Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2011
Dystans całkowity: | 751.00 km (w terenie 59.00 km; 7.86%) |
Czas w ruchu: | 46:59 |
Średnia prędkość: | 23.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 185 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (88 %) |
Suma kalorii: | 21072 kcal |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 41.72 km i 2h 20m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 20 marca 2011
Niedzielnie:)
Zaczęłam od tej piosenki ( mojej ulubionej i moim zdaniem jednej z najpiękniejszych piosenek Myslovitz), bo jest ku temu powód szczególny.
Nic więcej napisać nie mogę poza wielkim THANK YOU.
A teraz będzie już tylko i wyłącznie o sporcie.
Zdumiewa mój organizm, który chyba jest coraz bardziej wytrzymały i podatny na naprawdę ekstremalne warunki.
Kiedys po takiej wyprawie jak wczorajsza,pewnie dzisiaj z trudem podniosłabym się z łóżka.
A dzisiaj.. dzisiaj obudziłam się wcześnie, wiele godzin nie spałam. Wstałam, sprzatałam, prasowałam, gotowałam , ot proza zycia, a o 15 wyjechałam na trening.
Założenie było takie: spokojna jazda w tlenie.
Udało się. Trasa prosta, płaska Mościce- Żabno- Radłów – Mościce.
Starałam się nie pędzić, ale pilnowac kadencji, równego rytmu jazdy.
Czułam się świetnie.
Było dosyć zimno, temperatura odczuwalna, chyba znacznie niższa.
Zmarzły mi nieco stopy.
Samotność długodystansowca. Lubię to. Tysiące mysli, fajnych mysli w głowie.
Będę chciała zwiększać objętość, bo na razie krótkie te jazdy, no ale nie było warunków.
Będzie coraz dłużej jasno, będzie można dłużej jeździć.
Mam bardzo ambitne plany na ten sezon, mam wielki głód ścigania.
Nie mogę się doczekać pierwszych zawodów ( 10 kwietnia). Myślę, ze to będzie moja szansa. Trasa płaska, szybka, a ja mam moc w nogach i potrafię jeździć szybko.
To zdaje się taka trasa dla mnie. No ale zobaczymy.
A dzisiaj poza tym ogromne wzruszenia. Ostatnie zawody w Pucharze Świata Adama Małysza. Przebuczałam chyba z godzinę.
Cieszę się, że udało mu się tak ładnie pożegnać z kibicami.
Wzruszające były te pokłony kolegów skoczków. Wruszający był góralski taniec Kamila przed Adamem.
I to zwycięstwo Kamila… takie symboliczne.
schodzimy z Giewontu© lemuriza1972
wzdłuż lawiny© lemuriza1972
gdzieś na szczycie© lemuriza1972
Napoje izotoniczne© lemuriza1972
"gwiazdy" w obiektywie:)© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Czas 01:38
- VAVG 24.49km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- HRmax 161 ( 85%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 745kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 marca 2011
Szpilki na Giewoncie:)
Szpilki na Giewoncie© lemuriza1972
„ Nad Giewontem chmura wisi granatowa,
a ja chciałbym ten Giewont pocałować”.
I pocałowałam:)
Plany były zgoła odmienne. Miała być nocna wyprawa na Czerwone Wierchy przy pełni księżyca. Pogoda jak to pogoda spłatała nam jednak figla i trzeba było plany zweryfikować.
Podjęlismy więc decyzję, że jedziemy w dzień. Trasa miała zostać ustalona „ na gorąco”
„ Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie może mnie odwiedzi”
No właśnie… zapytała mnie dzisiaj przyjaciółka : co Ty robisz o czwartej rano?
( bo odpowiedziałam jej na maila o 4 rano).
Odpisałam: no jak to pobudka, była o 4 nad rano, bo wyjazd.. w Tatry.
Tak więc znowu przed siebie , w drogę, bo najlepiej się czuję .. w drodze.
Do tego wyjazdu nie byłam jakoś specjalnie nastawiona, pogoda niepewna, więc liczyłam się z tym, że może odwołamy go w ostatniej chwili.
Podczas podróży próbujemy ustalić trasę. Pada nazwa „Giewont”. Mówię „ Tak, chodżmy na Giewont” ( bo jakos tak w pamięci utkwiła mi piękna piosenka Mai Sikorowskiej o Giewoncie własnie)
Ktoś mówi, że Giewont ma poniżej 2000 m npm.
Mówię: nie szkodzi.. jakoś dzisiaj nie jestem zdeterminowana na wysokośc.
Jeśli chodzi o dalszą częśc trasy ( po zdobyciu Giewontu) decyzja ma zapaść „ na miejscu” w zależności od warunków.
W czasie podróży przysypiam i budzę się w pięknym, białym Zakopanem.
Przyjeżdzamy wyjątkowo wcześnie . Jest 7.
Na parkingu jak zwykle ciekawa rozmowa z parkingowym ( och ta góralska gwara, uwielbiam ją).
No i w drogę. Do Kuźnic.
Od Kuźnic znaną mi już dobrze trasą, ąz pod schronisko Na Hali Kondartowej. Tam napoczynamy żurawinówkę i pijemy zdrowie kolegów z Rowerowania.
Na trasie nie ma prawie nikogo. Podczas całej naszej prawie 8 godzinnej wędrówki, spotykamy zaledwie 6 osób.
To jest zapewne nie tylko efekt złej pogody, ale efekt lawiny, która zeszła w Tatrach w ub weeekend i zabrała trójkę turystów.
Zaczynamy podchodzić pod Przełęcz i nagle po lewej stronie wyłania się przerażający widok… Lawina. Tak blisko, na wyciagnięcie ręki.
Snieżne kule wielkości wielkich głazów…kiedy dotykam ich kijkiem są twarde jak kamień.
Człowiek jest bez szans. Oto potęga przyrody.
Mozolnie wrapujemy się na przełęcz.
Mój cel – ponownie trening mentalny. Zakładam sobie, ze nie będzie żadnego marudzenia,żadnych kryzysów, tylko cele przede mną. I tak jest , patrzę do góry na przełęcz i wiem tylko jedno, powoli muszę się tam wdrapać.
Czytam obecnie książeczkę Beaty Pawlikowskiej „ Blondynka w Himalajach”
Cytat:
„ Myślenie o tym, że jest gorąco, sprawia, że człowiek bardziej się poci. Przejmowanie się tym, że boli noga, prowadzi tylko do tego, że ból staje się nie do zniesienia. Liczenie kamiennych schodów daje poczucie przytłaczające ogromu wysiłku jakiemu będę musiała się poddać. Dlatego czasem jest lepiej wyłączyć mózg i dać się unieśc w zupełnie nowe rejony podświadomości, która sama znajdzie dla siebie idealny rytm. Taki stan uwalnia ciało i pozwala mu w najlepszy z możliwych sposób używać swojej siły i energii”
Tak staram się czynić i idzie się naprawdę dobrze.
Cel-Giewont. Idziemy bez raków początkowo, ale tuż przed atakiem szczytowym decydujemy się jednak załozyć i jak się okazuje potem była to decyzja jak najbardziej słuszna.
Kto był na Giewoncie to wie, ze sam koniec to łancuchy i strome podejście. Adam pyta czy chcemy uprzęże. Zastanawiamy się. W końcu decyduję się ubrać – zawsze to bezpieczniej a i jakies nowe doświadczenie. Tak więc mam uprząż,mam karabinki, którymi wpinam się w łancuchy. Jest slisko.
Zdobywamy Giewont, ale też szybko z niego schodzimy.
Adam proponuje asekurację ( lina) postanawiam spróbować, może nie tyle ze strachu ile z ciekawości, jak to jest.
Zejście było dla mnie bardzo trudne, z liną czułam się bezpieczniej. Kiedy patrzyłam w dół.. robiło mi się słabo i zastanawiałam się czy nie mam lęku wysokości.
Oblodzone kamienie budzą respekt.
No ale dajemy radę i idziemy dalej. Ja mam mnóstwo radości z powodu tych nowych karabinkwo- uprzężowych doświadczeń.
Wracamy tą samą drogą , do przełęczy pod Halą Kondratową i tam Krysia ponownie wyjmuje żurawinówkę i przyznaje się , ze ma dzisiaj urodziny.
Sto lat!
Wspaniały pomysł, żeby spędzać urodziny w górach.
Idziemy dalej, w kierunku Czerwonych Wierchów. Ide sobie mozolnie, złych mysli nie ma, nie muszę ich odganiać, znowu wspaniale wychodzi mi trening mentalny.
Jestem zdecydowanie najgorsza z naszej grupy ( Krysia, Adam, Mirek), ale góry dla mnie nie są arena rywalizacji, góry dla mnie są polem do zmagań ze swoimi własnymi słabościami. Tak więc nie przejmuję się zbytnio tym, że idę na końcu zazwyczaj.
Robi się coraz bardziej trudno. Widoczność spada do niemalże zerowej. Widać cokolwiek może na odległosc 3 m.
Mówię w pewnym momencie: patrzcie nic nie widać…
Mirek się smieje: no to na co mamy patrzeć jak nic nie widać?
Zaczyna wiać ogromnie zimne wietrzysko, wieje tak ze mam wrażenie ze zaraz zmiecie mnie z tych gór, pada snieg i chłosta bezlitosnie po twarzy tysiącem drobinek. Szron pokrywa nasze ubrania,plecaki, czyni naprawdę niestworzone rzeczy.
I jest mocno pod górę… a ja idę i usmiecham się, bo jest wspaniale.
Na którymś ze szczytów czeka na mnie cała grupa. Z daleka usmiecham się szeroko i mówię: ale czad!!!
Adam patrzy na mnie i mówi: no nie ty to jednak masz napierdzielone w głowie. Daleko od domu, można się zgubić… a ona mówi : ale czad.
Potem kiedy w aucie wspominamy tę sytuację Adam mówi…
„ No bo szczyt…. wieje, my na ciebie czekamy, zimno, mgła, a Iza idzie z uśmiechem od ucha do ucha”
No cóż.. tak już mam Nic na to nie poradzę, im trudniej tym większa radość.
Faktycznie mgła jest taka, że o zgubienie szlaku nie jest trudno.
Musimy bardzo, bardzo uważać.
Szron zalepia mi rzęsy.Musze coś zrobić, bo nic nie widzę. Próbuję zdjąć z rzęs gulę sniegu i ona odchodzi, ale z trzema rzęsami.
Co to za strata dla kobiety!
Ale się usmiecham i idę dalej.
W pewnym momencie Krysia zatrzymuje się, a ja jestem tak nieostrożona, ze jestem za blisko , ona się obraca i dostaje jej czekanem przymocowanym do plecaka po nosie.
Boli….. ale…zaraz myślę: co z tego poboli i przestanie.
Nie jest łatwo, wiatr,zimno… ta biel, mgła jest tak nieprawdpodobna, ze takiego mleka ja jeszcze nie widziałam.
Powtarzam sobie z uśmiechem na ustach „ Maszeruj albo giń”.
Zaliczamy po kolei wszystkie Czerwone Wierchy czyli
Kopę Kondracką 2005 m nmp
Małołączniak 2096 m nmp
Krzesanicę 2122 m npm
Ciemniak 2096 m nmp
, pomimo tej naprawdę niedobrej pogody.
Powrót zejściem do Doliny Kościeliskiej.
Czas przejścia 7 godz 45 min.
Spalone kalorie : 3194
Wnioski: moja kondycja jest coraz lepsza. Nie mam już takich wielkich kryzysów. Jestem w stanie wytrzymać naprawdę dużo. Zimą w Tatrach.
To było ostatnie zimowe wejście w Tatrach, wszak niebawem kalendarzowa wiosna.
Będę szła dalej..
Teraz czas na rower, ale o Tatrach już nie zapomnę.
Moja przyjaciółka Ela napisała:
wariatka ..po prostu wariatka ...w taką zimę na Giewont i Czerwone Wierchy Uspokój się
No nie dam rady się uspokoić
Górska samotność© lemuriza1972
Wspinaczka na Giewont© lemuriza1972
Na Giewont© lemuriza1972
Oszronione© lemuriza1972
Lawina© lemuriza1972
- Czas 07:45
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 3193kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 17 marca 2011
O Stali Mielec głównie...:)))
A czy ktos pamieta tego piłkarza? tak sie niestety konczy wiele karier.
a wiecie ze w Mielcu, wtedy kiedy grał moj ojciec, czyli w latach 70 to kibice tak pilnowali piłkarzy, ze jak któryś gdzieś usiadł na piwo , to zaraz byl telefon to klubu.
To byly piękne czasy...
przypomniała mi się ta piosenka…
Chyba dlatego, ze wraz z nią wracają wspomnienia szkolne, a ja wczoraj miałam powrót do wspomnien…
Mecz.. mecz na mojej hali…
Najpierw widok stadionu… który sprawił, ze zabolało serce. To był kiedyś jeden z piękniejszych stadionów w Polsce. Widział takie mecze, jakich polska liga pewnie długo nie zobaczy i takich polskich piłkarzy. Widział Real Madryt…
I już go prawie nie ma… gruzowisko. Burzą, będą budować co innego, małego.
No bo nie ma już na taki stadion zapotrzebowania w Mielcu…nie ma już takiej druzyny.
Dostałam w genach ( po ojcu) miłosc do piłki nożnej. Mogę powiedzieć, ze „wychowałam się” z całą piłkarską drużyną Stali Mielec z lat 70.
Jak panowie mieli przerwę w rozgrywkach, to wszyscy jeździlismy na wspolne wakacje np. do Zakopanego do Centralnego Ośrodka Sportu.
Więc jak mogło być inaczej.. kochałam piłkę nożną całą sobą, biegałam na każdy mecz, jeździłam na wyjazdowe i myslałam: gdyby mnie widział ojciec, byłby dumny.. nie mogę grac tak jak on, ale mogę kibicować całym sercem a to już jest coś.
I teraz to miejsce gdzie spędziłam tyle czasu tak po prostu przestanie istnieć…
Okropnie to smutne.
I dobrze, że mój siostrzeniec , który też chyba dostał w genach pasję i talent do piłki kontynuuje rodzinną tradycję, a własciwie spełnia moje marzenia. Bo ja zawsze chciałam być chłopakiem i grać w piłkę. Grałam z chłopakami pod blokiem, ale przecież nie o takie granie chodziło.. tylko o cos więcej.
Patryk , moj siostrzeniec urodził się w Krakowie, blizej było mu do Hutnika, no może Wisly albo Cracovii, ale jest piłkarzem mojej ukochanej Stali Mielec i jestem z niego dumna.
Taki jest podobny fizycznie do mojego ojca, może i talent odziedziczył? Oby.
Potem wizyta na hali i mecz siatkarek z Muszynianką ( przegrany niestety, no ale to w sumie żadna niespodzianka). Ta hala wywołuje we mnie tyle wspomnień.. dobrych wspomnien.
Trenowanie siatkówki, spędzanie własnie tam czasu… to było najlepsze co mogło mi się przydarzyć w dziecinstwie i mojej wczesnej młodości:)
Panie Prezesie:) dziękuję, ze mogłam tam być.
A dzisiaj już mniej fajnie, pogoda wybitnie barowa, nawet nie myslałam o rowerze, bo za zimno i deszcz, deszcz, deszcz…
Trochę ćwiczeń w domu czyli pompki, brzuszki, hantle itp.
Ot żeby ciało nie zapomniało.
A wszystko to z Myslovitz w tle , bo nastrajam się przed przyszłotygodniowym koncertem.
Nie mogę się doczekać!!!
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 marca 2011
Górki i siła.
Plan był taki. Siła. Jeden długi podjazd " na twardo", no i rzecz jasna kilka pomniejszych.
Plan zrealizowany.
Jest taka piosenka " Płynie w nas gorąca krew". Ja myślę, ze oprócz gorącej to ja na pewno mam jeszcze góralską. Być może sądząc po fizjonomii mojej rodziny od strony Mamy, moze to jest jakaś kaukaska, góralska krew, no ale to chyba jeszcze lepiej. Góry wyższe:)
Po prostu górki działają na mnie tak... no czuję sie tam jak w domu i tyle.
Jechało się super.
Srednia jak na górki naprawdę b. dobra.
Podjazd na Lubinkę od strony Dunajca ma ok 6 km.
Nie jest bardzo stromy, ale jechałam zupełnie na twardo, po raz pierwszy aż tak. Do tego wiało. Łatwo więc nie było. Momentami tempo dośc slimacze, ale postanowiłam się nie poddawać i chociaż diabeł kusił żeby zrzucić na lżej, nie posłuchałam.
Wyjeżdzałam w mgle, ale potem wyszło słonce.
Był jeszcze jeden cel tego treningu - cwiczenie psychiki.
Skupiałam się tylko na jeździe, starałam się nie myśleć o innych sprawach, pilnować kadencji. No i postanowiłam sobie, ze na widok kolejnego podjazdu nie będę myśleć - o kolejny podjazd, tylko " ale fajnie kolejny podjazd, można poćwiczyć"
Górki, Dunajec, rower... a teraz na mecz:)
Szczęściarą jestem jak nic:)
Plan zrealizowany.
Jest taka piosenka " Płynie w nas gorąca krew". Ja myślę, ze oprócz gorącej to ja na pewno mam jeszcze góralską. Być może sądząc po fizjonomii mojej rodziny od strony Mamy, moze to jest jakaś kaukaska, góralska krew, no ale to chyba jeszcze lepiej. Góry wyższe:)
Po prostu górki działają na mnie tak... no czuję sie tam jak w domu i tyle.
Jechało się super.
Srednia jak na górki naprawdę b. dobra.
Podjazd na Lubinkę od strony Dunajca ma ok 6 km.
Nie jest bardzo stromy, ale jechałam zupełnie na twardo, po raz pierwszy aż tak. Do tego wiało. Łatwo więc nie było. Momentami tempo dośc slimacze, ale postanowiłam się nie poddawać i chociaż diabeł kusił żeby zrzucić na lżej, nie posłuchałam.
Wyjeżdzałam w mgle, ale potem wyszło słonce.
Był jeszcze jeden cel tego treningu - cwiczenie psychiki.
Skupiałam się tylko na jeździe, starałam się nie myśleć o innych sprawach, pilnować kadencji. No i postanowiłam sobie, ze na widok kolejnego podjazdu nie będę myśleć - o kolejny podjazd, tylko " ale fajnie kolejny podjazd, można poćwiczyć"
Górki, Dunajec, rower... a teraz na mecz:)
Szczęściarą jestem jak nic:)
- DST 44.00km
- Czas 01:42
- VAVG 25.88km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 180 ( 95%)
- HRavg 161 ( 85%)
- Kalorie 837kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 marca 2011
Sok z buraków
Wiosna:)
W planie miałam siłę w górkach, ale ponieważ jutro mam urlop:), więc jutro będą górki, a dzisiaj było płasko.
Płasko, ale bardzo szybko. Bardzo.
Średnia 28 km/h w marcu? średnie tętno 166 ...za mocno prawda? Kuba jak myślisz?
No wiem, ze chyba tak.. ale nie mogłam sie powstrzymać. Tak dobrze mi się jechało, ze nie chciałam jechać wolniej.
Nie wiem co się dzieje, ale noga mi tak podaje, ze jak prawie nie czuję wysiłku, po prostu jakbym ważyła 40 kg, rower 9 kg a mocy było co nie miara.
Po prostu rewelacja.
Nie wiem skąd to sie wzięło, a moze to sok z buraków?:)
Tajna broń Marcina B., o której powiedział mi w ub roku, no i się stosuję.
Jaka to pryzjemność, kiedy tak dobrze idzie.
Po prostu roznosi mnie energia.
Wszystko tak jakoś fajnie przebiega, a jutro jak dobrze pojdzie pojadę na mecz do Mielca, na mecz siatkarek Stali z Muszynianką. To tak wiele dla mnie znaczy.
Na tej hali ja spędziłam tyle czasu.. trenując, chodząc na mecze. Za każdym razem kiedy tam wchodzę to odczuwam takie niewiarygodne emocje...
Napisałam dzisiaj do Eli mojej kolezanki, ze jestem taka szczęsliwa, ze jadę na ten mecz.
Napisała: Oj Ty... masz takie małe marzenia. tak niewiele ci potrzeba do szczęścia.
No tak , niewiele.
Ale to chyba dobrze.
Chociaż pomyslałam sobie, przecież mam i duże marzenia.. Himalaje.
A TERAZ OGŁOSZENIE:
KOLEDZY Z POZNANIA , POTRZEBUJEMY NA MUROWANĄ NOCLEGU GDZIES W OKOLICY DLA 3 OSOB.
NOC PRZED MARATONEM.
pROSIMY Z KRYSIĄ O POMOC, OBIECUJEMY W ZAMIAN NIE WYPRZEDZAĆ NA WYŚCIGU WIELKOPOLANEK:)
W planie miałam siłę w górkach, ale ponieważ jutro mam urlop:), więc jutro będą górki, a dzisiaj było płasko.
Płasko, ale bardzo szybko. Bardzo.
Średnia 28 km/h w marcu? średnie tętno 166 ...za mocno prawda? Kuba jak myślisz?
No wiem, ze chyba tak.. ale nie mogłam sie powstrzymać. Tak dobrze mi się jechało, ze nie chciałam jechać wolniej.
Nie wiem co się dzieje, ale noga mi tak podaje, ze jak prawie nie czuję wysiłku, po prostu jakbym ważyła 40 kg, rower 9 kg a mocy było co nie miara.
Po prostu rewelacja.
Nie wiem skąd to sie wzięło, a moze to sok z buraków?:)
Tajna broń Marcina B., o której powiedział mi w ub roku, no i się stosuję.
Jaka to pryzjemność, kiedy tak dobrze idzie.
Po prostu roznosi mnie energia.
Wszystko tak jakoś fajnie przebiega, a jutro jak dobrze pojdzie pojadę na mecz do Mielca, na mecz siatkarek Stali z Muszynianką. To tak wiele dla mnie znaczy.
Na tej hali ja spędziłam tyle czasu.. trenując, chodząc na mecze. Za każdym razem kiedy tam wchodzę to odczuwam takie niewiarygodne emocje...
Napisałam dzisiaj do Eli mojej kolezanki, ze jestem taka szczęsliwa, ze jadę na ten mecz.
Napisała: Oj Ty... masz takie małe marzenia. tak niewiele ci potrzeba do szczęścia.
No tak , niewiele.
Ale to chyba dobrze.
Chociaż pomyslałam sobie, przecież mam i duże marzenia.. Himalaje.
A TERAZ OGŁOSZENIE:
KOLEDZY Z POZNANIA , POTRZEBUJEMY NA MUROWANĄ NOCLEGU GDZIES W OKOLICY DLA 3 OSOB.
NOC PRZED MARATONEM.
pROSIMY Z KRYSIĄ O POMOC, OBIECUJEMY W ZAMIAN NIE WYPRZEDZAĆ NA WYŚCIGU WIELKOPOLANEK:)
- DST 30.00km
- Czas 01:03
- VAVG 28.57km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 181 ( 96%)
- HRavg 166 ( 88%)
- Kalorie 527kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 marca 2011
Inaguracja sezonu
Tak to czuję ostatnio wyjątkowo intnesywnie. Tyle fajnych rzeczy się dzieje, a i wiosna jakby nadeszła i miłość do roweru odżyła ze zdwojoną siłą.
Tę piosenkę IB zamieszczałam już wielokrotnie, ale myślę, ze należy sobie ją przypominać mozliwie jak najczęsciej.
Uwielbiam tę koncertową wersję z Gawronem. Te "wygibasy" :) Gutka i Gawrona, to „postive” wtrącane gdzieś tam między wierszami.
Powiem tak, ja nie wiem czy to jest robota konkurencji ( ale ja to zbadam), no ale dzieje się tak , ze od jakiegoś czasu ktoś skutecznie próbuje „rozbić” mój sportowy tryb życia:). Jakoś za dużo tych zaproszeń, wyjść itd. o nietypowych jak dla kolarza godzinach.
Spałam dzisiaj zaledwie 3 godziny ( ja wiem, wiem nie ma się czym chwalić, to takie mało profesjonalne haha), no ale pomimo tego postanowiłam nie siedzieć w domu i wsiąść na „bajka”.
Uprzedziłam Alka, ze może być cięzko, może będzie potrzebny hol, a może trzeba będzie robić przystanki:)
Nic z tych rzeczy. Power w nodze jest taki, że szok.
Trafił się nam po drodze jakiś „kolega”, który nie odpuszczał. Pozdrawiam kolegę , jeśli przypadkiem czyta. Muszę podziękować za mobilizację na treningu. Miałam sobie tak spokojnie pokręcić, ale jak widzę targeta na horyznocie, to przecież .. no wiadomo:)
No to dałam Alkowi sygnał do ataku i wio.
Poszlismy jak burza 35 km/h.
No ale chłopiec okazał się ambitny i gnał za nami jak szalony, tętno skoczyło do maksa ( 185), a chłopiec mnie wyprzedził.
Pomyslałam: ok., jedź dalej, jak pospisz 3 godz, a wczesniej cały tydzien średnio po 4, to pogadamy.
Ale jechałam równo i w koncu go doszłam , bo chyba opadł z sił. Potem gdzieś skręcił, a ja odtechnęlam z ulgą:).
Jechałam 38 km/h i nawet tego specjalnie nie czułam.
Jechało mi się naprawdę świetnie. Zaczęłam jeździć na wyższej kadencji ( zawsze jeździłam twardo). Może to jest tajemnica sukcesu? Nie wiem.
W któryms momencie z naprzeciwka nadjechała babcia na rowerze, usmiechnięta od ucha do ucha.
Mówię do Alka: popatrz jaka zadowolona.
Alek: no.. pewnie dawno już męża pochowała…
Specyficzne poczucie humoru ma ten mój kolega:)
Trasa płaska, ale myślę , ze mimo wszystko trening pozyteczny był.
A teraz trzeba myśleć o nowym tygodniu i jakoś go zaplanować.
Technika, siła, interwały, nie wiem w jakich proporacjach/. Błądzę jak dziecko we mgle, a Friela nie mam czasu czytać niestety.
A dzisiaj w Tatrach zeszła lawina…
Jakby groziły palcem co? Izabelko, uważaj…
A w telekspresie o polskiej wyprawie na Broad Pik ( biedaki mają fatalną pogodę), Mirka kolega tam jest.
I jeszcze Simone Moro zdaje się w Polsce, jakiś konkurs im. Piotrka Morawskiego jest
Grożą palcem… tak, ale ja… świadoma niebezpieczenstw jak już zaczełam to się nie cofnę. Może to głupie, ale idę dalej.
Mialam być w ten weekend w Tatrach.
Nie pojechałam.
Żeby nie konczyc jakoś tak nostalgicznie dodam tylko, ze zakonczylismy dzisiaj taką oficjalną inauguracją sezonu, no bo jak to trening bez piwa po?:)
( nawet Romek Pietruszka pije piwo po treningu, - wiem to od chłopaków z Mielca, więc nie mam wyrzutów).
Dwudniaki dzisiaj© lemuriza1972
Po to poszłam do sklepu
Inaugracja sezonu oficjalna:)© lemuriza1972
Niezłe było:)© lemuriza1972
a po to pójdę na koniec świata
I nawet piwo ładnie się nazywa© lemuriza1972
- DST 34.00km
- Czas 01:21
- VAVG 25.19km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 185 ( 98%)
- HRavg 162 ( 86%)
- Kalorie 683kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 marca 2011
WIOOSSSNNNNAAAAAA w górkach
Nie jestem niestety ani Agnieszką Osiecką, ani Kaśką Nosowską , żebym mogła słowami tak pięknie określać stan duszy.
Spróbuję jednak zrobić to na tyle dobrze, na ile potrafię.
Zaczęłam od bardzo pozytywnej piosenki, którą zawsze gdzieś tam mam w sercu na początku wiosny.
Jest w niej tyle nadziei i obietnicy, a przecież to nam bardzo potrzebne prawda?
Obudziłam się podekscytowana, bo wiedziałam, że dzisiaj ma być piękna pogoda i byłam umówiona ze Sławkiem N na rower:)
W planie trochę dłuższa trasa, rzecz jasna po górkach.
Pogoda zrobiła nam niespodziankę, jakiej naprawdę się nie spodziewałam.
Ciepło!!!!!!
W duszy radość taka, że mogłabym góry przenosić.
Poziom endorfin u mnie przez tą zimę, chyba przekroczył dopuszczalne normy.
Kiedyś Mirek powiedział mi:
Jesteś bardzo dobrym przykładem na to, jak niewiele do szczęscia potrzeba i że u Ciebie szklanka zawsze do połowy jest pełna.
„ No tak , nawet dzisiaj powiedziałam do Reni, Reniu ja mogłabym ta moją energią obdzielić ze 3 osoby”.
Mirek na to: no tak , u Ciebie to się nawet przelewa.
Oj przelewa się, przelewa i myślę, ze spora w tym zasługa gór.
No to wyruszylismy z usmiechami na ustach.
Pierwsze podjazdy wiadomo zawsze troszkę bólu, ale i tak jakos tak swobodnie.
Na Lubince spotykamy Alka z kolegą.
Na Wał ( taka nasza górka 523 m npm) wspinamy się mozolnie. W duszy wszystko spiewa, gra bo ja może być inczej kiedy tak ciepło, słonce grzeje, łydki pięką, a widoki po prostu zapierają dech w piersiach.
Zjeżdzamy z Wału. Oj ta prędkość – w pewnym momencie dochodzę do 60 km/h i aż mam ochotę z radości krzyczeć.
Potem podjazd na Jurasówkę. Sporo narciarzy jeszcze. Zatrzymujemy się , żeby zrobić kilka zdjęć. A potem już w dół… to jest dopiero zjazd… ojej… żadnych własciwie nie mam obaw, tak jak to zwykle bywało na początku sezonu. Zjeżdza mi się swobodnie.
Podjeżdża dobrze, na płaskim noga podaje, tak ze ja po prostu zastanawiam się czy przypadkiem ktoś nie podał mi EPO?
Sławek mowi: Iza masz powera jak w maju…
No własnie trochę mnie niepokoi, bo jak w maju przyjdzie kryzys??? Może za szybko ta forma? przecież ja pamietam jak cięzko podjeżdzało mi sie w ub roku na początku sezonu, teraz jest zupełnie inaczej.
Ja nie wiem skąd się to wzięło.. czyzby te góry, czyżby spinning? a może jedno i drugie. I dodać to tego jeszcze moje mocno pozytywne podjeście do zycia i trening mentalny, który sobie ostatnio stosuję często.
Sławek jest pierwszy raz na rowerze i radzi sobie super. Widocznie spinning jednak jakieś efekty daje.
Konczymy ulubionym szlakiem niebieskim nad Dunajcem, który ma przepiękna barwę.
Mówię do Sławka w pewnym momencie: czy trzeba czegoś więcej do szczęscia?
Nie, nie trzeba.
Takie chwile… i po prostu można zyć!!!
Jurasówka© lemuriza1972
- DST 51.00km
- Czas 02:23
- VAVG 21.40km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 181 ( 96%)
- HRavg 162 ( 86%)
- Kalorie 1222kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 11 marca 2011
Piątkowa przygoda:)
Uff.. to był ciężki tydzień w pracy. Straszną miałam ochotę dzisiaj na jazdę, ale w pracy poczułam zmęczenie ogromne i przełozyłam jazdę na 17.30.
Krótkie spanko i pomogło.
Zaczynamy, pada lekki deszczyk, ale jest ciepło.
Niby płasko, a i tak mnie to tak cieszyło! Noga podaje aż miło i sama nie wiem jak to sie dzieje? Nie trenowałam ostatnio, jestem zmęczona.
Czyzby to efekt górskich wędrówek?
Postanowiliśmy zaryzykować i jechać do Lasu.
Mnie tam ryzyko się podobało ( wszak wiadomo , ze im trudniej tym lepiej), Alek był chyba mniej zadowolony bo nie przepada za błotem.
Błoto, śnieg, slisko i dlatego większa satysfakcja... Och te techniczne trudności, balansowanie ciałem, jak ja za tym tęskniłam!
No niestety w pewnym momencie poczułam, ze strasznie rzuca mi tyłem.
Stanełam i oczywiście.. "kapeć". No a przecież wczoraj sprawdziłam oponę, umyłam.. gdzie jest to dziadostwo, gdzie sie ukryło i tak przebija dętkę za dętką?
Alek dopompował i pojechalismy. Nie pomogło na długo.
Okropny kapeć, jechać się nie dało.
No wiec szybka decyzja - zmieniamy dętkę.
środek lasu, ciemno. Niezła zabawa. Rowery tak ubłocone, ze zmiana detki - średnia przyjemność.
No i obawa, na jak długo to pomoże, skoro to COŚ jest w oponie, a po ciemku szukanie tego to jak szukanie igły w stogu siana.
A do domu 15 km, w tym co najmniej 5 po lesie, lesie błotnistym,sniegowym.
Alek mówi: najwyżej pojdziemy na piechotę.
No najwyżej.
Na szczęscie powietrze nie uchodzi, ale jazda jest już bardzo ostrożna, omijam trudności, zeby nie było zbyt wielkich wstrząsów.
Dojeżdzamy do Mościc .... uffff...
Miał być trening była przejażdżka, ale cóż...
Jutro to nadrobię.
Jutro kierunek góry: zamierzam pokręcić co najmniej ze 3 godzinki, albo i dłużej.
Krótkie spanko i pomogło.
Zaczynamy, pada lekki deszczyk, ale jest ciepło.
Niby płasko, a i tak mnie to tak cieszyło! Noga podaje aż miło i sama nie wiem jak to sie dzieje? Nie trenowałam ostatnio, jestem zmęczona.
Czyzby to efekt górskich wędrówek?
Postanowiliśmy zaryzykować i jechać do Lasu.
Mnie tam ryzyko się podobało ( wszak wiadomo , ze im trudniej tym lepiej), Alek był chyba mniej zadowolony bo nie przepada za błotem.
Błoto, śnieg, slisko i dlatego większa satysfakcja... Och te techniczne trudności, balansowanie ciałem, jak ja za tym tęskniłam!
No niestety w pewnym momencie poczułam, ze strasznie rzuca mi tyłem.
Stanełam i oczywiście.. "kapeć". No a przecież wczoraj sprawdziłam oponę, umyłam.. gdzie jest to dziadostwo, gdzie sie ukryło i tak przebija dętkę za dętką?
Alek dopompował i pojechalismy. Nie pomogło na długo.
Okropny kapeć, jechać się nie dało.
No wiec szybka decyzja - zmieniamy dętkę.
środek lasu, ciemno. Niezła zabawa. Rowery tak ubłocone, ze zmiana detki - średnia przyjemność.
No i obawa, na jak długo to pomoże, skoro to COŚ jest w oponie, a po ciemku szukanie tego to jak szukanie igły w stogu siana.
A do domu 15 km, w tym co najmniej 5 po lesie, lesie błotnistym,sniegowym.
Alek mówi: najwyżej pojdziemy na piechotę.
No najwyżej.
Na szczęscie powietrze nie uchodzi, ale jazda jest już bardzo ostrożna, omijam trudności, zeby nie było zbyt wielkich wstrząsów.
Dojeżdzamy do Mościc .... uffff...
Miał być trening była przejażdżka, ale cóż...
Jutro to nadrobię.
Jutro kierunek góry: zamierzam pokręcić co najmniej ze 3 godzinki, albo i dłużej.
- DST 30.00km
- Teren 11.00km
- Czas 01:32
- VAVG 19.57km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 178 ( 94%)
- HRavg 156 ( 82%)
- Kalorie 859kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 marca 2011
O nas maratończykach słów kilka
" Ludziom potrzebne są wzruszenia, a barykady nie"
Bardzo komplikują mi się treningi , ale mam nadzieję, ze jakoś to wszystko nadrobię.
Wczoraj był plan jechać w górki, ale spóźnilam się na autobus ( 20 min czekania). Niestety o 20 min za długo, nie było sensu już wyjeżdzac ( Magnus w rozsypce w piwnicy, Kateem bez światła).
Dzisiaj byłam bardzo zdeterminowana, ale niestety po pierwsze pogoda się popsuła ( to jeszcze nic, bo przecież taka pogoda to dla mnie żadna nowośc), po prostu poczułam w pracy zmęczenie . Od tygodnia tak się składa, ze z róznych powodów ciezko mi przespać tyle godzin zebym mogła czuć się wypoczęta.
Dlatego uznałam, ze bez sensu jest jechać. Chwilę pospałam i zabrałam się za :naprawianie" Magnusa.
I wiecie do jakich wniosków doszłam? Ja naprawdę lubię te wszystkie dłubanstwa przy rowerze. Te zmiany opon, mycie łancucha itp.
Jak sobie tak dłubałam to myslałam z wielką radością o tym że już tylko miesiąc został do pierwszego maratonu.
Ja po prostu nie mogę doczekać się tej chwili, kiedy Krysia podjedzie pod mój blok autem, zapakujemy rowery i w drogę:)
Tak.. tak planuję start w Murowanej.
Wiem, wiem… wiem co mówiłam w ub roku – nigdy więcej tej płaskiej, nudnej trasy.
Ale stało się tak, że być może wypadnie mi jeden start w górach, wiec wolę mieć jakąś rezerwę.
Mam straszny głód jazdy na rowerze i straszny głód startów. Ogromny.
Tak sobie myślę duzo ostatnio o tej naszej maratonowej rodzinie…
Tak sobie myśle, o tym ilu świetnych ludzi poznałam dzięki startom. Jak ogromnie miło jest rozmawiać przed startem , dzielić się wrażeniami na mecie.
Ile dzięki tym znajomościom zyskałam.
Mirek, Krysia i inni.. ile róznych rzeczy mi jeszcze pokazali ( góry, wspinaczkę, lodospad). Ile cennych doświadczen , ile przegadanych godzin.
Bezcenne.
I tak sobie kiedyś z Kubą z Rowerowania poruszylismy ten temat i Kuba napisał coś fajnego, co za jego zgodą zamieszczam.
To jest o nas kochani. Czuję się dumna, ze jestem jedną z Was.
„Zacząłem trenować na rowerze cztery lata temu, wcześniej, tak od 96 roku, jeździłem sporo na rowerze, także po górach. Uważano mnie za maniaka rowerowego, bo w najlepszym swoim roku przejechałem 3,5 tysiąca kilometrów :) czyli tyle ile zamierzam zrobić do płowy kwietnia.
Kiedy przyprowadziłem się do Krakowa postanowiłem poszukać środowiska rowerowego z myślą o starcie w maratonie.
Pojawili się więc ludzie oddani tej pasji i zobaczyłem nowy nieznany świat. Wcześniej obracałem się w środowisku pełnym fajnych ludzi.
Nie twierdzę, że lepszych, gorszych, to nie kryteria oceny.
Jednak w maratończykach jest coś szczególnego (generalizując, bo przypadki się zdarzają). Częściowo pisałem o tym u siebie na blogu, że dążenie do tego, żeby stawać się co raz lepszym maratończykiem jest drogą do tego żeby okazać się przed samym sobą silniejszym człowiekiem.
Ten sport weryfikuje ludzi, bo wymaga szczególnych cech.
Konsekwencji - zaczynać treningi w listopadzie po to żeby w maju wystartować? Dzień po dniu, tydzień po tygodniu.
Odporności na przeciwności i ból
Wytrwałości
Pozytywnego myślenia
Pierwszy podjazd weryfikuje kłamców i chwalipiętów, zjazd weryfikuje tych, którzy tylko opowiadają o swojej odwadze, nie zejście z trasy tych, którzy mają w zwyczaju uciekać i odpuszczać.
W zamian daje czyste emocje: radość, satysfakcję.
Taka mieszanka sprawia, że zostają na dłużej fajni, sprawdzeni ludzie poszukujący dobrych uczuć, pewnego dość szlachetnego stanu towarzyszącego dyscyplinom wytrzymałościowym.
Oczywiście nie idealizuję maratończyków, ale takie sito działa i sprawia, że spotykamy fajnych, zakręconych ludzi.”
i dla Was wszystkich tekst piosenki A. Sikorowskiego ( spiewa jego córka Maja).
Lubię tę piosenkę, bliskie mi są jej słowa.
Śni mi się czasem wielka przygoda
Jakiś w nieznane rejs
Na antypodach rewia na schodach
W sali na milion miejsc
Śnią mi się czasem takie szlagiery
Jakich nie słyszał świat
Złote ordery, dyplom z opery
Dla konkurencji mat
Urodziłam się chyba do bitwy
I północny kołysał mnie wiatr
Gdy tonący do brzytwy lub ostatniej modlitwy
Ja do przodu nie bojąc się strat
Urodziłam się chyba w podróży
Lecz o przyszłość nie martwię się, bo
Nikt nie musi mi wróżyć czy się niebo zachmurzy
Ja na siebie pomysłów mam sto
Śni mi się czasem wielka przygoda
Jakiś przetrwania test
Bo to nie moda ani nagroda,
Że się na ziemi jest
Śni mi się także orkiestra dęta oraz anielski chór
I jeszcze mięta do dyrygenta,
Który jest w moll i w dur
Urodziłam się chyba do bitwy
I północny kołysał mnie wiatr
Gdy tonący do brzytwy lub ostatniej modlitwy
Ja do przodu nie bojąc się strat
Urodziłam się chyba w podróży
Lecz o przyszłość nie martwię się, bo
Nikt nie musi mi wróżyć czy się niebo zachmurzy
Ja na siebie pomysłów mam sto
Los mam przecież dostatnio odziany
Moja gwiazda mi mruga, że tak
Bardzo komplikują mi się treningi , ale mam nadzieję, ze jakoś to wszystko nadrobię.
Wczoraj był plan jechać w górki, ale spóźnilam się na autobus ( 20 min czekania). Niestety o 20 min za długo, nie było sensu już wyjeżdzac ( Magnus w rozsypce w piwnicy, Kateem bez światła).
Dzisiaj byłam bardzo zdeterminowana, ale niestety po pierwsze pogoda się popsuła ( to jeszcze nic, bo przecież taka pogoda to dla mnie żadna nowośc), po prostu poczułam w pracy zmęczenie . Od tygodnia tak się składa, ze z róznych powodów ciezko mi przespać tyle godzin zebym mogła czuć się wypoczęta.
Dlatego uznałam, ze bez sensu jest jechać. Chwilę pospałam i zabrałam się za :naprawianie" Magnusa.
I wiecie do jakich wniosków doszłam? Ja naprawdę lubię te wszystkie dłubanstwa przy rowerze. Te zmiany opon, mycie łancucha itp.
Jak sobie tak dłubałam to myslałam z wielką radością o tym że już tylko miesiąc został do pierwszego maratonu.
Ja po prostu nie mogę doczekać się tej chwili, kiedy Krysia podjedzie pod mój blok autem, zapakujemy rowery i w drogę:)
Tak.. tak planuję start w Murowanej.
Wiem, wiem… wiem co mówiłam w ub roku – nigdy więcej tej płaskiej, nudnej trasy.
Ale stało się tak, że być może wypadnie mi jeden start w górach, wiec wolę mieć jakąś rezerwę.
Mam straszny głód jazdy na rowerze i straszny głód startów. Ogromny.
Tak sobie myślę duzo ostatnio o tej naszej maratonowej rodzinie…
Tak sobie myśle, o tym ilu świetnych ludzi poznałam dzięki startom. Jak ogromnie miło jest rozmawiać przed startem , dzielić się wrażeniami na mecie.
Ile dzięki tym znajomościom zyskałam.
Mirek, Krysia i inni.. ile róznych rzeczy mi jeszcze pokazali ( góry, wspinaczkę, lodospad). Ile cennych doświadczen , ile przegadanych godzin.
Bezcenne.
I tak sobie kiedyś z Kubą z Rowerowania poruszylismy ten temat i Kuba napisał coś fajnego, co za jego zgodą zamieszczam.
To jest o nas kochani. Czuję się dumna, ze jestem jedną z Was.
„Zacząłem trenować na rowerze cztery lata temu, wcześniej, tak od 96 roku, jeździłem sporo na rowerze, także po górach. Uważano mnie za maniaka rowerowego, bo w najlepszym swoim roku przejechałem 3,5 tysiąca kilometrów :) czyli tyle ile zamierzam zrobić do płowy kwietnia.
Kiedy przyprowadziłem się do Krakowa postanowiłem poszukać środowiska rowerowego z myślą o starcie w maratonie.
Pojawili się więc ludzie oddani tej pasji i zobaczyłem nowy nieznany świat. Wcześniej obracałem się w środowisku pełnym fajnych ludzi.
Nie twierdzę, że lepszych, gorszych, to nie kryteria oceny.
Jednak w maratończykach jest coś szczególnego (generalizując, bo przypadki się zdarzają). Częściowo pisałem o tym u siebie na blogu, że dążenie do tego, żeby stawać się co raz lepszym maratończykiem jest drogą do tego żeby okazać się przed samym sobą silniejszym człowiekiem.
Ten sport weryfikuje ludzi, bo wymaga szczególnych cech.
Konsekwencji - zaczynać treningi w listopadzie po to żeby w maju wystartować? Dzień po dniu, tydzień po tygodniu.
Odporności na przeciwności i ból
Wytrwałości
Pozytywnego myślenia
Pierwszy podjazd weryfikuje kłamców i chwalipiętów, zjazd weryfikuje tych, którzy tylko opowiadają o swojej odwadze, nie zejście z trasy tych, którzy mają w zwyczaju uciekać i odpuszczać.
W zamian daje czyste emocje: radość, satysfakcję.
Taka mieszanka sprawia, że zostają na dłużej fajni, sprawdzeni ludzie poszukujący dobrych uczuć, pewnego dość szlachetnego stanu towarzyszącego dyscyplinom wytrzymałościowym.
Oczywiście nie idealizuję maratończyków, ale takie sito działa i sprawia, że spotykamy fajnych, zakręconych ludzi.”
i dla Was wszystkich tekst piosenki A. Sikorowskiego ( spiewa jego córka Maja).
Lubię tę piosenkę, bliskie mi są jej słowa.
Śni mi się czasem wielka przygoda
Jakiś w nieznane rejs
Na antypodach rewia na schodach
W sali na milion miejsc
Śnią mi się czasem takie szlagiery
Jakich nie słyszał świat
Złote ordery, dyplom z opery
Dla konkurencji mat
Urodziłam się chyba do bitwy
I północny kołysał mnie wiatr
Gdy tonący do brzytwy lub ostatniej modlitwy
Ja do przodu nie bojąc się strat
Urodziłam się chyba w podróży
Lecz o przyszłość nie martwię się, bo
Nikt nie musi mi wróżyć czy się niebo zachmurzy
Ja na siebie pomysłów mam sto
Śni mi się czasem wielka przygoda
Jakiś przetrwania test
Bo to nie moda ani nagroda,
Że się na ziemi jest
Śni mi się także orkiestra dęta oraz anielski chór
I jeszcze mięta do dyrygenta,
Który jest w moll i w dur
Urodziłam się chyba do bitwy
I północny kołysał mnie wiatr
Gdy tonący do brzytwy lub ostatniej modlitwy
Ja do przodu nie bojąc się strat
Urodziłam się chyba w podróży
Lecz o przyszłość nie martwię się, bo
Nikt nie musi mi wróżyć czy się niebo zachmurzy
Ja na siebie pomysłów mam sto
Los mam przecież dostatnio odziany
Moja gwiazda mi mruga, że tak
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 8 marca 2011
Dzień Kobiet na Lubince
Usłyszałam dzisiaj rano tę piosenkę w radiu i poczułam niezwykły przypływ energii. A potem wysłałam ja wszystkim znajomym kobietom.
Teraz dedykuję wszystkim wspaniałym dziewczynom piszącym tutaj, z taką dygresją, ze zamiast tego pół kilograma biżuterii to życzę tak z 9 kg fajnego carbonu:)
To był dobry dzień. To był bardzo dobry dzień, nawet wziąwszy pod uwagę to co mi się przytrafiło na treningu. No ale może po kolei.
Plan , że dzisiaj będzie trening był od wczoraj. Wiedziałam, że od niego nie odstąpię, no chyba, że byłaby jakaś snieżyca, slizgawica.
Gdzieś pod koniec dnia pracy nieśmiało zaczął kiełkować mi w głowie pomysł pojechania w górki.
Widziałam je w niedzielę z daleka i zatęskniłam. No i pomyslałam: może to już jest ten czas.. w koncu jest marzec , czas posiłować się z górkami.
Powiedziałam nawet do Reni: jestem taka podekscytowana.. jadę dzisiaj na rower.
No i wyruszyłam. Wczoraj wymieniałam dętkę i tak się cieszyłam, że poszło mi tak sprawnie, po prostu rewelacyjnie sprawnie , poczułam się bardzo sprytną kobietą.
Do dzisiaj.
Ale najpierw muszę opowiedzieć o emocjach.
Pierwszy delikatny podjazd.. spokojnie. Wiadomo nogi to czują, ale nie ma wielkiego bólu.
Postanowiłam jechać spokojnie, wszak to był pierwszy raz tego roku.
Potem podjazd do Koszyc. Wjeżdzam go zawsze z blatu, ale teraz ze średniej. Taki miałam plan – delikatnie robić te podjazdy, żeby się nie zrazić , że słaba jestem, że nie ma mocy.
Potem wąwóz i podjazd.. też spokojnie. A potem była już Lubinka.
Wjechałam ją tak swobodnie, że byłam w szoku.
Jest moc w nogach, będzie dobrze!!!
Ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze było to co czułam. Jak wjechałam na górki, jak się rozejrzałam się ( górki jeszcze w sniegu) po prostu na przemian śmiałam się do siebie na głos i łzy stawały mi w oczach ze szczęscia.
Moja Lubinka, moja psychoterapeutka najlepsza. Pomogła mi kiedyś bardzo, bardzo.
Dwa lata temu, kiedy wszystko było rozmyte, rozbite i było jedną wielką niewiadomą, wjechałam na wiosnę na Lubinkę, odetchnęłam, rozejrzałam się i uśmiechnęłam się do siebie.
Pomyślałam: jeśli świat jest taki piękny to warto zyc i ja będę dalej zyć!
Po prostu czułam dzisiaj takie szczęscie jakbym była na haju, jakbym była na prozacu, ja nie wiem jak to określić.
A zjazdy…. Jak doszłam do 50 km/h , pomyslałam: o mój Boże.. ja znowu to czuję… zjeżdzam, jest wolność, jest przestrzeń. Cud!
I pomyslałam nawet: będzie dzisiaj nagroda jest takie powietrze, ze może jak wyjadę na Lubinkę zobaczę moje ukochane Tatry, chociaż z daleka.
No i nagle poczułam, ze jakoś miękko mi się jedzie, popatrzyłam na tył, a tam… nie ma powietrza. Zatrzymałam się. Miałam rzecz jasna zapas, pompkę, łyżki.
Co z tego jak okazało się, ze pompka nie pompuje.
Pomyślałam, ze to moja wina, ze wczoraj nie sprawdziłam opony, może coś w niej zostało.
No i zaczęłam się zastanawiać co teraz.
Jakie to szczęscie, ze cos mnie tknęło przed wyjściem i naładowałam telefon.
Zadzwoniłam do Andżeliki, na nią i na Tomka zawsze mogę liczyć.
Czekałam dośc długo, Lubinka od miasta jest jakieś pewnie co najmniej 15 km.
Zmarzłam, ale i tak uśmiechałam się do siebie z tej czystej radości jaką dała mi jazda po górkach.
Teraz mogę powiedzieć ze sezon rozpoczęty. Dopiero teraz, bo jazda na rowerze zaczyna się na podjeździe.
Ja wracaliśmy z Tomkiem to po raz pierwszy zobaczyłam jak wygląda w nocy Tarnów z Lubinki. Dosłownie Las Vegas:), muszę tam kiedyś wrócić w nocy i zrobić zdjęcia.
W domu godzinę spedziłam w wannie rozgrzewając się , ale i tak uśmiechałam się do siebie.
Jutro zaraz po pracy jadę znowu. Dwie godzinki i zaliczę Lubinke i okolicę i wrócę z tą niesamowitą radością w sercu.
I nawet dzięki temu do Tatr tęsknię trochę mniej.
Zapytałam wczoraj Mirka:
„ Jak tam zycie na nizinach…? Błeeee prawda?”
A Mirek na to: „nuda jak na polskim filmie”.
Ale dzisiaj wiem, ze nie jest tak źle.
Mamy przecież takie cudne pagórki i widoki.
SZCZĘSCIE to się nazywa SZCZESCIE.
Magnus upokorzony w oczekiwaniu na ratunek© lemuriza1972
Niedzielne łabędzie na Białej© lemuriza1972
Zima na Lubince© lemuriza1972
- DST 14.00km
- Czas 00:49
- VAVG 17.14km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- HRmax 178 ( 94%)
- HRavg 166 ( 88%)
- Kalorie 440kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze