Poniedziałek, 24 stycznia 2011
Spinning ( 16) , siłownia i jeszcze trochę o szczęściu...
bo sie go tyle nagromadziło we mnie dzięki tej wyprawie na Babią Górę...,
że kiedy weszłam dzisiaj do pokoju ( w pracy) powiedziałam do mojej koleżanki Reni:
RENIU JESTEM BARDZO SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM
( Renia spojrzała rozbawiona z zaciekawieniem czekając na ciąg dalszy)
BO WIDZIAŁAM TAKIE RZECZY, KTÓRYCH WIĘKSZOŚĆ LUDZI NIGDY NIE ZOBACZY!
Szczęscie po tej wyprawie, energia pozytywna mnie rozpiera... Jestem tak naładowana jak po maratonie.
Renia oglądając zdjęcia powiedziała: jakie szczęście.. jak Ci się buzia śmieje...
Tak, tak własnie wygląda szczęscie:)
Jeden z moich kolegów ( po przesłaniu mu zdjęć z wyprawy), napisał:
"Kiedys - jeszcze za czasów młodości ;) bylem na Łomnicy w takich wlasnie watunkach - pod spodem mgla u u gory slonce, mroz, ludzie, ech...Do dzis to pamietam, to bylo lepsze niz... seks ;)"
Niezłe stwierdzenie prawda?
I pomyślałam sobie, ze pewnie do dzisiaj bym nie chodziła po górach, gdyby nie pewien przypadek ( a może to nie był przypadek, może tak miało być).
Mirek miał na zbyciu buty górskie, a że miałam w planach wyjazd na Małysza, to wiedziałam, ze takie buty by mi sie przydały.
Do tej pory jakos nie potrzebowałam - zimy nie lubiłam ( tak, tak nie lubiłam zimy, co przypomniał mi Mirek w sobotę pytając: a kto to kiedys mówił, ze zimy nie lubi?), ale wiedziałam, ze zeby wytrzymać pod skocznią , to muszę mieć obuwie porządne.
a jak juz miałam obuwie, to nie tylko na Małysza pojechałam, ale poszłam pierwszy raz na Marcinkę, na Jamną, na Brzankę, w zimie , w sniegu po kolana..
a po drodze jeszcze ksiązki górskie były i tak to sie zaczeło...
Gdyby nie te buty, pewnie do dzisiaj siedziałabym w domu i złorzeczyła, ze zima taka zła...
A zima, zima znowu przyszła. Kiedy wracałam ze spinningu śnieg padał sobie delikatnie jak w hoolywodzkim filmie o Bożym Narodzeniu.
jest szansa na nartki:)
A dzisiaj poza tym był powrót do rzeczywistości, praca, spinning.
Spinning i orbitrek ( 20 min) i wiosła 10 min.
spokojnie.
A pod powiekami wciąż widoki z Babiej...
że kiedy weszłam dzisiaj do pokoju ( w pracy) powiedziałam do mojej koleżanki Reni:
RENIU JESTEM BARDZO SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM
( Renia spojrzała rozbawiona z zaciekawieniem czekając na ciąg dalszy)
BO WIDZIAŁAM TAKIE RZECZY, KTÓRYCH WIĘKSZOŚĆ LUDZI NIGDY NIE ZOBACZY!
Szczęscie po tej wyprawie, energia pozytywna mnie rozpiera... Jestem tak naładowana jak po maratonie.
Renia oglądając zdjęcia powiedziała: jakie szczęście.. jak Ci się buzia śmieje...
Tak, tak własnie wygląda szczęscie:)
Jeden z moich kolegów ( po przesłaniu mu zdjęć z wyprawy), napisał:
"Kiedys - jeszcze za czasów młodości ;) bylem na Łomnicy w takich wlasnie watunkach - pod spodem mgla u u gory slonce, mroz, ludzie, ech...Do dzis to pamietam, to bylo lepsze niz... seks ;)"
Niezłe stwierdzenie prawda?
I pomyślałam sobie, ze pewnie do dzisiaj bym nie chodziła po górach, gdyby nie pewien przypadek ( a może to nie był przypadek, może tak miało być).
Mirek miał na zbyciu buty górskie, a że miałam w planach wyjazd na Małysza, to wiedziałam, ze takie buty by mi sie przydały.
Do tej pory jakos nie potrzebowałam - zimy nie lubiłam ( tak, tak nie lubiłam zimy, co przypomniał mi Mirek w sobotę pytając: a kto to kiedys mówił, ze zimy nie lubi?), ale wiedziałam, ze zeby wytrzymać pod skocznią , to muszę mieć obuwie porządne.
a jak juz miałam obuwie, to nie tylko na Małysza pojechałam, ale poszłam pierwszy raz na Marcinkę, na Jamną, na Brzankę, w zimie , w sniegu po kolana..
a po drodze jeszcze ksiązki górskie były i tak to sie zaczeło...
Gdyby nie te buty, pewnie do dzisiaj siedziałabym w domu i złorzeczyła, ze zima taka zła...
A zima, zima znowu przyszła. Kiedy wracałam ze spinningu śnieg padał sobie delikatnie jak w hoolywodzkim filmie o Bożym Narodzeniu.
jest szansa na nartki:)
A dzisiaj poza tym był powrót do rzeczywistości, praca, spinning.
Spinning i orbitrek ( 20 min) i wiosła 10 min.
spokojnie.
A pod powiekami wciąż widoki z Babiej...
- Czas 02:25
- HRmax 167 ( 88%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 981kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 stycznia 2011
Babia Góra part 2
Postanowiłam zamieścić jeszcze kilka zdjęć z wczorajszej wyprawy, bo te widoki są tak piękne, ze nie będę ich ukrywać dla siebie.
Idąc na Babią, tuż przed szczytem było mi już ciezko. Spore wysokości, trudny teren, zimno.
Myślałam wtedy o tych bohaterach, którzy przemiarzają szlaki w wysokich górach, którzy wspinają się na najwyższe szczyty świata.
Pomyslałam też o tych wszystkich, którzy w jakis tam sposób dyskredytują sukcesy takich osób jak Martyna Wojciechowska.
Być może i nie jest prawdziwą himalaistką, ale jest dzielną kobietą bo żeby przebywać, żeby maszerować cały dzien, w sniegu na takich wysokościach trzeba niebywałej odwagi , siły, kondycji, wytrzymałosci.
Ogromnej.
Wystarczy wyjść na taką Babią w zimie, zmęczyć się, zobaczyć jak zmienia się pogoda, jak jest slisko, jak momentami niebezpiecznie może być, żeby zrozumieć jak bardzo dzielne i mocne są osoby probujące się z górami wysokimi.
Patrząc wczoraj na te przecudowne widoki, przypomniałam sobie fragment z ksiazki Piotra i Olgi Morawskich.
„ Rano poszliśmy do Tengboche. Jest tam klasztor i widok, który nagle pojawia się po kilkugodzinnej wspinaczce. Doszłam do bram klasztoru i nagle zobaczyłam Everest, Lhotse i Ama Dablam, najpiękniejszy widok świata, stojąc, patrząc , tam zrozumiałam, że świat jest piękny. I pomyslałam, ze skoro świat jest piękny, to zycie musi być piękne. I pomimo tego, ze jestem skazana na ciężką próbę, piękno tego świata przekonuje mnie, żeby spróbować zyć”.
Patrząc wczoraj na widoki z Babiej myslałam, że to jest najpiękniejszy widok jaki przyszło mi zobaczyć i że własnie między innymi dla takich chwil, naprawdę warto żyć.
I mam nadzieję, że to nie jest mój ostatni najpiękniejszy widok..
Że może będą jeszcze piekniejsze, chociaż dzisiaj trudno mi uwierzyć, ze może być cos piękniejszego.








Idąc na Babią, tuż przed szczytem było mi już ciezko. Spore wysokości, trudny teren, zimno.
Myślałam wtedy o tych bohaterach, którzy przemiarzają szlaki w wysokich górach, którzy wspinają się na najwyższe szczyty świata.
Pomyslałam też o tych wszystkich, którzy w jakis tam sposób dyskredytują sukcesy takich osób jak Martyna Wojciechowska.
Być może i nie jest prawdziwą himalaistką, ale jest dzielną kobietą bo żeby przebywać, żeby maszerować cały dzien, w sniegu na takich wysokościach trzeba niebywałej odwagi , siły, kondycji, wytrzymałosci.
Ogromnej.
Wystarczy wyjść na taką Babią w zimie, zmęczyć się, zobaczyć jak zmienia się pogoda, jak jest slisko, jak momentami niebezpiecznie może być, żeby zrozumieć jak bardzo dzielne i mocne są osoby probujące się z górami wysokimi.
Patrząc wczoraj na te przecudowne widoki, przypomniałam sobie fragment z ksiazki Piotra i Olgi Morawskich.
„ Rano poszliśmy do Tengboche. Jest tam klasztor i widok, który nagle pojawia się po kilkugodzinnej wspinaczce. Doszłam do bram klasztoru i nagle zobaczyłam Everest, Lhotse i Ama Dablam, najpiękniejszy widok świata, stojąc, patrząc , tam zrozumiałam, że świat jest piękny. I pomyslałam, ze skoro świat jest piękny, to zycie musi być piękne. I pomimo tego, ze jestem skazana na ciężką próbę, piękno tego świata przekonuje mnie, żeby spróbować zyć”.
Patrząc wczoraj na widoki z Babiej myslałam, że to jest najpiękniejszy widok jaki przyszło mi zobaczyć i że własnie między innymi dla takich chwil, naprawdę warto żyć.
I mam nadzieję, że to nie jest mój ostatni najpiękniejszy widok..
Że może będą jeszcze piekniejsze, chociaż dzisiaj trudno mi uwierzyć, ze może być cos piękniejszego.

W bieli© lemuriza1972

Na Babiej© lemuriza1972

Widok na Tatry z Babiej© lemuriza1972

Widoczek© lemuriza1972

Baby w drodze na Babią© lemuriza1972

W drodze bez wytchnienia© lemuriza1972

Choinki© lemuriza1972

Sokolica© lemuriza1972

Mirek© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 stycznia 2011
BABIA MOUNTAIN WINTER EXPEDITION
Tak naszą wyprawę nazwał Mirek.
Planowana była od kilku tygodni, ale wciąż coś stało na przeszkodzie. Dzisiaj w końcu udało się zrealizować plany.
2,5 jazdy samochodem i jesteśmy na parkingu w Krowiarkach. Mirek pyta parkingowego czy gdzieś tutaj jest może wc, a Pan parkingowy ( na głowie wielka futrzana czapa) mówi: o tam za tym autem można….
No tak… pomijając już brak intymności, no to jednak jest trochę zimno.
Mnóstwo śniegu, co ogromnie nas cieszy, bo przecież u nas nie ma go prawie w ogóle.
Ruszamy.
Krysia, Mirek i ja.
Nie ukrywam, że miałam obawy przed tą wyprawą. Nie mam przecież doświadczenia w górach prawie w ogóle, a już o doświadczeniu w górach zimą – mogę tylko pomarzyć. Chodzenie po Marcince, Jamnej czy Brzance, moze dać kondycję, ale doświadczenia potrzebnego na takich górskich szlakach mi nie da.
No i to moje kolano… czy wytrzyma? No i ten mój kręgosłup.. czy da radę? Często podczas długiego chodzenia niestety dają o sobie znać, a Mirek zapowiada 7 godzinną wędrówkę.
Pogoda taka sobie. Nie ma wielkiego mrozu, ale nie ma też słonca, niebo jest zachmurzone, więc nie zapowiada się zebysmy mieli piękne widoki.
Wchodzimy do lasu i od razu robi się bardzo stromo pod górę. Jak się chodzi po sniegu to każdy wie, jak się chodzi po sniegu pod górę może nie każdy wie.
Chodzi się ciężko.
Pierwsze metry ciężkie, bo jest bardzo stromo pod górę, tętno szaleje i zaczynają się głupie myśli w głowie pt:
Kobieto co Ty tu robisz? Jest jak na pierwszym podjeżdzie na maratonie.. cięzko, ogromnie ciężko…
Coraz stromiej. Zimno mi w palce u nóg i myślę sobie: o Jezu.. a to dopiero początek.. przecież odmrożę sobie palce…
Ale potem palce się rozgrzewają, a las robi się coraz piękniejszy. Jest biało, tak snieżniobiało, cicho…
Pierwszy punkt widokowy Sokolica… ( 1300 m npm) Niewiele widać ( mgła), ale i tak wpadam i krzyczę: Jak pięknie…..
Robimy zdjęcia i idziemy dalej bo robi się zimno.
Mirek nie forsuje tempa, wiadomo gdyby narzucił tempo takie na jakie go stać, z pewnością byłoby nam trudno je wytrzymać. No ale idziemy dzielnie:)
Po drodze żartujemy , ze to taka prawie kobieca wyprawa, a własciwie babska na Babią Górę.
Już lepiej się idzie. Tętno się wyrównało, organizm przestawił na wysiłek. Jest dobrze, jest pięknie, cudownie.
Jestesmy coraz wyżej, co widać po coraz niższej rosliności, która mnie zachwyca. Jak dzieło artysty, tak wyglądają te drzewka przykryte śniegiem.
Im bliżej szczytu tym robi się zimniej, wiec wkładam kurtkę i opatulam się, coraz ciezej się też idzie, coraz słabsza widoczność…
Zaczynam się czuć trochę jak himalaista.. bo robi się trochę ekstremalnie. Ledwie widzę Mirka przed sobą, ale to ze zaczyna się cięzej , trudniej cieszy mnie:)
Dużo lodu pod sniegiem i trzeba naprawdę uważać, bo jest momentami niebezpiecznie. Mgła ograniczająca widoczność, zawiewa wiatrem. No spacerek po Krupówkach to to nie jest:), a pomimo tego serce sie raduje, nogi mnie niosą...
Mówię do Krysi: ale fajnie….
Krysia: dobrze, ze nie słyszy tego ktoś normalny…
Ja: no i własnie dlatego nie mówię tego do nikogo normalnego.
Idę, jestem już trochę zmęczona.. ale ogromnie szczęsliwa i w tym momencie myślę sobie, ze teraz jeszcze bardziej rozumiem ludzi gór. Dlaczego idą tak wysoko.
Mirek mówi: to prawda, że w górach jest wolność….
Jest. To prawda.
Oprócz nas na szlaku spotykamy dosłownie kilka osób, wiec rzeczywiście jest cisza, spokój.
My i góry.
Im bliżej szczytu, tym trudniej, zimniej i jakoś tak nawet trochę starszno… Jak w horrorze... szaro , buro... pusto... i tylko my i nasze oddechy.
Są momenty że buty zeslizguja mi się ze skałek, mam problemy..
Jestesmy prawie na szczycie i wtedy cos niesmowitego.. chmury się przesuwają.. na chwile wychodzi słonce i widać przez ułamek sekundy panoramę Tatr.
Krzyczę, krzyczę ze szczęscia, bo to jest COŚ tak niewiarygodnie pięknego, że ja wiem, ze czegos takiego jeszcze nie widziałam.
Ta biel, to słonce, te chmury, te Tatry… To jest jak jakiś obraz kosmiczny, jak coś zupełnie nierzeczywistego, jak jakis inny świat.
BO TO JEST INNY ŚWIAT. TAM NA GÓRZE JEST ZUPEŁNIE INNY ŚWIAT. ODMIENNY OD TEGO NA DOLE. JEDYNY W SWOIM RODZAJU.
Docieramy na szczyt.
Jest zimno, odczuwalna temperatura pewnie około minus 15. Kiedy wyciagam termos i zdejmuję rękawiczki palce momentalnie mi marzną.
Dalej jest mgła… ale co jakis czas chmury przechodzą i pokazują się Tatry. To są sekundy i polujemy na nie żeby zrobić zdjęcie.
Widoki są tak niewiarygodne, ze za każdym razem kiedy widać Tatry piszczę jak dziecko.
Nie potrafię w sobie poskromić tej naturalnej, dzieciecej jakies takiej zupełnie pierwotnej radości.
I zdarza się cud. Wychodzi zza chmur słonce. Pokazują się niesamowite widoki, przepiękne kolory ( biel najbielsza i błękit nieba). Mogłabym stac i stać i patrzeć.
Jestem na wysokosci 1700 m nmp, na najwyższym polskim szczycie poza Tatrami. W zimie. Czy to nie jest piękne???
Jest zimno. I co z tego? Warto marznać żeby to wszystko zobaczyć.
Zejście jest trudne. Jest ślisko, są skały, przewracam się kilka razy.
Po trudnym kawałku, schodzimy na łatwiejsze tereny, idzie się przyjemniej, pomimo tego trzeba uważać, duzo lodu pod spodem. Widzimy kilka osób w rakach. Czasem zjeżdza się w dół, prawie jak na nartach.
Dochodzimy do schroniska ( nie pamietam gdzie). Przed schroniskiem kilka osób. Widzę, ze jeden bardzo okutany człowiek przygląda mi się. Nagle mówi:
Izka???
Przypatruje mu się i rozpoznaje w „Okutanym” Mariusza vel Sąsiada, znajomego z maratonów ( tarnowianina z urodzenia, teraz mieszka w Krakowie). Jeździ na giga, w ub sezonie w Bydzia Power, teraz będzie jeździł w rowerowaniu. Są z nim koledzy z rowerowania.
Po prostu smiejemy się Krysią głosno bo jeszcze na parkingu w Krowiarkach wspominałysmy Mariusza, a tu proszę… dosłownie kilkanaście osób spotkanych dzisiaj na szlaku i wśród nich Mariusz.
Krótka pogawędka, wspolne zdjęcia i idziemy na herbatkę do schroniska, a potem dalej w drogę.
Mirek narzuca dosyć ostre tempo.
I dlatego trasę robimy nie w 7 godzin ( tak było zakładane) a w niecałe 5.
Wczoraj Adam Małysz powiedział: dla takich chwil się żyję…
Kiedy stałam dzisiaj na szczycie Babiej Góry, a widoki miałam takie jakie dotąd widziałam tylko na zdjęciach, pomyslałam: tak Adam, własnie tak.. dla takich chwil się żyję.
To był CZAS SPEŁNIENIA
I fotorelacja:
„ NA POCZĄTKU JEST NAJŁATWIEJ, GDY SIE W PEŁNI SIŁ I WIARY”

„ BYKA CHWYTA SIĘ ZA ROGI, Z ŻYCIEM BIERZE SIĘ ZA BARY”




POTEM JEST NIESTETY TRUDNIEJ

SIŁY MNIEJSZE, MARNA WIARA
JUŻ SIĘ NIE GNA TAK DO PRZODU, WCIĄŻ SIĘ JEDNAK CZŁOWIEK STARA

JAK TO DALEJ BĘDZIE NIE WIEM, JESTEM GDZIEŚ W POŁOWIE DROGI

JESZCZE CHCE MI SIĘ WĘDROWAĆ, LECZ JUŻ TROCHĘ BOLĄ NOGI





Planowana była od kilku tygodni, ale wciąż coś stało na przeszkodzie. Dzisiaj w końcu udało się zrealizować plany.
2,5 jazdy samochodem i jesteśmy na parkingu w Krowiarkach. Mirek pyta parkingowego czy gdzieś tutaj jest może wc, a Pan parkingowy ( na głowie wielka futrzana czapa) mówi: o tam za tym autem można….
No tak… pomijając już brak intymności, no to jednak jest trochę zimno.
Mnóstwo śniegu, co ogromnie nas cieszy, bo przecież u nas nie ma go prawie w ogóle.
Ruszamy.
Krysia, Mirek i ja.
Nie ukrywam, że miałam obawy przed tą wyprawą. Nie mam przecież doświadczenia w górach prawie w ogóle, a już o doświadczeniu w górach zimą – mogę tylko pomarzyć. Chodzenie po Marcince, Jamnej czy Brzance, moze dać kondycję, ale doświadczenia potrzebnego na takich górskich szlakach mi nie da.
No i to moje kolano… czy wytrzyma? No i ten mój kręgosłup.. czy da radę? Często podczas długiego chodzenia niestety dają o sobie znać, a Mirek zapowiada 7 godzinną wędrówkę.
Pogoda taka sobie. Nie ma wielkiego mrozu, ale nie ma też słonca, niebo jest zachmurzone, więc nie zapowiada się zebysmy mieli piękne widoki.
Wchodzimy do lasu i od razu robi się bardzo stromo pod górę. Jak się chodzi po sniegu to każdy wie, jak się chodzi po sniegu pod górę może nie każdy wie.
Chodzi się ciężko.
Pierwsze metry ciężkie, bo jest bardzo stromo pod górę, tętno szaleje i zaczynają się głupie myśli w głowie pt:
Kobieto co Ty tu robisz? Jest jak na pierwszym podjeżdzie na maratonie.. cięzko, ogromnie ciężko…
Coraz stromiej. Zimno mi w palce u nóg i myślę sobie: o Jezu.. a to dopiero początek.. przecież odmrożę sobie palce…
Ale potem palce się rozgrzewają, a las robi się coraz piękniejszy. Jest biało, tak snieżniobiało, cicho…
Pierwszy punkt widokowy Sokolica… ( 1300 m npm) Niewiele widać ( mgła), ale i tak wpadam i krzyczę: Jak pięknie…..
Robimy zdjęcia i idziemy dalej bo robi się zimno.
Mirek nie forsuje tempa, wiadomo gdyby narzucił tempo takie na jakie go stać, z pewnością byłoby nam trudno je wytrzymać. No ale idziemy dzielnie:)
Po drodze żartujemy , ze to taka prawie kobieca wyprawa, a własciwie babska na Babią Górę.
Już lepiej się idzie. Tętno się wyrównało, organizm przestawił na wysiłek. Jest dobrze, jest pięknie, cudownie.
Jestesmy coraz wyżej, co widać po coraz niższej rosliności, która mnie zachwyca. Jak dzieło artysty, tak wyglądają te drzewka przykryte śniegiem.
Im bliżej szczytu tym robi się zimniej, wiec wkładam kurtkę i opatulam się, coraz ciezej się też idzie, coraz słabsza widoczność…
Zaczynam się czuć trochę jak himalaista.. bo robi się trochę ekstremalnie. Ledwie widzę Mirka przed sobą, ale to ze zaczyna się cięzej , trudniej cieszy mnie:)
Dużo lodu pod sniegiem i trzeba naprawdę uważać, bo jest momentami niebezpiecznie. Mgła ograniczająca widoczność, zawiewa wiatrem. No spacerek po Krupówkach to to nie jest:), a pomimo tego serce sie raduje, nogi mnie niosą...
Mówię do Krysi: ale fajnie….
Krysia: dobrze, ze nie słyszy tego ktoś normalny…
Ja: no i własnie dlatego nie mówię tego do nikogo normalnego.
Idę, jestem już trochę zmęczona.. ale ogromnie szczęsliwa i w tym momencie myślę sobie, ze teraz jeszcze bardziej rozumiem ludzi gór. Dlaczego idą tak wysoko.
Mirek mówi: to prawda, że w górach jest wolność….
Jest. To prawda.
Oprócz nas na szlaku spotykamy dosłownie kilka osób, wiec rzeczywiście jest cisza, spokój.
My i góry.
Im bliżej szczytu, tym trudniej, zimniej i jakoś tak nawet trochę starszno… Jak w horrorze... szaro , buro... pusto... i tylko my i nasze oddechy.
Są momenty że buty zeslizguja mi się ze skałek, mam problemy..
Jestesmy prawie na szczycie i wtedy cos niesmowitego.. chmury się przesuwają.. na chwile wychodzi słonce i widać przez ułamek sekundy panoramę Tatr.
Krzyczę, krzyczę ze szczęscia, bo to jest COŚ tak niewiarygodnie pięknego, że ja wiem, ze czegos takiego jeszcze nie widziałam.
Ta biel, to słonce, te chmury, te Tatry… To jest jak jakiś obraz kosmiczny, jak coś zupełnie nierzeczywistego, jak jakis inny świat.
BO TO JEST INNY ŚWIAT. TAM NA GÓRZE JEST ZUPEŁNIE INNY ŚWIAT. ODMIENNY OD TEGO NA DOLE. JEDYNY W SWOIM RODZAJU.
Docieramy na szczyt.
Jest zimno, odczuwalna temperatura pewnie około minus 15. Kiedy wyciagam termos i zdejmuję rękawiczki palce momentalnie mi marzną.
Dalej jest mgła… ale co jakis czas chmury przechodzą i pokazują się Tatry. To są sekundy i polujemy na nie żeby zrobić zdjęcie.
Widoki są tak niewiarygodne, ze za każdym razem kiedy widać Tatry piszczę jak dziecko.
Nie potrafię w sobie poskromić tej naturalnej, dzieciecej jakies takiej zupełnie pierwotnej radości.
I zdarza się cud. Wychodzi zza chmur słonce. Pokazują się niesamowite widoki, przepiękne kolory ( biel najbielsza i błękit nieba). Mogłabym stac i stać i patrzeć.
Jestem na wysokosci 1700 m nmp, na najwyższym polskim szczycie poza Tatrami. W zimie. Czy to nie jest piękne???
Jest zimno. I co z tego? Warto marznać żeby to wszystko zobaczyć.
Zejście jest trudne. Jest ślisko, są skały, przewracam się kilka razy.
Po trudnym kawałku, schodzimy na łatwiejsze tereny, idzie się przyjemniej, pomimo tego trzeba uważać, duzo lodu pod spodem. Widzimy kilka osób w rakach. Czasem zjeżdza się w dół, prawie jak na nartach.
Dochodzimy do schroniska ( nie pamietam gdzie). Przed schroniskiem kilka osób. Widzę, ze jeden bardzo okutany człowiek przygląda mi się. Nagle mówi:
Izka???
Przypatruje mu się i rozpoznaje w „Okutanym” Mariusza vel Sąsiada, znajomego z maratonów ( tarnowianina z urodzenia, teraz mieszka w Krakowie). Jeździ na giga, w ub sezonie w Bydzia Power, teraz będzie jeździł w rowerowaniu. Są z nim koledzy z rowerowania.
Po prostu smiejemy się Krysią głosno bo jeszcze na parkingu w Krowiarkach wspominałysmy Mariusza, a tu proszę… dosłownie kilkanaście osób spotkanych dzisiaj na szlaku i wśród nich Mariusz.
Krótka pogawędka, wspolne zdjęcia i idziemy na herbatkę do schroniska, a potem dalej w drogę.
Mirek narzuca dosyć ostre tempo.
I dlatego trasę robimy nie w 7 godzin ( tak było zakładane) a w niecałe 5.
Wczoraj Adam Małysz powiedział: dla takich chwil się żyję…
Kiedy stałam dzisiaj na szczycie Babiej Góry, a widoki miałam takie jakie dotąd widziałam tylko na zdjęciach, pomyslałam: tak Adam, własnie tak.. dla takich chwil się żyję.
To był CZAS SPEŁNIENIA
I fotorelacja:
„ NA POCZĄTKU JEST NAJŁATWIEJ, GDY SIE W PEŁNI SIŁ I WIARY”

„ BYKA CHWYTA SIĘ ZA ROGI, Z ŻYCIEM BIERZE SIĘ ZA BARY”

Na szlaku© lemuriza1972



POTEM JEST NIESTETY TRUDNIEJ

Momentami widoczność była kiepska© lemuriza1972
SIŁY MNIEJSZE, MARNA WIARA
JUŻ SIĘ NIE GNA TAK DO PRZODU, WCIĄŻ SIĘ JEDNAK CZŁOWIEK STARA

JAK TO DALEJ BĘDZIE NIE WIEM, JESTEM GDZIEŚ W POŁOWIE DROGI

JESZCZE CHCE MI SIĘ WĘDROWAĆ, LECZ JUŻ TROCHĘ BOLĄ NOGI




Baba na szczycie Babiej:)© lemuriza1972

Wierzchołki Tatr© lemuriza1972
- Czas 04:55
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie 1998kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 stycznia 2011
Adam!!!
Adam jest dla mnie wzorem, obiektem kultu niemalże, bo to osoba wyjątkowa.
Więc cieszę sie niezmiernie, ze dzisiaj wygrał.
Siedząc przed tv zazdrościłam tym, którzy są w Zakopanem. Kto był tam chociaż raz, wie o czym mówię.
Byłam na wielu imprezach sportowych, ale takiej atmosfery jaka jest w Zakopanem , nie ma nigdzie.
To co mówią komentatorzy, o pewnej magii Zakopanego to prawda. To jest niesamowite..
Tam to COŚ wyczuwa się na każdym kroku. Tam przez te kilka dni oddycha się, zyje sie inaczej.
Dzisiaj w tv prof Żołądź powiedział, ze Adam jest zawodnikiem fenomenalnym nie tylko jeśli chodzi o skoki, ze to fenomen na skalę całego sportowego świata.
I to jest prawda.
Jakie to szczescie dla mnie, ze akurat mogę to wszystko przeżywać, że urodziłam się w 1972 roku i mogę to widzieć na własne oczy.
a ja dalej odpoczywam i gromadzę siły. Jutro pewna .. próba.
Czuję się jakbym szykowała sie na maraton.. pakowanie, szykowanie jedzenia itp.
Oj będzie się działo:)
Więc cieszę sie niezmiernie, ze dzisiaj wygrał.
Siedząc przed tv zazdrościłam tym, którzy są w Zakopanem. Kto był tam chociaż raz, wie o czym mówię.
Byłam na wielu imprezach sportowych, ale takiej atmosfery jaka jest w Zakopanem , nie ma nigdzie.
To co mówią komentatorzy, o pewnej magii Zakopanego to prawda. To jest niesamowite..
Tam to COŚ wyczuwa się na każdym kroku. Tam przez te kilka dni oddycha się, zyje sie inaczej.
Dzisiaj w tv prof Żołądź powiedział, ze Adam jest zawodnikiem fenomenalnym nie tylko jeśli chodzi o skoki, ze to fenomen na skalę całego sportowego świata.
I to jest prawda.
Jakie to szczescie dla mnie, ze akurat mogę to wszystko przeżywać, że urodziłam się w 1972 roku i mogę to widzieć na własne oczy.
a ja dalej odpoczywam i gromadzę siły. Jutro pewna .. próba.
Czuję się jakbym szykowała sie na maraton.. pakowanie, szykowanie jedzenia itp.
Oj będzie się działo:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 20 stycznia 2011
Odpoczynek
Jak sobie obiecałam tak zrobiłam. Czyli dzisiaj odpoczynek.
To jest jedno z założeń na ten sezon - nauczyć sie odpoczywać.
Tego będę się starała pilnować, bo wiem, że to był mój błąd duzy zwłaszcza w poprzednim sezonie. Trening wtedy kiedy wcale ani nie miałam na to ochoty ani mój organizm nie był gotowy.
A dzisiaj zawiozłam Kateemka do Mirka, do serwisu.
No i porozmawialismy o kołach - cos tam zacznie się klarować w temacie:).
Czytam też "Biblię" ( Treningu rzecz jasna) po raz drugi w życiu.
Muszę sobie co nieco przypomnieć, przemyśleć.
Zaczełam od czytania o diecie, bo to było jedno z moich postanowień noworocznych - jeść zdrowiej.
a teraz przechodzę do treningu. Może czegoś się nauczę:)
To jest jedno z założeń na ten sezon - nauczyć sie odpoczywać.
Tego będę się starała pilnować, bo wiem, że to był mój błąd duzy zwłaszcza w poprzednim sezonie. Trening wtedy kiedy wcale ani nie miałam na to ochoty ani mój organizm nie był gotowy.
A dzisiaj zawiozłam Kateemka do Mirka, do serwisu.
No i porozmawialismy o kołach - cos tam zacznie się klarować w temacie:).
Czytam też "Biblię" ( Treningu rzecz jasna) po raz drugi w życiu.
Muszę sobie co nieco przypomnieć, przemyśleć.
Zaczełam od czytania o diecie, bo to było jedno z moich postanowień noworocznych - jeść zdrowiej.
a teraz przechodzę do treningu. Może czegoś się nauczę:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 stycznia 2011
Spinning (15) i siłownia
Spinnig i 10 minut wioseł na rozgrzewkę i 25 min orbitreka.
Zastanawiałam sie dzisiaj czy iść bo wrociłam zmęczona z pracy ( bardzo) i zastanawiałam sie czy to aby dobry pomysł...
Na trening miałam ochotę tyle , ze czy taki zmęczony organizm dobrze to przyjmie?
Teraz czuję się dobrze, wiec mam nadzieję, ze było ok.
Dzisiaj jechałam trochę mocniej i robilismy z Jackiem K przyspieszenia 30 -sekundowe na ogromnie wysokiej kadencji ( nigdy tak nie jeździłam). Generalnie starałam się jednak pilnować tętna.
Jutro i pojutrze odpoczynek przed sobotą, która będzie dla mnie prawdziwym testem wytrzymałosci i siły.
Zastanawiałam sie dzisiaj czy iść bo wrociłam zmęczona z pracy ( bardzo) i zastanawiałam sie czy to aby dobry pomysł...
Na trening miałam ochotę tyle , ze czy taki zmęczony organizm dobrze to przyjmie?
Teraz czuję się dobrze, wiec mam nadzieję, ze było ok.
Dzisiaj jechałam trochę mocniej i robilismy z Jackiem K przyspieszenia 30 -sekundowe na ogromnie wysokiej kadencji ( nigdy tak nie jeździłam). Generalnie starałam się jednak pilnować tętna.
Jutro i pojutrze odpoczynek przed sobotą, która będzie dla mnie prawdziwym testem wytrzymałosci i siły.
- Czas 02:20
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1003kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 stycznia 2011
O tętnie
Taki artykuł podesłał mi kolega, to postanowiłam się podzielić.
Dzisiaj zasadniczo odpoczynek, tylko trochę ćwiczeń rozciągających, plus brzuszki itp.
http://bieganie.pl/index.php?show=1&cat=15&id=411
P.S To był chyba najkrótszy mój wpis na blogu:)))
Dzisiaj zasadniczo odpoczynek, tylko trochę ćwiczeń rozciągających, plus brzuszki itp.
http://bieganie.pl/index.php?show=1&cat=15&id=411
P.S To był chyba najkrótszy mój wpis na blogu:)))
- Czas 00:35
- HRmax 120 ( 63%)
- HRavg 91 ( 48%)
- Kalorie 41kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 stycznia 2011
Indoor cycling czyli spinnig ( 14) + siłownia, no i o mięśniach:)
Po pierwsze to tak... czy ja już pisałam jak bardzo jestem szczęsliwa, że jestem zdrowa, nic mnie nie boli... mogę z radością wstawać rano do pracy?
Pisałam? Jeśli nie, to piszę:
JESTEM SZCZĘŚLIWA BO JESTEM ZDROWA!
Energia mnie rozpiera i pomimo, że w pracy różne problemy nie znikneły z dnia na dzień... to cieszy mnie każdy dzień. Bardzo cieszy.
Bo tyle jest rzeczy do zrobienia.. jak to śpiewa Gutek z IB...
" Jest tyle rzeczy do zrobienia..."
Dzisiaj postanowiłam zrealizować swój plan, a plan był taki , żeby spróbowąć oprócz spinning x 2, zrobić jeszcze trochę ćwiczeń na siłowni.
Czasu nie miałam wiele ( 35 min), ale udało się w tym czasie powiosłować przez 10 min, a 25 min spędzić na orbitreku.
Przy okazji obejrzałam trochę meczu piłkarzy ręcznych:), ale to byŁa akurat ta gorsza połowa.
Na spinningu obiecałam sobie: Iza dzisiaj pilnujemy tętna.
No i Iza pilnowała tętna.. no troche ją to kosztowało:), ale upilnowała.
Takie uczenie się dyscypliny przy okazji.
No i poszło, razem 2 h 21 min, jakoś wcale specjalnie nie jestem zmordowana, a to oznacza , ze z wytrzymałościa jest chyba nie najgorzej.
Pytanie takie dziwne Wam zadam:
czy lubicie przyglądać się pracy mięśni?
Bo ja uwielbiam...
to taki cud prawda?
Trochę narcystycznie przyglądam się swoim mięsniom, no ale moje mięśnie mam najbliżej:)
Pisałam? Jeśli nie, to piszę:
JESTEM SZCZĘŚLIWA BO JESTEM ZDROWA!
Energia mnie rozpiera i pomimo, że w pracy różne problemy nie znikneły z dnia na dzień... to cieszy mnie każdy dzień. Bardzo cieszy.
Bo tyle jest rzeczy do zrobienia.. jak to śpiewa Gutek z IB...
" Jest tyle rzeczy do zrobienia..."
Dzisiaj postanowiłam zrealizować swój plan, a plan był taki , żeby spróbowąć oprócz spinning x 2, zrobić jeszcze trochę ćwiczeń na siłowni.
Czasu nie miałam wiele ( 35 min), ale udało się w tym czasie powiosłować przez 10 min, a 25 min spędzić na orbitreku.
Przy okazji obejrzałam trochę meczu piłkarzy ręcznych:), ale to byŁa akurat ta gorsza połowa.
Na spinningu obiecałam sobie: Iza dzisiaj pilnujemy tętna.
No i Iza pilnowała tętna.. no troche ją to kosztowało:), ale upilnowała.
Takie uczenie się dyscypliny przy okazji.
No i poszło, razem 2 h 21 min, jakoś wcale specjalnie nie jestem zmordowana, a to oznacza , ze z wytrzymałościa jest chyba nie najgorzej.
Pytanie takie dziwne Wam zadam:
czy lubicie przyglądać się pracy mięśni?
Bo ja uwielbiam...
to taki cud prawda?
Trochę narcystycznie przyglądam się swoim mięsniom, no ale moje mięśnie mam najbliżej:)
- Czas 02:21
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie 987kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 stycznia 2011
Outdoor cycling:))))))))))
Nie, nie ja nie zjeżdzałam dzisiaj takim cudnym zjazdem. To Maja Włoszczowska.
Tak na dobry początek… takie przypomnienie sobie jak to się jeździ w górach. No niestety , trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Zjazd świetny. Dokładnie 3 sek przed tym jak Maja powiedziała: tutaj stchórzyłam, pomyślałam: tutaj bym zeszła z roweru:)
Brakuje mi takich kamyczków:). Okolica trochę mi przypomina Skamieniałe Miasto w Cięzkowicach
A dzisiaj jazda na zewnątrz. Co prawda słońce, które przed południem świeciło pięknie znikneło gdzieś za chmurami, ale temperatura była wyśmienita, chyba ok. 6 stopni. Można było dzisiaj pojeździć długo.
Pomimo tych sprzyjających warunków na trasie spotkałam tylko 3 kolarzy.
Założenia dzisiaj były takie:
1) zrobić trening dwugodzinny
2) pilnowować tętna.
To pierwsze wykonać było łatwo , bo nie było zimno, z tym drugim miałam trochę kłopotów, zwłaszcza w pierwszej częsci jazdy. Wtedy tętno często przekraczało i to sporo 150 przy naprawdę niewielkiej prędkości. Jechałam generalnie nie więcej niż 25 km/h, co wiadomo nie jest jakimś szaleńczym tempem.
Ale starałam się trzymać w ryzach i udało się:) i muszę powiedzieć, że po przyjeździe do domu byłam z siebie zadowolona.
Jechało się bardzo przyjemnie, tylko picie z bidonu zimne , aż mnie zęby bolały i od razu myśli niespokojne, że gardło może ucierpieć.
No i oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie skręciła w nieznane. Podkusiła mnie jedna ścieżka i zjechałam nad Dunajec, a tam błoto takie, ze rower zatrzymał się w pewnym momencie i przypomniał mi się maraton w Krynicy.
Ale warto było, bo ten szum Dunajca , nawet zimą miły jest dla ucha i duszy. Nie wiem czy wszystkie rzeki tak szumią, ale chyba nie. To chyba tylko te górskie.
Trasa: Tarnów- Ostrow- Rudka-Radlów-Niwka-Wierzchosławice- Łętowice-Dębina-Wojnicz- Isep- Mikołajowice- Sieciechowice-Bogumiłowice-Wierzchosławice- Ostrow-Tarnów.
Całkiem spora pętla jak na tę porę roku.
Tak na dobry początek… takie przypomnienie sobie jak to się jeździ w górach. No niestety , trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Zjazd świetny. Dokładnie 3 sek przed tym jak Maja powiedziała: tutaj stchórzyłam, pomyślałam: tutaj bym zeszła z roweru:)
Brakuje mi takich kamyczków:). Okolica trochę mi przypomina Skamieniałe Miasto w Cięzkowicach
A dzisiaj jazda na zewnątrz. Co prawda słońce, które przed południem świeciło pięknie znikneło gdzieś za chmurami, ale temperatura była wyśmienita, chyba ok. 6 stopni. Można było dzisiaj pojeździć długo.
Pomimo tych sprzyjających warunków na trasie spotkałam tylko 3 kolarzy.
Założenia dzisiaj były takie:
1) zrobić trening dwugodzinny
2) pilnowować tętna.
To pierwsze wykonać było łatwo , bo nie było zimno, z tym drugim miałam trochę kłopotów, zwłaszcza w pierwszej częsci jazdy. Wtedy tętno często przekraczało i to sporo 150 przy naprawdę niewielkiej prędkości. Jechałam generalnie nie więcej niż 25 km/h, co wiadomo nie jest jakimś szaleńczym tempem.
Ale starałam się trzymać w ryzach i udało się:) i muszę powiedzieć, że po przyjeździe do domu byłam z siebie zadowolona.
Jechało się bardzo przyjemnie, tylko picie z bidonu zimne , aż mnie zęby bolały i od razu myśli niespokojne, że gardło może ucierpieć.
No i oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie skręciła w nieznane. Podkusiła mnie jedna ścieżka i zjechałam nad Dunajec, a tam błoto takie, ze rower zatrzymał się w pewnym momencie i przypomniał mi się maraton w Krynicy.
Ale warto było, bo ten szum Dunajca , nawet zimą miły jest dla ucha i duszy. Nie wiem czy wszystkie rzeki tak szumią, ale chyba nie. To chyba tylko te górskie.
Trasa: Tarnów- Ostrow- Rudka-Radlów-Niwka-Wierzchosławice- Łętowice-Dębina-Wojnicz- Isep- Mikołajowice- Sieciechowice-Bogumiłowice-Wierzchosławice- Ostrow-Tarnów.
Całkiem spora pętla jak na tę porę roku.

Mieć dom na takiej górce:)© lemuriza1972

Dunajec w styczniu© lemuriza1972
- DST 47.00km
- Teren 1.00km
- Czas 02:00
- VAVG 23.50km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- HRmax 167 ( 88%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 874kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 stycznia 2011
Cwiczonka i o afirmacji trochę:)
Dzisiaj jest niedziela. Wychodzi nieśmiało słonce zza chmur, wiec wiadomo co zrobię: zjem śniadanie, wyciagnę mojego brudnego Magnusa z piwnicy i w drogę!
Tak się cieszę!!!!
wczoraj było pół godzinki ćwiczeń ( rozciąganie, pompki, brzuszki, ćwiczenia na rece z hantlami). Chciałabym wiecej czasu znależć na te ćwiczenia, bo zdaję sobie sprawę, ze muszę trochę wzmocnić pewne partie mięśni , zwłaszcza mięśnie grzbietu.
Mój nie do konca zdrowy kręgosłup musi mieć solidną obudowę, zebym potem dała rady maraton przejechać.
Przeczytałam książkę Katarzyny Miller " Być kobietą i nie zwariować".
Juz kiedyś o tym pisałam - kiedyś z wielką rezerwą podchodziłam do podręczników pt jak zyć...
Wydawało mi się to smieszne, niedorzeczne i w ogole przecież: "ja wszystko wiem, co mi tam ktoś inny będzie mówił , jak ja mam zyc"
To sie zmienilo odkąd przeczytałam pierwszą książkę Ewy Woydyłło, a juz kompletnie zmieniła moje myślenie ksiązka Beaty Pawlikowskiej.
Nie ma jednej gotowej recepty na zycie, na radzenie sobie z problemami, bo każdy jest inny, inaczej przeżywa, inaczej reaguje, inne emocje nim targają.
ale takie ksiązki pozwalają na naprawdę głębokie refleksje i spojrzenie z dystansu na swoje poczynania.
Dlatego polecam - od czasu do czasu- bo rzecz jasna co za duzo to niezdrowo.
Kiedyś ( kiedy byłam w głebokim kryzysie) znajoma namawiała mnie na psychoterapię. Ona sama z tego skorzystała.
Ja wtedy nie miałam ani pieniedzy na to, ani czasu za bardzo ( chociaż .. myślę sobie, ze z tym brakiem czasu to my przesadzamy, kiedy mówimy ze brakuje nam go , wtedy kiedy chodzi o nasze zdrowie czyli rzecz najważniejszą).
Wtedy moją terapią był sport (wczoraj rozmawiałysmy z Andżelika i ona też powiedziała: sport mnie uratował).
Namiastką terapii były książki właśnie.
W książce Miller znalazłam wiele ciekawych rzeczy, ale zainteresował mnie fragment o afirmacji.
(Z Wikipedii
Afirmacja – w psychologii zdania wpływające na poziom samoakceptacji.
Afirmować siebie to stymulować rozwój osobisty, poprzez akceptację siebie. Afirmacja polega zazwyczaj na powtarzaniu pozytywnych twierdzeń na temat własnej osoby, co ma prowadzić do identyfikacji z ich treścią. Afirmacja jako psychotechnika wykorzystuje mechanizm autosugestii i medytacji w celu wzmacniania poczucia akceptacji u osoby ją stosującej)
Miller pisze:
"Zasada afirmacji jest taka: kiedy znajdziesz jedną negatywną myśl zastąp ją na pięć pozytywnych.
Jest prawdą , że w zyciu zdarzają się rzeczy różne, ale nie chodzi o to. Nie chodzi o to żeby przesadzać z tym pozytywnym myśleniem, że wszystko jest cudne. Nie wszystko jest cudne!
Ja powtarzam: zło zawsze mija, dobro wraca.
ale mozna odwrotnie .
I to jest ogromna różnica. To jak z tą szklanką do połowy pełną.
Istotą pracy na sobą, jest to, zeby nasz wewnętrzny krajobraz przestał być czarny."
No właśnie: istotą jest to żeby nasz wewnętrzny krajobraz przestał byc czarny.
To naprawdę jest możliwe:)
To ja teraz jadę po mój zapas endorfin i potem to juz mogę nawet czytać tę procedurę na temat kontroli zarządczej haha ( bo niestety jeszcze takie zajęcie dzisiaj na mnie czeka, brakuje juz czasu w pracy..).
ale myślę ze po rowerowej przejażdzce i do tego czytania da sie pozytywnie podejść:)
Tak się cieszę!!!!
wczoraj było pół godzinki ćwiczeń ( rozciąganie, pompki, brzuszki, ćwiczenia na rece z hantlami). Chciałabym wiecej czasu znależć na te ćwiczenia, bo zdaję sobie sprawę, ze muszę trochę wzmocnić pewne partie mięśni , zwłaszcza mięśnie grzbietu.
Mój nie do konca zdrowy kręgosłup musi mieć solidną obudowę, zebym potem dała rady maraton przejechać.
Przeczytałam książkę Katarzyny Miller " Być kobietą i nie zwariować".
Juz kiedyś o tym pisałam - kiedyś z wielką rezerwą podchodziłam do podręczników pt jak zyć...
Wydawało mi się to smieszne, niedorzeczne i w ogole przecież: "ja wszystko wiem, co mi tam ktoś inny będzie mówił , jak ja mam zyc"
To sie zmienilo odkąd przeczytałam pierwszą książkę Ewy Woydyłło, a juz kompletnie zmieniła moje myślenie ksiązka Beaty Pawlikowskiej.
Nie ma jednej gotowej recepty na zycie, na radzenie sobie z problemami, bo każdy jest inny, inaczej przeżywa, inaczej reaguje, inne emocje nim targają.
ale takie ksiązki pozwalają na naprawdę głębokie refleksje i spojrzenie z dystansu na swoje poczynania.
Dlatego polecam - od czasu do czasu- bo rzecz jasna co za duzo to niezdrowo.
Kiedyś ( kiedy byłam w głebokim kryzysie) znajoma namawiała mnie na psychoterapię. Ona sama z tego skorzystała.
Ja wtedy nie miałam ani pieniedzy na to, ani czasu za bardzo ( chociaż .. myślę sobie, ze z tym brakiem czasu to my przesadzamy, kiedy mówimy ze brakuje nam go , wtedy kiedy chodzi o nasze zdrowie czyli rzecz najważniejszą).
Wtedy moją terapią był sport (wczoraj rozmawiałysmy z Andżelika i ona też powiedziała: sport mnie uratował).
Namiastką terapii były książki właśnie.
W książce Miller znalazłam wiele ciekawych rzeczy, ale zainteresował mnie fragment o afirmacji.
(Z Wikipedii
Afirmacja – w psychologii zdania wpływające na poziom samoakceptacji.
Afirmować siebie to stymulować rozwój osobisty, poprzez akceptację siebie. Afirmacja polega zazwyczaj na powtarzaniu pozytywnych twierdzeń na temat własnej osoby, co ma prowadzić do identyfikacji z ich treścią. Afirmacja jako psychotechnika wykorzystuje mechanizm autosugestii i medytacji w celu wzmacniania poczucia akceptacji u osoby ją stosującej)
Miller pisze:
"Zasada afirmacji jest taka: kiedy znajdziesz jedną negatywną myśl zastąp ją na pięć pozytywnych.
Jest prawdą , że w zyciu zdarzają się rzeczy różne, ale nie chodzi o to. Nie chodzi o to żeby przesadzać z tym pozytywnym myśleniem, że wszystko jest cudne. Nie wszystko jest cudne!
Ja powtarzam: zło zawsze mija, dobro wraca.
ale mozna odwrotnie .
I to jest ogromna różnica. To jak z tą szklanką do połowy pełną.
Istotą pracy na sobą, jest to, zeby nasz wewnętrzny krajobraz przestał być czarny."
No właśnie: istotą jest to żeby nasz wewnętrzny krajobraz przestał byc czarny.
To naprawdę jest możliwe:)
To ja teraz jadę po mój zapas endorfin i potem to juz mogę nawet czytać tę procedurę na temat kontroli zarządczej haha ( bo niestety jeszcze takie zajęcie dzisiaj na mnie czeka, brakuje juz czasu w pracy..).
ale myślę ze po rowerowej przejażdzce i do tego czytania da sie pozytywnie podejść:)
- Czas 00:30
- Aktywność Jazda na rowerze





