lemuriza1972statystyki rowerowe bikestats.pl
lemuriza1972
Tarnów

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37869.50 km
  • Km w terenie: 10093.00 km (26.65%)
  • Czas na rowerze: 89d 13h 22m
  • Prędkość średnia: 19.11 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team

Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







Moje rowery

Kellys Magnus 29684 km
KTM 19175 km

Szukaj

Znajomi

wszyscy znajomi(65)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lemuriza1972.bikestats.pl

Archiwum

  • 2017, Marzec(2, 2)
  • 2016, Grudzień(1, 0)
  • 2016, Październik(4, 3)
  • 2016, Wrzesień(13, 10)
  • 2016, Sierpień(13, 5)
  • 2016, Lipiec(11, 3)
  • 2016, Czerwiec(16, 5)
  • 2016, Maj(15, 12)
  • 2016, Kwiecień(13, 4)
  • 2016, Marzec(8, 4)
  • 2016, Luty(10, 11)
  • 2016, Styczeń(14, 7)
  • 2015, Grudzień(15, 7)
  • 2015, Listopad(8, 9)
  • 2015, Październik(9, 6)
  • 2015, Wrzesień(11, 6)
  • 2015, Sierpień(25, 7)
  • 2015, Lipiec(16, 8)
  • 2015, Czerwiec(20, 21)
  • 2015, Maj(22, 19)
  • 2015, Kwiecień(15, 9)
  • 2015, Marzec(14, 29)
  • 2015, Luty(9, 27)
  • 2015, Styczeń(8, 12)
  • 2014, Grudzień(13, 11)
  • 2014, Listopad(19, 54)
  • 2014, Październik(21, 97)
  • 2014, Wrzesień(14, 59)
  • 2014, Sierpień(18, 45)
  • 2014, Lipiec(21, 66)
  • 2014, Czerwiec(16, 54)
  • 2014, Maj(19, 83)
  • 2014, Kwiecień(16, 60)
  • 2014, Marzec(16, 27)
  • 2014, Luty(22, 89)
  • 2014, Styczeń(26, 93)
  • 2013, Grudzień(23, 64)
  • 2013, Listopad(16, 87)
  • 2013, Październik(15, 38)
  • 2013, Wrzesień(22, 129)
  • 2013, Sierpień(25, 53)
  • 2013, Lipiec(25, 94)
  • 2013, Czerwiec(19, 32)
  • 2013, Maj(21, 89)
  • 2013, Kwiecień(23, 60)
  • 2013, Marzec(15, 61)
  • 2013, Luty(10, 41)
  • 2013, Styczeń(10, 47)
  • 2012, Grudzień(10, 25)
  • 2012, Listopad(13, 79)
  • 2012, Październik(9, 83)
  • 2012, Wrzesień(22, 95)
  • 2012, Sierpień(17, 61)
  • 2012, Lipiec(12, 43)
  • 2012, Czerwiec(22, 66)
  • 2012, Maj(17, 35)
  • 2012, Kwiecień(15, 32)
  • 2012, Marzec(14, 68)
  • 2012, Luty(8, 38)
  • 2012, Styczeń(15, 44)
  • 2011, Grudzień(5, 27)
  • 2011, Listopad(11, 24)
  • 2011, Październik(12, 36)
  • 2011, Wrzesień(18, 71)
  • 2011, Sierpień(21, 67)
  • 2011, Lipiec(23, 79)
  • 2011, Czerwiec(20, 36)
  • 2011, Maj(17, 115)
  • 2011, Kwiecień(26, 116)
  • 2011, Marzec(23, 112)
  • 2011, Luty(17, 88)
  • 2011, Styczeń(26, 102)
  • 2010, Grudzień(22, 91)
  • 2010, Listopad(21, 71)
  • 2010, Październik(16, 52)
  • 2010, Wrzesień(23, 129)
  • 2010, Sierpień(28, 125)
  • 2010, Lipiec(26, 83)
  • 2010, Czerwiec(19, 55)
  • 2010, Maj(24, 74)
  • 2010, Kwiecień(16, 11)
  • 2010, Marzec(25, 18)
  • 2010, Luty(26, 33)
  • 2010, Styczeń(23, 7)
  • 2009, Grudzień(14, 12)
  • 2009, Listopad(17, 14)
  • 2009, Październik(11, 27)
  • 2009, Wrzesień(20, 13)
  • 2009, Sierpień(23, 20)
  • 2009, Lipiec(3, 1)
  • 2009, Czerwiec(1, 2)
  • 2009, Maj(2, 0)

Linki

  • Rowerowe blogi na bikestats.pl
Piątek, 7 sierpnia 2009

Piatek

Nieudany rowerowy piatek..
Najpierw rower spadł mi ze schodów... prosto na moja nową xt przerzutkę...
Efekt - wykrzywiony hak:(
Potem ..zaczęłam zmieniac opony, bo jutro jadę do Mielca na rowerze, to i opony bardziej lajt potrzebne.
Zmieniłam juz przód ,napompowałam i... urwałam wentyl haha... wiec nowa dętka i wszystko od nowa.
No to bierzemy sie za tył, zaczęłam zdejmowac kolo.. zgubiłam w trawie... koncówkę od zacisku od koła...
Pół godziny szukania w trawie. Złosć, nerwy, znalazłam.
Efekt- jazda z Mirkiem, Alkiem i Grzeskiem po lesie Radłowskim zupelnie bez chęci do jazdy.
Miejmy nadzieję, ze jutro bedzie lepiej
  • DST 32.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 21.33km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Czwartek, 6 sierpnia 2009

czwartkowy trening

Umówilismy się z Mirkiem na 17.30. Zaczeło lać.
Niby nieraz jeździlismy w deszczu, wszak my twardziele jesteśmy, zwłaszcza Mirek-rajdowiec ekstremalny, ale jakos dzisiaj.. hm nie miałam ochoty moknąć.
Przekładamy więc spotkanie na 18.00.
Efekt.. malo czasu na jazdę i... zaraz po wyjździe czuje głód... a kasy brak przy sobie.
Wiadomo jestem głodomór, strasznie szybko spalam, na maratony to musze mieć ze 4 żele, zeby przetrwać.
Miałam ochotę dzisiaj mocno pokręcic po górkach, ale obawiam sie , ze moze nastapić klasyczne odcięcie pradu.
Jedziemy na Pleśną, skrecamy w jakąs nieznana mi drogę.
Pod górę rzecz jasna - ale fajnie!!! Nawet przez moment jest terenowy podjazd.
Pod drodze zrywam papierówkę z drzewa i ratuje mi zycie. Głodu juz nie ma:)
Mirek pokazuje mi dom ministra Grada. ładny ale trochę za duży
Potem do Uroczyska Batylowa, mozolnie pod gorkę, ostry podjazd. Mirek mowi, ze to jest pierwsza droga, ktorą budował.
Cos chyba zabrakło im pieniedzy:), bo droga konczy sie w pewnym momencie. Dojeżdzamy do jakiegoś podwórka.. Jedziemy przez podwórko.. zaczyna szczekac pies, patrzę a łancuch ma dlugi a ja na młynku...
Pies jednak zostaje w budzie.Jesteśmy uratowani!
Fajna, nowa traska. Sliczne widoki.
Tylko, ze moglismy mocniej pojechać, ale trochę gadaliśmy. No opowiadałam Mirkowi o maratonie w Gluszycy:)
  • DST 29.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:27
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)
Wtorek, 4 sierpnia 2009

trening

Było płasko, ale dosyc mocno.
Czas było na porzadny trening po Głuszycy.
Co prawda do nastepnego maratonu ( Kraków),jeszcze sporo czasu, ale formę trzeba utrzymywać, zwłaszcza, ze cos tak czuję.. ze zblizam sie do formy optymalnej w tym sezonie.
dzisiaj odpoczynek, jutro górki
  • DST 42.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 01:47
  • VAVG 23.55km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Sobota, 1 sierpnia 2009

Głuszyca

Powerede MTB Marathon
1 sierpnia 2009r.
Gluszyca

Maraton nr 17

Mówią o niej .. Królowa polskiego maratonu mtb.
Nie wiem kto i kiedy dokonał koronacji… ale wybór był to słuszny.
Nie mieliśmy w planie tego maratonu.
Po słabym występie w Krynicy zaczęło mi się kołatać w glowie, ze dobrze byłoby wystartować w Głuszycy żeby podciągnąć się w generalce. Wiedziałam już od Jacka, ze Krystyna również chce jechać.
No i tym sposobem udało zebrać się sporą grupę „ na Gluszycę’. Niestety po kosztach własnych , bo ze sponsorem na ten maraton się nie umawialiśmy ( wlaściwie to teraz po jego przejechaniu nie wiem dlaczego???).
Wyjechaliśmy rzecz jasna dzień wcześniej.
Nasze mozolne pakowanie się ( rozbiórka rowerów na czynniki pierwsze , 8 rowerów miało wejść do auta Marcina), obserwuje tarnowska kablówka, która w ten sposób „dokręca” końcówkę filmu o naszym teamie.
Po godzinie pakowania , udaje nam się ruszyć w trasę. Trzeba się spieszyć bo o 18 na autostradzie ma odbyć się strajk motocyklistów.
Kiedy wjeżdżamy w rejony maratonowej trasy.. już wiem: będzie pięknie, będzie piekielnie trudno, będzie co wspominać, bo będzie prawdziwe mtb.
Sobota wita nas.. słońcem… hm… nie chcemy już błota, bo tylu błotnych masakrach tego sezonu, ale upał.. to dla kolarzy też niefajna informacja.
Twardym jednak trzeba być.
Usłyszałam kiedyś w radiu szefa grupy RMF Pepsi max. Powiedział: jeśli ktos w kolarstwie narzeka na pogodę, niech przerzuci się na szachy.
No właśnie.
Na starcie rozmawiam z rywalkami z kategorii. Z Pauliną z Krakowa, można powiedzieć znamy się już dobrze, poznaję Sylwię Parę.
Ustawiam się w sektorze.
Na stracie leci jak zwykle Fragma, lubię ten moment. Łezka kręci się w oku z radości.
Obawiam się jednak trasy, prawie 2000 m przewyższenia na 56 km i .. upał.
Ruszam dosyć mocno.
Na asfaltowej rozjazdowce widzę przed sobą Beatę Stradowską, mijam ją, potem Ankę Suś -Krzyżelewską, tez ja mijam i pędzę mocno żeby mieć przewagę. Widzę przed sobą niebiesko-żółte ubranko Ady Jarczyk. Mocno się spinam i dochodzę ją. Chwilę rozmawiamy i jadę do przodu.
Zaczyna się pierwszy podjazd… asfaltowy. Ciężko, pełne słonce.
Widzę przed sobą Paulinę, dojeżdżam do niej. Trochę sobie narzekamy na upał i jedziemy.
Myślę: Jezus.. Maria… jak ja to wytrzymam.
Patrzę na licznik.. ale kilometry jakby stały w miejscu. Podjazd zamienia się w szuter. Gdzieś po drodze mija mnie Ada i niestety nie daje rady utrzymac za nią koła. Ale jadę przed Pauliną.
Minie mnie dopiero na dwudziestym piątym kilometrze, Długo jeszcze mam z nią kontakt… potem go tracę i jak zwykle.. na mecie jest przede mna, ponad 15 min.
Trasa cudowna. Bardzo wymagające techniczne podjazdy i te zjazdy…
Ech… naprawdę poduczę się w tym sezonie.
To prawda, ze wyścig to najlepszy trening. Człowiek nabiera odwagi, czasem nawet stac go na brawurę.
Zjazdy albo kamieniste ( wielkie kamienie) albo szutrowe ( bardzo niebezpieczne, szybkie, wysypane jakims dziwnym grysem – ostre małe kamienie). Kola zapadają się w niektórych miejscach , a jadąc przy dużej szybkosci można nieźle wydzwonić.
Grzegorz Golonko to niezły sadysta – to już wiem:), w koncu już trzeci sezon jeżdzę Powerdeda
Po dwudziestym kilometrze przejeżdzamy obok startu… oj jak kusi żeby zjechać…:)
Zaczyna się podjazd a obok jakieś jeziorka… ludzie się kapią, a mnie pot kapie z czoła. Nogi zaczynaja boleć, do przejechania 36 km…
Myślę: jak ja dam rade??? Przeciez to niemozliwe…
Zaraz jednak mowie sobie: do przodu kobieto, trzeba walczyć.
No i wspinam się na górę. Która to już góra z kolei? Ile ich jeszcze?
Na jednej z nich mijają mnie najpierw bracia Brzózkowie, potem Galiński, potem Kaiser ( rzecz jasna dostaje dubla, oni jadą na giga)
Mam jednak satysfakcję po na tym podjeździe bo jadę podczas gdy wszyscy obok mnie , z wyjątkiem ww wymienionych pchają rowery pod gorę.
Na jednym z kamienistych zjazdów jakas pani krzyczy: O Jezus.. to i kobieta jedzie!!!
Usmiecham się pod nosem, a ona z wielkim przejęciem krzyczy za mna: powodzenia, powodzenia…
Myślę sobie: będzie mi potrzebne, bo nogi bolą, kolana bolą, kręgosłup, bark…
Chyba mam źle ustawione siodełko…
Jadę… i powtarzam sobie: możesz jeszcze, naprawdę możesz… jedź!
Jadę!
Kolejny podjazd…
Jezus Maria. Ktos oszalał.
Koncowka wjazdu na Wielka Sowę… wielkie kamienie.
Postanawiam oszczędzić siły i podchodzę, bo do mety jeszcze sporo kilometrów, a ta Sowa to byłby pożeracz moich sil.
I znowu jakiś trudny zjazd.
Niestety w którymś momencie odpuszczam.. schodzę s roweru.
Za mna biegnie jakaś panna, potem następna z Rowerowania.
O nie. Nie dam się. Będzie walka.
Walczę. Szybko wsiadam na rower i zjeżdzam. Wiem, ze mam je na ogonie, musze się spręzyć.
Do mety jakies 10 km. Myslę: dobrze, że poduczyłam się zjazdów, dobrze mi idzie, zadnego upadku i.. wtedy…. Rower wpada na coś… kołysze się jak titanic… po prawej przepaść.. już widzę siebie tam w dole.. ale jakims cudem wyprowadzam ten rower na prostą.. niestety prędkość jest ogromna, a przede mną głaz… nie daje rady nic zrobić i już lecimy.. ja i mój rower.
Na szczęście rozbite kolano to to samo co tydzien temu na scieżce rowerowej. Leje się krew a ja z ulgą mysle: jak dobrze ,ze to to kolano.
Na ktorymś ze zjazdów spada łancuch, patrzę w doł , zawinął się na korbie, masakra. Udaje mi się zatrzymać i założyć. Gdybym nie zauważyla.. pewnie bym go urwała…
I kolejny podjazd.. tym razem nie do podjechania.. błoto… idę..
Myslę sobie: trzeba iść szybciej, kobieto, większe kroki, pamietasz Jacek mówił z pięty na palce…
Pot zalewa oczy.. przede mną jakas kobieta, cieżko sapie.. mijam ją.
Ktoś mówi do niej: trzeba walczyć, o to w tym chodzi…
Myślę: no ma rację, trzeba walczyć. Walcz Iza!
Wsiadam na rower tak szybko jak się da i pedałuje ile siły w nogach.
Nogi ciezkie a jednak mowię sama do siebie: Iza, to tylko głowa, ona chce cie oszukac twoje nogi jeszcze dadzą radę.
Mocno pod górę. Nóżki daja rade.
Ostatni bufet. Zatrzymuje się, w tym momencie mija mnie ta wyprzedzona kobieta.
O nie… myślę i rzucam się w pogoń za nią.
Mocno pod górę. Ide naprawde mocno. Mijam ją, wypracowuje sobie przewagę i nagle… rozjazd, a strzalka tak niefortunnie umieszczona.. staje i nie wiem gdzie jechać… jade w prawo…dojezdza ta kobieta i mowi: to chyba nie tu i jedzie prosto…
Jezus Maria.. myślę… znowu mnie minęla, trzeba gonić…
Mocno pod górę, prawie ją mam.. i.. zaczyna się zjazd.. myślę: no to po ptakach…
Ale puszczam się na tym zjeździe jak szalona , sama siebie nie poznaje, w jakis dziwny sposób przejeżdzając po wielkich korzeniach mijam ją i mkne do mety.
Kilometrowy cięzki zjazd, a ja jade jakbym w Justynę Fraczek się zamieniła.
Co znaczy oddech rywalki na plecach!
Meta… pieknie.. była walka do samego konca. Żadnego odpuszczania.
Miejsce 8 w kategorii, ale punktowo najlepszy wynik w tym sezonie w Poweradzie.
Najważniejsze, że mam cudowne wspomnienia z tej niesmowitej trasy!
Czas 5 h 4 min
  • DST 56.00km
  • Teren 49.00km
  • Czas 05:04
  • VAVG 11.05km/h
  • Podjazdy 1960m
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)
Niedziela, 26 lipca 2009

Gorlice maraton

Cyklokarpaty
26 lipca 2009r.
Gorlice
Maraton nr 16

Miałam jechać na giga żeby sobie poprawić generalkę ( w Przemyślu jechalam na giga). To giga wydawało się takie jak „golonkowe” mega.
Ale tuz przed maratonem wymieniłam przerzutkę i amora ( amora pozyczył mi Mirek, mój nowy amor od razu przez wielu bikerów tarnowskich zostal zauważony, co mnie trochę rozbawiło, bo przekonałam się jak bardzo ludzie zwracają uwage na to na czym jeżdża inni.. ja tam raczej nie mam pojecia, kto jaki amortyzator ma w swoim rowerze).
Balam się troche jechać dlugi dystans na nowym , niewyprobowanym osprzecie.
Ostatecznie kiedy dowiedziałam się , ze jedzie Krystyna, a do tego na liście zgloszonych zobaczyłam Deborę Jaworską.. uznałam, ze na giga nie zawalczę.. chyba ze tylko z samą sobą.
Za to na mega postawiłam sobie cel- pokonać liderke klasyfikacji generalnej w mojej kategorii.
Na starcie okazało się, ze mam jeszcze jeden cel – koleżankę z Tarnowa.
Nigdy razem nie jechalyśmy, wiec chcialam zobaczyc jak będzie.
Poza tym nastepnym celem było pojechanie mocno, jeśli krótki dystans ( 40 km) to mocno.
Przed maratonem tarnowska kablowka kręcila film o naszym teamie.
Zaczęłam rzeczywiście bardzo mocno, aż się w pewnym momencie przestraszyłam ze zdecydowanie za mocno i ze gdzieś w polowie zabraknie sil.
Pierwszy podjazd asfaltem… ale nawet dobrze mi się jechalo.
Po wjeździe do lasu okazało się, ze będzie zabawa. Tony blota.
Nie bardzo byłam przygotowana. Co prawda z przodu miałam Bulldoga, ale z tyłu mocno wytartego RR .
Tak więc zjazdy nie były na tym maratonie moja najmocniejszą stroną, o nie. Mocno walczyłam o to żeby mnie tyle koło nie wyprzedziło
W ktorymś momencie doszła do mnie Krystyna. Ja wiem, ze mocna jest bardzo, ale to mnie zaniepokoilo, bo przeciez jechala giga wiec na pewno spokojniej początek, a skoro mnie doszla…to jakby znaczyło, ze dobrze ze mną nie jest…
Jechalysmy kawałek razem, potem ja minęłam jak coś robiła przy rowerze.
Masa kawałków chodzonych, przynajmniej dla mnie i na tych oponach to bloto było nieprzejezdne.
Gdzieś na leśnym podjeździe usłyszałam za sobą mocne, damskie sapanie. Tetno chyba 180. Po chwili minęła mnie koleżanka z Tarnowa.
Pomyslalam: o nie… tak łatwo się nie poddam
I zaczęłam gonić. Ona na podjeździe się przewróciła, wyminęłam ją i już nie dałam się wyprzedzic.
Musiałam się jednak napracować, jechala dziewczyna mocno, trzeba jej przyznać, bardzo mocno.
W pewnym momencie zaczął padać deszcz, ale to nawet dobrze nam zrobiło bo trochę rozmiękczyło to blotko i zmylo trochę z przerzutek.
Drugą częsć dystansu jechalo się lepiej.
Motywowałam się psychicznie bardzo, powtarzając co chwilę: nózki jeszcze mogą, tylko głowa mówi nie…
Pod koniec trasy niemiły upadek… jakis mostek z drewanianych bali, poslizgnełam się na nim i polecialam w dol , w przepaść, dobrze ze ktos za mną szedł to zlapał rower, który lecial na mnie.
Końcówka trasy bardzo fajna, gdzieś wzdłuz rzeki, fajny singielek.
Bardzo duzo blota, ale malo przewyżeszń, niecałe 1000.’
Nie ma co porownywać do tras w Poweredzie.
Na mecie jestem pierwsza nie tylko w swojej kategorii ( liderka pokonana o jakies chyba 20 min), ale tez w open.
No fajnie.. chociaż konkurencja.. no coż..słaba w porównaniu do dziewczyn, które jeżdzą u Golonki, wiec do tego wyniku nie należy przykładać nadmiernej wagi.
Jechało mi się jednak dobrze, mocno, niecałe 3 godziny.
  • DST 40.00km
  • Teren 30.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 13.48km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)
Sobota, 11 lipca 2009

Eska Tarnów

Eska Fuji Bike Maraton Tarnów
11 lipca 2009
Maraton nr 15
Po nieudanym maratonie w Krynicy.. mialam takie myśli, żeby nie jechac Tarnowa, albo jechac bez numeru.
W dodatku w poniedziałek złapałam kontuzję barku, ale to taką że płakałam z bólu.
Tak wiec przed Tarnowem tylko jeden lekki trening.
Miałam obawy czy będę potrafiła cieszyć się z jazdy i czy bark nie będzie bolał, czy puści blokada na zjazdach.
Tym bardziej, ze trasy nie zdążylam przejechać a wszyscy straszyli, ze powódz trase zmieniła, ze masa naniesionych kamieni i zrobiło się niebezpiecznie.
W piątek przed startem zmieniałam oponę, smarowałam łancuch i postanowiłam się kawałeczek przejechać żeby wypróbować rower…
Tylna przerzutka przestała działać… zaczełam ja oglądać i zauważyłam, że kółko od przerzutki ( górne) jest tak luźne, ze ledwie się trzyma.
Kolega alek popatrzył i powiedział.. przerzutka do wymiany…
Rozłozyl na czynniki pierwsze… ale kółek na podmianę nie mieliśmy.
Mirek miał przywieźć rano.
Tak wiec połozylam się spać.. nie wiedząc czy w ogóle wystartuje.
9.20 .. chłopaki montują mi kółka i regulują przerzutkę. Wsiadam na rower, jest ok., jedziemy na start.
Na stracie jest fajnie, fajna atmosfera, jestesmy u siebie, wiec masa znajomych bikerów. Sympatycznie.
Nie denerwuję się. Mirek radzi:potraktuj ten start treningowo… ot tak żeby mieć radość z jeżdzenia, nie mysl o wyniku.
Taki cel też sobie stawiam – poczuć radość z jazdy, odblokować się na zjazdach.
Zaczynam spokojnie,wszak przed soba mam Marcinkę,ale i tak sporo osób mijam na podjeździe..
Pierwszy zjazd. Rzeczywiście masa naniesionych kamieni, trzeba naprawdę uważać… Jadę jeszcze asekuracyjnie, ale z biegiem kolejnych kilometrów przypominam sobie, ze przecież już trochę zjeżdzać się nauczyłam… odpuszczam wiec hample i staram się pamietać o tym co mówil Mirek: na takich luźnych kamieniach nie wolno mocno hamować, trzeba puścić hamulce, rower cie wyprowadzi.
Znowu pamietam o tym żeby pracować ciałem na zjazdach – nie siedzieć sztywno.
Jest ok. Jedzie mi się dobrze, duzo piję bo jest dosyc gorąco.
Spotykam Sławka Nosala – znowu uszkodził palec. Co za pech.
Przed Brzanką dojeżdzam do kolegi Sławka z druzyny, mijam go na podjeździe, potem on jeszcze dojeżdza do mnie, ale na prostej, na asfalcie nie daje rady. Na chwilę zatrzymuję się żeby przełożyc bidony, on dojeżdza, ale ja ide dosyc mocno pod gorę. Zaczyna się podjazd nad Brzankę i tam mu chyba odjechałam, bo potem się już nie widzimy. Z pozostalymi kolegami Sławka caly czas tasujemy się na trasie.
Gdzieś w trasie słyszę jak ktoś za mną krzyczy: dawaj Iza, dawaj.
Nie mam pojecia kto to.
Wjazd na Brzankę. Na szczycie Kefir robi zdjęcia..i krzyczy: no dawaj, dawaj Mądrala.. sam by sobie wjechal…
Zjazd z Brzanki. Nadspodziewanie dobrze sobie radzę, chociaż zjazd nie jest taki najłatwiejszy, ale w porownaniu z tym co widzialam w Krynicy….
Na zjeździe znowu slyszę glos: no i jak iza zjazd? Dobrze? A tak się bałaś…
Od Brzanki już odliczam kilometry do mety.
W koncu na jakims wyplaszczeniu dojeżdza mnie „mój głos”. Pytam się: a ktoś Ty?
Radek…
Hm.. nie znam Radka.
Okazuje się , ze podczytuje forum rowerum.
Radek mówi, wskakuj na koło. Wskakuję, ale… po 2 min wymijam Radka i zobacyzlismy sie juz na mecie.
Jest ok., nie ma zgonów, jedzie się dobrze.
Na podjeździe na górze Trzemeskiej, dubluje mnie giga. Ależ pieknie chłopaki ciągną pod górę. Ja ledwie pedałuję.
Jeszcze trochę „męki” przez łąki , a potem Kruk i już wiem, ze blisko…
Walczę z czasem… minuty uciekają na liczniku a ja mam cel: poprawić czas z ub roku. Spieszę się. Nie odpuszczam.
Jeszcze tylko zjazd do potoczku, potem spacer w błocie i wjazd na marcinkę. Rany… jestem stąd znam przecież te ścieżki, ale widok Tarnowa z Marcinki zapiera dech w piersiach. Po prostu pięknie.
I jeszcze jedno… zjechac ten cholerny zjazd z marcinki. Jeszcze mi się to nie udało. W ub roku schodziłam.
Zjeżdzam! Ale fajnie! Co prawda zatelepało mnie tam na jakiejś dziurze.. i to tak, ze cudem się wyratowałam, ale utrzymałam równowagę.
I już łąką, zjeżdzamy do mety. Gonię jeszcze kolegę Sławka, Rafała, ale nie udaje mi się go „dopaść” przed metą.
Na mecie dziękuję mi. Chyba byłam dla niego „motywacja” do szybszej jazdy. Fakt, minąl mnie dopiero chyba na Marcince.
Czas 3 h 54 min, lepszy niż w zeszłym roku ( miejsce I), wystarcza do zajecia m 5.
Do 3 zawodniczki straciłam 6 min.
Ale i tak jestem zadowolona. Psychika odbudowana. Mogę dalej jeździć na rowerze.
  • DST 64.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 03:54
  • VAVG 16.41km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Sobota, 4 lipca 2009

Krynica

Powerade MTB Marathon Krynica 4 lipca
Maraton nr 14

Właściwie cały tydzień poprzedzający maraton czułam, ze cos jest nie tak.
Ciężko mi się jeździło… ale łudziłam się, ze to wina założonej bardzo ciężkiej drutowanej opony na błoto.
Byłam bardzo zmęczona pracą i zniechęcona do roweru. We wtorek na treningu powiedziałam do Mirka: Mirek mnie się nie chce jechać do tej Krynicy…
Niebywałe…
Wjeżdżaliśmy w strasznym upale na Słoną Górę po asfalcie… nawet Mirek zauważył, ze się bardzo meczę.
Od czwartku odpoczywałam.
W sobotę rano wstałam z niechęcią. Dzień wcześniej … nerwowo cały dzień, bo wieści z Krynicy niepokojące były.. duze bloto, a ja jeden Nobby Nic wąski , reszta… zjechane bieżniki.
Po pracy szybki tour do Mirka Bieniasza i zakup Buldoga.
Założyłam go na przód.
Po raz pierwszy na Poweradzie mam sektor ( wprowadzili dodatkowy sektor III). Przyjemnie wjeśc do wolnego sektora na starcie, nie przepychać się.
Stoję z Adą Jarczyk i chłopakami ( młodymi ) z naszego teamu.
Macha do mnie Pan Grzegorz Napierała, poznany na nk. Też ma sektor III.
Z daleka widzę Andiego i Jaśka . jadą bez numerów.
Ruszamy. Pierwszy podjazd, może nie aż tak ciężki, ale sa dosyć duże korki i trzeba się sporo napocić żeby utrzymać się na rowerze.
Jest gorąco, podjazd w otwartym terenie, wiec pot leje się ze mnie ciurkiem. Szczypią mnie oczy… Rany przecież tusz jest niby wodoodporny ( jak to napisała w felietonie Krystyna Janda – tusz zdrajca)
Zachciało się być kobietą na maratonie.
Na tym podjeździe dojeżdżam do Pauliny Szelerewicz. Co z tego.. na mecie jak zwykle będzie daleko przede mną.
Wjazd do lasu i zaczyna się błotne piekiełko.
Ciężko się pedałuje. A ja jestem zniechecona od startu własciwie.
Od samego początku miałam bardzo złe nastawienie do tego maratonu.
Na pierwszym zjeździe jadę, ale za chwilę upadam po uslizgu przedniego koła, jest wąsko, wiec szybko muszę się usuwać z drogi, bo z góry jadą. No i niestety… nie mogę się „włączyć” do ruchu. Jest za wąsko a z góry jedzie tyle osób…
Słabo mi się robi, jak patrzę ile osób mnie mija.
Slyszę: cześć Iza.
Jedzie Sławek Nosal.
Jadę dalej, coraz ciężej.. coraz wiecej blota. Gdzie mogę jadę, gdzie się nie da , trzeba brnąć w błocie. To kosztuje masę sił.
Nie walczę. Jakoś tak dziwnie odpuszczam.. myślę…. byleby tylko dojechać.
Zjazdy bardzo śliskie, niewiele zjeżdżam. Boje się, po tym pierwszym upadku wiem, ze nie będzie mi łatwo dzisiaj zjeżdzać. Chyba wole kamienie jak w szczawnicy niż takie błotne zjazdy.
Podjazd na Jaworzynę. Znam go dobrze, wiec bez problemów większych wspinam się powoli.
Takie podjazdy lubię, zresztą jest w miarę sucho, można jechać caly czas.
Pozwalam sobie na kaprys i na chwilę tuż przed zjazdem z jaworzyny patrzę przez chwile na panoramę.
Za jaworzyną zaczynają się już schody. Dużo niebezpiecznych zjazdów, dużo błotnych pochłaniających energię podjazdów.
Na ktorymś z nich dojeżdżam do dziewczyny. Mówi do mnie: jesteś z Tarnowa? Ja też.
Domyślam się ze to musi być Monika Brożek ( Subaru AZS AE), kiedyś znalazłam ją na liście osób zgłoszonych.
Ambitnie odjeżdza mi, dojeżdżam do niej, zaczynają się zjazdy, jedzie jak szalona, rowerem jej rzuca. Myślę: dziewczyno… zabijesz się…
Odjeżdza mi.. nie mija kilka minut, z daleka widzę , ze ktoś lezy…
To ona. Uderzyla kierownicą w żebra.. Zatrzymujemy się przy niej. Uspokaja nas i karze jechać dalej. Obawiam się jednak, ze cos się stało, bo nie znalazłam jej na liscie osób, które ukonczyły wyścig
Bloto, bloto, bloto.
Zatrzymuje się co jakiś czas, wyciągam je z przerzutek.
Ogarnia mnie wielka niechęć. Myślę: nienawidzę roweru, nienawidzę maratonów, nie pojadę w tarnowie.. o nie…!!!!
Potworne zmęczenie. Ledwie pedałuję. Po prostu nie idzie i tyle. Wszyscy mnie mijają. Ci, którzy nie powinni. Rywalki te które są zwykle słabsze… a mnie wszystko jedno.
Mija mnie Beata Stradowska. Próbuje utrzymac się jej na kole. Nawet wyprzedzam ją, ale za chwilę mi odjeżdza. Na mecie jest 20 min przede mną przede mną. Katastrofa. Dwa ostatnie wyścigi przyjeżdzałam przed nią.
Coraz gorzej. Ze zmęczenia potykam się o rower, o własne nogi.
Na którymś z kolei zjeździe, słyszę niepokojące dżwieki przy przednim kole. Zatrzymuje się, ale nic nie znajduje. Zjezdzam dalej, ale dzwieki coraz gorsze.
Próbuje dostrzec wśród blota co może wydawać takie dźwieki i wreszcie znajduje.
Miedzy oponą a podkową amora zaklinowała się jakas okrągla blacha. Jak się tam dostała? Nie mam pojecia/ Przylepiła się z błotem?
Zatrzymuje się na bufecie. Polewam przerzutki wodą. Przez chwile chodzą lepiej.
Potem znowu wchodzimy od lasu i zaczyna się zdobywanie parkowej.
Opony oblepione błotem.
Duzo chodzę,w życiu się tyle nie nachodziłam.
Na parkowej Grzegorz G. zafundował nam rundę xc , podobnie jak w Zlotym stoku. Masakra.
A jednak wystarcza mi sil, żeby dwa podjazdy nie schodzić, ( bo o zjeździe nie ma mowy) a zbiegać. Sama się sobie dziwię, skąd te siły.
Jedyny moment kiedy walczę na tym maratonie to tuz przed metą. Mija mnie jakaś kobieta i myślę: o nie.. nie dam się tak zrobić przed metą. Mijam ja na podjeździe, zbiegam jak kozica  na zjeżdzie i gnam co sil do mety. Przede mną jedzie facet, kibice krzyczą: nie daj się kobiecie.. Mijam go. Patrzy zdziwiony.
Za chwilę na mete dojeżdza moja rywalka, podaje mi rękę. Miło.
Jestem wykończona, zla… niezadowolona.
Tylko 37 km a taka męka.

Myję się w potoczku. Spotykam Paulinę. Wsciekla, była czwarta, mówi,ze fatalnie się jej jechalo, ze się ślizgala, przewracała.
Potem napisze mi, ze na mecie się popłakała ze złosci.
Jak spoglądam na wyniki… horror. 13 miejsce!!!! Tego jeszcze nie było.
Strasznie zleszczyłam ten maraton. Nie wiem jak to się stalo, ale myślę,ze byłam bardzo zmeczona i ze przegrałam go przede wszystkim w głowie.
Odpuściłam zanim na dobre zaczęłam jechać. Gdzie się podziała moja wola walki?
Chyba zgubiłam ją.. w pracy. Bardzo męcząco jest ostatnio.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Sobota, 20 czerwca 2009

Złoty Stok

Zloty Stok 20 czerwca 2009
Maraton nr 13

Na szczęście, ze to mój 13 maraton przypomniałam sobie dopiero w trakcie jazdy:), inaczej pewnie gorączka przedstartowa byłaby jeszcze większa.
Wyjechaliśmy do Złotego Stoku w piątek po południu.
Nocleg w Domu Działkowca Radość, wielkiej radości nam nie przysporzył ( dosyć spartańskie warunki), ale pomińmy to milczeniem.
Przed startem rozmawiamy o trasie, ustalamy strategię:).
Jacek mówi, ze po 23 km .. ogień:).
Ja mam swój plan – pamiętając trasę z bardo ( szybkie szutry) spodziewam się trasy szybkiej, wiec chce wreszcie pojechać szybciej i mocniej pod górę.
Rzeczywistość jednak pokazała, ze plany planami a zycie życiem.
Trasa zaskoczyła totalnie wszystkich. Jeszcze na starcie spiker mówił, ze jest sucho.
Nie było:).
Może nie aż takie błoto jak w Szczawnicy ale jednak.
Trasa mocno terenowa, zero asfaltu oprócz dojazdówki od mety. Trudne, techniczne zjazdy… naprawdę bardzo trudne, pełne dużych , ostrych kamieni i korzeni… ślisko.
Zaczynam nieźle.
Idę mocno pod górę. Udaje mi się dogonić Adę z Tarnowa ( k2), dziewczynę Piotrka z naszego teamu.
Ada ma 19 lat, wiec utrzymanie się za nią to dla mnie wyzwanie.
Udaje mi się jechać z nią przez jakieś 2/3 trasy.
Odjeżdżam jej, ona dojeżdza, wyprzedza, ja znowu dojeżdzam.
Ale na ktorymś zjeździe odjeżdzą mi skutecznie i spotykamy się już po starcie. J
Dzięki niej jednak pewnie jadę mocniej. Była momentami moim celem i naciskałam mocniej na pedaly, żeby ja „dopaść”.
W ktorymś momencie na podjeździe dopadam Paulinę z Bikeholików, ktorą poznalam w ub roku na maratonie w Michałowicach.
Paulina prowadzi w generalce w mojej kategorii, jest mocna.
Dlatego też jestem w szoku, ze ją doszłam.
Pierwszy raz na Poweradzie udaje mi się z nią jechać jakiś czas.
Chyba trochę zdziwiona jak mnie widzi. Mijam ja nawet pod górę, ale potem zaczyna się horror. Zjazd z taką iloscia korzeni i kamieni, ze w ktorymś momencie odpuszczam. Paulina zjeżdzą i tyle ją widziałam:). Na mecie jest 2 , pól godziny przede mną.
Takich zjazdów będzie jeszcze kilka, każdy kolejny przyprawia mnie o strach. Siada mi psychika. Przewracam się kilka razy, ale bez urazów na szczęście.
Pierwsze 7 km maratonu to niekończący wydawałoby się podjazd. Kompletnie nie ma gdzie odpocząć, bo zjazdy bardzo trudne.
Opony nie trzymają, czuję się momentami jak na lodowisku.
Jakoś nie cieszy mnie ten maraton tak jak ten szczawnicki…
Może to kwestia nastawienia? w Szczawnicy nastawiłam się na ciężki maraton, tutaj jechalam z przeświadczeniem, ze jedyna trudnością będą przewyższenia. A tu takie zaskoczenie.
Rożne mysli dopadaly mnie w czasie jazdy, lącznie z taką: po co mi ta cała jazda na rowerze?:)
Około 20 km zaczynam czuć zmęczenie. Dojeżdżam do Ady i mówię jej, ze jestem już zmęczona.
Jak patrzę na jadących obok… wyglądają tak samo. Małe pocieszenie.
W pewnym momencie widzę,ze mija mnie ktoś z Rowerowania. Niemozliwe… Renata Pisarek dopiero teraz????
Przecież zawsze przyjeżdza na mete sporo minut przede mna.
Czuję chwilową radość. Nie jest ze mną źle skoro doszłam Paulinę a Renata jedzie dopiero teraz.
Scigamy się trochę pod górę, raz ja , raz ona…
Ale po wjeździe na jakąś masakryczną górę w Lutynii … odjeżdza mi.
Tracę siły… a tu wciąż te cholerne trudne zjazdy.
Przestaje już panować nad rowerem, ze zmęczenia. Po prostu tracę nad nim kontorlę i robi się coraz bardziej niebezpiecznie.
No ale jadę. Trzeba dojechać do mety. Mój plan mocnego jechania zamienia się w plan B pt : byleby dojechać… już obojetnie na którym miejscu.
I to był błąd – tak myśleć nie wolno!
Na ostatnim bufecie zatrzymuję się nie wiedziec po co. Przecież mam jeszcze wodę.
Krystyna potem mi mówi: nie wolno! Przedostatni bufet tak, ale nie ostatni.
I na tym przedostatnim mija mnie rywalka z kategorii, mam ją jeszcze w polu widzenia, probuję gonić, ale nie daję rady.
Na 23 km kilometrze przypominam sobie slowa Jacka: ogień… i smiać mi się chce…. Jaki ogień, noga ledwie podaje…
Okazuje się , ze na 23 km cały nasz team myślał o Jacku
Koncowka straszna, puszczona trasą xc. Nie mam już sily, przerzutka nie zrzuca, zapchana blotem . Przez chwile próbuje podjeżdzać na średniej tarczy, ale nie wystarcza mi sil. Schodze z roweru.
Na szczęscie do mety szeroka dojazdówka, na poczatku szuter, potem asfalt. Jadę szybko ponad 30 km/ha.
To mnie zawsze zadziwia. Niby człowiek już nie ma sil, a do tej mety mknie zawsze.
Jest meta.
Koniec. Ulga.
Wracam do Domu działkowca radośc… Miotam przekleństwa pod nosem, ze miała być latwa trasa itd.
Chlopaki się smieją… Jacek mówi: no masz takie same odczucia jak wszyscy…
Pokazują obrażenia.
I tak przeleciał po mnie maraton numer 13.
Zmęczyłam się:)
Miejsce w kategorii niestety… 7. Open 239 czas 4 h 20 min. Km licznik pokazał 47. Ten bufet kosztował mnie pudlo, a konkurencja bardzo wzrosła w tym roku.
Bardzo dużo dziewczyn w mojej kategorii. Chyba się zrobila mocniejsza kategoria niż K2.
No ale kolejny maraton mtb z prawdziwego zdarzenia przejechany.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Sobota, 30 maja 2009

Szczawnica

Powerade MTB Marathon Szczawnica 30 maja 2009
Maraton nr 12

Padało od kilku dni. Było wiadomo, że nie będzie łatwo.
We wtorek odbieram rower z serwisu. Nie bardzo mam okazję go sprawdzić. Jest upał, kolega treningowy Grzesiek nie bardzo chce jechać w górki. Jedziemy szybko po płaskim, nie ma jak sprawdzić przerzutek itd.
Środa pada, więc odpuszczam. W czwartek postanawiam jechać do Buczyny posprawdzać rower. Jedziemy z Mirkiem obok siebie, nie dogadujemy się na rozjeździe. Mirek skręca w prawo, ja jade prosto, on przecina mi drogę, zahaczam o jego tylne kolo i lecę. Tak nieszczęśliwie, ze podkręcam kostkę.
Boli. Do tego rower niezbyt sprawny.
Piątek rano, noga boli bardzo, chce mi się płakać, bo maraton się oddala.
Do tego po prostu leje.
Okładam nogę kwaśna nogą, kupuje w aptece opaskę i decyduję się.. jechać. Pomaga w podjęciu decyzji Grzesiek, który mówi: jak jesteś twarda to jedź. Przecież jestem prawda? No i Mirek, który mowi, ze będzie taka adrenalina, ze nie będę czuć bólu. Jadę mimo wszystko. Pada całą noc. Rano pada.
Dojeżdzamy do Szczawnicy przestaje padać.
Po raz pierwszy jadę z teamem. Od nowego sezonu w barwach Stalbomat Pasja Racing Team.
Fajnie tak jechać z całą grupą.
Za poźno zaczynam rozgrzewkę i poźno przyjeżdżam na start. Stoję w samym ogonie.
Zaczynamy podjazd na Przehybę. Ze mną nieźle, gorzej z przerzutkami.
Mozolnie wspinanie się, ale ja to lubię. Dojeżdzam do Rafała Kolbusza z teamu. Mówi, zebym jechała bo się .. zatkał. Za parę minut mija mnie mówiąc: co za cholerne kamienie. Mnie akurat się podjazd podoba.
Zaczyna się błoto. Dużżżo błotttaaa….. jeszcze nie jechałam w takim błocie. Pierwszy zjazd jadę asekuracyjnie, jest ślisko. Potem coraz bardziej odważnie. Opony trzymają dobrze.
Na Przeyhybie śnieg. Przepiękne widoki na zaśnieżone Tatry. Cos niesamowitego. Trochę zwaniam żeby popatrzeć.
Robi się coraz trudniej.
Zjazd z Wielkiego Rogacza… kwintesencja mtb. Jeszcze 2 lata temu mogłabym tylko pomarzyć , ze będę to zjeżdżać.
Kilka razy spada mi łańcuch. Jakoś jednak sobie radzę. Przerzutki wydają okropne dźwięki. Modlę się żeby dojechać, zeby nie było jakiejś awarii.
Zjeżdżam zjazdy .. takie, ze w życiu bym się po sobie tego nie spodziewała.
Np. zjazd korytem potoku… pełen kamieni.
Upadek jeden… na bardzo gliniastym zjeździe… ale tam wielu leciało. Upadek przyjemny bo błoto mięciutkie.
Nie mam spektakularnych zgonów. To mój 12 maraton i wiem jak jeść. Nie zatrzymuję się na bufetach, co 10 km jeden mały żel, do tego maxim w bidonie rozpuszczony z wodą.
Wystarcza. Pradu nie odcina.
Nie ścigam się specjalnie, chce po prostu przejechać bezawaryjnie, bezupadkowo. Jeszcze przyjdzie czas na ściganie.
Podjazd pod durbaszkę częściowo podchodzę. Siły jeszcze sa ale niesprawne, zapchane błotem przerzutki odmawiają posłuszeństwa.
Na szczęście klocki wytrzymały i spokojnie mogę zjeżdżać.
Zjazd z Durbaszki szybki, otwarty, ale pełen zasadzek. Zupelnie jak łąka na naszej marcince.
I kiedy myślę, ze to już koniec.. zaczynają się schody. Tuz przed metą jeszcze jeden podjazd, błotnisty, nie da rady jechać. Idę. Mija mnie Justyna Fraczek jadąca giga. Przerażenie. Az tak źle ze mna?
Potem uświadamiam sobie ze wyjechała przecież godzine wczesniej.
Ostatni zjazd jadę za Justyną. Potem tylko trzeba przeprawić się do mety przez grajcarek. Jadę. Utykam na metr przed brzegiem, wpadam do wody do polowy łydki. Ktoś się smieje: pryznajmniej umyjesz sobie buty.
No tak.
W życiu nie miałam tak brudnego roweru.
Dojeżdżam do mety. Jestem szczęśliwa, zadowolona. Wynik jakby mniej ważny. Spełniło się marzenie – przejechałam maraton w błocie, w gorach.
I nawet nie czuję skrajnego wyczerpania jak to bywało czasem na innych maratonach. Są chyba rezerwy, czas je wykorzystywać.
Na mecie Jacek i Adrian. Okazuje się ze Adrian wygrał swoja kategorię.
Długo czekam na wynik, ale w koncu Jacek przynosi radosną wiadomość. Jestem 5, jest kolejne szerokie podium.
Może będzie lepiej. Nie w sensie miejsca, bo o to będzie ciezko, ale w sensie jazdy. Czas zacząć ściagnie.
Czas 4h 48 min, open 215, kat k3 m5.
Czas nierewalcyjny ale jak dla mnie udany maraton. Biorąc pod uwage kontuzję i źle działający sprzęt… naprawdę nieźle. Spelnilo się moje marzenie – przejechałam trudny, gorski maraton w trudnych warunkach.
W poniedziałek gościmy w radiu RDN i opowiadamy o maratonie. Wychodzi nieźle.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Sobota, 2 maja 2009

Przemyśl

Przemyśl 2 maja 2009 Cyklokarpaty

Mój pierwszy maraton w sezonie. Forma - wielka niewiadoma. Solidnie przepracowałam okres przygotowawczy, ale nie wiem czy się nie przetrenowałam. Czuję się zmęczona.
Przemyśl sliczne miasto.
Pogoda typowo kolarska. Nie za ciepło, ale nie pada. Na stracie trochę zimno, ale potem pod górkę, jest wiec ok. Zaczynamy wolno. Kilka kilometrów przez miasto. Peleton jest co chwilę stopowany przez wóz policyjny. Jest niebezpiecznie. Palce cały czas na klamkach, co chwilę hamowanie i ewentualne wypinanie się z pedałów.
Można poćwiczyć utrzymywanie równowagi. Potem pod górkę. Trasa ciekawa i spore przewyzszenia, ale niezbyt wymagająca technicznie. Jadę dystans giga, ale to giga to raczej takie mega z innych cyklów. Szerokie szutrowe drogi w lesie, ładne krajobrazy. Bardzo szybkie, szerokie zjazdy. Dosyć niebezpiecznie bo na luźnych kamieniach łatwo o upadek. Jedzie się szybko ale chwila nieuwagi i może być… kicha.
Jedzie mi się dobrze. Nie czuję zmęczenia. Tuż po rozjeździe na giga jakis kolarz krzyczy: uważaj będzie techniczny kawałek. Kawałek wcale nie jest techniczny specjalnie, gdzie mu tam do tych zjazdów w górach. Tyle tylko, że cała trasa sucha jak pieprz, a tu jakis lesny zakątek.. wilgotno i…nie spodziewam się tego, za szybko wchodzę w zakręt. Tuz przed maratonem zmieniłam oponę. Może to moja autosugestia ale czuję się na niej mniej pewnie. 3 miesiące treningów na Nobby Nicach , zero upadków, tydzień na Ralph Racingu 3 upadki.

Tak więc… od połowy dystansu tuż po rozjeździe na giga.. przydarzyło mi się coś co spowodowało, że jadąc do mety podśpiewywałam sobie: znowu w życiu mi nie wyszło...:).
To byl pierwszy w życiu maraton, którego o mały wlos nie ukonczyłabym, no ale udało sie doturlać do mety ( czas strasznie kiepski jak na taką trasę). No ale cieszę się, ze w ogóle dojechałam. no i cóż.. była gleba konkretna, bardzo potlukałam kolano ( pierwsza myśl: znowu nie będę mogła przez miesiąc chodzić w spódnicach:)). Pozbierałam sie szybko i wsiadam na rower, a tu niespodzianka.. kierownica skrzywiona o jakieś 30 stopni. Myślę sobie: to po ptakach... Próbuję jednak naprostować.. nie idzie... stoję, stoję w tym lesie, myślę co robić... wracać ale gdzie? na rozjazd na mega? No to w koncu wsiadłam na ten rower i myślę: trzeba dojechać do jakiejś cywilizacji. Smieszne uczucie jechać z taką kierownicą na rowerze.. zwłaszcza, ze byl zjazd. No ale przejechałam jakoś tak ze 2 km w tempie chyba 10 km/ha i w koncu na rozjeździe asfaltowym stał miły pan policjant i pomógł mi doprowadzić rower do jako takiej używalności. Zapytał : co z kolanem? Machnęłam ręką i pojechałam dalej ( bo co tam kolano prawda? rower ważniejszy). No ale to był koniec wyścigu dla mnie, bo rower jednak mocno ucierpiał (w różnych miejscach) więc turlałam sie juz do mety.
Ale cieszę sie, ze udalo sie dojechać, a że panie na giga zjawily sie w sile 4, w tym jedna nie ukonczyla chyba, no to udało się podium.
Gdyby nie ten upadek, przerwa, klopoty z rowerem pewnie byłoby z 10 min lepiej, ale to i tak nie zmieniłoby mojego miejsca bo na miejscu I Ewelina Szybiak z Resovii, na 2 Daria Wójcie z Kross racing Team. Za mocne i za mlode jak dla mnie.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
  • Nowsze wpisy →
  • ← Starsze wpisy

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl