Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2010
Dystans całkowity: | 1046.00 km (w terenie 258.00 km; 24.67%) |
Czas w ruchu: | 55:48 |
Średnia prędkość: | 18.48 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Suma podjazdów: | 5160 m |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 43.58 km i 2h 32m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 19 sierpnia 2010
Górki:)
Staram się nadrabiać zaległosci jazdy w górkach z wiosny. Oj, wiem , wiem póżno, ale moze lepiej późno niż wcale.
Zostały mi 3 planowe starty u GG, jestem 5 w generalce i chciałabym to miejsce utrzymać, a może i poprawić?:)
Łatwo nie będzie, wszak nie ja jedna mam takie plany.
Dzisiaj z Mirkiem. zaczelismy w dośc ładnych okolicznościach przyrody, ale na Lubince dopadła nas ulewa. ale co tam deszcz prawda? Twardym trzeba być.
Za to jak przyjechalismy do Moscic.. suchutko. Wygląda wiec na to ze pojechalismy tam gdzie pogoda sie załamała:)
Dzisiaj niebieskim wzdłuż Dunajca i na Lubinke od Janowic ( czyli 6 km podjazdu, plus kilka mniejszych po drodze).
Miało byc spokojnie, ale jakos tak starałam sie nadązyć za Mirkiem ( chociaż wiadomo że on nie jechał na 100%, bo wtedy w zyciu bym sie nie utrzymała na kole) i wyszło nieźle. Prędkośc osyclująca od 25 km/h w fazie poczatkowej do 16 km/h momentami, ale generalnie to 20, 18 km/ h i rzecz jasna z blatu tradycyjnie już.
Koncówkę wjeżdzało sie cieżko, bo deszcz był już ulewny, a na zjeździe dośc mnie przewiało.
ale pomimo tego średnia wyszła niezła i czuję, ze nogi mocno pracowały.
Jutro dzien przerwy, w weekend musze być w Mielcu, ale jak pogoda pozwoli to rowerem. Od poniedziałku urlop, wiec mam ambitne plany treningowe przed ważnym dla mnie maratonem w Krakowie ( na który miałam nie jechać, ale jednak pojadę bo potrzebne mi pkt do generalki, a w Kowie łatwiej o wiecej pkt), no bo trasa w porównaniu do maratonów w górach łatwa.
Zostały mi 3 planowe starty u GG, jestem 5 w generalce i chciałabym to miejsce utrzymać, a może i poprawić?:)
Łatwo nie będzie, wszak nie ja jedna mam takie plany.
Dzisiaj z Mirkiem. zaczelismy w dośc ładnych okolicznościach przyrody, ale na Lubince dopadła nas ulewa. ale co tam deszcz prawda? Twardym trzeba być.
Za to jak przyjechalismy do Moscic.. suchutko. Wygląda wiec na to ze pojechalismy tam gdzie pogoda sie załamała:)
Dzisiaj niebieskim wzdłuż Dunajca i na Lubinke od Janowic ( czyli 6 km podjazdu, plus kilka mniejszych po drodze).
Miało byc spokojnie, ale jakos tak starałam sie nadązyć za Mirkiem ( chociaż wiadomo że on nie jechał na 100%, bo wtedy w zyciu bym sie nie utrzymała na kole) i wyszło nieźle. Prędkośc osyclująca od 25 km/h w fazie poczatkowej do 16 km/h momentami, ale generalnie to 20, 18 km/ h i rzecz jasna z blatu tradycyjnie już.
Koncówkę wjeżdzało sie cieżko, bo deszcz był już ulewny, a na zjeździe dośc mnie przewiało.
ale pomimo tego średnia wyszła niezła i czuję, ze nogi mocno pracowały.
Jutro dzien przerwy, w weekend musze być w Mielcu, ale jak pogoda pozwoli to rowerem. Od poniedziałku urlop, wiec mam ambitne plany treningowe przed ważnym dla mnie maratonem w Krakowie ( na który miałam nie jechać, ale jednak pojadę bo potrzebne mi pkt do generalki, a w Kowie łatwiej o wiecej pkt), no bo trasa w porównaniu do maratonów w górach łatwa.
- DST 42.00km
- Czas 01:41
- VAVG 24.95km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 18 sierpnia 2010
Lubinka i Górka Franca
Dzisiaj z Andżeliką, Tomkiem i Alkiem.
Najpierw Lubinka ( dzisiaj ze średniej bo wiało mocno w twarz, ale w dobrym tempie), potem górka franca ( tak ją nazwałam kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy i wtedy nie udało mi sie wjechać, nachylenie słuszne oj słuszne), potem kilka mniejszych podjazdów i zjazd na niebieski szlak wzdłuż Białej). dobrze mi sie wjeżdzało:).
Fajna pogoda, przepiękne widoki, udana wyprawa.
Dzisiaj też przekonałam się , że życie nie znosi próźni i pisze scenariusze jak z telenoweli brazyliskiej. Sama nie wiem śmiać się czy płakać czy współczuć, ze niektorzy takie smutne życie mają, ze w ten sposób muszą sobie je urozmaicać.
Najpierw Lubinka ( dzisiaj ze średniej bo wiało mocno w twarz, ale w dobrym tempie), potem górka franca ( tak ją nazwałam kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy i wtedy nie udało mi sie wjechać, nachylenie słuszne oj słuszne), potem kilka mniejszych podjazdów i zjazd na niebieski szlak wzdłuż Białej). dobrze mi sie wjeżdzało:).
Fajna pogoda, przepiękne widoki, udana wyprawa.
Dzisiaj też przekonałam się , że życie nie znosi próźni i pisze scenariusze jak z telenoweli brazyliskiej. Sama nie wiem śmiać się czy płakać czy współczuć, ze niektorzy takie smutne życie mają, ze w ten sposób muszą sobie je urozmaicać.
szykujemy maszyny do startu:)© lemuriza1972
zadowoleni z jazdy:)© lemuriza1972
na pięknym podtarnowskim szlaku z naszymi pieknymi maszynami© lemuriza1972
- DST 41.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:53
- VAVG 21.77km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 17 sierpnia 2010
Lubinka i Słona Góra
Po upalnym dniu około 17 bardzo sie zachmurzyło i zaczeło padać.
Ale pomimo tego wyjechalismy. Ja i Mirek, bo tylko on zdolny jest jechać ze mną w deszczu.
Padało przez połowę trasy i znowu padało jak dojeżdzałam do domu.
ale co tam taki deszcz...:)
Dzisiaj była Lubinka ( z blatu i w dobrym tempie) a potem Słona Góra ze średniej. To jest taka Góra.. która kiedys byla moim marzeniem:). Jak zaczełam jeździć na rowerze, stałam u jej "stóp" i podziwałam tych, ktorzy wspinają sie na szczyt. I marzyłam o tym zeby kiedys tam wjechać.
Powiedziałam o tym Mirkowi a on powiedział: też miałaś marzenia! nie mialaś jakichs fajniejszych?:)
Dzisiaj wjeżdzam tam ze średniej tarczy co w koncowym fragmencie tuz przed przekaźnikiem wymaga sporo sampozaparcia.
No ale udało sie.
Widoki są nieziemskie ze szczytu.
Cóż.. zeby sobie poprawić humor wjeżdzam po prostu na szczyty, niektórzy żeby poprawić sobie humor muszą innych obrzucić błotem.
Bardzo mi szkoda takich ludzi.
A ja.. cóż tak jak napisałam wczesniej na obrzucanie błotem jestem uodporniona.
i jedna z moich ulubionych piosenek:)
http://wcisu.wrzuta.pl/audio/aWIQcDJ2dNw/hey_-_cudzoziemka_w_raju_kobiet_unplugged
Za mądra dla głupich
A dla mądrych zbyt głupia
Zbyt ładna dla brzydkich
A dla ładnych za brzydka
Za gruba dla chudych
A dla grubych za chuda
Za łatwa dla trudnych
A dla łatwych za trudna
Zbyt czysta dla brudnych
A dla czystych za brudna
Zbyt szczecińska dla Warszawy
A dla Szczecina zbyt warszawska
Spróbuj się domyślić gdzie to mam?
No gdzie?
Dokładnie tam
Właśnie tam
Pan wygrał bon
A pani Fiat
i jeszcze jedna piosenka mi przyszła do głowy... Moze nie taka ulubiona, ale adekwatna:)
....choć język ludzki czasem przypomina
psa, co zerwał się z łańcucha ciemną nocą
prawda z ust do ust jest całkiem inna,
bo nie ludzie słowa, ale słowa ludzi niosą
Żadna plotka dziś już nie zaszkodzi
pamiętaj, to co mówią ci, przez dwa podziel
Ich język lata, lata jak łopata
ich język lata...
ich język lata, lata jak łopata
ich język lata...
ich język lata, wciąż lata jak łopata...
Ale pomimo tego wyjechalismy. Ja i Mirek, bo tylko on zdolny jest jechać ze mną w deszczu.
Padało przez połowę trasy i znowu padało jak dojeżdzałam do domu.
ale co tam taki deszcz...:)
Dzisiaj była Lubinka ( z blatu i w dobrym tempie) a potem Słona Góra ze średniej. To jest taka Góra.. która kiedys byla moim marzeniem:). Jak zaczełam jeździć na rowerze, stałam u jej "stóp" i podziwałam tych, ktorzy wspinają sie na szczyt. I marzyłam o tym zeby kiedys tam wjechać.
Powiedziałam o tym Mirkowi a on powiedział: też miałaś marzenia! nie mialaś jakichs fajniejszych?:)
Dzisiaj wjeżdzam tam ze średniej tarczy co w koncowym fragmencie tuz przed przekaźnikiem wymaga sporo sampozaparcia.
No ale udało sie.
Widoki są nieziemskie ze szczytu.
Cóż.. zeby sobie poprawić humor wjeżdzam po prostu na szczyty, niektórzy żeby poprawić sobie humor muszą innych obrzucić błotem.
Bardzo mi szkoda takich ludzi.
A ja.. cóż tak jak napisałam wczesniej na obrzucanie błotem jestem uodporniona.
i jedna z moich ulubionych piosenek:)
http://wcisu.wrzuta.pl/audio/aWIQcDJ2dNw/hey_-_cudzoziemka_w_raju_kobiet_unplugged
Za mądra dla głupich
A dla mądrych zbyt głupia
Zbyt ładna dla brzydkich
A dla ładnych za brzydka
Za gruba dla chudych
A dla grubych za chuda
Za łatwa dla trudnych
A dla łatwych za trudna
Zbyt czysta dla brudnych
A dla czystych za brudna
Zbyt szczecińska dla Warszawy
A dla Szczecina zbyt warszawska
Spróbuj się domyślić gdzie to mam?
No gdzie?
Dokładnie tam
Właśnie tam
Pan wygrał bon
A pani Fiat
i jeszcze jedna piosenka mi przyszła do głowy... Moze nie taka ulubiona, ale adekwatna:)
....choć język ludzki czasem przypomina
psa, co zerwał się z łańcucha ciemną nocą
prawda z ust do ust jest całkiem inna,
bo nie ludzie słowa, ale słowa ludzi niosą
Żadna plotka dziś już nie zaszkodzi
pamiętaj, to co mówią ci, przez dwa podziel
Ich język lata, lata jak łopata
ich język lata...
ich język lata, lata jak łopata
ich język lata...
ich język lata, wciąż lata jak łopata...
- DST 40.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:54
- VAVG 21.05km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 sierpnia 2010
Krynica relacja
Powerade Suzuki MTB Marathon
Krynica 14 sierpnia 2010
Czas jazdy 6 h 24 min
Miejsce w kat 6
Dystans 57 km
Przewyższenie : 1950
Kiedy 4 lata temu zakupiłam rower górski, kiedy przejechałam swój pierwszy maraton w Krakowie u Grabka ( łatwy, dzisiaj to wiem, b. łatwy), nawet nie marzyłam że przeżyję kiedyś taką masakrę jaką zgotowała nam Krynica 2010.
W tym sezonie zdecydowanie pobijam rekordy czasu spedzonego w siodełku podczas maratonowych tras ale ..powoli.
Tuż przed startem w sektorze stoję z Ryszardem z Poznania. Pyta mnie co to za wykres ( profil trasy ) mam na mostku. Mówię, ze z Gluszycy i ze jak będę zmęczona, to będę sobie myslec ze może być jeszcze gorzej…
Na wspomnienie tych moich słów sprzed maratonu uśmiecham się sama do siebie.
Gorzej… tak może być jeszcze gorzej. Gorzej niż w Gluszycy.
„Gorzej” to może złe słowo bo brzmi jakby mi ktoś za karę kazał jechać. Dobrze, niech więc będzie – „ trudniej”.
Na ten maraton byłam nastawiona bardzo, bardzo pozytywnie. Prawie nie było przedstartowego stresu, jakaś taka duża chęć jazdy no i ogromna chęć pomszczenia nieudanego startu z tamtego roku.
Przed startem wdycham sobie atmosferę Krynicy. Mam sporo czasu przed startem , wiec rozgrzewam się niespiesznie, odwiedzając na rowerze krynickie dobrze mi znane kąty. Wszak to prawie moje tereny. Zaledwie 90 km od Tarnowa i sporo tu już jeździłam.
Spotykam Monię, Mateusza i Daniela. Monia mówi: chciałam sobie dzisiaj poprawić wynik i popatrz.. , patrzę a tu z Justyną Frączek jedzie Anna Szafraniec. No tak, Monia będzie niestety tych pkt mieć mniej bo strata do pierwszej będzie tym razem kolosalna.
Potem jeszcze widzę Szafraniec przed startem. Rower, ubranie, skarpetki , buty wszystko najwyzszej jakości. Wyróznia się.
Start. Dosyć szybko staram się jechać, licznik pokazuje blisko 40 km/h.
Potem zaczyna się podjazd, wiem ze jestem w stanie go pokonać na średniej tarczy, ale jednak zrzucam na młynek, tak jest bezpieczniej, bowiem duża ilośc kolarzy sprawia ze trzeba walczyc o utrzymanie się na rowerze i nieźle balansować miedzy tymi, którym się nie powiodło i muszą zsiadać z roweru. Słońce pali niemiłosiernie, jest potworny upał, a podjazd otwarty.
Po podjeździe wjeżdzamy w las i już wiadomo co będzie się działo. Tony błota….Jedzie się cieżko, ale probuje jechać tak długo jako mogę. Tutaj spotykam Monię, która mnie mija, staram się utrzymać za nią, ale gdzieś po drodze spadam z roweru i muszę iść. Wreszcie pojawia się pierwszy zjazd, ten nieszczesny zjazd, na którym polegałam w ub roku i musiałam sporą czesc stawki przepuścić bo nie dało się włączyc „do ruchu”. Zjeżdzam dobrze, chociaz jest bardzo slisko , wiec mam powód do zadowolenia. Po wyjeździe z lasu kawałek asfaltu, skrecamy w prawo i już wiem.. zaczyna się podjazd na Jaworzynę.
To długi podjazd, nietrudny technicznie, ale momentami stromy, momentami w pełnym słoncu, wiec wysysa siły. Jadę jednak dzielnie i staram się dość mocno pedałować.
W pewnym momencie jakiś chłopak mówi: staram się utrzymywać za tobą.. grunt żeby jechać.
Miło. Wyprzedza mnie, ale po chwili na jakims bardziej technicznym kawałku spada z roweru i wyprzedzam go. W połowie trasy na Jaworzynę przejeżdzamy przez nartostradę. Spoglądam na chwilę w doł i wierzyć mi się nie chce, ze jestem tak wysoko, ze aż tak wysoko można się wspiąc na rowerze. Po drodze spotykam turystów, jeden z nich niesie butelkę piwa. Pyta czy poczestowąć. Mówię: nawet nie wie pan jak chetnie bym się napiła…
Jest gotowy się zatrzymać, ale ja jade dalej, zalezy mi na dobrym wyniku.
Upał, upał,upał… wysysa siły.
Wreszcie jestesmy na Jaworzynie. Przypominam sobie jak 4 lata temu , 2 miesiące po tym jak wsiadłam na rower górski zaliczylam ten szczyt. Jaka byłam dumna z siebie. Wtedy miałam więcej entuzjazmu do jazdy.. wszystko było przede mną… trudne podjazdy, nauka zjazdów, pierwsze maratony, pierwsze górskie maratony.
Z Jaworzyny zjeżdzam płynnie i znowu wierzyć mi się nie chce: kiedyś tu sprowadzałam rower! Teraz nawet nie zauwazyłam tego niegdys trudnego dla mnie zjazdu.
Ale jest niespodzianka: zamiast prosto jedziemy w prawo czyli trasa zmieniona.
I .. znowu zaczyna się wspinaczka.. czyli własciwie zero odpoczynku po Jaworzynie.
I tutaj przeżywam najcieższe chwile. Błoto jest tak straszne ze zalepia nie tylko przerzutki, ale też gromadzi się pod podkową od amora i koło się nie toczy. Co chwilę przystaje i wyjmuję, ale to jest syzyfowa praca, w kilka sekund pod podkową znowu gula. Całymi garściami wyjmuje to błoto. W koncu biorę rower na plecy , ale jest tak ciezki, oblepiony błotem.. nie wiem co robić..
W pewnym momencie błoto jest takie gliniaste, ze rower zapada mi się w nie po piasty i nie mogę go z niego wyciągnąć.
W takim błocie jeszcze nie jechałam!
Wyciągam z przerzutek , uderzam kołami o podłoże…
Gdzieś przed pierwszym bufetem spotykam chłopaka , który pyta:
Lemuriza?
Mówię: tak
On: jestem fanem Twojego bloga.
Miło.
Mówi mi ze nawet dołączyl do moich znajomych na blogu, podaje nicka , ale nie dosłyszałam. Mam nadzieję, ze kolega to przeczyta i się przypomni.
I pierwszy bufet. W życiu tyle czasu nie spędziłam na bufecie. Nalewam sobie powerade’ a. Jem ciastka, bo mam tylko dwa żele. Spodziewąłam się trasy 45 km , liczylam na jakieś 4 godz. Jazdy, a tu ma być podobno 53 km.
Rozglądam się gdzie dalej jechać, po lewej nie widze nic, tłum ludzi na bufecie, po prawej zjazd w doł, ktoś jedzie, wiec jadę za nim.
Po jakichs 2 min, coś zaczyna mi się nie podobać. Nikt za mną nie jedzie i nie ma strzałek ani taśm…Jadę pełna niepokoju, ale po chwili widzę strzałki,wiec oddycham z ulgą i sunę w dół.
Niestety dojezdzam do miejsca, ze już wiem ze coś jest nie tak, bo wiem ze jestem blisko stacji na Jaworzynę, a przecież mielismy wjezdzac na Halę Łabowską.
Wiec robie w tył zwrot i pod górę. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Stracę jakieś 10 min… nici z dobrego wyniku.
Diabeł kusi żeby zjechać do Krynicy, ale myślę sobie: trudno.. wynik będzie słabszy ale skonczę maraton. Jadę mocno na średniej tarczy. Spotykam jakiegos chłopaka, pyta dlaczego wracam. Mówię: chyba źle jedziemy..
On: faktycznie nikt nie jedzie,,,
Więc piłujemy pod górę.
Jadę mocno, bo chce mimo wszystko nadrobić do rywalek.
To kosztuję mnie masę siły. Okazuję się, ze trasę w tym miejscu pomyliła również Monia Brożek. Niestety kiedy dojeżdzamy do bufetu, nikogo prawie przy nim nie ma, wiec uświadamiam sobie jaka masa kolarzy musiała nas minąć. No i niestety droga prowadzi coraz bardziej stromo w górę.
Już wiem, ze pewnie minęły mnie wszystkie bezprośrednie rywalki. Postanawiam jednak nie odpuszczać. Jadę, ale wtedy zaczyna zaciągać łancuch. Dramat, a ja niestety nie wzięłam smaru. Co zaczynam jakiś krótki podjazd i zrzucam na młynek , łancuch zaciąga a ja spadam z roweru. Jechać ze średniej niestety nie mam siły.
I w tym momencie konczy się dla mnie przyjemność z jazdy na maratonie.
Co chwilę z moich ust wydobywają się siarczyste przekleństwa, bo co rusz spadam z roweru. A siły jeszcze są – można byłoby jechać.
Towarzyszy mi jakaś dziewczyna, z którą tasujemy się prawie do konca trasy ( na kilka km przed koncem gdzieś „poległa” i już jej nie widziałam), momentami mocno idzie pod górę, ale za chwilę staje i odpoczywa.
Na drugim bufecie spotykam Beatę z Goleniowa i wtedy wiem w jakiej czesci stawki jadę.
Z Beatą zwykle wygrywam co najmniej 10 min.
Jedziemy już potem w zasadzie razem, mija mnie wtedy kiedy znowu mam kłopoty z łancuchem i na mecie jest 2 min przede mną.
Podjazd na Słotwiny. Gdyby łancuch nie wydawał dźwięków jak rowery , które mam okazję spotykać jeżdząc po wiejskich drogach i bezdrożach, to z pewnością bym go podjechała.
No ale niestety muszę dosc szybko skapitulować.
Na średniej nie dam rady. W dodatku to jest otwarty podjazd, w pełnym słoncu.
Pot spływa ze mnie strumieniami.
Mam już serdecznie dość, a wiem , ze jeszcze Huzary i Parkowa.
Na zjeździe ze Słotwin wpadam w nieoznaczony rów, zupełnie taki jak dwa lata temu na objeździe trasy w Tarnowie.
Teraz na szczescie mam lepszego amora i wieksze umiejetnosci i jakimś cudem wychodzę cało z opresji, ale wiem, ze tam było wiele wypadków.
Jeszcze krzyczę do Beaty, która jedzie za mną ( w ogole bardzo ładnie zjeżdza), żeby uważała, ale ona już wie i objeżdza rów z lewej strony.
Mnie robi się gorąco i dziękuję amorkowi ze wyłapał ten rów i jestem cała.
Potem już Huzary.
Błoto, gorąco, ciagle podjazdy. Mam wrażenie , ze na tym maratonie jest wiecej podjazdów niż zjazdów
Na 3 bufecie, ktoś mówi do mnie:
Cześć Lemuriza..
Patrzę: dziewczyna…
No tak to musi być Czarna Mamba. Jedziemy potem długo razem, trochę rozmawaimy, na metę własciwie wjeżdzamy równocześnie. Dorota jest lepsza o jakies ułamki sekund.
Przyjemnie było tak razem jechać.
Przez ten zaciagający łancuch podchodzę tam gdzie zwykle bym jechała, starsznie mnie to irytuje.
No i wreszcie Parkowa. Mijam na zjeździe dosyc trudnym jakąs dziewczynę ( mruczy pod nosem coś w rodzaju: no proszę…). Ale zjazdy pomimo, że cieżkie idą mi naprawdę dobrze. Nie zjeżdzam dwóch: bardzo stromego i błotnistego z Jaworzyny i tego najbardziej wrednego odcinka na Parkowej.
Na podjeździe pod Parkową jakąs dziewczyna pyta: będą jeszcze podjazdy?
Mowię: nie, teraz w doł.
Ona: trudno?
Ja: raczej tak.
Ale zjazdy pokonuję naprawdę fajnie, muszę skapitulować na odcinku gdzie panowie goprowcy corocznie sobie żartują.
Tym razem pytają: dziewczyny( bo obok mnie Czarna Mamba) a te rowery nie przeszkadzają wam? Nie lepiej byłoby pochodzić bez..
Uśmiecham się, bo… mają rację. Jest tak slisko ze nie mogę utrzymać się na nogach, a rower wybitnie mi przeszkadza.
Potem już jadę. Za punkt honoru obieram sobie zjechanie ostanich stromych zjazdów od stawu i zjechanie schodów.
Idzie mi świetnie i pewnie by sie udało gdyby tuż przy schodach nie staneli turyści, zjeżdzając ze schodów , chcialam zrobić wszystko zeby w nich nie wjechać , skreciłam za szybko kierownicę w lewo i była gleba . Na szczescie niegroźna, ale zła byłam bo cały maraton bez szwanku a tu.. na koniec. Stłukłam tak mocno kolano, ze ból był chwilowo mocny i musiałam miec dziwny wyraz twarzy... Na ostatnim zjeździe tym obok pijalni jeden pan do drugiego powiedział: popatrz jakie te kobiety zmeczone dojeżdzają:).
No i dojechałam wreszcie do tej mety o czasie 6 h 25 min.
To była piekielnie trudna trasa.
Piękna, wymagająca, ale piekielnie trudna. Jeszcze tak trudnego maratonu nie jechałam.
Wynik mnie nie usatysfakcjonował, chociaż miejsce 6 powinno cieszyć, ale wiem, ze czas byłby lepszy o pół godziny, gdyby nie to pobładzenie i gdybym miała ze sobą smar.
Zapłaciłam więc kolejne frycowe.
Na trasie myślałam o tym, że giga w Strzyżowie i nawet Gorlicach ( chociaz tak dla mnie trudne) to było niewiele w porównaniu z Krynicą.
Upał, błoto, prawie 2000 m przewyższenia, trudny teren zrobiło swoje.
Jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona po maratonie.
Na szczęście mój organizm już dość szybko się regeneruje.
Będzie co wspominać latami.. oj będzie
Krynica 14 sierpnia 2010
Czas jazdy 6 h 24 min
Miejsce w kat 6
Dystans 57 km
Przewyższenie : 1950
Kiedy 4 lata temu zakupiłam rower górski, kiedy przejechałam swój pierwszy maraton w Krakowie u Grabka ( łatwy, dzisiaj to wiem, b. łatwy), nawet nie marzyłam że przeżyję kiedyś taką masakrę jaką zgotowała nam Krynica 2010.
W tym sezonie zdecydowanie pobijam rekordy czasu spedzonego w siodełku podczas maratonowych tras ale ..powoli.
Tuż przed startem w sektorze stoję z Ryszardem z Poznania. Pyta mnie co to za wykres ( profil trasy ) mam na mostku. Mówię, ze z Gluszycy i ze jak będę zmęczona, to będę sobie myslec ze może być jeszcze gorzej…
Na wspomnienie tych moich słów sprzed maratonu uśmiecham się sama do siebie.
Gorzej… tak może być jeszcze gorzej. Gorzej niż w Gluszycy.
„Gorzej” to może złe słowo bo brzmi jakby mi ktoś za karę kazał jechać. Dobrze, niech więc będzie – „ trudniej”.
Na ten maraton byłam nastawiona bardzo, bardzo pozytywnie. Prawie nie było przedstartowego stresu, jakaś taka duża chęć jazdy no i ogromna chęć pomszczenia nieudanego startu z tamtego roku.
Przed startem wdycham sobie atmosferę Krynicy. Mam sporo czasu przed startem , wiec rozgrzewam się niespiesznie, odwiedzając na rowerze krynickie dobrze mi znane kąty. Wszak to prawie moje tereny. Zaledwie 90 km od Tarnowa i sporo tu już jeździłam.
Spotykam Monię, Mateusza i Daniela. Monia mówi: chciałam sobie dzisiaj poprawić wynik i popatrz.. , patrzę a tu z Justyną Frączek jedzie Anna Szafraniec. No tak, Monia będzie niestety tych pkt mieć mniej bo strata do pierwszej będzie tym razem kolosalna.
Potem jeszcze widzę Szafraniec przed startem. Rower, ubranie, skarpetki , buty wszystko najwyzszej jakości. Wyróznia się.
Start. Dosyć szybko staram się jechać, licznik pokazuje blisko 40 km/h.
Potem zaczyna się podjazd, wiem ze jestem w stanie go pokonać na średniej tarczy, ale jednak zrzucam na młynek, tak jest bezpieczniej, bowiem duża ilośc kolarzy sprawia ze trzeba walczyc o utrzymanie się na rowerze i nieźle balansować miedzy tymi, którym się nie powiodło i muszą zsiadać z roweru. Słońce pali niemiłosiernie, jest potworny upał, a podjazd otwarty.
Po podjeździe wjeżdzamy w las i już wiadomo co będzie się działo. Tony błota….Jedzie się cieżko, ale probuje jechać tak długo jako mogę. Tutaj spotykam Monię, która mnie mija, staram się utrzymać za nią, ale gdzieś po drodze spadam z roweru i muszę iść. Wreszcie pojawia się pierwszy zjazd, ten nieszczesny zjazd, na którym polegałam w ub roku i musiałam sporą czesc stawki przepuścić bo nie dało się włączyc „do ruchu”. Zjeżdzam dobrze, chociaz jest bardzo slisko , wiec mam powód do zadowolenia. Po wyjeździe z lasu kawałek asfaltu, skrecamy w prawo i już wiem.. zaczyna się podjazd na Jaworzynę.
To długi podjazd, nietrudny technicznie, ale momentami stromy, momentami w pełnym słoncu, wiec wysysa siły. Jadę jednak dzielnie i staram się dość mocno pedałować.
W pewnym momencie jakiś chłopak mówi: staram się utrzymywać za tobą.. grunt żeby jechać.
Miło. Wyprzedza mnie, ale po chwili na jakims bardziej technicznym kawałku spada z roweru i wyprzedzam go. W połowie trasy na Jaworzynę przejeżdzamy przez nartostradę. Spoglądam na chwilę w doł i wierzyć mi się nie chce, ze jestem tak wysoko, ze aż tak wysoko można się wspiąc na rowerze. Po drodze spotykam turystów, jeden z nich niesie butelkę piwa. Pyta czy poczestowąć. Mówię: nawet nie wie pan jak chetnie bym się napiła…
Jest gotowy się zatrzymać, ale ja jade dalej, zalezy mi na dobrym wyniku.
Upał, upał,upał… wysysa siły.
Wreszcie jestesmy na Jaworzynie. Przypominam sobie jak 4 lata temu , 2 miesiące po tym jak wsiadłam na rower górski zaliczylam ten szczyt. Jaka byłam dumna z siebie. Wtedy miałam więcej entuzjazmu do jazdy.. wszystko było przede mną… trudne podjazdy, nauka zjazdów, pierwsze maratony, pierwsze górskie maratony.
Z Jaworzyny zjeżdzam płynnie i znowu wierzyć mi się nie chce: kiedyś tu sprowadzałam rower! Teraz nawet nie zauwazyłam tego niegdys trudnego dla mnie zjazdu.
Ale jest niespodzianka: zamiast prosto jedziemy w prawo czyli trasa zmieniona.
I .. znowu zaczyna się wspinaczka.. czyli własciwie zero odpoczynku po Jaworzynie.
I tutaj przeżywam najcieższe chwile. Błoto jest tak straszne ze zalepia nie tylko przerzutki, ale też gromadzi się pod podkową od amora i koło się nie toczy. Co chwilę przystaje i wyjmuję, ale to jest syzyfowa praca, w kilka sekund pod podkową znowu gula. Całymi garściami wyjmuje to błoto. W koncu biorę rower na plecy , ale jest tak ciezki, oblepiony błotem.. nie wiem co robić..
W pewnym momencie błoto jest takie gliniaste, ze rower zapada mi się w nie po piasty i nie mogę go z niego wyciągnąć.
W takim błocie jeszcze nie jechałam!
Wyciągam z przerzutek , uderzam kołami o podłoże…
Gdzieś przed pierwszym bufetem spotykam chłopaka , który pyta:
Lemuriza?
Mówię: tak
On: jestem fanem Twojego bloga.
Miło.
Mówi mi ze nawet dołączyl do moich znajomych na blogu, podaje nicka , ale nie dosłyszałam. Mam nadzieję, ze kolega to przeczyta i się przypomni.
I pierwszy bufet. W życiu tyle czasu nie spędziłam na bufecie. Nalewam sobie powerade’ a. Jem ciastka, bo mam tylko dwa żele. Spodziewąłam się trasy 45 km , liczylam na jakieś 4 godz. Jazdy, a tu ma być podobno 53 km.
Rozglądam się gdzie dalej jechać, po lewej nie widze nic, tłum ludzi na bufecie, po prawej zjazd w doł, ktoś jedzie, wiec jadę za nim.
Po jakichs 2 min, coś zaczyna mi się nie podobać. Nikt za mną nie jedzie i nie ma strzałek ani taśm…Jadę pełna niepokoju, ale po chwili widzę strzałki,wiec oddycham z ulgą i sunę w dół.
Niestety dojezdzam do miejsca, ze już wiem ze coś jest nie tak, bo wiem ze jestem blisko stacji na Jaworzynę, a przecież mielismy wjezdzac na Halę Łabowską.
Wiec robie w tył zwrot i pod górę. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Stracę jakieś 10 min… nici z dobrego wyniku.
Diabeł kusi żeby zjechać do Krynicy, ale myślę sobie: trudno.. wynik będzie słabszy ale skonczę maraton. Jadę mocno na średniej tarczy. Spotykam jakiegos chłopaka, pyta dlaczego wracam. Mówię: chyba źle jedziemy..
On: faktycznie nikt nie jedzie,,,
Więc piłujemy pod górę.
Jadę mocno, bo chce mimo wszystko nadrobić do rywalek.
To kosztuję mnie masę siły. Okazuję się, ze trasę w tym miejscu pomyliła również Monia Brożek. Niestety kiedy dojeżdzamy do bufetu, nikogo prawie przy nim nie ma, wiec uświadamiam sobie jaka masa kolarzy musiała nas minąć. No i niestety droga prowadzi coraz bardziej stromo w górę.
Już wiem, ze pewnie minęły mnie wszystkie bezprośrednie rywalki. Postanawiam jednak nie odpuszczać. Jadę, ale wtedy zaczyna zaciągać łancuch. Dramat, a ja niestety nie wzięłam smaru. Co zaczynam jakiś krótki podjazd i zrzucam na młynek , łancuch zaciąga a ja spadam z roweru. Jechać ze średniej niestety nie mam siły.
I w tym momencie konczy się dla mnie przyjemność z jazdy na maratonie.
Co chwilę z moich ust wydobywają się siarczyste przekleństwa, bo co rusz spadam z roweru. A siły jeszcze są – można byłoby jechać.
Towarzyszy mi jakaś dziewczyna, z którą tasujemy się prawie do konca trasy ( na kilka km przed koncem gdzieś „poległa” i już jej nie widziałam), momentami mocno idzie pod górę, ale za chwilę staje i odpoczywa.
Na drugim bufecie spotykam Beatę z Goleniowa i wtedy wiem w jakiej czesci stawki jadę.
Z Beatą zwykle wygrywam co najmniej 10 min.
Jedziemy już potem w zasadzie razem, mija mnie wtedy kiedy znowu mam kłopoty z łancuchem i na mecie jest 2 min przede mną.
Podjazd na Słotwiny. Gdyby łancuch nie wydawał dźwięków jak rowery , które mam okazję spotykać jeżdząc po wiejskich drogach i bezdrożach, to z pewnością bym go podjechała.
No ale niestety muszę dosc szybko skapitulować.
Na średniej nie dam rady. W dodatku to jest otwarty podjazd, w pełnym słoncu.
Pot spływa ze mnie strumieniami.
Mam już serdecznie dość, a wiem , ze jeszcze Huzary i Parkowa.
Na zjeździe ze Słotwin wpadam w nieoznaczony rów, zupełnie taki jak dwa lata temu na objeździe trasy w Tarnowie.
Teraz na szczescie mam lepszego amora i wieksze umiejetnosci i jakimś cudem wychodzę cało z opresji, ale wiem, ze tam było wiele wypadków.
Jeszcze krzyczę do Beaty, która jedzie za mną ( w ogole bardzo ładnie zjeżdza), żeby uważała, ale ona już wie i objeżdza rów z lewej strony.
Mnie robi się gorąco i dziękuję amorkowi ze wyłapał ten rów i jestem cała.
Potem już Huzary.
Błoto, gorąco, ciagle podjazdy. Mam wrażenie , ze na tym maratonie jest wiecej podjazdów niż zjazdów
Na 3 bufecie, ktoś mówi do mnie:
Cześć Lemuriza..
Patrzę: dziewczyna…
No tak to musi być Czarna Mamba. Jedziemy potem długo razem, trochę rozmawaimy, na metę własciwie wjeżdzamy równocześnie. Dorota jest lepsza o jakies ułamki sekund.
Przyjemnie było tak razem jechać.
Przez ten zaciagający łancuch podchodzę tam gdzie zwykle bym jechała, starsznie mnie to irytuje.
No i wreszcie Parkowa. Mijam na zjeździe dosyc trudnym jakąs dziewczynę ( mruczy pod nosem coś w rodzaju: no proszę…). Ale zjazdy pomimo, że cieżkie idą mi naprawdę dobrze. Nie zjeżdzam dwóch: bardzo stromego i błotnistego z Jaworzyny i tego najbardziej wrednego odcinka na Parkowej.
Na podjeździe pod Parkową jakąs dziewczyna pyta: będą jeszcze podjazdy?
Mowię: nie, teraz w doł.
Ona: trudno?
Ja: raczej tak.
Ale zjazdy pokonuję naprawdę fajnie, muszę skapitulować na odcinku gdzie panowie goprowcy corocznie sobie żartują.
Tym razem pytają: dziewczyny( bo obok mnie Czarna Mamba) a te rowery nie przeszkadzają wam? Nie lepiej byłoby pochodzić bez..
Uśmiecham się, bo… mają rację. Jest tak slisko ze nie mogę utrzymać się na nogach, a rower wybitnie mi przeszkadza.
Potem już jadę. Za punkt honoru obieram sobie zjechanie ostanich stromych zjazdów od stawu i zjechanie schodów.
Idzie mi świetnie i pewnie by sie udało gdyby tuż przy schodach nie staneli turyści, zjeżdzając ze schodów , chcialam zrobić wszystko zeby w nich nie wjechać , skreciłam za szybko kierownicę w lewo i była gleba . Na szczescie niegroźna, ale zła byłam bo cały maraton bez szwanku a tu.. na koniec. Stłukłam tak mocno kolano, ze ból był chwilowo mocny i musiałam miec dziwny wyraz twarzy... Na ostatnim zjeździe tym obok pijalni jeden pan do drugiego powiedział: popatrz jakie te kobiety zmeczone dojeżdzają:).
No i dojechałam wreszcie do tej mety o czasie 6 h 25 min.
To była piekielnie trudna trasa.
Piękna, wymagająca, ale piekielnie trudna. Jeszcze tak trudnego maratonu nie jechałam.
Wynik mnie nie usatysfakcjonował, chociaż miejsce 6 powinno cieszyć, ale wiem, ze czas byłby lepszy o pół godziny, gdyby nie to pobładzenie i gdybym miała ze sobą smar.
Zapłaciłam więc kolejne frycowe.
Na trasie myślałam o tym, że giga w Strzyżowie i nawet Gorlicach ( chociaz tak dla mnie trudne) to było niewiele w porównaniu z Krynicą.
Upał, błoto, prawie 2000 m przewyższenia, trudny teren zrobiło swoje.
Jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona po maratonie.
Na szczęście mój organizm już dość szybko się regeneruje.
Będzie co wspominać latami.. oj będzie
Start dystansu giga w Krynicy plus mój nowy kask od tyłu:)© lemuriza1972
start mega w Krynicy© lemuriza1972
jedziemy :) wszystko jeszcze przed nami:)© lemuriza1972
- DST 57.00km
- Teren 52.00km
- Czas 06:25
- VAVG 8.88km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 1950m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 sierpnia 2010
Na Dwudniaki
Nad wodę i z powrotem.
Dzisiaj rower tylko w charakterze środka transportu.
Po raz kolejny okazało się ze bardziej niebezpiecznie jest na ulicy albo sciezce rowerowej niz na maratonie. Na rondzie w Wierzchosławicach auto "prawie" mnie zmiotło z drogi, zajeżdzając mi drogę. Na szczescie byłam czujna i zdązyłam zahamowac, ale to byly cm...
Dzisiaj rower tylko w charakterze środka transportu.
Po raz kolejny okazało się ze bardziej niebezpiecznie jest na ulicy albo sciezce rowerowej niz na maratonie. Na rondzie w Wierzchosławicach auto "prawie" mnie zmiotło z drogi, zajeżdzając mi drogę. Na szczescie byłam czujna i zdązyłam zahamowac, ale to byly cm...
- DST 20.00km
- Czas 00:50
- VAVG 24.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 sierpnia 2010
Krynica rewanż nie do konca udany:(
Wymeczyłam ten maraton.
Czuję sie jakby walec po mnie przejechał. Jeszcze nigdy żaden maraton az tak mnie nie sponiewierał.
Trasa w Krynicy mocno zmieniona i myslę, ze ten maraton przejdzie do historii.
Było po prostu b. cięzko.
Upał, niemiosiernie grzejące słonce dało sie we znaki zwłaszcza na pierwszyzm podjeździe, na podjeździe na Jaworzynę i otwartym podjeździe na Słotwiny.
Tony błota sprawiały ze nie tylko ciezko sie pedałowało i zjeżdzało ( bardzo slisko i niebezpiecznie), ale też powodowało przymusowe postoje na wyciąganie błota z przerzutek.
Mnie najbardziej doskiwerało błoto gromadzące sie pod podkową od amora, mam niewielka odlełosc od niej i opony, stawałam co chwila bo koło sie nie toczyło. Wiec zmuszona byłam rower tez nosić na plecach.
w dodatku nie wzięłam smaru na trasę i od 30 km jechałam z suchutkim łancuchem, a wiadomo jak taki łancuch wspolpracuje z przerzutkami, tak wiec wtedy podjeżdzanie skonczyło sie własciwie dla mnie. No i sporo odcinków z buta niestety, a szkoda bo siły jeszcze były.
No i pomyliłam trase, wiec musiałam sporo nadrabiać pod górę i jak sie potem okazało w taki sposób straciłam 6 m w kat.
No ale reasumując.. cieszę sie ze udało sie dojechać, w dodatku bez szwanku bo przez to błoto było sie gdzie rozbić i z tego co słyszałam bylo masę wypadków ( podobno m.in prezes Kellysa złamał obojczyk). Akurat zjazdy uważam poszły mi dobrze i z tego mogę być zadowolona.
To była b. ciezka trasa, wszyscy jadący Głuszycę uznali ze .. trudniejsza.
A przeciez krótsza.
technicznie moze nie było tak strasznie, ale kondycyjnie... oj, kto jechał to wie.
spedziłam w siodelku 6 h i 24 min.
Jestem okropnie zmeczona , ide spać:)
moje wrażenia jednak sa takie jak innych cytaty z rowerowania
Dodane dnia 14-08-2010 21:13 RE: Mtb Marathon Krynica [14.08.2010]
Myślałem, że Głuszyca to hardkor. Krynica przebija. Było tyle błota, że nie da się tego opisać. Dobrze, że miałem ze sobą małą saszetkę zielonego Finish Line'a, bo mnie uratował.
To były Górskie Mistrzostwa Polski w Maratonie :) Wg mnie najbardziej wymagająca kondycyjnie i technicznie trasa maratonu, w sezonie!
Zgadzam się z Maciem. Maraton bardzo ciężki. Upał, błoto, strome i długie podjazdy, zjazdy wyjątkowo trudne technicznie albo szybkie, śliskie, wymagające uwagi i niewybaczające błędów
cytat z forum Powerade
ostatni zawodnik na mecie 22.03.
O matko!!!!
analizuję sobie dzisiaj wyniki i myślę ze jednak byłam 6.
Na bardzo wysokim miejscu jest dziewczyna, która zawsze przyjeżdzała za mną.
To ze wygrała ze mną to moze nie powinno mnie dziwić, ale wygrała z dużo lepszymi zawodniczkami, wiec mysle ze nie ukonczyła maratonu i zjechała do mety wczesniej stad taki świetny czas.
Czuję sie jakby walec po mnie przejechał. Jeszcze nigdy żaden maraton az tak mnie nie sponiewierał.
Trasa w Krynicy mocno zmieniona i myslę, ze ten maraton przejdzie do historii.
Było po prostu b. cięzko.
Upał, niemiosiernie grzejące słonce dało sie we znaki zwłaszcza na pierwszyzm podjeździe, na podjeździe na Jaworzynę i otwartym podjeździe na Słotwiny.
Tony błota sprawiały ze nie tylko ciezko sie pedałowało i zjeżdzało ( bardzo slisko i niebezpiecznie), ale też powodowało przymusowe postoje na wyciąganie błota z przerzutek.
Mnie najbardziej doskiwerało błoto gromadzące sie pod podkową od amora, mam niewielka odlełosc od niej i opony, stawałam co chwila bo koło sie nie toczyło. Wiec zmuszona byłam rower tez nosić na plecach.
w dodatku nie wzięłam smaru na trasę i od 30 km jechałam z suchutkim łancuchem, a wiadomo jak taki łancuch wspolpracuje z przerzutkami, tak wiec wtedy podjeżdzanie skonczyło sie własciwie dla mnie. No i sporo odcinków z buta niestety, a szkoda bo siły jeszcze były.
No i pomyliłam trase, wiec musiałam sporo nadrabiać pod górę i jak sie potem okazało w taki sposób straciłam 6 m w kat.
No ale reasumując.. cieszę sie ze udało sie dojechać, w dodatku bez szwanku bo przez to błoto było sie gdzie rozbić i z tego co słyszałam bylo masę wypadków ( podobno m.in prezes Kellysa złamał obojczyk). Akurat zjazdy uważam poszły mi dobrze i z tego mogę być zadowolona.
To była b. ciezka trasa, wszyscy jadący Głuszycę uznali ze .. trudniejsza.
A przeciez krótsza.
technicznie moze nie było tak strasznie, ale kondycyjnie... oj, kto jechał to wie.
spedziłam w siodelku 6 h i 24 min.
Jestem okropnie zmeczona , ide spać:)
moje wrażenia jednak sa takie jak innych cytaty z rowerowania
Dodane dnia 14-08-2010 21:13 RE: Mtb Marathon Krynica [14.08.2010]
Myślałem, że Głuszyca to hardkor. Krynica przebija. Było tyle błota, że nie da się tego opisać. Dobrze, że miałem ze sobą małą saszetkę zielonego Finish Line'a, bo mnie uratował.
To były Górskie Mistrzostwa Polski w Maratonie :) Wg mnie najbardziej wymagająca kondycyjnie i technicznie trasa maratonu, w sezonie!
Zgadzam się z Maciem. Maraton bardzo ciężki. Upał, błoto, strome i długie podjazdy, zjazdy wyjątkowo trudne technicznie albo szybkie, śliskie, wymagające uwagi i niewybaczające błędów
cytat z forum Powerade
ostatni zawodnik na mecie 22.03.
O matko!!!!
analizuję sobie dzisiaj wyniki i myślę ze jednak byłam 6.
Na bardzo wysokim miejscu jest dziewczyna, która zawsze przyjeżdzała za mną.
To ze wygrała ze mną to moze nie powinno mnie dziwić, ale wygrała z dużo lepszymi zawodniczkami, wiec mysle ze nie ukonczyła maratonu i zjechała do mety wczesniej stad taki świetny czas.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 sierpnia 2010
Przedmaratonowe kłopoty
Tradycją tego sezonu stało się to, że przed maratonem mam jakieś kłopoty jak nie ze sprzetem to ze zdrowiem albo kłopoty innego rodzaju.
Na maraton w Krynicy nastawiałam sie tak bardzo dobrze psychicznie.
W ub roku mi nie wyszedł, wiec stwierdziłam, ze to trzeba pomścić:)
Miałam ambitne plany treningowe na tydzien poprzedzający wyścig.
Wszystko popsuła niefortunna przygoda na ścieżce w Mielcu.
W niedzielę z treningowego planu z przyczyn wiadomych wypadła mi 56 km trasa. W poniedziałek zamiast na trening pojechałam do sklepu do Mirka.
Wtorek, środa wyjazdy na Magnusie a to nie to samo. W teren na jakies trudniejsze zjazdy nie odwazyłam sie jechać - amor wytłuczony, hamulce słabe.
W czwartek okazało się ze zdemotnowany hak od KTM ze sklepu Mirka nijak nie pasuje do mojej ramy. Mirek powiedział zeby przywieźć rower to cos pokombinuje.
A ja bez auta, a w piatek musiałam iśc do pracy.
I znalazła sie dobra dusza Krysia, która rano pojechała do sklepu z moim rowerem.
Jak to dobrze mieć takich znajomych!
Mirek pokombinował ( chwała mu za to ze poświecił tyle czasu mojemu rowerowi, a przecież ma co robić) i znalazł jakiś tymczasowy hak, ktory jakoś tam udało sie przymocować.
Wieczorkiem pojechalysmy z Krysią wypróbować rowerki. Trochę podjazdów. Jakos tam rowerek hula, przerzutka na szczeście cała.
Tak wiec wyruszamy jutro wczesnym ranem, na szczescie wreszcie tak blisko domu czyli Krynica tylko 90 km od Tarnowa.
Jakie to szczescie , ze wreszcie tak blisko. No i góry tak jakby bardziej swojskie, mozna powiedzieć prawie przydomowe:)
Ma być upał - to niezbyt dobra znajomość, ale przetrwalismy w Tarnowie koszmarny upał, przetrwamy ( mam nadzieję ) i jutro.
Oby noga podawała, a sprzęt nie zawiódł!
Na maraton w Krynicy nastawiałam sie tak bardzo dobrze psychicznie.
W ub roku mi nie wyszedł, wiec stwierdziłam, ze to trzeba pomścić:)
Miałam ambitne plany treningowe na tydzien poprzedzający wyścig.
Wszystko popsuła niefortunna przygoda na ścieżce w Mielcu.
W niedzielę z treningowego planu z przyczyn wiadomych wypadła mi 56 km trasa. W poniedziałek zamiast na trening pojechałam do sklepu do Mirka.
Wtorek, środa wyjazdy na Magnusie a to nie to samo. W teren na jakies trudniejsze zjazdy nie odwazyłam sie jechać - amor wytłuczony, hamulce słabe.
W czwartek okazało się ze zdemotnowany hak od KTM ze sklepu Mirka nijak nie pasuje do mojej ramy. Mirek powiedział zeby przywieźć rower to cos pokombinuje.
A ja bez auta, a w piatek musiałam iśc do pracy.
I znalazła sie dobra dusza Krysia, która rano pojechała do sklepu z moim rowerem.
Jak to dobrze mieć takich znajomych!
Mirek pokombinował ( chwała mu za to ze poświecił tyle czasu mojemu rowerowi, a przecież ma co robić) i znalazł jakiś tymczasowy hak, ktory jakoś tam udało sie przymocować.
Wieczorkiem pojechalysmy z Krysią wypróbować rowerki. Trochę podjazdów. Jakos tam rowerek hula, przerzutka na szczeście cała.
Tak wiec wyruszamy jutro wczesnym ranem, na szczescie wreszcie tak blisko domu czyli Krynica tylko 90 km od Tarnowa.
Jakie to szczescie , ze wreszcie tak blisko. No i góry tak jakby bardziej swojskie, mozna powiedzieć prawie przydomowe:)
Ma być upał - to niezbyt dobra znajomość, ale przetrwalismy w Tarnowie koszmarny upał, przetrwamy ( mam nadzieję ) i jutro.
Oby noga podawała, a sprzęt nie zawiódł!
- DST 20.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:00
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 sierpnia 2010
Wyprawa po tarnowskich góreczkach - fotorelacja:)
Wróciłam z pracy zmęczona upałem… nie do końca chciało mi się wyruszac w swiat z rowerem, ale pomyślałam, ze dzisiaj jest własciwie ostatnia okazja, żeby przed maratonem w Krynicy popodjeżdzać trochę.
No to się zmobilzowałam. Dzisiaj w towarzystwie. Jechalismy dosyć spokojnie.
Rozpoczelismy tradycyjnie podjazdem pod klasztor w Zgłobicach ( dość dobrze się podjeżdzało), potem do Koszyc i w kierunku Rzuchowej, od Rzuchowej do Pleśnej, przez tory i potem już sama rozkosz. Droga wzdłuż Białej w kierunku Tuchowa, niezmiernie zielone, przepiękne tereny, dolina Białej otoczona wzgórzami. Żyć nie umierać.
Ale tym razem nie do Tuchowa, a skręcilismy na podjazd w kierunku cmentarza Legionistów w Łowczówku. I tak mozolnie jakieś 6 km aż do Wału.
Piękne widoki, przepiękny las, cudne zapachy. WSZYSTKO czego trzeba żyby poczuć się szczesliwym:)
Z Wału zjechalismy na Lubinkę a na rozjeździe do góry i w kierunku zjazdu co zjazdem był kiedyś pięknym i niełatwym ale się zbył, bo połozyli asfalt.
Ale pomimo tego widoki wciąż urzekające , to zakole Dunajca w dole… Można stac i patrzec i cieszyć się, ze mieszka się w tak cudnej okolicy.
Zjazd do szlaku niebieskiego wzdłuż Dunajca, a potem wertepami i po kałużach do Buczyny i do domu.
Niespiesznie z podziwaniem widoków , które zaprezentuję Wam w fotorelacji ( nareszcie pokażę moje okolice).
Szczęscie mnie przepełnia po przejechaniu tej trasy. Jechało się dosyć dobrze, jeden długi podjazd i kilka pomniejszych.
Co pozwala Wam zapomnieć o kłopotach w życiu?
Jest cos takiego???
Nie alkohol, bo on tylko otumania i robi wiele szkody, coś innego?
Ja wiem co pozwala mi zupełnie oderwać się od kłopotów dnia codziennego.
Rower, góry,maratony, ksiązki,muzyka, przebywanie z przyjaciółmi.
Jak dobrze , ze to MAM.
Wyprawa zakonczona posiedzeniem pod blokiem z Alą i Alkiem. Pogryzły nas komary. Bardzo:)
I jedno mnie tylko martwi.. dzien już duzo krótszy.
P.S zdjęcia wykonane komórką, wiec i kolory nie te i górki jakby spłaszczone i mniejsze, ale mam nadzieję ze chociaż trochę można poczuć ten klimat:)
No to się zmobilzowałam. Dzisiaj w towarzystwie. Jechalismy dosyć spokojnie.
Rozpoczelismy tradycyjnie podjazdem pod klasztor w Zgłobicach ( dość dobrze się podjeżdzało), potem do Koszyc i w kierunku Rzuchowej, od Rzuchowej do Pleśnej, przez tory i potem już sama rozkosz. Droga wzdłuż Białej w kierunku Tuchowa, niezmiernie zielone, przepiękne tereny, dolina Białej otoczona wzgórzami. Żyć nie umierać.
Ale tym razem nie do Tuchowa, a skręcilismy na podjazd w kierunku cmentarza Legionistów w Łowczówku. I tak mozolnie jakieś 6 km aż do Wału.
Piękne widoki, przepiękny las, cudne zapachy. WSZYSTKO czego trzeba żyby poczuć się szczesliwym:)
Z Wału zjechalismy na Lubinkę a na rozjeździe do góry i w kierunku zjazdu co zjazdem był kiedyś pięknym i niełatwym ale się zbył, bo połozyli asfalt.
Ale pomimo tego widoki wciąż urzekające , to zakole Dunajca w dole… Można stac i patrzec i cieszyć się, ze mieszka się w tak cudnej okolicy.
Zjazd do szlaku niebieskiego wzdłuż Dunajca, a potem wertepami i po kałużach do Buczyny i do domu.
Niespiesznie z podziwaniem widoków , które zaprezentuję Wam w fotorelacji ( nareszcie pokażę moje okolice).
Szczęscie mnie przepełnia po przejechaniu tej trasy. Jechało się dosyć dobrze, jeden długi podjazd i kilka pomniejszych.
Co pozwala Wam zapomnieć o kłopotach w życiu?
Jest cos takiego???
Nie alkohol, bo on tylko otumania i robi wiele szkody, coś innego?
Ja wiem co pozwala mi zupełnie oderwać się od kłopotów dnia codziennego.
Rower, góry,maratony, ksiązki,muzyka, przebywanie z przyjaciółmi.
Jak dobrze , ze to MAM.
Wyprawa zakonczona posiedzeniem pod blokiem z Alą i Alkiem. Pogryzły nas komary. Bardzo:)
I jedno mnie tylko martwi.. dzien już duzo krótszy.
P.S zdjęcia wykonane komórką, wiec i kolory nie te i górki jakby spłaszczone i mniejsze, ale mam nadzieję ze chociaż trochę można poczuć ten klimat:)
Widok z podjazdu do Łówczówka© lemuriza1972
Stary Magnus i stara właścicielka, a gdzieś tam w dole płynie Dunajec© lemuriza1972
Tam w dole jak dobrze popatrzycie.. płynie Dunajec , rzeka cudownej urody© lemuriza1972
Wije się w dole piekny Dunajec© lemuriza1972
Dunajec po prostu:)© lemuriza1972
Drzewo naddunajcowe:)© lemuriza1972
Góreczki moje kochane© lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:28
- VAVG 20.68km/h
- VMAX 56.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 sierpnia 2010
Samotnie Jurasówka, Wał, Lubinka czyli górki:)))
Taki był plan od wczoraj, żeby górki solidnie pojechać i bez względu na pogodę postanowiłam ten plan zrealizować.
Dzisiaj było dosyć upalnie, ale jak wyjechalam, to wiał przyjemny wiaterek i nie odczuwałam tej wysokiej temperatury.
Tak więc najpierw niebieskim szlakiem Zbylitowska Góra - Lasek Buczyna, a potem po wertepach nadudnajcowych ( sporo kałuż, wiec wróciłam solidnie ublocona), dalej wzdłuz Dunajca niebieskim.
Jeżdzę tędy czesto i rzecz jasna nie potrafię się tak entuzjazmować widokami jak wtedy kiedy pierwszy raz ujrzałam Dunajec i okoliczne wzgórza.
Ale jednak mimo wszystko ten widok cieszy i pozytywnie działa.
To piękna droga, wyjątkowa naprawdę.
Potem już w górę na Jurasówkę czyli 4 km mordowania:)
No cóż.. specjalnej mocy nie czułam, ale najgorzej też nie było.
Trzech kolarzy spotkałam zjeżdzających od Jurasówki.
Te widoki... kto nie widział to nie wie, a ja opisać nie potrafię..ale te pagóry, górki, szczyty Beskidu Sadeckiego i nie tylko ( no Tatr dzisiaj niestety nie było dane zobaczyć), to jest coś dla czego warto sie mordować pod górę.
Do tego masa zieleni, zapachy, lasy, ptaki spiewające.
Relaks po prostu.
Pod wyciąg na Jurasówce, stamtąd w dół w kierunku Wału ( jaka szkoda ze wyasfaltowali całą drogę, był taki świetny, trudny terenowy podjazd, przeciez asfaltem jest stromo, a jak były kamienie to trzeba było walczyć bardzo zeby sie utrzymać na rowerze).
Z Wału Na Lubinkę i z Lubinki juz w doł w kierunku Tarnowa ( przez Blonia).
Po drodze jeszcze trzy atakujace psy, jeden nieomal wpadł mi pod koło , było to na zjeździe, wiec nie było bezpiecznie.
Generalnie jazda po górkach Magnusem komfortowa nie jest ( amor wytłuczony, hamulce dosc kiepskie), ale jechać sie da.
W koncu w ub roku tyle maratonów na nim przejechałam.
Jak ja to robiłam??? sama nie wiem.
Dzisiaj samotnie. Nie było chętnych chyba przez upał.
Dzisiaj było dosyć upalnie, ale jak wyjechalam, to wiał przyjemny wiaterek i nie odczuwałam tej wysokiej temperatury.
Tak więc najpierw niebieskim szlakiem Zbylitowska Góra - Lasek Buczyna, a potem po wertepach nadudnajcowych ( sporo kałuż, wiec wróciłam solidnie ublocona), dalej wzdłuz Dunajca niebieskim.
Jeżdzę tędy czesto i rzecz jasna nie potrafię się tak entuzjazmować widokami jak wtedy kiedy pierwszy raz ujrzałam Dunajec i okoliczne wzgórza.
Ale jednak mimo wszystko ten widok cieszy i pozytywnie działa.
To piękna droga, wyjątkowa naprawdę.
Potem już w górę na Jurasówkę czyli 4 km mordowania:)
No cóż.. specjalnej mocy nie czułam, ale najgorzej też nie było.
Trzech kolarzy spotkałam zjeżdzających od Jurasówki.
Te widoki... kto nie widział to nie wie, a ja opisać nie potrafię..ale te pagóry, górki, szczyty Beskidu Sadeckiego i nie tylko ( no Tatr dzisiaj niestety nie było dane zobaczyć), to jest coś dla czego warto sie mordować pod górę.
Do tego masa zieleni, zapachy, lasy, ptaki spiewające.
Relaks po prostu.
Pod wyciąg na Jurasówce, stamtąd w dół w kierunku Wału ( jaka szkoda ze wyasfaltowali całą drogę, był taki świetny, trudny terenowy podjazd, przeciez asfaltem jest stromo, a jak były kamienie to trzeba było walczyć bardzo zeby sie utrzymać na rowerze).
Z Wału Na Lubinkę i z Lubinki juz w doł w kierunku Tarnowa ( przez Blonia).
Po drodze jeszcze trzy atakujace psy, jeden nieomal wpadł mi pod koło , było to na zjeździe, wiec nie było bezpiecznie.
Generalnie jazda po górkach Magnusem komfortowa nie jest ( amor wytłuczony, hamulce dosc kiepskie), ale jechać sie da.
W koncu w ub roku tyle maratonów na nim przejechałam.
Jak ja to robiłam??? sama nie wiem.
Dzisiaj samotnie. Nie było chętnych chyba przez upał.
- DST 47.00km
- Teren 8.00km
- Czas 02:07
- VAVG 22.20km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010
haka nie ma:(
Do Mirka Bieniasza i z powrotem.
Miałam zrobić trening po Lipiu ale burza nadchodziła, wiec do domu.
a haka nie ma:(, hak jest niestandardowy i trzeba go zamówić. wszystko fajnie, ale maraton w sobotę...
wiec nie wiem czy zdązy przyjśc, nie mam jak trenowac na Ktmie, a na Magnusie to już nie to samo... na terenowe zjazdy raczej nie pojadę..ale chwała Bogu ze mam drugi rower, w zyciu go nie sprzedam ( a mam chętnego) bo w takich sytuacjach mam przynajmniej na czym potrenować, a tak siedziałabym cały tydzien w domu.
Jedyna optymistyczna rzecz - poprosiłam Adę zeby mi odłozyła ten piekny pomaranczowo-biały kask, na który choruję juz od 2 miesięcy.
Tani nie jest, ale piękny, twarzowy, no w kolorach KTEEMKA:)i .. pomyslałam: raz sie zyję...:)
a te kobietę co to we mnie wjechała wczoraj, to bym udusiła. Niedość ze haka nie ma to tani nie bedzie.. na pewno, a zresztą dalej nie wiadomo co z przerzutką:(, dobrze ze mam przy Magnusie to w razie czego podmiankę zrobię..
Miałam zrobić trening po Lipiu ale burza nadchodziła, wiec do domu.
a haka nie ma:(, hak jest niestandardowy i trzeba go zamówić. wszystko fajnie, ale maraton w sobotę...
wiec nie wiem czy zdązy przyjśc, nie mam jak trenowac na Ktmie, a na Magnusie to już nie to samo... na terenowe zjazdy raczej nie pojadę..ale chwała Bogu ze mam drugi rower, w zyciu go nie sprzedam ( a mam chętnego) bo w takich sytuacjach mam przynajmniej na czym potrenować, a tak siedziałabym cały tydzien w domu.
Jedyna optymistyczna rzecz - poprosiłam Adę zeby mi odłozyła ten piekny pomaranczowo-biały kask, na który choruję juz od 2 miesięcy.
Tani nie jest, ale piękny, twarzowy, no w kolorach KTEEMKA:)i .. pomyslałam: raz sie zyję...:)
a te kobietę co to we mnie wjechała wczoraj, to bym udusiła. Niedość ze haka nie ma to tani nie bedzie.. na pewno, a zresztą dalej nie wiadomo co z przerzutką:(, dobrze ze mam przy Magnusie to w razie czego podmiankę zrobię..
- DST 15.00km
- Czas 00:42
- VAVG 21.43km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze