Środa, 24 czerwca 2015
Spacerowo
Podoba mi się.
Spacerowo dzisiaj z Panią Krystyną. Nie żebyśmy na spacerze były, tylko jazda nasza spacerowa bardziej taka była. Po płaskim, asfalcie do tego i trochę po mieście. No i pogadane trochę, a nawet bardzo zostało. Po 5 dniach na rowerze znowu. Wyjechałyśmy dopiero po 19.
Niestety no… cierpię ostatnio na niedosyt czasu (takie to określenie dzisiaj mi się ładne wymyśliło). Nigdy nasycić się tym czasem nie mogę, wciąż mi go na coś tam brakuje. Na pisanie też coraz mniej niestety. No to kończę na dzisiaj.
Jutro zamierzamy podjąć się wyzwania pt cięższy trening. Podobno mamy jechać „na przemyśl” (ktokolwiek widział, ktokolwiek wie o co chodzi). Mnie nie pytajcie, pytajcie Rudej z Gomoli. Ona chce jechać „ na przemyśl”. To czekajcie na relację „z jutra”.
Spacerowo dzisiaj z Panią Krystyną. Nie żebyśmy na spacerze były, tylko jazda nasza spacerowa bardziej taka była. Po płaskim, asfalcie do tego i trochę po mieście. No i pogadane trochę, a nawet bardzo zostało. Po 5 dniach na rowerze znowu. Wyjechałyśmy dopiero po 19.
Niestety no… cierpię ostatnio na niedosyt czasu (takie to określenie dzisiaj mi się ładne wymyśliło). Nigdy nasycić się tym czasem nie mogę, wciąż mi go na coś tam brakuje. Na pisanie też coraz mniej niestety. No to kończę na dzisiaj.
Jutro zamierzamy podjąć się wyzwania pt cięższy trening. Podobno mamy jechać „na przemyśl” (ktokolwiek widział, ktokolwiek wie o co chodzi). Mnie nie pytajcie, pytajcie Rudej z Gomoli. Ona chce jechać „ na przemyśl”. To czekajcie na relację „z jutra”.
- DST 38.00km
- Czas 01:45
- VAVG 21.71km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 czerwca 2015
Basen i o....Annie Marii, a także migrenie...
Anny Marii słucham od wiosny, kiedy to byłam na koncercie, a w prezencie przed koncertem dostałam kilka płyt.
Wcześniej znałam tylko to, co „leciało” w radiu. Szkoda, że tylko to. Dużo straciłam, teraz nadrabiam.
Koncert był.. niebywały i pokazał mi jakie ta kobieta ma możliwości wokalne, ale też jak dobrej muzyki można dzięki niej posłuchać. Jedną z płyt, które bardzo lubię jest ID. Świetne kompozycje, świetni muzycy (m.in. Leszek Możdżer). Lubię jej słuchać późnym wieczorem, kiedy jest cisza, spokój, kładę się do łóżka i wyłączam światło. Wtedy wszystko brzmi najlepiej. Polecam.
"Nie zapominaj co dnia, że każda chwila to dar
Masz ją by móc przebaczać, kochać, zostawiać ślad
Nie ma sytuacji w której wolno ci się bać
Że na miłość jest za późno... "
Tyle dni bez roweru…. Kiedy znowu na niego wsiądę? Nie wiem. Liczę, że może jutro wieczorem, albo w czwartek. Na razie jest jak jest. Piątek szkolenie w Krakowie (fajnie znowu było „poczuć” Kraków), a stamtąd prosto do Mielca i do niedzieli w Mielcu. Poniedziałek – ratowanie domowego kryzysu sprzętowego (właściwie ja to tylko asystowałam, a ratował Tomek, na którego bardzo można liczyć), dzisiaj był ciąg dalszy, jutro będzie ciąg dalszy.
Dzisiaj zresztą padało, a kiedy się wypogodziło była już 20. Poszłam więc na basen. Wreszcie doczekałam się otwarcia basenu w Mościcach po remoncie. Na basenie osób niewiele, ale GTA trenuje. Spotkałam Andrzeja (przygotowuje się do radłowskiego triathlonu).
Basen wyremontowany fajnie, przyjemnie jest, ludzie pływających niewiele, więc jest komfort. Będzie gdzie chodzić jesienią i zimą. Niewątpliwa zaleta jest taka, że mam bardzo blisko.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem wśród 3 mln Polaków, którzy miewają migreny. Tak.. obśmiewane migreny, kojarzone przez wielu ze zwykłym bólem głowy, a zwykłym bólem głowy nie są.. U niektórych dolegliwości są tak silne, że wyłączają ich z życia na kilka dni. U mnie bywa różnie. Miewałam tak mocne, że łóżko, ciemność i przeczekiwanie ze łzami w oczach. Bywały lżejsze, zawsze jednak dokuczliwe i utrudniające funkcjonowanie. Te najgorsze przypadki przydarzały mi się podczas wysiłku (pierwszy atak kiedy miałam 14 lat i grałam z chłopakami w piłkę nożną). Nie ma na to jednak lekarstwa, ale można to „dziadostwo” złagodzić. Piszę o tym, bo przeczytałam wczoraj artykuł na ten temat. Badania trwają itd… ale od wielu lat skutecznego lekarstwa jak nie było tak nie ma. Wywołać może: określonego rodzaju jedzenie, wino, wrażliwość na światło, wysiłek fizyczny, głód, stres, pogoda. Właściwie więc wszystko. Lekarze zalecają prowadzenie dziennika. Notowanie kiedy i w jakich okolicznościach występują ataki. Wszystko po to aby wyśledzić przyczynę bólów i je wyeliminować.
Ha… no ok. Ja nie muszę prowadzić dziennika, ja wiem. Najczęściej migrena u mnie pojawia się podczas wysiłku fizycznego… (często w połączeniu z głodem, więc bardzo muszę pilnować by nigdy nie doprowadzać się do takiego stanu abym czuła wielki głód). Więc co mam zrobić? Zrezygnować ze sportu? Nie ma mowy.
W artykule jest napisane również, że ci którzy miewają przed atakiem bólu tzw aurę (a więc ja również) są szczęściarzami. Aura bowiem zwiastuje ból, który nadejdzie i można odpowiednio wcześnie zareagować biorąc wcześniej środki przeciwbólowe. Ja dziękuję… ten który to pisał, to chyba nie wie co oznacza ta cała aura. Ja mam po prostu zaburzenia widzenia… cały świat rozmazany, ciemne plamy przed oczami. Do tego momentalnie podczas aury robi mi się niedobrze i zaczynam być bardzo słaba. Jak to fajnie jest, jeśli zdarzy się to podczas maratonu (w tym roku na 3 maratony 2 razy mi się zdarzyło), no to można sobie wyobrazić. Spróbujcie zjeżdżać nie widząc po czym jedziecie. Ale jadę, bo przeczekiwanie aury to byłoby pół godziny siedzenia gdzieś w lesie. Jest jednak w tym racja – to już wypróbowałam idąc za radą Tomka, że kiedy szybko się weźmie coś przeciwbólowego plus aviomarin, to ból głowy nie jest potem aż tak dokuczliwy, a aura mija szybciej. Polecam więc ten sposób, tym którzy cierpią na migreny. Ja bez tabletek w kieszonce, nie ruszam się już na rower. Nigdy. Podobno bardzo dobrze zapobiega też migrenom … botoks. No ale z tego sposobu nie będę korzystać. Jeśli ktoś jest zainteresowany, artykuł ukazał się w Wysokich Obcasach Ekstra, numer majowy. Dużo ciekawych rzeczy… chociaż skutecznych w 100% sposobów naprawdę nie ma. A może macie jakieś swoje wypróbowane? Będę wdzięczna, bo to jest moja zmora i na starcie każdego maratonu… zawsze pojawia się myśl: … oby tylko nie migrena… wszystko inne jakoś się zniesie.
Wcześniej znałam tylko to, co „leciało” w radiu. Szkoda, że tylko to. Dużo straciłam, teraz nadrabiam.
Koncert był.. niebywały i pokazał mi jakie ta kobieta ma możliwości wokalne, ale też jak dobrej muzyki można dzięki niej posłuchać. Jedną z płyt, które bardzo lubię jest ID. Świetne kompozycje, świetni muzycy (m.in. Leszek Możdżer). Lubię jej słuchać późnym wieczorem, kiedy jest cisza, spokój, kładę się do łóżka i wyłączam światło. Wtedy wszystko brzmi najlepiej. Polecam.
"Nie zapominaj co dnia, że każda chwila to dar
Masz ją by móc przebaczać, kochać, zostawiać ślad
Nie ma sytuacji w której wolno ci się bać
Że na miłość jest za późno... "
Tyle dni bez roweru…. Kiedy znowu na niego wsiądę? Nie wiem. Liczę, że może jutro wieczorem, albo w czwartek. Na razie jest jak jest. Piątek szkolenie w Krakowie (fajnie znowu było „poczuć” Kraków), a stamtąd prosto do Mielca i do niedzieli w Mielcu. Poniedziałek – ratowanie domowego kryzysu sprzętowego (właściwie ja to tylko asystowałam, a ratował Tomek, na którego bardzo można liczyć), dzisiaj był ciąg dalszy, jutro będzie ciąg dalszy.
Dzisiaj zresztą padało, a kiedy się wypogodziło była już 20. Poszłam więc na basen. Wreszcie doczekałam się otwarcia basenu w Mościcach po remoncie. Na basenie osób niewiele, ale GTA trenuje. Spotkałam Andrzeja (przygotowuje się do radłowskiego triathlonu).
Basen wyremontowany fajnie, przyjemnie jest, ludzie pływających niewiele, więc jest komfort. Będzie gdzie chodzić jesienią i zimą. Niewątpliwa zaleta jest taka, że mam bardzo blisko.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem wśród 3 mln Polaków, którzy miewają migreny. Tak.. obśmiewane migreny, kojarzone przez wielu ze zwykłym bólem głowy, a zwykłym bólem głowy nie są.. U niektórych dolegliwości są tak silne, że wyłączają ich z życia na kilka dni. U mnie bywa różnie. Miewałam tak mocne, że łóżko, ciemność i przeczekiwanie ze łzami w oczach. Bywały lżejsze, zawsze jednak dokuczliwe i utrudniające funkcjonowanie. Te najgorsze przypadki przydarzały mi się podczas wysiłku (pierwszy atak kiedy miałam 14 lat i grałam z chłopakami w piłkę nożną). Nie ma na to jednak lekarstwa, ale można to „dziadostwo” złagodzić. Piszę o tym, bo przeczytałam wczoraj artykuł na ten temat. Badania trwają itd… ale od wielu lat skutecznego lekarstwa jak nie było tak nie ma. Wywołać może: określonego rodzaju jedzenie, wino, wrażliwość na światło, wysiłek fizyczny, głód, stres, pogoda. Właściwie więc wszystko. Lekarze zalecają prowadzenie dziennika. Notowanie kiedy i w jakich okolicznościach występują ataki. Wszystko po to aby wyśledzić przyczynę bólów i je wyeliminować.
Ha… no ok. Ja nie muszę prowadzić dziennika, ja wiem. Najczęściej migrena u mnie pojawia się podczas wysiłku fizycznego… (często w połączeniu z głodem, więc bardzo muszę pilnować by nigdy nie doprowadzać się do takiego stanu abym czuła wielki głód). Więc co mam zrobić? Zrezygnować ze sportu? Nie ma mowy.
W artykule jest napisane również, że ci którzy miewają przed atakiem bólu tzw aurę (a więc ja również) są szczęściarzami. Aura bowiem zwiastuje ból, który nadejdzie i można odpowiednio wcześnie zareagować biorąc wcześniej środki przeciwbólowe. Ja dziękuję… ten który to pisał, to chyba nie wie co oznacza ta cała aura. Ja mam po prostu zaburzenia widzenia… cały świat rozmazany, ciemne plamy przed oczami. Do tego momentalnie podczas aury robi mi się niedobrze i zaczynam być bardzo słaba. Jak to fajnie jest, jeśli zdarzy się to podczas maratonu (w tym roku na 3 maratony 2 razy mi się zdarzyło), no to można sobie wyobrazić. Spróbujcie zjeżdżać nie widząc po czym jedziecie. Ale jadę, bo przeczekiwanie aury to byłoby pół godziny siedzenia gdzieś w lesie. Jest jednak w tym racja – to już wypróbowałam idąc za radą Tomka, że kiedy szybko się weźmie coś przeciwbólowego plus aviomarin, to ból głowy nie jest potem aż tak dokuczliwy, a aura mija szybciej. Polecam więc ten sposób, tym którzy cierpią na migreny. Ja bez tabletek w kieszonce, nie ruszam się już na rower. Nigdy. Podobno bardzo dobrze zapobiega też migrenom … botoks. No ale z tego sposobu nie będę korzystać. Jeśli ktoś jest zainteresowany, artykuł ukazał się w Wysokich Obcasach Ekstra, numer majowy. Dużo ciekawych rzeczy… chociaż skutecznych w 100% sposobów naprawdę nie ma. A może macie jakieś swoje wypróbowane? Będę wdzięczna, bo to jest moja zmora i na starcie każdego maratonu… zawsze pojawia się myśl: … oby tylko nie migrena… wszystko inne jakoś się zniesie.
- Aktywność Pływanie
Czwartek, 18 czerwca 2015
Jeszcze w zielone gramy
Życie nas na ogół nie rozpieszcza. Wciąż szykuje jakieś większe lub mniejsze niespodzianki i sęk w tym, że zazwyczaj nie do końca miłe.
Radzimy sobie z nimi lepiej lub gorzej i chyba to nie do końca jest tak jak w tym powiedzeniu : co nas nie zabije to nas wzmocni. Też tak kiedyś myślałam.
Dzisiaj wydaje mi się, że wszystko co się nam przydarza, a co jest jakąś traumą osłabia nas i z następną traumą wcale nie jest łatwiej.
Wczoraj skończyłam czytać książkę Paula Austera „Sunset Park”. Znalazłam tam taki fragment:
„ Z upływem lat wcale nie stajemy się silniejsi. Nagromadzenie przeżytego cierpienia i smutku osłabia naszą zdolność przetrwania dalszego cierpienia i smutku, a ponieważ cierpienie i smutek są nieuniknione, nawet najmniejsze potknięcie w późniejszym życiu potrafi wybrzmieć z podobną siłą jak dramat w czasach młodości”.
I tak to właśnie czasem bywa. Ciężki dzień. Właściwie były okoliczności, które przemawiały za tym, żeby odpuścić sobie dzisiejsze plany… ale jakoś czułam, że NIE, że nie mogę. Że właśnie pokaże sobie temu życiu, że… jeszcze w zielone gramy… I pojechałam.
A plan był taki: Czchów niebieskim szlakiem, powrót przez Rudę Kameralną. Zakładałam, że potrzebuje na to ok 3 i pół godziny. Wiecie ile jechałam? Dokładnie 3 i pół godziny, nie żebym patrzyła na licznik i pedałowała mocniej żeby taki czas osiągnąć. Ot tak wyszło.
Początek pojechałam mocno. Zdopingował mnie jakiś człowiek, który mnie wyprzedził. Goniłam go i nie dogoniłam. No tyle, że on zawrócił zaraz za Janowicami, a ja miałam do pokonania jeszcze prawie 70 km. Odcinek do Czchowa przejechałam ze średnią 26 km/h, więc nieźle. Potem średnia spadła, no ale potem zaczęło się trochę podjeżdżania, a ja osłabłam. Ale i tak jestem z siebie dumna, że w dzisiejszych okolicznościach, właściwie prosto po pracy zrobiłam taką długą trasę. I to samotnie.
Lubię tę drogę przez Rudę Kameralną.
Ta Ruda (nie ta z Gomoli:)) naprawdę jest kameralna. Ładnie tam, cicho... i te ścieżki w lesie....
Potencjalne tereny pod mtb. Muszę tam kiedyś pojechać w weekend, kiedy będzie czas żeby poszukać jakiś fajnych dróg.
- DST 88.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:30
- VAVG 25.14km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 czerwca 2015
Niechcąc
A było to tak.
Dzisiejszy dzień w pracy zmęczył mnie bardzo, generalnie samopoczucie marne.
Wiedziałam, że w tym tygodniu będę mieć tylko dwa dni na jazdę, więc dzisiejszy trzeba bezwzględnie wykorzystać.
Zjadłam obiad i położyłam się na chwilę, bo nie miałam sił na nic. Nastawiłam budzik, który potem zignorowałam i obudziłam się przed 18.
Nieodebrane połączenie od Pani Krystyny. Chciała jechać na rower. Powiedziałam, że ok jadę, ale spokojnie jedziemy (bo Pani Krystyna rzuciła hasło „Lubinka”, a ja dzisiaj raczej o górkach nie myślałam).
No to wyjechałyśmy – nie chciało nam się aż tak bardzo, ale zawsze to lepiej jak się nie chce we dwójkę.
No to pojechałyśmy niebieskim naddunajcowym w kierunku Janowic. Kiedy dojechałyśmy do Janowic i miał być podjazd na Lubinkę, Krysia powiedziała, że może pojechałybyśmy dalej, bo nie chce jej się już tak od razu podjeżdżać. Ok.
W trakcie, Krysia spytała dlaczego tak szybko jadę. Powiedziałam, że to raczej nie ja, to raczej wiatr nas popycha. Zwolniłyśmy (nieco). Dojechałyśmy do Zakliczyna, a Krysia o niespożytej energii (nowa ksywa „Ruda z Gomoli” – zasłyszane w Strzyżowie) powiedziała, że może byśmy pojechały dalej obejrzeć cmentarz w Faściszowej, który kiedyś widziałyśmy na wiosnę i wydawał nam się bardzo ładny, ale dojazd był błotnistą łąką, więc wtedy zrezygnowałyśmy. Pojechałyśmy więc dalej. Cmentarz pozostał nieodkryty przez nas, bo go nie znalazłyśmy. Zarósł czy jak?
Dojechałyśmy do Siemiechowa i wróciłyśmy przez Lusławice na niebieski szlak. Tam spotkałyśmy Tomka, który autem jechał do Roztoki (jakaś tajemnicza wieczorna wyprawa hm…), pogadaliśmy chwilę i ruszyłyśmy dalej, bo czekała nas jeszcze Lubinka.
Miała być w spokojnym tempie wjechana, ale została wjechana w tempie przyzwoitym (jak na tuż po maratonie, nawet bardziej niż przyzwoitym).
Dobrze mi się dzisiaj jechało. Dziwne to jakieś, bo taka zmęczona dzisiaj byłam, ale żadnego bólu nóg, żadnych kryzysów. No, wyszła całkiem przyzwoita średnia z tego wspólnego „niechcenia”. Musimy częściej razem uprawiać takie niechceniowe jazdy, to może coś z tego będzie.
I jeszcze dwa obrazki ze Strzyżowa.
Bardzo umęczona Pani z K4.
W rezerwacie Herby © Iza
Dzisiejszy dzień w pracy zmęczył mnie bardzo, generalnie samopoczucie marne.
Wiedziałam, że w tym tygodniu będę mieć tylko dwa dni na jazdę, więc dzisiejszy trzeba bezwzględnie wykorzystać.
Zjadłam obiad i położyłam się na chwilę, bo nie miałam sił na nic. Nastawiłam budzik, który potem zignorowałam i obudziłam się przed 18.
Nieodebrane połączenie od Pani Krystyny. Chciała jechać na rower. Powiedziałam, że ok jadę, ale spokojnie jedziemy (bo Pani Krystyna rzuciła hasło „Lubinka”, a ja dzisiaj raczej o górkach nie myślałam).
No to wyjechałyśmy – nie chciało nam się aż tak bardzo, ale zawsze to lepiej jak się nie chce we dwójkę.
No to pojechałyśmy niebieskim naddunajcowym w kierunku Janowic. Kiedy dojechałyśmy do Janowic i miał być podjazd na Lubinkę, Krysia powiedziała, że może pojechałybyśmy dalej, bo nie chce jej się już tak od razu podjeżdżać. Ok.
W trakcie, Krysia spytała dlaczego tak szybko jadę. Powiedziałam, że to raczej nie ja, to raczej wiatr nas popycha. Zwolniłyśmy (nieco). Dojechałyśmy do Zakliczyna, a Krysia o niespożytej energii (nowa ksywa „Ruda z Gomoli” – zasłyszane w Strzyżowie) powiedziała, że może byśmy pojechały dalej obejrzeć cmentarz w Faściszowej, który kiedyś widziałyśmy na wiosnę i wydawał nam się bardzo ładny, ale dojazd był błotnistą łąką, więc wtedy zrezygnowałyśmy. Pojechałyśmy więc dalej. Cmentarz pozostał nieodkryty przez nas, bo go nie znalazłyśmy. Zarósł czy jak?
Dojechałyśmy do Siemiechowa i wróciłyśmy przez Lusławice na niebieski szlak. Tam spotkałyśmy Tomka, który autem jechał do Roztoki (jakaś tajemnicza wieczorna wyprawa hm…), pogadaliśmy chwilę i ruszyłyśmy dalej, bo czekała nas jeszcze Lubinka.
Miała być w spokojnym tempie wjechana, ale została wjechana w tempie przyzwoitym (jak na tuż po maratonie, nawet bardziej niż przyzwoitym).
Dobrze mi się dzisiaj jechało. Dziwne to jakieś, bo taka zmęczona dzisiaj byłam, ale żadnego bólu nóg, żadnych kryzysów. No, wyszła całkiem przyzwoita średnia z tego wspólnego „niechcenia”. Musimy częściej razem uprawiać takie niechceniowe jazdy, to może coś z tego będzie.
I jeszcze dwa obrazki ze Strzyżowa.
Bardzo umęczona Pani z K4.
Dzisiaj słyszałam w Radiu Kraków taką rozmowę (m.in rozmówcą był redaktor naczelny Bikeboardu).
Mówił, że kobiety nie chcą jeździć w wyścigach MTB, bo to trudny sport, bo błoto, siniaki itd. i że od lat właściwie kobiet procentowo jest wciąż jakieś 10%.
Jesteśmy z Krysią w tych 10% od wielu lat. Jeszcze nam się trochę chce, więc nie ukrywam i nieskromnie powiem, że jesteśmy z siebie dumne, że tyle lat wytrzymałyśmy.
Jesteśmy też obydwie dumne z naszej tarnowskiej koleżanki MONI PODOS, która w tym roku (jako druga kobieta z Tarnowa po Krysi rzecz jasna ukończyła Trophy na dystansie classic). Bardzo jesteśmy dumne. MONIA WIELKIE WIELKIE GRATULACJE. Niech tarnowscy kolarze (Panowie) chylą przed Tobą czoła.
Krysia powiedziała, że teraz czas na mnie.
Ale ja cienias jestem. Na etapówkę to się chyba nie nadaje.
Ale kto wie... może za jakiś czas podejmę to wyzwanie?
Na razie nie ma na to szans. W przyszłym roku na pewno nie.
Może kiedyś. Tak na zakończenie przygody z wyścigowaniem się.
Może.
Chociaż na razie to mało realne.
Ale myśl taka pojawiła się, a jak myśl się pojawia, to czasem ... to czasem zaczyna kiełkować.
Ale myśl taka pojawiła się, a jak myśl się pojawia, to czasem ... to czasem zaczyna kiełkować.
- DST 62.00km
- Czas 02:35
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 czerwca 2015
Strzyżów Cyklokarpaty - relacja
Maraton nr 58
Strzyżów Cyklokarpaty
Miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open : 5/12
Miejsce mega open: 217/247
Czas jazdy:3 h 58 min
Upalne podjeżdżanie © Iza
I zdjęcie od tyłu © Iza
Taką ochronę miała Pani Krystyna. Dukla jej pilnuje. Wiedzą co robią, Ona w Dukli bywa najbardziej „niebezpieczna”.
Królowa ze swoją ochroną © Iza
Na podium © Iza
Strzyżów Cyklokarpaty
Miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open : 5/12
Miejsce mega open: 217/247
Czas jazdy:3 h 58 min
W Strzyżowie już kiedyś jechałam, ale to było bardzo dawno temu (2010) i to był zupełnie inny maraton. Po pierwsze to jechałam dystans giga, po drugie to była zupełnie inna trasa (chyba nieco łatwiejsza, tak mi się wydaje, ale pewności nie mam, bo dawno to było i niewiele już z tamtego maratonu pamiętam, oprócz samotnego pokonywania pętli giga).
Bardzo chciałam przejechać tę trasę bo słyszałam o niej wiele dobrego. Zapowiadało się upalnie. Niby prognozy pogody straszyły burzami, ale podczas wyścigu nie spadła ani kropla deszczu (a marzenia o tych kroplach podczas jazdy były). Nie lubię jeździć w upale. Nie czuję się dobrze przy takiej pogodzie, to po 8 latach startów w maratonach dobrze wiem. Dlatego upał mnie nie cieszył. Nie za bardzo dobrze czuję się też na wysuszonej, pełnej kolein nawierzchni.
No, ale jak człowiek wybrał sobie taki sport jak MTB, to liczyć się musi z każdą pogodą i nie ma co marudzić, tylko trzeba jechać.
Tak też się starałam (jechać na tyle mocno na ile mnie w tej chwili stać), ale z moich planów taktycznych (chyba właśnie przez ten upał) nie wyszło nic. Bo plan był taki, żeby jak najdłużej trzymać się Pani Krystyny. Wiedziałam, że wtedy pojadę szybciej, jeśli będę starała się nadążyć za nią. To co jako tako udawało się podczas poprzednich startów (na początkowych km), tym razem kompletnie nie wypaliło. O ile asfaltowy szybki początek starałam się jechać mocno, tam wyprzedziłam Krysię, to kiedy zaczęły się podjazdy, zrozumiałam, że dzisiaj będzie mi bardzo ciężko. Nie pamiętam na którym kilometrze Krysia do mnie dojechała, ale było to szybko. Na nic były moje starania, chociaż bardzo się mobilizowałam, nie utrzymałam tempa (ale trzeba też dodać, ze Krysia jechała tego dnia chyba znacznie lepiej niż w poprzednich startach).
Bardzo ciężko jechało mi się w tym upale, a niestety początek wyścigu to były otwarte podjazdy asfaltowo-łąkowo-szutrowe. Lasu jak na lekarstwo. Tak więc misja pt Gonić Panią Krystynę nie powiodła się. Na pierwszych podjazdach wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy, a mnie odechciewało się wszystkiego i były momenty, że myślałam tylko o doczołganiu się do mety.
Słońce, słońce, słońce. Pomagało polewanie się wodą z bidonu, ale pomagało na chwilę. Miałam serdecznie dość i modliłam się o las, o chmury, o deszcz. Byleby tylko już tak nie prażyło.
Jechało się pod górę mozolnie. Pierwsze zjazdy też dość asekuracyjnie, podłoże było bardzo sypkie, spod kół zawodników przede mną wydobywały się tumany kurzu i w zasadzie nie było wiadomo po czym się jedzie. Kiedy jednak zorientowałam się, że opony trzymają przyzwoicie, zaczęłam zjeżdżać bardziej odważnie i potem było dobrze.
Pamiętając wiele swoich upadków na szutrze, na zakrętach, bardzo uważałam zwłaszcza na zakrętach, bo były ostre i niebezpieczne. Zwalniałam odpowiednio wcześniej i wchodziłam w nie bardzo ostrożnie, bo bardzo wynosiło. W którymś tam momencie wyprzedziła mnie Gośka Krajewska-Półtorak (nie byłam pewna, czy to ona, bo miała jakiś inny strój niż w Polańczyku, ale powiedziała mi „cześć” i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że to musi być ona).
Nie miałam siły gonić.. W Polańczyku przez długą chwilę to mi się udawało. Nie tym razem. Jeszcze przed wjazdem do Rezerwatu Herby, na jakimś bardzo stromym podejściu, wyprzedził mnie Jacek z Krynicy, mój odwieczny maratonowy rywal. Ale pomyślałam sobie: o nie Jacku, nie poddam się tak łatwo.
No i kiedy zaczęło się podjeżdżanie, starałam się pedałować żwawiej i w końcu udało się dojechać do Jacka i go wyprzedzić. Nie wiem co się potem z nim stało (czy osłabł, czy miał może jakiś wypadek), ale na mecie był wiele minut za mną.
Przed Herbami na bufecie, stanęłam, zjadłam żela, uzupełniłam bidony, polałam się wodą. Stwierdziłam, że lepiej poświęcić tę minutę na spokojne zatankowanie niż potem „zdychać” w trakcie jazdy. To była dobra decyzja, bo od tamtej chwili jakby mi się lepiej zaczęło jechać. Obsługa bufetów była mega sprawna – wielkie brawa dla Wszystkich (nawet wodą polewali).
I potem zaczęły się słynne Herby, których nie miałam okazji jechać jeszcze nigdy. Fajne, techniczne kawałki, naprawdę niełatwe techniczne zjazdy. Jednym słowem – było co jechać.
Zjazdy nie były łatwe, bo jakoś tak nagle pojawiała się przepaść (wyłaniała się niespodziewanie zza zakrętu), jakieś kamienie, korzenie, bardzo ostro w dół. Chwila zawhania i nie było jechania. Na szczęście się nie wahałam i zjeżdżałam, jedynie na jednym zjeździe, gdzie trochę wystraszyło mnie bardzo sypkie podłoże podparłam się na sekundę nogą. Niepotrzebnie, bo dało się zjechać. Herby trwały dla mnie dość długo (mozolne podjeżdżanie, niezbyt szybkie zjeżdżanie), potem znowu fajny leśny kawałek. Potem długi asfaltowy podjazd (to podczas tego upału była zmora).
Tam stało dwóch chłopaków dopingując. Dojeżdżałam do nich powoli, a oni krzyczeli coś w stylu: dawaj, dawaj. Z sarkazmem (bo jechałam wolno) zapytałam: do mnie krzyczycie? (i zaśmiałam się).
Jeden z nich odpowiedział: do ciebie, do ciebie, numerze 2026.
A potem już pod koniec maratonu zaczęło się chmurzyć. Słońce zaszło i jechało mi się już naprawdę dobrze. Odzyskałam wigor, nawet kilka osób udało mi się wyprzedzić. Dojechałam do mety w jako takiej kondycji, niezadowolona jednak z tempa w jakim jechałam w początkowej fazie wyścigu. To poczucie niezadowolenia z samej siebie osłodził mi wynik, 3 miejsce w kategorii i to ważniejsze dla mnie czyli 5 open wśród kobiet (na 12). Nie był to mój najlepszy start, ale sama nie wiem czy stać mnie było tego dnia na więcej, bo naprawdę bardzo się mordowałam na podjazdach w tym słońcu. Mój organizm wyraźnie nie toleruje takich temperatur.
Trasa ok, gdyby nie było tych asfaltów byłoby super naprawdę. Kondycyjnie dość wymagająca, a już przy takiej temperaturze to naprawdę można było się zmęczyć. No i te kilka technicznych kawałków, o to chodzi w maratonie MTB.
Miałam różne fazy: od fazy kompletnej rezygnacji, do całkiem dobrej jazdy. Generalnie na plus należy zaliczyć ten start. Było dużo upadków, mnie udało się przejechać bez szwanku, chociaż w jednym momencie w ostatniej chwili (balansem właściwie), udało mi się ominąc olbrzymią dziurę. Gdybym w nią wpadła na dużej szybkości z którą jechałam, nie byłoby wesoło. Odetchnęłam głośno.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio w ogóle nie mam czasu na trenowanie (są tylko albo jazdy do Mielca i z Mielca, albo jakieś krótkie przejażdżki, solidnego podjazdowego treningu nie zrobiłam chyba od miesiąca), to myślę, że nie było tak źle.
Trzeba podkreślić wysiłki organizatorów, wielką pracę jaką włożyli w to Panowie i Panie z MTB STRZYŻÓW. Tutaj organizacja jest perfekcyjna. Wszystko gra pod każdym względem, od zabezpieczenia trasy, oznaczenia, po obsługę na bufetach, samą trasę i dekorację wreszcie. Wielkie gratulacje i brawa!
Pierwszy raz chyba dostałam tak ładny medal i kwiaty. To było bardzo miłe.
A teraz 3 tygodnie przerwy od wyścigów, może więc uda się coś potrenować i podszlifować formę. No, ale niestety nie w tym tygodniu, bo w tym tygodniu czasu znowu nie będzie za bardzo. Taka rzeczywistość, ale z tym się liczyłam w tym sezonie, że tak to będzie. Muszę tę rzeczywistość z pokorą przyjąć taką jaka jest. I tak się cieszę, że dałam rady już te trzy maratony przejechać, bo to wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania w tym sezonie.
Na starcie © Iza
Bardzo chciałam przejechać tę trasę bo słyszałam o niej wiele dobrego. Zapowiadało się upalnie. Niby prognozy pogody straszyły burzami, ale podczas wyścigu nie spadła ani kropla deszczu (a marzenia o tych kroplach podczas jazdy były). Nie lubię jeździć w upale. Nie czuję się dobrze przy takiej pogodzie, to po 8 latach startów w maratonach dobrze wiem. Dlatego upał mnie nie cieszył. Nie za bardzo dobrze czuję się też na wysuszonej, pełnej kolein nawierzchni.
No, ale jak człowiek wybrał sobie taki sport jak MTB, to liczyć się musi z każdą pogodą i nie ma co marudzić, tylko trzeba jechać.
Tak też się starałam (jechać na tyle mocno na ile mnie w tej chwili stać), ale z moich planów taktycznych (chyba właśnie przez ten upał) nie wyszło nic. Bo plan był taki, żeby jak najdłużej trzymać się Pani Krystyny. Wiedziałam, że wtedy pojadę szybciej, jeśli będę starała się nadążyć za nią. To co jako tako udawało się podczas poprzednich startów (na początkowych km), tym razem kompletnie nie wypaliło. O ile asfaltowy szybki początek starałam się jechać mocno, tam wyprzedziłam Krysię, to kiedy zaczęły się podjazdy, zrozumiałam, że dzisiaj będzie mi bardzo ciężko. Nie pamiętam na którym kilometrze Krysia do mnie dojechała, ale było to szybko. Na nic były moje starania, chociaż bardzo się mobilizowałam, nie utrzymałam tempa (ale trzeba też dodać, ze Krysia jechała tego dnia chyba znacznie lepiej niż w poprzednich startach).
Bardzo ciężko jechało mi się w tym upale, a niestety początek wyścigu to były otwarte podjazdy asfaltowo-łąkowo-szutrowe. Lasu jak na lekarstwo. Tak więc misja pt Gonić Panią Krystynę nie powiodła się. Na pierwszych podjazdach wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy, a mnie odechciewało się wszystkiego i były momenty, że myślałam tylko o doczołganiu się do mety.
Słońce, słońce, słońce. Pomagało polewanie się wodą z bidonu, ale pomagało na chwilę. Miałam serdecznie dość i modliłam się o las, o chmury, o deszcz. Byleby tylko już tak nie prażyło.
Jechało się pod górę mozolnie. Pierwsze zjazdy też dość asekuracyjnie, podłoże było bardzo sypkie, spod kół zawodników przede mną wydobywały się tumany kurzu i w zasadzie nie było wiadomo po czym się jedzie. Kiedy jednak zorientowałam się, że opony trzymają przyzwoicie, zaczęłam zjeżdżać bardziej odważnie i potem było dobrze.
Pamiętając wiele swoich upadków na szutrze, na zakrętach, bardzo uważałam zwłaszcza na zakrętach, bo były ostre i niebezpieczne. Zwalniałam odpowiednio wcześniej i wchodziłam w nie bardzo ostrożnie, bo bardzo wynosiło. W którymś tam momencie wyprzedziła mnie Gośka Krajewska-Półtorak (nie byłam pewna, czy to ona, bo miała jakiś inny strój niż w Polańczyku, ale powiedziała mi „cześć” i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że to musi być ona).
Nie miałam siły gonić.. W Polańczyku przez długą chwilę to mi się udawało. Nie tym razem. Jeszcze przed wjazdem do Rezerwatu Herby, na jakimś bardzo stromym podejściu, wyprzedził mnie Jacek z Krynicy, mój odwieczny maratonowy rywal. Ale pomyślałam sobie: o nie Jacku, nie poddam się tak łatwo.
No i kiedy zaczęło się podjeżdżanie, starałam się pedałować żwawiej i w końcu udało się dojechać do Jacka i go wyprzedzić. Nie wiem co się potem z nim stało (czy osłabł, czy miał może jakiś wypadek), ale na mecie był wiele minut za mną.
Przed Herbami na bufecie, stanęłam, zjadłam żela, uzupełniłam bidony, polałam się wodą. Stwierdziłam, że lepiej poświęcić tę minutę na spokojne zatankowanie niż potem „zdychać” w trakcie jazdy. To była dobra decyzja, bo od tamtej chwili jakby mi się lepiej zaczęło jechać. Obsługa bufetów była mega sprawna – wielkie brawa dla Wszystkich (nawet wodą polewali).
I potem zaczęły się słynne Herby, których nie miałam okazji jechać jeszcze nigdy. Fajne, techniczne kawałki, naprawdę niełatwe techniczne zjazdy. Jednym słowem – było co jechać.
Zjazdy nie były łatwe, bo jakoś tak nagle pojawiała się przepaść (wyłaniała się niespodziewanie zza zakrętu), jakieś kamienie, korzenie, bardzo ostro w dół. Chwila zawhania i nie było jechania. Na szczęście się nie wahałam i zjeżdżałam, jedynie na jednym zjeździe, gdzie trochę wystraszyło mnie bardzo sypkie podłoże podparłam się na sekundę nogą. Niepotrzebnie, bo dało się zjechać. Herby trwały dla mnie dość długo (mozolne podjeżdżanie, niezbyt szybkie zjeżdżanie), potem znowu fajny leśny kawałek. Potem długi asfaltowy podjazd (to podczas tego upału była zmora).
Tam stało dwóch chłopaków dopingując. Dojeżdżałam do nich powoli, a oni krzyczeli coś w stylu: dawaj, dawaj. Z sarkazmem (bo jechałam wolno) zapytałam: do mnie krzyczycie? (i zaśmiałam się).
Jeden z nich odpowiedział: do ciebie, do ciebie, numerze 2026.
A potem już pod koniec maratonu zaczęło się chmurzyć. Słońce zaszło i jechało mi się już naprawdę dobrze. Odzyskałam wigor, nawet kilka osób udało mi się wyprzedzić. Dojechałam do mety w jako takiej kondycji, niezadowolona jednak z tempa w jakim jechałam w początkowej fazie wyścigu. To poczucie niezadowolenia z samej siebie osłodził mi wynik, 3 miejsce w kategorii i to ważniejsze dla mnie czyli 5 open wśród kobiet (na 12). Nie był to mój najlepszy start, ale sama nie wiem czy stać mnie było tego dnia na więcej, bo naprawdę bardzo się mordowałam na podjazdach w tym słońcu. Mój organizm wyraźnie nie toleruje takich temperatur.
Trasa ok, gdyby nie było tych asfaltów byłoby super naprawdę. Kondycyjnie dość wymagająca, a już przy takiej temperaturze to naprawdę można było się zmęczyć. No i te kilka technicznych kawałków, o to chodzi w maratonie MTB.
Miałam różne fazy: od fazy kompletnej rezygnacji, do całkiem dobrej jazdy. Generalnie na plus należy zaliczyć ten start. Było dużo upadków, mnie udało się przejechać bez szwanku, chociaż w jednym momencie w ostatniej chwili (balansem właściwie), udało mi się ominąc olbrzymią dziurę. Gdybym w nią wpadła na dużej szybkości z którą jechałam, nie byłoby wesoło. Odetchnęłam głośno.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio w ogóle nie mam czasu na trenowanie (są tylko albo jazdy do Mielca i z Mielca, albo jakieś krótkie przejażdżki, solidnego podjazdowego treningu nie zrobiłam chyba od miesiąca), to myślę, że nie było tak źle.
Trzeba podkreślić wysiłki organizatorów, wielką pracę jaką włożyli w to Panowie i Panie z MTB STRZYŻÓW. Tutaj organizacja jest perfekcyjna. Wszystko gra pod każdym względem, od zabezpieczenia trasy, oznaczenia, po obsługę na bufetach, samą trasę i dekorację wreszcie. Wielkie gratulacje i brawa!
Pierwszy raz chyba dostałam tak ładny medal i kwiaty. To było bardzo miłe.
A teraz 3 tygodnie przerwy od wyścigów, może więc uda się coś potrenować i podszlifować formę. No, ale niestety nie w tym tygodniu, bo w tym tygodniu czasu znowu nie będzie za bardzo. Taka rzeczywistość, ale z tym się liczyłam w tym sezonie, że tak to będzie. Muszę tę rzeczywistość z pokorą przyjąć taką jaka jest. I tak się cieszę, że dałam rady już te trzy maratony przejechać, bo to wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania w tym sezonie.
Upalne podjeżdżanie © Iza
I zdjęcie od tyłu © Iza
Taką ochronę miała Pani Krystyna. Dukla jej pilnuje. Wiedzą co robią, Ona w Dukli bywa najbardziej „niebezpieczna”.
Królowa ze swoją ochroną © Iza
Na podium © Iza
- DST 54.00km
- Teren 45.00km
- Czas 03:58
- VAVG 13.61km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 czerwca 2015
Ufff jak gorąco
Strzyżów objechany, tak więc 50% planu tegorocznego wykonane.
Jeszcze 3 zaliczone starty i będzie generalka w CK.
A dzisiaj, dzisiaj było potwornie gorąco.
Zapowiadany deszcz może i gdzieś był, ale na pewno nie w okolicach Strzyżowa. Dlatego też doświadczył mnie ten start mocno. Ogromny upał, licznik pokazywał grubo ponad 30 stopni. Początek jechało mi się bardzo ciężko, potem było trochę lasu, a pod koniec zaszło słońce i wtedy jechało się już dużo lepiej.
Generalnie chyba mogę być zadowolona, 3 miejsce w kategorii, 5 wśród kobiet open. Nie było więc źle.
Do tego bez wypadków (a było ich sporo, bo zjazdy szybkie, niebezpieczne, podłoże bardzo, bardzo wysuszone, a takie podłoże "nie trzyma"). Ale zjazdy jechało mi się naprawdę dobrze.
Ale jak na razie sezon pod względem pogody doświadcza nas dość ciężko. Zobaczymy co będzie dalej.
Będziemy walczyć.
Mamy szansę na dobre miejsce w klasyfikacji drużynowej.
Dzisiaj była nas tylko czwórka do punktowania, więc miejsce drużynowe dość odległe, ale w następnych startach będzie dużo lepiej.
Jeszcze 3 zaliczone starty i będzie generalka w CK.
A dzisiaj, dzisiaj było potwornie gorąco.
Zapowiadany deszcz może i gdzieś był, ale na pewno nie w okolicach Strzyżowa. Dlatego też doświadczył mnie ten start mocno. Ogromny upał, licznik pokazywał grubo ponad 30 stopni. Początek jechało mi się bardzo ciężko, potem było trochę lasu, a pod koniec zaszło słońce i wtedy jechało się już dużo lepiej.
Generalnie chyba mogę być zadowolona, 3 miejsce w kategorii, 5 wśród kobiet open. Nie było więc źle.
Do tego bez wypadków (a było ich sporo, bo zjazdy szybkie, niebezpieczne, podłoże bardzo, bardzo wysuszone, a takie podłoże "nie trzyma"). Ale zjazdy jechało mi się naprawdę dobrze.
Ale jak na razie sezon pod względem pogody doświadcza nas dość ciężko. Zobaczymy co będzie dalej.
Będziemy walczyć.
Mamy szansę na dobre miejsce w klasyfikacji drużynowej.
Dzisiaj była nas tylko czwórka do punktowania, więc miejsce drużynowe dość odległe, ale w następnych startach będzie dużo lepiej.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 czerwca 2015
Letnio
Generalnie, to powinnam dzisiaj być w Wiśle.
Doroczna impreza u Pawła, czyli naszego sponsora w jego pięknie położonym w górach domu.
Nie pojechałam z kilku powodów – główny to taki, że chciałam „zaliczyć” start w Strzyżowie. Zależy mi na tym, żeby jak najszybciej zrobić generalkę w CK, ponieważ sytuacja jest taka, że właściwie nie wiem czy nie będzie tak, że np. w drugiej części sezonu nie będę mogła startować.
Że nie startowałam w Wiśle – nie żal mi. Przy takim upale, tak ciężki kondycyjnie maraton, z otwartymi mega stromymi podjazdami to jest ciężkie przeżycie dla organizmu. Jechałam dwa razy, więc wiem. Ale bardzo mi żal imprezy, spotkania z drużyną i jutrzejszego polegiwania na leżaku i patrzenia na góry.
No ale w zamian to popatrzyłam sobie dzisiaj nad Dunajec. Pojechałam popróbować rower. Zmieniałam klocki itd., więc chciałam zobaczyć czy wszystko gra. Ukręciłam kilka km, posiedziałam nad rzeką, a w drodze powrotnej zebrałam taki bukiet.
Letni, polny bukiet © Iza
Dzisiejszy dzień… sprawił, że jakoś tak.. poczułam zapachy, aromaty dzieciństwa. Moja Mama często zabierała nas nad Wisłokę. Nieodłącznym punktem programu podczas drogi powrotnej było zbieranie polnych kwiatów. I tak jakoś mimochodem nauczyła mnie Mama zachwytu nad tymi niepozornymi roślinkami, cieszenia się ich zapachami.
Wróciły wspomnienia… przez chwilę poczułam się tak jakby czas się cofnął. Moja Mama miała dużą wrażliwość na naturę, na to co piękne. Dzisiaj kiedy już sama wyjść na zewnątrz nie może, przynoszę jej te ulubione kwiaty, te zwyczajnie ogrodowe.. nie te z kwiaciarni.. przynoszę konwalie, pachnące goździki itd.
A jutro, jutro łatwo nie będzie w upale. Ma być co prawda kilka stopni chłodniej, ale 28 stopni podczas wyścigu to i tak sporo. Mam nadzieję, że jakoś damy radę. KTM i ja. No i Pani Krystyna i jej Spec.
A teraz druga połowa meczu, nogi w górze… czyli odpoczywamy:).
A na koniec piosenka, która w takiej wersji znajduje się na nowej płycie Hey. Bardzo mi się podoba taka aranżacja.
Że nie startowałam w Wiśle – nie żal mi. Przy takim upale, tak ciężki kondycyjnie maraton, z otwartymi mega stromymi podjazdami to jest ciężkie przeżycie dla organizmu. Jechałam dwa razy, więc wiem. Ale bardzo mi żal imprezy, spotkania z drużyną i jutrzejszego polegiwania na leżaku i patrzenia na góry.
No ale w zamian to popatrzyłam sobie dzisiaj nad Dunajec. Pojechałam popróbować rower. Zmieniałam klocki itd., więc chciałam zobaczyć czy wszystko gra. Ukręciłam kilka km, posiedziałam nad rzeką, a w drodze powrotnej zebrałam taki bukiet.
Letni, polny bukiet © Iza
Dzisiejszy dzień… sprawił, że jakoś tak.. poczułam zapachy, aromaty dzieciństwa. Moja Mama często zabierała nas nad Wisłokę. Nieodłącznym punktem programu podczas drogi powrotnej było zbieranie polnych kwiatów. I tak jakoś mimochodem nauczyła mnie Mama zachwytu nad tymi niepozornymi roślinkami, cieszenia się ich zapachami.
Wróciły wspomnienia… przez chwilę poczułam się tak jakby czas się cofnął. Moja Mama miała dużą wrażliwość na naturę, na to co piękne. Dzisiaj kiedy już sama wyjść na zewnątrz nie może, przynoszę jej te ulubione kwiaty, te zwyczajnie ogrodowe.. nie te z kwiaciarni.. przynoszę konwalie, pachnące goździki itd.
A jutro, jutro łatwo nie będzie w upale. Ma być co prawda kilka stopni chłodniej, ale 28 stopni podczas wyścigu to i tak sporo. Mam nadzieję, że jakoś damy radę. KTM i ja. No i Pani Krystyna i jej Spec.
A teraz druga połowa meczu, nogi w górze… czyli odpoczywamy:).
A na koniec piosenka, która w takiej wersji znajduje się na nowej płycie Hey. Bardzo mi się podoba taka aranżacja.
- DST 12.00km
- Teren 6.00km
- Czas 00:47
- VAVG 15.32km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 czerwca 2015
Nowości...
„Muzyka to przyjemność, czasami bywa bólem i frustracją, jednak zdecydowanie częściej jest powodem radości, wzruszeń i silnych emocji i zwiększonej produkcji endorfin”.
Zdecydowanie TAK!
Ten tekst pochodzi z nowej płyty Hey. Wreszcie do mnie dotarły, dwie zamówione płyty. Jedna to HEY UNPLUGGED w Filharmonii Szczecin, druga Skąddokąd Raz Dwa Trzy.
Dwie nowe © Iza
Obydwie są doskonałe. TA Hey… zupełnie inna niż poprzednia Unplugged MTV. Ta jest wyciszona, wydelikacona, Kaśka jakaś taka subtelniejsza, zdecydowanie.
Dokładnie za dwa tygodnie koncert Kaśki na tarnowskim Rynku. Nie mogę się doczekać! Na jej solowym koncercie już byłam. Mam wszystkie płyty, co do jednej. Czekam:).
A dzisiaj… straszliwy upał, więc wyjechaliśmy z Mirkiem dopiero po 18. Średnia nie wyszła imponująca, ale nie odzwierciedla tego co wyczynialiśmy na rowerach w Lesie Radłowskich. Naprawde pojechaliśmy szybko. Dawno tak szybko po Lesie nie jeździłam. Było jak za dawnych lat. Jakże inaczej jeździło mi się niż w środę….
O książce Magdy Grzebałkowskiej „1945. Wojna i Pokój” już pisałam. W książce każdy rozdział poprzedzają „stare” ogłoszenia gazetowe. Oto jedno z nich:
„Obywatelu złodzieju kieszonkowy z tramwaju Nr 9 dn. 9 XI br oddaj dokumenty – resztę opijemy. Major Dobrowolski” .:)
Książka… naprawdę warta poświęcenia jej czasu. Daje spojrzenie na trudny 1945r. Daje wiedzę na temat faktów, o których być może nie wiecie (ja nie wiedziałam). Czy pozwala ZROZUMIEĆ więcej? Myślę, że więcej… tak, ale czy wszystko? Raczej nie.
Magda Grzebałkowska napisała: „ Z książką Marcina Zaremby „Wielka trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys” niemal prawie się nie rozstawałam w czasie pracy nad „1945”. Pomogła mi zrozumieć, że nie możemy przykładać żadnych norm i kalek z naszej epoki do tamtej chwili. I ze tak naprawdę nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć naszych rodziców i dziadków, którym przyszło żyć w 1945”
Zdecydowanie TAK!
Ten tekst pochodzi z nowej płyty Hey. Wreszcie do mnie dotarły, dwie zamówione płyty. Jedna to HEY UNPLUGGED w Filharmonii Szczecin, druga Skąddokąd Raz Dwa Trzy.
Dwie nowe © Iza
Obydwie są doskonałe. TA Hey… zupełnie inna niż poprzednia Unplugged MTV. Ta jest wyciszona, wydelikacona, Kaśka jakaś taka subtelniejsza, zdecydowanie.
Dokładnie za dwa tygodnie koncert Kaśki na tarnowskim Rynku. Nie mogę się doczekać! Na jej solowym koncercie już byłam. Mam wszystkie płyty, co do jednej. Czekam:).
A dzisiaj… straszliwy upał, więc wyjechaliśmy z Mirkiem dopiero po 18. Średnia nie wyszła imponująca, ale nie odzwierciedla tego co wyczynialiśmy na rowerach w Lesie Radłowskich. Naprawde pojechaliśmy szybko. Dawno tak szybko po Lesie nie jeździłam. Było jak za dawnych lat. Jakże inaczej jeździło mi się niż w środę….
O książce Magdy Grzebałkowskiej „1945. Wojna i Pokój” już pisałam. W książce każdy rozdział poprzedzają „stare” ogłoszenia gazetowe. Oto jedno z nich:
„Obywatelu złodzieju kieszonkowy z tramwaju Nr 9 dn. 9 XI br oddaj dokumenty – resztę opijemy. Major Dobrowolski” .:)
Książka… naprawdę warta poświęcenia jej czasu. Daje spojrzenie na trudny 1945r. Daje wiedzę na temat faktów, o których być może nie wiecie (ja nie wiedziałam). Czy pozwala ZROZUMIEĆ więcej? Myślę, że więcej… tak, ale czy wszystko? Raczej nie.
Magda Grzebałkowska napisała: „ Z książką Marcina Zaremby „Wielka trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys” niemal prawie się nie rozstawałam w czasie pracy nad „1945”. Pomogła mi zrozumieć, że nie możemy przykładać żadnych norm i kalek z naszej epoki do tamtej chwili. I ze tak naprawdę nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć naszych rodziców i dziadków, którym przyszło żyć w 1945”
- DST 33.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:26
- VAVG 23.02km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 czerwca 2015
Kryzys i złość
„ Ale kiedy gdzieś ktoś, zamierza memu trwaniu zabrać sens, wtedy we mnie pojawia się złość, taka straszna złość, ale kiedy mnie ktoś próbuje z mojej drogi siłą zmieść, wtedy we mnie pojawia się złość, nieprzytomna złość,
Wbrew pozorom ja siły mam dość…
Nie, nie jestem taka słaba, nie jest ze mnie marny puch, i do nieba rąk nie składam, i nie czekam wciąż na cud”.
Usłyszane w Radiu Kraków. To będzie moja nowa piosenka maratonowa.
„ Wbrew pozorom ja siły mam dość, nie, nie jestem taka słaba…” - tak będę sobie śpiewać kiedy będzie mnie ogarniać zwątpienie w sens tego co robię.
Plany były. Planów się nie zrealizowałam w 100%. Przeszkodziła dzisiejsza niedyspozycja. Ciężki dzień w pracy i jakoś tak… oj jak ciężko się kręciło. Do tego spory wiatr. Jak ja nie lubię jak tak ciężko mi się podjeżdża!
Wczoraj było zupełnie inaczej.
Dzisiaj po kilku kilometrach miałam wielką ochotę zawrócić. Pomyślałam: no nie.. spróbuję jakoś wtoczyć się na Marcinkę (byłam tam po raz pierwszy w tym roku!). Potem w planie była Słona Góra (ale na nią nie dotarłam). Wturlałam się na Marcinkę, tempo nawet nie było takie złe, ale męczyłam się bardzo. Potem czerwonym szlakiem pieszym do Poręby Radlnej. Tam dojechałam do asfaltu i usłyszałam: O Maja Włoszczowska…
No… dobre. Dzisiaj to by mnie objechała pewnie każda kobieta w Tarnowie (no może „prawie” każda). Chwilę stanęłam i zastanawiałam się czy jechać na tę Słoną (długi, niełatwy podjazd terenowy i samotność długodystansowca, a potem samotne zjeżdżanie w lesie). No i zdecydowałam się nie jechać. Dobrze zrobiłam, bo po chwili zadzwoniła moja siostra i była półgodzinna przerwa w jeździe.
W Świebodzinie minęli mnie zawodnicy BB Oshee Team (Rafał i ktoś jeszcze – nie poznałam). Zmobilizowali mnie przez chwilę do mocniejszej jazdy, ale potem pojechali inną drogą, więc znowu się toczyłam. Dotoczyłam się do domu. W nagrodę (chociaż nie bardzo na nią zasłużyłam) truskawkowo-bananowy koktajl z odrobiną karobu. Pycha!
- DST 33.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:35
- VAVG 20.84km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 czerwca 2015
Eko-rolniczki
Dzisiaj chciałam wypróbować czy po strasznym Polańczyku mój KTM jeszcze jeździ. O dziwo jeździ.
A poza tym jazda spokojna, bez napinki, ale dość dobrze mi się kręciło pomimo dużego wiatru.
Po drodze © Iza
A takie przyniosłam dzisiaj do domu.
Letnie.. kolorowe © Iza
Z Panią Krystyną dzisiaj. Krótko, no bo .. obowiązki i czasu mało.
Tak więc przez Isep w kierunku Panieńskiej Góry. Tam podjechałyśmy szutrowym podjazdem maratonowym, pojechałyśmy kawałek czarnym pieszym szlakiem, a potem zjechałyśmy niebieskim.
Tam spotkała nas niespodzianka – jakaś nowa droga wytyczona, zjazd niebieskim w pewnym momencie zagrodzony konarem drzewa (ewidentnie celowo). Czyżby szykowała się jakaś nowa trasa na maraton wojnicki?
Była okazja zapytać, bo kiedy dojechalyśmy do Tarnowa, starą czwórką pomykał Marcin Be. Nawet dojechałyśmy do jego samochodu, bo było czerwone światło. Niestety nie zdążyłyśmy się dowiedzieć o co chodzi na tej Panieńskiej. Marcin potem słał do Pani Krystyny krótkie wiadomości tekstowe (jak to mawia SUfa), że podobno bardzo nas lubi, szanuje i poważa. No ba:).
Po drodze gdzieś spotkaliśmy Pana co to z drzewa bezwstydnie był zrywał czereśnie (chyba to były) czy wiśnie.. nie wiem co pierwsze dojrzewa. Pani Krystyna zapytała czy możemy się poczęstować, a on na to, że „to nie jego”. Ha. Zrezygnowałyśmy.
Końcowy akord jazdy to była wizyta na działce Pani Krystyny i Pana Adama (są posiadacze ziemscy jak się patrzy). Tam mogłam sobie narwać truskawek (pyszne!!!). Ponieważ myślimy powoli o zakończeniu "kolarskiej kariery" (lub zawieszeniu), to przymierzamy się do nowych wyzwań (np. ekologicznego rolnictwa):). Ale że ciężko się z kolarstwem rozstać, to to rozstanie tak płynnie przebiega i łączy się jedno z drugim.
Ot takie bezpieczne rolnictwo (z kaskiem na głowie).
Przygotowanie do maratonu w Strzyżowie © Iza
Była okazja zapytać, bo kiedy dojechalyśmy do Tarnowa, starą czwórką pomykał Marcin Be. Nawet dojechałyśmy do jego samochodu, bo było czerwone światło. Niestety nie zdążyłyśmy się dowiedzieć o co chodzi na tej Panieńskiej. Marcin potem słał do Pani Krystyny krótkie wiadomości tekstowe (jak to mawia SUfa), że podobno bardzo nas lubi, szanuje i poważa. No ba:).
Po drodze gdzieś spotkaliśmy Pana co to z drzewa bezwstydnie był zrywał czereśnie (chyba to były) czy wiśnie.. nie wiem co pierwsze dojrzewa. Pani Krystyna zapytała czy możemy się poczęstować, a on na to, że „to nie jego”. Ha. Zrezygnowałyśmy.
Końcowy akord jazdy to była wizyta na działce Pani Krystyny i Pana Adama (są posiadacze ziemscy jak się patrzy). Tam mogłam sobie narwać truskawek (pyszne!!!). Ponieważ myślimy powoli o zakończeniu "kolarskiej kariery" (lub zawieszeniu), to przymierzamy się do nowych wyzwań (np. ekologicznego rolnictwa):). Ale że ciężko się z kolarstwem rozstać, to to rozstanie tak płynnie przebiega i łączy się jedno z drugim.
Ot takie bezpieczne rolnictwo (z kaskiem na głowie).
A poza tym jazda spokojna, bez napinki, ale dość dobrze mi się kręciło pomimo dużego wiatru.
Po drodze © Iza
A takie przyniosłam dzisiaj do domu.
Letnie.. kolorowe © Iza
- DST 42.00km
- Teren 5.00km
- Czas 02:13
- VAVG 18.95km/h
- Aktywność Jazda na rowerze