? I nic. Kicha. Dzisiaj to była katastrofa. Chyba zjadłam za słabe śniadanie, bo biegało mi się fatalnie. Czułam się po prostu zmęczona, bez sił, jakby mi prąd odcięło. A może po prostu nie powinnam biegać dzień po dniu. No nic, poprawka w sobotę.
W Lesie Radłowskim © Iza
No, ale żeby zjeść pizzę to najpierw trzeba było sobie na nią zasłużyć. Mirek jechał do lasu na bieganie, więc „zabrałam się” razem z nim.
Cieszyłam się, bo :
- bieganie po śniegu,
-bieganie w świetle dziennym,
-bieganie po lesie.
I co? I nic. Kicha. Dzisiaj to była katastrofa. Chyba zjadłam za słabe śniadanie, bo biegało mi się fatalnie. Czułam się po prostu zmęczona, bez sił, jakby mi prąd odcięło. A może po prostu nie powinnam biegać dzień po dniu. No nic, poprawka w sobotę.
Mirek kończy bieg © Iza
- Aktywność Bieganie
Wtorek, 5 stycznia 2016
Bieganie (15)
No i nareszcie… JEST!!!
Na całej połaci.. śnieg:) © Iza
Wspomnienia z dzieciństwa © Iza
Na całej połaci.. śnieg:) © Iza
Poszłam więc biegać, bo od jakichś dwóch miesięcy marzyłam o bieganiu po śniegu. Zrobiłam kilka kółek wkoło „Wembley”, potem pobiegłam na pocztę po przesyłkę.
Moja znajoma wróciła z Tajlandii. Kolory, kolory, kolory.
Napisała dzisiaj:
„ Dziś poszłam do sklepiku i pomyslałam ludzie szarzy,. rozdrażnieni bez uśmiechu, zapalic zapałkę i wszystko wybuchnie”.
Wczoraj widziałam taką akcję w autobusie. Jedna pani miała pretensję do kierowcy o podobno jakąś tam sytuację, która nie wiadomo kiedy miała miejsce (że to niby kierowca nie zaczekał na jej męża i odjechał). Krzyczała jak opętana. Zapalić i wybuchnie. Fakt.
Zofia Stryjeńska pisała w swoim dzienniku:
"Nasze życie jest okropnie szare. Nawet taksówki w mieście są szare. Ubrania wasze, was, nieszczęsnych mężczyzn, to parodia bawry. Szarość! Szarość! Szarość!"
(cytat pochodzi z książki „Stryjeńska. Diabli nadali. Andżeliki Kuźniak). Niewiele się zmieniło od czasów przedwojennych. No… tyle, ze pasteloza jest i czasem ktoś coś kolorowego na siebie ubierze.
Ja bez kolorów żyć nie mogę, bo dość szarości na zewnątrz. Może mam duszę azjatycką?:).
Dzisiaj takie zdjęcie przysłała mi moja siostra. Zapytałam: że niby do mnie podobna?
- tak – odpowiedziała.
(niestety nie posiadam w domu zdjęcia na którym podobieństwo jest rzeczywiście łudzące – te same pełne policzki, na tym jestem już nieco starsza i smuklejsza:)).
Taka mała Azjatka:) © Iza
Moja znajoma wróciła z Tajlandii. Kolory, kolory, kolory.
Napisała dzisiaj:
„ Dziś poszłam do sklepiku i pomyslałam ludzie szarzy,. rozdrażnieni bez uśmiechu, zapalic zapałkę i wszystko wybuchnie”.
Wczoraj widziałam taką akcję w autobusie. Jedna pani miała pretensję do kierowcy o podobno jakąś tam sytuację, która nie wiadomo kiedy miała miejsce (że to niby kierowca nie zaczekał na jej męża i odjechał). Krzyczała jak opętana. Zapalić i wybuchnie. Fakt.
Zofia Stryjeńska pisała w swoim dzienniku:
"Nasze życie jest okropnie szare. Nawet taksówki w mieście są szare. Ubrania wasze, was, nieszczęsnych mężczyzn, to parodia bawry. Szarość! Szarość! Szarość!"
(cytat pochodzi z książki „Stryjeńska. Diabli nadali. Andżeliki Kuźniak). Niewiele się zmieniło od czasów przedwojennych. No… tyle, ze pasteloza jest i czasem ktoś coś kolorowego na siebie ubierze.
Ja bez kolorów żyć nie mogę, bo dość szarości na zewnątrz. Może mam duszę azjatycką?:).
Dzisiaj takie zdjęcie przysłała mi moja siostra. Zapytałam: że niby do mnie podobna?
- tak – odpowiedziała.
(niestety nie posiadam w domu zdjęcia na którym podobieństwo jest rzeczywiście łudzące – te same pełne policzki, na tym jestem już nieco starsza i smuklejsza:)).
Wspomnienia z dzieciństwa © Iza
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 4 stycznia 2016
Jak Szczurek wybrał się na żurek:).
Taka przynęta …
Widok na Tatry ze szczytu Turbacza © Iza
Mirek zapragnął zjeść żurek, to poszliśmy do schroniska na Turbaczu.
No dobra, to ja marzyłam o żurku. Kiedy tak jechaliśmy sobie i Mirek mówił gdzie mniej więcej pójdziemy, i że po którejś tam godzinie dotrzemy do schroniska na Turbaczu, wykrzyknęłam radośnie:
- O tak, świetnie, marzę o żurku!
Popatrzył na mnie zdziwiony i powiedział:
- Ha, no to nieźle sobie to wymyśliłaś, w taki mróz na żurek na Turbacz…
Prawda jest jeszcze inna:). Pomysł na wyjazd w góry w tym terminie, wpadł mi do głowy w Wigilię. Złożyłam Mirkowi propozycję, zgodził się, wczoraj napisał, że jedziemy na Turbacz.
Pomyślałam: no to fajnie, bo ja tam nie byłam i myślałam właśnie o tym żeby pojechać właśnie tam.
Tzn. to, że tam mnie nie było to jest półprawda, ponieważ byłam tam, a jakby mnie nie było.
Był 2010 rok, słynny deszczowo-błotny sezon maratonowy, który na zawsze już w mej pamięci:) (i pewnie nie tylko mojej) - Maraton w Rabce – błoto, zimno, deszcz i Turbacz, na który wjeżdżaliśmy.
Mgła jednak była taka, widoczność zerowa, że ja nie wiem właściwie kiedy przejechałam obok schroniska. Nie było go widać.
Wstaję o 6.00 rano na termometrze – 20 stopni, hm.. nie zachęca to do wyjścia. Myślę jednak: ale przecież dzisiaj ma świecić słońce, a że nie jedzie z nami Pani Krystyna:) to mamy jak w banku, że będzie ładna pogoda. Przecież w Tatrach wytrzymywałam przy dużo gorszej pogodzie, wietrze, zamieci itd.
W Kasinie Wielkiej bar "Złota Justyna" © Iza
Wysiadam z auta: rześko – jak mawia Mirek, ale ponieważ Mirek wymyślił jakieś dojście na skróty do szlaku (jak to Mirek, nic nie może być łatwo, prosto i do celu), więc łoimy od razu bardzo ostro pod górę. Robi mi się… gorąco, rozpinam kurtkę.
Początek szlaku © Iza
Idę do góry, po jakimś czasie odwracam się i już wiem, że będzie ok.
Są widoki. Jest pięknie. No to sobie idziemy. Mirek jak zwykle na przodzie, ja się za nim wlokę, chociaż i tak wydaje mi się, ze d dość dobrze mi się szło, bez jakichś kryzysów. No, ale też trasa do specjalnie trudnych nie należała, co tutaj dużo mówić. Można by nawet powiedzieć lajtowa wycieczka, gdzieś ok. 4 godzin nam wyszło razem.
href="http://photo.bikestats.eu/zdjecie/602863/bohaterowie-wyprawy-po-zurek" title="Bohaterowie wyprawy po żurek">
Bohaterowie wyprawy po żurek © Iza
Widok z góry © Iza
Widok po drodze © Iza
Jaki klimat... taki śnieg.
Sztucny śnieg © Iza
Moc błękitu © Iza
A tutaj znalazło się trochę prawdziwego śniegu.
Prawdziwy śnieg © Iza
Dochodzimy coraz bliżej szczytu i zaczynają się cudowne widoki. Babia Góra, Tatry.
Babia Góra © Iza
Co ja tutaj będę pisać.. no zapiera dech w piersiach.. zwyczajnie…..
Tatry © Iza
I jeszcze raz Tatry © Iza
A potem schronisko.
Widok na Tatry spod schroniska © Iza
Z niepokojem spoglądam na menu czy aby jest żurek. Jest!
Jest i wymarzony żurek © Iza
Mirek coś zaczyna mówić o kwaśnicy, a ja protestuję:
- Nie możesz jeść kwaśnicy! Musi być żurek, bo ja przecież już wymyśliłam tytuł na bloga!
Mirek pokornie zamawia żurek.
Tak się kreuje rzeczywistość!:).
A potem już sobie schodzimy, rozmawiając na tematy różne. Trzeba przyznać, ze ostatnio rzeczywistość dostarcza wielu tematów do rozmów.
Po drodze © Iza
Dobry dzień, bardzo dobry dzień.
P.S.
A dzisiaj mocno rozochocona po wczorajszym, ugotowałam.... żurek:).
Widok na Tatry ze szczytu Turbacza © Iza
Mirek zapragnął zjeść żurek, to poszliśmy do schroniska na Turbaczu.
No dobra, to ja marzyłam o żurku. Kiedy tak jechaliśmy sobie i Mirek mówił gdzie mniej więcej pójdziemy, i że po którejś tam godzinie dotrzemy do schroniska na Turbaczu, wykrzyknęłam radośnie:
- O tak, świetnie, marzę o żurku!
Popatrzył na mnie zdziwiony i powiedział:
- Ha, no to nieźle sobie to wymyśliłaś, w taki mróz na żurek na Turbacz…
Prawda jest jeszcze inna:). Pomysł na wyjazd w góry w tym terminie, wpadł mi do głowy w Wigilię. Złożyłam Mirkowi propozycję, zgodził się, wczoraj napisał, że jedziemy na Turbacz.
Pomyślałam: no to fajnie, bo ja tam nie byłam i myślałam właśnie o tym żeby pojechać właśnie tam.
Tzn. to, że tam mnie nie było to jest półprawda, ponieważ byłam tam, a jakby mnie nie było.
Był 2010 rok, słynny deszczowo-błotny sezon maratonowy, który na zawsze już w mej pamięci:) (i pewnie nie tylko mojej) - Maraton w Rabce – błoto, zimno, deszcz i Turbacz, na który wjeżdżaliśmy.
Mgła jednak była taka, widoczność zerowa, że ja nie wiem właściwie kiedy przejechałam obok schroniska. Nie było go widać.
Wstaję o 6.00 rano na termometrze – 20 stopni, hm.. nie zachęca to do wyjścia. Myślę jednak: ale przecież dzisiaj ma świecić słońce, a że nie jedzie z nami Pani Krystyna:) to mamy jak w banku, że będzie ładna pogoda. Przecież w Tatrach wytrzymywałam przy dużo gorszej pogodzie, wietrze, zamieci itd.
W Kasinie Wielkiej bar "Złota Justyna" © Iza
Wysiadam z auta: rześko – jak mawia Mirek, ale ponieważ Mirek wymyślił jakieś dojście na skróty do szlaku (jak to Mirek, nic nie może być łatwo, prosto i do celu), więc łoimy od razu bardzo ostro pod górę. Robi mi się… gorąco, rozpinam kurtkę.
Początek szlaku © Iza
Idę do góry, po jakimś czasie odwracam się i już wiem, że będzie ok.
Są widoki. Jest pięknie. No to sobie idziemy. Mirek jak zwykle na przodzie, ja się za nim wlokę, chociaż i tak wydaje mi się, ze d dość dobrze mi się szło, bez jakichś kryzysów. No, ale też trasa do specjalnie trudnych nie należała, co tutaj dużo mówić. Można by nawet powiedzieć lajtowa wycieczka, gdzieś ok. 4 godzin nam wyszło razem.
href="http://photo.bikestats.eu/zdjecie/602863/bohaterowie-wyprawy-po-zurek" title="Bohaterowie wyprawy po żurek">
Bohaterowie wyprawy po żurek © Iza
Widok z góry © Iza
Widok po drodze © Iza
Jaki klimat... taki śnieg.
Sztucny śnieg © Iza
Moc błękitu © Iza
A tutaj znalazło się trochę prawdziwego śniegu.
Prawdziwy śnieg © Iza
Dochodzimy coraz bliżej szczytu i zaczynają się cudowne widoki. Babia Góra, Tatry.
Babia Góra © Iza
Co ja tutaj będę pisać.. no zapiera dech w piersiach.. zwyczajnie…..
Tatry © Iza
I jeszcze raz Tatry © Iza
A potem schronisko.
Widok na Tatry spod schroniska © Iza
Z niepokojem spoglądam na menu czy aby jest żurek. Jest!
Jest i wymarzony żurek © Iza
Mirek coś zaczyna mówić o kwaśnicy, a ja protestuję:
- Nie możesz jeść kwaśnicy! Musi być żurek, bo ja przecież już wymyśliłam tytuł na bloga!
Mirek pokornie zamawia żurek.
Tak się kreuje rzeczywistość!:).
A potem już sobie schodzimy, rozmawiając na tematy różne. Trzeba przyznać, ze ostatnio rzeczywistość dostarcza wielu tematów do rozmów.
Po drodze © Iza
Dobry dzień, bardzo dobry dzień.
P.S.
A dzisiaj mocno rozochocona po wczorajszym, ugotowałam.... żurek:).
- Aktywność Chodzenie
Sobota, 2 stycznia 2016
Podsumowanie roku
Rodacy!
Róbmy swoje!
A Ty, Widzu, brawo bij!
Róbmy swoje!
A Ty zdrowie nasze pij!
Niejedną jeszcze paranoję
Przetrzymać przyjdzie- robiąc swoje!
Kochani,
Róbmy swoje!
Róbmy swoje! Żeby było na co wyjść!
No to skończył się nam rok 2015r.
Zawsze robiłam sobie małe lub większe podsumowania, tak więc i tym razem postanowiłam zrobić, chociaż na pewno nie będzie tak obszerne i szczegółowe jak zwykle (jeśli chodzi o ten wymiar sportowy).
Dlaczego? Bo przestało to mieć dla mnie aż takie znaczenie (w sensie wyników), zeszło na dalszy plan po prostu.
Zaczniemy Podsumowanie od sportu, bo to w końcu blog sportowy, więc tak zapewne należałoby:).
Nie spodziewałam się wiele po tym sezonie, ba wątpiłam nawet czy uda mi się zrobić generalkę. Udało się, ale… ale pomimo tego, że zdaję sobie sprawę, że chociaż kosztowało mnie jej zrobienie dużo więcej wysiłku niż zwykle, to czuję lekkie rozczarowanie. To rozczarowanie nie spędza mi bynajmniej snu z powiek, mogę nawet powiedzieć z perspektywy czasu i kilku miesięcy, które minęły od mojego ostatniego tegorocznego startu – niewiele mnie nawet obchodzi.
Zimę przepracowałam dość solidnie jak na moje możliwości i warunki, wiosną jeździło mi się dobrze, zmieniłam dietę, schudłam, więc można było oczekiwać jakiejś zmiany na lepsze. Tymczasem było… jak zwykle. Jak w ub. sezonie i jeszcze wcześniej. Przeciętnie.
I jakkolwiek pierwszy start w Kluszkowcach napawał mnie nadzieją, i początkowo niezłe miejsca zajmowałam, to potem wszystko się załamało. Planowałam sobie (bardzo chciałam) zająć miejsce na podium w generalce (dlaczego, oprócz zwykłych takich ludzkich pragnień o byciu dobrym, wyjaśnię potem). Nie udało się. To też powód do rozczarowania, ale nie do rozpaczy.
W tym roku też nie przekroczyłam granicy 5 tys km przejechanych w sezonie. Jest to bardzo symptomatyczne. Brakowało czasu na długie weekendowe jazdy, brakowało czasu na solidne treningi. Dużo weekendów spędziłam w Mielcu i chociaż przeważnie jechałam tam rowerem, to takie jazdy wielkiej wartości treningowej nie przyniosły. Absolutnie jednak nie żałuję swoich wyborów, bo jak już wielokrotnie pisałam – są rzeczy ważne i ważniejsze.
Wartością nadrzędną i nie do przecenienia byli jak zwykle ludzie i moja drużyna – GOMOLA TRAN S AIRCO. Nie będę się powtarzać – wiadomo o co chodzi. Team spirit i wszystko jasne.
Czas wypowiedzieć to na głos – rok 2016r. przyniesie mi zmiany w aspekcie sportowym. Nie wiem czy na rok, dwa nie wiem czy nie na zawsze, ale póki co kończę z regularnym startowaniem. Nie wykluczam jakichś pojedynczych startów, o ile kondycja pozwoli, ale na pewno nie będę robić generalki.
Taka decyzja była nieuchronna i kiedyś musiał nadejść ten czas. I z tego też powodu chciałam zakończyć miejscem na podium w generalce w tym sezonie. Ładnie się pożegnać. Nie udało się.
Skąd taka decyzja? Przyczyny są złożone. Okoliczności są takie, że coraz trudniej przejeżdża mi się maratony. Wpływ na to ma zapewne wiek, ale i pewnie wypalenie, brak motywacji takiej jak kiedyś. Przede wszystkim jest to jednak brak odpowiedniego treningu i odpowiedniego wyjeżdżenia. Są sprawy ważniejsze i im muszę się poświęcać. No i jest jeszcze sprawa sprzętu – mój jest mocno przestarzały, a na nowy na razie widoków nie będzie.
Poza tym cóż.. wspomniałam już o wypaleniu wyścigowym. Taki moment musiał kiedyś nadejść. Nie da się być w sporcie amatorskim, pracując i mając inne obowiązki ciągle być na tym samym poziomie motywacji, ciągle z takim samym zachwytem do uprawianej dyscypliny sportu. Nie oznacza to, że rzucam rower – Nie. Czegoś takiego nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Mam więc nadzieję w przyszłym sezonie na wiele fajnych wycieczek w dobrym towarzystwie. Sprawozdań z maratonów na pewno nie będzie więc, ale możecie liczyć na sprawozdania z fajnych wycieczek. To tyle o sporcie.
Poza sportem rok był słodko-gorzki. Sporo rozczarowań spowodowanych tym co się działo na świecie i w Polsce, bo problem uchodźców uruchomił w ludziach jakieś głęboko skrywane niezbyt fajne cechy i to zasmucało. Fala hejtu, która się wylewała zadziwiała i zdumiewała.
W wymiarze osobistym najważniejszą dla mnie rzeczą było to, że moja siostra tak pięknie dojrzała w opiece nad naszą chorą mamą, że mnie to każdorazowo wzrusza, wiele się od niej uczę i jak patrzę na nią to jednak wiem, że jest na świecie masa dobrych ludzi. Wielki szacunek dla niej i innych, którzy mierzą się z takimi wyzwaniami.
A poza tym… wiele dobrego mnie spotkało. Takich małych radości, małych szczęść, które wypełniają nasze życie.
Wiele przeczytanych, naprawdę fascynujących książek. Gdyby przyszło mi stworzyć jakiś TOP Ten, byłoby bardzo trudno. Niewątpliwie jednak muszę wymienić „Małą zagładę” Anny Janko, odkrycie przeze mnie Filipa Springera, dwie książki Magdy Grzebałkowskiej „ 1945. Wojna i pokój” oraz „Ksiądz Paradoks”, Magdę Szabo, zwłaszcza jej „Staroświecką historię” i „Piłata”, biografię Simony Kossak, książki noblistki Swietłany Aleksijewicz, „Kalendarz i klepsydrę” Tadeusza Konwickiego, „ Gdy zniknęły gołębie”, no i to, że tak bardzo polubiłam czytanie reportaży.
Były też cztery koncerty. Liczba skromna, ale co to były za koncerty! Absolutnie genialny, ładujący mega energią koncert Piotra Bukartyka, liryczny i mocno wzruszający koncert Raz Dwa Trzy, mocno elektroniczny i rockowy koncert Kaśki Nosowskiej, i wreszcie kameralny urodzinowy koncert Hanki Wójciak i jej Kapeli w krakowskiej księgarni „Kurant”.
Każdy był inny i jedyny w swoim rodzaju.
I zdrowie – absolutnym hitem dla mnie było to, że zmiana diety zaowocowała znacznie lepszym samopoczuciem i zupełnym brakiem przeziębień. To mnie zdumiewa każdego dnia, że czuję się znacznie lepiej niż moi równieśnicy, a nawet ci znacznie młodsi, że nie przeziębiam się kiedy wkoło wszyscy chorują, że nie jestem chronicznie zmęczona, że nie chce mi się spać w pracy, że nie boli mnie głowa. Warto, naprawdę warto.
A na koniec chciałabym podziękować tym wszystkim, którzy przez ten rok mniej lub bardziej, byli przy mnie, wspierali mnie i dawali wiarę, że wszystko ma sens.
Szczególnie Eli, Bożenie, Tomkowi, Mariannie, Sufie, Mirkowi – wielkie dzięki za to, że jesteście.
Specjalne podziękowania, mocno specjalne ślę w stronę mojej SIOSTRY i Pani Krystyny.
No i mojej drużynie – GOMOLA TRANS AIRCO. Bez Was byłoby mi znacznie mniej wesoło na tym świecie:).
Oraz wszystkim, którzy tutaj zaglądają, trzymają za mnie kciuki. Bez Was to pisanie nie miałoby aż takiego sensu.
A Ty, Widzu, brawo bij!
Róbmy swoje!
A Ty zdrowie nasze pij!
Niejedną jeszcze paranoję
Przetrzymać przyjdzie- robiąc swoje!
Kochani,
Róbmy swoje!
Róbmy swoje! Żeby było na co wyjść!
No to skończył się nam rok 2015r.
Zawsze robiłam sobie małe lub większe podsumowania, tak więc i tym razem postanowiłam zrobić, chociaż na pewno nie będzie tak obszerne i szczegółowe jak zwykle (jeśli chodzi o ten wymiar sportowy).
Dlaczego? Bo przestało to mieć dla mnie aż takie znaczenie (w sensie wyników), zeszło na dalszy plan po prostu.
Zaczniemy Podsumowanie od sportu, bo to w końcu blog sportowy, więc tak zapewne należałoby:).
Nie spodziewałam się wiele po tym sezonie, ba wątpiłam nawet czy uda mi się zrobić generalkę. Udało się, ale… ale pomimo tego, że zdaję sobie sprawę, że chociaż kosztowało mnie jej zrobienie dużo więcej wysiłku niż zwykle, to czuję lekkie rozczarowanie. To rozczarowanie nie spędza mi bynajmniej snu z powiek, mogę nawet powiedzieć z perspektywy czasu i kilku miesięcy, które minęły od mojego ostatniego tegorocznego startu – niewiele mnie nawet obchodzi.
Zimę przepracowałam dość solidnie jak na moje możliwości i warunki, wiosną jeździło mi się dobrze, zmieniłam dietę, schudłam, więc można było oczekiwać jakiejś zmiany na lepsze. Tymczasem było… jak zwykle. Jak w ub. sezonie i jeszcze wcześniej. Przeciętnie.
I jakkolwiek pierwszy start w Kluszkowcach napawał mnie nadzieją, i początkowo niezłe miejsca zajmowałam, to potem wszystko się załamało. Planowałam sobie (bardzo chciałam) zająć miejsce na podium w generalce (dlaczego, oprócz zwykłych takich ludzkich pragnień o byciu dobrym, wyjaśnię potem). Nie udało się. To też powód do rozczarowania, ale nie do rozpaczy.
W tym roku też nie przekroczyłam granicy 5 tys km przejechanych w sezonie. Jest to bardzo symptomatyczne. Brakowało czasu na długie weekendowe jazdy, brakowało czasu na solidne treningi. Dużo weekendów spędziłam w Mielcu i chociaż przeważnie jechałam tam rowerem, to takie jazdy wielkiej wartości treningowej nie przyniosły. Absolutnie jednak nie żałuję swoich wyborów, bo jak już wielokrotnie pisałam – są rzeczy ważne i ważniejsze.
Wartością nadrzędną i nie do przecenienia byli jak zwykle ludzie i moja drużyna – GOMOLA TRAN S AIRCO. Nie będę się powtarzać – wiadomo o co chodzi. Team spirit i wszystko jasne.
Czas wypowiedzieć to na głos – rok 2016r. przyniesie mi zmiany w aspekcie sportowym. Nie wiem czy na rok, dwa nie wiem czy nie na zawsze, ale póki co kończę z regularnym startowaniem. Nie wykluczam jakichś pojedynczych startów, o ile kondycja pozwoli, ale na pewno nie będę robić generalki.
Taka decyzja była nieuchronna i kiedyś musiał nadejść ten czas. I z tego też powodu chciałam zakończyć miejscem na podium w generalce w tym sezonie. Ładnie się pożegnać. Nie udało się.
Skąd taka decyzja? Przyczyny są złożone. Okoliczności są takie, że coraz trudniej przejeżdża mi się maratony. Wpływ na to ma zapewne wiek, ale i pewnie wypalenie, brak motywacji takiej jak kiedyś. Przede wszystkim jest to jednak brak odpowiedniego treningu i odpowiedniego wyjeżdżenia. Są sprawy ważniejsze i im muszę się poświęcać. No i jest jeszcze sprawa sprzętu – mój jest mocno przestarzały, a na nowy na razie widoków nie będzie.
Poza tym cóż.. wspomniałam już o wypaleniu wyścigowym. Taki moment musiał kiedyś nadejść. Nie da się być w sporcie amatorskim, pracując i mając inne obowiązki ciągle być na tym samym poziomie motywacji, ciągle z takim samym zachwytem do uprawianej dyscypliny sportu. Nie oznacza to, że rzucam rower – Nie. Czegoś takiego nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Mam więc nadzieję w przyszłym sezonie na wiele fajnych wycieczek w dobrym towarzystwie. Sprawozdań z maratonów na pewno nie będzie więc, ale możecie liczyć na sprawozdania z fajnych wycieczek. To tyle o sporcie.
Poza sportem rok był słodko-gorzki. Sporo rozczarowań spowodowanych tym co się działo na świecie i w Polsce, bo problem uchodźców uruchomił w ludziach jakieś głęboko skrywane niezbyt fajne cechy i to zasmucało. Fala hejtu, która się wylewała zadziwiała i zdumiewała.
W wymiarze osobistym najważniejszą dla mnie rzeczą było to, że moja siostra tak pięknie dojrzała w opiece nad naszą chorą mamą, że mnie to każdorazowo wzrusza, wiele się od niej uczę i jak patrzę na nią to jednak wiem, że jest na świecie masa dobrych ludzi. Wielki szacunek dla niej i innych, którzy mierzą się z takimi wyzwaniami.
A poza tym… wiele dobrego mnie spotkało. Takich małych radości, małych szczęść, które wypełniają nasze życie.
Wiele przeczytanych, naprawdę fascynujących książek. Gdyby przyszło mi stworzyć jakiś TOP Ten, byłoby bardzo trudno. Niewątpliwie jednak muszę wymienić „Małą zagładę” Anny Janko, odkrycie przeze mnie Filipa Springera, dwie książki Magdy Grzebałkowskiej „ 1945. Wojna i pokój” oraz „Ksiądz Paradoks”, Magdę Szabo, zwłaszcza jej „Staroświecką historię” i „Piłata”, biografię Simony Kossak, książki noblistki Swietłany Aleksijewicz, „Kalendarz i klepsydrę” Tadeusza Konwickiego, „ Gdy zniknęły gołębie”, no i to, że tak bardzo polubiłam czytanie reportaży.
Były też cztery koncerty. Liczba skromna, ale co to były za koncerty! Absolutnie genialny, ładujący mega energią koncert Piotra Bukartyka, liryczny i mocno wzruszający koncert Raz Dwa Trzy, mocno elektroniczny i rockowy koncert Kaśki Nosowskiej, i wreszcie kameralny urodzinowy koncert Hanki Wójciak i jej Kapeli w krakowskiej księgarni „Kurant”.
Każdy był inny i jedyny w swoim rodzaju.
I zdrowie – absolutnym hitem dla mnie było to, że zmiana diety zaowocowała znacznie lepszym samopoczuciem i zupełnym brakiem przeziębień. To mnie zdumiewa każdego dnia, że czuję się znacznie lepiej niż moi równieśnicy, a nawet ci znacznie młodsi, że nie przeziębiam się kiedy wkoło wszyscy chorują, że nie jestem chronicznie zmęczona, że nie chce mi się spać w pracy, że nie boli mnie głowa. Warto, naprawdę warto.
A na koniec chciałabym podziękować tym wszystkim, którzy przez ten rok mniej lub bardziej, byli przy mnie, wspierali mnie i dawali wiarę, że wszystko ma sens.
Szczególnie Eli, Bożenie, Tomkowi, Mariannie, Sufie, Mirkowi – wielkie dzięki za to, że jesteście.
Specjalne podziękowania, mocno specjalne ślę w stronę mojej SIOSTRY i Pani Krystyny.
No i mojej drużynie – GOMOLA TRANS AIRCO. Bez Was byłoby mi znacznie mniej wesoło na tym świecie:).
Oraz wszystkim, którzy tutaj zaglądają, trzymają za mnie kciuki. Bez Was to pisanie nie miałoby aż takiego sensu.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 stycznia 2016
Bieganie (14)
W moim profilu liczba 43 zmieniła się na 44.
Ładna liczba, do urodzin jeszcze pół roku, ale pora się przyzywczajać:).
Rok rozpoczęłam bieganiem. Zimnoooo….. Mróz mocno mnie podszczypywał to i żwawo dość biegałam.
Było pusto. Mocno pusto.
Pomyślałam: dzisiaj jestem jedyną biegającą w okolicy.
I wtedy z naprzeciwka nabiegł pan, starszy ode mnie i uśmiechnął się i krzyknął: Szczęśliwego, szczęśliwego…. MIŁOOOOOO…. Takie drobne pozornie nic nie znaczące gesty mocno mnie rozczulają. Tak właśnie.
A dzisiaj kompletnie WOLNY i szczęśliwy dzień. Leniłam się, absolutnie leniłam. Dom tylko ogarnęłam, obiad zrobiłam (a właściwie półobiad), no i ciasto. No i pobiegałam. A poza tym cały dzień w łóżku, z książką i programem III Radia bo dzisiaj Top Wszechczasów.
Jakie piękne spotkanie z Andrzejem Stasiukiem!!! „Życie to jednak strata jest” taki jest tytuł zapisów rozmów Doroty Wodeckiej z pisarzem.
Tyle mądrości na 175 stronach książki. Miałam ochotę co chwilę zaznaczać podkreślać, żeby zapamiętać. I tyle przyjemności z czytania!
„ Co jest w życiu ważne? Szczegóły. Detale. Prostota. Ta uczuć, krajobrazu, czynności. Spokój. No i żeby ze stosunkowo niskim poziomem żalu odchodzić”.
Wczorajsza noc sylwestrowa była czasem dyskusji. Ponieważ w tej dyskusji ni stąd ni zowąd pojawiła się kwestia żydowska, wyjątkowo byłam dzisiaj uwrażliwiona na ten problem. Prawda jest jednak taka, że fragment tekstu poniżej dotyczy prawdy uniwersalnej. Bo w wielu kwestiach trzeba byłoby zachować więcej powściągliwości, nie ferować wyroków, a uruchomić wyobraźnię, zdobyć trochę wiedzy. Jak wtedy lepiej żyłoby się nam w tej naszej wspólnej przestrzeni.
„ Skoro Pan nie zna odpowiedzi, to jak oczekiwać takiej refleksji od kogoś kto jest zajęty codzienną krzątaniną i nie ma czasu na zaprzątanie sobie głowy takimi pytaniami?
- Ale w takim razie można od niego oczekiwać, żeby nie ferował łatwych wyroków i choć na chwilę włączył wyobraźnię. Bo nigdy nie był potencjalną ofiarą, nigdy nie był w takiej opresji, więc niech wykaże trochę powściągliwości przy ocenie tamtych czasów. Tego można oczekiwać, anie pyszczenia, ze Żydzi to Zydzi tamto. Można oczekiwać mniejszego szczeniactwa i większego uczłowieczenia. - To znaczy? - Żeby przestał być Polakiem a stał się człowiekiem. Przekroczył chociaż w wyobraźni barierę polskości i żydowskości i wyobraził sobie, że nie jest bohaterem AK, tylko idzie do tej pierdolonej komory. Nagi, przerażony i samotny. Mógł nas spotkać taki los. To przypadek uczynił nas Polakami, a nie Żydami idącymi do komory gazowej w Bełżcu. I żadna w tym zasługa nasza ani zasługa polskości. Zresztą prawdpodobnie bylibyśmy następni. Wygodniej być Polakiem, bo skoro się nim urodziłeś, to masz wszystko na tacy. Masz gotowy patriotyzm, wszystkie odpowiedzi i pytanie, nie musisz się kształtować w żaden sposób, bo Ci wystarcza polska tożsamość, do której zresztą nie przyłożyłeś ręki. A czy jesteś świnią, czy zrobiłeś cokolwiek dobrego w tym życiu – to już nieważne”.
Ładna liczba, do urodzin jeszcze pół roku, ale pora się przyzywczajać:).
Rok rozpoczęłam bieganiem. Zimnoooo….. Mróz mocno mnie podszczypywał to i żwawo dość biegałam.
Było pusto. Mocno pusto.
Pomyślałam: dzisiaj jestem jedyną biegającą w okolicy.
I wtedy z naprzeciwka nabiegł pan, starszy ode mnie i uśmiechnął się i krzyknął: Szczęśliwego, szczęśliwego…. MIŁOOOOOO…. Takie drobne pozornie nic nie znaczące gesty mocno mnie rozczulają. Tak właśnie.
A dzisiaj kompletnie WOLNY i szczęśliwy dzień. Leniłam się, absolutnie leniłam. Dom tylko ogarnęłam, obiad zrobiłam (a właściwie półobiad), no i ciasto. No i pobiegałam. A poza tym cały dzień w łóżku, z książką i programem III Radia bo dzisiaj Top Wszechczasów.
Jakie piękne spotkanie z Andrzejem Stasiukiem!!! „Życie to jednak strata jest” taki jest tytuł zapisów rozmów Doroty Wodeckiej z pisarzem.
Tyle mądrości na 175 stronach książki. Miałam ochotę co chwilę zaznaczać podkreślać, żeby zapamiętać. I tyle przyjemności z czytania!
„ Co jest w życiu ważne? Szczegóły. Detale. Prostota. Ta uczuć, krajobrazu, czynności. Spokój. No i żeby ze stosunkowo niskim poziomem żalu odchodzić”.
Wczorajsza noc sylwestrowa była czasem dyskusji. Ponieważ w tej dyskusji ni stąd ni zowąd pojawiła się kwestia żydowska, wyjątkowo byłam dzisiaj uwrażliwiona na ten problem. Prawda jest jednak taka, że fragment tekstu poniżej dotyczy prawdy uniwersalnej. Bo w wielu kwestiach trzeba byłoby zachować więcej powściągliwości, nie ferować wyroków, a uruchomić wyobraźnię, zdobyć trochę wiedzy. Jak wtedy lepiej żyłoby się nam w tej naszej wspólnej przestrzeni.
„ Skoro Pan nie zna odpowiedzi, to jak oczekiwać takiej refleksji od kogoś kto jest zajęty codzienną krzątaniną i nie ma czasu na zaprzątanie sobie głowy takimi pytaniami?
- Ale w takim razie można od niego oczekiwać, żeby nie ferował łatwych wyroków i choć na chwilę włączył wyobraźnię. Bo nigdy nie był potencjalną ofiarą, nigdy nie był w takiej opresji, więc niech wykaże trochę powściągliwości przy ocenie tamtych czasów. Tego można oczekiwać, anie pyszczenia, ze Żydzi to Zydzi tamto. Można oczekiwać mniejszego szczeniactwa i większego uczłowieczenia. - To znaczy? - Żeby przestał być Polakiem a stał się człowiekiem. Przekroczył chociaż w wyobraźni barierę polskości i żydowskości i wyobraził sobie, że nie jest bohaterem AK, tylko idzie do tej pierdolonej komory. Nagi, przerażony i samotny. Mógł nas spotkać taki los. To przypadek uczynił nas Polakami, a nie Żydami idącymi do komory gazowej w Bełżcu. I żadna w tym zasługa nasza ani zasługa polskości. Zresztą prawdpodobnie bylibyśmy następni. Wygodniej być Polakiem, bo skoro się nim urodziłeś, to masz wszystko na tacy. Masz gotowy patriotyzm, wszystkie odpowiedzi i pytanie, nie musisz się kształtować w żaden sposób, bo Ci wystarcza polska tożsamość, do której zresztą nie przyłożyłeś ręki. A czy jesteś świnią, czy zrobiłeś cokolwiek dobrego w tym życiu – to już nieważne”.
- Aktywność Bieganie