Sobota, 5 lutego 2011
Intercity winter expedition czyli Tatry 2011
Życie lubi sprawiać nam niespodzianki.
Jakoś tak chyba około jesieni powiedziałam do Mirka: Mirek ja w zasadzie nie byłam jeszcze w Tatrach.. wiesz tak pochodzić po górach.
- Nie ma sprawy – powiedział Mirek – możemy na wiosnę się umówić i jechać
( O Tatrach zimną to ja jeszcze nie śmiałam marzyć).
Jakieś 2 tygodnie temu mój kolega Sławek, podesłał mi zdjęcie kolezanki Iwony, z jakiegoś tatrzańskiego szczytu.
Westchnęłam tylko… bo to było przecież moje marzenie.
Czy mogłam się spodziewać, że marzenie spełni się tak szybko?
Budzik zadzwonił bezlitośnie o 4.10, ale ani przez chwile nie pomyślałam: nie chce mi się…
Czekała przecież przygoda, czekało… marzenie…
Nie mogłam zasnąć, wiec było pewnie ze 3 godziny snu i obawa czy wobec tego podołam trasie.
A potem jazda w kierunku Taterek w zupełnej ciemności i kiedy zaczęło się przejaśniać, a naszym oczom powoli ukazywały się majestatyczne Tatry…. to wiecie jak jest.. uśmiech sam pojawiał się na twarzy.
Versus na forum rowerowania pl nazwał naszą wspólna wyprawę „ustawką”. Podjęlismy rękawice i nasza skromna Tarnowska Ekipa w składzie: Krysia, Adam,ja postanowiła „zmierzyć się” z chłopakami z Krakowa czyli Versusem, Andym, MiśQ – iem i Mikim.
Przyjechali na plac boju, czyli tuż przed wejście na drogę do Morskiego Oka.
Na początku był spacerek.. asfalcik.. leciutko pod górkę… aż tu nagle niespodzianka, idziemy do góry szlakiem , stromo pod górę w kierunku 5 stawów.
Śnieg jak wiadomo nie ułatwia zadania, ale jest ciepło.
Stromo.. tętno szaleje, męczę się i pojawiają się charakterystyczne myśli : i po co mi to?
To jest jednak tylko chwila… bo przecież wiem, ze jak tylko zobaczę góry, będę szczęsliwa.
No to idziemy, idziemy, idziemy… mijają 2 godziny i znowu skręcamy stromo pod górę.
I tak 40 min, naprawdę uwierzcie ostro pod górę.. męcząco …
W pewnym momencie trawers robi się taki wąziutki, że zaczynam się bać. Jeden błąd i lecę jak nic w dół. Jedno obsunięcie nogi i nikt mi nie pomoże, po prostu się stoczę w doł... bardzo, bardzo w doł. Adrenalina buzuje.
Za to góry… to jest po prostu bajka… Naprawdę nie ma nic piękniejszego.
Majestat gór zwala mnie z nóg naprawdę, i chociaż się odrobinę boję, chociaż jestem zmęczona po prostu idę.
Kiedy dochodzimy do schroniska zaczyna wiać wiatr. Wieje naprawdę solidnie. Chłopaki z rowerowania odkrywają przed schroniskiem prawdziwe igloo, więc wczołgujemy się przez niewielkie wejście i w środku cała nasza ekipa spozywa napoje izotoniczne. Trochę inne napoje izotoniczne:), ale przemilczymy sprawę.
Potem chwila w Dolinie 5 stawów i idziemy dalej. Robi się trudno. Adam i Krysia dzielnie torują szlak ale i tak jest trudno, nogi się zapadają w głębokim sniegu, wiatr wieje tak, ze kilka razy powala mnie niemalże.
A ja? A ja cieszę się tego potwornego wiatru bo jest po prostu odrobinę a może więcej niz odrobinę ekstremalnie.
Idziemy. Wokoło przepiękne góry, gdzieniegdzie ślady lawin, czasem zza chmur wygląda słonce.
Niby idziemy do jakiejś Doliny, ale trochę tego nie rozumiem bo jest pod górę i to momentami bardzo ostro. I snieg głeboki…
Idziemy więc powoli, oddechy przyspieszone.
Idziemy i idziemy i robi się coraz bardziej ponuro, ciemno… chyba wchodzimy w chmury, góry robią się takie jakieś złowrogie… milczące.. trochę można nawet rzecz odpychające…ale cos pcha nas wciąż do góry, chcemy zajść jak najwyżej.
Na tyle na ile to będzie możliwe tego dnia. Wyżej byłoby już niemożliwe bez raków, czekanów i przede wszystkim doświadczenia.
Wieje, szaro, buro, pusto.
I dochodzimy do wysokości 2000 m npm. Mój absolutny rekord, wiec cieszę się ogromnie.
Mój Boże.. mam 39 lat i po raz pierwszy w życiu jestem tak wysoko na własnych nogach. Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie chciałam wcześniej?
Chłopaki z rowerowania zaczynają wariować trochę … ale przemilczę sprawę, żeby ich nie demaskować, bo góry to góry i lepiej z nimi nie zadzierać.
Z jednej strony z przyjemnością patrzę na ich zabawę ( lubię ludzie spontanicznych), z drugiej strony … mam obawy. Naczytałam się książek o górach i wiem co znaczy lawina, wiem co znaczy wypadek w górach i wiem, ze wobec takich gór jak Tatry trzeba mieć dużo pokory. To nie jest Jaworzyna czy Turbacz, na które wjeżdzamy na rowerach ... tu juz jest zupełnie inaczej. Tu jest inna pogoda, tu jest dużo skał, tu schodzą lawiny, tu wieje potęzny zwalający z nóg wiatr.
Nie schodzi się łatwo, snieg nadal głęboki, a wiatr wieje dalej z taką samą siłą.
Co z tego, kiedy przecież odkąd czytam książki o górach to marzę własnie o tym?
O górach wysokich, zimie, wietrze.. itd…
Krótka przerwa w schronisku i schodzimy bo jest już późno a chcemy zdążyć przez zmrokiem.
Bardzo mi ciezko. Moje niestabilne kolano nakazuje ostrożność, a tu ostro w dół i slisko. Ide powoli i ostrożnie.
Kiedy przyjeżdzam do domu okazuje się , ze okrutnie boli ale to teoretycznie zdrowe kolano, tak ze cięzko stanąc mi na nogę.
No więc idziemy w doł i w doł i tylko żal, ze to koniec… zostałabym w tych górach na dlużej.
Tam jest inny świat… zupelnie inny.
8 godzin zimowego wędrowania – mój absolutny rekord.
Emocje, wrażenie – bezcenne.
Wyprawę konczymy wspolną pizzą, a ja mam dodatkowo pyszne grzane piwo z przyprawami:)
Cieszę się, ze mielismy okazję poszwędać się w takim fajnym gronie.
Przy zielonym stoliku w pizerri padają ustalenia, że wynik ustawki jest remisowy.
Czy ja wiem Panowie? Czy ja wiem…:)
To schodzenie to mieliście ułatwione.
Cudowny, wspaniały dzień.
No i kilka zdjęć, potem będzie więcej
a teraz idę spać, bo jestem zmęczona jak po maratonie, a jutro znowu muszę wstać dość wcześnie..
Obowiązki, ale takie bardziej przyjemne. Bedzie fajny dzien z fajnymi dzieciakami:)








Jakoś tak chyba około jesieni powiedziałam do Mirka: Mirek ja w zasadzie nie byłam jeszcze w Tatrach.. wiesz tak pochodzić po górach.
- Nie ma sprawy – powiedział Mirek – możemy na wiosnę się umówić i jechać
( O Tatrach zimną to ja jeszcze nie śmiałam marzyć).
Jakieś 2 tygodnie temu mój kolega Sławek, podesłał mi zdjęcie kolezanki Iwony, z jakiegoś tatrzańskiego szczytu.
Westchnęłam tylko… bo to było przecież moje marzenie.
Czy mogłam się spodziewać, że marzenie spełni się tak szybko?
Budzik zadzwonił bezlitośnie o 4.10, ale ani przez chwile nie pomyślałam: nie chce mi się…
Czekała przecież przygoda, czekało… marzenie…
Nie mogłam zasnąć, wiec było pewnie ze 3 godziny snu i obawa czy wobec tego podołam trasie.
A potem jazda w kierunku Taterek w zupełnej ciemności i kiedy zaczęło się przejaśniać, a naszym oczom powoli ukazywały się majestatyczne Tatry…. to wiecie jak jest.. uśmiech sam pojawiał się na twarzy.
Versus na forum rowerowania pl nazwał naszą wspólna wyprawę „ustawką”. Podjęlismy rękawice i nasza skromna Tarnowska Ekipa w składzie: Krysia, Adam,ja postanowiła „zmierzyć się” z chłopakami z Krakowa czyli Versusem, Andym, MiśQ – iem i Mikim.
Przyjechali na plac boju, czyli tuż przed wejście na drogę do Morskiego Oka.
Na początku był spacerek.. asfalcik.. leciutko pod górkę… aż tu nagle niespodzianka, idziemy do góry szlakiem , stromo pod górę w kierunku 5 stawów.
Śnieg jak wiadomo nie ułatwia zadania, ale jest ciepło.
Stromo.. tętno szaleje, męczę się i pojawiają się charakterystyczne myśli : i po co mi to?
To jest jednak tylko chwila… bo przecież wiem, ze jak tylko zobaczę góry, będę szczęsliwa.
No to idziemy, idziemy, idziemy… mijają 2 godziny i znowu skręcamy stromo pod górę.
I tak 40 min, naprawdę uwierzcie ostro pod górę.. męcząco …
W pewnym momencie trawers robi się taki wąziutki, że zaczynam się bać. Jeden błąd i lecę jak nic w dół. Jedno obsunięcie nogi i nikt mi nie pomoże, po prostu się stoczę w doł... bardzo, bardzo w doł. Adrenalina buzuje.
Za to góry… to jest po prostu bajka… Naprawdę nie ma nic piękniejszego.
Majestat gór zwala mnie z nóg naprawdę, i chociaż się odrobinę boję, chociaż jestem zmęczona po prostu idę.
Kiedy dochodzimy do schroniska zaczyna wiać wiatr. Wieje naprawdę solidnie. Chłopaki z rowerowania odkrywają przed schroniskiem prawdziwe igloo, więc wczołgujemy się przez niewielkie wejście i w środku cała nasza ekipa spozywa napoje izotoniczne. Trochę inne napoje izotoniczne:), ale przemilczymy sprawę.
Potem chwila w Dolinie 5 stawów i idziemy dalej. Robi się trudno. Adam i Krysia dzielnie torują szlak ale i tak jest trudno, nogi się zapadają w głębokim sniegu, wiatr wieje tak, ze kilka razy powala mnie niemalże.
A ja? A ja cieszę się tego potwornego wiatru bo jest po prostu odrobinę a może więcej niz odrobinę ekstremalnie.
Idziemy. Wokoło przepiękne góry, gdzieniegdzie ślady lawin, czasem zza chmur wygląda słonce.
Niby idziemy do jakiejś Doliny, ale trochę tego nie rozumiem bo jest pod górę i to momentami bardzo ostro. I snieg głeboki…
Idziemy więc powoli, oddechy przyspieszone.
Idziemy i idziemy i robi się coraz bardziej ponuro, ciemno… chyba wchodzimy w chmury, góry robią się takie jakieś złowrogie… milczące.. trochę można nawet rzecz odpychające…ale cos pcha nas wciąż do góry, chcemy zajść jak najwyżej.
Na tyle na ile to będzie możliwe tego dnia. Wyżej byłoby już niemożliwe bez raków, czekanów i przede wszystkim doświadczenia.
Wieje, szaro, buro, pusto.
I dochodzimy do wysokości 2000 m npm. Mój absolutny rekord, wiec cieszę się ogromnie.
Mój Boże.. mam 39 lat i po raz pierwszy w życiu jestem tak wysoko na własnych nogach. Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie chciałam wcześniej?
Chłopaki z rowerowania zaczynają wariować trochę … ale przemilczę sprawę, żeby ich nie demaskować, bo góry to góry i lepiej z nimi nie zadzierać.
Z jednej strony z przyjemnością patrzę na ich zabawę ( lubię ludzie spontanicznych), z drugiej strony … mam obawy. Naczytałam się książek o górach i wiem co znaczy lawina, wiem co znaczy wypadek w górach i wiem, ze wobec takich gór jak Tatry trzeba mieć dużo pokory. To nie jest Jaworzyna czy Turbacz, na które wjeżdzamy na rowerach ... tu juz jest zupełnie inaczej. Tu jest inna pogoda, tu jest dużo skał, tu schodzą lawiny, tu wieje potęzny zwalający z nóg wiatr.
Nie schodzi się łatwo, snieg nadal głęboki, a wiatr wieje dalej z taką samą siłą.
Co z tego, kiedy przecież odkąd czytam książki o górach to marzę własnie o tym?
O górach wysokich, zimie, wietrze.. itd…
Krótka przerwa w schronisku i schodzimy bo jest już późno a chcemy zdążyć przez zmrokiem.
Bardzo mi ciezko. Moje niestabilne kolano nakazuje ostrożność, a tu ostro w dół i slisko. Ide powoli i ostrożnie.
Kiedy przyjeżdzam do domu okazuje się , ze okrutnie boli ale to teoretycznie zdrowe kolano, tak ze cięzko stanąc mi na nogę.
No więc idziemy w doł i w doł i tylko żal, ze to koniec… zostałabym w tych górach na dlużej.
Tam jest inny świat… zupelnie inny.
8 godzin zimowego wędrowania – mój absolutny rekord.
Emocje, wrażenie – bezcenne.
Wyprawę konczymy wspolną pizzą, a ja mam dodatkowo pyszne grzane piwo z przyprawami:)
Cieszę się, ze mielismy okazję poszwędać się w takim fajnym gronie.
Przy zielonym stoliku w pizerri padają ustalenia, że wynik ustawki jest remisowy.
Czy ja wiem Panowie? Czy ja wiem…:)
To schodzenie to mieliście ułatwione.
Cudowny, wspaniały dzień.
No i kilka zdjęć, potem będzie więcej
a teraz idę spać, bo jestem zmęczona jak po maratonie, a jutro znowu muszę wstać dość wcześnie..
Obowiązki, ale takie bardziej przyjemne. Bedzie fajny dzien z fajnymi dzieciakami:)

Krysia w drodze , za nią rowerowanie.pl:)© lemuriza1972

Gdzieś w Tatrach...© lemuriza1972

Andy z rowerowania a w oddali jego koledzy...© lemuriza1972

I znowu Andy robi zdjęcie© lemuriza1972

Niełatwy trawes do Doliny 5 stawów© lemuriza1972

Z Krysią po dość meczącej i dostarczającej adreanliny wspinaczce pod górę© lemuriza1972

Z Mikim z rowerowania rzecz jasna© lemuriza1972

Widoczek© lemuriza1972

Krysia w drodze , za nią rowerowanie.pl:)© lemuriza1972
- Czas 08:00
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 3000kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 lutego 2011
Spinning ( 20) , siłownia i sauna
Dzisiaj na spinningu kompletnie przestałam słuchać Pana i zaczęłam jechać po swojemu.
We wtorek pomyslałam, ze to już luty i czas wejść na wyższe obroty.
Dzisiaj znowu było trochę siły . Zrobiłam sobie 5 serii po 7 min na dużych obciażeniach, kadencja ok 50-60
Oj czułam nożki:)
Potem jeszcze trochę wioseł ( 2000 m) , szło nieźle, aczkolwiek do rekordu z poniedziałku ( 157 wat) daleko. Dzisiaj maks to było 137 i avg 114.
No ale to było po spinningu.
a potem sauna. Dzisiaj miałam całą dla siebie. przyjemnie.
Fajnie było, coraz bardziej to mi sie podoba.
Takie rozgrzewające , przyjemne ciepło.
Miałam uczucie jakbym siedziała nad Dunajcem latem, słoneczko przygrzewało.. tylko Dunajca nie było:)
Jak tylko będzie czas, przez mój ostatni miesiąc chodzenia do Q10 , będe "odwiedzać" saunę.
Jakos tak czuje sie po niej wyjątkowo zrelaksowana.
A jak wyszłam z Klubu to... aż krzyknełam z radości - tyle śniegu napadało i zrobiło sie slicznie.
a do tego jutro mam urlop i tak bardzo sie cieszę , że sie wyśpię:), bo jestem zmęczona pracą. Czeka mnie dość intensywny weekend, wiec ten jeden dzien odpoczynku jutro przyda się
Miły wieczór:)
We wtorek pomyslałam, ze to już luty i czas wejść na wyższe obroty.
Dzisiaj znowu było trochę siły . Zrobiłam sobie 5 serii po 7 min na dużych obciażeniach, kadencja ok 50-60
Oj czułam nożki:)
Potem jeszcze trochę wioseł ( 2000 m) , szło nieźle, aczkolwiek do rekordu z poniedziałku ( 157 wat) daleko. Dzisiaj maks to było 137 i avg 114.
No ale to było po spinningu.
a potem sauna. Dzisiaj miałam całą dla siebie. przyjemnie.
Fajnie było, coraz bardziej to mi sie podoba.
Takie rozgrzewające , przyjemne ciepło.
Miałam uczucie jakbym siedziała nad Dunajcem latem, słoneczko przygrzewało.. tylko Dunajca nie było:)
Jak tylko będzie czas, przez mój ostatni miesiąc chodzenia do Q10 , będe "odwiedzać" saunę.
Jakos tak czuje sie po niej wyjątkowo zrelaksowana.
A jak wyszłam z Klubu to... aż krzyknełam z radości - tyle śniegu napadało i zrobiło sie slicznie.
a do tego jutro mam urlop i tak bardzo sie cieszę , że sie wyśpię:), bo jestem zmęczona pracą. Czeka mnie dość intensywny weekend, wiec ten jeden dzien odpoczynku jutro przyda się
Miły wieczór:)
- Czas 02:15
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 2 lutego 2011
Sting, Kamil Stoch i regeneracja
bardziej znana piosenka Stinga, ale świetne wykonanie z Berlina.
Dzisiaj kompletna regeneracja:)
Mialam trochę poćwiczyć, ale jednak odpuszczę. Jestem okropnie zmęczona ( po pracy) i lepiej odpocząć przed jutrzejszym treningiem.
Jak widać staram się uczyć odpoczywać:)
A dzisiaj wiele radości dostarczył mi ( podjrzewam, że nie tylko ja tak bardzo krzyczałam z radości) Kamil Stoch. No no no… robi się bardzo ciekawie przed mistrzostwami świata.
Ponadto odwiedziłam aptekę i zaopatrzyłam sie w glukozaminę ( staram się łykać zawsze na wiosnę) Trzeba sobie zrobić kurację przed wiosną bo te moje kolanka.. to ech.. ruina.
Z kalendarza treningowego MR:
Trening dla kolarza to nie tylko jazda na rowerze. Do dyscyplin dodatkowych można zaliczyć m.in basen, zabiegi relaksacyjne w SPA, gry zespołowe oraz inne formy aktywności fizycznej. Ciekawym spędzaniem wolnego czasu mogą być wycieczki górskie lub choćby nordic walking. Warto stosować też lekkie ćwiczenia siłowe np z użyciem ciężaru własnego ciała ( pompki, brzuszki, przysiady) Dzięki treningowi ogólnorozwojowemu mamy też mozliwość wzmocnienia mięśni stabiluzujących ( brzucha i pleców)"
Czyli wygląda na to, ze wszystko idzie w dobrym kierunku, tym bardziej, że w sobotę kolejna górska wyprawa jak wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Ale z tymi grami zespołowymi to juz bym nie przesadzała.
Co prawda np siatkówka to mój ukochany sport nr 1, ale niestety urazowy podobnie jak koszykówka.
Prawda Damian, ze z tym lepiej nie przesadzać?
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 1 lutego 2011
Spinning ( 19) , o Stingu i saunie:)
zakochałam się w tej piosence, zakochałam się bez pamięci, od pierwszego usłyszenia.
Coś pięknego, zwłaszcza ten początek..
Cos pięknego…i słowa tez wyjątkowe.
W ogóle zakochałam się w tej płycie, wczoraj znowu nie poszłam wcześnie spać ( ja tu trzymać się tych 8 godzin spania:), nie ma szans. Połozyłam się, zgasiłam światło , włączyłam Stinga i miałam wrażenie, że jestem w innym świecie.
Dzisiaj spinning , na nic więcej nie wystarczyło mi czasu … to znaczy nie tak… w planie było cos nowego, więc nie wystarczyło czasu na nic innego niż spinning.
Na spinningu postanowiłam zrobić sobie jakieś urozmaicenie.
Wcale nie wiem czy to dobrze, ale podczas pierwszej godziny zrobiłam sobie trzym 5 minutowe sesje z dużym obciążeniem . Naprawde nie wiem czy już tak powinnam jeździć, ale.. nudzi mi się już ten tlen i tlen:)
Podczas drugiej godziny 3 przyspieszenia po 30 sek na wysokiej kadencji.
A po spinningu.. sauna po raz pierwszy w życiu. Ciekawe doświadczenie.
Jasiek Mela napisał w książce: uważam, ze trzeba próbować nowych rzeczy bo to jedyny sposób żeby się dowiedzieć co lubimy a czego nie.
No właśnie:)
Gorąco w tej saunie, ale w jakiś tam sposób fajnie. Wytrzymałysmy 15 min.
Jutro regeneracja czyli oglądanie skoków:)
Dowiedziałam się, ze całkiem niedaleko mnie chłopaki z Sokoła biegaja na nartach, gdzieś obok hali Unii. Muszę sie tam wybrać. Na piechotę zajdę z nartami, blisko mam:)
Ja juz o tym kiedyś myslałam... ale nie wiedziałam, ze ktoś jeszcze wpadł na ten pomysł.
- Czas 01:52
- HRmax 167 ( 88%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 731kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 31 stycznia 2011
Spinning ( 18) i o podnoszeniu morale
Powrót do aktywności fizycznej po 3 właściwie dniach przerwy ( wczorajsze ćwiczenia to tylko taki.. Aperitif):)
Przydało mi się trochę wysiłku po dzisiejszym czytaniu ustawy o zbiorowym transporcie publicznym ( a w kolejce czeka jeszcze nowa ustawa o kierujących:)). Pisze nasz Parlament przepisy w pospiechu. Jedna nowa ustawa za drugą. Trudno nadążyć. To gorsze niż ściganie rywalek na maratonie. Nie wiem jak to wszystko ogarnę.. ale jakoś dam sobie radę chyba:). Skoro na maratonie daje radę, to nie dam się.. Parlamentowi.
Dzisiaj też dostałam wreszcie przesyłkę z zamówionym Stingiem ( płyta i dvd z koncertu w Berlinie) oraz książką – eksperymentem.
Wyczytałam pochlebne recenzje i zaryzykowałam. Książka francuskiego rezysera, od wielu lat ulubiona książka Francuzów, o dziecinstwie autora spędzonym w Prowansji. Podobno w klimacie Mikołajka.
A płyty słucham ( na dvd czas będzie dopiero w weekend pewnie, doczekać się nie mogę bo koleżanka bardzo mi polecała).
Słucham i nucę sobie:
„ Be yourself no matter what they say”
Uczę sie tego, uczę wciąż i myślę, że jestem na dobrej drodze.
Swietny ten Sting naprawdę, fajny klimat tej płyty.
No i rzecz jasna Jaśka Melę dalej zgłębiam i zadziwia mnie ten chłopak coraz bardziej.
Do maratonu nowojorskiego przygotowywał się pół roku. Biegł 6, 5 godziny, uwierała go proteza ( nie przeznaczona do biegania), ale dał radę.
I coraz bardziej przekonuję się, ze moje maratony to jest nic…
No owszem to dla mnie wysiłek, to wyrzeczenia… bo żeby się do nich przygotować muszę się napracować, muszę tak organizować swój czas żeby był czas na trening i często to wszystko w biegu się odbywa, w pośpiechu. Żeby w nich startować trzeba pamietać o wielu rzeczach – typu dieta, osprzęt , organizacja wyjazdu itp.. Koszty są duże wiadomo. Czasu dla siebie mało, bo cały czas pochłania rower.
Pewnie.. ze to też coś, jak to kiedyś ktos napisał na forum GG, że zasługuje na podziw każdy, któremu chce się tak męczyć, bo mógłby leżec na kanapie w tym czasie i popijać piwo. No tak….mogłabym w tym czasie oglądać seriale czy czytać gazetki, z których dowiedziałabym się kto z kim się związał, rozwiódł , ożenił…albo plotkować z koleżanką.
Wybieram inne rozrywki, tylko ze dla mnie to po prostu wielka pasja. Nie moge tego traktować jak obowiązek, wielkie wyrzeczenie, bo to PASJA.
No i oprócz tego ze czasem pocierpię z bólu ( noga, kregosłup), ze czasem organizm jest doprowadzony do krancowego zmeczenia.., ze przewrócę sie i poobijam, to jednak nie muszę pokonywać takich barier jak te niepełnosprawne osoby. I mój wysiłek skromny jest wobec tego ich wysiłku.
A poza tym to często myślę, ze największymi bohaterami są ci za zamknietymi drzwiami swoich domów.. mozolnie dzien po dniu zmagający się ze swoimi chorobami, chorobami, swoich bliskich, brakiem pieniedzy, samotnym wychowywaniem dzieci…
To jest prawdziwe wyzwanie - żyć , kiedy wiatr w oczy, tak bardzo wieje…
Kim wobec tego jest nawet najwspanialszy sportowiec , nawet ten z tytułem mistrza świata?
Z drugiej strony ci sportowcy bardzo są nam potrzebni prawda?
Bo ich sukces, jest jakby trochę naszym, przynosi radosć, dumę i wiarę , ze skoro oni wiele mogą, to i my możemy.
Dzisiaj trochę krótszy trening, bo przyjechałysmy z Andżelika późno.
10 min ( 2000 m ) na rozgrzewkę wioseł. Jestem zadowolona! Wreszcie chyba załapałam o co w tym chodzi. Avg wyszło mi 110 wat, a doszłam nawet do 157 wat, co tydzien temu wydawało mi się niemożliwe.
Potem 10 min na orbitreku i dalej już spinning.
Na Spinningu 6 przyspieszen po 30 sekund i w przerwie już tradycyjnie – „jedna nóżka, druga nóżka”.
A teraz będzie o tym jak podnieśc swoje morale.
Mówię do Andżeliki:
- Wiesz, ze Furman w tym roku już ponad 1000 km przejechał?
Andżelika: no.. my też… na wiosłach:))))
no .. powiedzmy:), trochę się Andzęlice metry z km pomyliły, ale nieistotne, bo przez chwilę czułam się podbudowana:)
Przydało mi się trochę wysiłku po dzisiejszym czytaniu ustawy o zbiorowym transporcie publicznym ( a w kolejce czeka jeszcze nowa ustawa o kierujących:)). Pisze nasz Parlament przepisy w pospiechu. Jedna nowa ustawa za drugą. Trudno nadążyć. To gorsze niż ściganie rywalek na maratonie. Nie wiem jak to wszystko ogarnę.. ale jakoś dam sobie radę chyba:). Skoro na maratonie daje radę, to nie dam się.. Parlamentowi.
Dzisiaj też dostałam wreszcie przesyłkę z zamówionym Stingiem ( płyta i dvd z koncertu w Berlinie) oraz książką – eksperymentem.
Wyczytałam pochlebne recenzje i zaryzykowałam. Książka francuskiego rezysera, od wielu lat ulubiona książka Francuzów, o dziecinstwie autora spędzonym w Prowansji. Podobno w klimacie Mikołajka.
A płyty słucham ( na dvd czas będzie dopiero w weekend pewnie, doczekać się nie mogę bo koleżanka bardzo mi polecała).
Słucham i nucę sobie:
„ Be yourself no matter what they say”
Uczę sie tego, uczę wciąż i myślę, że jestem na dobrej drodze.
Swietny ten Sting naprawdę, fajny klimat tej płyty.
No i rzecz jasna Jaśka Melę dalej zgłębiam i zadziwia mnie ten chłopak coraz bardziej.
Do maratonu nowojorskiego przygotowywał się pół roku. Biegł 6, 5 godziny, uwierała go proteza ( nie przeznaczona do biegania), ale dał radę.
I coraz bardziej przekonuję się, ze moje maratony to jest nic…
No owszem to dla mnie wysiłek, to wyrzeczenia… bo żeby się do nich przygotować muszę się napracować, muszę tak organizować swój czas żeby był czas na trening i często to wszystko w biegu się odbywa, w pośpiechu. Żeby w nich startować trzeba pamietać o wielu rzeczach – typu dieta, osprzęt , organizacja wyjazdu itp.. Koszty są duże wiadomo. Czasu dla siebie mało, bo cały czas pochłania rower.
Pewnie.. ze to też coś, jak to kiedyś ktos napisał na forum GG, że zasługuje na podziw każdy, któremu chce się tak męczyć, bo mógłby leżec na kanapie w tym czasie i popijać piwo. No tak….mogłabym w tym czasie oglądać seriale czy czytać gazetki, z których dowiedziałabym się kto z kim się związał, rozwiódł , ożenił…albo plotkować z koleżanką.
Wybieram inne rozrywki, tylko ze dla mnie to po prostu wielka pasja. Nie moge tego traktować jak obowiązek, wielkie wyrzeczenie, bo to PASJA.
No i oprócz tego ze czasem pocierpię z bólu ( noga, kregosłup), ze czasem organizm jest doprowadzony do krancowego zmeczenia.., ze przewrócę sie i poobijam, to jednak nie muszę pokonywać takich barier jak te niepełnosprawne osoby. I mój wysiłek skromny jest wobec tego ich wysiłku.
A poza tym to często myślę, ze największymi bohaterami są ci za zamknietymi drzwiami swoich domów.. mozolnie dzien po dniu zmagający się ze swoimi chorobami, chorobami, swoich bliskich, brakiem pieniedzy, samotnym wychowywaniem dzieci…
To jest prawdziwe wyzwanie - żyć , kiedy wiatr w oczy, tak bardzo wieje…
Kim wobec tego jest nawet najwspanialszy sportowiec , nawet ten z tytułem mistrza świata?
Z drugiej strony ci sportowcy bardzo są nam potrzebni prawda?
Bo ich sukces, jest jakby trochę naszym, przynosi radosć, dumę i wiarę , ze skoro oni wiele mogą, to i my możemy.
Dzisiaj trochę krótszy trening, bo przyjechałysmy z Andżelika późno.
10 min ( 2000 m ) na rozgrzewkę wioseł. Jestem zadowolona! Wreszcie chyba załapałam o co w tym chodzi. Avg wyszło mi 110 wat, a doszłam nawet do 157 wat, co tydzien temu wydawało mi się niemożliwe.
Potem 10 min na orbitreku i dalej już spinning.
Na Spinningu 6 przyspieszen po 30 sekund i w przerwie już tradycyjnie – „jedna nóżka, druga nóżka”.
A teraz będzie o tym jak podnieśc swoje morale.
Mówię do Andżeliki:
- Wiesz, ze Furman w tym roku już ponad 1000 km przejechał?
Andżelika: no.. my też… na wiosłach:))))
no .. powiedzmy:), trochę się Andzęlice metry z km pomyliły, ale nieistotne, bo przez chwilę czułam się podbudowana:)
- Czas 02:04
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 887kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 stycznia 2011
Trochę ćwiczeń i trochę cytatów
Czasu niewiele, więc 20 minut ćwiczeń ( brzuszki, hantle, pompki itp) i 15 min u siostry na steperze ( w przerwie gotowania obiadu).
Wczoraj byłysmy w sklepie kosmetycznym i wdałysmy się w rozmowę z właścicielem- sklepu -gawędziarzem.
otworzyli w Mielcu dwa Rossmany i pan własciciel, chyba niezadowolony.
Mówię mu: ja tam chodzę po jedzenie dla kota, bo jest dużo tansze...
On: to nie lepiej tu iść do.. ( i padła nazwa sklepu).
Ja: ale ja nie jestem z Mielca, bede tu całą torbę jedzenia kupować i wozić do Tarnowa.
On: a jaki to problem do samochodu wrzucić?
Ja: ale ja nie mam samochodu.
On: to co ma? ( zdziwienie ogromne)
Ja: rower
On: hahaha.. i moze to Tarnowa tym rowerem?
Ja: NO:)))
( rzecz jasna w zimie to nie jeżdzę, ale wiosną, latem to mi sie zdarza często).
I rozmowa studentów w autobusie ( o filmach)
- Oglądałeś "Braci"?
- no super, film
( wtrąca się dziewczyna)
- ja tam nie lubię takich filmów. smutny jakiś taki. Nie lubię smutnych filmów.
Chłopak: to se "Kiepskich" obejrzyj.
I dialog zasłyszany w jakims filmie dzisiaj:
- Czemu pan tak biega?
- a Pani czemu oddycha?
- a jaki pan ma cel?
- wygrać maraton wojewódzki
- a potem?
- potem to może krajowy
- a potem?
- potem jechać do Los Angeles może..
- co dalej?
- zawsze się jakaś meta znajdzie:))))
a w ogóle to ja myślę, że nie przegrywa ten co pada na deski, tylko ten co się z nich nie podnosi.
Czytam książkę Jaśka Meli. Imponujące jest jak przygotowywał się do zdobycia bieguna. Nie do uwierzenia.
To jest prawdziwy przykład jak dążyć do tej.. mety.
Bo tak naprawdę najważniejsza jest.. Droga:)
P.S Jak znowu kiedys usłyszę pytanie: po co jeździsz na maratony? to chyba będę mieć gotową odpowiedź:)
Wczoraj byłysmy w sklepie kosmetycznym i wdałysmy się w rozmowę z właścicielem- sklepu -gawędziarzem.
otworzyli w Mielcu dwa Rossmany i pan własciciel, chyba niezadowolony.
Mówię mu: ja tam chodzę po jedzenie dla kota, bo jest dużo tansze...
On: to nie lepiej tu iść do.. ( i padła nazwa sklepu).
Ja: ale ja nie jestem z Mielca, bede tu całą torbę jedzenia kupować i wozić do Tarnowa.
On: a jaki to problem do samochodu wrzucić?
Ja: ale ja nie mam samochodu.
On: to co ma? ( zdziwienie ogromne)
Ja: rower
On: hahaha.. i moze to Tarnowa tym rowerem?
Ja: NO:)))
( rzecz jasna w zimie to nie jeżdzę, ale wiosną, latem to mi sie zdarza często).
I rozmowa studentów w autobusie ( o filmach)
- Oglądałeś "Braci"?
- no super, film
( wtrąca się dziewczyna)
- ja tam nie lubię takich filmów. smutny jakiś taki. Nie lubię smutnych filmów.
Chłopak: to se "Kiepskich" obejrzyj.
I dialog zasłyszany w jakims filmie dzisiaj:
- Czemu pan tak biega?
- a Pani czemu oddycha?
- a jaki pan ma cel?
- wygrać maraton wojewódzki
- a potem?
- potem to może krajowy
- a potem?
- potem jechać do Los Angeles może..
- co dalej?
- zawsze się jakaś meta znajdzie:))))
a w ogóle to ja myślę, że nie przegrywa ten co pada na deski, tylko ten co się z nich nie podnosi.
Czytam książkę Jaśka Meli. Imponujące jest jak przygotowywał się do zdobycia bieguna. Nie do uwierzenia.
To jest prawdziwy przykład jak dążyć do tej.. mety.
Bo tak naprawdę najważniejsza jest.. Droga:)
P.S Jak znowu kiedys usłyszę pytanie: po co jeździsz na maratony? to chyba będę mieć gotową odpowiedź:)
- Czas 00:35
- HRmax 115 ( 61%)
- HRavg 99 ( 52%)
- Kalorie 60kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 28 stycznia 2011
Jasiek Mela w Tarnowie
„Umiem sznurować buty, prowadzić samochód, robić na drutach, szyć na maszynie, zmywać naczynia, malować. Jeżdżę na rowerze, pływam, chodzę po górach. Raczej trudno byłoby mi strzelać z łuku, ale nie jest mi to potrzebne. Gdybym musiał, pewnie bym się nauczył.
Nie mam lewej nogi , a z prawej ręki, została połowa przedramienia. To skutek wypadku – porażenia prądem.
Po wypadku spędziłem ponad trzy miesiące w szpitalu. Gdy wróciłem do domu, miałem poczucie, że życie mnie omija. Oczywiście nikt mi nie mówił „ Jesteś kaleką, spadaj”.
Ale też nikt nie zapraszał. Minęło dużo czasu, zanim nauczyłem się przenieść z kuchni kubek z herbatą czy samodzielnie zejść po schodach. Ale jeszcze więcej, zanim potrafiłem pomyśleć o sobie „ jestem spoko”. Zanim na wrażenie, że czegoś nie da się zrobić, zacząłem reagować buntem: „ A właśnie , że się da, udowodnię to”.
Byli ze mną wówczas rodzice, który przez cały czas pokazywali mi, że trzeba żyć – co ważniejsze – można zyć pełnią życia nawet bez ręki i nogi. Mama zorganizowała moje spotkanie z Markiem Kamińskim, a on wpadł na pomysł wspólnej wyprawy na biegun północny. Być może gdyby nie te wyprawy – potem też zdobylismy biegun południowy, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Chociaż jednak jest tak, że nawet jak się spotka Marka Kamińskiego albo samego Boga, to on daje tylko szansę. Przez lodową pustynię trzeba przejść samemu. A lodową pustynią może być wszystko – dla osoby niepełnosprawnej przejście z pokoju do łazienki, dla zdrowej decyzja o zmianie pracy. Dzisiaj ja chce pokazywać innym, że warto tę pustynię pokonać, podejmować wyzwania, nie przegapić swojej szansy. Dlatego też załozyłem Fundację Poza horyzonty, która na co dzień zbiera pieniądze na protezy, a od święta organizuje dalsze i bliższe wyprawy. Dlatego też piszę tę książkę. Żeby dodać otuchy innym i zachęcić do działania.
A z tym sznurowaniem butów to trochę się przechwalam. Umiem, owszem, ale zajmuje mi to mnóstwo czasu. Przeważnie muszę prosić o pomoc. Czego zresztą też musiałem się nauczyć.”
To wstęp do ksiązki Jaśka Meli, od której z trudem się oderwałam, żeby „popełnić” ten wpis, bo popełnić go muszę. I to teraz , zaraz na gorąco.
Spotkanie z Jaśkiem rozpoczeło się od wystawy zdjęć z jego wypraw. Chyba nie muszę mówić jakie wrażenia robią na mnie takie zdjęcia.. zwłaszcza te ze zdobywania Elbrusa.
Potem był krótki film o zdobywaniu biegunów, a potem pojawił się ON. Jasiek. Uśmiechnięty chłopak, na pozór nie różniący się niczym od chłopaków w jego wieku. A jednak różniący się tak bardzo.
Usmiechem, twarzą z której emanuje radość zycia, energią.
Moja koleżanka powiedziała: gdyby nie ten wypadek to Jasiek może piłby własnie piwo z kolegami…
Może.. chociaż wątpię. Przy tak mądrych rodzicach… chyba nie miałby szans na takie marnowanie życia.
Bo musieli być bardzo mądrymi rodzicami skoro nastolatka bez ręki i nogi wypuścili z domu.. na biegun. Jeden, Drugi.
No ilu rodziców stać byłoby na coś takiego?
Słuchałam, słuchałam Jaśka i usmiechałam się sama do siebie.
Bo czasem jakbym swoich mysli słuchała…
Chciałam powiedzieć na głos, wielokrotnie: Tak Jaśku, własnie tak.. masz rację. Tak trzeba żyć. Tak trzeba o zyciu myśleć.
Ile siły w tym chłopaku, ile radości, ile planów i marzeń.
Zacytował Stachurę.
„ Od stania w miejscu niejeden już zginął”
No właśnie. Trzeba być w drodze. Ciagle w drodze.
Powiedział, że męczy go odpoczywanie.
No właśnie. Mam ten sam problem:)
Powiedział, ze lubi swoje zycie.
Pomyslałam: Jaśku, kilka miesięcy temu doszłam do tego samego wniosku….
Po długim, bardzo długim okresie kiedy miałam wrażenie, ze slizgam się po powierzchni zycia ( Ty nazwałeś to inaczej, czułeś, ze zycie cie omija), polubiłam swoje życie.
Bardzo polubiłam.
Ja wiem, może ktoś kto mnie zna, zna moją historię, historię mojej rodziny, rózne takie zagrożenia, które nade mną wiszą, pomysli, ze to nieprawda, co piszę.
Bo jak można byłoby lubić takie życie. Ale ja je lubię , naprawdę i naprawdę czekam na każdy dzień z radością.
Jasiek mówił o marzeniach. Że trzeba je spełniać, że trzeba je mieć…
Opowiadał o swoich przyjaciołach.. niewidomym Łukaszu, z którym zdobywał Elbrus.
Mówił o tym jak ważni są ludzie, których spotykamy na swojej drodze. To prawda.
I ja często tak myślę – mam szczęście do ludzi. Naprawdę duże szczęście.
Gdybym chciała o kilku osobach napisać , musiałabym im tu poświęcić sporo , sporo miejsca. Może kiedyś, chociaż nie mam pewności czy chciałby takiej "sławy", bo przeciez nie dla sławy są takimi osobami jakimi są.
Mówił o wielu, bardzo wielu ważnych rzeczach.
Półtorej godziny, a tyle mądrości.
I wszystko to z ujmującym uśmiechem, lekkością, pokorą.
I wiecie co w tym wszystkim jest budujące najbardziej? Cała sala zapełniona była ludżmi, a wśród nich wiele młodzieży, a nawet dzieci, przyprowadzonych przez rodziców zapewne.
Jak to dobrze, że są jeszcze dzieci, dla których bohaterami nie są wyłącznie fikcyjne postacie typu Spiderman i jak to dobrze, że mają takich rodziców, którzy przyprowadzają je na takie właśnie spotkania.
I wiecie jakie jest jedno z moich marzeń? Mieć tyle siły i tyle optymizmu co tacy ludzie jak Jasiek. Pracuję nad tym. Bezustannie.
A przecież marzenia trzeba zamieniać w cele prawda?
A na koniec oddam jeszcze głos Jaśkowi, bo warto:
"Życie jest cudem. Zawsze. Nawet, gdy jest cholernie trudne. Ja straciłem bardzo wiele. Oglądałem pożar rodzinnego domu, młodszy brat utonął na moich oczach, a ja sam w wypadku straciłem rękę i nogę. Niby wiele straciłem, ale zyskałem dużo więcej i uważam się za szczęściarza. Staram się doceniać to, co mam, a mam piękne życie. Tak chcę je widzieć i tego życzę każdemu z Was.
Każdy sam decyduje o kolorach swojego życia, każdy ma paletę farb. Polecam kolor niebieski.
Ta książka to zbiór kolorów, które widziałem w życiu. Czasem wydawało mi się, że to same szarości. A teraz? Sami zobaczcie."

Nie mam lewej nogi , a z prawej ręki, została połowa przedramienia. To skutek wypadku – porażenia prądem.
Po wypadku spędziłem ponad trzy miesiące w szpitalu. Gdy wróciłem do domu, miałem poczucie, że życie mnie omija. Oczywiście nikt mi nie mówił „ Jesteś kaleką, spadaj”.
Ale też nikt nie zapraszał. Minęło dużo czasu, zanim nauczyłem się przenieść z kuchni kubek z herbatą czy samodzielnie zejść po schodach. Ale jeszcze więcej, zanim potrafiłem pomyśleć o sobie „ jestem spoko”. Zanim na wrażenie, że czegoś nie da się zrobić, zacząłem reagować buntem: „ A właśnie , że się da, udowodnię to”.
Byli ze mną wówczas rodzice, który przez cały czas pokazywali mi, że trzeba żyć – co ważniejsze – można zyć pełnią życia nawet bez ręki i nogi. Mama zorganizowała moje spotkanie z Markiem Kamińskim, a on wpadł na pomysł wspólnej wyprawy na biegun północny. Być może gdyby nie te wyprawy – potem też zdobylismy biegun południowy, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Chociaż jednak jest tak, że nawet jak się spotka Marka Kamińskiego albo samego Boga, to on daje tylko szansę. Przez lodową pustynię trzeba przejść samemu. A lodową pustynią może być wszystko – dla osoby niepełnosprawnej przejście z pokoju do łazienki, dla zdrowej decyzja o zmianie pracy. Dzisiaj ja chce pokazywać innym, że warto tę pustynię pokonać, podejmować wyzwania, nie przegapić swojej szansy. Dlatego też załozyłem Fundację Poza horyzonty, która na co dzień zbiera pieniądze na protezy, a od święta organizuje dalsze i bliższe wyprawy. Dlatego też piszę tę książkę. Żeby dodać otuchy innym i zachęcić do działania.
A z tym sznurowaniem butów to trochę się przechwalam. Umiem, owszem, ale zajmuje mi to mnóstwo czasu. Przeważnie muszę prosić o pomoc. Czego zresztą też musiałem się nauczyć.”
To wstęp do ksiązki Jaśka Meli, od której z trudem się oderwałam, żeby „popełnić” ten wpis, bo popełnić go muszę. I to teraz , zaraz na gorąco.
Spotkanie z Jaśkiem rozpoczeło się od wystawy zdjęć z jego wypraw. Chyba nie muszę mówić jakie wrażenia robią na mnie takie zdjęcia.. zwłaszcza te ze zdobywania Elbrusa.
Potem był krótki film o zdobywaniu biegunów, a potem pojawił się ON. Jasiek. Uśmiechnięty chłopak, na pozór nie różniący się niczym od chłopaków w jego wieku. A jednak różniący się tak bardzo.
Usmiechem, twarzą z której emanuje radość zycia, energią.
Moja koleżanka powiedziała: gdyby nie ten wypadek to Jasiek może piłby własnie piwo z kolegami…
Może.. chociaż wątpię. Przy tak mądrych rodzicach… chyba nie miałby szans na takie marnowanie życia.
Bo musieli być bardzo mądrymi rodzicami skoro nastolatka bez ręki i nogi wypuścili z domu.. na biegun. Jeden, Drugi.
No ilu rodziców stać byłoby na coś takiego?
Słuchałam, słuchałam Jaśka i usmiechałam się sama do siebie.
Bo czasem jakbym swoich mysli słuchała…
Chciałam powiedzieć na głos, wielokrotnie: Tak Jaśku, własnie tak.. masz rację. Tak trzeba żyć. Tak trzeba o zyciu myśleć.
Ile siły w tym chłopaku, ile radości, ile planów i marzeń.
Zacytował Stachurę.
„ Od stania w miejscu niejeden już zginął”
No właśnie. Trzeba być w drodze. Ciagle w drodze.
Powiedział, że męczy go odpoczywanie.
No właśnie. Mam ten sam problem:)
Powiedział, ze lubi swoje zycie.
Pomyslałam: Jaśku, kilka miesięcy temu doszłam do tego samego wniosku….
Po długim, bardzo długim okresie kiedy miałam wrażenie, ze slizgam się po powierzchni zycia ( Ty nazwałeś to inaczej, czułeś, ze zycie cie omija), polubiłam swoje życie.
Bardzo polubiłam.
Ja wiem, może ktoś kto mnie zna, zna moją historię, historię mojej rodziny, rózne takie zagrożenia, które nade mną wiszą, pomysli, ze to nieprawda, co piszę.
Bo jak można byłoby lubić takie życie. Ale ja je lubię , naprawdę i naprawdę czekam na każdy dzień z radością.
Jasiek mówił o marzeniach. Że trzeba je spełniać, że trzeba je mieć…
Opowiadał o swoich przyjaciołach.. niewidomym Łukaszu, z którym zdobywał Elbrus.
Mówił o tym jak ważni są ludzie, których spotykamy na swojej drodze. To prawda.
I ja często tak myślę – mam szczęście do ludzi. Naprawdę duże szczęście.
Gdybym chciała o kilku osobach napisać , musiałabym im tu poświęcić sporo , sporo miejsca. Może kiedyś, chociaż nie mam pewności czy chciałby takiej "sławy", bo przeciez nie dla sławy są takimi osobami jakimi są.
Mówił o wielu, bardzo wielu ważnych rzeczach.
Półtorej godziny, a tyle mądrości.
I wszystko to z ujmującym uśmiechem, lekkością, pokorą.
I wiecie co w tym wszystkim jest budujące najbardziej? Cała sala zapełniona była ludżmi, a wśród nich wiele młodzieży, a nawet dzieci, przyprowadzonych przez rodziców zapewne.
Jak to dobrze, że są jeszcze dzieci, dla których bohaterami nie są wyłącznie fikcyjne postacie typu Spiderman i jak to dobrze, że mają takich rodziców, którzy przyprowadzają je na takie właśnie spotkania.
I wiecie jakie jest jedno z moich marzeń? Mieć tyle siły i tyle optymizmu co tacy ludzie jak Jasiek. Pracuję nad tym. Bezustannie.
A przecież marzenia trzeba zamieniać w cele prawda?
A na koniec oddam jeszcze głos Jaśkowi, bo warto:
"Życie jest cudem. Zawsze. Nawet, gdy jest cholernie trudne. Ja straciłem bardzo wiele. Oglądałem pożar rodzinnego domu, młodszy brat utonął na moich oczach, a ja sam w wypadku straciłem rękę i nogę. Niby wiele straciłem, ale zyskałem dużo więcej i uważam się za szczęściarza. Staram się doceniać to, co mam, a mam piękne życie. Tak chcę je widzieć i tego życzę każdemu z Was.
Każdy sam decyduje o kolorach swojego życia, każdy ma paletę farb. Polecam kolor niebieski.
Ta książka to zbiór kolorów, które widziałem w życiu. Czasem wydawało mi się, że to same szarości. A teraz? Sami zobaczcie."

Jasiek Mela© lemuriza1972

Moj egzemplarz z autografem:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 stycznia 2011
Siłownia czyli wiosła i orbitrek
nie było miejsc na spinning ( jak sie potem okazało, ktoś nie przyszedł i były), wiec pojechałam do Q10 po 19 z zamiarem poćwiczenia trochę na siłowni.
Może i dobrze.. czasem trzeba odpocząć od pedałowania, a poza tym przynajmniej trochę dłuzej byłam w domu i posprzątałam.
Czytam "Biblię" ( głownie w autobusie, jadąć do Q10, a że jadę pół godziny, wiec mam duzo czasu na czytanie) i próbuję jak najwięcej z tego czytania wyciągnąć dla siebie, ale wiem, ze tak łatwo nie będzie.
Friel tak szczegółowo pisze o planowaniu treningu, a przecież to chyba tak się nie da ... zaplanować może i tak, ale zrealizować?
a to bardzo leje np przez tydzien, a to trzeba w pracy zostać, a to pojedzie się na trening z kims komu nie bedzie sie chciało np 3 razy wjeżdzać tego samego podjazdu.
różnie może być.
Być moze za bardzo do tego ostrożnie podchodzę, ale poprzednie dwa sezony też szczegółowo sobie planowałam np przynajmniej raz w tygodniu jeden techniczny trening na Marcince.
W ub roku nie zrobiłam ani jednego.
Może za mało we mnie determinacji?
Muszę to przemyśleć.
W każdym bądz razie z moich postanowień na nowy rok udaje mi sie na razie wypełniać co najmniej dwa.
Tzn staram sie zdecydowanie lepiej odżywiać ( wiecej warzyw, owoców, soczek z buraczków itd).
No i udało mi sie też juz pozbyć trochę tego tłuszczu co to sie niepotrzebnie pojawił ( cóż.. jadłam słodycze.. dosyc dużo, takie niepotrzebne puste kalorie).
Dzisiaj pół godziny wiosłe ( wyszło jakieś 6000 m) i godzina na orbitreku.
Niestety tętno wyszło mi ciut za wysokie, wszystko przez te wiosła:), bo na orbitreku było ok.
Starałam sie wiosłować wg wskazówek Krzyśka, ale jakos za mało mocy generowałam niestety.
Krzysiek przykazał mi wiosłować " na 130 wat", ale rzadko mi sie to udawało.
Srednia ok 105 wat.
wiem, ze stać mnie na więcej.
w szatni pani, która sprzątała powiedziała: pani też dzisiaj długo trenowała..
powiedziałam: nie, tylko 1,5 godz.
Pani w recepcji powiedziała: Pani Izabela dzisiaj krótko była...
Haha.. pomyslałam: jak różny moze byc punkt widzenia.
Mnie dzisiaj wystarczyło.
Teraz przymusowa 3 dniowa regeneracja.
Na jutro mam inne plany - czasem trzeba w życiu zrobić coś innego, a w sobotę do Mielca:)
Spodobał mi sie ten cytat z Friela:
" KOLARSTWO GÓRSKIE NIE JEST ŁATWYM SPORTEM. ŁATWA MOŻE BYĆ NIEDZIELNA PRZEJAŻDZKA. TO NIGDY SIE NIE ZMIENI. ZA TO ZMIENIAJĄ SIĘ WYŚCIGI - SĄ CORAZ TRUDNIEJSZE".
Lubię niedzielne przejażdżki i lubię coraz trudniejsze wyścigi.
Może i dobrze.. czasem trzeba odpocząć od pedałowania, a poza tym przynajmniej trochę dłuzej byłam w domu i posprzątałam.
Czytam "Biblię" ( głownie w autobusie, jadąć do Q10, a że jadę pół godziny, wiec mam duzo czasu na czytanie) i próbuję jak najwięcej z tego czytania wyciągnąć dla siebie, ale wiem, ze tak łatwo nie będzie.
Friel tak szczegółowo pisze o planowaniu treningu, a przecież to chyba tak się nie da ... zaplanować może i tak, ale zrealizować?
a to bardzo leje np przez tydzien, a to trzeba w pracy zostać, a to pojedzie się na trening z kims komu nie bedzie sie chciało np 3 razy wjeżdzać tego samego podjazdu.
różnie może być.
Być moze za bardzo do tego ostrożnie podchodzę, ale poprzednie dwa sezony też szczegółowo sobie planowałam np przynajmniej raz w tygodniu jeden techniczny trening na Marcince.
W ub roku nie zrobiłam ani jednego.
Może za mało we mnie determinacji?
Muszę to przemyśleć.
W każdym bądz razie z moich postanowień na nowy rok udaje mi sie na razie wypełniać co najmniej dwa.
Tzn staram sie zdecydowanie lepiej odżywiać ( wiecej warzyw, owoców, soczek z buraczków itd).
No i udało mi sie też juz pozbyć trochę tego tłuszczu co to sie niepotrzebnie pojawił ( cóż.. jadłam słodycze.. dosyc dużo, takie niepotrzebne puste kalorie).
Dzisiaj pół godziny wiosłe ( wyszło jakieś 6000 m) i godzina na orbitreku.
Niestety tętno wyszło mi ciut za wysokie, wszystko przez te wiosła:), bo na orbitreku było ok.
Starałam sie wiosłować wg wskazówek Krzyśka, ale jakos za mało mocy generowałam niestety.
Krzysiek przykazał mi wiosłować " na 130 wat", ale rzadko mi sie to udawało.
Srednia ok 105 wat.
wiem, ze stać mnie na więcej.
w szatni pani, która sprzątała powiedziała: pani też dzisiaj długo trenowała..
powiedziałam: nie, tylko 1,5 godz.
Pani w recepcji powiedziała: Pani Izabela dzisiaj krótko była...
Haha.. pomyslałam: jak różny moze byc punkt widzenia.
Mnie dzisiaj wystarczyło.
Teraz przymusowa 3 dniowa regeneracja.
Na jutro mam inne plany - czasem trzeba w życiu zrobić coś innego, a w sobotę do Mielca:)
Spodobał mi sie ten cytat z Friela:
" KOLARSTWO GÓRSKIE NIE JEST ŁATWYM SPORTEM. ŁATWA MOŻE BYĆ NIEDZIELNA PRZEJAŻDZKA. TO NIGDY SIE NIE ZMIENI. ZA TO ZMIENIAJĄ SIĘ WYŚCIGI - SĄ CORAZ TRUDNIEJSZE".
Lubię niedzielne przejażdżki i lubię coraz trudniejsze wyścigi.
- Czas 01:30
- HRmax 166 ( 88%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 683kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 stycznia 2011
Spinning ( 17), siłownia... i śnieg
I znowu cały wieczór w Q10. Jak tak dalej pójdzie , to tam zamieszkam.
Najpierw 35 min na siłowni ( 10 min wiosła i 25 oribitrek), potem spinning.
Kiedy wiosłowałam podszedł do mnie Krzysiek Ł. i powiedział, że wiosłuje źle.
Że na za duzym obciążeniu i w ogóle.. żle. Że bez sensu i takie wiosłowanie nic mi nie da.
I wytłumaczył mi co źle robię.
Starałam się robić wg jego wskazówek, ale nie do konca mi to wychodziło.
Muszę próbować dalej, bo wiem, ze on wie co mówi i zna się na treningu.
Pomyslałam sobie: ile rzeczy jeszcze robię źle?
Pewnie całe mnóstwo. Mam tego świadomość, ale.. nie łatwo jest być sobie trenerem, dietetykiem , czasem mechanikiem i jednocześnie pracować, robić zakupy, sprzątać, prać, gotować.
No nie jest łatwo , co tu dużo mówić, ale.. sie nie poddam i będę się starać bardziej.
Na spinningu starałam sie trzymać tętna i udawało się.
Robię sobie też przyspieszenia 30 sekundowe z bardzo wysoką kadencją na lekkich przełożeniach.
Czy dobrze? No nie wiem.. Jacek K , tak doradzał:)
A wracając ze spinningu nie mogłam się nacieszyć pięknym sniegiem, który pada i pada i wygląda bajkowo.
Mam nadzieję, ze wkrótce przypnę nartki i będe śmigać:)
Brakuje mi biegania na nartkach.
Czy zastanawialiście sie kiedyś na bohaterstwem tych wszystkich odważnych co to jeżdżą w zimie na rowerze do pracy dajmy na to?
Oponki cieniutkie, łancuchy pordzewiałe, a oni mkną...
Odwaga to czy głupota?
Bo jak patrzę na te cieniutkie oponki to aż boję sie patrzeć na to co może się stać.
Dzisiaj zajechała pod blok pani listonoszka, na różowym "mieszczuchu" z tak cieniutkimi oponkami, ze pomyslałam: oto bohaterka.
Pomyślałam nawet,ze dałabym jej w nagrodę mój różowy koszyk na bidon.
Dałabym, ale wcześniej obiecałam go Jackowi K, bo jemu swietnie bedzie wspołgrał z różowym amortyzatorem .
a u mnie leżał, bo nie pasował do żadnego rowerka:)
Tak więc koszyk ( pamiatka po Cyyklokarpatach), ma nowego właściciela.
A śnieg pada i pada i pada.. i gdyby nie to ze trzeba do łóżka.. siedziałabym w kuchni przy stole i patrzyła przez okno na ten padający śnieg.
ale cóż.. dobranoc!
Najpierw 35 min na siłowni ( 10 min wiosła i 25 oribitrek), potem spinning.
Kiedy wiosłowałam podszedł do mnie Krzysiek Ł. i powiedział, że wiosłuje źle.
Że na za duzym obciążeniu i w ogóle.. żle. Że bez sensu i takie wiosłowanie nic mi nie da.
I wytłumaczył mi co źle robię.
Starałam się robić wg jego wskazówek, ale nie do konca mi to wychodziło.
Muszę próbować dalej, bo wiem, ze on wie co mówi i zna się na treningu.
Pomyslałam sobie: ile rzeczy jeszcze robię źle?
Pewnie całe mnóstwo. Mam tego świadomość, ale.. nie łatwo jest być sobie trenerem, dietetykiem , czasem mechanikiem i jednocześnie pracować, robić zakupy, sprzątać, prać, gotować.
No nie jest łatwo , co tu dużo mówić, ale.. sie nie poddam i będę się starać bardziej.
Na spinningu starałam sie trzymać tętna i udawało się.
Robię sobie też przyspieszenia 30 sekundowe z bardzo wysoką kadencją na lekkich przełożeniach.
Czy dobrze? No nie wiem.. Jacek K , tak doradzał:)
A wracając ze spinningu nie mogłam się nacieszyć pięknym sniegiem, który pada i pada i wygląda bajkowo.
Mam nadzieję, ze wkrótce przypnę nartki i będe śmigać:)
Brakuje mi biegania na nartkach.
Czy zastanawialiście sie kiedyś na bohaterstwem tych wszystkich odważnych co to jeżdżą w zimie na rowerze do pracy dajmy na to?
Oponki cieniutkie, łancuchy pordzewiałe, a oni mkną...
Odwaga to czy głupota?
Bo jak patrzę na te cieniutkie oponki to aż boję sie patrzeć na to co może się stać.
Dzisiaj zajechała pod blok pani listonoszka, na różowym "mieszczuchu" z tak cieniutkimi oponkami, ze pomyslałam: oto bohaterka.
Pomyślałam nawet,ze dałabym jej w nagrodę mój różowy koszyk na bidon.
Dałabym, ale wcześniej obiecałam go Jackowi K, bo jemu swietnie bedzie wspołgrał z różowym amortyzatorem .
a u mnie leżał, bo nie pasował do żadnego rowerka:)
Tak więc koszyk ( pamiatka po Cyyklokarpatach), ma nowego właściciela.
A śnieg pada i pada i pada.. i gdyby nie to ze trzeba do łóżka.. siedziałabym w kuchni przy stole i patrzyła przez okno na ten padający śnieg.
ale cóż.. dobranoc!
- Czas 02:30
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1020kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 stycznia 2011
Ćwiczenia domowe
To jest to co niespecjalnie lubię, ale muszę wzmacniać i brzuch i grzbiet i obręcz barkową i trochę sie porozciagać.
Były więc pompki ( wyczytałam u Friela, ze dla kobiety najlepsze na wzmocnienie obręczy, bo powinno się robić coś co jednoczesnie wzmocni też brzuch, czyli wynika z tego , ze w ub roku trochę intuicyjnie te pompki robiłam, ale jak sie okazało bardzo się przydało), brzuszki, cwiczenia na grzebiet, stretching, no i machanie hantalami.
Taką radę wyczytałam dla siebie na ten rok ( w gazecie:)):
Sporządzić listę priorytetów! Nie rozpraszać sił na sprawy drugorzędne. Zachować optymizm i niezachwianą wiarę we własne umiejetności.
No to do dzieła!:), teraz idę się wyspać, bo jak pisze Damian musi być 8 godzin... niestety rzadko mi sie to udaje, a własciwie oprócz weekendów to prawie nigdy.
Były więc pompki ( wyczytałam u Friela, ze dla kobiety najlepsze na wzmocnienie obręczy, bo powinno się robić coś co jednoczesnie wzmocni też brzuch, czyli wynika z tego , ze w ub roku trochę intuicyjnie te pompki robiłam, ale jak sie okazało bardzo się przydało), brzuszki, cwiczenia na grzebiet, stretching, no i machanie hantalami.
Taką radę wyczytałam dla siebie na ten rok ( w gazecie:)):
Sporządzić listę priorytetów! Nie rozpraszać sił na sprawy drugorzędne. Zachować optymizm i niezachwianą wiarę we własne umiejetności.
No to do dzieła!:), teraz idę się wyspać, bo jak pisze Damian musi być 8 godzin... niestety rzadko mi sie to udaje, a własciwie oprócz weekendów to prawie nigdy.
- Czas 30:00
- HRmax 122 ( 64%)
- HRavg 88 ( 46%)
- Kalorie 41kcal
- Aktywność Jazda na rowerze





