Niedziela, 7 listopada 2010
O dzikach, psie i gotowaniu:)
Uff... nareszcie udało się "wyrwać" na rower. Niby pogoda była piękna cały tydzień, ale czasu niestety nie było.
Pomagałam w ostatnich dniach Andżelice i Tomkowi w nowym mieszkaniu. Dawno się nie napracowałam tak dużo fizycznie:).
Usłyszałam dzisiaj w tv pana, ktory coś o pogodzie mówił. Powiedział: pogoda dzisiaj zdecydowanie nie na rower. Rowery już czas pochować do piwnicy.
Usmiechnęłam się sama do siebie i pomyslałam: co też pan... zaraz własnie jadę.
Niby nie było dzisiaj już tak ciepło, ale ubrałam się bardzo ciepło, więc momentami było mi nawet za gorąco.
Las już pozbawiony liści i niezbyt ładny w związku z tym, ale za to w lesie jak to w lesie zawsze można liczyć na jakieś przygody.
Jedziemy sobie spokojnie, szeroką leśną drogą, aż tu nagle przed nami przegalopowały dosłownie, dwa dziki...
Dużeeeeee..... oj duużżeeeee.....
Gnały tak, ze nie mielibyśmy żadnych szans.
Za chwilę patrzymy a tam następny, następny i następny... całe stado... naliczylismy ich 9.
Kolega powiedział spoglądając na zegarek: no cóż.. jest 14... pędzą na obiad.
Trochę "straszno" się zrobiło.
Podobno biegają z prędkością ok 40 km/h. Nie miałabym szans. Zostaje drzewo.
Dobrze, ze zacznę chodzić na ściankę, może wtedy moje szanse będą większe:).
Wczoraj wyszłam wieczorem z jedzeniem dla bezdomnych kotów, ale kotów nie było. Był za to pies. Duzy, zmokniety i głodny.
Dzisiaj rano znowu był pod blokiem. Poszłam więc go nakarmić. Cały dzień leżał w jednym miejscu na trawniku tuz przed moim oknem. Przygnębiający widok. Zastanawiałam się co z tym zrobić, bo ewidentnie było coś z nim nie tak. Albo chory albo bardzo zmęczony.
No i wstyd mi trochę bo poza nakarmieniem go , nie zrobiłam nic. Ale na szczęście ktoś z sąsiadów zadzwonił chyba do straży miejskiej ( słyszałam jak sąsiedzi rozmawiali pod klatką). Mam nadzieję, ze pies ma już opiekę. Pewnie w schronisku, ale zawsze to lepiej niż takie tułanie się pod blokami.
To był śliczny biszkopotowy labrador.
A teraz będą refleksje o gotowaniu.
Lubicie gotować? Gotowanie nie należy raczej do moich ulubionych zajęć i nie jestem też zapewne wybitną kucharką, ale jest parę rzeczy, które potrafię przyrządzić całkiem... dobrze. Ostatnio gotowanie sprawia mi dużo przyjemności, bo mam więcej czasu. Nigdy nie lubiłam gotowania w pospiechu... no bo zanim dotrze się do domu po pracy jest 16.30... człowiek zmęczony, więc to nie sprawia przyjemności. Na wiosnę i w lecie raczej mało czasu spędzam w kuchni, bo wole ten czas spędzić na rowerze. Tak więc idę po pracy do baru, albo jem cos na szybko i na rower. No pewnie nie do końca zdrowo, ale inaczej nie byłoby czasu na treningi.
Ale jak mam czas w takie jesienne lub zimowe weekendy to lubię sobie coś tak poprzyrządzać. No bo w końcu gotowanie to też sztuka i można w tym odnależc radość. Lubię eksperymenty :)
Uwielbiam też książki gdzie gotowanie jest opisane tak , ze prawie czuje się zapach potraw np "Przepiórki w płatkach róż". No i lubię moją kuchnię ( w sensie miejsca). Jest trochę niemodna porównując ją do kuchni niektórych moich znajomych. Nie ma w niej super sprzetu agd ani szpanerskich mebli na wymiar, ale uważam , że jest klimat. Taki jak lubię. Taki trochę rustykalny. Ściany w kolorze błękitnej laguny, meble kremowe, płytki beżowe. Duzo kwiatów, zazdroska robiona na szydełku, dodatki ( doniczki itp w kolorze fuksji), okrągły stół po babci z fuksjowym blatem, puszki, kubki, suszone kwiaty. Lubię sobie w mojej kuchni posiedzieć, ale też czasem ugotować:)
A ponieważ jesteśmy na portalu rowerowym, będzie przepis makaronowy ( dla tych co lubią tuńczyka i pora). Danie robi się bardzo szybciutko i wg mnie jest super.
Składniki:
makaron, puszka tuńczyka, przecier pomidorowy, 1 por, trochę smietany lub jogurtu,ser żółty do posypania, przyprawy.
Tak więc: pora kroimy jak do sałatki w talarki i przysmażamy , tłuszcz wylewamy, zalewany pora wodą, dodajemy do niego tunczyka i przecier pomidorowy. Jak się chwilkę pogotuje to dodajemy odrobinę śmietany lub jogurtu. Gotujemy makaron, polewany sosem, posypujemy żółtym serem i jemy:)
SMACZNEGO!
Pomagałam w ostatnich dniach Andżelice i Tomkowi w nowym mieszkaniu. Dawno się nie napracowałam tak dużo fizycznie:).
Usłyszałam dzisiaj w tv pana, ktory coś o pogodzie mówił. Powiedział: pogoda dzisiaj zdecydowanie nie na rower. Rowery już czas pochować do piwnicy.
Usmiechnęłam się sama do siebie i pomyslałam: co też pan... zaraz własnie jadę.
Niby nie było dzisiaj już tak ciepło, ale ubrałam się bardzo ciepło, więc momentami było mi nawet za gorąco.
Las już pozbawiony liści i niezbyt ładny w związku z tym, ale za to w lesie jak to w lesie zawsze można liczyć na jakieś przygody.
Jedziemy sobie spokojnie, szeroką leśną drogą, aż tu nagle przed nami przegalopowały dosłownie, dwa dziki...
Dużeeeeee..... oj duużżeeeee.....
Gnały tak, ze nie mielibyśmy żadnych szans.
Za chwilę patrzymy a tam następny, następny i następny... całe stado... naliczylismy ich 9.
Kolega powiedział spoglądając na zegarek: no cóż.. jest 14... pędzą na obiad.
Trochę "straszno" się zrobiło.
Podobno biegają z prędkością ok 40 km/h. Nie miałabym szans. Zostaje drzewo.
Dobrze, ze zacznę chodzić na ściankę, może wtedy moje szanse będą większe:).
Wczoraj wyszłam wieczorem z jedzeniem dla bezdomnych kotów, ale kotów nie było. Był za to pies. Duzy, zmokniety i głodny.
Dzisiaj rano znowu był pod blokiem. Poszłam więc go nakarmić. Cały dzień leżał w jednym miejscu na trawniku tuz przed moim oknem. Przygnębiający widok. Zastanawiałam się co z tym zrobić, bo ewidentnie było coś z nim nie tak. Albo chory albo bardzo zmęczony.
No i wstyd mi trochę bo poza nakarmieniem go , nie zrobiłam nic. Ale na szczęście ktoś z sąsiadów zadzwonił chyba do straży miejskiej ( słyszałam jak sąsiedzi rozmawiali pod klatką). Mam nadzieję, ze pies ma już opiekę. Pewnie w schronisku, ale zawsze to lepiej niż takie tułanie się pod blokami.
To był śliczny biszkopotowy labrador.
A teraz będą refleksje o gotowaniu.
Lubicie gotować? Gotowanie nie należy raczej do moich ulubionych zajęć i nie jestem też zapewne wybitną kucharką, ale jest parę rzeczy, które potrafię przyrządzić całkiem... dobrze. Ostatnio gotowanie sprawia mi dużo przyjemności, bo mam więcej czasu. Nigdy nie lubiłam gotowania w pospiechu... no bo zanim dotrze się do domu po pracy jest 16.30... człowiek zmęczony, więc to nie sprawia przyjemności. Na wiosnę i w lecie raczej mało czasu spędzam w kuchni, bo wole ten czas spędzić na rowerze. Tak więc idę po pracy do baru, albo jem cos na szybko i na rower. No pewnie nie do końca zdrowo, ale inaczej nie byłoby czasu na treningi.
Ale jak mam czas w takie jesienne lub zimowe weekendy to lubię sobie coś tak poprzyrządzać. No bo w końcu gotowanie to też sztuka i można w tym odnależc radość. Lubię eksperymenty :)
Uwielbiam też książki gdzie gotowanie jest opisane tak , ze prawie czuje się zapach potraw np "Przepiórki w płatkach róż". No i lubię moją kuchnię ( w sensie miejsca). Jest trochę niemodna porównując ją do kuchni niektórych moich znajomych. Nie ma w niej super sprzetu agd ani szpanerskich mebli na wymiar, ale uważam , że jest klimat. Taki jak lubię. Taki trochę rustykalny. Ściany w kolorze błękitnej laguny, meble kremowe, płytki beżowe. Duzo kwiatów, zazdroska robiona na szydełku, dodatki ( doniczki itp w kolorze fuksji), okrągły stół po babci z fuksjowym blatem, puszki, kubki, suszone kwiaty. Lubię sobie w mojej kuchni posiedzieć, ale też czasem ugotować:)
A ponieważ jesteśmy na portalu rowerowym, będzie przepis makaronowy ( dla tych co lubią tuńczyka i pora). Danie robi się bardzo szybciutko i wg mnie jest super.
Składniki:
makaron, puszka tuńczyka, przecier pomidorowy, 1 por, trochę smietany lub jogurtu,ser żółty do posypania, przyprawy.
Tak więc: pora kroimy jak do sałatki w talarki i przysmażamy , tłuszcz wylewamy, zalewany pora wodą, dodajemy do niego tunczyka i przecier pomidorowy. Jak się chwilkę pogotuje to dodajemy odrobinę śmietany lub jogurtu. Gotujemy makaron, polewany sosem, posypujemy żółtym serem i jemy:)
SMACZNEGO!
- DST 40.00km
- Teren 22.00km
- Czas 01:47
- VAVG 22.43km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 3 listopada 2010
Night Riding w Dzień Zaduszny
Czy jeździliście kiedyś po Lesie w nocy? Mnie zdarza się to dosyć często, ale zawsze w towarzystwie ( sama bym się nie odważyła). Sama to mogę jeździć po lesie jak jest jasno, a i tak zawsze jest dreszczyk emocji.
LAs w nocy sprawia wrażenie.. niesamowite. Ma się uczucie, że się jest w jakimś innym wymiarze.. albo w środku planu filmowego hollywoodzkiego horroru. Swięcące oczy zwierzaków.. ciemność...trzaskające pod kołami patyki... A jak do tego dojdzie zima i mgła ( kiedyś tak sie nam zdarzyło), to już w ogóle są wrażenia ekstremalne.
Wczoraj było wyjątkowo ciemno, niby dużo gwiazd ale księżyc gdzieś schowany...
W pewnym momencie mój kolega powiedział: jedź szybciej..
Co się stało?- spytałam.
- Nie słyszałaś?
- Nic nie słyszę.. bo mam czapkę na uszach.
_ Jakiś hałas w krzakach po prawej i coś tam było. Coś dużego .. szło w naszą stronę. Ale to chyba nie było zwierzę, zwierzę by nie szło do nas.
- To niby kto?
- Może kłusownik?
-A może duch?
- No w sumie dzisiaj Dzień Zaduszny.
brrrrr....
No dobra, jedziemy dalej nic się nie dzieje.
Kolega: spojrzyj za siebie...
Spoglądam. Za mną ciemność przerażająca. Z przodu kiedy ma się światło lampki jest inaczej, ale z tyłu... rzeczywiście leśna ciemność robi wrażnie.
- No.. najgorzej jest jak się jedzie , jedzie w tej ciemności i nagle cos się pojawia...
I w tym momencie widzimy z daleka jakieś światełka.
O rany...
No cóż.. jedziemy.
Dojeżdzamy. Dwa znicze na leśnym grobie.
Tym razem jak najszybciej chcieliśmy opuścić las:)
A tak w ogóle pierwsze km w tym miesiącu, pogoda bardzo sprzyja. Ciepło. No i .. koniec leniuchowania i odpoczywania po sezonie maratonowym. Bierzemy się do pracy
LAs w nocy sprawia wrażenie.. niesamowite. Ma się uczucie, że się jest w jakimś innym wymiarze.. albo w środku planu filmowego hollywoodzkiego horroru. Swięcące oczy zwierzaków.. ciemność...trzaskające pod kołami patyki... A jak do tego dojdzie zima i mgła ( kiedyś tak sie nam zdarzyło), to już w ogóle są wrażenia ekstremalne.
Wczoraj było wyjątkowo ciemno, niby dużo gwiazd ale księżyc gdzieś schowany...
W pewnym momencie mój kolega powiedział: jedź szybciej..
Co się stało?- spytałam.
- Nie słyszałaś?
- Nic nie słyszę.. bo mam czapkę na uszach.
_ Jakiś hałas w krzakach po prawej i coś tam było. Coś dużego .. szło w naszą stronę. Ale to chyba nie było zwierzę, zwierzę by nie szło do nas.
- To niby kto?
- Może kłusownik?
-A może duch?
- No w sumie dzisiaj Dzień Zaduszny.
brrrrr....
No dobra, jedziemy dalej nic się nie dzieje.
Kolega: spojrzyj za siebie...
Spoglądam. Za mną ciemność przerażająca. Z przodu kiedy ma się światło lampki jest inaczej, ale z tyłu... rzeczywiście leśna ciemność robi wrażnie.
- No.. najgorzej jest jak się jedzie , jedzie w tej ciemności i nagle cos się pojawia...
I w tym momencie widzimy z daleka jakieś światełka.
O rany...
No cóż.. jedziemy.
Dojeżdzamy. Dwa znicze na leśnym grobie.
Tym razem jak najszybciej chcieliśmy opuścić las:)
A tak w ogóle pierwsze km w tym miesiącu, pogoda bardzo sprzyja. Ciepło. No i .. koniec leniuchowania i odpoczywania po sezonie maratonowym. Bierzemy się do pracy
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:28
- VAVG 20.45km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 listopada 2010
Nierowerowo więc rozważań kilka na tematy różne
Nierowerowo będzie, wiec ostrzegam - kto nie chce czytać o nierowerze:), niech nie czyta.
Niestety weekend był mocno pracowity i pomimo pięknej pogody nie udało się pojeździć na rowerze.
Ale dzisiaj było trochę ćwiczeń na rączki i brzuszi ( pod ściankę). Rączki nieznacznie drżą.
Sobota pod znakiem pomocy Andżelice i Tomkowi ( mam jednak nadzieję, że będe miała okazję więcej im pomóc jeszcze) oraz pod znakiem robótek domowych.
Niedziela - do Mielca.
Mielec - miasto mojego dzieciństwa, miasto za które dałabym się pokroić ( zwłaszcza za Stal Mielec) - chociaż niepiękne i daleko mu do urody chociazby Tarnowa , to po prostu MOJE.
Zresztą Mielec pięknieje, rozwija się wg mnie dynamicznie, jest miastem bardzo zadbanym jeśli tak to można określić. Wciąż jakieś nowe inwestycje - nowy basen kryty, nowe baseny odkryte ( nie ma chyba w całym podkarpackim takich basenów), długo by wymieniać jeszcze to co mi się podoba.
Zaczęłam niedzielę od wizyty w kościele na Starym Mielcu. Dlaczego? Bo tam na murach kościoła są tablice ku pamięci mielczan pomordowanych w Katyniu, Ostaszkowie, Kozielsku. I jest tablica z nazwiskiem mojego pradziadka. Kiedy Rosjanie go wywieźli ( pracował wtedy i mieszkał w miejscowości Równe), moja Babcia miała 13 lat.
Ja mam taką dziwną przypadłość - lubię cmentarze, zwłaszcza te stare. Dlatego też lubiłam chodzić na.. spacery na stary cmentarz w Mielcu. Oglądać stare nagrobki, zdjęcia, wyobrażać sobie kim był, co robił ten człowiek na zdjęciu. I lubiłam zawsze bardzo Święto Zmarłych. Kiedyś.
Chodziłam z Babcią na Stary Cmentarz, tam były pochowane moje dwie prababcie. A wieczorem było rodzinne, ogromnie miłe spotkanie przy herbacie i cieście u Stryjka mojej mamy ( absolutnie nie pozwalał na siebie mówić "wujku"). Było nas tak wiele.. Babcia, Mama, ja, siostra, ciocia, jej córka, jej mąż, stryjek, jego żona i syn, jego brat, ktory przyjeżdzał na grób swojej mamy aż ze Skarżyska.
Dzisiaj... nie ma Babci, nie ma Stryjka, moja mama jest bardzo chora, ciocia i jej córka w USA... Nie ma już rodzinnych spotkań. One miały swój urok i klimat. I to są niestety nieliczne fajne obrazki z mojego dzieciństwa.
Dzisiaj - wiadomo wizyty na grobach. I mnóstwo refleksji.
Najpierw: Brat mojej mamy, zmarł tragicznie mając lat 18, Babcia zmarła taką samą tragiczną smiercią tak rzadko spotykaną w wieku 56 lat - co za zbieg okoliczności... dziadek.. zmarł bo po prostu jego serce nie wytrzymało wieloletniego nałogu... potem grób sąsiada, 28 letniego, utonął, potem grób cioci 40 letniej , zmarła na raka.
Na koniec grób posła Leszka Deptuły. Zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Robi wrażenie ten grób z wieńcami w kolorach biało- czerwonych...
Pamietam tamten dzien... w tym samolocie mógł być ojciec mojej przyjaciółki... ręce mi się trzęsły kiedy wybierałam numer do niej... tak się bałam.
Jakie ulotne to nasze życie.. jak potrafi się czasem szybko skończyć. Czy czasem chociaż chwilę się nad tym zastanawiamy? Nad tym, że czasem konczy sie niektórym tak szybko... a my może swoje marnujemy??? Myslimy o tym, że miją nam tak kolejne dni, a potem ... jak coś się dzieje , choroba np to nagle zauważamy, że przecież TAK BARDZO CHCEMY ŻYĆ!
Nie prościej byłoby zrozumieć to teraz?
Weekend pracowity bo uczyłam moją siostrę pisania na komputerze itd, bo bardzo jej to aktualnie potrzebne. Powiedziała mi, że jestem świetnym nauczycielem, że mam cierpliwość i tak jasno i dobrze tłumaczę.
Hm.. pomyślałam... zawsze chciałam być nauczycielem wf-u... bardzo. Mama wybiła mi to z głowy, a może nawet nie wybiła, a po prostu nie pozwoliła iść na te studia, które chciałam.
Moja siostra jest moją siostrą jedyną. Moim skarbem. Tak naprawdę mam tylko ją.
Jest rodzina dalsza i bliższa, ale jej strasznie.. mało. Jakoś tak zawsze było nas mało.
Część gdzieś powyjeżdzała, zagubiła się.
I dlatego za każdym razem kiedy widzę się z moją siostrą to dziekuję Losowi, ze ją mam. Że nie jestem jedynaczką. Bo rodzeństwo to skarb. Prawda?
A na koniec cytat:
" Wszystko co przeżywamy, to tylko jakieś etapy, jakieś stacje. To co dzisiaj wydaje się wielkim osiągnięciem, jutro odpada, bo poszlismy już dalej. Trzeba być zawsze w drodze".
Anna Kamieńska " Notatnik 1965-1972"
Bądźmy w drodze .. bezustannie:)
Niestety weekend był mocno pracowity i pomimo pięknej pogody nie udało się pojeździć na rowerze.
Ale dzisiaj było trochę ćwiczeń na rączki i brzuszi ( pod ściankę). Rączki nieznacznie drżą.
Sobota pod znakiem pomocy Andżelice i Tomkowi ( mam jednak nadzieję, że będe miała okazję więcej im pomóc jeszcze) oraz pod znakiem robótek domowych.
Niedziela - do Mielca.
Mielec - miasto mojego dzieciństwa, miasto za które dałabym się pokroić ( zwłaszcza za Stal Mielec) - chociaż niepiękne i daleko mu do urody chociazby Tarnowa , to po prostu MOJE.
Zresztą Mielec pięknieje, rozwija się wg mnie dynamicznie, jest miastem bardzo zadbanym jeśli tak to można określić. Wciąż jakieś nowe inwestycje - nowy basen kryty, nowe baseny odkryte ( nie ma chyba w całym podkarpackim takich basenów), długo by wymieniać jeszcze to co mi się podoba.
Zaczęłam niedzielę od wizyty w kościele na Starym Mielcu. Dlaczego? Bo tam na murach kościoła są tablice ku pamięci mielczan pomordowanych w Katyniu, Ostaszkowie, Kozielsku. I jest tablica z nazwiskiem mojego pradziadka. Kiedy Rosjanie go wywieźli ( pracował wtedy i mieszkał w miejscowości Równe), moja Babcia miała 13 lat.
Ja mam taką dziwną przypadłość - lubię cmentarze, zwłaszcza te stare. Dlatego też lubiłam chodzić na.. spacery na stary cmentarz w Mielcu. Oglądać stare nagrobki, zdjęcia, wyobrażać sobie kim był, co robił ten człowiek na zdjęciu. I lubiłam zawsze bardzo Święto Zmarłych. Kiedyś.
Chodziłam z Babcią na Stary Cmentarz, tam były pochowane moje dwie prababcie. A wieczorem było rodzinne, ogromnie miłe spotkanie przy herbacie i cieście u Stryjka mojej mamy ( absolutnie nie pozwalał na siebie mówić "wujku"). Było nas tak wiele.. Babcia, Mama, ja, siostra, ciocia, jej córka, jej mąż, stryjek, jego żona i syn, jego brat, ktory przyjeżdzał na grób swojej mamy aż ze Skarżyska.
Dzisiaj... nie ma Babci, nie ma Stryjka, moja mama jest bardzo chora, ciocia i jej córka w USA... Nie ma już rodzinnych spotkań. One miały swój urok i klimat. I to są niestety nieliczne fajne obrazki z mojego dzieciństwa.
Dzisiaj - wiadomo wizyty na grobach. I mnóstwo refleksji.
Najpierw: Brat mojej mamy, zmarł tragicznie mając lat 18, Babcia zmarła taką samą tragiczną smiercią tak rzadko spotykaną w wieku 56 lat - co za zbieg okoliczności... dziadek.. zmarł bo po prostu jego serce nie wytrzymało wieloletniego nałogu... potem grób sąsiada, 28 letniego, utonął, potem grób cioci 40 letniej , zmarła na raka.
Na koniec grób posła Leszka Deptuły. Zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Robi wrażenie ten grób z wieńcami w kolorach biało- czerwonych...
Pamietam tamten dzien... w tym samolocie mógł być ojciec mojej przyjaciółki... ręce mi się trzęsły kiedy wybierałam numer do niej... tak się bałam.
Jakie ulotne to nasze życie.. jak potrafi się czasem szybko skończyć. Czy czasem chociaż chwilę się nad tym zastanawiamy? Nad tym, że czasem konczy sie niektórym tak szybko... a my może swoje marnujemy??? Myslimy o tym, że miją nam tak kolejne dni, a potem ... jak coś się dzieje , choroba np to nagle zauważamy, że przecież TAK BARDZO CHCEMY ŻYĆ!
Nie prościej byłoby zrozumieć to teraz?
Weekend pracowity bo uczyłam moją siostrę pisania na komputerze itd, bo bardzo jej to aktualnie potrzebne. Powiedziała mi, że jestem świetnym nauczycielem, że mam cierpliwość i tak jasno i dobrze tłumaczę.
Hm.. pomyślałam... zawsze chciałam być nauczycielem wf-u... bardzo. Mama wybiła mi to z głowy, a może nawet nie wybiła, a po prostu nie pozwoliła iść na te studia, które chciałam.
Moja siostra jest moją siostrą jedyną. Moim skarbem. Tak naprawdę mam tylko ją.
Jest rodzina dalsza i bliższa, ale jej strasznie.. mało. Jakoś tak zawsze było nas mało.
Część gdzieś powyjeżdzała, zagubiła się.
I dlatego za każdym razem kiedy widzę się z moją siostrą to dziekuję Losowi, ze ją mam. Że nie jestem jedynaczką. Bo rodzeństwo to skarb. Prawda?
A na koniec cytat:
" Wszystko co przeżywamy, to tylko jakieś etapy, jakieś stacje. To co dzisiaj wydaje się wielkim osiągnięciem, jutro odpada, bo poszlismy już dalej. Trzeba być zawsze w drodze".
Anna Kamieńska " Notatnik 1965-1972"
Bądźmy w drodze .. bezustannie:)

Mój skarb - Siostra moja młodsza i jeszcze mała sąsiadka:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 października 2010
Galimatias czyli życie moje:)
Nareszcie się zmobilzowałam żeby wyruszyć na rower. Właściwie to pogoda mnie zmobilizowała. Niestety zanim doszłam do domu, zanim zjadłam obiad, to z cudnej pogody zostały jej resztki. Początek jazdy przy pięknie zachodzącym słońcu ( wielka czerwona kula nad Dunajcem). Potem trochę lasu, ale już w ciemnościach.
Przyjemnie, powoli, spokojnie.
W weekend ma byc piękna rowerowa pogoda, a jednak nie dla mnie. jutro ide pomagać Andżelice i Tomkowi w remoncie, niedziela i poniedziałek z wiadomych względów bez roweru. Swięto.
Obejrzałam wczoraj film pt "Cisza" ( o licealistach z Tych, ktorzy zginęli pod lawiną). Tak... możemy marzyć, ćwiczyć, trenować, zbierać finanse na wyprawy, a góry i tak jak zechcą powiedzą nam : Nie.
No ale to nie znaczy, ze mamy przestać o nich marzyć.
Przeczytałam dzisiaj wpis Kosmy
http://kosma100.bikestats.pl/index.php?did=401940#comments
Nie znam Kosmy, ale pomyślałam: być moze byśmy sie dogadały:).
Na początku Kosma zacytowała moj ulubiony Myslovitz ( Dla Ciebie). Kiedys b. lubiłam tę piosenkę. Dzisiaj już chyba mniej. Jest obietnicą.. a ja już wiem, że słowa słowami a zycie życie.
Ale to nie znaczy, że nieszczęsliwa jestem.
I teraz będą refleksje, na kształt tych popełnionych przez Kosmę.
I pewnie moje refleksje mogą sie wielu nie spodobać. Pewnie będą tacy co nie uwierzą w to co piszę.
Jestem niezbyt już młodą , żyjącą od 2 lat w pojedynkę kobietą.
W dodatku mam kota. Kot ma na imię Tosia.
Na takie jak ja, patrzy się podejrzliwie. " coś z nią nie tak, ze jest sama, zdziwaczała itp." - oj wiem, wiem, na pewno, ze tak się patrzy:)
Cóż... kiedyś też myślałam, ze szczesliwym można być tylko w duecie. Dzisiaj wiem, ze może być inaczej.
Kiedyś pisałam o tym, że moja przyjaciółka opowiadała mi o wywiadzie z Beatą Pawlikowską pt Jestem szcześliwą singielką. Wówczas pomyślalam: co za bzdury... nie można być szczęsliwym będąc samemu.
Minął rok a ja myślę inaczej. Pomogła Beata, jej słowa, ksiązka, to mnie bardzo odmieniło.
Dlaczego popełniam ten wpis? A tak trochę żeby obserwatorzy, oceniający patrzący na takich ludzi jak ja, spojrzeli od dzisiaj na nich trochę inaczej.
Dlatego też, zeby dodać odwagi tym, ktorym w życiu coś sie zawaliło, zmieniło.
Kochani... naprawdę można zyć dalej. Nawet po największym dramacie. Życie ma te wielką siłę, ze .. toczy się dalej. Nie wolno siedzieć w poczekalni zycia. Trzeba z niej wyjść.
Warto. Mamy tylko jedno życie.
Wiele czasu mineło, zanim zrozumiałam, że to ja jestem najlepszym psychologiem dla samej siebie,że chce zyc, bo życie jest moją pasją, ze warto dalej zyć, bo jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle marzeń do spełnienia i że to , ze nie robię ich w duecie, nie znaczy , że to jest złe, patologiczne i nie da szczęścia.
Otwieram oczy każdego dnia i myślę: uśmiechnij się, to twój następny dzień. Będzie dobrze.
Drodzy panowie nie myślcie proszę , ze szczęscie kobiety uwarunkowane jest posiadaniem u boku mężczyźny. Często mam wrażenie , ze tak myślicie.
Kobieta może być też szczęśliwa sama. Jeśli tylko tego chce. Jeśli życie ma dla niej wartość, jeśli widzi potrafi COŚ dostrzec w codzienności
Każdy z nas może być szczęsliwy.
Ja już nie marudzę, nie rozczulam się nad sobą, idę do przodu, każdego dnia do przodu.
W moim życiu było wiele galimatiasu ( a teraz mam znowu bardzo nerwowy okres, praca i inne problemy), ale ja już wiem, że trzeba się z tym mierzyć i że byle co mnie nie złamie.
Na koniec taki mój ulubiony cytat ostatnich dni. Tez mam to absurdalne poczucie jak autorka cytatu.
" Mam absurdalne może poczucie , ze nic nie może się już wydarzyć. jakbym została już zaszczepiona na wszelkie cierpienia i choroby życia. Mogą przyjść , ale nie mogą mnie już przeorać do głębi"
Anna Kamieńska
pozdrawiam życząc wszystkim takiego absurdalnego poczucia. Naprawdę szczęsliwa w pojedynkę ( chociaż pewnie i tak wielu mi nie uwierzy).
Przyjemnie, powoli, spokojnie.
W weekend ma byc piękna rowerowa pogoda, a jednak nie dla mnie. jutro ide pomagać Andżelice i Tomkowi w remoncie, niedziela i poniedziałek z wiadomych względów bez roweru. Swięto.
Obejrzałam wczoraj film pt "Cisza" ( o licealistach z Tych, ktorzy zginęli pod lawiną). Tak... możemy marzyć, ćwiczyć, trenować, zbierać finanse na wyprawy, a góry i tak jak zechcą powiedzą nam : Nie.
No ale to nie znaczy, ze mamy przestać o nich marzyć.
Przeczytałam dzisiaj wpis Kosmy
http://kosma100.bikestats.pl/index.php?did=401940#comments
Nie znam Kosmy, ale pomyślałam: być moze byśmy sie dogadały:).
Na początku Kosma zacytowała moj ulubiony Myslovitz ( Dla Ciebie). Kiedys b. lubiłam tę piosenkę. Dzisiaj już chyba mniej. Jest obietnicą.. a ja już wiem, że słowa słowami a zycie życie.
Ale to nie znaczy, że nieszczęsliwa jestem.
I teraz będą refleksje, na kształt tych popełnionych przez Kosmę.
I pewnie moje refleksje mogą sie wielu nie spodobać. Pewnie będą tacy co nie uwierzą w to co piszę.
Jestem niezbyt już młodą , żyjącą od 2 lat w pojedynkę kobietą.
W dodatku mam kota. Kot ma na imię Tosia.
Na takie jak ja, patrzy się podejrzliwie. " coś z nią nie tak, ze jest sama, zdziwaczała itp." - oj wiem, wiem, na pewno, ze tak się patrzy:)
Cóż... kiedyś też myślałam, ze szczesliwym można być tylko w duecie. Dzisiaj wiem, ze może być inaczej.
Kiedyś pisałam o tym, że moja przyjaciółka opowiadała mi o wywiadzie z Beatą Pawlikowską pt Jestem szcześliwą singielką. Wówczas pomyślalam: co za bzdury... nie można być szczęsliwym będąc samemu.
Minął rok a ja myślę inaczej. Pomogła Beata, jej słowa, ksiązka, to mnie bardzo odmieniło.
Dlaczego popełniam ten wpis? A tak trochę żeby obserwatorzy, oceniający patrzący na takich ludzi jak ja, spojrzeli od dzisiaj na nich trochę inaczej.
Dlatego też, zeby dodać odwagi tym, ktorym w życiu coś sie zawaliło, zmieniło.
Kochani... naprawdę można zyć dalej. Nawet po największym dramacie. Życie ma te wielką siłę, ze .. toczy się dalej. Nie wolno siedzieć w poczekalni zycia. Trzeba z niej wyjść.
Warto. Mamy tylko jedno życie.
Wiele czasu mineło, zanim zrozumiałam, że to ja jestem najlepszym psychologiem dla samej siebie,że chce zyc, bo życie jest moją pasją, ze warto dalej zyć, bo jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle marzeń do spełnienia i że to , ze nie robię ich w duecie, nie znaczy , że to jest złe, patologiczne i nie da szczęścia.
Otwieram oczy każdego dnia i myślę: uśmiechnij się, to twój następny dzień. Będzie dobrze.
Drodzy panowie nie myślcie proszę , ze szczęscie kobiety uwarunkowane jest posiadaniem u boku mężczyźny. Często mam wrażenie , ze tak myślicie.
Kobieta może być też szczęśliwa sama. Jeśli tylko tego chce. Jeśli życie ma dla niej wartość, jeśli widzi potrafi COŚ dostrzec w codzienności
Każdy z nas może być szczęsliwy.
Ja już nie marudzę, nie rozczulam się nad sobą, idę do przodu, każdego dnia do przodu.
W moim życiu było wiele galimatiasu ( a teraz mam znowu bardzo nerwowy okres, praca i inne problemy), ale ja już wiem, że trzeba się z tym mierzyć i że byle co mnie nie złamie.
Na koniec taki mój ulubiony cytat ostatnich dni. Tez mam to absurdalne poczucie jak autorka cytatu.
" Mam absurdalne może poczucie , ze nic nie może się już wydarzyć. jakbym została już zaszczepiona na wszelkie cierpienia i choroby życia. Mogą przyjść , ale nie mogą mnie już przeorać do głębi"
Anna Kamieńska
pozdrawiam życząc wszystkim takiego absurdalnego poczucia. Naprawdę szczęsliwa w pojedynkę ( chociaż pewnie i tak wielu mi nie uwierzy).
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:29
- VAVG 20.22km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 25 października 2010
Dzień...
Od dłuższego czasu staram się każdy dzień traktować.... dobrze:), tzn mam dużą świadomość, że ważne jest TU i TERAZ i muszę moje dni dobrze wykorzystywać.
Dzisiejszy dzień jednak no niestety przyniósł taki wielki niesmak... nie bedę o tym pisać, bo i tak za dużo polityki w mediach.
U Szymona Majewskiego własnie Martyna Wojciechowska i właściwie dlatego tylko włączyłam tv ( od kilku lat nie oglądam już Szymona , bo niektóre jego żarty przestały mnie już bawić). Zazdroszczę Martynie tych podrózy.
No niestety nie ma co się czarować, ale realizacja niektórych z marzeń jest nierozerwalnie związana z posiadaniem pieniędzy.
Tak więc ja musze spełniać marzenia na miarę swoich możliwości.
I własnie dlatego cwiczę pompki, macham hantalmi,zeby za jakieś 1, 5 tygodnia idąc na ściankę mieć większy komfort. Po prostu jest cel, więc ćwiczę. Na razie jeszcze spokojnie ( tym bardziej , ze po wczorajszej wędrówce po górach mam leciutkie zakwasy).
Robienie pompek to jednak jest ból:), ale.. jaki chyba lubie taki ból:), jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało.
I tradycyjnie już jak w ostatnich dniach tekścik niegłupi:)
autor Gutek z IB, tytuł TU I TERAZ
Co dzieli nas, a co łączy
To każdy wie
Lecz w gąszczu złudzeń
Wciąż gubimy się
I oddalamy się od siebie
Szukamy odpowiedzi w niebie
Lecz zamiast szukać wyjścia
My wolimy błądzić
Trudniej zrozumieć innych
Łatwiej ich osądzić
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
Z tego co ludzkie
Nam obce nie jest nic
O tym co boskie
Też lubimy śnić
Ale robimy tak niewiele
A raczej nie robimy nic
I choć wierzymy bogom
Nie wierzymy sobie
Że moc jest dana nam
Wszak marnym pyłem człowiek
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
Dzisiejszy dzień jednak no niestety przyniósł taki wielki niesmak... nie bedę o tym pisać, bo i tak za dużo polityki w mediach.
U Szymona Majewskiego własnie Martyna Wojciechowska i właściwie dlatego tylko włączyłam tv ( od kilku lat nie oglądam już Szymona , bo niektóre jego żarty przestały mnie już bawić). Zazdroszczę Martynie tych podrózy.
No niestety nie ma co się czarować, ale realizacja niektórych z marzeń jest nierozerwalnie związana z posiadaniem pieniędzy.
Tak więc ja musze spełniać marzenia na miarę swoich możliwości.
I własnie dlatego cwiczę pompki, macham hantalmi,zeby za jakieś 1, 5 tygodnia idąc na ściankę mieć większy komfort. Po prostu jest cel, więc ćwiczę. Na razie jeszcze spokojnie ( tym bardziej , ze po wczorajszej wędrówce po górach mam leciutkie zakwasy).
Robienie pompek to jednak jest ból:), ale.. jaki chyba lubie taki ból:), jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało.
I tradycyjnie już jak w ostatnich dniach tekścik niegłupi:)
autor Gutek z IB, tytuł TU I TERAZ
Co dzieli nas, a co łączy
To każdy wie
Lecz w gąszczu złudzeń
Wciąż gubimy się
I oddalamy się od siebie
Szukamy odpowiedzi w niebie
Lecz zamiast szukać wyjścia
My wolimy błądzić
Trudniej zrozumieć innych
Łatwiej ich osądzić
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
Z tego co ludzkie
Nam obce nie jest nic
O tym co boskie
Też lubimy śnić
Ale robimy tak niewiele
A raczej nie robimy nic
I choć wierzymy bogom
Nie wierzymy sobie
Że moc jest dana nam
Wszak marnym pyłem człowiek
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 października 2010
Niedziela w górach
Budzik zadzwonił o 6.25, dość barbarzyńska pora do wstawania jak na niedzielę. No ale jeśli ma się w perspektywie wędrówkę po górach, wstaje się inaczej.
Piekna droga do Kosarzysk ( 110 km) od Tarnowa, właściwie już za Wojniczem zaczyna się moja ulubiona droga. Chyba jedna z najpiękniejszych jakimi jeżdziłam. Po lewej stronie Dunajec, po prawej pagórki , które stopniowo zamieniają się w bardziej majestatyczne góry. Gdzieś po drodze Jezioro Czchowskie, potem Rożnowskie i jeden z najpiękniejszych wg mnie widoków czyli widok na Jezioro Roznowskie z Justu. Za Starym Sączem to już po prostu bajka, góry "przytłaczają" swoim pięknem. I te kolory, ech.. nie widzieć jesieni w górach, to jak nie widzieć jesieni w ogóle.
Parkowanie w Kosarzyskach i dalej juz do góry.
Najpierw Sucha Dolina, potem Obidza ( tu krótka posiadówka na herbatkę) i dalej aż do Białej Wody. Trasa dobrze mi znana, zarówno z pieszych wędrówek jak i rowerówych wycieczek. Trochę szkoda , że nie poszliśmy żadną nową, ale nie ma co marudzić, bo pogoda była piękna, widoki nieziemskie.
Chyba jednak zmęczył mnie ten sezon, bo patrząc na podjazdy czułam tym razem ( !!!) jakiś rodzaj ulgi, że nie mam ze sobą roweru. A patrząc na te niewjeżdzalne oddychałam z ulgą, że nie musze pchać roweru do góry.
Cóż... może nie przejeździłam w tym roku wiele kilometrów, ale za to było sporo wyścigów i pewien przesyt chyba jest. Dlatego muszę przez zimę porobić cos innego, żeby do roweru zatęsknić.
Nawet dzisiaj o tym sporo rozmawialiśmy. Andżelika powiedziała, że chciałaby miec dzisiaj rower ze sobą, my z Krysią, ze niekoniecznie. Ze chyba czasem własnie trzeba zrobić cos innego, żeby zatęsknić.
Patrzyłam też na znane ścieżki i wspominałam z jakim wielkim entuzjazmem jeździłam tu przed laty. Nie przeszkadzało mi , że mam rower , ktory wazył chyba 15 km, że mam bawełnianie nie do konca wygodne ciuchy, o spd wtedy mogłam pomarzyć. ale entuzjazmu było we mnie więcej, bo wszystko było przede mną. Całe moje mtb, zdobywanie szczytów, trudne zjazdy, pierwsze wyścigi, pierwsze wyścigi w błocie. Wszystko było przyszłością, a wiele z tego co się ziściło, wtedy nawet nie kiełkowało jeszcze w formie marzeń. Wtedy to była taka czysta, najbardziej z czystych RADOŚĆ z jazdy. Dzisiaj az takiej już nie ma, co nie znaczy , ze jej w ogóle nie ma.
Ale chyba dlatego tak ciągnię mnie do wspinaczki, bo... to coś nowego. Zresztą jakoś instynktownie czuję, że takie wdrapywanie się do góry... to jest chyba bardziej metafizyczne przeżycie niż zdobywanie szczytów na rowerze. Dzisiaj wspinanie sie wydaje mi sie czyms mocno abstrakcyjnym, ale zycie nauczyło mnie jednego - nie można zakładać z góry, ze coś sie nie uda, że jest niemożliwe. Nie można sobie zamykać drogi do spełniania marzeń. Tym bardziej, ze kiedys dla mnie przejechanie maratonu w górach w błocie i deszczu też wydawało mi sie czystą abstrakcją. Więc kto wie? Moze kiedyś napiszę tutaj: udało się! Wdrapałam się na swoją pierwszą skałę.
Ale wróćmy do wycieczki naszej dzisiejszej. Kolejny etap to była Biała Woda ( cudowny rezerwat, kto nie był koniecznie powinien zobaczyć),gdzie podeszłam sobie do jednej skałki, zobaczyć jak to jest mieć w palcach skalne chwyty. Hm... jakby to powiedzieć, dotknęłam skały i zapragnęłam jeszcze bardziej spróbować wspinania się. Potem jak poszlismy do góry napotkalismy skałke bazaltową, miała mnóstwo chwytów i spróbowałam sobie wejśc kawałek. No może jakiś metr. Ręcę nogi, rwały się do wspinania, poczułam, ze to jest to co chciałbym robić, ze to jest COŚ dużego. Niełatwo było zejść w buciorach do chodzenia w górach:), ale nie od dzisiaj wiadomo że trudniej się schodzi niż wchodzi.
Mam wrażenie, ze te skały mówią do mnie: spróbuj, musisz spróbować.
Bardzo udana wycieczka w towarzystwie Krysi, Andżeliki i Tomka. Rozmowy o wspinaczce ( bo Krysia przecież się wspinała), o maratonach i innych fajnych rzeczach. W drodze od 9-15, ale z kilkoma przystankami.
To są te chwile w życiu, ze naprawdę wie się , ze życie powinno być pasją, bo jest w nim tyle momentów dla których warto żyć.
A kiedy dnia pewnego
Trzeba stąd będzie odejść
Bez względu na stan uczuć
Bez względu na pogodę
A kiedy dnia pewnego
Każesz mi przybyć Boże
To z wszystkich swoich wspomnień
Olbrzymi stos ułożę
Yeah... Yeah... Yeah...
Na samym dole legną
Zabawy w strzelanego
Karate, pierwszy zespół
I coś zbyt intymnego
Aby tak mówić o tym
Więc dalej ani słowa
Podwórko, kino, biwak
Pałac młodzieży, szkoła
A potem na stos rzucę
Wspomnienia o miłościach
Rozstaniach i powrotach
Gorących namiętnościach
O wszystkich moich planach
I w plany te zwątpieniach
O klęskach i zwycięstwach
I twórczych uniesieniach
Yeah... Yeah... Yeah...
O bólu, który czasem
Usztywniał moje ciało
I o tych wszystkich chwilach
Gdy serce kołatało
Ze strachu bądź radości
Z niewiedzy bądź olśnienia
Tak będę na stos rzucał
Kolejne wspomnienia
A gdy już sięgnę nieba
Bo trochę się przeżyło
To wiem co wtedy powiem
Ech Boże… warto było… warto było…
warto było… warto było
Indios bravos
Piekna droga do Kosarzysk ( 110 km) od Tarnowa, właściwie już za Wojniczem zaczyna się moja ulubiona droga. Chyba jedna z najpiękniejszych jakimi jeżdziłam. Po lewej stronie Dunajec, po prawej pagórki , które stopniowo zamieniają się w bardziej majestatyczne góry. Gdzieś po drodze Jezioro Czchowskie, potem Rożnowskie i jeden z najpiękniejszych wg mnie widoków czyli widok na Jezioro Roznowskie z Justu. Za Starym Sączem to już po prostu bajka, góry "przytłaczają" swoim pięknem. I te kolory, ech.. nie widzieć jesieni w górach, to jak nie widzieć jesieni w ogóle.
Parkowanie w Kosarzyskach i dalej juz do góry.
Najpierw Sucha Dolina, potem Obidza ( tu krótka posiadówka na herbatkę) i dalej aż do Białej Wody. Trasa dobrze mi znana, zarówno z pieszych wędrówek jak i rowerówych wycieczek. Trochę szkoda , że nie poszliśmy żadną nową, ale nie ma co marudzić, bo pogoda była piękna, widoki nieziemskie.
Chyba jednak zmęczył mnie ten sezon, bo patrząc na podjazdy czułam tym razem ( !!!) jakiś rodzaj ulgi, że nie mam ze sobą roweru. A patrząc na te niewjeżdzalne oddychałam z ulgą, że nie musze pchać roweru do góry.
Cóż... może nie przejeździłam w tym roku wiele kilometrów, ale za to było sporo wyścigów i pewien przesyt chyba jest. Dlatego muszę przez zimę porobić cos innego, żeby do roweru zatęsknić.
Nawet dzisiaj o tym sporo rozmawialiśmy. Andżelika powiedziała, że chciałaby miec dzisiaj rower ze sobą, my z Krysią, ze niekoniecznie. Ze chyba czasem własnie trzeba zrobić cos innego, żeby zatęsknić.
Patrzyłam też na znane ścieżki i wspominałam z jakim wielkim entuzjazmem jeździłam tu przed laty. Nie przeszkadzało mi , że mam rower , ktory wazył chyba 15 km, że mam bawełnianie nie do konca wygodne ciuchy, o spd wtedy mogłam pomarzyć. ale entuzjazmu było we mnie więcej, bo wszystko było przede mną. Całe moje mtb, zdobywanie szczytów, trudne zjazdy, pierwsze wyścigi, pierwsze wyścigi w błocie. Wszystko było przyszłością, a wiele z tego co się ziściło, wtedy nawet nie kiełkowało jeszcze w formie marzeń. Wtedy to była taka czysta, najbardziej z czystych RADOŚĆ z jazdy. Dzisiaj az takiej już nie ma, co nie znaczy , ze jej w ogóle nie ma.
Ale chyba dlatego tak ciągnię mnie do wspinaczki, bo... to coś nowego. Zresztą jakoś instynktownie czuję, że takie wdrapywanie się do góry... to jest chyba bardziej metafizyczne przeżycie niż zdobywanie szczytów na rowerze. Dzisiaj wspinanie sie wydaje mi sie czyms mocno abstrakcyjnym, ale zycie nauczyło mnie jednego - nie można zakładać z góry, ze coś sie nie uda, że jest niemożliwe. Nie można sobie zamykać drogi do spełniania marzeń. Tym bardziej, ze kiedys dla mnie przejechanie maratonu w górach w błocie i deszczu też wydawało mi sie czystą abstrakcją. Więc kto wie? Moze kiedyś napiszę tutaj: udało się! Wdrapałam się na swoją pierwszą skałę.
Ale wróćmy do wycieczki naszej dzisiejszej. Kolejny etap to była Biała Woda ( cudowny rezerwat, kto nie był koniecznie powinien zobaczyć),gdzie podeszłam sobie do jednej skałki, zobaczyć jak to jest mieć w palcach skalne chwyty. Hm... jakby to powiedzieć, dotknęłam skały i zapragnęłam jeszcze bardziej spróbować wspinania się. Potem jak poszlismy do góry napotkalismy skałke bazaltową, miała mnóstwo chwytów i spróbowałam sobie wejśc kawałek. No może jakiś metr. Ręcę nogi, rwały się do wspinania, poczułam, ze to jest to co chciałbym robić, ze to jest COŚ dużego. Niełatwo było zejść w buciorach do chodzenia w górach:), ale nie od dzisiaj wiadomo że trudniej się schodzi niż wchodzi.
Mam wrażenie, ze te skały mówią do mnie: spróbuj, musisz spróbować.
Bardzo udana wycieczka w towarzystwie Krysi, Andżeliki i Tomka. Rozmowy o wspinaczce ( bo Krysia przecież się wspinała), o maratonach i innych fajnych rzeczach. W drodze od 9-15, ale z kilkoma przystankami.
To są te chwile w życiu, ze naprawdę wie się , ze życie powinno być pasją, bo jest w nim tyle momentów dla których warto żyć.
A kiedy dnia pewnego
Trzeba stąd będzie odejść
Bez względu na stan uczuć
Bez względu na pogodę
A kiedy dnia pewnego
Każesz mi przybyć Boże
To z wszystkich swoich wspomnień
Olbrzymi stos ułożę
Yeah... Yeah... Yeah...
Na samym dole legną
Zabawy w strzelanego
Karate, pierwszy zespół
I coś zbyt intymnego
Aby tak mówić o tym
Więc dalej ani słowa
Podwórko, kino, biwak
Pałac młodzieży, szkoła
A potem na stos rzucę
Wspomnienia o miłościach
Rozstaniach i powrotach
Gorących namiętnościach
O wszystkich moich planach
I w plany te zwątpieniach
O klęskach i zwycięstwach
I twórczych uniesieniach
Yeah... Yeah... Yeah...
O bólu, który czasem
Usztywniał moje ciało
I o tych wszystkich chwilach
Gdy serce kołatało
Ze strachu bądź radości
Z niewiedzy bądź olśnienia
Tak będę na stos rzucał
Kolejne wspomnienia
A gdy już sięgnę nieba
Bo trochę się przeżyło
To wiem co wtedy powiem
Ech Boże… warto było… warto było…
warto było… warto było
Indios bravos
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 października 2010
Sobota , jesiennie piękna sobota
Piękną mieliśmy dzisiaj kochani sobotę, słoneczną, kolorami jesieni nasyconą. To już chyba ostatnie takie chwile.. wykorzystajcie je, bo niedługo nie będzie juz tych cudnych kolorów.
Krótka wycieczka dzisiaj. Jesiennie powolna. Jeżdżę teraz tak rzadko, ze forma drastycznie spadła, co odczuwam ilekroć tylko pojawi się jakieś wzniesienie, albo chce "przycisnąć". Nóżki się męczą.
Ale daję jeszcze organizmowi odpocząć, należy mu się, od listopada zabierzemy się do pracy.
Tak więc dzisiaj bardzo spokojnie, najpierw drogą królewską przez Las Radłowski, moim ulubionym singielkiem w lesie ( jedyny chyba taki fajny, który znam w tym lesie), a potem trochę eksplorowania . Udało się trafić na strusie dwa:).
W końcu wyjechaliśmy w znane miejsca, jeszcze krótka wizyta w Wierzchosławicach, gdzie pod lasem takie całkiem fajne miejsce stworzono do odpoczynku, a przy okazji co nie co można sie poduczyć " z przyrody" . A potem do domku.
Przeczytałam dzisiaj wywiad z Marią Czubaszek. Napisała, że nie bardzo rozumie osoby piszące blogi, w których piszą np że wyszli z psem na spacer i że przecież nie każdy ma takie interesujące życie żeby to opisywać.
Hm.. zadumałam się nad tymi jej słowami i zastanowiłam się czy ja też to tego grona nie należę?
I zaczęłam myśleć po co własciwie tu piszę i wnioski są takie:
- bo lubię pisać,
- bo lubię mieć dzienniczek swoich sportowych dokonań,
- bo lubię czasem sięgnąć wstecz i poczytać co było np rok temu,
- bo lubię niektórymi swoimi przemyśleniami dzielić się z innymi,
- bo mam nadzieję ( chociaż może jestem w tym myśleniu zbyt zarozumiała), że czasem czymś coś napiszę moze zainspiruję kogoś do jakiegoś działania,
- bo dzięki temu pisaniu zyskałam wielu znajomych i mogę podczytywać co oni piszą,
- bo miło usłyszeć : jestem fanem twojego bloga ( wtedy wiem, że to pisanie ma jakiś sens)
- bo ... bo my ludzie tak często myslimy podobnie, przeżywamy podobnie, mamy podobne doświadczenia, a tu na tym portalu znalazłam wyjątkowo wiele takich osób. Pokrewieństwo dusz po prostu
I tekst mi sie taki przypomniał, piosenki rzecz jasna Indios Bravos
Wysłuchaj mnie, bo ja to ty
Choć pewnie trudno Ci uwierzyć
Że ty i ja, że ja i ty
Tak wiele mamy wspólnych przeżyć
Słuchając mnie o sobie słuchaj
Bo więcej łączy nas niż dzieli
Więcej tu pokrewieństwa dusz
Niż byśmy sami tego chcieli
Opowiedz mi, opowiedz
Opowiedz mi wysłucham cię
Opowiedz mi o sobie
A ja słuchając zdziwię się
Jak wiele mnie jak wiele mnie
Jest w Tobie
Wiele mnie...
Jak wiele mnie jest w tobie
Wiele mnie...
No więc piszę sobie tego bloga, chociaż były w moim życiu momenty, ze z z róznych względów chciałam przestać. Ale niby dlaczego miałabym przestać, skoro lubię.
Będę więc pisac nawet jeśli takie pisanie nie będzie sie podobało Pani Marii Cz. i może wielu innym.
Dziekuję, ze mnie czasem "wysłuchujecie":)
Krótka wycieczka dzisiaj. Jesiennie powolna. Jeżdżę teraz tak rzadko, ze forma drastycznie spadła, co odczuwam ilekroć tylko pojawi się jakieś wzniesienie, albo chce "przycisnąć". Nóżki się męczą.
Ale daję jeszcze organizmowi odpocząć, należy mu się, od listopada zabierzemy się do pracy.
Tak więc dzisiaj bardzo spokojnie, najpierw drogą królewską przez Las Radłowski, moim ulubionym singielkiem w lesie ( jedyny chyba taki fajny, który znam w tym lesie), a potem trochę eksplorowania . Udało się trafić na strusie dwa:).
W końcu wyjechaliśmy w znane miejsca, jeszcze krótka wizyta w Wierzchosławicach, gdzie pod lasem takie całkiem fajne miejsce stworzono do odpoczynku, a przy okazji co nie co można sie poduczyć " z przyrody" . A potem do domku.
Przeczytałam dzisiaj wywiad z Marią Czubaszek. Napisała, że nie bardzo rozumie osoby piszące blogi, w których piszą np że wyszli z psem na spacer i że przecież nie każdy ma takie interesujące życie żeby to opisywać.
Hm.. zadumałam się nad tymi jej słowami i zastanowiłam się czy ja też to tego grona nie należę?
I zaczęłam myśleć po co własciwie tu piszę i wnioski są takie:
- bo lubię pisać,
- bo lubię mieć dzienniczek swoich sportowych dokonań,
- bo lubię czasem sięgnąć wstecz i poczytać co było np rok temu,
- bo lubię niektórymi swoimi przemyśleniami dzielić się z innymi,
- bo mam nadzieję ( chociaż może jestem w tym myśleniu zbyt zarozumiała), że czasem czymś coś napiszę moze zainspiruję kogoś do jakiegoś działania,
- bo dzięki temu pisaniu zyskałam wielu znajomych i mogę podczytywać co oni piszą,
- bo miło usłyszeć : jestem fanem twojego bloga ( wtedy wiem, że to pisanie ma jakiś sens)
- bo ... bo my ludzie tak często myslimy podobnie, przeżywamy podobnie, mamy podobne doświadczenia, a tu na tym portalu znalazłam wyjątkowo wiele takich osób. Pokrewieństwo dusz po prostu
I tekst mi sie taki przypomniał, piosenki rzecz jasna Indios Bravos
Wysłuchaj mnie, bo ja to ty
Choć pewnie trudno Ci uwierzyć
Że ty i ja, że ja i ty
Tak wiele mamy wspólnych przeżyć
Słuchając mnie o sobie słuchaj
Bo więcej łączy nas niż dzieli
Więcej tu pokrewieństwa dusz
Niż byśmy sami tego chcieli
Opowiedz mi, opowiedz
Opowiedz mi wysłucham cię
Opowiedz mi o sobie
A ja słuchając zdziwię się
Jak wiele mnie jak wiele mnie
Jest w Tobie
Wiele mnie...
Jak wiele mnie jest w tobie
Wiele mnie...
No więc piszę sobie tego bloga, chociaż były w moim życiu momenty, ze z z róznych względów chciałam przestać. Ale niby dlaczego miałabym przestać, skoro lubię.
Będę więc pisac nawet jeśli takie pisanie nie będzie sie podobało Pani Marii Cz. i może wielu innym.
Dziekuję, ze mnie czasem "wysłuchujecie":)

Strusi majestat© lemuriza1972
- DST 37.00km
- Teren 22.00km
- Czas 01:46
- VAVG 20.94km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 października 2010
Buty czyli pierwszy krok do wspinaczki:)
No tak... mam buty do wspinaczki. Najprostszy i najtanszy model jaki moze być. Mam nadzieję, ze na razie wystarczą.
Są tak brzydkie, że to chyba najbrzydsze buty jakie miałam ( no moze oprócz tych, które kiedyś podarowała mi babcia, jak chodziłam do podstawówki):). Kto widział buty do wspinaczki to wie, ze nawet te z najwyższej półki piękne nie są.
No ale nie o to chodzi. I chyba nigdy się az tak nie cieszyłam z nowych butów i w dodatku jeszcze takich brzydkich:).
Skoro sa już buty, to będzie większy doping do regularnych odwiedzin ścianki. Jak już się na ściance wzmocnię to może kiedyś spróbuję w skałkach. To jest moje marzenie. Bardzo duże marzenie.
A na razie dzisiaj rozpoczęłam przygotowania do wizyty na ściance czyli trochę ćwiczeń pompki, hantle itp. Planuje pierwszą wizytę w listopadzie.
Są tak brzydkie, że to chyba najbrzydsze buty jakie miałam ( no moze oprócz tych, które kiedyś podarowała mi babcia, jak chodziłam do podstawówki):). Kto widział buty do wspinaczki to wie, ze nawet te z najwyższej półki piękne nie są.
No ale nie o to chodzi. I chyba nigdy się az tak nie cieszyłam z nowych butów i w dodatku jeszcze takich brzydkich:).
Skoro sa już buty, to będzie większy doping do regularnych odwiedzin ścianki. Jak już się na ściance wzmocnię to może kiedyś spróbuję w skałkach. To jest moje marzenie. Bardzo duże marzenie.
A na razie dzisiaj rozpoczęłam przygotowania do wizyty na ściance czyli trochę ćwiczeń pompki, hantle itp. Planuje pierwszą wizytę w listopadzie.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 października 2010
Night Riding:)
Pierwsze kilometry nocne tej jesieni:). I jak za dawnych lat z Mirkiem i Alkiem.
Przeżycie nieco ekstremalne dla mnie, bo moja lampka prawie nie daje światła i jak mi w lesie chłopaki odjechali to było wesoło, ze hej. Adrenalina taka że szok:), ciemny tunel i jazda po omacku.
Ubrałam się ciepło, po raz pierwszy czapka pod kaskiem i ochraniacze na nogi.
I nie zmarzłam:), no ale jeszcze nie ma śniegu, padał tylko lekki deszcz.
dzisiaj był dobry dzień tak w ogole, w pracy pomimo hm.. cięzkiego dnia jakoś wszystko sie udało, zadzwoniła Krysia i pojawiła sie szansa wyjazdu w sobotę w góry:), rzecz jasna pochodzić po górach, co marzy mi sie i marzy od jakiegoś czasu.
I tak przy okazji dzisiaj nadszedł ten dzień, wielki dzień czyli po PONAD ROKU SPŁACANIA SPŁACIŁAM MOJEGO KTM-A. Od dzisiaj jest mój i tylko mój:).
Tak oto spełniają się marzenia.
Koncząc swoją ksiązkę Wanda Rutkiewicz napisała:
( po zdobyciu Everestu).
".. potem było wiele spotkań, wywiadów, chociaż w ten sposób pragnęłam przekazać jak najwięcej z tego co stało się moim udziałem. Ci, którzy chcieli mnie słuchać, porozmawiać ze mną, obejrzeć zdjecia z wyprawy, nie mieli szans na przeżycie tego co ja. Być moze marzyli o jakichs swoich Everestach nie mniej niż ja o swoim, być może dzięki mnie - jednej z nich - uwierzyli, że ich marzenia i tęsknoty z czymś "naj" mogą się spełnić..."
I jak to przeczytałam to pomyślałam, ze ja też chyba dlatego tak lubię pisać jak spełni sie moje marzenie. Myślę sobie: ktoś przeczyta , może też w COŚ uwierzy.
Uwierzcie w swoje Everesty:))) i nie bójcie się marzeń.
Przeżycie nieco ekstremalne dla mnie, bo moja lampka prawie nie daje światła i jak mi w lesie chłopaki odjechali to było wesoło, ze hej. Adrenalina taka że szok:), ciemny tunel i jazda po omacku.
Ubrałam się ciepło, po raz pierwszy czapka pod kaskiem i ochraniacze na nogi.
I nie zmarzłam:), no ale jeszcze nie ma śniegu, padał tylko lekki deszcz.
dzisiaj był dobry dzień tak w ogole, w pracy pomimo hm.. cięzkiego dnia jakoś wszystko sie udało, zadzwoniła Krysia i pojawiła sie szansa wyjazdu w sobotę w góry:), rzecz jasna pochodzić po górach, co marzy mi sie i marzy od jakiegoś czasu.
I tak przy okazji dzisiaj nadszedł ten dzień, wielki dzień czyli po PONAD ROKU SPŁACANIA SPŁACIŁAM MOJEGO KTM-A. Od dzisiaj jest mój i tylko mój:).
Tak oto spełniają się marzenia.
Koncząc swoją ksiązkę Wanda Rutkiewicz napisała:
( po zdobyciu Everestu).
".. potem było wiele spotkań, wywiadów, chociaż w ten sposób pragnęłam przekazać jak najwięcej z tego co stało się moim udziałem. Ci, którzy chcieli mnie słuchać, porozmawiać ze mną, obejrzeć zdjecia z wyprawy, nie mieli szans na przeżycie tego co ja. Być moze marzyli o jakichs swoich Everestach nie mniej niż ja o swoim, być może dzięki mnie - jednej z nich - uwierzyli, że ich marzenia i tęsknoty z czymś "naj" mogą się spełnić..."
I jak to przeczytałam to pomyślałam, ze ja też chyba dlatego tak lubię pisać jak spełni sie moje marzenie. Myślę sobie: ktoś przeczyta , może też w COŚ uwierzy.
Uwierzcie w swoje Everesty:))) i nie bójcie się marzeń.
- DST 31.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:22
- VAVG 22.68km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 października 2010
Jesień coraz zimniejsza
Rozmyślałam od rana, jechać, nie jechać, zimno trochę wszak... " Nie jechać?Nie pojadę, będę żałować. W góry? chyba nie, nogi odzwyczajone, zimno. Do lasu? Znowu płasko, znowu podobna trasa, trochę nudno...".
W końcu ubrałam zimowe spodnie rowerowe, zimową kurtkę rowerową, polarowe rękawice (prezent od Krysi, sama szyła, bardzo ciepłe), grube skarpety i w drogę.
No i nie żałuję, chociaż solidnie zmarzły mi stopy po raz pierwszy tej jesieni.
Jesień dalej piękna, złocisto-czerwona. Wsie jakby wymarłe, w lesie też dosłownie kilka osób, czyżby zimno ludzi zatrzymało domu?
W pewnym momencie w oddali zobaczyłam coś na drodze. Wzrok mój nie najlepszy już, więc zatrzymałam się, upatrując w tym czymś niebezpieczenstwo ( boję się dzików, już parę razy zdarzyło się je spotkać, a kolega leśnik mówił mi , ze wtedy tylko na drzewo, a ja sie na drzewo wspinać nie potrafię). Powolutku jechałam i okazało się, ze to sarenka, cudna sarenka, która pozwoliła się do siebie zbliżyć na jakies 3 metry. Cud natury!
Pokręciłam po lesie po ścieżkach znanych i nieznanych, troszeczkę ryzykując bo nie bardzo wiedziałam gdzie jadę.
W głowie caly czas jednak jeszcze wczorajszy koncert.. i słowa piosenek. Piękne słowa. Mądre słowa. Musnęło mnie wczoraj szczęście solidnie. Oj musnęło.
Myslałam sobie wczoraj patrząc na tego śpiewającego Gutka, ze to musi być niesamowite mieć taką pasję - spiewać. Chociażby nie wiem co robiła, mnie to nie grozi niestety - słoń nadępnął mi na ucho i spiewam tylko sama do siebie, jak nikt nie słyszy.
Zawsze "zazdrosciłam" artystom - pisarzom, malarzom, muzykom, że łączą pasję z zawodem.
Patrzyłam wczoraj na tę młodzież w tym klubie, tak świetnie się bawiącą i myślałam sobie: czy za jakies 15 lat bedą jeszcze kochać muzykę, chodzić na koncerty, czy nie zatoną w codzienności i domowo-pracowych obowiązkach?
Oby nie.
A na koniec jeszcze jedna malutka pioseneczka ( taka mała, jak małe są drobiazgi,z których cieszyć sie nalezy:)) ze specjalną dedykacją dla Marusi ( wyczytałam na blogu koleżanki Kuguar, ze masz czasem problemy z radością z rzeczy małych, a to naprawdę nie jest takie trudne)
Indios Bravos "Czego tu jeszcze chcieć"
Zapatrzeć się
Zasłuchać się
A oprócz tego
Jeszcze chleb
I łyk herbaty
Do popicia
Czego tu jeszcze
Chcieć od życia
Czego tu jeszcze chcieć
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,czego_tu_jeszcze_chciec.html
Napisałam to popijąc rzecz jasna herbatę,zagryzając ciastkiem i sluchając rzecz jasna muzyki:)
W końcu ubrałam zimowe spodnie rowerowe, zimową kurtkę rowerową, polarowe rękawice (prezent od Krysi, sama szyła, bardzo ciepłe), grube skarpety i w drogę.
No i nie żałuję, chociaż solidnie zmarzły mi stopy po raz pierwszy tej jesieni.
Jesień dalej piękna, złocisto-czerwona. Wsie jakby wymarłe, w lesie też dosłownie kilka osób, czyżby zimno ludzi zatrzymało domu?
W pewnym momencie w oddali zobaczyłam coś na drodze. Wzrok mój nie najlepszy już, więc zatrzymałam się, upatrując w tym czymś niebezpieczenstwo ( boję się dzików, już parę razy zdarzyło się je spotkać, a kolega leśnik mówił mi , ze wtedy tylko na drzewo, a ja sie na drzewo wspinać nie potrafię). Powolutku jechałam i okazało się, ze to sarenka, cudna sarenka, która pozwoliła się do siebie zbliżyć na jakies 3 metry. Cud natury!
Pokręciłam po lesie po ścieżkach znanych i nieznanych, troszeczkę ryzykując bo nie bardzo wiedziałam gdzie jadę.
W głowie caly czas jednak jeszcze wczorajszy koncert.. i słowa piosenek. Piękne słowa. Mądre słowa. Musnęło mnie wczoraj szczęście solidnie. Oj musnęło.
Myslałam sobie wczoraj patrząc na tego śpiewającego Gutka, ze to musi być niesamowite mieć taką pasję - spiewać. Chociażby nie wiem co robiła, mnie to nie grozi niestety - słoń nadępnął mi na ucho i spiewam tylko sama do siebie, jak nikt nie słyszy.
Zawsze "zazdrosciłam" artystom - pisarzom, malarzom, muzykom, że łączą pasję z zawodem.
Patrzyłam wczoraj na tę młodzież w tym klubie, tak świetnie się bawiącą i myślałam sobie: czy za jakies 15 lat bedą jeszcze kochać muzykę, chodzić na koncerty, czy nie zatoną w codzienności i domowo-pracowych obowiązkach?
Oby nie.
A na koniec jeszcze jedna malutka pioseneczka ( taka mała, jak małe są drobiazgi,z których cieszyć sie nalezy:)) ze specjalną dedykacją dla Marusi ( wyczytałam na blogu koleżanki Kuguar, ze masz czasem problemy z radością z rzeczy małych, a to naprawdę nie jest takie trudne)
Indios Bravos "Czego tu jeszcze chcieć"
Zapatrzeć się
Zasłuchać się
A oprócz tego
Jeszcze chleb
I łyk herbaty
Do popicia
Czego tu jeszcze
Chcieć od życia
Czego tu jeszcze chcieć
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,czego_tu_jeszcze_chciec.html
Napisałam to popijąc rzecz jasna herbatę,zagryzając ciastkiem i sluchając rzecz jasna muzyki:)
- DST 40.00km
- Teren 22.00km
- Czas 01:49
- VAVG 22.02km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze





