Sobota, 3 stycznia 2015
Bieganie (11)
Bieganie dzisiaj. Pierwsze w nowym roku i od razu konkretne:).
Pojechaliśmy z Mirkiem. Mirek mnie ostrzegł, że dzisiaj jedziemy w inną stronę Lasu, bo w „naszej” stronie Lasu jest jakieś polowanie i wstęp wzbroniony.
Pojechaliśmy więc na nasze rowerowe tajemne radłowskie ścieżki (tam gdzie kiedyś zdarzyło mi się napotkać łosie – tym razem spotkałam tylko jelonka). Fajnie, ale tak bardziej hardcorowo bo bardzo terenowo, co odczuła moja stopa, onegdaj skręcona.
Na te moje kulasy pokontuzjowane to jednak nierówności terenu źle wypływają.
No, ale i tak fajnie było bardzo, bo takie hasanie po terenie ma swoje uroki.
Takie przeszkody dzisiaj do przeskakiwania były.
Druga przeszkoda © Iza
Pojechaliśmy więc na nasze rowerowe tajemne radłowskie ścieżki (tam gdzie kiedyś zdarzyło mi się napotkać łosie – tym razem spotkałam tylko jelonka). Fajnie, ale tak bardziej hardcorowo bo bardzo terenowo, co odczuła moja stopa, onegdaj skręcona.
Na te moje kulasy pokontuzjowane to jednak nierówności terenu źle wypływają.
No, ale i tak fajnie było bardzo, bo takie hasanie po terenie ma swoje uroki.
Takie przeszkody dzisiaj do przeskakiwania były.
Pierwsza przeszkoda ©
Niedługo upłynie 3 miesiące odkąd zmieniłam swoją dietę.
Czas na podsumowanie, skoro rok się zakończył:).
Jak jest zmieniona moja dieta – jeśli ktoś czyta to co piszę w miarę regularnie to wie.
Wciąż dążę do ideału w tej diecie , ale wciąż jeszcze nie jest tak jakbym chciała. Warzyw np. wydaje mi się zdecydowanie za mało.
Generalnie zasady są proste:
- wyrzuciłam z diety niemalże całkowicie pszenicę (są drobne odstępstwa bo czasem do pieczenia chleba dodaje mąki orkiszowej, ostatnio też robiłam z niej naleśniki)
-wyrzuciłam cukier jako substancję słodzącą (bywa, że pije kawę i herbatę bez cukru, czasem dosładzam miodem, ale coraz mniej)
-unikam słodyczy – jeśli już to tylko te własnoręcznie robione lub gorzka czekolada (ale chyba tylko dwie zjadłam w ciągu tych trzech miesięcy),
- zwracam baczną uwagę na to co kupuję – w wiele rzeczy zaopatruję się „na targach” (np. w warzywa, jajka), albo kupuję od znajomych (którzy np. mają swoje kury),
-nie piję kawy z mlekiem zagęszczonym (dawniej tak piłam). Kilka razy wypiłam, ale ze zwykłym mlekiem,
- jem dość sporo kasz,
- generalnie chyba jem mniej i żołądek przyzwyczaił się mniejszych porcji (tak to odczuwam, bo kiedy zjadłam obfity obiad w restauracji, to ciężko mi było usnąć i żołądek trochę protestował),
Odcinam się od dawnej Izy jedzącej byle jak bardzo grubą kreską. Wstydzę się jej:).
Efekty zmiany? Już pisałam – czuję się o wiele lepiej. Póki co żadnych przeziębień. Nie boli mnie głowa, nie bywam senna. Schudłam 3 kg. Nie jest to może jakiś super wynik, ale kiedy się zważyłam i zobaczyłam 55 kg to się uśmiechnęłam.
Wiadomo – waga kolarska to to nie jest – ale jeśli uda mi się ją utrzymać do wiosny, to o te 3 kg do dźwigania pod górę będzie mniej. A to już coś, prawda?
A dzisiaj jako, ze nowy rok – nowy przepis.
Postanowiłam kolejny miesiąc żyć bez słodyczy (zupełnie bez). Zanim to się jednak stanie, upiekłam dzisiaj kokosanki. Znalazłam wczoraj przepis, pomyślałam – jest ciekawy, nieskomplikowany, a do tego białko (tu puszczam oko do jednego kolegi i naszej dzisiejszej dyskusji) – to spróbuję.
Wyszły dobre – chociaż jak na mój gust- za słodkie (ale ja się trochę od słodkiego smaku odzwyczaiłam). Przepis: 100 g wiórek kokosowych, 80 g cukru (u mnie brązowy nierafinowany), 2 białka. Białka ubijamy na pianę, dodajemy cukier i dalej ubijemy aż uzyskamy sztywną masę. Blacha, papier do pieczenia, nakładamy łyżką i na 20 min do piekarnika (160 stopni).
No i smacznego!
Niedługo upłynie 3 miesiące odkąd zmieniłam swoją dietę.
Czas na podsumowanie, skoro rok się zakończył:).
Jak jest zmieniona moja dieta – jeśli ktoś czyta to co piszę w miarę regularnie to wie.
Wciąż dążę do ideału w tej diecie , ale wciąż jeszcze nie jest tak jakbym chciała. Warzyw np. wydaje mi się zdecydowanie za mało.
Generalnie zasady są proste:
- wyrzuciłam z diety niemalże całkowicie pszenicę (są drobne odstępstwa bo czasem do pieczenia chleba dodaje mąki orkiszowej, ostatnio też robiłam z niej naleśniki)
-wyrzuciłam cukier jako substancję słodzącą (bywa, że pije kawę i herbatę bez cukru, czasem dosładzam miodem, ale coraz mniej)
-unikam słodyczy – jeśli już to tylko te własnoręcznie robione lub gorzka czekolada (ale chyba tylko dwie zjadłam w ciągu tych trzech miesięcy),
- zwracam baczną uwagę na to co kupuję – w wiele rzeczy zaopatruję się „na targach” (np. w warzywa, jajka), albo kupuję od znajomych (którzy np. mają swoje kury),
-nie piję kawy z mlekiem zagęszczonym (dawniej tak piłam). Kilka razy wypiłam, ale ze zwykłym mlekiem,
- jem dość sporo kasz,
- generalnie chyba jem mniej i żołądek przyzwyczaił się mniejszych porcji (tak to odczuwam, bo kiedy zjadłam obfity obiad w restauracji, to ciężko mi było usnąć i żołądek trochę protestował),
Odcinam się od dawnej Izy jedzącej byle jak bardzo grubą kreską. Wstydzę się jej:).
Efekty zmiany? Już pisałam – czuję się o wiele lepiej. Póki co żadnych przeziębień. Nie boli mnie głowa, nie bywam senna. Schudłam 3 kg. Nie jest to może jakiś super wynik, ale kiedy się zważyłam i zobaczyłam 55 kg to się uśmiechnęłam.
Wiadomo – waga kolarska to to nie jest – ale jeśli uda mi się ją utrzymać do wiosny, to o te 3 kg do dźwigania pod górę będzie mniej. A to już coś, prawda?
A dzisiaj jako, ze nowy rok – nowy przepis.
Postanowiłam kolejny miesiąc żyć bez słodyczy (zupełnie bez). Zanim to się jednak stanie, upiekłam dzisiaj kokosanki. Znalazłam wczoraj przepis, pomyślałam – jest ciekawy, nieskomplikowany, a do tego białko (tu puszczam oko do jednego kolegi i naszej dzisiejszej dyskusji) – to spróbuję.
Wyszły dobre – chociaż jak na mój gust- za słodkie (ale ja się trochę od słodkiego smaku odzwyczaiłam). Przepis: 100 g wiórek kokosowych, 80 g cukru (u mnie brązowy nierafinowany), 2 białka. Białka ubijamy na pianę, dodajemy cukier i dalej ubijemy aż uzyskamy sztywną masę. Blacha, papier do pieczenia, nakładamy łyżką i na 20 min do piekarnika (160 stopni).
No i smacznego!
Kokosanki © Iza
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 1 stycznia 2015
Podsumowanie ROKU 2014
No i mamy Nowy Rok!
Dla tych, którzy spoglądają wstecz i widzą tyle pustych godzin… piosenka z dedykacją.
Ruszcie z miejsca!
Niech Wasze życie nie będzie niechlujne!
A dzisiaj? Dzisiaj wstałam z nadzieją na dopołudniowe zimowe bieganie (albo przynajmniej spacer). Tak ucieszyła mnie zima, śnieg i mróz i tak marzyłam o zimowym bieganiu. Nie zdążyłam. Kiedy wreszcie nadszedł czas , że miałam czas… odsłoniłam żaluzje i zobaczyłam, ze śniegu nie ma… i pada deszcz.
Buuuuu….. Liczę jednak na to, że zima wróci. A tymczasem ćwiczę, ćwiczę i ćwiczę. Nieustannie, nawet przez święta (ot akuratna Iza). Trochę biegam.
Dzisiaj nakreśliłam sobie plan treningowy na styczeń (albo raczej coś w jego rodzaju). Nijak on się chyba ma do planów treningowych kolegów i koleżanek kolarzy (tak myślę). Ale jest i mam nadzieję, że jakieś efekty na wiosnę przyniesie.
A jeśli nie… no to świat się nie skończy, prawda?
Bo świat nie kończy się na zawodach, rywalizacji i pucharach.
Nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Pamiętajcie o tym.
„ Rzecz nie w magii, tylko w pozbyciu się śmieci z głowy, które mówią, że nie dasz rady. Każdy ruch wykonujesz dla samego ruchu, nie liczą się medale, opinia tatusia, czy coś innego. Liczy się tylko ta chwila”.
(cytat pochodzi z filmu "Siła spokoju").
Do siego roku!
A na mojej EGOŚCIANCE (taką ściankę mam, tam są puchary, medale i kilka zdjęć głównie z zawodów) jest takie wspomnienie minionego roku.
Zdjęcie z mojej EGOŚCIANKI © Iza
A takie pamiątki znalazłam w kuchennej szafce
Taka pamiątka sprzed lat © Iza
I z drugiej strony © Iza
Dla tych, którzy spoglądają wstecz i widzą tyle pustych godzin… piosenka z dedykacją.
Ruszcie z miejsca!
Niech Wasze życie nie będzie niechlujne!
„Podsumowania – miesięczne, kwartalne, roczne – są narzędziem porządkowania przeszłości i budowania przyszłości. Wskazują kierunki. Porządkują nasze zachowania i przemyślenia. Ich pisanie ma głęboki sens, niezależnie od tego czy obejmują tydzień, miesiąc, czy rok”
( z wywiadu z Leszkiem Mellibrudą, psychologiem, WO Ekstra)
Przeczytałam te słowa przed chwilą, do kolacji (bo ja lubię czytać przy jedzeniu, chociaż to podobno takie nieeleganckie) i pomyślałam: Aha, no to chyba dobrze, że sobie przed chwilą spisałam krótkie podsumowanie mojego roku.
„ – taki podsumująco-planujący człowiek nie przypomina panu robota? Gdzie miejsce na wolność, pójście na żywioł, „jakoś to będzie”?
- Antoni Kępiński, mój profesor psychiatrii, zawsze mówił, że pełna wolność i pełen chaos to choroba psychiczna. Ludzie bez ram – które wprowadzają sobie sami lub robią to za nich inni – gubią się i rozlatują psychicznie. Niszczą siebie”
(z tego samego wywiadu).
Ktoś mi ostatnio powiedział (po lekturze mojego bloga), że wyłania się obraz bardzo akuratnej Izy. Takiego Annaniasza z Mikołajka:).
Że na dłuższą metę jak się czyta – jak realizuję swoje plany sportowe, jak lubię zimę i przekonuję, że inni też mogą, jak gotuję itd. to może irytować, bo ten czytający nie widzi moich słabszych dni i nie ma z kim się identyfikować.
Sporo o tym myślałam. Jak w takim razie pisać i co pisać.
W końcu doszłam do wniosku, że pisać będę jak dotychczas. O tym jak realizuję swoje plany i jak czuję.
Bo i owszem miewam słabsze dni (czasem gorzej się czuję, czasem mam spore problemy, czasem sobie i pochlipię w kącie jak coś niefajnego się dzieje), ale…w realizacji wielu rzeczy jestem właśnie taka akuratna, zdeterminowana i rzadko odpuszczam jak sobie coś postanowię. I taka jestem. Może dla kogoś akuratna, nudna, zbyt przewidywalna.
Ale ja taką siebie lubię. Lubię mieć ramy, plany, które jeśli są sprzyjające okoliczności to realizuję.
Dlaczego miałabym pisać inaczej?
No to startujemy z podsumowaniem.
Mój rok był intensywny i nie najgorszy, a może nawet należałoby użyć słowa „dobry”?
Nie było żadnych dramatycznych zwrotów akcji. W pracy początek roku ciężki, ale potem się uspokoiło i było znacznie spokojniej niż w przełomowym roku 2013, Udało mi się przejechać 13 wyścigów i zrobić dwie generalki, czego nawet w planach nie miałam, a jednak udało się.
Obyło się bez kontuzji, bez chorób. Otaczało mnie kilka bardzo życzliwych osób. I otaczali mnie ludzie z GOMOLA TRANS AIRCO.
Przeczytałam kilkadziesiąt naprawdę świetnych książek, było wśród nich wiele perełek, a moim tegorocznym odkryciem jest niewątpliwie przede wszystkim Magda Szabo. Ale też Jacek Hugo-Bader, Sonia Raduńska i Kaja Malanowska.
Nie zapomnę też jakie wielkie wrażenie zrobiła na mnie książka Magdaleny Grzebałkowskiej „ Beksińscy. Portret podwójny”.
Czytanie wciąż sprawia tak wiele radości, że nie wyobrażam sobie żebym mogła tego nie robić. Podobnie jest z rowerem. Już nie tak jak na początku rowerowania, nie ma takiej chemii, ale jednak przynależność do GTA spowodowała, że byłam dużo bardziej zmotywowana (i jestem wciąż).
Obejrzałam kilkanaście świetnych filmów. Trudno wymienić ten najlepszy, ale kilka zrobiło na mnie duże wrażenie m.in. „ Życie Adeli ½”, „Camille Claudle” i kilka filmów kina skandynawskiego.
Filmy polskie? Ten rok nie był chyba tak dobry jak poprzedni, ale podobali mi się „Bogowie”.
Byłam na 4 koncertach Indios Bravos! A to dla mnie wartość sama w sobie.
Kupiłam w tym roku kilka fajnych płyt. Muzyka była ważnym elementem mojego życia.
Poza tym jesienią nastąpił przełom w mojej diecie. Wreszcie wzięłam się za ten aspekt mojego życia i podeszłam do sprawy bardzo poważnie. Efekty widzę w postaci (jeszcze wciąż nieznacznego), ale jednak spadku wagi, ale przede wszystkim w dużo lepszym samopoczuciu i zdrowiu. Na razie nie choruję, nie jestem senna, nie boli mnie głowa tak często jak dawniej. Tak więc jeśli u Was nie jest pod tym względem najlepiej – polecam sprawę przemyśleć.
Zaręczam, że warto i zaręczam, że sprawia to wiele, wiele radości. Zdrowe odżywianie stało się chyba moją kolejną pasją, a poszło za tym gotowanie, w którym myślę rozwinęłam się znacząco i mam nadzieję rozwijać się dalej.
Rok był pełen emocji sportowych. Olimpiada i Kamil Stoch, Justyna, łyżwiarze szybcy, siatkarze mistrzami świata, piłkarze wreszcie zaczęli grać! Można by jeszcze wymieniać i wymieniać… ale przecież to wiecie, dużo mówią o tym mediach na przełomie roku. Dla mnie to cenne emocje i wspomnienia, wszak sport to bardzo ważna część mojego życia.
Tak było w 2014r.
A dzisiaj mamy już 2015.
( z wywiadu z Leszkiem Mellibrudą, psychologiem, WO Ekstra)
Przeczytałam te słowa przed chwilą, do kolacji (bo ja lubię czytać przy jedzeniu, chociaż to podobno takie nieeleganckie) i pomyślałam: Aha, no to chyba dobrze, że sobie przed chwilą spisałam krótkie podsumowanie mojego roku.
„ – taki podsumująco-planujący człowiek nie przypomina panu robota? Gdzie miejsce na wolność, pójście na żywioł, „jakoś to będzie”?
- Antoni Kępiński, mój profesor psychiatrii, zawsze mówił, że pełna wolność i pełen chaos to choroba psychiczna. Ludzie bez ram – które wprowadzają sobie sami lub robią to za nich inni – gubią się i rozlatują psychicznie. Niszczą siebie”
(z tego samego wywiadu).
Ktoś mi ostatnio powiedział (po lekturze mojego bloga), że wyłania się obraz bardzo akuratnej Izy. Takiego Annaniasza z Mikołajka:).
Że na dłuższą metę jak się czyta – jak realizuję swoje plany sportowe, jak lubię zimę i przekonuję, że inni też mogą, jak gotuję itd. to może irytować, bo ten czytający nie widzi moich słabszych dni i nie ma z kim się identyfikować.
Sporo o tym myślałam. Jak w takim razie pisać i co pisać.
W końcu doszłam do wniosku, że pisać będę jak dotychczas. O tym jak realizuję swoje plany i jak czuję.
Bo i owszem miewam słabsze dni (czasem gorzej się czuję, czasem mam spore problemy, czasem sobie i pochlipię w kącie jak coś niefajnego się dzieje), ale…w realizacji wielu rzeczy jestem właśnie taka akuratna, zdeterminowana i rzadko odpuszczam jak sobie coś postanowię. I taka jestem. Może dla kogoś akuratna, nudna, zbyt przewidywalna.
Ale ja taką siebie lubię. Lubię mieć ramy, plany, które jeśli są sprzyjające okoliczności to realizuję.
Dlaczego miałabym pisać inaczej?
No to startujemy z podsumowaniem.
Mój rok był intensywny i nie najgorszy, a może nawet należałoby użyć słowa „dobry”?
Nie było żadnych dramatycznych zwrotów akcji. W pracy początek roku ciężki, ale potem się uspokoiło i było znacznie spokojniej niż w przełomowym roku 2013, Udało mi się przejechać 13 wyścigów i zrobić dwie generalki, czego nawet w planach nie miałam, a jednak udało się.
Obyło się bez kontuzji, bez chorób. Otaczało mnie kilka bardzo życzliwych osób. I otaczali mnie ludzie z GOMOLA TRANS AIRCO.
Przeczytałam kilkadziesiąt naprawdę świetnych książek, było wśród nich wiele perełek, a moim tegorocznym odkryciem jest niewątpliwie przede wszystkim Magda Szabo. Ale też Jacek Hugo-Bader, Sonia Raduńska i Kaja Malanowska.
Nie zapomnę też jakie wielkie wrażenie zrobiła na mnie książka Magdaleny Grzebałkowskiej „ Beksińscy. Portret podwójny”.
Czytanie wciąż sprawia tak wiele radości, że nie wyobrażam sobie żebym mogła tego nie robić. Podobnie jest z rowerem. Już nie tak jak na początku rowerowania, nie ma takiej chemii, ale jednak przynależność do GTA spowodowała, że byłam dużo bardziej zmotywowana (i jestem wciąż).
Obejrzałam kilkanaście świetnych filmów. Trudno wymienić ten najlepszy, ale kilka zrobiło na mnie duże wrażenie m.in. „ Życie Adeli ½”, „Camille Claudle” i kilka filmów kina skandynawskiego.
Filmy polskie? Ten rok nie był chyba tak dobry jak poprzedni, ale podobali mi się „Bogowie”.
Byłam na 4 koncertach Indios Bravos! A to dla mnie wartość sama w sobie.
Kupiłam w tym roku kilka fajnych płyt. Muzyka była ważnym elementem mojego życia.
Poza tym jesienią nastąpił przełom w mojej diecie. Wreszcie wzięłam się za ten aspekt mojego życia i podeszłam do sprawy bardzo poważnie. Efekty widzę w postaci (jeszcze wciąż nieznacznego), ale jednak spadku wagi, ale przede wszystkim w dużo lepszym samopoczuciu i zdrowiu. Na razie nie choruję, nie jestem senna, nie boli mnie głowa tak często jak dawniej. Tak więc jeśli u Was nie jest pod tym względem najlepiej – polecam sprawę przemyśleć.
Zaręczam, że warto i zaręczam, że sprawia to wiele, wiele radości. Zdrowe odżywianie stało się chyba moją kolejną pasją, a poszło za tym gotowanie, w którym myślę rozwinęłam się znacząco i mam nadzieję rozwijać się dalej.
Rok był pełen emocji sportowych. Olimpiada i Kamil Stoch, Justyna, łyżwiarze szybcy, siatkarze mistrzami świata, piłkarze wreszcie zaczęli grać! Można by jeszcze wymieniać i wymieniać… ale przecież to wiecie, dużo mówią o tym mediach na przełomie roku. Dla mnie to cenne emocje i wspomnienia, wszak sport to bardzo ważna część mojego życia.
Tak było w 2014r.
A dzisiaj mamy już 2015.
A dzisiaj? Dzisiaj wstałam z nadzieją na dopołudniowe zimowe bieganie (albo przynajmniej spacer). Tak ucieszyła mnie zima, śnieg i mróz i tak marzyłam o zimowym bieganiu. Nie zdążyłam. Kiedy wreszcie nadszedł czas , że miałam czas… odsłoniłam żaluzje i zobaczyłam, ze śniegu nie ma… i pada deszcz.
Buuuuu….. Liczę jednak na to, że zima wróci. A tymczasem ćwiczę, ćwiczę i ćwiczę. Nieustannie, nawet przez święta (ot akuratna Iza). Trochę biegam.
Dzisiaj nakreśliłam sobie plan treningowy na styczeń (albo raczej coś w jego rodzaju). Nijak on się chyba ma do planów treningowych kolegów i koleżanek kolarzy (tak myślę). Ale jest i mam nadzieję, że jakieś efekty na wiosnę przyniesie.
A jeśli nie… no to świat się nie skończy, prawda?
Bo świat nie kończy się na zawodach, rywalizacji i pucharach.
Nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Pamiętajcie o tym.
„ Rzecz nie w magii, tylko w pozbyciu się śmieci z głowy, które mówią, że nie dasz rady. Każdy ruch wykonujesz dla samego ruchu, nie liczą się medale, opinia tatusia, czy coś innego. Liczy się tylko ta chwila”.
(cytat pochodzi z filmu "Siła spokoju").
Do siego roku!
A na mojej EGOŚCIANCE (taką ściankę mam, tam są puchary, medale i kilka zdjęć głównie z zawodów) jest takie wspomnienie minionego roku.
Zdjęcie z mojej EGOŚCIANKI © Iza
A takie pamiątki znalazłam w kuchennej szafce
Taka pamiątka sprzed lat © Iza
I z drugiej strony © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 grudnia 2014
Gra w życie
Kiepska jakość niestety.
Tej piosenki nie ma na żadnej płycie. Jeszcze.
Pochmurno dzisiaj i deszczowo, ciężko się więc wstawało. Ile energii jednak człowiekowi przybywa kiedy o godz. 6.30 z Radia Kraków płynie sobie pieśń Indiosów. Nie ta co prawda, ale BYŁA. Od razu dzień zaczął się lepiej.
Pochmurno dzisiaj i deszczowo, ciężko się więc wstawało. Ile energii jednak człowiekowi przybywa kiedy o godz. 6.30 z Radia Kraków płynie sobie pieśń Indiosów. Nie ta co prawda, ale BYŁA. Od razu dzień zaczął się lepiej.
„ Ten świat jest piękny do obłędu. Nie żeby takim był, ale takim go widzę”
B.Hrabal (cytat przepisałam z książki Aleksandra Kaczorowskiego ”Gra w życie. Opowieść o Bohumilu Hrabalu”).
Uparcie i skrycie ( oraz w zachwycie:)) ćwiczę . Nie piszę o tym, bo codziennie to samo. To nudne byłoby dla tych, którzy czytaliby.
Pracowity czas. W pracy dużo pracy, w domu dużo pracy, bo przecież coś trzeba zrobić, upiec itd. W międzyczasie wyprawa na Śląsk, na gomolowe podsumowanie sezonu i omówienie planów na przyszły sezon.
W międzyczasie dwa obejrzane filmy, które bardzo polecam. W piątek zupełnie przypadkiem trafiłam na film o tematyce kolarskiej („Mała królowa”). Wstrząsający film fabularny opowiadający o młodej, bardzo zdolnej kolarce (film oparty na faktach – historii kanadyjskiej kolarki) podejrzanej o doping. Przerażająca historia. Myślę, że obowiązkowa do obejrzenia dla młodych kolarzy.
Można też zobaczyć jak wygląda kontrola antydopingowa (to o czym pisałam, pisząc o książce Mai Włoszczowskiej). Myślę, że niewielu kibiców ma świadomość jak funkcjonuje ten system.
Drugi film to film szwedzki z 2010r. pt Wykluczeni. Historia opowiadająca o traumatycznym dzieciństwie, które dziecku zgotowali rodzice alkoholicy. Tak niestety bywa i to wcale nie tak rzadko. Wstrząsający film.
Spokojnych Świąt Wam życzę.
- Aktywność Ciężary
Poniedziałek, 15 grudnia 2014
Bieganie (9)
Ciepło dzisiaj. W zasadzie na rowerze można byłoby pojeździć… ale jakoś zapomniałam i poszłam pobiegać.
Bardzo ciepło. Rano idąc do pracy (a szłam dzisiaj wcześniej, bo chciałam zrobić świąteczną dekorację zanim zjawią się pierwsi klienci) usłyszałam śpiewające ptaki. Nie wiem .. być może one codziennie o tej porze śpiewają, a ja po prostu nie mam okazji słyszeć, bo później zwykle wychodzę? A może to pogoda je tak zmobilizowała.
W każdym bądź razie pogoda niezbyt zimowa. Ja żałuję, bo marzę o bieganiu na nartach i pięknym, białym śniegu.
Dekoracja w pracy © lemuriza1972Poszłam dzisiaj pobiegać bo dość już miałam tych ćwiczeń domowych. Pobiegłam pod La Roca na Mechanicznych i z powrotem. 38 minut. Do tego 20 minut mojej sesji z ketlą. Wystarczy na dzisiaj. Przyjemnie się biegło.. ale trochę za ciepło. Wolę biegać jak jest lekki mróz. Jakoś tak fajniej.
Może jeszcze nie jest za późno żeby komuś zamówić na Gwiazdkę. Uważam, że dla zainteresowanego kolarstwem MTB warto…
http://www.lovebikes.pl/index.php?strona=artykul¶metry=1|449&PHPSESSID=9cuo92stad2hupk384tai69rf0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 grudnia 2014
Niedziela
Pracowity weekend – sprzątanie, gotowanie, robienie świątecznych dekoracji (to jest coś co robię nieodmiennie przed Świętami, czy mam energię czy mam jej mniej, czy mam wspaniały humor czy gorszy, zawsze na to jakoś siłę znajdę. Taka moja tradycja:)).
Dekoracja w kuchni np. wygląda tak (wczoraj malowałam gałęzie na złoto, a gałęzie są ze Świebodzina, specjalnie na tę okoliczność przywiezione):
Dekoracja w kuchni np. wygląda tak (wczoraj malowałam gałęzie na złoto, a gałęzie są ze Świebodzina, specjalnie na tę okoliczność przywiezione):
Dekoracja kuchenna © lemuriza1972
Poza tym ćwiczenia domowe wczoraj i dzisiaj. Myślałam, że może pójdę pobiegać, ale po Mościcach mi się nie chciało za bardzo, tak więc zostały ćwiczenia. Lenistwo mnie ogarnęło i nie chciało mi się wychodzić. Gdyby Mirek jechał do Lasu, pewnie bym pojechała.
Całkiem sporo jednak było tych ćwiczeń.
Piosenka taka na dzisiaj. Żeby ją zrozumieć, trzeba trochę wiedzieć o życiu Camille, o której opowiada ta piosenka.
Piosenka, którą znalazłam po obejrzeniu wczoraj filmu „Camille Claudel” z Juliette Binoche.
Bardzo polecam ten film, chociaż… jest trudny do oglądania, bo i temat trudny.
Camille Claudel był francuską rzeźbiarką, kochanką Paula Rodina. Poznała go kiedy on miał 43 lata, ona 19. Była jego uczennicą, podobno ogromnie utalentowaną. Rodin nie miał żony, ale miał wieloletnią partnerkę z którą miał syna. Nigdy jej nie opuścił, chociaż obiecywał to Camille. Podobno w pewnym okresie był też zazdrosny o jej talent, czuł się zagrożony.
Jak pisał brat Camille, kiedy ta miała 30 lat i zorientowała się, że Rodin nie opuści swojej partnerki, odeszła i zamieszkała sama. Wcześniej podobno poddała się aborcji, co zapewne nie pozostało bez znaczenia dla jej stanu psychicznego.
Camille zachorowała psychicznie. Miała manię prześladowczą. Wydawało jej się, że Rodin wciąż knuje przeciwko niej. Brat ubezwłasnowolnił ją i została umieszczona najpierw w szpitalu psychiatrycznym, potem w przytułku dla chorych psychicznie. Rodzina jej nie odwiedzała ( z wyjątkiem brata, który robił to raz na kilka raz) i pomimo próśb Camille a także sugestii lekarzy nigdy nie zabrała Camille z przytułku. Zmarła po ponad 30 latach mieszkania w przytułku, pochowana w zbiorowej mogile, jak bezdomna.
Film opowiada o tym okresie życia Camille, kiedy przebywała w przytułku. Przygnębiająca historia.
Ale jest jeszcze jeden film z 1988 z Isabelle Adjani w roli Camille (tytuł „Camille Claudel”) I właściwie dlatego o Camille dzisiaj piszę. Bardzo chciałabym obejrzeć ten film, ale nigdzie nie można go znaleźć w wersji polskiej. Na allegro jest, ale cena dość spora. Gdyby ktoś gdzieś przypadkiem natknął się na ten film, bardzo proszę o wiadomość. Film jest podobno świetny i opowiada o związku Camille i Rodina. Scenariusz jest oparty na książce Anne Delbee „ Kobieta. Camille Claudel” .Książka wyszła w Polsce, ale w 1991r. Również nigdzie jej nie znalazłam niestety. Tak więc gdyby ktoś przypadkiem gdzieś znalazł film, książkę, koniecznie proszę o wiadomość. Będę wdzięczna.
A gdyby ktoś miał ochotę poczytać więcej o Camille to tutaj są dwa linki.
http://kobiety-kobietom.com/film/art.php?art=383
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,9685...
A dzisiaj takie danie było na obiad i napiszę trochę o nim, bo pozornie zwykłe, a jednak trochę inne. Może ktoś spróbuje tak sobie mięso przyrządzić:) i będzie zadowolony.
Dzisiejszy obiad © lemuriza1972
Ziemniaki mają żółty kolor bo dodałam do nich kurkumę.
Mięso jest mielone, ale mielone z dodatkiem warzyw (marchewka, seler naciowy, pietruszka i cebula). Do tego rzecz jasna przyprawy: lubczyk, tymianek, przyprawa do mięsa mielonego, sól, pieprz. Niezwykły (moim zdaniem) smak mięso zawdzięcza temu, że zostało zrobione na patelni do grillowania. Naprawdę świetny, delikatny smak, bez nadmiaru tłuszczu, które mamy w zwykłych mielonych. Do tego surówka (marchewka- jabłko) i mój ulubiony kompot z suszu. Znalazłam świetny, pyszny susz (można zajadać wprost z torebki). Nazywa się Małopolski susz owocowy suszony gorącym powietrzem (czy jakoś tak to brzmi). Produkuje to firma FILIP. Polecam . Ja znalazłam w osiedlowym sklepie. Jest tam jabłko, gruszka, śliwka. Dodałam jeszcze trochę goździków, anyżu i cynamonu i kompot po prostu pyszny.
Mam dużą słabość do kompotu z suszonych owoców.
- Aktywność Ciężary
Sobota, 13 grudnia 2014
Podsumowanie sezonu 2014
Jest moc w drużynie:) © lemuriza1972
Jestem kolarką-amatorką dość mierną, ale za to bardzo zakochaną w jeździe na rowerze i od wielu lat próbującą się z zawodami.
To był mój siódmy sezon startowy.
Jak wyglądał?
Zapraszam do przeczytania.
Na początku była GOMOLA. Grupa Kolarska Gomola Trans Airco .
Zapraszam do przeczytania.
Na początku była GOMOLA. Grupa Kolarska Gomola Trans Airco .
Prawie wszyscy startujący w DUKLI © lemuriza1972
Propozycja reprezentowania GTA w tym sezonie przyszła niespodziewanie. Sprawiła wiele radości, ale spowodowała też niepokój , bo nie byłam pewna czy okoliczności życiowe pozwolą mi na starty. Pozwoliły.
Potem był FOX. Pieszczotliwe zwany Panem Foxem:).
Zakup amortyzatora tej firmy uważam za najlepszą decyzję tego sezonu ( z wyjątkiem tej o wstąpieniu w szeregi GTA, bo ta jest bezapelacyjnie na szczycie dobrych decyzji tego sezonu).
Bycie członkinią GTA bardzo mnie zmotywowało do startów, a FOX bardzo pomógł podczas wyścigów. Tak dobrego sezonu pod względem zjazdowym (minimalna ilość upadków) jeszcze nie miałam.
Coś jeszcze o pozytywach natury ogólnej?
Zupełnie nieoczekiwanie i z dużą „pomocą” kolegi (nieświadomą co prawda) z jednego z tarnowskich teamu, stałyśmy się wraz z Panią Krystyną motywacją dla organizatora Cyklokarpat do zorganizowania Stref Zrzutu. Cieszy nas to ogromnie, bo to jest cenna inicjatywa.
W tym miejscu muszę pochwalić Grześka Prucnala i jego pomagierów. To jest właściwy człowiek na właściwym miejscu. Organizacyjnie Cyklokarpaty idą do przodu. Grzesiek jest otwarty na współpracę, natychmiastowo odpowiada na maile, widać, że chce żeby cykl się rozwijał. Gdyby tak jeszcze trochę trudniejsze trasy… Byłoby idealnie.
Negatywy? W tym sezonie zyskałam sobie sławę tej przez którą Grzegorz Golonko zamknął forum. No cóż nie miałam zamiaru wywoływać takiego „skandalu”, ale ci którzy znają kulisy całej sprawy wiedzą, że racja była po mojej stronie. Nie chciałam robić na złość GG (uważałam i uważam, że trasy które wytyczał były najlepszymi w Polsce), ale nie mogłam milczeć, kiedy my zawodnicy byliśmy traktowani w taki sposób. Koniec cyklu MTB MARATHON to dla mnie też największe rozczarowanie tego sezonu. Na tych trasach zostawiłam sporo potu, krwi. Te trasy przysporzyły mi wiele, wiele radości. Te trasy wiele mnie nauczyły.
Przejdźmy jednak do rzeczy.
To był sezon 13 wyścigów. Największa jak dotąd ilość startów, których dokonałam w jednym sezonie. Pomimo tego nie uważam, że to był najcięższy sezon. Mało wyścigów w MTB MARATHON, dobra pogoda (owszem doskwierały upalne dni, ale błota było stosunkowo niewiele, sprzęt nie ucierpiał prawie w ogóle, nie było konieczności np. wymieniania klocków co maraton).
Najtrudniejszy był sezon 2010. Kto jeździł, zwłaszcza u GG, pamięta co się wtedy działo. Deszcz, błoto, zimno i tak prawie na każdym wyścigu. Nawet w Krakowie:).
Niemniej jednak uważam, że te 13 wyścigów to mój sukces, a największym jest przejechanie maratonu w Karpaczu.
To był trudny wyścig, do którego w maju nie byłam jeszcze przygotowana.
Drugim sukcesem tego sezonu było przejechanie dwóch maratonów dzień po dniu. Nigdy tak nie jechałam, nie sądziłam, że na to mnie stać. Sobota – Stronie Śląskie (5 godziny jazdy powrotnej do domu), a na drugi dzień Wojnicz.
Poza tym … cóż… jeździło mi się ciężko w tym sezonie. Nie przepracowałam zimy tak jak trzeba było, nie zrzuciłam zbędnych kilogramów (co pod górę bardzo doskwierało), treningów było mniej. Aż się dziwię sobie, że przejeżdżając tak mało kilometrów w całym sezonie (5 tys) byłam w stanie przejechać tyle wyścigów.
A teraz mój subiektywny ranking tras. Hierarchię uporządkowałam sobie wg mojej subiektywnej oceny pt najlepsza trasa. Definicja najlepszej trasy: góry, duże przewyższenie zmuszające mnie do wielkiego wysiłku fizycznego, trudności techniczne zmuszające mnie do wzniesienia się na wyżyny swoich umiejętności, a czasem pokazujące mi jak wiele muszę się jeszcze nauczyć.
1. Karpacz – MTB MARATHON
2. Złoty Stok – MTB MARATHON
3. Piwniczna – MTB MARATHON
4. Wisła – BikeMaraton
5. Wierchomla – Cyklokarpaty.
6. Wojnicz – Cyklokarpaty
7. Pruchnik – Cyklokarpaty.
Taka moja siódemka.
W kategorii najlepsza trasa „nie w górach” - zdecydowanie palmę pierwszeństwa przyznaję cyklokarapckiemu WOJNICZOWI. Wielkie brawa za zrobienie fajnej trasy prawie górskiej bez gór. Brawa dla Marcina, Lucjana i spółki. Szukajcie dalej i zaskoczcie nas w przyszłym sezonie.
Mam 42 lata i z kategorią, w której przychodzi mi się mierzyć z konkurentkami jest.. różnie. W Cyklo byłam w kategorii K2 (30 lat i wyżej). W MTB Marathon niby K4 (powyżej 40 lat), ale jak się potem okazało raz byłam w K4 raz w K3… jeździło nas w K4 za mało, więc sklasyfikowano nas w konsekwencji w K3 (powyżej 30 lat). BikeMaraton – K4.
Dokładnie ten sezon wyglądał tak:
Maraton nr 1 MTB Volvo Marathon Złoty Stok
km - 40, przewyższenie 1500 m
miejsce : kategoria K4 (która jeszcze wtedy była) 3 / 5 open: 284/338
Pierwszy maraton w sezonie. Po długiej przerwie znowu u GG. Obawy przed technicznymi zjazdami, ale poszło nie najgorzej.
Ostatni trudniejszy zjazd © lemuriza1972
Maraton nr 2 Volvo MTB Marathon Karpacz 2014
Przewyższenie 1854 m
Km 52
Czas jazdy: 5 godzin 21 minut
Miejsce : open 251/290
Kategoria K4: 2 ( jechało nas 3, jedna nie dojechała do mety).
Tego maratonu bałam się okrutnie. Nie byłam przygotowana na Karpacz kondycyjnie. Dałam radę. Na mecie najpierw potworne zmęczenie i bluzgi, które bardzo szybko ustąpiły wielkiej radości z pokonania TAKIEJ trasy. Życzę wszystkim takie uczucia spełnienia na mecie.
Maraton nr 3 Bikemaraton Wisła
Czas: 3 h 53 min
Open 416/556
Kategoria K4: 4/6
Przewyższenie: 1900 m
Upał.
Ogromne przewyższenie na 40 km. Bardzo strome podjeżdżanie. Fajne zjazdy, fajnie mi się zjeżdżało i…. bardzo ciężko mi się
podjeżdżało.
Co zobaczyłam? © lemuriza1972
Lucy atakuje przedstawiciela lokalnej władzy © lemuriza1972
Maraton nr 4
Cyklokarpaty Polańczyk
Open 175/208
Kategoria K2 – m5 Kobiety open 8/14
Czas: 3:12
Km 50
Przewyższenie :1200 m
Open 175/208
Kategoria K2 – m5 Kobiety open 8/14
Czas: 3:12
Km 50
Przewyższenie :1200 m
Bardzo ciężki start (po chorobie). Nie wspominam go dobrze. Kiepska jak na Bieszczady trasa.
Ostatni zjazd © lemuriza1972
Maraton nr 5 Pruchnik
Cyklokarpaty
Miejsce kategoria : 3/6
Open kobiety 6/11
Open: 152/183
Przewyższenie 1200 m
Km 42
Jeden z moich lepszych startów w tym sezonie. Fajnie mi się jechało, dużo błota na trasie, które mi sprzyjało. I upał. Co w tym sezonie nie było niczym nadzwyczajnym.
Dekoracja © lemuriza1972
Maraton nr 6 Cyklokarpaty Jasło
Czas jazdy 4 h 12 min
Kategoria: 4/6
Kobiety open:6/10
Open: 148/188
Przewyższenie 1400 m
Km: 65
Bardzo, bardzo gorąco, stąd jazda na oparach. Ciężko.
Na rundach xc © lemuriza1972
Maraton nr 7
Mtb Marathon Stronie Śląskie
Przewyższenie 1200m
Km:40
Czas jazdy: 2 h 52 min
Miejsce w kategorii niby 3, ale jak się później okazało nie do końca . Open: 185/225
Fajna okolica (Sudety), ale dość łatwa trasa jak na GG. I znowu ciepło.
Sławek, Andrzej, Szczepan i ja © lemuriza1972
Maraton nr 8 (mój 50 przejechany maraton!!!)
Cyklokarpaty Wojnicz
Miejsce kategoria 5/7
Kobiety open 8/12
Km: 51
Przewyższenie: 1200 m
Mój mały sukces, przejechanie maratonu na drugi dzień po przejechaniu Stronia Śląskiego. Znowu bardzo upalnie, ale jechało mi się bardzo dobrze.
Jeszcze jedno zdjęcie z dekoracji © lemuriza1972
Maraton nr 9 Cyklokarpaty Komańcza
Miejsce kategoria: 5/6
Kobiety open: 10/14
Open: 175/200
Przewyższenie:800 m
Km:40
Gorąco i sporo błota, a dla mnie… ciężki, kiepski dzień.
Było orzeźwienie © lemuriza1972
Maraton nr 10 Cyklokarpaty Wierchomla
Miejsce : kategoria 2/6
Kobiety Open: 4/12 Przewyższenie 1600m
km 43.
Przejechałam ten maraton bez snu (w nocy) i bez.. szprychy. No i dało się. Jechało się ciężko, ale ostatni zjazd mi sprzyjał i dzięki niemu udało się wyprzedzić dwie dziewczyny. Podium, więc przyjemnie.
Dekoracja © lemuriza1972
Czasem się płacze © lemuriza1972
Maraton nr 11 Sanok Cyklokarapty
Kategoria: 5/5
Open kobiety: 9/10
Open: 121/ 134
Czas : 3 h 19 min
Przewyższenie: ok 1100 m
Km:40
I znowu dość ciepło i znowu dość sporo błota. Jazda.. taka sobie. Kiepsko raczej.
Przedzierania się ciąg dalszy © lemuriza1972
Maraton nr 12 Dukla Cyklokarpaty
Miejsce: kategoria 5/9
Kobiety open 9/15
Czas: 4 h 14 min
Dystans: 59 km
Przewyższenie :1200m
Moja jazda do niczego ale za to jakie towarzystwo!!! ( i znowu ciepło i znowu dość błotnie) Wszędzie było niebiesko-pomarańczowo-biało. GOMOLOWO. Kończę Cyklo na 5 miejscu w generalce.
Ruszamy © lemuriza1972
Z dziewczynami na podium © lemuriza1972
Maraton nr 13 MTB MARATHON PIWNICZNA
Miejsce w kategorii K3 – 8
Przewyższenie 1960 m
Km: 51
Czas jazdy: 4 godz 59 min.
Chłodno, deszczowo i błotniście. Przewyższeniowo… ciężko, ale przejeżdżam i zaliczam generalkę u GG. Koniec sezonu. Radość. Podsumowanie podsumowania:
13 wyścigów w 3 cyklach (Cyklokarpaty - 8 , MTB MARATHON - 4, BikeMaraton -1). 653 przejechanych kilometrów wyścigowych. 16 514 m w górę.
Najdłuższa jazda – Karpacz – 5 h 12 minut – 52 km
Najkrótsza jazda – Stronie Śląskie – 2 h 52 min – 40 km.
A taki powyścigowy sukces to wycieczka z Tarnowa na Liwocz i z powrotem. Do dzisiaj nie wiem jak dałam radę, zwłaszcza, że tamtego dnia było dość zimno.
No to co? Widzimy się w przyszłym sezonie?:). Bardzo chciałabym. Zobaczymy.
Gdziekolwiek nie pojedziecie, tam na pewno spotkacie kogoś z...
Gomola Trans Airco © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 grudnia 2014
Zapachy
Nie wiem czy już było, czy nie, ale podoba mi się.
No bo kto nie lubi być szczęśliwy?:)
Mój chleb:) © lemuriza1972
Zapachy © lemuriza1972
Zrobiło się kulinarnie mocno, mało sportowo. Ale co tam:).
Jeśli chodzi o sport, to dzisiaj mam przerwę. Wczoraj była godzina ćwiczeń. Weekend mam nadzieję, będzie aktywny, więc dzisiaj zasłużony odpoczynek. Ale tylko sportowy.
W końcu regeneracja też jest ważna.
Miłych świątecznych zapachów! (no i smaków):).
Kiedyś weszłam do domu, niezadowolona kręciłam nosem, bo poczułam unoszące się zapachy z gotowanego trochę wcześniej obiadu.
KTOŚ mi powiedział: przecież to zapachy domu.
Pomyślałam: no tak… Ten KTOŚ nauczył mnie (z powrotem) gotować z sercem, a tylko gotowanie z sercem ma sens.
Straciłam to serce dla gotowania na jakiś czas.
Kiedyś tam dawno, dawno temu trochę go miałam (ale tylko trochę). Potem zaczęło mnie nużyć codzienne „wymyślanie” , pośpiech w przygotowywaniu posiłków (no bo kiedy się wróci z pracy, jest późno i robi się to w pośpiechu). Więc byle jakie to było gotowanie. Tak to muszę nazwać. Po imieniu.
Był KTOŚ i pokazał mi, że znowu można odzyskać serce do gotowania. To mi zostało. Po tym KIMŚ.
Zapach? Czy ktoś pamięta bardzo dawne czasy… kiedy w sklepach, piekarniach nie było na półkach chleba? Kiedy nie był taki .. na wyciągnięcie ręki? Kiedy stało się w kolejce o oczekiwaniu na dostawę? Pamiętacie zapachy unoszące się wokół tych piekarni? Pamiętacie zapach tamtego chleba? Ja pamiętam. Jak wiele innych zapachów tamtego jedzenia sprzed lat. Jedzenia, które trzeba było wystać, wyszarpać, wyprosić, ale smakowało …hmm… jak ono smakowało!
Czy może być piękniejszy zapach w domu niż zapach chleba?
Pachniało wczoraj u mnie chlebem. Zrobiłam podejście trzecie i sprawdziło się porzekadło „ do trzech razy sztuka”, a może i jeszcze jedno, że „trening czyni mistrza”:).
Chleb wyrósł cudownie, wyglądał cudownie, smakował cudownie. Piszę w czasie przeszłym chociaż jeszcze trochę go zostało (ale tylko trochę, bo zaniosłam dzisiaj znaczną część dziewczynom do pracy). Jedna powiedziała: chyba musisz zmienić profesję.
Komplement. Przyjemnie, bo przecież miło jest słyszeć komplementy. W tym wypadku szczególnie mi miło, ponieważ dotąd pieczenie to nie było moją najmocniejszą stroną.
Tak wyglądał,chwalę się, dumna (chyba zostanę kurą domową.. taką z wolnego wybiegu - tekst nie mój, przeczytałam na jednym blogu dzisiaj, bardzo mi się spodobał):
KTOŚ mi powiedział: przecież to zapachy domu.
Pomyślałam: no tak… Ten KTOŚ nauczył mnie (z powrotem) gotować z sercem, a tylko gotowanie z sercem ma sens.
Straciłam to serce dla gotowania na jakiś czas.
Kiedyś tam dawno, dawno temu trochę go miałam (ale tylko trochę). Potem zaczęło mnie nużyć codzienne „wymyślanie” , pośpiech w przygotowywaniu posiłków (no bo kiedy się wróci z pracy, jest późno i robi się to w pośpiechu). Więc byle jakie to było gotowanie. Tak to muszę nazwać. Po imieniu.
Był KTOŚ i pokazał mi, że znowu można odzyskać serce do gotowania. To mi zostało. Po tym KIMŚ.
Zapach? Czy ktoś pamięta bardzo dawne czasy… kiedy w sklepach, piekarniach nie było na półkach chleba? Kiedy nie był taki .. na wyciągnięcie ręki? Kiedy stało się w kolejce o oczekiwaniu na dostawę? Pamiętacie zapachy unoszące się wokół tych piekarni? Pamiętacie zapach tamtego chleba? Ja pamiętam. Jak wiele innych zapachów tamtego jedzenia sprzed lat. Jedzenia, które trzeba było wystać, wyszarpać, wyprosić, ale smakowało …hmm… jak ono smakowało!
Czy może być piękniejszy zapach w domu niż zapach chleba?
Pachniało wczoraj u mnie chlebem. Zrobiłam podejście trzecie i sprawdziło się porzekadło „ do trzech razy sztuka”, a może i jeszcze jedno, że „trening czyni mistrza”:).
Chleb wyrósł cudownie, wyglądał cudownie, smakował cudownie. Piszę w czasie przeszłym chociaż jeszcze trochę go zostało (ale tylko trochę, bo zaniosłam dzisiaj znaczną część dziewczynom do pracy). Jedna powiedziała: chyba musisz zmienić profesję.
Komplement. Przyjemnie, bo przecież miło jest słyszeć komplementy. W tym wypadku szczególnie mi miło, ponieważ dotąd pieczenie to nie było moją najmocniejszą stroną.
Tak wyglądał,chwalę się, dumna (chyba zostanę kurą domową.. taką z wolnego wybiegu - tekst nie mój, przeczytałam na jednym blogu dzisiaj, bardzo mi się spodobał):
Mój chleb:) © lemuriza1972
A ponieważ obiecałam, że jeśli się uda to zamieszczę przepis, więc zamieszczam. Przepis dostałam od Pani Krystyny, a ona znalazła go w jakiejś książce (o ile dobrze pamiętam).
Składniki: 1 kg mąki (ja używam mąki Lubella do wypieku chleba, 3 ziarna, mąka jest mieszanką mąki żytniej, pszenicznej i orkiszowej), próba pieczenia tylko z żytniej niestety nie powiodła się (podobno nie jest tak łatwo upiec żytni chleb),
1,5 łyżeczki soli,
4 łyżeczki cukru (ja używam trzcinowego, nierafinowanego),
4 łyżki oleju (ja używam rzepakowego)
40 g drożdży
I według uznania: siemię lniane, słonecznik, sezam
880 ml ciepłej wody.
Mąkę, sól i cukier mieszamy w garnku. Drożdże rozpuszczamy w wodzie z olejem, dodajemy do mąki i reszty składników, dodajemy paprochy czyli słonecznik itd. Mieszamy (dłonią). Przekładamy do foremki wyłożonej papierem do pieczenia, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce (postawiłam obok kaloryfera), na jakieś 30 min ( moje ciasto stało 40 min).
Możemy na wierzchu posypać „paprochami”. No i do piekarnika na jakąś godzinę. Po godzinie wyjąć z piekarnika, wyjąć z foremki i jeszcze na jakieś 10 min wstawić do piekarnika . Próbujcie, naprawdę warto:).
Zapachy… Zapachy świąt.. cynamon, pierniki, pomarańcza, goździki… Najprostszy sposób żeby było w domu dużo takiego zapachu – upiec piernik (właśnie się studzi). Taka próba przed świętami. Udało mi się znaleźć przyprawę podlaską do piernika (i innych ciast). Taka bez konserwantów. Imbir, kardamon, cynamon, goździki, anyż, gałka muszkatołowa, skórka pomarańczowa. Pachnie pięknie. Jak smakuje? Jeszcze nie wiem, ale wkrótce się dowiem.
I ostatni sposób na piękny zapach. Taki od lat znany. Goździki i pomarańcza. W tym roku dodałam jeszcze anyż gwiaździsty.
Składniki: 1 kg mąki (ja używam mąki Lubella do wypieku chleba, 3 ziarna, mąka jest mieszanką mąki żytniej, pszenicznej i orkiszowej), próba pieczenia tylko z żytniej niestety nie powiodła się (podobno nie jest tak łatwo upiec żytni chleb),
1,5 łyżeczki soli,
4 łyżeczki cukru (ja używam trzcinowego, nierafinowanego),
4 łyżki oleju (ja używam rzepakowego)
40 g drożdży
I według uznania: siemię lniane, słonecznik, sezam
880 ml ciepłej wody.
Mąkę, sól i cukier mieszamy w garnku. Drożdże rozpuszczamy w wodzie z olejem, dodajemy do mąki i reszty składników, dodajemy paprochy czyli słonecznik itd. Mieszamy (dłonią). Przekładamy do foremki wyłożonej papierem do pieczenia, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce (postawiłam obok kaloryfera), na jakieś 30 min ( moje ciasto stało 40 min).
Możemy na wierzchu posypać „paprochami”. No i do piekarnika na jakąś godzinę. Po godzinie wyjąć z piekarnika, wyjąć z foremki i jeszcze na jakieś 10 min wstawić do piekarnika . Próbujcie, naprawdę warto:).
Zapachy… Zapachy świąt.. cynamon, pierniki, pomarańcza, goździki… Najprostszy sposób żeby było w domu dużo takiego zapachu – upiec piernik (właśnie się studzi). Taka próba przed świętami. Udało mi się znaleźć przyprawę podlaską do piernika (i innych ciast). Taka bez konserwantów. Imbir, kardamon, cynamon, goździki, anyż, gałka muszkatołowa, skórka pomarańczowa. Pachnie pięknie. Jak smakuje? Jeszcze nie wiem, ale wkrótce się dowiem.
I ostatni sposób na piękny zapach. Taki od lat znany. Goździki i pomarańcza. W tym roku dodałam jeszcze anyż gwiaździsty.
Zapachy © lemuriza1972
Zrobiło się kulinarnie mocno, mało sportowo. Ale co tam:).
Jeśli chodzi o sport, to dzisiaj mam przerwę. Wczoraj była godzina ćwiczeń. Weekend mam nadzieję, będzie aktywny, więc dzisiaj zasłużony odpoczynek. Ale tylko sportowy.
W końcu regeneracja też jest ważna.
Miłych świątecznych zapachów! (no i smaków):).
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 grudnia 2014
Środa
Ćwiczenia domowe (trzeba się będzie ruszyć na jakieś bieganie, albo basen, bo tak codziennie ćwiczenia w domu .. to trochę nudne zaczyna się robić).
Poza ćwiczeniami, moje tradycyjne zajęcie przedświąteczne czyli.. odkurzanie książek. Pracochłonne, ale przyjemne. Każda książka to jakieś wspomnienie. Zwłaszcza jeśli są w nich dedykacje (a w niektórych są).
Kiedyś dostałam książeczkę Beaty Pawlikowskiej „Planeta dobrych myśli”. Przerzuciłam ją tylko, bo to zbiór takich.. powiedzmy dobrych rad. A ja już kilka książek Pani Beaty czytałam i raczej te rady znam:). Kiedy dzisiaj odkurzałam „Planetę”, otworzyła mi się na takiej stronie.
„ Jeśli jesteś zmęczona, osłabiona i nic ci się nie chce, to znaczy, że jesteś głodna, odwodniona, i/lub niewyspana. Zjedz coś mądrego, wartościowego i odżywczego. Nie bułkę, ani kotlet z ptasich nóżek. Zjedz kaszę, ziemniaki albo ryż. Dodaj do tego warzywa albo mięso. Zorganizuj dzień tak, żeby spać 8 godzin, Kładź się wcześnie spać, a przed zaśnięciem myśl o czymś przyjemnym. Pij wodę mineralną, albo przegotowaną gorącą wodę. Dbaj o siebie, tylko wtedy organizm zrewanżuje Ci się tym samym” No… 8 godzin spania. Luksus. Zdarza mi się tylko w weekendy.
Ale jeśli chodzi o jedzenie, to jak najbardziej tak. Mija właśnie dwa miesiące, kiedy jem lepiej.
Dzisiaj przepis.. taki trochę nietypowy? Nie wiem czy to dobre słowo. "Nietypowy". Przepis znalazłam w sieci.
Miałam w domu zbyt dużo kapusty kiszonej i trzeba coś było z nią zrobić.
Placki z .. kapustą kiszoną. Wyglądają jak placki ziemniaczane, ale smakują… ciekawiej.
Niepełna szklanka mleka, szklanka mąki, jajko, 250 g kapusty kiszonej, przyprawy (sól, zioła itd.). Kapustę należy poszatkować i podgotować z niewielką ilością wody (ok 40 min). Mleko zmieszać z mąką, dodać jajko, przyprawy, kapustę, wymieszać i smażyć.
Oczywiście można zrobić do nich jakiś sos.
Zdjęcie na zachętę (do zrobienia) © lemuriza1972
- Aktywność Ciężary
Wtorek, 9 grudnia 2014
Wtorek
Aż żal, że się tam nie było.
To są 20 minutowe ćwiczenia (znalezione na YT), które czasem robię. Kiedy robię ostatnią serię to mam już ciemno przed oczami:). A to tylko 20 min. Ale lubię to.
Poćwiczyłam sobie dzisiaj. To i nie tylko to.
Mam nadzieję, że efekty (siłowe) będą, bo te inne już widzę.
W Radiu Kraków w piątek był wywiad z Maćkiem Maleńczukiem. Zapamiętałam zwłaszcza jedno zdanie (cytat z Witkacego): „Sens performance’u jest kiedy performance nie ma sensu” .
To są 20 minutowe ćwiczenia (znalezione na YT), które czasem robię. Kiedy robię ostatnią serię to mam już ciemno przed oczami:). A to tylko 20 min. Ale lubię to.
Poćwiczyłam sobie dzisiaj. To i nie tylko to.
Mam nadzieję, że efekty (siłowe) będą, bo te inne już widzę.
W Radiu Kraków w piątek był wywiad z Maćkiem Maleńczukiem. Zapamiętałam zwłaszcza jedno zdanie (cytat z Witkacego): „Sens performance’u jest kiedy performance nie ma sensu” .
- Aktywność Ciężary
Niedziela, 7 grudnia 2014
W krainie Tymbarku
Byliśmy dzisiaj z Mirkiem w górach.
Tzn nie do końca były to góry (jeśli stosować definicję Adama czyli, że góry zaczynają się dopiero w Tatrach), bo my byliśmy w Beskidzie Wyspowym
(Beskid Wyspowy (513.49) – część Beskidów Zachodnich położona pomiędzy doliną Raby a Kotliną Sądecką. Charakterystyczną cechą tego regionu południowej Polski jest występowanie odosobnionych, pojedynczych szczytów, od czego pochodzi jego nazwa. Najwyższym szczytem jest Mogielica (1170 m)[1].).
Beskid Wyspowy pasmo położone tak blisko Tarnowa, a jednak kompletnie mi nieznane (z wyjątkiem jednej rowerowej wycieczki czyli wyprawy na Jaworz).
Był pierwszy śnieg, dobre towarzystwo, mgła… tylko widoków nie było. Niestety. To co jest kwintesencją bywania w górach ominęło nas dzisiaj. Rozpłynęło się w mgle.
Wielka szkoda, bo od lata nie chodziłam po górach i liczyłam na dużo wrażeń. No cóż.. nie zawsze jest tak jakbyśmy tego chcieli.
Nie było chętnych na wyjazd dzisiaj, a niektórzy po prostu nie mogli, więc wyruszyliśmy we dwójkę. Mirek jak to Mirek siłę i wytrzymałość ma ogromną, więc gnał do przodu a ja ciągnęłam się za nim.
Dawno nie miałam okazji przez tyle godzin zmuszać organizmu do wysiłku (niespełna 5 godzin niby tylko w drodze, ale jednak...), więc tak do końca łatwo mi nie było, chociaż trasa raczej lajtowa. Poza dwoma trudniejszymi podejściami i jednym zejściem po kamieniach, raczej spokojnie.
Dotarliśmy na najwyższy szczyt tego pasma czyli Mogielicę (którą Mirek uparcie nazywał Mogielnicą, ale taka nazwa błędnie podobno występuję w literaturze). Mogielica nieco przypomina Radziejową w Beskidzie Sądeckim (nawet wysokościowo podobna) i ponieważ szczyt jest zalesiony, znajduje się na niej podobnie jak na Radziejowej wieża widokowa. Wdrapaliśmy się pełni nadziei na górę, bo przez chmury nieśmiało przebiło się słońce, ale niestety. Ani Tatr, ani Pienin, ani Beskidu Sądeckiego (wszystkie te góry podobno pięknie widać z Mogielicy) nie było widać.
Po krótkim ale kamienistym zejściu zaczęła się dość łatwa część trasy (w dół albo płasko), ale po jakimś czasie trzeba się było znowu „powspinać” na jeszcze jeden szczyt (nazwy nie pamiętam).
Trochę śniegu, trochę błota, trochę liści i zazdrość, że mają taką trasę biegową narciarską (bo mają). Po zejściu do cywilizacji Mirek stwierdził, że miejscowi mają tutaj zaburzone poczucie estetyki (fakt - jakieś takie zaniedbane obejścia), a ja z przerażeniem patrzyłam na śmieci w rowach. Na dystansie około dwóch kilometrów rowy były pokryte śmieciami. Czegoś takiego chyba nigdy nie widziałam. Stwierdziliśmy, że na podstawie tych śmieci można było zrobić badania pt nawyki żywieniowe mieszkańców miejscowości (nazwy nie wymienię z litości).
Czego tam nie było… Puszki po piwie (tych najwięcej), puszki po napojach energetycznych, opakowania po sokach, wodach mineralnych, papierosach, batonach, czipsach, butelki po wódce. Zgroza.
W tej Krainie Tymbarku (niedaleko byliśmy od tej miejscowości. Nie wiem jak w innych rejonach Polski, ale u nas soki Tymbark są bardzo popularne) próbowałam Mirkowi wytłumaczyć, że picie napoju owocowego pn Tymbark to nie najlepszy wybór (dwie takie butelki Mirek niósł w plecaku). Czy go przekonałam? Nie wiem:).
Zakończyliśmy wycieczkę obiadem w Melsztynie, w dawno nie odwiedzanej przeze mnie restauracji Podzamcze.
Niewiele się tam zmieniło. Jedzenie wciąż dobre, a wystrój ten sam od lat.
Pożyczyłam od Mirka wdzianko © lemuriza1972
(Beskid Wyspowy (513.49) – część Beskidów Zachodnich położona pomiędzy doliną Raby a Kotliną Sądecką. Charakterystyczną cechą tego regionu południowej Polski jest występowanie odosobnionych, pojedynczych szczytów, od czego pochodzi jego nazwa. Najwyższym szczytem jest Mogielica (1170 m)[1].).
Beskid Wyspowy pasmo położone tak blisko Tarnowa, a jednak kompletnie mi nieznane (z wyjątkiem jednej rowerowej wycieczki czyli wyprawy na Jaworz).
Był pierwszy śnieg, dobre towarzystwo, mgła… tylko widoków nie było. Niestety. To co jest kwintesencją bywania w górach ominęło nas dzisiaj. Rozpłynęło się w mgle.
Wielka szkoda, bo od lata nie chodziłam po górach i liczyłam na dużo wrażeń. No cóż.. nie zawsze jest tak jakbyśmy tego chcieli.
Nie było chętnych na wyjazd dzisiaj, a niektórzy po prostu nie mogli, więc wyruszyliśmy we dwójkę. Mirek jak to Mirek siłę i wytrzymałość ma ogromną, więc gnał do przodu a ja ciągnęłam się za nim.
Dawno nie miałam okazji przez tyle godzin zmuszać organizmu do wysiłku (niespełna 5 godzin niby tylko w drodze, ale jednak...), więc tak do końca łatwo mi nie było, chociaż trasa raczej lajtowa. Poza dwoma trudniejszymi podejściami i jednym zejściem po kamieniach, raczej spokojnie.
Dotarliśmy na najwyższy szczyt tego pasma czyli Mogielicę (którą Mirek uparcie nazywał Mogielnicą, ale taka nazwa błędnie podobno występuję w literaturze). Mogielica nieco przypomina Radziejową w Beskidzie Sądeckim (nawet wysokościowo podobna) i ponieważ szczyt jest zalesiony, znajduje się na niej podobnie jak na Radziejowej wieża widokowa. Wdrapaliśmy się pełni nadziei na górę, bo przez chmury nieśmiało przebiło się słońce, ale niestety. Ani Tatr, ani Pienin, ani Beskidu Sądeckiego (wszystkie te góry podobno pięknie widać z Mogielicy) nie było widać.
Po krótkim ale kamienistym zejściu zaczęła się dość łatwa część trasy (w dół albo płasko), ale po jakimś czasie trzeba się było znowu „powspinać” na jeszcze jeden szczyt (nazwy nie pamiętam).
Trochę śniegu, trochę błota, trochę liści i zazdrość, że mają taką trasę biegową narciarską (bo mają). Po zejściu do cywilizacji Mirek stwierdził, że miejscowi mają tutaj zaburzone poczucie estetyki (fakt - jakieś takie zaniedbane obejścia), a ja z przerażeniem patrzyłam na śmieci w rowach. Na dystansie około dwóch kilometrów rowy były pokryte śmieciami. Czegoś takiego chyba nigdy nie widziałam. Stwierdziliśmy, że na podstawie tych śmieci można było zrobić badania pt nawyki żywieniowe mieszkańców miejscowości (nazwy nie wymienię z litości).
Czego tam nie było… Puszki po piwie (tych najwięcej), puszki po napojach energetycznych, opakowania po sokach, wodach mineralnych, papierosach, batonach, czipsach, butelki po wódce. Zgroza.
W tej Krainie Tymbarku (niedaleko byliśmy od tej miejscowości. Nie wiem jak w innych rejonach Polski, ale u nas soki Tymbark są bardzo popularne) próbowałam Mirkowi wytłumaczyć, że picie napoju owocowego pn Tymbark to nie najlepszy wybór (dwie takie butelki Mirek niósł w plecaku). Czy go przekonałam? Nie wiem:).
Zakończyliśmy wycieczkę obiadem w Melsztynie, w dawno nie odwiedzanej przeze mnie restauracji Podzamcze.
Niewiele się tam zmieniło. Jedzenie wciąż dobre, a wystrój ten sam od lat.
Zwierzęca "przeszkoda" © lemuriza1972
Lodowisko © lemuriza1972
Dochodzimy do szczytu Mogielicy © lemuriza1972
Takie coś © lemuriza1972
Marchewkowiec w nagrodę © lemuriza1972
W krainie Tymbarku © lemuriza1972
Schodzimy © lemuriza1972
Pobłądziliśmy © lemuriza1972
Potok © lemuriza1972
Zielono © lemuriza1972