Sobota, 1 września 2012
Krynica-Jaworzyna-Wierchomla- Pusta Wielka-Hala Łabowska-Runek- Krynica
Chodzę , jeżdżę w góry po życie.
I tak będzie zawsze dopóki będę mogła chodzić, jeździć.
Bo tam jest inny świat. Dla mnie ten właściwszy.
Powiedziałam dzisiaj do CHŁOPAKÓW, że mam takie marzenie.
Jedyne moje marzenie . Na dzisiaj.
Wygrać bardzo duże pieniądze w TOTOlotka i wybudować w górach pensjonat, schronisko, cokolwiek.
I opuścić Tarnów. Dla gór. Dla siebie.
Postanowiłam jakiś czas temu jak najwięcej jeździć w góry i staram się wcielać to w życie.
Namówiłam Sławka nieśmiało, że może by pomyślał o górach ( ma samochód, więc miałam w tym swój cel). Sławka długo namawiać na takie wyprawy nie trzeba, więc jak Grazynka da mu „wolne”, to jedzie. Wyprawa w składzie: Sławek, Tomek, ja.
Myślałam o przejechaniu trasy maratonu tegorocznego w Piwnicznej. No ale niestety nie ma na stronie u GG jeszcze profilu trasy. Tak więc wybraliśmy opcję krynicką. Trasy doskonale nam wszystkim znane. Ja przejechałam krynicki maraton 3 razy, Sławek co najmniej raz, a ponadto chłopaki znają te okolice, bo często tam bywają na rowerach i nie tylko.
Niebywałe.. Krynica, którą mam pod nosem, zawsze przeze mnie była odwiedzana co najmniej kilka razy do roku. W tym roku byłam w Krynicy po raz pierwszy. Lubię ją.
Jaworzyna to był pierwszy górski szczyt powyżej 1000 m nmp ( w terenie) zdobyty przeze mnie na rowerze.
Postanowiliśmy pojechać początek tak jak „szedł” maraton.
Czyli na pierwszy rzut podjazd ( chyba pod Krzyżową, tak to się nazywa o ile się nie mylę). Pięknie z góry widać całą Krynicę. Potem trochę lasem , ale gdzieś chyba nie do końca pojechalismy tak jak szedł maraton ( myślę, ze skrócilismy sobie drogę), bo wyjechalismy w innym miejscu.
I podjazd na Jaworzynę. Kto jechał to wie, że technicznie nie jest to podjazd bardzo trudny, nie trzeba specjalnie walczyć o zachowanie przyczepności, ale długi ( ponad 5 km), kosztuje sporo sił i jedzie się dość długo.
Pamiętam, że jadąc maraton po raz drugi myslałam: co tam Jaworzyna… to jest nic… potem to dopiero będą schody…. Bo potem rzeczywiście są „schody” i to jeden z trudniejszych maratonów, zwłaszcza jak popada.
Ale Jaworzyna wysysa trochę sił, zwłaszcza jak się jest w takiej dość średniej kondycji, w jakiej ja jestem obecnie.
Chłopaki mi sporo odjeżdżali, a ja nic na to poradzić nie mogłam, pomimo, że starałam się..
Niemoc….
W smutek wprawił mnie też fakt, że na jednym bardzo stromym i bardzo kamienistym zjeździe ( to fakt .. trudnym) spekałam.. i zeszłam z roweru.
A przecież ja takie zjazdy już zjeżdzałam bez większych problemów!!!! I to dobitnie uświadomiło mi, że maratonu u GG pewnie bym cała i zdrowa nie ukończyła, bo u GG takie zjazdy to norma, to przynajmniej 50% zjazdów.
Więc nie mam czego szukać….
Ale tego można się było spodziewać. W moich okolicach aż takich zjazdów nie znajdę… zawsze najlepszym dla mnie treningiem były własnie golonkowe maratony.
No, ale trudno. Jest jak jest.
Na Jaworzynę podjechalismy końcówkę stokiem.
Da się tam oczywiście podjechać, ale nasiłować się trzeba. Jacyś ludzie bili nam brawo. Miłe to, ale pomyślałam: to nie jest dla mnie wyczyn… ja ten „stok” zrobiłam z 5 lat temu będąc pierwszy raz w górach na rowerze przecież, więc te brawa to takie trochę na wyorst.
Jakis chłopak powiedział do mnie: jakbym miał tyle lat też bym tak podjeżdżał…
Nie wiedziałam za bardzo jak mam to zrozumieć, bo był na oko z 15 lat młodszy ode mnie, co też mu powiedziałam. No chyba, że chodziło mu o to że mój wiek i moje doświadczenie rowerowe tak procentują.
Jakaś pani zapytała: z samego dołu Pani jedzie????
Dalej w strone Runka, znane mi tereny. Trochę siłowych podjazdów, szybkich zjazdów po kamieniach, korzeniach.
A potem skręcilismy w świetny sinigielek, którym nie jechałam nigdy. Nie było tam łatwo po dróżka była wąziutenka, raz pod górę, raz z góry i wymagała sporych technicznych umiejetności , bo łatwo z niej było wypaść.
W Bacówce nad Wierchomlą chwila przerwy na jedzenie. Zmieniło się tam. Nie poznałam jej.
No i znowu mocno terenowo, podjazdy, zjazdy, kamienie, korzenie.. ech.. te góry.
Momentami pot lał się ze mnie ciurkiem. Z biegiem czasu na zjazdach było coraz lepiej, ale i tak mi Chłopaki odjeżdzali sporo.
A potem był długi i mozolny podjazd na Halę Łabowską….. Pierwszy raz jechałam tamtędy na Halę.
Podjazd kilkukilometrowy i siły wysysający, gorszy niż Jaworzyna. Zdecydowanie.
Nie ukrywam , trochę podchodziłam, nawet sporo w tej trudniejszej czesci tego podjazdu , bo sił nie miałam na walkę o utrzymanie się na rowerze.
Pewnie gdybym się mocno zawzięła , może i dałabym radę.
Ale chyba raczej.. kiedyś… 3, 2 lata temu. Nie teraz. Teraz nie mam sił.. a co gorsza i checi i ambicji, żeby tak walczyć.
W końcu Hala Łabowska.. i dłuższa przerwa na naleśniki. Pyszne były.
Pogoda nam dzisiaj sprzyjała.
Rano w Tarnowie padało, w czasie jazdy do Krynicy też trochę padało, a na trasie naszej prawie nie było deszczu, a nawet momentami piękne słonce świeciło.
I przyjemna, prawdziwie kolarska temperatura, pewnie ok. 18 stopni, góra 20.
A w Krakowie jak doniosła mi w smsie Aneta lało.. i na Babiej lało ( oj, pewnie był cięzki maraton w Zawoi).
Z Łabowskiej na Runek.
I po posiłku jechało mi się znacznie lepiej, jakbym siłę i ochotę odzyskała.
W pewnym momencie jakiś turysta zaczął deptać mi po piętach, a raczej po tylnej oponie. Jechałam jak mogłam najmocniej, ale to i tak było kilka km/h bo taki był cięzki teren i pod górę sporo.
A on za mną cały czas szedł..
„Wymiekł” w którymś momencie i powiedział: dzięki za podciągnięcie…
( odetchnełam z ulgą, bo już byłam podmęczona).
Potem gdzieś tam po drodze chyba Słotwiny i zjazd do Krynicy.
I kiedy podjechalismy pod auto, powiedziałam taka trochę rozczarowana: To już???? A to było już ponad 50 km, wiec jak na góry i teren, sporrrrrooooo…..
Ale chyba jeszcze bym dała rade trochę powalczyć… ale nie za wiele.
Duzo podjeżdzania, sporo szybkich zjazdów gdzie można było poćwiczyć trochę. „Słuszna „trasa, chyba najcięższa jaką jechałam w tym roku.
Brakuje jej rzecz jasna trochę do tych najcięższych, które jechałam czyli np. Karpacza, Głuszycy, Istebnej, ale łatwo nie było…
I jak tak sobie dzisiaj jechałam to myslałam : jak ja kiedyś przejeżdzałam takie trudne maratonowe trasy? Często w upale, albo błocie, deszczu zimnie? I jeszcze miałam siłę gonić niektóre rywalki?
Nie wiem, naprawdę nie wiem..
Dzisiaj byłoby mi bardzo ciężko przejechać trudny górski maraton w złych warunkach pogodowych. Taka jest smutna prawda.
Ale nie mam zamiaru tym się zbyt wiele przejmować, bo na żaden maraton się nie wybieram, a i mam inne problemy, znacznie poważniejsze, wiec to naprawdę.. bzdura jest

Widok na Krynicę z pierwszego podjazdu© lemuriza1972

Początek podjazdu na Jaworzynę© lemuriza1972

Sławek podjeżdża© lemuriza1972

Na Jaworzynie© lemuriza1972

Roślinność, która mi się spodobała© lemuriza1972

Singielek:))))© lemuriza1972

Sławek i Tomek© lemuriza1972

Droga w górach...© lemuriza1972

Stąd zjechaliśmy.. fajnie bylo:)))© lemuriza1972

Podjazd na Halę Łabowską© lemuriza1972

Dalszy ciąg podjazdu© lemuriza1972

Chyba gdzieś w okolicach Słotwin© lemuriza1972

Tomek na pierwszym planie... ja na drugim i tak było na każdym podjeździe:)© lemuriza1972

I już końcówka czyli zjazd do Krynicy© lemuriza1972

I koniec trasy:(© lemuriza1972
- DST 54.00km
- Teren 50.00km
- Czas 04:58
- VAVG 10.87km/h
- VMAX 47.00km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 2400kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 sierpnia 2012
Klapa czyli dzień wielkich przegranych
&feature=player_detailpage
Mam taki powtarzający się sen ( zawsze tuż przed przebudzeniem).
Ktoś mówi mi: pamiętaj, musisz się uczyć , jesteś w maturalnej klasie. Zdajesz maturę. Nic się nie uczysz, a tu czasu coraz mniej.
W tym śnie jestem śmiertelnie przerażona, bo czasu mało, a ja nic nie umiem.
Nadmieniam , że maturę zdawałam...21 lat temu!!!! ( 21 lat temu???? nie wierzę).
W końcu wczoraj pomyślałam: czas sprawdzić co oznacza ten sen.
No i wrzuciłam w google : matura, sennik... i wyskoczyło: POPRAWA LOSU
Takkk..... mój uśmiech do tego hasła na ekranie komputera był lekko ironiczny.
Postanowiłam więc w koncu, wypełnić ten kupon Toto Lotka, w koncu .. samo nic nie dzieje się.
Podobno pięniądze szczęscia nie dają, ale za to ile spraw by rozwiązały:).
Taka mała dygresja, a teraz do rzeczy.
Skład wycieczki wczorajszej był 3 osobowy : Tomek, Mirek i ja.
Kierownikiem trasy zostałam ja.
Sama się nim mianowałam:), ale czasem ktoś musi podjąć męską decyzję.
No to ruszyliśmy przez Buczynę, a potem szutrowym do góry na Lubinkę.
Oj, mordowałam się tam, mordowałam. I nie wjechałam:(... bo oto na najbardziej stromym kawałku , trochę za późno zrzuciłam i łancuch wypadł za kasetę).
Chłopaki pojechali w siną dal ( bo nie widzieli co się stało) a ja sie mordowałam z przerzutką, która za nic hulać nie chciała. Podjazd więc nie zaliczony. Potem stromy kawałek asfaltowy, którego szczerze nie lubię i za każdym razem kiedy tam dyszę i sapię, przypominam sobie jak kiedyś jechałam a jakiś pan siedzący przy drodze powiedział: co tak wolno....?????
Po czym kiedy podjechałam bliżej powiedział :
a ty dziewczyna jesteś... a to dobrze, dobrze.
No więc chłopaki mi na tym asfalcie sporo odjechali, potem trochę zwolnili, żebym mogła ich dojść. Przed nami jechał jakiś szosowiec. Chyba robił wszystko żeby go Mirek i Tomek nie dogonili, a oni robili wszystko żeby go nie dogonić:).
Aż krzyknęłam: co jest chłopaki, targeta macie przed sobą a wy nic?
Mirek powiedział cos w tym stylu, że na mnie czekają bo mnie muszą trochę podciągnąć czy jakos tak:)
Na Lubince , na asfalcie minelismy sie z labudu, ale nas nie poznał, przynajmniej nie w pierwszym momencie.
I skręcilismy w kierunku właściwego celu czyli zielony pieszy na Lubince.
Szlak mocarny, bo wymaga i dużych umiejetnosci na zjeździe i dużych umiejetności na podjeździe ( siła, technika). Było wyjątkowo trudno bo slisko, a na zjeździe dużo kolein jakims mchem porośnietych. Mirek spasował bo miał łyse pythony, ja próbowałam zjeźdzać ile mogłam, ale w pewnym momencie idiotyczny błąd popełniłam... przestraszyłam sie koleiny i dałam po hamulcach tak, ze było wiadomo ze stanie się jedno: rower stanął dęba i sobie poleciał w siną dal, ja na szczęscie zdołałam się wyswobodzić z jego czułych objęć i wyratowałam się przed upadkiem.
Na podjazdach też porażka, dwa czy trzy razy tak mi podbiło przednie koło, że musiałam zejść. Zniesmaczona wyjechałam z lasu. Powiedziałam do Mirka: klapa...a Mirek na to .. dzień wielkich przegranych..
Komu jak komu ale jemu to zarówno na zjazdach czy podjazdach raczej nie zdarza się schodzić z roweru. No ale wczoraj.. zdarzyło się.
Cóż taki dzień.. miejmy nadzieję, ze będzie lepiej jutro, bo jutro wyruszamy na podbój gór.
Mam taki powtarzający się sen ( zawsze tuż przed przebudzeniem).
Ktoś mówi mi: pamiętaj, musisz się uczyć , jesteś w maturalnej klasie. Zdajesz maturę. Nic się nie uczysz, a tu czasu coraz mniej.
W tym śnie jestem śmiertelnie przerażona, bo czasu mało, a ja nic nie umiem.
Nadmieniam , że maturę zdawałam...21 lat temu!!!! ( 21 lat temu???? nie wierzę).
W końcu wczoraj pomyślałam: czas sprawdzić co oznacza ten sen.
No i wrzuciłam w google : matura, sennik... i wyskoczyło: POPRAWA LOSU
Takkk..... mój uśmiech do tego hasła na ekranie komputera był lekko ironiczny.
Postanowiłam więc w koncu, wypełnić ten kupon Toto Lotka, w koncu .. samo nic nie dzieje się.
Podobno pięniądze szczęscia nie dają, ale za to ile spraw by rozwiązały:).
Taka mała dygresja, a teraz do rzeczy.
Skład wycieczki wczorajszej był 3 osobowy : Tomek, Mirek i ja.
Kierownikiem trasy zostałam ja.
Sama się nim mianowałam:), ale czasem ktoś musi podjąć męską decyzję.
No to ruszyliśmy przez Buczynę, a potem szutrowym do góry na Lubinkę.
Oj, mordowałam się tam, mordowałam. I nie wjechałam:(... bo oto na najbardziej stromym kawałku , trochę za późno zrzuciłam i łancuch wypadł za kasetę).
Chłopaki pojechali w siną dal ( bo nie widzieli co się stało) a ja sie mordowałam z przerzutką, która za nic hulać nie chciała. Podjazd więc nie zaliczony. Potem stromy kawałek asfaltowy, którego szczerze nie lubię i za każdym razem kiedy tam dyszę i sapię, przypominam sobie jak kiedyś jechałam a jakiś pan siedzący przy drodze powiedział: co tak wolno....?????
Po czym kiedy podjechałam bliżej powiedział :
a ty dziewczyna jesteś... a to dobrze, dobrze.
No więc chłopaki mi na tym asfalcie sporo odjechali, potem trochę zwolnili, żebym mogła ich dojść. Przed nami jechał jakiś szosowiec. Chyba robił wszystko żeby go Mirek i Tomek nie dogonili, a oni robili wszystko żeby go nie dogonić:).
Aż krzyknęłam: co jest chłopaki, targeta macie przed sobą a wy nic?
Mirek powiedział cos w tym stylu, że na mnie czekają bo mnie muszą trochę podciągnąć czy jakos tak:)
Na Lubince , na asfalcie minelismy sie z labudu, ale nas nie poznał, przynajmniej nie w pierwszym momencie.
I skręcilismy w kierunku właściwego celu czyli zielony pieszy na Lubince.
Szlak mocarny, bo wymaga i dużych umiejetnosci na zjeździe i dużych umiejetności na podjeździe ( siła, technika). Było wyjątkowo trudno bo slisko, a na zjeździe dużo kolein jakims mchem porośnietych. Mirek spasował bo miał łyse pythony, ja próbowałam zjeźdzać ile mogłam, ale w pewnym momencie idiotyczny błąd popełniłam... przestraszyłam sie koleiny i dałam po hamulcach tak, ze było wiadomo ze stanie się jedno: rower stanął dęba i sobie poleciał w siną dal, ja na szczęscie zdołałam się wyswobodzić z jego czułych objęć i wyratowałam się przed upadkiem.
Na podjazdach też porażka, dwa czy trzy razy tak mi podbiło przednie koło, że musiałam zejść. Zniesmaczona wyjechałam z lasu. Powiedziałam do Mirka: klapa...a Mirek na to .. dzień wielkich przegranych..
Komu jak komu ale jemu to zarówno na zjazdach czy podjazdach raczej nie zdarza się schodzić z roweru. No ale wczoraj.. zdarzyło się.
Cóż taki dzień.. miejmy nadzieję, ze będzie lepiej jutro, bo jutro wyruszamy na podbój gór.
- DST 33.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:45
- VAVG 18.86km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 766kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 sierpnia 2012
Komunikacyjnie
Dzisiaj rower tylko jako środek lokomocji.
Do Pana Bogdana, omówić strategię przed organizacją Biegu Leliwitów.
Jutro za to planuję jakąś ostrzejszą jazdę po górkach.
Do Pana Bogdana, omówić strategię przed organizacją Biegu Leliwitów.
Jutro za to planuję jakąś ostrzejszą jazdę po górkach.
- DST 14.00km
- Czas 00:38
- VAVG 22.11km/h
- VMAX 34.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 sierpnia 2012
Ekstrema ...w Lesie Radłowskim:)
Kto nie zna Mirka Sz. ( jego osiągnięć w biegach na orientację i rajdach ekstremalnych, a zapewniam są one nie byle jakie), a zna za to ścieżki w Lesie Radłowskim zapewne uśmiechnie się czytając tytuł mojego wpisu.
Przysięgam jednak... to nie jest tytuł na wyrost:)
Nie była to co prawda jazda tak ekstremalna jak np na maratonie w Karpaczu, Głuszycy czy Istebnej, ale z Lasu Radłowskiego zostało wyciągnięte chyba wszystko co najbardziej ekstremalne:).
Fajnie więc było:), ciekawie, niełatwo i z niespodziankami.
Dawno nie jechałam w takim peletonie ( Mirek, Tomek, Sławek z tatrzańskim szczytem w nazwisku:), Grzesiek).
Na początku jazdy powiedziałam do Mirka, że to on prowadzi dzisiaj i ma poprowadzić samymi najgorszymi radłowskimi ścieżkami... za chwile jednak się poprawiłam mówiąc: tzn oczywiście najbardziej ciekawymi.
Mirek jak to Mirek wziął sobie moje słowa do serca , a przy tym odezwała się w nim jego rajdowo-ekstremalna dusza i rzeczywiście poprowadził....
Były chaszcze, patyki, korzonki, trawska po kierownicę, dzikowa łazienka ( czyli niezaprzeczalnie miejsce gdzie dziki się taplały).
Były ścieżki znane i kompletnie nieznane nawet Mirkowi, takie że momentami trzeba było schodzić z roweru, a Mirek wtedy powtarzał: ale fajnie.. jak na rajdzie...
Generalnie świetny trening techniki, bo klucząc między tymi drzewami, trawskami, przedzierając się przez chaszcze trzeba było sporo się nabalansować i nakręcić:).
Fajnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee....
Brakowało tylko jakiejś górki.
Po wyjeżdzie z jednej najbardziej "zachaszczonej" sekwencji chłopaki wyciągali z przerzutek tony trawska ( co uwieczniłam na zdjęciu), a Grzesiek nawet znalazł jakiś drut ( wnyki???).
Był tez podjazd czyli most nad autostradą przed którym Mirek powiedział: teraz okaże się kto jest naprawdę mocny i komu sie chce jeszcze jeździć na rowerze.
No to pojechałam:)))), wczesniej mówiąc do Mirka: nie podpuszczaj....
Ale wczoraj jechało mi się świetnie, mam podejrzenie ze jechalismy chyba cały czas z wiatrem:)
Na moście na Ostrowie pojechałam sobie ( chyba po raz pierwszy w tym roku) tak totalnie na maksa.
Wyprzedziłam Grześka, czułam, ze siedzi mi na kole jakiś czas i robi wszystko zeby mnie wyprzedzić, ale albo nie dał rady, albo po prostu odpuścił bo mu się nie chciało.
Mnie za to udało sie pobić swój rekord mostowy tzn osiągnełam prędkość 39 km/h.
Tak szybko nigdy tam nie wjechałam, a musze dodać, ze jest pod górkę trochę.
To dla mnie spory wysiłek, bo przecież na asfalcie płaskim trudno mi o osiągnięcie takiej prędkości.
Ale myślałam, ze moje serce tego nie wytrzyma:).
Tętno doszło chyba do maksymalnego. nie wiem, bo nawet nie zdązyłam spojrzeć na pulsometr.
Więc albo noga wczoraj wyjątkowo dobrze podawała, albo rzeczywiście wiatr bardzo pomagał.
Okaże się w najblizszych dniach czy to jakaś zwyżka formy czy.. wiatr:)
Na stacji benzynowej gdzie zaopatrywaliśmy się w niezbędne do dyskusji na "bezdrożach sportu" napoje, dojechały do nas dwa SOKOŁY czyli Panowie Bogdan i Adam.
I się zrobiło takie małe zebranie SOKOŁA bo i Mirek w Sokole, i Sławek i ja od niedawna.
Wracalismy przez Mościce i Mirek powiedział: no, no.. takiego peletonu to Mościcie nie widziały od czasów Kryterium Kwiatkowskiego.
Co fakt to fakt.
Fajnie było, ale w sobotę jak pójdzie wszystko dobrze, będzie jeszcze fajniej.. góry!!!!!!!!!!!!!!!!
Przysięgam jednak... to nie jest tytuł na wyrost:)
Nie była to co prawda jazda tak ekstremalna jak np na maratonie w Karpaczu, Głuszycy czy Istebnej, ale z Lasu Radłowskiego zostało wyciągnięte chyba wszystko co najbardziej ekstremalne:).
Fajnie więc było:), ciekawie, niełatwo i z niespodziankami.
Dawno nie jechałam w takim peletonie ( Mirek, Tomek, Sławek z tatrzańskim szczytem w nazwisku:), Grzesiek).
Na początku jazdy powiedziałam do Mirka, że to on prowadzi dzisiaj i ma poprowadzić samymi najgorszymi radłowskimi ścieżkami... za chwile jednak się poprawiłam mówiąc: tzn oczywiście najbardziej ciekawymi.
Mirek jak to Mirek wziął sobie moje słowa do serca , a przy tym odezwała się w nim jego rajdowo-ekstremalna dusza i rzeczywiście poprowadził....
Były chaszcze, patyki, korzonki, trawska po kierownicę, dzikowa łazienka ( czyli niezaprzeczalnie miejsce gdzie dziki się taplały).
Były ścieżki znane i kompletnie nieznane nawet Mirkowi, takie że momentami trzeba było schodzić z roweru, a Mirek wtedy powtarzał: ale fajnie.. jak na rajdzie...
Generalnie świetny trening techniki, bo klucząc między tymi drzewami, trawskami, przedzierając się przez chaszcze trzeba było sporo się nabalansować i nakręcić:).
Fajnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee....
Brakowało tylko jakiejś górki.
Po wyjeżdzie z jednej najbardziej "zachaszczonej" sekwencji chłopaki wyciągali z przerzutek tony trawska ( co uwieczniłam na zdjęciu), a Grzesiek nawet znalazł jakiś drut ( wnyki???).
Był tez podjazd czyli most nad autostradą przed którym Mirek powiedział: teraz okaże się kto jest naprawdę mocny i komu sie chce jeszcze jeździć na rowerze.
No to pojechałam:)))), wczesniej mówiąc do Mirka: nie podpuszczaj....
Ale wczoraj jechało mi się świetnie, mam podejrzenie ze jechalismy chyba cały czas z wiatrem:)
Na moście na Ostrowie pojechałam sobie ( chyba po raz pierwszy w tym roku) tak totalnie na maksa.
Wyprzedziłam Grześka, czułam, ze siedzi mi na kole jakiś czas i robi wszystko zeby mnie wyprzedzić, ale albo nie dał rady, albo po prostu odpuścił bo mu się nie chciało.
Mnie za to udało sie pobić swój rekord mostowy tzn osiągnełam prędkość 39 km/h.
Tak szybko nigdy tam nie wjechałam, a musze dodać, ze jest pod górkę trochę.
To dla mnie spory wysiłek, bo przecież na asfalcie płaskim trudno mi o osiągnięcie takiej prędkości.
Ale myślałam, ze moje serce tego nie wytrzyma:).
Tętno doszło chyba do maksymalnego. nie wiem, bo nawet nie zdązyłam spojrzeć na pulsometr.
Więc albo noga wczoraj wyjątkowo dobrze podawała, albo rzeczywiście wiatr bardzo pomagał.
Okaże się w najblizszych dniach czy to jakaś zwyżka formy czy.. wiatr:)
Na stacji benzynowej gdzie zaopatrywaliśmy się w niezbędne do dyskusji na "bezdrożach sportu" napoje, dojechały do nas dwa SOKOŁY czyli Panowie Bogdan i Adam.
I się zrobiło takie małe zebranie SOKOŁA bo i Mirek w Sokole, i Sławek i ja od niedawna.
Wracalismy przez Mościce i Mirek powiedział: no, no.. takiego peletonu to Mościcie nie widziały od czasów Kryterium Kwiatkowskiego.
Co fakt to fakt.
Fajnie było, ale w sobotę jak pójdzie wszystko dobrze, będzie jeszcze fajniej.. góry!!!!!!!!!!!!!!!!

Chłopaki wyciągają trawsko z przerzutek© lemuriza1972
- DST 32.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:30
- VAVG 21.33km/h
- VMAX 40.00km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 723kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 sierpnia 2012
Mielec- Tarnów czyli droga przez mękę
Wyruszyłam dzisiaj z planem powrotu do Tarnowa, tą samą trasą , którą jechałam wczoraj.
Trochę inaczej wyjechałam z Mielca, przez Stary Mielec, chciałam zobaczyć jak wyremontowano Rynek.
Kiedy znalazłam się za mostem na Wisłoce, już wiedziałam , że będzie bardzo ciężko.
Wiał bardzo duży wiatr.
Początkowo jeszcze z nim walczyłam i starałam się utrzymać przyzwoitą prędkość 27, 26,25 km/h w zależności od warunków.
w okolicach Radgoszczy spasowałam, tym bardziej, ze zaczął padać deszcz, a mnie zaczęły boleć kolana.
Ubrałam kurtkę przeciwdeszczową i w drogę.
W Dąbrowie krótki postój celem uzupełnienia "paliwa" Tuż za Dąbrową zaczęło lać, nie padać, ale lać.
Woda chlupotała mi w butach, a mnie jechało się coraz cięzej i wolniej.
Prędkość zaczęła osyclować coraz częściej wokół 21 km/h . Dramat , prawda?:)
No ale tak to było. Ledwie jechałam.
Kolana zaczęły dokuczać coraz bardziej i zaczął mnie boleć kręgosłup.
Efekt tych 5 kg na plecach zapewne, a kolano... cóż.. chyba ten wiatr, ale nie wiem czy też nie mam odrobinę za nisko siodełka.
Pomyślałam: dlaczego ja sprzedałam moją crossową Gammę? ( mój pierwszy porządny rower Kellys Gamma).
Założyłoby się jej bagażnik, zamontowało sakwy i byłaby w sam raz na takie wycieczki.
leciutka ( bez amora), duże koła.
No nic, trzeba będzie pomyśleć o slickach na przyszły rok, będzie o tyle łatwiej.
Deszcz lał, przestał dopiero za Żabnem.
W Bobrownikach byłam już tak zmęczona i obolała, że miałam ochotę ściągnąć plecak i wyrzucić go gdzieś w krzaki.
No ale zbyt wiele "drogocennych" rzeczy w nim było.
M.in zakupione dzisiaj w LIDLU spodnie zimowe na rower i rękawiczki.
Rękawiczki to nie wiem, ale spodnie już miałam i bardzo, bardzo polecam.
Sprawdziły sie podczas zimowych jazd, nie ma sensu wydawać pieniedzy na markowe spodnie za 200 czy 300 zł, jak można mieć za 69 zł i tak samo się sprawują.
jakoś dojechałam do tego domu... ale zmęczona tak, że ...
Nawet po ostatniej wycieczce w górach nie byłam tak zmęczona.
Nie wiem czy to ten wiatr i deszcz, czy po prostu nie zdążyłam się zregenerować po "wczoraj"?
Bo w koncu w tym sezonie to nie jestem jakos specjalnie przyzwyczajona do długich tras dzien po dniu.
Pewnie wszystko po trochu.
Trochę inaczej wyjechałam z Mielca, przez Stary Mielec, chciałam zobaczyć jak wyremontowano Rynek.
Kiedy znalazłam się za mostem na Wisłoce, już wiedziałam , że będzie bardzo ciężko.
Wiał bardzo duży wiatr.
Początkowo jeszcze z nim walczyłam i starałam się utrzymać przyzwoitą prędkość 27, 26,25 km/h w zależności od warunków.
w okolicach Radgoszczy spasowałam, tym bardziej, ze zaczął padać deszcz, a mnie zaczęły boleć kolana.
Ubrałam kurtkę przeciwdeszczową i w drogę.
W Dąbrowie krótki postój celem uzupełnienia "paliwa" Tuż za Dąbrową zaczęło lać, nie padać, ale lać.
Woda chlupotała mi w butach, a mnie jechało się coraz cięzej i wolniej.
Prędkość zaczęła osyclować coraz częściej wokół 21 km/h . Dramat , prawda?:)
No ale tak to było. Ledwie jechałam.
Kolana zaczęły dokuczać coraz bardziej i zaczął mnie boleć kręgosłup.
Efekt tych 5 kg na plecach zapewne, a kolano... cóż.. chyba ten wiatr, ale nie wiem czy też nie mam odrobinę za nisko siodełka.
Pomyślałam: dlaczego ja sprzedałam moją crossową Gammę? ( mój pierwszy porządny rower Kellys Gamma).
Założyłoby się jej bagażnik, zamontowało sakwy i byłaby w sam raz na takie wycieczki.
leciutka ( bez amora), duże koła.
No nic, trzeba będzie pomyśleć o slickach na przyszły rok, będzie o tyle łatwiej.
Deszcz lał, przestał dopiero za Żabnem.
W Bobrownikach byłam już tak zmęczona i obolała, że miałam ochotę ściągnąć plecak i wyrzucić go gdzieś w krzaki.
No ale zbyt wiele "drogocennych" rzeczy w nim było.
M.in zakupione dzisiaj w LIDLU spodnie zimowe na rower i rękawiczki.
Rękawiczki to nie wiem, ale spodnie już miałam i bardzo, bardzo polecam.
Sprawdziły sie podczas zimowych jazd, nie ma sensu wydawać pieniedzy na markowe spodnie za 200 czy 300 zł, jak można mieć za 69 zł i tak samo się sprawują.
jakoś dojechałam do tego domu... ale zmęczona tak, że ...
Nawet po ostatniej wycieczce w górach nie byłam tak zmęczona.
Nie wiem czy to ten wiatr i deszcz, czy po prostu nie zdążyłam się zregenerować po "wczoraj"?
Bo w koncu w tym sezonie to nie jestem jakos specjalnie przyzwyczajona do długich tras dzien po dniu.
Pewnie wszystko po trochu.
- DST 69.00km
- Czas 02:57
- VAVG 23.39km/h
- VMAX 42.00km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie 1273kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 sierpnia 2012
Tarnów- Mielec przez Radgoszcz i trochę o rowerowych ścieżkach
Wybierałam się do Mielca w weekend i zastanawiałam się czy jechac rowerem czy autobusem.
Trochę zbrzydła mi już tradycyjna droga, którą jeżdzę już od wielu lat, najpierw samochodem, potem rowerem, a teraz najczęściej autobusem.
W dodatku jej stan w granicach naszego województwa ( bo na terenie podkarpackiego jest dużo lepiej) jest dramatyczny.
Podczas mojej środowej wycieczki do Żabna wpadł mi do głowy pomysł, żeby jechać drogą alternatywną, nieco dłuższą.
I zaczęłam się bardzo cieszyć na tę myśl, bo bardzo, bardzo lubię NOWE.
Nowe ściezki, nowe drogi, nowe sportowe dyscypliny.
I wcieliłam pomysł w życie.
Wyjechalam o 8 rano, więc autut był dodatkowy bo aut mniej na drodze ( chociaż dopiero od Dąbrowy, bo na drodze Żabno- Dąbrowa spory ruch).
Zaczęłam od Białej, Łegu T i Żabna, potem do Dąbrowy.
Tak bez problemów znajduję drogę na Radomyśl.
( wcześniej bardzo dokładnie przestudiowałam mapę, bo w końcu nie mam zbyt dobrej orientacji w terenie).
Tuż za Dąbrową ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam .. ścieżkę rowerową.
Ścieżkę rowerową na wsi.. szeroką, co prawda z kostki, ale wykonaną bardzo starannie.
Ścieżka ciągneła się przez ponad 7 km, prawie do samej Radgoszczy.
A z tego co widziałam będzie kontynuuowana pewnie do Radgoszczy.
Wszystko to przy drodze powiatowej Dąbrowa Tarnowska- Radgoszcz.
Kiedy tak sobie jechałam tą drogą zaczęłam się zastanawiać czy ja jednak już tędy, dawno , dawno nie jechałam.
Nie wiem.. może nie tędy, ale na pewno byłam w Radgoszczy-Narożnikach nad zalewem, który z tego co pamietam, wiele lat temu był bardzo popularny wśród tarnowian.
Podobnie jak „Kakałko” w Podlesiu Debowym.
A potem powstały pożwirowe stawy w Radłowie i wszyscy „ciagną” na Radłów.
Droga aż do Radomyśla gładka, bez jednej dziury, spokojna, niewiele aut.
Jechało mi się bardzo dobrze, chociaż nie starałam się bić rekordów prędkości.
Upału raczej nie było, słonce za chmurami, czasem nieśmiało wyglądało.
Do Radomyśla dojechałam w dobrej kondycji, 2 minutki postoju na banana i w drogę.
Dalej już trasą znaną, ale droga z Radomyśla do Mielca dobra, chociaż bardziej ruchliwa.
Wydaje mi się, ze jak na jazdę nową trasą i z 5 kg plecakiem oraz biorąc pod uwagę, ze jedna z moich opon to Race King 2.2, dojechałam w dość dobrym czasie.
No i w dobrej kondycji.
Zrobiłam jeszcze zdjęcie ścieżce mieleckiej, chociaż tej z gatunku gorszych.
Nie miałam czasu jechać na te lepsze, ale kiedyś na pewno zdjęcia zrobię.
Chociaż pewnie dopiero w przyszłym roku, bo w tym już pewnie do Mielca rowerem nie pojadę. Zbyt wcześnie już się robi ciemno, a przecież jak jadę na weekend nie mogę wyjechać od siostry już po śniadaniu w niedzielę.
Więc teraz zostanie już autobus.
Ścieżki.. temat rzeka, ale myślę, że muszę jeszcze kilka zdjęć zrobić.
Jeśli da się na wsi porządną ścieżkę zrobić, jeśli da się zrobić świetne ścieżki w 60 tys mieście, dlaczego nie mozna takich zrobić w Tarnowie?
Bo owszem ścieżek jest dużo, dobrze. lepsze takie niż żadne, ale przecież można je robić lepsze.
No, ale po co ja to piszę... nie wiem w zasadzie
Tyle razy już o tym rozmawialismy na forum rowerum, z władzami, w mediach



Trochę zbrzydła mi już tradycyjna droga, którą jeżdzę już od wielu lat, najpierw samochodem, potem rowerem, a teraz najczęściej autobusem.
W dodatku jej stan w granicach naszego województwa ( bo na terenie podkarpackiego jest dużo lepiej) jest dramatyczny.
Podczas mojej środowej wycieczki do Żabna wpadł mi do głowy pomysł, żeby jechać drogą alternatywną, nieco dłuższą.
I zaczęłam się bardzo cieszyć na tę myśl, bo bardzo, bardzo lubię NOWE.
Nowe ściezki, nowe drogi, nowe sportowe dyscypliny.
I wcieliłam pomysł w życie.
Wyjechalam o 8 rano, więc autut był dodatkowy bo aut mniej na drodze ( chociaż dopiero od Dąbrowy, bo na drodze Żabno- Dąbrowa spory ruch).
Zaczęłam od Białej, Łegu T i Żabna, potem do Dąbrowy.
Tak bez problemów znajduję drogę na Radomyśl.
( wcześniej bardzo dokładnie przestudiowałam mapę, bo w końcu nie mam zbyt dobrej orientacji w terenie).
Tuż za Dąbrową ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam .. ścieżkę rowerową.
Ścieżkę rowerową na wsi.. szeroką, co prawda z kostki, ale wykonaną bardzo starannie.
Ścieżka ciągneła się przez ponad 7 km, prawie do samej Radgoszczy.
A z tego co widziałam będzie kontynuuowana pewnie do Radgoszczy.
Wszystko to przy drodze powiatowej Dąbrowa Tarnowska- Radgoszcz.
Kiedy tak sobie jechałam tą drogą zaczęłam się zastanawiać czy ja jednak już tędy, dawno , dawno nie jechałam.
Nie wiem.. może nie tędy, ale na pewno byłam w Radgoszczy-Narożnikach nad zalewem, który z tego co pamietam, wiele lat temu był bardzo popularny wśród tarnowian.
Podobnie jak „Kakałko” w Podlesiu Debowym.
A potem powstały pożwirowe stawy w Radłowie i wszyscy „ciagną” na Radłów.
Droga aż do Radomyśla gładka, bez jednej dziury, spokojna, niewiele aut.
Jechało mi się bardzo dobrze, chociaż nie starałam się bić rekordów prędkości.
Upału raczej nie było, słonce za chmurami, czasem nieśmiało wyglądało.
Do Radomyśla dojechałam w dobrej kondycji, 2 minutki postoju na banana i w drogę.
Dalej już trasą znaną, ale droga z Radomyśla do Mielca dobra, chociaż bardziej ruchliwa.
Wydaje mi się, ze jak na jazdę nową trasą i z 5 kg plecakiem oraz biorąc pod uwagę, ze jedna z moich opon to Race King 2.2, dojechałam w dość dobrym czasie.
No i w dobrej kondycji.
Zrobiłam jeszcze zdjęcie ścieżce mieleckiej, chociaż tej z gatunku gorszych.
Nie miałam czasu jechać na te lepsze, ale kiedyś na pewno zdjęcia zrobię.
Chociaż pewnie dopiero w przyszłym roku, bo w tym już pewnie do Mielca rowerem nie pojadę. Zbyt wcześnie już się robi ciemno, a przecież jak jadę na weekend nie mogę wyjechać od siostry już po śniadaniu w niedzielę.
Więc teraz zostanie już autobus.
Ścieżki.. temat rzeka, ale myślę, że muszę jeszcze kilka zdjęć zrobić.
Jeśli da się na wsi porządną ścieżkę zrobić, jeśli da się zrobić świetne ścieżki w 60 tys mieście, dlaczego nie mozna takich zrobić w Tarnowie?
Bo owszem ścieżek jest dużo, dobrze. lepsze takie niż żadne, ale przecież można je robić lepsze.
No, ale po co ja to piszę... nie wiem w zasadzie
Tyle razy już o tym rozmawialismy na forum rowerum, z władzami, w mediach

Zaległe zdjęcie z czwartkowej wycieczki© lemuriza1972

Scieżka rowerowa we wsi Żdżary© lemuriza1972

Drewniany Kościół w Radgoszczy© lemuriza1972

Ścieżka rowerowa w Mielcu , jedna z tych gorszych, bo są znacznie lepsze© lemuriza1972
- DST 68.00km
- Czas 02:38
- VAVG 25.82km/h
- VMAX 40.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 1158kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 sierpnia 2012
Lubinka
Bardzo lubię tę piosenkę, zwłaszcza ten radosny głos Marty Lisiewicz.
A skojarzyła mi się, bo czytam teraz książkę, pewnego austriackiego pisarza. Tytuł: „ Dziewczyna z poczty”
Książka zresztą świetna, trochę klimatem przypominająca Henry’ego Jamesa ( tego od „Domu przy Placu Waszyngtona”). Jeśli ktos lubi takie klimaty, to polecam.
Generalnie historia powstania tej ksiązki jest bardzo ciekawa.
To jest ostatnia ksiązka Stefana Zweiga, niedokończona i opublikowana 40 lat po jego śmierci, staraniem wydawcy, który zebrał ją w całość z pozostawionych przez pisarza zapisków.
To historia dziewczyny… podobna do tej z piosenki.
Dziewczyny z prowincji, bardzo biednej dziewczyny, która przez jeden tydzień swojego życia przebywa w luksusowym hotelu w alpejskim kurorcie..( na zaproszenie bogatej ciotki).
Po powrocie do swojej codzienności.. nie może się odnależć.
Dlaczego o tej ksiązce piszę? bo ten kurort , w którym spędziła ten niezwykły tydzień swojego życia… był gdzieś w pobliżu Matternhorn.
Kiedy doszłam w ksiązce do fragmentu, kiedy ktos dziewczynie pożyczył książkę o pierwszych zdobywcach Matternhorn , aż się do siebie uśmiechnęłam:)
No a teraz do rzeczy.
Miało dzisiaj w zasadzie roweru nie być, bo troche obowiązków domowych.
Uporałam się z nimi jednak dość szybko i o 18.30 wyjechałam z domu.
Dzisiaj z Tomkiem.
Pojechaliśmy na Lubinkę ( dzisiaj w większości asfaltami).
Podjazd na Lubinkę…
No cięzko mi cięzko, ale tak mało jeżdzę po górach…
Tomek pewnie dzisiaj jechał wolniej niż zazwyczaj a i tak cięzko mi było utrzymać mu koło, ale się bardzo starałam.
Myślę, ze to był jeden z moich lepszych tegorocznych wjazdów na Lubinkę.
Ale koncząc myślałam: nigdy wiecej żadnego maratonu!!!
Nie ma mowy… już się nie będę tak męczyć…
( może mi przejdzie:)).
Ale fakt.. byłam zmęczona jadąc tę koncówkę, czułam te charakterystyczne bóle zębów i całego ciała, które pojawiają się u mnie kiedy jadę podjazd na maksa w równym tempie.
Słonce już zachodziło pięknie na czerwono. Niestety jakoś tak zeszło.. że nie zrobiłam zdjęcia.
Zjechalismy obok winnicy ( przepiękny jest stamtąd widok na Dunajec) i potem już niebieskim naddunajcowym.
Pomyślałam sobie: tyle razy już tu jechałam, ze przestałam zauważać piekno tego szlaku.
Bo jest piekny, wyjątkowo.
Powrót przez Buczynę, w Buczynie już prawie po ciemku.
Wnioski: jeśli w przyszłym roku chce żeby mi się lepiej jeździło muszę tych podjazdów robić wiecej.
Samo nie przyjdzie.
No bo jeżeli w ub roku byłam w stanie wjeżdzać koncówkę przed kapliczką 18 km/h, to czymże jest dzisiejsze 15???
ale czy to w sumie jest takie ważne..
Ważne, żebym pozbyła się tych złych myśli na podjeździe i cieszyła sie podjeżdzaniem jak dawniej.
- DST 40.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:52
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 51.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 sierpnia 2012
Anioł w Tarnowie
Piosenka taka dzisiaj, bo z Aniołem mi się kojarzy.
Chyba z filmu „ Zakochany Anioł”.
Lubię ją.
„Pod rzęsami nic się nie zmienia….”
Miała być dzisiaj jazda z Mirkiem, ale Mirek musiał skończyć malować dach.
Tak więc pomyślałam początkowo … nie jadę sama, jakoś nie chce mi się dzisiaj…
A potem pomyślałam: pojadę umyć Magnusa. Należy mu się trochę dbałości, czułości, luksusu.
Bo on sobie na to zasłużył, jak dobry pracownik zasłużył sobie na dobrą emeryturę, tak on tymi przejechanymi kilometrami, maratonami, zasłużył sobie na odrobinę czasu tylko dla niego.
Od czasu do czasu.
Jak już wymysliłam, że pojadę go myć, to pomyślałam… a to pojadę do Lipia i wstąpię na myjkę naprzeciwko MPEC-u.
No i się zrobiła jazda z tego.
Krótka, znowu niezbyt pospieszna, ale jednak jazda.
Pojechałam czerwonym do Lipia, w Lipiu jak to w Lipiu masa ścieżek fajnych i odrobina adrenaliny na zakrętach, korzeniach itd.
A potem myjka.
Na myjce spotkałam Pawła P., który przekonywał mnie do zalet roweru szosowego.
Ależ mnie przekonywać nie trzeba.
Ja bardzo, bardzo marzyłam kiedyś o rowerze szosowym.
I nawet postawiłam zakup takiego rowerka sobie za cel.
Ale… potem kupiłam KTM-a, trzeba było go spłacić.. i tak jakoś zeszło.
A teraz.. teraz marzenia odłozyłam wysoko, na jakąś górną półkę.
Może kiedyś po nie sięgnę.
A w Lipiu spotkałam Anioła i jako , ze jestem wielbicielką Aniołów, musiałam mu zrobić zdjęcie.
I znowu jazda ścieżkami rowerowymi tarnowskimi…
Nie raz pisałam – nie lubię jeździć przez miasto, ze względu na ściezki własnie.
( na tej prowadzącej z Ostrowa wczoraj dojrzałam dziurę, jak ktoś wpadnie w nią, to może być po obręczy)
Dzisiaj moja koleżanka w pracy powiedziała: fajne są te ścieżki….
Ot co.
Zdziwiłam się, bo mam jak wiadomo na ten temat swoje zdanie.
Zły materiał ( kostka), za wysokie kraweżniki, konieczność przemieszczania się z jednej strony drogi na drugą, masa szkła ( Krakowska) itd.
Nie jest dobrze.
Miałam okazję objechać Mielec na rowerze.
Oczywiście to jest dużo mniejsze miasto, ale to miasto spore w koncu, da się obejchać ścieżką rowerową.
Cudowną ścieżką, gładką … z dobrego materiału, świetnie oznaczoną.
Ścięzka prowadzi ( jadąc od strony Rzeszowa) od samej granicy miasta.
Cały czas poprawadzona jedną stroną jezdni… żadnych kraweżników na przejsciach, zadnych nierówności, po prostu czułam jadąć tą sciezką , ze jestem bezpieczna.

Anioł w Tarnowie© lemuriza1972
- DST 28.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:24
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 41.00km/h
- HRmax 164 ( 87%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie 600kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 sierpnia 2012
Tarnów- Żabno-Radłów- Tarnów
Pogoda mocno niepewna , więc i jazda stała pod znakiem zapytania.
Plan był taki, żeby wjechać dzisiaj albo na Golgotę, albo zrobić jeden b. cięzki podjazd , który robił kiedys Tomek z Renatką.
I z takim planem w głowie wyjechałam.
Ale.. życie:)
Jak tylko zaczęłam pedałować, zaczęło boleć mnie kolano. Kolano, które troszeczkę obiłam w sobotę, zjeżdzając po jakichś kamerdulcach ( dostałam chyba kierownicą).
Pomyślałam, więc, że podjazdy to nie jest dobry pomysł.
Poza tym nad górkami zbierały się mocno ciemne chmury.
Skręciłam więc w Chemiczną i obrałam kurs na Żabno ( czyli płasko i po asfalcie)
Biała- Bobrowniki Wlk- Łeg T- Żabno
W Żabnie za mostem tradycyjnie skreciłam w lewo, ale kiedy dojechałam do Radłowa postanowiłam coś zmienić i pojechać inaczej.
Skręciłam więc do łeki Siedleckiej i pojechałam tamtędy m.in przez Bobrowniki Małe.
Odkryłam przy okazji dużo fajnych bardzo spokojnych dróg, w sam raz do płaskiej jazdy po asfalcie.
I tak jadąc przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który jeśli uda mi sie zrealizować, to rzecz jasna o tym napiszę.
Tak sobie spokojna jazda dzisiaj
Bardzo spokojna.
Plan był taki, żeby wjechać dzisiaj albo na Golgotę, albo zrobić jeden b. cięzki podjazd , który robił kiedys Tomek z Renatką.
I z takim planem w głowie wyjechałam.
Ale.. życie:)
Jak tylko zaczęłam pedałować, zaczęło boleć mnie kolano. Kolano, które troszeczkę obiłam w sobotę, zjeżdzając po jakichś kamerdulcach ( dostałam chyba kierownicą).
Pomyślałam, więc, że podjazdy to nie jest dobry pomysł.
Poza tym nad górkami zbierały się mocno ciemne chmury.
Skręciłam więc w Chemiczną i obrałam kurs na Żabno ( czyli płasko i po asfalcie)
Biała- Bobrowniki Wlk- Łeg T- Żabno
W Żabnie za mostem tradycyjnie skreciłam w lewo, ale kiedy dojechałam do Radłowa postanowiłam coś zmienić i pojechać inaczej.
Skręciłam więc do łeki Siedleckiej i pojechałam tamtędy m.in przez Bobrowniki Małe.
Odkryłam przy okazji dużo fajnych bardzo spokojnych dróg, w sam raz do płaskiej jazdy po asfalcie.
I tak jadąc przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który jeśli uda mi sie zrealizować, to rzecz jasna o tym napiszę.
Tak sobie spokojna jazda dzisiaj
Bardzo spokojna.
- DST 42.00km
- Czas 01:42
- VAVG 24.71km/h
- VMAX 32.00km/h
- HRmax 154 ( 81%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 761kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 sierpnia 2012
Do Radłowa
Powoli i dostojnie, niespiesznie dzisiaj.
Czyli rower jako środek lokomocji tylko i wyłącznie.
Dobry weekend, miałam okazję odpocząć, mogę jutro ruszać do pracy.
I taka ciekawostka.
Niby w tv są transmisje na żywo, tak?
no niby tak, ale nie do konca tak.
Tak się składa, że mieszkam obok stadionu Unii.
Jak jest żużel, słyszę wszystko, słyszę jak zuzlowcy startują, jak jadą, jak coś sie dzieje na torze ( np nasz wyprzedza nie-naszego, bo wtedy słychac reakcje publiczności).
I dzisiaj był mecz w tv. Na zywo.
Jakie to denerwujące, kiedy słyszę ze oni tam na stadionie już jadą, a tu w tv jeszcze grzeją motory, albo słyszę okrzyk radości publiczności, wiec wiem ze nasz wyprzedził nie-naszego, a na ekranie jeszcze nasz jedzie za nie-naszym.
Ale nieważne w sumie:). wygrali z Mistrzem Polski. Bardzo wysoko wygrali.
Może się przejdę na jakiś play-offowy mecz jak będzie okazja.
Czyli rower jako środek lokomocji tylko i wyłącznie.
Dobry weekend, miałam okazję odpocząć, mogę jutro ruszać do pracy.
I taka ciekawostka.
Niby w tv są transmisje na żywo, tak?
no niby tak, ale nie do konca tak.
Tak się składa, że mieszkam obok stadionu Unii.
Jak jest żużel, słyszę wszystko, słyszę jak zuzlowcy startują, jak jadą, jak coś sie dzieje na torze ( np nasz wyprzedza nie-naszego, bo wtedy słychac reakcje publiczności).
I dzisiaj był mecz w tv. Na zywo.
Jakie to denerwujące, kiedy słyszę ze oni tam na stadionie już jadą, a tu w tv jeszcze grzeją motory, albo słyszę okrzyk radości publiczności, wiec wiem ze nasz wyprzedził nie-naszego, a na ekranie jeszcze nasz jedzie za nie-naszym.
Ale nieważne w sumie:). wygrali z Mistrzem Polski. Bardzo wysoko wygrali.
Może się przejdę na jakiś play-offowy mecz jak będzie okazja.
- DST 28.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:28
- VAVG 19.09km/h
- VMAX 37.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze





