Sobota, 29 września 2012
Tatry i troche nowych dróg:)))
Tak dawno nie jeździłam na rowerze, a już w górkach to w ogóle, że po dzisiejszej w końcu niezbyt forsownej i nie jakiejś strasznie długiej jeździe, czuję, że odrobinę bolą mnie nogi.
Piękna pogoda, w sam raz na jazdę, a drzewa zaczynają nabierać tych pięknych jesiennych barw. Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze jakiś fajny , ciepły weekend i będzie można jechać gdzieś dalej.
Może nawet w góry. Z rowerem.
Mniej więcej rok temu wygrywaliśmy z Mirkiem Odyseję. Była podobna pogoda, nawet chyba cieplej. To był bardzo dobry dla mnie czas. Najlepszy.
Bardzo dużo się zmieniło.. co tak sobie jeszcze bardziej uświadomiłam kończąc jazdę, ale dlaczego .. to na końcu tego wpisu.
Dzisiaj z Konradem, z którym kiedyś miałam już przyjemność jechać. Wtedy towarzyszyła nam jeszcze córka Konrada. Konrad jest adptem rowerowania, jeśli tak to można nazwać, dlatego chciałam mu pokazać trochę nowych ścieżek, których jak mogłam domniemywać nie zna.
Zaczęlismy więc od Buczyny , a potem szutrowym podjazdem na Lubinkę. To nie jest łatwy podjazd pod względem siłowym, więc brawa dla Konrada, że próbował się z nim mierzyć.
Potem powolutku w kierunku szczytu Lubinki asfaltem.
Nagroda czekała u góry.
Tatry dzisiaj było widać. Może nie jakoś super pięknie ( widziałam je z naszych okolic czasem dużo wyraźniej), ale jednak.
Jeżdżąc w tym roku, niewiele miałam okazji je zobaczyć.. w sumie chyba tylko raz na wiosnę, więc sprawiły mi dzisiaj wiele radości.
To są takie chwilki w życiu, takie drobinki szczęścia, że cokolwiek by się nie działo – to ja wtedy bardzo cieszę się , że żyję.
Że mogę takie rzeczy widzieć…
Po prostu no.. tak zwyczajnie się zachwycam, przez jedną krótką chwilę w życiu.
Mój plan przewidywał pokazanie Konradowi Doliny Izy.
Kiedy wjechałam na początek drogi.. zobaczyłam jakieś 50 m przed sobą sarnę. Stała na drodze i patrzyła na mnie. Tam musi być ich dużo, bo to nie pierwszy raz kiedy właśnie tam je spotykam.
Myślałam, że Dolina Izy bardziej zabarwiona będzie kolorami jesieni, ale jeszcze nie.
Za jakieś dwa tygodnie myślę, że powinno być już pięknie.
Konradowi bardzo się tam podobało. Wcale się nie dziwię, bo kiedy wjechałam tam pierwszy raz, to prawie płakałam ze szczęścia, że jestem w takim pięknym miejscu. Tak już mam:)
Tym razem, zachęcona opisem Kolosa ( który kiedys podczas wtorku mtb odwiedził Doline Izy), postanowiłam nie wracać do góry, a próbować przedostać się przez las dalej.
W sumie to tylko raz chyba tak próbowałam i z tego co pamiętam wtedy było wiele wędrowania i przedzierania się przez jakieś krzaki itp.
Tym razem była dośś dobra droga. Trochę błota co prawda, ale w większości przejezdne. No i sporo dość ostrego podjeżdzania terenowego.
Kiedy wyjechaliśmy z tego lasu, powiedziałam Konradowi, ze tak właśnie mniej wiecej wyglądają maratonu, tylko do tego dochodzą jeszcze kamienie, korzenie i takie tam.
Kiedy wyjechalismy z lasu.. znowu piękne widoki na Beskid Sądecki ( Radziejową już poznaję bez problemu) i Tatry. Pojechaliśmy w kierunki Winnicy, bo tam są najpiękniejsze chyba widoki z góry na Dunajec i górki.
No i podkusiło mnie, żeby pojechać jedną taka drogą przez las, którą kiedyś zobaczyłam jadąc tamtędy i nawet powiedziałam do Tomka, że trzeba spróbować tamtędy pojechać kiedyś.
Świetny terenowy zjazd, który w końcowej części nawet był nie do końca dla mnie przejezdny, za stromo i zbyt sypka nawierzchnia, więc wolałam zejść z roweru.
Wyjechalismy wprost na niebieski szlak wzdłuż Dunajca.
Powrót przez Buczynę, w której pokazałam jeszcze Konradowi możliwości Buczyny.
A wyjeżdżając z Buczyny.. niespodzianka…
Jakiś peleton jechał, dziewczyny w kaskach.. więc się przyjrzałam, a tam znajoma koszulka niebiesko- żółta Saint Gobain Merida ( czy jakoś tam oni się tam kiedyś nazywali:)).
Ada Jarczyk.
Ada była kiedys dla mnie maratonowym motywatorem.
Młoda, ambitna, lepsza ode mnie, więc zawsze starałam się dotrzymać jej koła na maratonie i dzięki niej na pewno dużo lepiej jechałam.
Udawało mi się tak do połowy dystansu jechać za Adą, na mecie zwykle była przynajmniej 10 minut szybciej, a czasem i więcej.
Kiedy Ada wyjechała na studia za granicę, bardzo mi jej brakowało na maratonach. Tej jej niebiesko- żółtej koszulki przed sobą.
Pogadałysmy chwilę z Adą i przypomniały mi się tamte czasy. Ja wtedy w teamie Stalbomatu, Ada w śląskim teamie St . Gobain. Ale na maratony u GG Ada jeździła zawsze z nami. Całą ekipa jeździlismy, było fajnie, wesoło, gwarnie.
Byłam zmotywowana, miałam cel, duzo fajnego towarzystwa. To były bardzo dobre czasy. Minęły.
Bardzo dużo się zmieniło.
Ada popatrzyła na mnie i powiedziała: mam taką koszulkę w domu…
No tak.. miałam na sobie koszulkę z tarnowskiego maratonu u Grabka, bo dawno, dawno temu udało mi się wygrać ten maraton w swojej kategorii wiekowej, dzięki zbiegowi dziwnych okoliczności, a jedną z nagród była koszulka.
Więc Ada pewnie też wygrała, skoro ma taką koszulkę. Nie pamiętam już. Pamiętam tylko, że drugi tarnowski maraton jechała giga.
Z Adą jechał tez Kiszon i powiedział mi, ze wraca do ścigania.
Wraca… hm… jeździł przecież w Pucharze Tarnowa, chociaż prawie nie trenował.
Też chyba bym chciała wrócić, ale jest tyle okoliczności niesprzyjających.
Przypominam : jutro o 10 Rajd Sokołów.
Zbiórka w Mościcach przed Domem Kultury.
Potem ognisko, chłopaki z Sokołowa:) zapewniają jedzonko na ognisko i herbatkę.
Zapraszamy!









Piękna pogoda, w sam raz na jazdę, a drzewa zaczynają nabierać tych pięknych jesiennych barw. Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze jakiś fajny , ciepły weekend i będzie można jechać gdzieś dalej.
Może nawet w góry. Z rowerem.
Mniej więcej rok temu wygrywaliśmy z Mirkiem Odyseję. Była podobna pogoda, nawet chyba cieplej. To był bardzo dobry dla mnie czas. Najlepszy.
Bardzo dużo się zmieniło.. co tak sobie jeszcze bardziej uświadomiłam kończąc jazdę, ale dlaczego .. to na końcu tego wpisu.
Dzisiaj z Konradem, z którym kiedyś miałam już przyjemność jechać. Wtedy towarzyszyła nam jeszcze córka Konrada. Konrad jest adptem rowerowania, jeśli tak to można nazwać, dlatego chciałam mu pokazać trochę nowych ścieżek, których jak mogłam domniemywać nie zna.
Zaczęlismy więc od Buczyny , a potem szutrowym podjazdem na Lubinkę. To nie jest łatwy podjazd pod względem siłowym, więc brawa dla Konrada, że próbował się z nim mierzyć.
Potem powolutku w kierunku szczytu Lubinki asfaltem.
Nagroda czekała u góry.
Tatry dzisiaj było widać. Może nie jakoś super pięknie ( widziałam je z naszych okolic czasem dużo wyraźniej), ale jednak.
Jeżdżąc w tym roku, niewiele miałam okazji je zobaczyć.. w sumie chyba tylko raz na wiosnę, więc sprawiły mi dzisiaj wiele radości.
To są takie chwilki w życiu, takie drobinki szczęścia, że cokolwiek by się nie działo – to ja wtedy bardzo cieszę się , że żyję.
Że mogę takie rzeczy widzieć…
Po prostu no.. tak zwyczajnie się zachwycam, przez jedną krótką chwilę w życiu.
Mój plan przewidywał pokazanie Konradowi Doliny Izy.
Kiedy wjechałam na początek drogi.. zobaczyłam jakieś 50 m przed sobą sarnę. Stała na drodze i patrzyła na mnie. Tam musi być ich dużo, bo to nie pierwszy raz kiedy właśnie tam je spotykam.
Myślałam, że Dolina Izy bardziej zabarwiona będzie kolorami jesieni, ale jeszcze nie.
Za jakieś dwa tygodnie myślę, że powinno być już pięknie.
Konradowi bardzo się tam podobało. Wcale się nie dziwię, bo kiedy wjechałam tam pierwszy raz, to prawie płakałam ze szczęścia, że jestem w takim pięknym miejscu. Tak już mam:)
Tym razem, zachęcona opisem Kolosa ( który kiedys podczas wtorku mtb odwiedził Doline Izy), postanowiłam nie wracać do góry, a próbować przedostać się przez las dalej.
W sumie to tylko raz chyba tak próbowałam i z tego co pamiętam wtedy było wiele wędrowania i przedzierania się przez jakieś krzaki itp.
Tym razem była dośś dobra droga. Trochę błota co prawda, ale w większości przejezdne. No i sporo dość ostrego podjeżdzania terenowego.
Kiedy wyjechaliśmy z tego lasu, powiedziałam Konradowi, ze tak właśnie mniej wiecej wyglądają maratonu, tylko do tego dochodzą jeszcze kamienie, korzenie i takie tam.
Kiedy wyjechalismy z lasu.. znowu piękne widoki na Beskid Sądecki ( Radziejową już poznaję bez problemu) i Tatry. Pojechaliśmy w kierunki Winnicy, bo tam są najpiękniejsze chyba widoki z góry na Dunajec i górki.
No i podkusiło mnie, żeby pojechać jedną taka drogą przez las, którą kiedyś zobaczyłam jadąc tamtędy i nawet powiedziałam do Tomka, że trzeba spróbować tamtędy pojechać kiedyś.
Świetny terenowy zjazd, który w końcowej części nawet był nie do końca dla mnie przejezdny, za stromo i zbyt sypka nawierzchnia, więc wolałam zejść z roweru.
Wyjechalismy wprost na niebieski szlak wzdłuż Dunajca.
Powrót przez Buczynę, w której pokazałam jeszcze Konradowi możliwości Buczyny.
A wyjeżdżając z Buczyny.. niespodzianka…
Jakiś peleton jechał, dziewczyny w kaskach.. więc się przyjrzałam, a tam znajoma koszulka niebiesko- żółta Saint Gobain Merida ( czy jakoś tam oni się tam kiedyś nazywali:)).
Ada Jarczyk.
Ada była kiedys dla mnie maratonowym motywatorem.
Młoda, ambitna, lepsza ode mnie, więc zawsze starałam się dotrzymać jej koła na maratonie i dzięki niej na pewno dużo lepiej jechałam.
Udawało mi się tak do połowy dystansu jechać za Adą, na mecie zwykle była przynajmniej 10 minut szybciej, a czasem i więcej.
Kiedy Ada wyjechała na studia za granicę, bardzo mi jej brakowało na maratonach. Tej jej niebiesko- żółtej koszulki przed sobą.
Pogadałysmy chwilę z Adą i przypomniały mi się tamte czasy. Ja wtedy w teamie Stalbomatu, Ada w śląskim teamie St . Gobain. Ale na maratony u GG Ada jeździła zawsze z nami. Całą ekipa jeździlismy, było fajnie, wesoło, gwarnie.
Byłam zmotywowana, miałam cel, duzo fajnego towarzystwa. To były bardzo dobre czasy. Minęły.
Bardzo dużo się zmieniło.
Ada popatrzyła na mnie i powiedziała: mam taką koszulkę w domu…
No tak.. miałam na sobie koszulkę z tarnowskiego maratonu u Grabka, bo dawno, dawno temu udało mi się wygrać ten maraton w swojej kategorii wiekowej, dzięki zbiegowi dziwnych okoliczności, a jedną z nagród była koszulka.
Więc Ada pewnie też wygrała, skoro ma taką koszulkę. Nie pamiętam już. Pamiętam tylko, że drugi tarnowski maraton jechała giga.
Z Adą jechał tez Kiszon i powiedział mi, ze wraca do ścigania.
Wraca… hm… jeździł przecież w Pucharze Tarnowa, chociaż prawie nie trenował.
Też chyba bym chciała wrócić, ale jest tyle okoliczności niesprzyjających.
Przypominam : jutro o 10 Rajd Sokołów.
Zbiórka w Mościcach przed Domem Kultury.
Potem ognisko, chłopaki z Sokołowa:) zapewniają jedzonko na ognisko i herbatkę.
Zapraszamy!

Powoli zaczynają się jesienne kolorki© lemuriza1972

Tatry w oddali ( aż żal, że nie miałam porządnego aparatu)© lemuriza1972

Sarna na wjeździe do Doliny Izy© lemuriza1972

W Dolinie Izy© lemuriza1972

W lesie na Lubince© lemuriza1972

takie tam błotka,potoczki...© lemuriza1972

Podjazd© lemuriza1972

Tatry w oddali znowu...© lemuriza1972

Widok z okolic Winnicy© lemuriza1972

Coś kombinują nad Dunajcem:)© lemuriza1972
- DST 50.00km
- Teren 22.00km
- Czas 03:17
- VAVG 15.23km/h
- VMAX 51.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1345kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 września 2012
Jesienny Rajd Sokołów
W najbliższą niedzielę ww Impreza.
Trasa ok 25 km po Lesie Radłowskim.
Na zakonczenie ( a może rozpoczęcie:)) imprezy ognisko.
Zapraszamy wszystkich kojących jeździć na rowerze.
Zbiórka o godz. 10 w Mościcach przed MFK.
Trasa ok 25 km po Lesie Radłowskim.
Na zakonczenie ( a może rozpoczęcie:)) imprezy ognisko.
Zapraszamy wszystkich kojących jeździć na rowerze.
Zbiórka o godz. 10 w Mościcach przed MFK.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 września 2012
Jazda bez polotu
Ja wiem, że ta piosenka już była, ale…
Uważam, że jest genialna, niepowtarzalna. Jak jej słucham.. to się tak absolutnie wyłączam z tego świata.
Mało jest piosenek, które mnie tak „wyłączają”…
Dotarł dzisiaj do mnie Pan kurier z przesyłką i płytą Renaty Przemyk „Akustic Trio”.
Jest na niej również ta piosenka.
Słucham cały wieczór.
„ Podtrzymywałaś moją głowę, nie rozstrzaskałam skroni o podłogę, póki co”
Kiedy słucham tego, myślę : Agnieszka, Ela.
Dwie kobiety.. ważne. W moim życiu.
Nie musiałam tym razem wychodzić z domu z powodu młota pneumatycznego:), ale .. po prostu dzisiaj chciałam.
Miałam nawet ambitny plan, umówiłam się z Mirkiem pod parkiem przy Czarnej Drodze, a ja się umawiamy TAM, to wiadomo.. będą górki.
Miałam plan pojechania na Słoną, podjazdem na który nie udało nam się trafić z Tomkiem w piątek ( znaczy trafiliśmy, ale wtedy to już był zjazd:))
Jadąc w stronę parku poczułam, że nogi nie chcą kręcić. Że jest ciężko i bez sensu jechać w górki.
To zawróciłam Mirka z drogi „na górki”.
Mirek powiedział: a wiesz mnie też dzisiaj coś ciężko się kręci.
I pojechaliśmy przez Buczynę na most w Zgłobicach, a tam różnymi dziwnymi drogami w nieznane nam części Lasu Radłowskiego ( a może inaczej – mniej znane. No bo kiedyś już tam byliśmy. Raz).
Fajne to były ścieżki i nawet jeden krótki ale konkretny podjazd był ( aż na średnią musiałam zrzucić:)).
W lesie ujrzałam dom cudnej urody. Naprawdę. Musiałam się zatrzymać żeby zrobić zdjęcie.
Dom na skraju lasu, drewniany, piękne okiennice, wykończenie, płot. Do doskonałości brakowało mu tylko górek obok, no ale cóż.. pewnych rzeczy się nie przeskoczy.
Dzisiaj nadszedł czas pewnych porządków ( w szufladach).
Znalazłam moje jakby to powiedzieć.. dzienniczki treningowe sprzed lat. Nie prowadziłam jeszcze bloga wtedy.
Nic dziwnego, że całkiem nieźle jeździłam na rowerze, skoro potrafiłam jednego dnia "zasuwać" np. godzinę na stacjonarnym, przepłynąć ponad 2000 m na basenie i godzinę ćwiczyć ogólonorozwojówkę.
Taka była kiedyś Iza:). Zmobilizowana, zdyscyplinowana , nastawiona na CEL.
Chciałabym jeszcze kiedyś chociaż na chwilę z tamtą Izą spotkać się, ale okoliczności są niesprzyjące i naprawdę nie wiem, czy będzie jeszcze okazja.
Myślałam, przez krótka chwilę, całkiem niedawno, że tak… że może.. ze może uda się zmobilizować…przygotować w zimie, naprawić albo kupić nowy amortyzator i jeszcze raz spróbować. Stanąć na starcie. Usłyszeć golonkową muzykę… jechać co sił w nogach i płucach, pierwszy podjazd na maksymalnym tętnie, tak żeby „odstawić” niektóre rywalki, pokonywać siebie na tych okropnie trudnych zjazdach:), a potem „umierać” dojeżdżając do mety.
I poczuć znowu to niewiarygodne uczucie spełnienia..
Raz jeszcze. Może raz jeszcze…
Weekend i wczorajszy dzień dał mi jednak raczej negatywną odpowiedź.
Będę musiała chyba poczekać na spotkanie z tamtą Izą znacznie dłużej niż myślałam. Chyba.. czas pokaże, ale wszystko na to wskazuje.

Dom marzenie...© lemuriza1972
- DST 35.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:33
- VAVG 22.58km/h
- VMAX 39.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 września 2012
Poniedziałek
Właściwie po dniu pełnym "emocji" w pracy , myślałam, że nie mam siły ani ochoty na rower, na wychodzenie z domu. Chciałam tylko .. być już w domu.
Ale kiedy przyszłam do domu, zrozumiałam , ze jeśli myślę o odpoczynku, to na pewno nie tu.
Młot pneumatyczny tuz pod moim oknem.
Więc się ubrałam i wyjechałam.
Na krótko bo ani sił, ani ochoty nie było.
Rundka po lesie, ścieżkami Mirka. Wypatrywałam łosi, ale nic z tego.
Jazda bez historii, taka na przewietrzenie głowy.
Ale kiedy przyszłam do domu, zrozumiałam , ze jeśli myślę o odpoczynku, to na pewno nie tu.
Młot pneumatyczny tuz pod moim oknem.
Więc się ubrałam i wyjechałam.
Na krótko bo ani sił, ani ochoty nie było.
Rundka po lesie, ścieżkami Mirka. Wypatrywałam łosi, ale nic z tego.
Jazda bez historii, taka na przewietrzenie głowy.
- DST 23.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:01
- VAVG 22.62km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 września 2012
Jedziemy w finale:)
Nie miałam okazji pojeździć w ten weekend na rowerze, ale za to pojeździli żuzlowcy w Toruniu.
Z dobrym skutkiem.
Było ciężko.
Raz , że znaczną część meczu słuchałam w radiu, wracając z Mielca, dwa , ze cóż.. kiepsko to wyglądało początkowo.
Brakuje Vaculika jak nic...
No, ale najważniejsze, że skończyło się dobrze.
niestety nie obejrzę pierwszego meczu finałowego, ale za to mam nadzieję, ze na tym drugim to już będę na stadionie:)
Toruń walczył pięknie, emocje było wielkie, ale to my pojedziemy w finale:)))
Z dobrym skutkiem.
Było ciężko.
Raz , że znaczną część meczu słuchałam w radiu, wracając z Mielca, dwa , ze cóż.. kiepsko to wyglądało początkowo.
Brakuje Vaculika jak nic...
No, ale najważniejsze, że skończyło się dobrze.
niestety nie obejrzę pierwszego meczu finałowego, ale za to mam nadzieję, ze na tym drugim to już będę na stadionie:)
Toruń walczył pięknie, emocje było wielkie, ale to my pojedziemy w finale:)))
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 września 2012
Marcinka, Słona Góra, Marcinka
Plan był taki Marcinka, Słona Góra ( nowo odkrytym podjazdem) , zjazd i do domu.
Czasu mało , bo robi się coraz szybciej ciemno.
Pogoda dziwna.. niby słonce ale zimny wiatr, własciwie niewiadomo jak się ubrać.
Chęci do jazdy były większe w czwartek, ale w czwartek padało cały czas.
Dzisiaj z Tomkiem.
Na początek wałem wzdłuż Białej , Tarnowiec i szutrówką na Marcinkę. Tam jak zwykle piękne widoki na Tarnów, ale też jak zauważyłam coraz więcej czerwonych, zielonych barw na drzewach. Ładnie.
Szutrówka spokojnie, zresztą mieliśmy tempo takie bardziej emeryckie wczoraj, mocno turystyczne.
Na Marcince spotkalismy Olka B, a potem jednego z Sokołów:), kiedy zjeżdzaliśmy w stronę czerwonego pieszego wydawało mi się, ze do góry jechali chłopaki ze Świebodzina.
Niestety w Porębie nie trafiliśmy na nowy podjazd. Starałam się zapamietać ostatnio jak zjeżdzalismy w którym miejscu się zaczyna, ale jak widać na na nic. Pojechalismy za to innym podjazdem ( ile ich jeszcze przeróznych jest, a nie mamy o tym pojęcia!). Trafilismy w końcu do Lasu na Słonej, a tam przed lasem sarna. Powiedziałam do Tomka: to nie łoś, ale zawsze coś:)
Sarna była w towarzystwie – pięć ich było. Jeśli chodzi o łosie, kolega leśnik mówił mi, że one są nieobliczalne, bo nie są płochliwe.
Na Słonej błotttoooooooooo… takie gliniaste… takie ciężkie do kręcenia… opony się oblepiały, ślizgały, więc trzeba było sporo się natrudzić.
Dawno nie jechałam w takim błocie.
W koncu nie wiem jakim cudem, po kilkunastu minutach kręcenia po Słonej, udało nam się trafić na podjazd-zjazd i zjechalismy nim. Przy zachodzącym słoncu, pieknych widokach na Marcinke juz rozświetloną i przenikliwym zimnie.
Wrócilismy na Marcinkę czerwonym pieszym.
Było już ciemno.
Coś mnie tknęło jak zjechalismy z Marcinki i jako, że nie mam przedniego światła w KTM, załozyłam na kierownicę czołówkę kupioną w LIDLu ( bardzo dobrze spełniła swoją funkcję jako lampka:)). Powiedziałam do Tomka: założę bo a nuż spotkam policję?
Nie mineło 5 minut.. z naprzeciwka nadjechał policyjny wóz.
Robiłam zdjecia, ale będą w terminie późniejszym.
Czasu mało , bo robi się coraz szybciej ciemno.
Pogoda dziwna.. niby słonce ale zimny wiatr, własciwie niewiadomo jak się ubrać.
Chęci do jazdy były większe w czwartek, ale w czwartek padało cały czas.
Dzisiaj z Tomkiem.
Na początek wałem wzdłuż Białej , Tarnowiec i szutrówką na Marcinkę. Tam jak zwykle piękne widoki na Tarnów, ale też jak zauważyłam coraz więcej czerwonych, zielonych barw na drzewach. Ładnie.
Szutrówka spokojnie, zresztą mieliśmy tempo takie bardziej emeryckie wczoraj, mocno turystyczne.
Na Marcince spotkalismy Olka B, a potem jednego z Sokołów:), kiedy zjeżdzaliśmy w stronę czerwonego pieszego wydawało mi się, ze do góry jechali chłopaki ze Świebodzina.
Niestety w Porębie nie trafiliśmy na nowy podjazd. Starałam się zapamietać ostatnio jak zjeżdzalismy w którym miejscu się zaczyna, ale jak widać na na nic. Pojechalismy za to innym podjazdem ( ile ich jeszcze przeróznych jest, a nie mamy o tym pojęcia!). Trafilismy w końcu do Lasu na Słonej, a tam przed lasem sarna. Powiedziałam do Tomka: to nie łoś, ale zawsze coś:)
Sarna była w towarzystwie – pięć ich było. Jeśli chodzi o łosie, kolega leśnik mówił mi, że one są nieobliczalne, bo nie są płochliwe.
Na Słonej błotttoooooooooo… takie gliniaste… takie ciężkie do kręcenia… opony się oblepiały, ślizgały, więc trzeba było sporo się natrudzić.
Dawno nie jechałam w takim błocie.
W koncu nie wiem jakim cudem, po kilkunastu minutach kręcenia po Słonej, udało nam się trafić na podjazd-zjazd i zjechalismy nim. Przy zachodzącym słoncu, pieknych widokach na Marcinke juz rozświetloną i przenikliwym zimnie.
Wrócilismy na Marcinkę czerwonym pieszym.
Było już ciemno.
Coś mnie tknęło jak zjechalismy z Marcinki i jako, że nie mam przedniego światła w KTM, załozyłam na kierownicę czołówkę kupioną w LIDLu ( bardzo dobrze spełniła swoją funkcję jako lampka:)). Powiedziałam do Tomka: założę bo a nuż spotkam policję?
Nie mineło 5 minut.. z naprzeciwka nadjechał policyjny wóz.
Robiłam zdjecia, ale będą w terminie późniejszym.
- DST 38.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:24
- VAVG 15.83km/h
- VMAX 43.00km/h
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 935kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 września 2012
Test:)
Plan na dzisiejszą jazdę powoli klarował mi się w głowie podczas dzisiejszego dnia.
Postanowiałam zrobić taki jeden test, chociaż na 99% byłam pewna jaki będzie wynik.
Ten, który był poddany testowi dowiedział się o tym dopiero „po”.
A był to Mirek.
Pojechaliśmy na „nowy” terenowy podjazd na Słoną.
Jak zaczęlismy jakos tak cięzko mi się jechało, spojrzałam.. a ja mam srednią tarczę z przodu.
Co to to nie.. to ponad moje siły taki podjazd ze sredniej jechać…
I tak nie dałam rady.. wkrótce utknęłam.
Zjechałam na dół i od nowa.
Tomek z Mirkiem pojechali.
Niestety nie dane mi było patrzeć jak wjeżdżają, bo byłam za daleko.
I utknęłam w tym samym miejscu co poprzednio. Żadnego postępu
Ale ja będę walczyć z tym podjazdem. Będę wydzierać mu metr po metrze, aż może w końcu się uda.
Chociaż.. nie wiem…
Jest trudny. Naprawdę.
To dowód na to, ze nawet w naszych pagórkowatych okolicach, można znaleźć cos niepodjeżdzalnego ( dla mnie rzecz jasna). No bo Mirek podjechał.
I to był ten test.
Ale Mirek pomimo, że nie jeździ prawie i tak jest MOCARZ.
Po prostu.
Tomek utknął jak ja, ale znacznie, znacznie wyżej i myślę, ze nastepnym razem może mu się udać, bo zrobił postęp.
Ze Słonej zjechaliśmy do Pleśnej i w kierunku Wału.
Powiedziałam chłopakom , że cos im jeszcze na dzisiaj szykuję.
Taki jeden co prawda asfaltowy, ale słuszny podjazd.
Jechali przede mną, więc nie wiedzieli gdzie skręcić, a na ten podjazd skręca się z głownej drogi na Wale, jest urząd gminy, potem się jedzie jakieś nie wiem.. 500 m do góry, może trochę więcej i w prawo skręca się za pierwszym zakrętem.
Tam jest jakas tabliczka z nazwą ulicy, więc łatwo trafić. Zreszta asfalt idzie bardzo ostro pod górę od razu.
Mirek przejechał skręt. Zawołałam go, a on powiedział: no tak.. jak zobaczyłem to sztajchę to tak sobie pomyślałem.. ze to pewnie TU.
Ja odkryłam ten podjazd chyba dwa lata temu zjeżdzając z góry. Nadziałam się wtedy na osuwisko i mogło się to dla mnie bardzo źle skonczyć. Jakims cudem się wyratowałam… sama nie wiem jak.
Warto go podjechać, bo to bardzo siłowy podjazd ( dla mnie tylko młynek). Duże nastromienie, ale najpiekniejsze są widoki z góry.
No i dodatkowo dojeżdza się nim do pieszego żółtego i można sobie fajnym zjazdem dojechać do Pleśnej.
No to zjechaliśmy.
Zjazd trochę zmieniony przez wycinkę drzewa. No i bardzo, bardzo suchy dzisiaj.
A ja nie zdjęłam sobie pomarańczowym okularów i było źle…
Kiepsko widzę z daleka, co potwierdziły badania u okulisty dzisiaj, a jak dojdzie do tego ciemny las i okulary, to jets kiepsko. No ale powolutku sobie zjechałam.
Zakonczylismy rundką po Buczynie ( odkrylismy fajną nową ścieżkę z fajnym zjazdem).
A po drodze była jeszcze krótka wizyta na stadionie Unii.
P.S Mirek mówił, ze te zwierzaki to Łosie.
Mówił, że często je widywał jak biegał.
Twierdzi, że żubry owszem żyją w Puszczy Niepołomickiej, ale na ogrodzonym terenie.
Chyba , ze to żubry-uciekinierzy:)





Postanowiałam zrobić taki jeden test, chociaż na 99% byłam pewna jaki będzie wynik.
Ten, który był poddany testowi dowiedział się o tym dopiero „po”.
A był to Mirek.
Pojechaliśmy na „nowy” terenowy podjazd na Słoną.
Jak zaczęlismy jakos tak cięzko mi się jechało, spojrzałam.. a ja mam srednią tarczę z przodu.
Co to to nie.. to ponad moje siły taki podjazd ze sredniej jechać…
I tak nie dałam rady.. wkrótce utknęłam.
Zjechałam na dół i od nowa.
Tomek z Mirkiem pojechali.
Niestety nie dane mi było patrzeć jak wjeżdżają, bo byłam za daleko.
I utknęłam w tym samym miejscu co poprzednio. Żadnego postępu
Ale ja będę walczyć z tym podjazdem. Będę wydzierać mu metr po metrze, aż może w końcu się uda.
Chociaż.. nie wiem…
Jest trudny. Naprawdę.
To dowód na to, ze nawet w naszych pagórkowatych okolicach, można znaleźć cos niepodjeżdzalnego ( dla mnie rzecz jasna). No bo Mirek podjechał.
I to był ten test.
Ale Mirek pomimo, że nie jeździ prawie i tak jest MOCARZ.
Po prostu.
Tomek utknął jak ja, ale znacznie, znacznie wyżej i myślę, ze nastepnym razem może mu się udać, bo zrobił postęp.
Ze Słonej zjechaliśmy do Pleśnej i w kierunku Wału.
Powiedziałam chłopakom , że cos im jeszcze na dzisiaj szykuję.
Taki jeden co prawda asfaltowy, ale słuszny podjazd.
Jechali przede mną, więc nie wiedzieli gdzie skręcić, a na ten podjazd skręca się z głownej drogi na Wale, jest urząd gminy, potem się jedzie jakieś nie wiem.. 500 m do góry, może trochę więcej i w prawo skręca się za pierwszym zakrętem.
Tam jest jakas tabliczka z nazwą ulicy, więc łatwo trafić. Zreszta asfalt idzie bardzo ostro pod górę od razu.
Mirek przejechał skręt. Zawołałam go, a on powiedział: no tak.. jak zobaczyłem to sztajchę to tak sobie pomyślałem.. ze to pewnie TU.
Ja odkryłam ten podjazd chyba dwa lata temu zjeżdzając z góry. Nadziałam się wtedy na osuwisko i mogło się to dla mnie bardzo źle skonczyć. Jakims cudem się wyratowałam… sama nie wiem jak.
Warto go podjechać, bo to bardzo siłowy podjazd ( dla mnie tylko młynek). Duże nastromienie, ale najpiekniejsze są widoki z góry.
No i dodatkowo dojeżdza się nim do pieszego żółtego i można sobie fajnym zjazdem dojechać do Pleśnej.
No to zjechaliśmy.
Zjazd trochę zmieniony przez wycinkę drzewa. No i bardzo, bardzo suchy dzisiaj.
A ja nie zdjęłam sobie pomarańczowym okularów i było źle…
Kiepsko widzę z daleka, co potwierdziły badania u okulisty dzisiaj, a jak dojdzie do tego ciemny las i okulary, to jets kiepsko. No ale powolutku sobie zjechałam.
Zakonczylismy rundką po Buczynie ( odkrylismy fajną nową ścieżkę z fajnym zjazdem).
A po drodze była jeszcze krótka wizyta na stadionie Unii.
P.S Mirek mówił, ze te zwierzaki to Łosie.
Mówił, że często je widywał jak biegał.
Twierdzi, że żubry owszem żyją w Puszczy Niepołomickiej, ale na ogrodzonym terenie.
Chyba , ze to żubry-uciekinierzy:)

Widok na Pleśną ze Słonej Góry© lemuriza1972

Podjazd w kierunku pieszego żółtego szlaku ( zdjęcie z góry)© lemuriza1972

I jeszcze jedno zdjęcie podjazdu© lemuriza1972

Nora chyba lisia:)© lemuriza1972

Buczyna© lemuriza1972

Żużel:)))© lemuriza1972
- DST 39.00km
- Teren 7.00km
- Czas 02:03
- VAVG 19.02km/h
- VMAX 56.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 820kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 września 2012
Żubrowate, łosiowate??? CO TO BYŁO?????
Jeszcze wczoraj miałam w głowie plan, że dzisiaj pojadę sobie nowo odkrytym ostatnio zjazdem/podjazdem na Słoną.
Długiiiim.... w połowie co prawda asfaltowym, ale w połowie terenowym.
Po ostatnich wjazdach na Jaworzynę i w sobotę w kierunku Przehyby.. zrozumiałam, że za mało w tym roku było długich podjazdów.
Dlatego też bolał podczas nich kregosłup ( nie miałam tych problemów, jak jeździłam w maratonach, organizm był przyzywyczjony). Mam to szczęscie, z ekilka długich podjazdów w okolicy jest, więc trzeba to na wiosne wykorzystywac.
Niestety nocne kłopoty ze snem ( jakos tak ostatnio mam jak zbliża sie poniedziałek) i ogólna słabość w ciągu dnia , spowodowały, że zrezygnowałam w ogóle z jazdy.
Ale kiedy wracałam z pracy, słońce pięknie świeciło.. pomyślałam: szkoda tego dnia, przejadę sie . Chociaż na chwilę, do Lasu.
No i pojechałam.
Kiedy wjechałam w ścieżkę Mirka, której w zasadzie juz nie ma ( tak zarosła), pomyślałam: hm... sama jadę w takie zarośla, chaszcze...
W sobote rozmawilismy z Krysia i Adamem na temat mojej wycieczki do Melsztyna.
Krysia powiedziała: odważna jesteś, ja po mojej przygodzie ( miała nieprzyjemna przygodę kiedyś) juz bym sama do lasu nie pojechała.
Śmiałam się, ze mnie wtedy ten szlak tak przypadkiem wyszedł.
I kiedy tak myślałam o słowach Krysi ( "ja bym sama nie pojechała"), zobaczyłam jakieś 50 m przed sobą COŚ.
To COŚ było wielkie.
To nie był ani dzik, ani jeleń, ani daniel. To było COŚ znacznie większego.
Było podobne do byka i miało rogi.
I było ICH TRZECH ( albo ICH TROJE):).
Dwa poszły sobie w las, a ostatnie staneło na ścieżce i spojrzało na mnie.
I patrzyło. Zatrzymałam się.
też patrzyłam. Pomyślałam: co będzie jak ono zacznie biec?
Mam wspinać sie na drzewo??? Chyba nie umiem...
Powoli się odwróciłam, zrobiłam w tył zwrot. jeszcze na chwilę popatrzyłam na NIEGO>
On dalej patrzył.
Oj.. nieswojo sie potem czułam jeżdząc po lesie, ale z jazdy zreyzgnować nie chciałam. Mimo wszystko.
Kiedyś opowiadał mi Alek, ze COŚ takiego z Mirkiem widzieli w lesie, ale trochę nie dowierzałam.
A jednak.
Wyczytałam w sieci, ze Lesie Radłowskim występują nieliczne łosie.
Ale wyczytałam też , ze w Puszczy Niepołomickiej żyje stado żubrów.
W sumie Puszcza niedaleko.. może sobie przyszły?
Wszystko jedno co to było, widziałam coś co nie każdy ma okazję zobaczyć.
Cieszę się , bo to było niesamowite "spotkanie"
a sama jazda przyjemna.
W lesie fajnie, słoneczko, zielono, ładne zapachy.
Długiiiim.... w połowie co prawda asfaltowym, ale w połowie terenowym.
Po ostatnich wjazdach na Jaworzynę i w sobotę w kierunku Przehyby.. zrozumiałam, że za mało w tym roku było długich podjazdów.
Dlatego też bolał podczas nich kregosłup ( nie miałam tych problemów, jak jeździłam w maratonach, organizm był przyzywyczjony). Mam to szczęscie, z ekilka długich podjazdów w okolicy jest, więc trzeba to na wiosne wykorzystywac.
Niestety nocne kłopoty ze snem ( jakos tak ostatnio mam jak zbliża sie poniedziałek) i ogólna słabość w ciągu dnia , spowodowały, że zrezygnowałam w ogóle z jazdy.
Ale kiedy wracałam z pracy, słońce pięknie świeciło.. pomyślałam: szkoda tego dnia, przejadę sie . Chociaż na chwilę, do Lasu.
No i pojechałam.
Kiedy wjechałam w ścieżkę Mirka, której w zasadzie juz nie ma ( tak zarosła), pomyślałam: hm... sama jadę w takie zarośla, chaszcze...
W sobote rozmawilismy z Krysia i Adamem na temat mojej wycieczki do Melsztyna.
Krysia powiedziała: odważna jesteś, ja po mojej przygodzie ( miała nieprzyjemna przygodę kiedyś) juz bym sama do lasu nie pojechała.
Śmiałam się, ze mnie wtedy ten szlak tak przypadkiem wyszedł.
I kiedy tak myślałam o słowach Krysi ( "ja bym sama nie pojechała"), zobaczyłam jakieś 50 m przed sobą COŚ.
To COŚ było wielkie.
To nie był ani dzik, ani jeleń, ani daniel. To było COŚ znacznie większego.
Było podobne do byka i miało rogi.
I było ICH TRZECH ( albo ICH TROJE):).
Dwa poszły sobie w las, a ostatnie staneło na ścieżce i spojrzało na mnie.
I patrzyło. Zatrzymałam się.
też patrzyłam. Pomyślałam: co będzie jak ono zacznie biec?
Mam wspinać sie na drzewo??? Chyba nie umiem...
Powoli się odwróciłam, zrobiłam w tył zwrot. jeszcze na chwilę popatrzyłam na NIEGO>
On dalej patrzył.
Oj.. nieswojo sie potem czułam jeżdząc po lesie, ale z jazdy zreyzgnować nie chciałam. Mimo wszystko.
Kiedyś opowiadał mi Alek, ze COŚ takiego z Mirkiem widzieli w lesie, ale trochę nie dowierzałam.
A jednak.
Wyczytałam w sieci, ze Lesie Radłowskim występują nieliczne łosie.
Ale wyczytałam też , ze w Puszczy Niepołomickiej żyje stado żubrów.
W sumie Puszcza niedaleko.. może sobie przyszły?
Wszystko jedno co to było, widziałam coś co nie każdy ma okazję zobaczyć.
Cieszę się , bo to było niesamowite "spotkanie"
a sama jazda przyjemna.
W lesie fajnie, słoneczko, zielono, ładne zapachy.
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:15
- VAVG 24.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 528kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 września 2012
Puchar Tarnowa i trochę o meczu, którego nie było
Opis linka
Opis linka
Małe kręcenie po mieście w drodze na Marcinkę i z Marcinki. Trochę kręcenia po lesie, żeby obejrzeć zawodników na trasie.
Ze trzy razy podjazd pod restaurację:).
Puchar zakończony, nagrody rozdane. Niestety nie byłam na dekoracji, bo zrobiło mi sie zimno, głodno, śpiąco jakoś tak, więc przyjechałam do domu.
I oczekiwałam na mecz. Na mecz Unibax-Azoty czyli drugi półfinałowy mecz o DMP.
Który sie nie odbył.
I muszę o tym napisać, bo jestem zła.
Nie ma co winić sędziego ani kogokolwiek z Torunia. Sędzia postapił tak jak mu kazały przepisy. Słusznie stwierdził Marek Cieślak, że nawet jak zgodziłby się na rozegranie meczu, w razie porażki Unibaxu , działacze toruńscy zapewne złozyliby protest. Kuriozalny przepis.
Przecież to nie jest piłka nożna, gdzie do rozpoczęcia meczu potrzebny jest pełen skład. Ktoś mógłby powiedzieć: Greg mógł przyjechać wczoraj.
No tak, ale kto sie żużlem interesuje to wie, ze żuzlowcy jeżdzą w kilku ligach naraz i wciąż są w podróży.
Należałoby to wziąc pod uwagę tworząc regulamin.
Katastrofa, niesmak i sama nie wiem, jak to wszystko określić.
Sytuacja Unii była ciężka, bo brak Vaculika znacznie szansę na awans do finału zmniejszał.
Ale przynajmniej wszystko rozegrałoby się w sportowej walce i nie byłoby tego niesmaku.
Ale cóż..
Moze ktoś wyciągnie wnioski, regulamin ulegnie zmianie, ale to nie przywróci Unii szans na walkę o finał. Cały sezon dobra jazda, pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej.. jeden odwołany lot i po sprawie.
zdjęc z Pucharu Tarnowa mojego autorstwa nie zamieszczam, bo marny ze mnie fotograf jesli chodzi o fotografowanie jadących kolarzy. Wyszły źle
P.S właśnie powiedzieli w tv, że sędzia źle to wszystko policzył i że będzie powtórka meczu w czwartek.
Uff....
Miejmy jednak nadzieję, że cała ta sytuacja jednak da do myślenia działaczom.
Opis linka
Małe kręcenie po mieście w drodze na Marcinkę i z Marcinki. Trochę kręcenia po lesie, żeby obejrzeć zawodników na trasie.
Ze trzy razy podjazd pod restaurację:).
Puchar zakończony, nagrody rozdane. Niestety nie byłam na dekoracji, bo zrobiło mi sie zimno, głodno, śpiąco jakoś tak, więc przyjechałam do domu.
I oczekiwałam na mecz. Na mecz Unibax-Azoty czyli drugi półfinałowy mecz o DMP.
Który sie nie odbył.
I muszę o tym napisać, bo jestem zła.
Nie ma co winić sędziego ani kogokolwiek z Torunia. Sędzia postapił tak jak mu kazały przepisy. Słusznie stwierdził Marek Cieślak, że nawet jak zgodziłby się na rozegranie meczu, w razie porażki Unibaxu , działacze toruńscy zapewne złozyliby protest. Kuriozalny przepis.
Przecież to nie jest piłka nożna, gdzie do rozpoczęcia meczu potrzebny jest pełen skład. Ktoś mógłby powiedzieć: Greg mógł przyjechać wczoraj.
No tak, ale kto sie żużlem interesuje to wie, ze żuzlowcy jeżdzą w kilku ligach naraz i wciąż są w podróży.
Należałoby to wziąc pod uwagę tworząc regulamin.
Katastrofa, niesmak i sama nie wiem, jak to wszystko określić.
Sytuacja Unii była ciężka, bo brak Vaculika znacznie szansę na awans do finału zmniejszał.
Ale przynajmniej wszystko rozegrałoby się w sportowej walce i nie byłoby tego niesmaku.
Ale cóż..
Moze ktoś wyciągnie wnioski, regulamin ulegnie zmianie, ale to nie przywróci Unii szans na walkę o finał. Cały sezon dobra jazda, pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej.. jeden odwołany lot i po sprawie.
zdjęc z Pucharu Tarnowa mojego autorstwa nie zamieszczam, bo marny ze mnie fotograf jesli chodzi o fotografowanie jadących kolarzy. Wyszły źle
P.S właśnie powiedzieli w tv, że sędzia źle to wszystko policzył i że będzie powtórka meczu w czwartek.
Uff....
Miejmy jednak nadzieję, że cała ta sytuacja jednak da do myślenia działaczom.
- DST 21.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:19
- VAVG 15.95km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 września 2012
MTB Powerade Garmin marathon - trochę jazdy po trasie
To był maraton w Piwnicznej. Niby.
Z Piwniczną miał tyle wspólnego, że na terenie gminy Piwniczna się odbywał, no i Pan burmistrz Piwnicznej był obecny na dekoracji.
Tereny znane, przydomowe. Jakaś Pani już po, kiedy zajadalismy karkówkę zapytała się: jak się nam trasa podobała?
A ja mówię: że my tu niedaleko mieszkamy w Tarnowie, więc te tereny znamy.
No bo taka prawda.
Nieraz na rowerze, nieraz na nóżkach, a i w koncu maraton w Szczawnicy częściowo przebiegał dzisiejszą trasą.
Myślałam na wiosnę, ze w tym maratonie wystartuję, że uda mi się przygotować, ale im dalej było „w sezon”, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że nic z tego.
W sumie gdybym się spięła to bym dzisiaj ten maraton „przeczołgała” i nawet na podium szerokim byłabym bo w mojej kategorii ukonczyły tylko 3 panie!!!!
Jeszcze czegoś takiego u GG nie widziałam, żeby tak mało kobiet jechało.
Może znużenie sezonem, może jutrzejsze mistrzostwa Polski w maratonie mtb, może strach przed powtórką Zawoi. W każdym bądź razie ludzi dzisiaj było mało, bardzo mało. Jeszcze takiej nikłej ilości u GG to ja nie widziałam.
Kiedy już wiedziałam, że na start nie ma szans, to pomyślałam, że przejadę się do Piwnicznej. Ot tak. Zobaczyć starych znajomych. Poczuć znowu TO. Usłyszeć „golonkową” muzykę.
Potem jakoś przestałam z róznych względów o tym myśleć, a w środę zadzwoniła Krysia, że ma miejsce w aucie.
Kilka minut zastanawiania się ( bo byłam wstepnie umówiona z koleżankami w Krakowie na sobotę) i decyzja jedyna słuszna – jadę, biorę rower, przejadę się bez numeru. Kawałek.
Myślałam o mini. Żeby bez napinki, bez katowania się.
Dzisiaj poczułam się jak za dawnych czasów… kiedy pod domem Krysi i Adama szykowalismy się do wyjazdu.
Troche tęsknię za tym wszystkim. Czasami.
Pojechał z nami również Tomek , zapytałam go to jak jedziemy, a Tomek na to, że chce objechać całe mega.
„ O matko, pomyślałam – 2000 m przewyższenia chyba mi się nie chce”
No ale tez pomyślałam, żę jak coś to sobie zjadę na mini i tyle.
Na mecie spotykam dawno nie widzianą Monię ( miło, miło… a jak nam nasza tarnowska bikerka schudła…Monia zawsze była ładną dziewczyną ale teraz to już w ogóle .. hoho).
A jak jeździ w tym sezonie!!!
Jest i Mateusz ( on na giga).
Spotykam też Dorotę czyli Mambę. Chwilę rozmawiamy. Trochę jest zaniepokojona, z eduzo dziewczyn startuje, ze ona nie w formie już…
W sektorze na giga.. mało ludzi, własciwie oprócz Adama z Katowic nie dostrzegam nikogo znajomego.
Ruszamy zaraz po gigasach.
Spokojnie.
Podjazd na Obidzę na rozgrzewkę.
No wyjątkowy maraton bo start od razu ostro pod górę.
Jadę tak sobie, jedzie się tak sobie. Teren mi znany. Do momentu rozjazdu na Wlk. Rogaczu, bo tam zjeżdzamy w jakiś las i jest pierwszy zjazd taki golnkowy na którym pękam. Stromy, korzenie i jeszcze glina…
Potem jeszcze drugi taki.
Trochę mnie to załamuje. Zjeżdzałam kiedyś takie zjazdy!!! Teraz się boję. Brak praktyki, brak objeżdżęnia po takich zjazdach. Smutno…
W któryms momencie pojawia się rozjazd na mini. Chwila wahania i szybka decyzja:
Ja? Na Mini? No nie.. szkoda byłoby.. bardzo szkoda…
Skręcam na mega.
Po drugim zjeździe zaczynam czuć , ze cos ze mną nie tak… plamy przed oczami… cholera jasna.. cholerna migrena się zaczyna.
Dojeżdzam do Tomka i mówię co jest. Akurat w dole mamy Rytro, więc Tomek mi mówi, żebym zjechała, ze jest tam apteka.
Układam już w głowie plan, że pojadę a potem asfaltem dojadę do Kosarzysk.
Ale jest mi przykro bo zdązylismy dojechać do 15 km. Mówie do Tomka, że zaraz powinna jechać czołówka mega, to jeszcze poczekam popatrzę.
Ustawiamy się w ciekawym miejscu, bo jest szybki szutrowy zjazd, i ostry zakręt. Niektórzy mają spore problemy, bo za szybko w ten zakręt wchodzą, albo hamują za ostro. Jest kilka wywrotek.
Jakis chłopak zatrzymuje się pytając o imbusy. No pewnie , ze mamy. Ja przynajmniej się bez imbusów już nie ruszam na rower, a i Tomek ma.
Za chwile widzę , ze Tomek gdzieś biegnie, patrzę na drodze rower.. jakis wypadek. Biegnę za Tomkiem.
Przy gościu Monia. Mówię jej , żeby jechała dalej, że my sobie poradzimy.
Mam gazę, plastry. Myjemy, opatrujemy. Gość mocno poobijany, rozbite kolano, ale jedzie dalej.
Nagle dojeżdza do nas gośc ,pyta czy mamy telefon i żebysmy dzwonili na numer ratunkowy bo dziewczyna kawałek wyżej złamała rękę. Po jego opisie wydaje mi się, że to …Mamba.
Niestety numer nie odpowiada. Za chwilę dojeżdza Pocio i mówi, ze dwie dziewczyny tam już leżą i że nie mogą się dodzwonić.
Tomek dzwoni do GOPR, dodzwania się.
To rzeczywiście niestety była Dorota. Spotkałam ją już po, z reką na temblaku i mocno poobijaną twarzą. Zaliczyła solidne OTB.
Druga dziewczyna to Gosia Adamczyk ( tez mocno poobijana twarz), obydwie z tego samego teamu ( Gomola)
A ja tymczasem zaaferowana tym wszystkim zapominam o mojej dolegliwości ( plamach i rozmytym obrazie) i nagle mówię do Tomka: wiesz, że mi przeszło.. dziwne.. tak szybko.. zwykle z pół godziny trwa.
Decyduję się więc jechać dalej.Tomek pyta, czy głowa mnie już nie zaczeła boleć, ale ponieważ nie zaczęła, to jadę.
Najpierw fajny zjazd – przedziwny.. przez jakieś podwórka, ścieżynkami….
A potem zaczyna się podjazd w kierunku Przehyby. Długiiiiiiiiii……………..
Pewnie z 7, 8 km.
Jadę mozolnie… w pewnym momencie na horyznocie widze Pocia, ale jakoś nie mam sił go gonić.
I zaczyna boleć głowa, niestety….
W koncu Pocio ma jakiś kryzys, schodzi z roweru, dojeżdzam i sobie rozmawiamy trochę.
Jak tak jadę i jadę, to znowu mam mysli takie.. że w tym roku do niczego się nie nadaję.. że męczarnią byłaby jazda u GG.
Kiedy dojeżdzamy do szczytu decyduje się zjechać do Suchej Doliny, bo głowa boli coraz bardziej, boję się ze może być mi cięzko objechać całe mega i mogę być kulą u nogi Tomka. Mówię mu więc żeby jechał, pytam jak mam dojechać do Suchej i jadę w lewo.
Trochę zjazdu po luźnych kamieniach ( radzę sobie tym razem dobrze), a potem stroma ścianka pod górę. Zbieram się w sobie i mocno pedałuję.
Jakis turysta mówi do swojej kobiety:
Popatrz jak Maja Włoszczowska wjechała…
Usmiechałam się.. Maja byłaby na szczycie 3 razy szybciej.
Masę sił kosztuje mnie ten podjazd. Potem jest zjazd, znowu dużo luźnych kamieni, których nie znoszę.. ale radzę sobie dobrze, dopingiem są turyści, wstyd mi przy nich schodzić z roweru.
Myślę sobie: pierwszy raz tak samotnie jestem w górach…
Nie ma strzałek.. nie ma towarzystwa.
Przez chwile mam wątpliwości czy dobrze jadę.
Ale widzę przed sobą dwóch gości: jeden niesie stacjonarną pompkę do rowera, wiec myśle sobie: jest ok.
Dla pewnosci pytam:
Słuchajcie, powiedzcie mi gdzie jadę?
Oni: w kierunku Obidzy, Suchej Doliny.
No.. jest ok.
Potem jakis skręt do lasu.
Widze znane niebieskie strzałki. Mijają mnie goście. Czołówka mega pewnie.
Jeden z nich mówi mi: Cześć Paula..
Patrzę zdumiona.
On na mnie.
„ o to nie Paula, ale i tak dzien dobry:)”
Myślę sobie .. no nie, jak mógł pomyśleć , ze ja to Gorycka. Z takim plecakiem na maratonie.. na takim rowerze…
Jadę dalej i myślę.. pewnie trochę frustruje tych gości, bo myslę ze jakaś super dobra laska jedzie… tak wysoko w open.
I pewnym momencie myślę sobie: zaraz , zaraz ale ja źle jadę.. przecież powinnam jechać za strzałkami nie w tym kierunku skoro chce trafić szybciej na metę.
Wracam. Jak się okazało to była zła decyzja, bo byłam już blisko mety, tyle, ze nieco trudniejsza drogą.
A ta którą wracam to już tylko 2 km zjazd płytami do Suchej.
Jestem rozczarowana, bo jeszcze trochę sił jest i czuje się taka.. niedojeżdzona.
Żal, że nie przejechałam całej trasy. No ale cóż. Pech.
A potem już rozmowy na mecie, jedzonko, marznięcie ( zrobiło się w momencie bardzo zimno).
Trasa sucha, bezpieczna i jak to powiedział spiker na starcie: najmniej inwazyjna trasa górska.
Co miał na myśli?
Chyba to że dla czołówki chyba wszystko pdojeżdzalne, a i zjazdów b. trudnych jak na GG chyba nie było wiele.














Z Piwniczną miał tyle wspólnego, że na terenie gminy Piwniczna się odbywał, no i Pan burmistrz Piwnicznej był obecny na dekoracji.
Tereny znane, przydomowe. Jakaś Pani już po, kiedy zajadalismy karkówkę zapytała się: jak się nam trasa podobała?
A ja mówię: że my tu niedaleko mieszkamy w Tarnowie, więc te tereny znamy.
No bo taka prawda.
Nieraz na rowerze, nieraz na nóżkach, a i w koncu maraton w Szczawnicy częściowo przebiegał dzisiejszą trasą.
Myślałam na wiosnę, ze w tym maratonie wystartuję, że uda mi się przygotować, ale im dalej było „w sezon”, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że nic z tego.
W sumie gdybym się spięła to bym dzisiaj ten maraton „przeczołgała” i nawet na podium szerokim byłabym bo w mojej kategorii ukonczyły tylko 3 panie!!!!
Jeszcze czegoś takiego u GG nie widziałam, żeby tak mało kobiet jechało.
Może znużenie sezonem, może jutrzejsze mistrzostwa Polski w maratonie mtb, może strach przed powtórką Zawoi. W każdym bądź razie ludzi dzisiaj było mało, bardzo mało. Jeszcze takiej nikłej ilości u GG to ja nie widziałam.
Kiedy już wiedziałam, że na start nie ma szans, to pomyślałam, że przejadę się do Piwnicznej. Ot tak. Zobaczyć starych znajomych. Poczuć znowu TO. Usłyszeć „golonkową” muzykę.
Potem jakoś przestałam z róznych względów o tym myśleć, a w środę zadzwoniła Krysia, że ma miejsce w aucie.
Kilka minut zastanawiania się ( bo byłam wstepnie umówiona z koleżankami w Krakowie na sobotę) i decyzja jedyna słuszna – jadę, biorę rower, przejadę się bez numeru. Kawałek.
Myślałam o mini. Żeby bez napinki, bez katowania się.
Dzisiaj poczułam się jak za dawnych czasów… kiedy pod domem Krysi i Adama szykowalismy się do wyjazdu.
Troche tęsknię za tym wszystkim. Czasami.
Pojechał z nami również Tomek , zapytałam go to jak jedziemy, a Tomek na to, że chce objechać całe mega.
„ O matko, pomyślałam – 2000 m przewyższenia chyba mi się nie chce”
No ale tez pomyślałam, żę jak coś to sobie zjadę na mini i tyle.
Na mecie spotykam dawno nie widzianą Monię ( miło, miło… a jak nam nasza tarnowska bikerka schudła…Monia zawsze była ładną dziewczyną ale teraz to już w ogóle .. hoho).
A jak jeździ w tym sezonie!!!
Jest i Mateusz ( on na giga).
Spotykam też Dorotę czyli Mambę. Chwilę rozmawiamy. Trochę jest zaniepokojona, z eduzo dziewczyn startuje, ze ona nie w formie już…
W sektorze na giga.. mało ludzi, własciwie oprócz Adama z Katowic nie dostrzegam nikogo znajomego.
Ruszamy zaraz po gigasach.
Spokojnie.
Podjazd na Obidzę na rozgrzewkę.
No wyjątkowy maraton bo start od razu ostro pod górę.
Jadę tak sobie, jedzie się tak sobie. Teren mi znany. Do momentu rozjazdu na Wlk. Rogaczu, bo tam zjeżdzamy w jakiś las i jest pierwszy zjazd taki golnkowy na którym pękam. Stromy, korzenie i jeszcze glina…
Potem jeszcze drugi taki.
Trochę mnie to załamuje. Zjeżdzałam kiedyś takie zjazdy!!! Teraz się boję. Brak praktyki, brak objeżdżęnia po takich zjazdach. Smutno…
W któryms momencie pojawia się rozjazd na mini. Chwila wahania i szybka decyzja:
Ja? Na Mini? No nie.. szkoda byłoby.. bardzo szkoda…
Skręcam na mega.
Po drugim zjeździe zaczynam czuć , ze cos ze mną nie tak… plamy przed oczami… cholera jasna.. cholerna migrena się zaczyna.
Dojeżdzam do Tomka i mówię co jest. Akurat w dole mamy Rytro, więc Tomek mi mówi, żebym zjechała, ze jest tam apteka.
Układam już w głowie plan, że pojadę a potem asfaltem dojadę do Kosarzysk.
Ale jest mi przykro bo zdązylismy dojechać do 15 km. Mówie do Tomka, że zaraz powinna jechać czołówka mega, to jeszcze poczekam popatrzę.
Ustawiamy się w ciekawym miejscu, bo jest szybki szutrowy zjazd, i ostry zakręt. Niektórzy mają spore problemy, bo za szybko w ten zakręt wchodzą, albo hamują za ostro. Jest kilka wywrotek.
Jakis chłopak zatrzymuje się pytając o imbusy. No pewnie , ze mamy. Ja przynajmniej się bez imbusów już nie ruszam na rower, a i Tomek ma.
Za chwile widzę , ze Tomek gdzieś biegnie, patrzę na drodze rower.. jakis wypadek. Biegnę za Tomkiem.
Przy gościu Monia. Mówię jej , żeby jechała dalej, że my sobie poradzimy.
Mam gazę, plastry. Myjemy, opatrujemy. Gość mocno poobijany, rozbite kolano, ale jedzie dalej.
Nagle dojeżdza do nas gośc ,pyta czy mamy telefon i żebysmy dzwonili na numer ratunkowy bo dziewczyna kawałek wyżej złamała rękę. Po jego opisie wydaje mi się, że to …Mamba.
Niestety numer nie odpowiada. Za chwilę dojeżdza Pocio i mówi, ze dwie dziewczyny tam już leżą i że nie mogą się dodzwonić.
Tomek dzwoni do GOPR, dodzwania się.
To rzeczywiście niestety była Dorota. Spotkałam ją już po, z reką na temblaku i mocno poobijaną twarzą. Zaliczyła solidne OTB.
Druga dziewczyna to Gosia Adamczyk ( tez mocno poobijana twarz), obydwie z tego samego teamu ( Gomola)
A ja tymczasem zaaferowana tym wszystkim zapominam o mojej dolegliwości ( plamach i rozmytym obrazie) i nagle mówię do Tomka: wiesz, że mi przeszło.. dziwne.. tak szybko.. zwykle z pół godziny trwa.
Decyduję się więc jechać dalej.Tomek pyta, czy głowa mnie już nie zaczeła boleć, ale ponieważ nie zaczęła, to jadę.
Najpierw fajny zjazd – przedziwny.. przez jakieś podwórka, ścieżynkami….
A potem zaczyna się podjazd w kierunku Przehyby. Długiiiiiiiiii……………..
Pewnie z 7, 8 km.
Jadę mozolnie… w pewnym momencie na horyznocie widze Pocia, ale jakoś nie mam sił go gonić.
I zaczyna boleć głowa, niestety….
W koncu Pocio ma jakiś kryzys, schodzi z roweru, dojeżdzam i sobie rozmawiamy trochę.
Jak tak jadę i jadę, to znowu mam mysli takie.. że w tym roku do niczego się nie nadaję.. że męczarnią byłaby jazda u GG.
Kiedy dojeżdzamy do szczytu decyduje się zjechać do Suchej Doliny, bo głowa boli coraz bardziej, boję się ze może być mi cięzko objechać całe mega i mogę być kulą u nogi Tomka. Mówię mu więc żeby jechał, pytam jak mam dojechać do Suchej i jadę w lewo.
Trochę zjazdu po luźnych kamieniach ( radzę sobie tym razem dobrze), a potem stroma ścianka pod górę. Zbieram się w sobie i mocno pedałuję.
Jakis turysta mówi do swojej kobiety:
Popatrz jak Maja Włoszczowska wjechała…
Usmiechałam się.. Maja byłaby na szczycie 3 razy szybciej.
Masę sił kosztuje mnie ten podjazd. Potem jest zjazd, znowu dużo luźnych kamieni, których nie znoszę.. ale radzę sobie dobrze, dopingiem są turyści, wstyd mi przy nich schodzić z roweru.
Myślę sobie: pierwszy raz tak samotnie jestem w górach…
Nie ma strzałek.. nie ma towarzystwa.
Przez chwile mam wątpliwości czy dobrze jadę.
Ale widzę przed sobą dwóch gości: jeden niesie stacjonarną pompkę do rowera, wiec myśle sobie: jest ok.
Dla pewnosci pytam:
Słuchajcie, powiedzcie mi gdzie jadę?
Oni: w kierunku Obidzy, Suchej Doliny.
No.. jest ok.
Potem jakis skręt do lasu.
Widze znane niebieskie strzałki. Mijają mnie goście. Czołówka mega pewnie.
Jeden z nich mówi mi: Cześć Paula..
Patrzę zdumiona.
On na mnie.
„ o to nie Paula, ale i tak dzien dobry:)”
Myślę sobie .. no nie, jak mógł pomyśleć , ze ja to Gorycka. Z takim plecakiem na maratonie.. na takim rowerze…
Jadę dalej i myślę.. pewnie trochę frustruje tych gości, bo myslę ze jakaś super dobra laska jedzie… tak wysoko w open.
I pewnym momencie myślę sobie: zaraz , zaraz ale ja źle jadę.. przecież powinnam jechać za strzałkami nie w tym kierunku skoro chce trafić szybciej na metę.
Wracam. Jak się okazało to była zła decyzja, bo byłam już blisko mety, tyle, ze nieco trudniejsza drogą.
A ta którą wracam to już tylko 2 km zjazd płytami do Suchej.
Jestem rozczarowana, bo jeszcze trochę sił jest i czuje się taka.. niedojeżdzona.
Żal, że nie przejechałam całej trasy. No ale cóż. Pech.
A potem już rozmowy na mecie, jedzonko, marznięcie ( zrobiło się w momencie bardzo zimno).
Trasa sucha, bezpieczna i jak to powiedział spiker na starcie: najmniej inwazyjna trasa górska.
Co miał na myśli?
Chyba to że dla czołówki chyba wszystko pdojeżdzalne, a i zjazdów b. trudnych jak na GG chyba nie było wiele.

Krysia na starcie giga© lemuriza1972

Mateusz na starcie© lemuriza1972

Widok z Obidzy© lemuriza1972

Widok z okolic Wielkiego Rogacza© lemuriza1972

Kawałek podjazdu© lemuriza1972

I jeszcze jeden widoczek z okolic Rogacza© lemuriza1972

Tomek jedzie© lemuriza1972

Gdzieś po drodze© lemuriza1972

Jedzie Pocio z Rowerowania© lemuriza1972

Poczatek długiegoooooo podjazdu© lemuriza1972

I jeszcze jeden ładny widoczek© lemuriza1972

Widok na okolice Obidzy z góry© lemuriza1972

Monia na mecie© lemuriza1972

Monia na podium© lemuriza1972

Sławek B i Piotrek K na podium© lemuriza1972
- DST 36.00km
- Teren 28.00km
- Czas 02:34
- VAVG 14.03km/h
- VMAX 50.00km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 1525kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze





