Wtorek, 15 marca 2016
Bieganie (29)
I cały misterny plan...
Plan jeżdżenia na rowerze.
Weekend w Mielcu, a od wczoraj to jest to co jest. Zimno znaczy się, a dzisiaj to już nawet bardzo zimno. Tak więc póki co muszą mi wystarczyć domowe ćwiczenia i bieganie (jestem jednak w tym bardzo zdeterminowana... przez ostatnie trzy dni:)).
Dzisiaj bieganie. Najpierw na pocztę, potem do Pani Krystyny po nowe gomolowe ciuchy. Jako że sporo ich, a na poczcie odebrałam grubaśną książkę, to biegłam z dośc sporym obciążeniem.
Czuję to teraz:), ale to dobrze. Tak powinno być.
Plan jeżdżenia na rowerze.
Weekend w Mielcu, a od wczoraj to jest to co jest. Zimno znaczy się, a dzisiaj to już nawet bardzo zimno. Tak więc póki co muszą mi wystarczyć domowe ćwiczenia i bieganie (jestem jednak w tym bardzo zdeterminowana... przez ostatnie trzy dni:)).
Dzisiaj bieganie. Najpierw na pocztę, potem do Pani Krystyny po nowe gomolowe ciuchy. Jako że sporo ich, a na poczcie odebrałam grubaśną książkę, to biegłam z dośc sporym obciążeniem.
Czuję to teraz:), ale to dobrze. Tak powinno być.
- Aktywność Bieganie
Wtorek, 8 marca 2016
Dzień kobiet
Dzień kobiet.
Napiszę teraz może coś mało popularnego, za co mogę mieć obniżoną ocenę w oczach niektórych osób, ale ja tam dobrze wspominam te Dni Kobiet za czasów „komuny”. Miały swój niewątpliwy, niepowtarzalny urok.
Tulipany, rajstopy, kolejki w kwiaciarniach (do dzisiaj pamiętam jak z pełnym poświęceniem stałam w długiej kolejce za tulipanem dla mamy, mróz był okropny – bo w starożytnych czasach to tak czasem bywało, że 8 marca mróz jeszcze bywał siarczysty, nie wzięłam głupia rękawiczek, a kieszeni w kurtce nie miałam i przypłaciłam tego tulipana odmrożeniem dłoni).
Oj miał ten dzień kiedyś swój klimat. Miał.
A dzisiaj…
Dzisiaj dostałam takiego smsa od kolegi:
„Życzę samych sympatycznych przystojniaków dookoła z okazji Twojego Święta”.
Mówisz – masz.
Praca. Mój pokój (a w środku baby, ach te baby, same baby).
Wchodzi Pan Klient. Uśmiechnięty, zadowolony z życia, a najbardziej z siebie i mówi:
- Dzień dobry Paniom, wszystkiego dobrego w Dniu Waszego Święta! (omiata wzorkiem pokój), po czym mówi:
- A gdzie kwiaty?
Tu następuje pauza. Wymowne milczenie z mojej strony i…
- Właśnie czekamy…
Mina Pana Klienta … bezcenna.
A Pan Konwicki co na temat kobiet?
„ Ja w głębi ducha sympatyzuję z bigamistami. Gdybym miał więcej odwagi wdałbym się w ten proceder. Przecież każdej kobiecie należy się kochanej, mąż, partner, który by ją uczynił pełnowartościową w oczach świata i własnych oczach. Każdej kobiecie należy się więc mężczyzna. Ba, ale skąd wziąć mężczyzn.” (Pamflet na siebie)
A Marek Kamiński? (Alfabet).
„Umniejszanie roli kobiety, jest wyrazem słabości. To leczenie męskich kompleksów”.
A kobieta wzięła sobie dzisiaj Magnusa i pojechała na pierwszą nocną jazdę w tym roku. Co prawda jazda nocna była tylko w połowie, bo tak do 15 km było w miarę jasno, no ale myślę, że jako jazdę nocną można ją zaliczyć. Mam mocne postanowienie poprawy. Będę jeździć na rowerze.
Napiszę teraz może coś mało popularnego, za co mogę mieć obniżoną ocenę w oczach niektórych osób, ale ja tam dobrze wspominam te Dni Kobiet za czasów „komuny”. Miały swój niewątpliwy, niepowtarzalny urok.
Tulipany, rajstopy, kolejki w kwiaciarniach (do dzisiaj pamiętam jak z pełnym poświęceniem stałam w długiej kolejce za tulipanem dla mamy, mróz był okropny – bo w starożytnych czasach to tak czasem bywało, że 8 marca mróz jeszcze bywał siarczysty, nie wzięłam głupia rękawiczek, a kieszeni w kurtce nie miałam i przypłaciłam tego tulipana odmrożeniem dłoni).
Oj miał ten dzień kiedyś swój klimat. Miał.
A dzisiaj…
Dzisiaj dostałam takiego smsa od kolegi:
„Życzę samych sympatycznych przystojniaków dookoła z okazji Twojego Święta”.
Mówisz – masz.
Praca. Mój pokój (a w środku baby, ach te baby, same baby).
Wchodzi Pan Klient. Uśmiechnięty, zadowolony z życia, a najbardziej z siebie i mówi:
- Dzień dobry Paniom, wszystkiego dobrego w Dniu Waszego Święta! (omiata wzorkiem pokój), po czym mówi:
- A gdzie kwiaty?
Tu następuje pauza. Wymowne milczenie z mojej strony i…
- Właśnie czekamy…
Mina Pana Klienta … bezcenna.
A Pan Konwicki co na temat kobiet?
„ Ja w głębi ducha sympatyzuję z bigamistami. Gdybym miał więcej odwagi wdałbym się w ten proceder. Przecież każdej kobiecie należy się kochanej, mąż, partner, który by ją uczynił pełnowartościową w oczach świata i własnych oczach. Każdej kobiecie należy się więc mężczyzna. Ba, ale skąd wziąć mężczyzn.” (Pamflet na siebie)
A Marek Kamiński? (Alfabet).
„Umniejszanie roli kobiety, jest wyrazem słabości. To leczenie męskich kompleksów”.
A kobieta wzięła sobie dzisiaj Magnusa i pojechała na pierwszą nocną jazdę w tym roku. Co prawda jazda nocna była tylko w połowie, bo tak do 15 km było w miarę jasno, no ale myślę, że jako jazdę nocną można ją zaliczyć. Mam mocne postanowienie poprawy. Będę jeździć na rowerze.
- DST 30.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 marca 2016
Trzy Kopce
Długo myślałam nad tym, gdzie by tutaj dzisiaj jechać. Wiatr oznaczał, że nie będzie łatwo, więc jakieś bardzo górskie wojaże u progu sezonu i z moją obecnie bardzo mizerną siłą – odpadały.
Wyjechałam więc bez planu i gdzieś w okolicach ul. Pszennej pomyślałam, że pojadę w kierunku Trzech Kopców.
Z tymże nie byłam pewna czy zdecyduję się jechać przez Trzy Kopce (ostatecznie dzielnie stawiłam czoła Kopcom i pojechałam).
Już pierwsze kilometry pokazały mi, że dzisiaj będzie wyjątkowe mordowanie się z wiatrem. I było. Turlałam się więc powoli do przodu, bywało to momentami bardzo męczące, tak jakbym cały czas pod górę jechała.
Marne siły, marna wiara. Każda „zmarszczka” (bo przecież wielkich podjazdów na trasie nie było) kosztowała mnie wiele. Refleksja mnie w związku z tym taka dopadła, że jednak wspinanie się na rowerze pod górę, to jest ciężki kawałek chleba i że zanim człowiek zacznie to robić jako tako, to naprawdę swoje trzeba wyjeździć. I raczej całkiem sporo trzeba wyjeździć.
No i pomyślałam, że ok, maratonów nie mam zamiaru jeździć, ale przecież będę chciała kiedyś tam z kimś na jakąś lepszą, cięższą i dłuższą wycieczkę pojechać, a jeśli tak, to trzeba się wziąć za siebie i jeździć regularnie, bo samo się nie zrobi.
No, Ameryki nie odkryłam, to fakt, ale dzisiaj to mnie jakoś tak dopadło ze zdwojoną siłą. Myśl taka natrętna dość.
A na koniec głos oddaje temu, w którym się bezwzględnie zakochałam.
„ Z podsłuchami to różnie bywało. Wspominałem już o mojej gorącej telefonicznej linii ze Stasiem Dygatem. Myśmy stale gadali, Mnie się nie chciało jeździć do jego mieszkania na Wiktorowską, a potem do domu na Żoliborz, gdzie się przeprowadził a jemu do mnie na Górskiego, uprawialiśmy więc proceder telefoniczny w sposób wyrafinowany. Wiedzieliśmy, że jesteśmy podsłuchiwani, bo kiedyś podsłuchujący- jakiś dżentelmen, człowiek naprawdę godny, co słychać było po głosie - wrącił się i powiedział: „Panowie, to już przesada”. I myśmy skonsternowani uznali, że ma rację. Ależ też dostarczaliśmy im rozrywki. Uważaliśmy, że skoro słuchają, to niech coś z tego mają. Na przykład zaczynaliśmy niezwykle wychwalać reżym, podziwiać jego mądrość, dalekowzroczność. Czuliśmy wtedy w słuchawce wielkie ciepło, szalone milczące zadowolenie. Aż tu nagle jak nie zaczniemy bluzgać - konsternacja”.
„Pamiętam, że było gorąco” Rozmowa z Tadeuszem Konwickim. Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba.
Wyjechałam więc bez planu i gdzieś w okolicach ul. Pszennej pomyślałam, że pojadę w kierunku Trzech Kopców.
Z tymże nie byłam pewna czy zdecyduję się jechać przez Trzy Kopce (ostatecznie dzielnie stawiłam czoła Kopcom i pojechałam).
Już pierwsze kilometry pokazały mi, że dzisiaj będzie wyjątkowe mordowanie się z wiatrem. I było. Turlałam się więc powoli do przodu, bywało to momentami bardzo męczące, tak jakbym cały czas pod górę jechała.
Marne siły, marna wiara. Każda „zmarszczka” (bo przecież wielkich podjazdów na trasie nie było) kosztowała mnie wiele. Refleksja mnie w związku z tym taka dopadła, że jednak wspinanie się na rowerze pod górę, to jest ciężki kawałek chleba i że zanim człowiek zacznie to robić jako tako, to naprawdę swoje trzeba wyjeździć. I raczej całkiem sporo trzeba wyjeździć.
No i pomyślałam, że ok, maratonów nie mam zamiaru jeździć, ale przecież będę chciała kiedyś tam z kimś na jakąś lepszą, cięższą i dłuższą wycieczkę pojechać, a jeśli tak, to trzeba się wziąć za siebie i jeździć regularnie, bo samo się nie zrobi.
No, Ameryki nie odkryłam, to fakt, ale dzisiaj to mnie jakoś tak dopadło ze zdwojoną siłą. Myśl taka natrętna dość.
A na koniec głos oddaje temu, w którym się bezwzględnie zakochałam.
„ Z podsłuchami to różnie bywało. Wspominałem już o mojej gorącej telefonicznej linii ze Stasiem Dygatem. Myśmy stale gadali, Mnie się nie chciało jeździć do jego mieszkania na Wiktorowską, a potem do domu na Żoliborz, gdzie się przeprowadził a jemu do mnie na Górskiego, uprawialiśmy więc proceder telefoniczny w sposób wyrafinowany. Wiedzieliśmy, że jesteśmy podsłuchiwani, bo kiedyś podsłuchujący- jakiś dżentelmen, człowiek naprawdę godny, co słychać było po głosie - wrącił się i powiedział: „Panowie, to już przesada”. I myśmy skonsternowani uznali, że ma rację. Ależ też dostarczaliśmy im rozrywki. Uważaliśmy, że skoro słuchają, to niech coś z tego mają. Na przykład zaczynaliśmy niezwykle wychwalać reżym, podziwiać jego mądrość, dalekowzroczność. Czuliśmy wtedy w słuchawce wielkie ciepło, szalone milczące zadowolenie. Aż tu nagle jak nie zaczniemy bluzgać - konsternacja”.
„Pamiętam, że było gorąco” Rozmowa z Tadeuszem Konwickim. Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba.
Trochę Pogórza © Iza
Takie tam © Iza
Łowczówek © Iza
No kill © Iza
Łowczówek raz jeszcze © Iza
Ostatni Kopiec © Iza
- DST 42.00km
- Czas 02:03
- VAVG 20.49km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 marca 2016
Dukla
Dukla. Znacie? Takie miasteczko w Beskidzie Niskim.
Jak znam, zdarzyło mi się tam trzykrotnie jechać maraton.
Andrzej Stasiuk napisał książkę pt. „Dukla”. Ilekroć wspominał w niej o Dukli, uśmiechałam się. Tak to jest kiedy czyta się w książce o miejscach, które się zna.
„ Ilekroć jestem w Dukli zawsze coś się dzieje” – to napisał Stasiuk, a ja mogę powiedzieć: o tak, zdecydowanie TAK!
Przekorny dość ten Stasiuk.
„ No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z którego nie ma już dokąd pojechać. Dalej jest tylko Słowacja, a jeszcze dalej Bieszczady, lecz po drodze diabeł powtarza swoje „dobranoc” i nic z rzeczy ważnych się nie przydarza”.
I tutaj z szanownym Stasiukiem kompletnie się nie zgodzę. Ja tam mam masę różnych ciekawych wspomnień z Dukli. I Cergową pamiętam dobrze. Piękna góra.
Jeśli nei znacie Dukli, to może warto pojechać? Zobaczyć, gdzie diabeł powtarza swoje "dobranoc"?
Trochę obawiałam się jesieni, zimy. Bo ciemno, bo głucho, bo zimno, bo ciężko w takiej sytuacji jak moja (czyli, że sama mieszkam), takie dni udźwignąć emocjonalnie.
Ale było OK, zima jak widać (bo chyba już minęła, a właściwie to w ogóle jakby jej nie było), minęła.
( "i stanie się tak, tak zima w koncu musi kiedyś minąć").
Trochę błota © Iza
Dunajec © Iza
Taka lokalna Niagara:) © Iza
Jak znam, zdarzyło mi się tam trzykrotnie jechać maraton.
Andrzej Stasiuk napisał książkę pt. „Dukla”. Ilekroć wspominał w niej o Dukli, uśmiechałam się. Tak to jest kiedy czyta się w książce o miejscach, które się zna.
„ Ilekroć jestem w Dukli zawsze coś się dzieje” – to napisał Stasiuk, a ja mogę powiedzieć: o tak, zdecydowanie TAK!
Przekorny dość ten Stasiuk.
„ No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z którego nie ma już dokąd pojechać. Dalej jest tylko Słowacja, a jeszcze dalej Bieszczady, lecz po drodze diabeł powtarza swoje „dobranoc” i nic z rzeczy ważnych się nie przydarza”.
I tutaj z szanownym Stasiukiem kompletnie się nie zgodzę. Ja tam mam masę różnych ciekawych wspomnień z Dukli. I Cergową pamiętam dobrze. Piękna góra.
Jeśli nei znacie Dukli, to może warto pojechać? Zobaczyć, gdzie diabeł powtarza swoje "dobranoc"?
Trochę obawiałam się jesieni, zimy. Bo ciemno, bo głucho, bo zimno, bo ciężko w takiej sytuacji jak moja (czyli, że sama mieszkam), takie dni udźwignąć emocjonalnie.
Ale było OK, zima jak widać (bo chyba już minęła, a właściwie to w ogóle jakby jej nie było), minęła.
( "i stanie się tak, tak zima w koncu musi kiedyś minąć").
Minęła jakoś tak zupełnie
niepostrzeżenie. A ja i wiosny specjalnie nie wypatrywałam, nie tęskniłam.
Jakoś tak inaczej niż zwykle. Może dlatego, że trochę inny to ma być rok, nie
wyczekiwałam więc wiosny, żeby zacząć jeździć na rowerze.
W innych okolicznościach pewnie już cały luty jeździłabym, a teraz… teraz nie. Teraz sobie biegam co najwyżej.
Uboga to była zima w sportową aktywność – bieganie, trochę basenu, trochę ćwiczeń w domu. Mniej intensywnie, zdecydowanie mniej intensywnie niż zawsze.
Odczuwam to teraz na rowerze. No cóż tutaj dużo mówić… ciężko jest. Dzisiaj dodatkowo pojeździłam pierwszy raz w tym roku po terenie, sporym błocie, więc trzeba było się dość namęczyć.
W Buczynie trwa jakaś ścinka drewna (przerzedzona Buczyna mocno). Rozjeżdżone przez traktory, niełatwo się przedrzeć.
Dzisiaj płasko, jutro może spróbuję jakąś górkę delikatnie zaliczyć. Pani Krystyna zaprasza, ale nie, jeszcze długo nie.
Muszę cierpliwie zbudować jakąś bazę, żeby móc z nimi jechać. Jest więc postanowienie, że od przyszłego tygodnia jeżdżę wieczorami, muszę tylko lampki zamontować i w drogę.
Jako, że nie trenowałam nic specjalnie w zimie, a jedynie trochę się ruszałam, to odstąpiłam od regeneracyjnych potreningowych koktajli. Dzisiaj sobie zrobiłam po dość długiej przerwie.
Bajka. Polecam Wam gorąco, zamiast tych sztucznych mieszanek.
Kefir, banan, kiwi, trochę karobu, trochę oleju kokosowego, daktyl, trochę mielonego lnu. Niebo w gębie.
Smacznie i zdrowo!
Wczoraj obejrzałam film pt. „Pokój”. Kiedy o filmie myśli się dość długo po seansie, to już wiem, że warto go było go oglądać i że o CZYMŚ był.
Sporo refleksji, dużo wrażeń, świetna gra aktorów (zwłaszcza chłopca). Zdecydowanie polecam.
W innych okolicznościach pewnie już cały luty jeździłabym, a teraz… teraz nie. Teraz sobie biegam co najwyżej.
Uboga to była zima w sportową aktywność – bieganie, trochę basenu, trochę ćwiczeń w domu. Mniej intensywnie, zdecydowanie mniej intensywnie niż zawsze.
Odczuwam to teraz na rowerze. No cóż tutaj dużo mówić… ciężko jest. Dzisiaj dodatkowo pojeździłam pierwszy raz w tym roku po terenie, sporym błocie, więc trzeba było się dość namęczyć.
W Buczynie trwa jakaś ścinka drewna (przerzedzona Buczyna mocno). Rozjeżdżone przez traktory, niełatwo się przedrzeć.
Dzisiaj płasko, jutro może spróbuję jakąś górkę delikatnie zaliczyć. Pani Krystyna zaprasza, ale nie, jeszcze długo nie.
Muszę cierpliwie zbudować jakąś bazę, żeby móc z nimi jechać. Jest więc postanowienie, że od przyszłego tygodnia jeżdżę wieczorami, muszę tylko lampki zamontować i w drogę.
Jako, że nie trenowałam nic specjalnie w zimie, a jedynie trochę się ruszałam, to odstąpiłam od regeneracyjnych potreningowych koktajli. Dzisiaj sobie zrobiłam po dość długiej przerwie.
Bajka. Polecam Wam gorąco, zamiast tych sztucznych mieszanek.
Kefir, banan, kiwi, trochę karobu, trochę oleju kokosowego, daktyl, trochę mielonego lnu. Niebo w gębie.
Smacznie i zdrowo!
Wczoraj obejrzałam film pt. „Pokój”. Kiedy o filmie myśli się dość długo po seansie, to już wiem, że warto go było go oglądać i że o CZYMŚ był.
Sporo refleksji, dużo wrażeń, świetna gra aktorów (zwłaszcza chłopca). Zdecydowanie polecam.
Trochę błota © Iza
Dunajec © Iza
Taka lokalna Niagara:) © Iza
- DST 31.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:37
- VAVG 19.18km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 marca 2016
Nowy cykl
No i mamy nowy maratonowy cykl, z kultowymi trasami w Krynicy i Piwnicznej.
Bliski sercu, bo dwie pozostałe edycje - u nas na Pogórzu Karpackim, w Skrzyszowie i Zakliczynie.
Przybywajcie, będzie się działo!
Paweł to gwarantuje.
Pogadaliśmy trochę na ten temat.
http://tnij.org/nowycykl
Bliski sercu, bo dwie pozostałe edycje - u nas na Pogórzu Karpackim, w Skrzyszowie i Zakliczynie.
Przybywajcie, będzie się działo!
Paweł to gwarantuje.
Pogadaliśmy trochę na ten temat.
http://tnij.org/nowycykl
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 2 marca 2016
Bieganie (28)
Po przerwie. Niestety nie było jak, nie było czasu, nie było siły. Jak na po takiej przerwie - ok.
- Aktywność Bieganie
Niedziela, 21 lutego 2016
Basen
Bardzo dawno nie byłam na basenie.
Padało dzisiaj intensywnie, więc wybrałam moczenie się w basenie, a nie moknięcie podczas biegania.
Sporo ludzi, ale pomimo tego jakoś sprawnie się pływało, bo miałam na torze sprawnych pływaków. Coś takiego dojrzałam na froncie Miejskiego Domu Sportu w Mościcach. Prawda, że ładne?
Mozaika © Iza
Weekend był mocno filmowy. Obejrzałam (w domu) „Praktykanta” (ciepły, zabawny film z rewelacyjnym De Niro) i „Obce niebo” (o absurdach systemu, dwójce Polaków mieszkających w Szwecji odebrane zostaje dziecko). Obydwa filmy warte obejrzenia.
Byłam też w kinie. Byłam na „Spotlight”. Filmie ukazującym dziennikarski zespół Boston Globe na tropie pedofilskiej afery w Kościele. "Spotlight" to jest ten film, który powinniście obejrzeć, ale być może wielu z Was nie obejrzy, bo to prawda mocno niewygodna.Niektórzy wolą nie wiedzieć, a powinni bo mają dzieci, wnuki. Być może.
To film, który ogląda się na bezdechu, a ci którzy mają dzieci, oglądają go pewnie z rosnącym przerażeniem. To film oparty na faktach. Podobnie jak "Zjawa". Jest jedna zasadnicza różnica. Tutaj nikt nie koloryzuje, nie dorabia do faktów legendy. Tutaj jest PRAWDA. Powiecie... a skąd wiem?...Fakty mówią same za siebie.
„Otarłam się” o ten problem. Mnie się udało nie zostać poszkodowaną w takim stopniu jak innym. Moja historia nie jest aż tak wstrząsająca, chociaż mną wtedy (miałam jakieś 15, 16 lat) wstrząsnęła i zapisała się w pamięci. Na zawsze. Do tego stopnia, że kiedy po wielu latach dowiedziałam się, ze TEN ksiądz zmarł na raka trzustki, pomyślałam: „ To dobrze. To kara”.
Na to wszystko o czym opowiada film, nie wolno zamykać oczu i nie wolno udawać, że problemu nie ma. Jest. Ogromny, a dzieci na całym świecie są narażone. Bardzo mocno. Takie wydarzenia potrafią zdeterminować całe życie. Potrafią jest zniszczyć. Nałogi, samobójstwa. Tak – to prawda, to nie jest fikcja. I ten system, który działał (działa?), przenoszenie do innych parafii, ukrywanie problemu. Przerażające. O tym trzeba mówić, o tym pisać, to piętnować. To realny problem, bo w grę wchodzi dobro dzieci, życie dzieci.
To jest dramat, to jest zbrodnia. Na dzieciach. I o tym jest ten film. Czy się nam to podoba, czy nie, to jest film ukazujący PRAWDĘ.
Polecam, ale ostrzegam, to nie będzie łatwe, zwłaszcza dla tych, którzy z problemem mieli do czynienia.
Niestety jest ich wielu.
A na festiwalu w Berlinie nagrodą główna czyli Złoty Niedźwiedź dla włoskiego reżysera Gianfranco Rosiego za film „Fire at sea”. O Lampedusie. Tej samej do której brzegów przybywają uchodźcy. Chciałabym ten film obejrzeć i chciałabym żeby obejrzało wielu.
Sporo ludzi, ale pomimo tego jakoś sprawnie się pływało, bo miałam na torze sprawnych pływaków. Coś takiego dojrzałam na froncie Miejskiego Domu Sportu w Mościcach. Prawda, że ładne?
Mozaika © Iza
Weekend był mocno filmowy. Obejrzałam (w domu) „Praktykanta” (ciepły, zabawny film z rewelacyjnym De Niro) i „Obce niebo” (o absurdach systemu, dwójce Polaków mieszkających w Szwecji odebrane zostaje dziecko). Obydwa filmy warte obejrzenia.
Byłam też w kinie. Byłam na „Spotlight”. Filmie ukazującym dziennikarski zespół Boston Globe na tropie pedofilskiej afery w Kościele. "Spotlight" to jest ten film, który powinniście obejrzeć, ale być może wielu z Was nie obejrzy, bo to prawda mocno niewygodna.Niektórzy wolą nie wiedzieć, a powinni bo mają dzieci, wnuki. Być może.
To film, który ogląda się na bezdechu, a ci którzy mają dzieci, oglądają go pewnie z rosnącym przerażeniem. To film oparty na faktach. Podobnie jak "Zjawa". Jest jedna zasadnicza różnica. Tutaj nikt nie koloryzuje, nie dorabia do faktów legendy. Tutaj jest PRAWDA. Powiecie... a skąd wiem?...Fakty mówią same za siebie.
„Otarłam się” o ten problem. Mnie się udało nie zostać poszkodowaną w takim stopniu jak innym. Moja historia nie jest aż tak wstrząsająca, chociaż mną wtedy (miałam jakieś 15, 16 lat) wstrząsnęła i zapisała się w pamięci. Na zawsze. Do tego stopnia, że kiedy po wielu latach dowiedziałam się, ze TEN ksiądz zmarł na raka trzustki, pomyślałam: „ To dobrze. To kara”.
Na to wszystko o czym opowiada film, nie wolno zamykać oczu i nie wolno udawać, że problemu nie ma. Jest. Ogromny, a dzieci na całym świecie są narażone. Bardzo mocno. Takie wydarzenia potrafią zdeterminować całe życie. Potrafią jest zniszczyć. Nałogi, samobójstwa. Tak – to prawda, to nie jest fikcja. I ten system, który działał (działa?), przenoszenie do innych parafii, ukrywanie problemu. Przerażające. O tym trzeba mówić, o tym pisać, to piętnować. To realny problem, bo w grę wchodzi dobro dzieci, życie dzieci.
To jest dramat, to jest zbrodnia. Na dzieciach. I o tym jest ten film. Czy się nam to podoba, czy nie, to jest film ukazujący PRAWDĘ.
Polecam, ale ostrzegam, to nie będzie łatwe, zwłaszcza dla tych, którzy z problemem mieli do czynienia.
Niestety jest ich wielu.
A na festiwalu w Berlinie nagrodą główna czyli Złoty Niedźwiedź dla włoskiego reżysera Gianfranco Rosiego za film „Fire at sea”. O Lampedusie. Tej samej do której brzegów przybywają uchodźcy. Chciałabym ten film obejrzeć i chciałabym żeby obejrzało wielu.
- Aktywność Pływanie
Sobota, 20 lutego 2016
Mrożąca krew w żyłach historia podczas biegania (28):)
Wietrznie, pochmurno, niezbyt ciepło, jakoś tak wilgotno, w lesie mokrawo.
Długo nie pobiegałam, bo jak są duże nierówności, to biegam mocno ostrożnie i powoli, ze względu na kolano.
Było ekscytująco, bo i przeprawa przez mostek, obarczona sporym ryzykiem, bo nie dość, że mostek w 1/3 w wodzie, to jeszcze mocno chybotliwy, mógł nie wtrzymać zetknięcia z moją masą.
Jakoś się jednak udało. Gorsze jednak było spotkanie z tajemniczym nieznajomym. Już zmierzałam do celu czyli do auta, ale jeszcze w lesie byłam, biegłam wzdłuż kanałku i nagle widzę idzie z naprzeciwka facet. Rudy, brodaty facet.
Niagara myśli: co on tutaj robi? To nie miejsce na spacer! Jakie ma zamiary? Może nas podglądał i widział, że Mirek daje mi kluczyki do auta (bardziej bowiem martwiłam się o kluczyki niż o siebie), co zrobić jak mnie zaatakuje? Wskoczyć do kanałku i przeprawić się na drugi brzeg? Kopnąć go w przyrodzenie?
Mijamy się. Rudzielec usłużnie zatrzymuję się, żebym miała miejsce na przebiegnięcie ścieżką jest bowiem wąska i grząska. Gentelman. Mówię „dziękuję”. On mi się przygląda.
Dobiegam do auta, biegam jeszcze chwilę wzdłuż autostrady, po czym wsiadam do auta i czekam na Mirka. Nagle widzę rudzielca wychodzącego z lasu. Trochę się niepokoję. Patrzy w moim kierunku. Zbliża się. Zastanawiam się co robić. Wyjść z auta i pobiec, czy spróbować pozamykać drzwi (ale jak???). Zbliża się. Patrzy. Jest przy aucie. Boję się coraz bardziej. Uffff… mija auto. Nie mam jednak zaufania.
Kątem oka go obserwuję. Teraz widzę go od tyłu.. Spodnie.. hm… na pupie mocno opuszczone, widać połowę pupy. Groza. Rudzielec nagle zawraca. Znowu idzie w moim kierunku. Cholera jasna gdzie ten Mirek??? Myślę jakby tu zamknąć drzwi, bo przecież jak wejdzie do auta przemocą zabierze mi kluczyki i porwie Mirka auto to co ja potem powiem Mirkowi?
Obmyślam strategię. Że jakby on wsiadł z drugiej strony to ja szybko ucieknę z tymi kluczykami. Nie dogoni mnie (chyba).
Mija auto. Ufff… Staje nad kanałkiem. Zapala papierosa, a Mirka dalej nie ma. Znowu się odwraca i znowu idzie w moim kierunku. Znowu się boję. Ale wtedy pojawia się Mały Rycerz Mirek.
Uśmiecha się i mówi: - Kolegę spotkałaś?:).
Robię dziwne miny, za chwilę opowiadam mu, że spotkałam go w lesie i ze się przestraszyłam, że zabierze mi kluczyki. Mirek się śmieje i mówi: nie dałby sobie z tobą rady.
No proszę. On we mnie wierzy, ja w siebie aż tak bardzo nie wierzyłam.
P.S Mirek chyba myśli, że ja DiCaprio jestem czy jak i przetrwam wszystko.
A ten rudzielec z połową gołej pupy to było gorsze niż Grizzly:).
Długo nie pobiegałam, bo jak są duże nierówności, to biegam mocno ostrożnie i powoli, ze względu na kolano.
Było ekscytująco, bo i przeprawa przez mostek, obarczona sporym ryzykiem, bo nie dość, że mostek w 1/3 w wodzie, to jeszcze mocno chybotliwy, mógł nie wtrzymać zetknięcia z moją masą.
Jakoś się jednak udało. Gorsze jednak było spotkanie z tajemniczym nieznajomym. Już zmierzałam do celu czyli do auta, ale jeszcze w lesie byłam, biegłam wzdłuż kanałku i nagle widzę idzie z naprzeciwka facet. Rudy, brodaty facet.
Niagara myśli: co on tutaj robi? To nie miejsce na spacer! Jakie ma zamiary? Może nas podglądał i widział, że Mirek daje mi kluczyki do auta (bardziej bowiem martwiłam się o kluczyki niż o siebie), co zrobić jak mnie zaatakuje? Wskoczyć do kanałku i przeprawić się na drugi brzeg? Kopnąć go w przyrodzenie?
Mijamy się. Rudzielec usłużnie zatrzymuję się, żebym miała miejsce na przebiegnięcie ścieżką jest bowiem wąska i grząska. Gentelman. Mówię „dziękuję”. On mi się przygląda.
Dobiegam do auta, biegam jeszcze chwilę wzdłuż autostrady, po czym wsiadam do auta i czekam na Mirka. Nagle widzę rudzielca wychodzącego z lasu. Trochę się niepokoję. Patrzy w moim kierunku. Zbliża się. Zastanawiam się co robić. Wyjść z auta i pobiec, czy spróbować pozamykać drzwi (ale jak???). Zbliża się. Patrzy. Jest przy aucie. Boję się coraz bardziej. Uffff… mija auto. Nie mam jednak zaufania.
Kątem oka go obserwuję. Teraz widzę go od tyłu.. Spodnie.. hm… na pupie mocno opuszczone, widać połowę pupy. Groza. Rudzielec nagle zawraca. Znowu idzie w moim kierunku. Cholera jasna gdzie ten Mirek??? Myślę jakby tu zamknąć drzwi, bo przecież jak wejdzie do auta przemocą zabierze mi kluczyki i porwie Mirka auto to co ja potem powiem Mirkowi?
Obmyślam strategię. Że jakby on wsiadł z drugiej strony to ja szybko ucieknę z tymi kluczykami. Nie dogoni mnie (chyba).
Mija auto. Ufff… Staje nad kanałkiem. Zapala papierosa, a Mirka dalej nie ma. Znowu się odwraca i znowu idzie w moim kierunku. Znowu się boję. Ale wtedy pojawia się Mały Rycerz Mirek.
Uśmiecha się i mówi: - Kolegę spotkałaś?:).
Robię dziwne miny, za chwilę opowiadam mu, że spotkałam go w lesie i ze się przestraszyłam, że zabierze mi kluczyki. Mirek się śmieje i mówi: nie dałby sobie z tobą rady.
No proszę. On we mnie wierzy, ja w siebie aż tak bardzo nie wierzyłam.
P.S Mirek chyba myśli, że ja DiCaprio jestem czy jak i przetrwam wszystko.
A ten rudzielec z połową gołej pupy to było gorsze niż Grizzly:).
Sobota:) © Iza
W lesie © Iza
Przeprawa przez mostek © Iza
Takie miejsce © Iza
O jedzeniu jeszcze dzisiaj będzie.
Nie ustaje w poszukiwaniu zdrowych produktów w sklepach. Kiedyś te batony (tylko chyba o innym smaku) dostałam do spróbowania od Pani Krystyny. Rzadko jednak jadam batony, bo jak maratony to żele Agisko, a jak wycieczki to albo banany, albo coś robionego w domu.
No ale kupiłam dzisiaj, bo taka przekąska może się przydać na trening. Bardzo fajny skład. 78% owoce (daktyle i banany), olej roślinny, aromat bananowy.
Nie ma cukru. Tylko ten z owoców. Spróbujcie.
Biedronkowe batony © Iza
A na obiad dzisiaj zrobiłam własnoręcznie tortillę. Nadzienie takie moje autorskie. Trochę jak do chilii con carne (tylko bez papryki). Mięso mielone, fasola czerwona, kukurydza, cebula, przetarte pomidory, przyprawy, sól, pieprz, pomidory suszone, lubczyk, ptietruszka, tymianek. Ciasto to dla nic trudnego, nawet dla kogoś tak mało wprawionego w tym jak ja. 4 szklanki mąki orkiszowej (ja miałam jej za mało więc wymieszałam orkisz z żytnią i owsianą), 250 ml gorącej wody, łyżeczka soli, 4 łyżki oliwy. Zagniatamy, wyrabiamy, odrywamy kawałki, wałkujemy na okrągłe placki, na patelnię i jest pyszny i bardzo syty obiad.
Tortilla ©
Anię Krzyżelewską - Suś poznałam w 2008r. Podczas maratonów u GG. Szybko zaprzyjaźniłyśmy się i polubiłyśmy. Trudno żeby było inaczej, bo Anka jest po prostu fajną kobietą. Jest też kolarzem – amatorem, mamą, żoną, nauczycielką i dietetykiem sportowym. I właśnie o diecie sobie porozmawiałyśmy. http://tnij.org/nerwowa
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 18 lutego 2016
Bieganie (27)
Wilgotno i mżawkowato.
I wcale nie za bardzo chciało się wyjść, bo tydzień bardzo ciężki, więc najchętniej tobym sobie poleżała z książką w łóżku. No, ale ... pisałam już.. gnuśnieć nie lubię.
Czuję taki imperatyw - że sport musi być od czasu do czasu, to jest tak oczywiste jak powiedzmy codzienne śniadanie:).
No to trochę sobie pobiegałam.
Biegam od czasu do czasu, coś tak sobie ćwiczę skromnie i w związku z tym, że to wszystko tak skromnie, to wiem, że będę musiała włożyć sporo pracy w to żeby jakoś przyzwoicie jeździć na rowerze. A po co jeździć przyzwoicie? No po to, żeby móc jakieś dłuższe wycieczki robić, bo to lubię.
No cóż.. zobaczymy, na wiosnę się zaaktywizuję, a może już w przyszłym tygodniu jeśli temperatura wysoka się utrzyma, wyruszę na jakieś nocne jazdy.
A teraz trochę o jedzeniu. Od dawien dawna już, jednym z moich ulubionych śniadań jest omlet. Omlet początkowo by omletem Mamby (wg. jej przepisu), ale ja już w zasadzie dość mocno go zmodyfikowałam.
Piszę o tym, bo to naprawdę świetne kolarskie śniadanie i daje powera, więc próbujecie.
Mnie daje póki co powera na cały dzień pracy - naprawdę jest energia.
Kiedyś robiłam omlet na bazie płatków owsianych, w tej chwili daje też gryczane i żytnie (mieszam). Do tego banan, zblendowany, 2 jajka. Można dodać kilka rodzynek. Ja dodaję jeszcze karob. A po usmażeniu smaruję dżemem.
Smacznego! Spróbujcie!
I wcale nie za bardzo chciało się wyjść, bo tydzień bardzo ciężki, więc najchętniej tobym sobie poleżała z książką w łóżku. No, ale ... pisałam już.. gnuśnieć nie lubię.
Czuję taki imperatyw - że sport musi być od czasu do czasu, to jest tak oczywiste jak powiedzmy codzienne śniadanie:).
No to trochę sobie pobiegałam.
Biegam od czasu do czasu, coś tak sobie ćwiczę skromnie i w związku z tym, że to wszystko tak skromnie, to wiem, że będę musiała włożyć sporo pracy w to żeby jakoś przyzwoicie jeździć na rowerze. A po co jeździć przyzwoicie? No po to, żeby móc jakieś dłuższe wycieczki robić, bo to lubię.
No cóż.. zobaczymy, na wiosnę się zaaktywizuję, a może już w przyszłym tygodniu jeśli temperatura wysoka się utrzyma, wyruszę na jakieś nocne jazdy.
A teraz trochę o jedzeniu. Od dawien dawna już, jednym z moich ulubionych śniadań jest omlet. Omlet początkowo by omletem Mamby (wg. jej przepisu), ale ja już w zasadzie dość mocno go zmodyfikowałam.
Piszę o tym, bo to naprawdę świetne kolarskie śniadanie i daje powera, więc próbujecie.
Mnie daje póki co powera na cały dzień pracy - naprawdę jest energia.
Kiedyś robiłam omlet na bazie płatków owsianych, w tej chwili daje też gryczane i żytnie (mieszam). Do tego banan, zblendowany, 2 jajka. Można dodać kilka rodzynek. Ja dodaję jeszcze karob. A po usmażeniu smaruję dżemem.
Smacznego! Spróbujcie!
- Aktywność Bieganie
Wtorek, 16 lutego 2016
Kot Iwan, bieganie (26)
Nie zawsze chce się wyjść w ten mrok, żeby biegać.
No zwyczajnie tak czasem bywa. Ale się wychodzi.
Wychodzi się, bo ja bardzo nie lubię fizycznego gnuśnienia (no a wczoraj było gnuśnienie).
No to wyszłam. Dzisiaj nie było żadnych problemów, więc przebiegłam co miałam przebiec.
O kotach dzisiaj dalej będzie. Wdalismy się kiedyś z Sufą, w taką fajsbukową rozmowę. Sufa napisał mi, że to prawda, że koty są fałszywe. I opowiedział, że kiedyś u jakiegoś jego kumpla impreza była. Nie do końca trzeźwy już kolega, wsadził do gumofilca swego psa marki YORK. I powiedział, że to kot w butach (bucie). I Sufa stwierdził, że to był kot fałszywy (co oczywiście potwierdza tezę o fałszywych kotach).
Na co ja odpowiedziałam, że coś na rzeczy jest, bo film taki kiedyś oglądałam, o którym już tutaj wspominałam i dialog taki zapamiętałam. Mężczyzna (Marcin Dorociński go chyba grał), do dziewczyny:
- Ładnego masz kota…
(dziewczyna spojrzawszy na Dorocińskiego z wyrzutem i pobłażaniem)
- To jest tygrys, on tylko udaje kota!
Więc może tak to być, że koty są fałszywe. Tak naprawdę to może wcale nie są koty, tylko koty udają. Na potwierdzenie tej tezy, że nie końca z tymi kotami jest wszystko ok, fragment z książeczki Tadeusza Konwickiego (takiej dla dzieci, którą czułością ją wspominam, bo ja miałam ją w swojej dziecięcej domowej bibliotece) „Dlaczego kot jest kotem?”:
" Dzieci czasem mówią, że chciałyby być kimś innym.
Jaś chciałby być Stasiem,
Gabrysia - królewną.
Tak jak one, Kot Iwan też pragnął być kimś innym..."
Kot Iwan to nie był byle jaki kot. Konwicki poświęcił mu wiele wersów w swoich książkach.
"Kot Iwan był bardzo ważny w naszym życiu. Pochodził z dobrego domu, dostaliśmy go od pani Marii Iwaszkiewiczówny. Za to jego ojciec był z lasu. Może dlatego na początku bytności u nas Iwan zachowywał się jak prostak i cham. Orał nam pazurami nogi - chodziliśmy zakrwawieni albo posmarowani jodyną. Potem nastąpiła zmiana w jego zachowaniu: może doszły do głosu geny kocicy z domu Iwaszkiewiczów, a może stało się tak przez osmozę, bo u nas atmosfera była trochę kulturalniejsza niż na polowaniu. Iwan się ustatkował, zrobił się refleksyjny. Dużo leżał w pozycji sfinksa i nas obserwował. Nawet upodobnił się do nas fizycznie. Ja, mama i ojciec byliśmy piegowaci - więc i jemu nagle na nosie pojawiły się piegi. Miał też jak my małe usta i duży nos...”
(z wywiadu z Marią Konwicką, córką Tadeusza, Wysokie Obcasy”).
Kochajcie koty! Naprawdę warto!
No zwyczajnie tak czasem bywa. Ale się wychodzi.
Wychodzi się, bo ja bardzo nie lubię fizycznego gnuśnienia (no a wczoraj było gnuśnienie).
No to wyszłam. Dzisiaj nie było żadnych problemów, więc przebiegłam co miałam przebiec.
O kotach dzisiaj dalej będzie. Wdalismy się kiedyś z Sufą, w taką fajsbukową rozmowę. Sufa napisał mi, że to prawda, że koty są fałszywe. I opowiedział, że kiedyś u jakiegoś jego kumpla impreza była. Nie do końca trzeźwy już kolega, wsadził do gumofilca swego psa marki YORK. I powiedział, że to kot w butach (bucie). I Sufa stwierdził, że to był kot fałszywy (co oczywiście potwierdza tezę o fałszywych kotach).
Na co ja odpowiedziałam, że coś na rzeczy jest, bo film taki kiedyś oglądałam, o którym już tutaj wspominałam i dialog taki zapamiętałam. Mężczyzna (Marcin Dorociński go chyba grał), do dziewczyny:
- Ładnego masz kota…
(dziewczyna spojrzawszy na Dorocińskiego z wyrzutem i pobłażaniem)
- To jest tygrys, on tylko udaje kota!
Więc może tak to być, że koty są fałszywe. Tak naprawdę to może wcale nie są koty, tylko koty udają. Na potwierdzenie tej tezy, że nie końca z tymi kotami jest wszystko ok, fragment z książeczki Tadeusza Konwickiego (takiej dla dzieci, którą czułością ją wspominam, bo ja miałam ją w swojej dziecięcej domowej bibliotece) „Dlaczego kot jest kotem?”:
" Dzieci czasem mówią, że chciałyby być kimś innym.
Jaś chciałby być Stasiem,
Gabrysia - królewną.
Tak jak one, Kot Iwan też pragnął być kimś innym..."
Kot Iwan to nie był byle jaki kot. Konwicki poświęcił mu wiele wersów w swoich książkach.
"Kot Iwan był bardzo ważny w naszym życiu. Pochodził z dobrego domu, dostaliśmy go od pani Marii Iwaszkiewiczówny. Za to jego ojciec był z lasu. Może dlatego na początku bytności u nas Iwan zachowywał się jak prostak i cham. Orał nam pazurami nogi - chodziliśmy zakrwawieni albo posmarowani jodyną. Potem nastąpiła zmiana w jego zachowaniu: może doszły do głosu geny kocicy z domu Iwaszkiewiczów, a może stało się tak przez osmozę, bo u nas atmosfera była trochę kulturalniejsza niż na polowaniu. Iwan się ustatkował, zrobił się refleksyjny. Dużo leżał w pozycji sfinksa i nas obserwował. Nawet upodobnił się do nas fizycznie. Ja, mama i ojciec byliśmy piegowaci - więc i jemu nagle na nosie pojawiły się piegi. Miał też jak my małe usta i duży nos...”
(z wywiadu z Marią Konwicką, córką Tadeusza, Wysokie Obcasy”).
Kochajcie koty! Naprawdę warto!
Przepis na muffinki © Iza
- Aktywność Bieganie