Sobota, 6 grudnia 2014
Marchewkowo
15 lat swojej działalności świętowali wczoraj wraz z fanami w warszawskiej Stodole chłopcy z Indios Bravos.
Weekend. Można odpocząć, ale ja dzisiaj zafundowałam sobie znowu kuchenne rewolucje.
Dzisiaj godzina i 10 minut moich ketlowo-gumowych ćwiczeń.
Na dzisiaj zaplanowałam pieczenie ciasta marchewkowego. Tak, tak… ile beta karotenu prawda?:)
Zachwalała mi Pani Krystyna, która już próbowała (piec). Podbudowana naprawdę (jak się okazało bardzo dobrym) smakiem mojego chleba (jak dzisiaj smakował na śniadanie!), z większą werwą i ochotą wzięłam się za marchewkowca.
W smaku nieco przypomina piernik. Następnym razem dam więcej cynamonu, a może i przyprawę do piernika.
A teraz przepis dla tych, którzy odważą się spróbować. Warto.
Smak naprawdę super, a ciasto dużo zdrowsze niż kupowane słodycze.
Składniki: 3 szklanki marchewki startej na dużych oczkach tarki, 6 jajek, 15 dkg cukru 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia 1,5 łyżeczki cynamonu, ¾ szklanki oleju 0,425 kg mąki.
Jajka i cukier rozcieramy, dodajemy marchewkę, a potem mąkę i pozostałe składniki. Mieszamy i na 45 min do piekarnika (180 stopni). Przełożyłam jeszcze powidłem śliwkowym (węgierkowym) firmy Tracz. Zapach cynamonu w domu w okresie przedświątecznym.. bezcenny. Smacznego!
... i do piekarnika © lemuriza1972
I smacznego:) © lemuriza1972
Marcin zamieścił wczoraj ten film na swoim profilu na FB. Mamba napisała, że stare czy coś w tym stylu. Nie szkodzi. Mnie się bardzo podoba. W sam raz na trening przed Karpaczem, prawda?
Weekend. Można odpocząć, ale ja dzisiaj zafundowałam sobie znowu kuchenne rewolucje.
Dzisiaj godzina i 10 minut moich ketlowo-gumowych ćwiczeń.
Na dzisiaj zaplanowałam pieczenie ciasta marchewkowego. Tak, tak… ile beta karotenu prawda?:)
Zachwalała mi Pani Krystyna, która już próbowała (piec). Podbudowana naprawdę (jak się okazało bardzo dobrym) smakiem mojego chleba (jak dzisiaj smakował na śniadanie!), z większą werwą i ochotą wzięłam się za marchewkowca.
W smaku nieco przypomina piernik. Następnym razem dam więcej cynamonu, a może i przyprawę do piernika.
A teraz przepis dla tych, którzy odważą się spróbować. Warto.
Smak naprawdę super, a ciasto dużo zdrowsze niż kupowane słodycze.
Składniki: 3 szklanki marchewki startej na dużych oczkach tarki, 6 jajek, 15 dkg cukru 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia 1,5 łyżeczki cynamonu, ¾ szklanki oleju 0,425 kg mąki.
Jajka i cukier rozcieramy, dodajemy marchewkę, a potem mąkę i pozostałe składniki. Mieszamy i na 45 min do piekarnika (180 stopni). Przełożyłam jeszcze powidłem śliwkowym (węgierkowym) firmy Tracz. Zapach cynamonu w domu w okresie przedświątecznym.. bezcenny. Smacznego!
... i do piekarnika © lemuriza1972
I smacznego:) © lemuriza1972
Marcin zamieścił wczoraj ten film na swoim profilu na FB. Mamba napisała, że stare czy coś w tym stylu. Nie szkodzi. Mnie się bardzo podoba. W sam raz na trening przed Karpaczem, prawda?
- Aktywność Ciężary
Piątek, 5 grudnia 2014
Bieganie (8)
Usłyszane w Radiu Kraków.
Podoba mi się.
Fajne mroźne powietrze dzisiaj.
Na zachętę:) © lemuriza1972
Fajne mroźne powietrze dzisiaj.
Podobno jest szansa, że podczas tego weekendu spadnie śnieg:).
Bieganie dzisiaj. 35 minut. Takie tam mościckie okolice, Czarna Droga, ul. Kilińskiego. Można powiedzieć bieganie po starych śmieciach.
W drodze powrotnej wstąpiłam na pocztę, gdzie czekał na mnie… Mikołaj. Tak to mogę określić, bo w takim fajnym czasie te przesyłki akurat dotarły, a radość sprawiły mi ogromną. Jedna nadeszła ze Śląska, od mojej nieocenionej Eli – trzypłytowy album Anny Marii Jopek. Piękne są te piosenki, wspaniali muzycy, piękny głos AMJ.
No i książka (tę sama sobie zakupiłam na allegro). Wytęskniona. „Świniobicie” Magdy Szabo, o której to pisarce wiele już pisałam. Wiadomość dla Adama (bo nie wiem czy wspominałam) : Magda Szabo nie żyje.
Po dzisiejszej degustacji wczoraj pieczonego chleba stwierdzam, że jest.. dobry. Naprawdę dobry. Spanikowałam trochę wczoraj chyba i źle go oceniłam. No to następnym razem jak mam nadzieję dojdę już do perfekcji w pieczeniu, to podam przepis.
A dzisiaj taki pomysł na bardzo szybki obiad, ale za to jaki smaczny… No, ale przydałaby się patelnia do grillowania, bo myślę, że to takiej właśnie patelni jedzenie zawdzięcza wyjątkowy smak. Ryba (u mnie była miruna) skropiona cytryną, posypana podlaską przyprawą do ryby grillowanej, rozmarynem, solą, pieprzem cytrynowym, kurkumą i suszoną pietruszką. Do tego pieczarki pokrojone w plasterki, kawałki papryki i cebula i to wszystko na patelnię do grillowania. Do tego surówka z kiszonej kapusty i naprawdę bardzo szybko wyszedł bardzo fajny obiad. Polecam!
Bieganie dzisiaj. 35 minut. Takie tam mościckie okolice, Czarna Droga, ul. Kilińskiego. Można powiedzieć bieganie po starych śmieciach.
W drodze powrotnej wstąpiłam na pocztę, gdzie czekał na mnie… Mikołaj. Tak to mogę określić, bo w takim fajnym czasie te przesyłki akurat dotarły, a radość sprawiły mi ogromną. Jedna nadeszła ze Śląska, od mojej nieocenionej Eli – trzypłytowy album Anny Marii Jopek. Piękne są te piosenki, wspaniali muzycy, piękny głos AMJ.
No i książka (tę sama sobie zakupiłam na allegro). Wytęskniona. „Świniobicie” Magdy Szabo, o której to pisarce wiele już pisałam. Wiadomość dla Adama (bo nie wiem czy wspominałam) : Magda Szabo nie żyje.
Po dzisiejszej degustacji wczoraj pieczonego chleba stwierdzam, że jest.. dobry. Naprawdę dobry. Spanikowałam trochę wczoraj chyba i źle go oceniłam. No to następnym razem jak mam nadzieję dojdę już do perfekcji w pieczeniu, to podam przepis.
A dzisiaj taki pomysł na bardzo szybki obiad, ale za to jaki smaczny… No, ale przydałaby się patelnia do grillowania, bo myślę, że to takiej właśnie patelni jedzenie zawdzięcza wyjątkowy smak. Ryba (u mnie była miruna) skropiona cytryną, posypana podlaską przyprawą do ryby grillowanej, rozmarynem, solą, pieprzem cytrynowym, kurkumą i suszoną pietruszką. Do tego pieczarki pokrojone w plasterki, kawałki papryki i cebula i to wszystko na patelnię do grillowania. Do tego surówka z kiszonej kapusty i naprawdę bardzo szybko wyszedł bardzo fajny obiad. Polecam!
Na zachętę:) © lemuriza1972
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 4 grudnia 2014
Samozwańcza
A tak wyglądają treningi Samozwańczej.
Zazdroszczę. Potrenowałabym z nimi, ale oni na Śląsku, ja w Tarnowie, a poza tym z moim kolanem to takie skoki i szaleństwa niestety nie wchodzą w rachubę.
http://vimeo.com/82082216
A u mnie dzisiaj trening Samozwańczej Jednosobowej Sekcji Ketlowej:). 1,5 godziny ćwiczeń. W międzyczasie po raz drugi próbowałam upiec chleb. Mistrzynią w pieczeniu nie jestem, ale próbuję nadgonić stracony czas i się uczę. Wczoraj chleb mi całkowicie nie wyszedł i wylądował w koszu. Przeszłam nad tym do porządku dziennego, a że sport nauczył mnie niepoddawania się, to dzisiaj spróbowałam raz jeszcze. No i dzisiaj jest zdecydowanie lepiej, postępy są, aczkolwiek to dalej jeszcze nie to co chciałabym osiągnąć – czyli smak i stopień upieczenia taki jaki ma chleb Pani Krystyny. Nie wiem co jest nie tak, być może mój elektryczny piekarnik, bo w ubiegłym tygodniu piekłyśmy u Krysi wspólnie chleb (oczywiście z jej większościowym udziałem w pracy) i wszystko było ok.
Ale trening czyni mistrza. Jeszcze będę próbować. Wygląda .. smacznie, smakuje gorzej.
Zazdroszczę. Potrenowałabym z nimi, ale oni na Śląsku, ja w Tarnowie, a poza tym z moim kolanem to takie skoki i szaleństwa niestety nie wchodzą w rachubę.
http://vimeo.com/82082216
A u mnie dzisiaj trening Samozwańczej Jednosobowej Sekcji Ketlowej:). 1,5 godziny ćwiczeń. W międzyczasie po raz drugi próbowałam upiec chleb. Mistrzynią w pieczeniu nie jestem, ale próbuję nadgonić stracony czas i się uczę. Wczoraj chleb mi całkowicie nie wyszedł i wylądował w koszu. Przeszłam nad tym do porządku dziennego, a że sport nauczył mnie niepoddawania się, to dzisiaj spróbowałam raz jeszcze. No i dzisiaj jest zdecydowanie lepiej, postępy są, aczkolwiek to dalej jeszcze nie to co chciałabym osiągnąć – czyli smak i stopień upieczenia taki jaki ma chleb Pani Krystyny. Nie wiem co jest nie tak, być może mój elektryczny piekarnik, bo w ubiegłym tygodniu piekłyśmy u Krysi wspólnie chleb (oczywiście z jej większościowym udziałem w pracy) i wszystko było ok.
Ale trening czyni mistrza. Jeszcze będę próbować. Wygląda .. smacznie, smakuje gorzej.
Taki wyszedł © lemuriza1972
- Aktywność Ciężary
Wtorek, 2 grudnia 2014
Basen (1)
Samozwańcza sekcja basenowa w osobach: Pani Krystyna, Pan Adam i ja zainaugurowała dzisiaj sezon basenowy.
Nie pływałam od lata, kiedy to pływanie było jednak dość mizerne. A na basenie byliśmy ostatni raz jakoś tak na początku roku, potem zaczęło się rowerowanie. 46 minut 58 długości basenów. Myślę, że jak na pierwszy raz po takiej przerwie to całkiem fajnie. To pływanie jest jednak taką rekreacją, masażem dla mięśni, odpoczynkiem właściwie. Niby jestem nieco zmęczona, ale nie ma co porównywać tego do solidnego treningu z ketlą. Poza tym chociaż pływać lubię to jednak jest to chyba jeden z najnudniejszych sportów. Dlaczego? Woda, ściana, woda, ściana i tak przez godzinę.
Artur Rojek, dzisiaj muzyk, kiedyś mistrz Polski juniorów w pływaniu:
"Jako nastolatek trenowałem pływanie przez 10 lat. Trudno znaleźć bardziej odciętą od świata dyscyplinę: wskakujesz do wody, słyszysz ciszę albo ruch wody. Czasem widzisz tylko światełko, które się przesuwa. Do niego dopasowujesz swoje tempo”
(wywiad z grudniowych WO Extra) .
Ale też ta „nuda” nie musi oznaczać marnowania czasu. Ma swoje pozytywy. Nie dość, że dla mięśni to doskonały masaż, nie dość, że endorfiny się produkują, to jest to czas na .. myślenie. Taki czas dla samego siebie, który w ciągu dnia ciężko znaleźć.
I dalej Artur Rojek: „ Biegam dla dobrego samopoczucia. Jestem z tych biegaczy, którzy lubią efekty wysiłku, kiedy człowiek jest pełen endorfin. Czasem w takich chwilach rozważam jakieś problemy, czasem słucham muzyki, czasem ciszy, swojego ciałą. Czasem staram się nie myśleć o niczym, a innym razem próbuję coś napisać w głowie. W gruncie rzeczy w takich chwilach nie robię niczego wyjątkowego”.
No właśnie… przez te kilkadziesiąt minut pływania nie robi się nic wyjątkowego, a jednak to fajny czas. Tak to czuję.
A na basenie znalazłyśmy takie ogłoszenie. Wygląda bardzo, bardzo ciekawie. Kto wie, może spróbujemy?
Nie pływałam od lata, kiedy to pływanie było jednak dość mizerne. A na basenie byliśmy ostatni raz jakoś tak na początku roku, potem zaczęło się rowerowanie. 46 minut 58 długości basenów. Myślę, że jak na pierwszy raz po takiej przerwie to całkiem fajnie. To pływanie jest jednak taką rekreacją, masażem dla mięśni, odpoczynkiem właściwie. Niby jestem nieco zmęczona, ale nie ma co porównywać tego do solidnego treningu z ketlą. Poza tym chociaż pływać lubię to jednak jest to chyba jeden z najnudniejszych sportów. Dlaczego? Woda, ściana, woda, ściana i tak przez godzinę.
Artur Rojek, dzisiaj muzyk, kiedyś mistrz Polski juniorów w pływaniu:
"Jako nastolatek trenowałem pływanie przez 10 lat. Trudno znaleźć bardziej odciętą od świata dyscyplinę: wskakujesz do wody, słyszysz ciszę albo ruch wody. Czasem widzisz tylko światełko, które się przesuwa. Do niego dopasowujesz swoje tempo”
(wywiad z grudniowych WO Extra) .
Ale też ta „nuda” nie musi oznaczać marnowania czasu. Ma swoje pozytywy. Nie dość, że dla mięśni to doskonały masaż, nie dość, że endorfiny się produkują, to jest to czas na .. myślenie. Taki czas dla samego siebie, który w ciągu dnia ciężko znaleźć.
I dalej Artur Rojek: „ Biegam dla dobrego samopoczucia. Jestem z tych biegaczy, którzy lubią efekty wysiłku, kiedy człowiek jest pełen endorfin. Czasem w takich chwilach rozważam jakieś problemy, czasem słucham muzyki, czasem ciszy, swojego ciałą. Czasem staram się nie myśleć o niczym, a innym razem próbuję coś napisać w głowie. W gruncie rzeczy w takich chwilach nie robię niczego wyjątkowego”.
No właśnie… przez te kilkadziesiąt minut pływania nie robi się nic wyjątkowego, a jednak to fajny czas. Tak to czuję.
A na basenie znalazłyśmy takie ogłoszenie. Wygląda bardzo, bardzo ciekawie. Kto wie, może spróbujemy?
Taka nowa dyscyplina © lemuriza1972
Dzisiaj chwilka radości, bo dotarły zamówienie w sieci zakupy.
Tak sobie pomyślałam.. po co mam biegać po sklepach, jeśli jest miejsce gdzie można kilka rzeczy kupić od razu i w całkiem dobrych cenach. A że zakupy były zbiorcze to i przesyłka za darmo. Jest to niezły sposób na robienie zakupów.
Masło klarowane (angielskie - ciekawa jestem czy różni się w smaku od naszego) , karob, kasza jaglana, suszone pomidory, zioła (melisa, mięta, pokrzywa,czystek), przyprawy.
Szczególnie polecam pomidory mielone. Cieszę się, że je znalazłam (długo szukałam w sklepach). Kiedyś kupiłam makaron i wraz z nim była mała saszetka takich sproszkowanych, suszonych pomidorów (wygląda jak sproszkowana papryka). Doskonała przyprawa do zup i sosów.
Nie sądziłam, że żywnościowe zakupy mogą sprawiać tyle radości.
To już prawie dwa miesiące mojej żywieniowej rewolucji. Bardzo dobrze się z tym czuję. Widzę też efekty. Cieszy mnie też to, że „zarażam” innych.
Zakupy © lemuriza1972
Masło klarowane (angielskie - ciekawa jestem czy różni się w smaku od naszego) , karob, kasza jaglana, suszone pomidory, zioła (melisa, mięta, pokrzywa,czystek), przyprawy.
Szczególnie polecam pomidory mielone. Cieszę się, że je znalazłam (długo szukałam w sklepach). Kiedyś kupiłam makaron i wraz z nim była mała saszetka takich sproszkowanych, suszonych pomidorów (wygląda jak sproszkowana papryka). Doskonała przyprawa do zup i sosów.
Nie sądziłam, że żywnościowe zakupy mogą sprawiać tyle radości.
To już prawie dwa miesiące mojej żywieniowej rewolucji. Bardzo dobrze się z tym czuję. Widzę też efekty. Cieszy mnie też to, że „zarażam” innych.
- Aktywność Pływanie
Poniedziałek, 1 grudnia 2014
Warzywnie
Godzina i 15 minut ćwiczeń.
Zaczęłam od 15 minut strechingu. Skończyłam 5 minutami strechingu.
Lata trenowania siatkówki postawiły mnie w dość uprzywilejowanej pozycji. Dużo treningów ogólnorozwojowych, tak że mięśnie elastyczne, dobrze rozciągnięte. Ale to już było.
Teraz się zmieniło. Wiek zapewne robi swoje, ale też kolarstwo to taki sport, który niestety w pewien sposób pewne mięśnie upośledza. Wiosna, lato – nic innego nie robię tylko rower. A na rowerze pracują głównie nogi.
Więc zauważyłam ostatnio, że już nie tak prosto robić różne ćwiczenia i stwierdziłam, że trzeba trochę strechingu wprowadzić do tych moich codziennych ćwiczeń.
No a poza tym już tradycyjnie ćwiczenia z ketlami i gumą.
Jeśli zaś chodzi o kulinaria to dzisiaj koktajl warzywno-owocowy (kiwi, jabłko, burak, szpinak). Oprócz tego zupa-krem z porów, o której napiszę, bo uważam, że warto (smaczna, pożywna, zdrowa).
Nie wiem czy wiecie, że por to jedno z najstarszych (obok cebuli, czosnku) warzyw na świecie? Ja tego nie wiedziałam. Przeczytałam w sieci.
Ja pora bardzo lubię , zwłaszcza tego duszonego. Do tego ma tę zaletę (oprócz wielu innych zalet), że jest niskokaloryczny.
Do zupy przygotowałam bazę warzywną do zup-kremów, o której kiedyś pisałam. Dla przypomnienia: cebula przez chwilę podsmażona na oliwie, po chwili dolana woda, dodany pieprz i kurkuma, a do tego marchewka, seler, pietruszka (starte na dużej tarce). I dusimy do miękkości. Por pokrojony (albo starty na tarce) w plasterki, podduszony, po czym dodany do jednego litra wody. Całość trzeba zagotować. Po zagotowaniu zmiksować z ugotowaną kaszą jaglaną.
Do gotującego się pora dodałam pomidora suszonego. Tak dla smaku.
Po zmiksowaniu przyprawy: tymianek, estragon, pietruszka, lubczyk, przyprawa pomidor&czarnuszka.
Zapomniałam sobie kupić grzanki. Miałam poza tym dylemat bo te sklepowe pewnie z mąki pszennej. Nie chciało mi się wychodzić z domu i przypomniałam sobie, że grzanki można zrobić samemu. W tym też celu pokroiłam na małe kawałeczki bułkę żytnią (którą to bułkę podarowała mi w Krakowie pani Krystyna, a kupiłyśmy ją a piekarence na Szpitalnej, na którą trafiłyśmy przypadkiem, sprzedawano tam pieczywo bez chemii. Świetna piekarnia! O bułce zapomniałam… trochę podeschła. Przydała się dzisiaj bardzo). Grzanki posypałam różnymi ziołami i do piekarnika.
No i jak mawiała Julia z pewnego filmu (jakiego???) :
BON APPETIT!
Zaczęłam od 15 minut strechingu. Skończyłam 5 minutami strechingu.
Lata trenowania siatkówki postawiły mnie w dość uprzywilejowanej pozycji. Dużo treningów ogólnorozwojowych, tak że mięśnie elastyczne, dobrze rozciągnięte. Ale to już było.
Teraz się zmieniło. Wiek zapewne robi swoje, ale też kolarstwo to taki sport, który niestety w pewien sposób pewne mięśnie upośledza. Wiosna, lato – nic innego nie robię tylko rower. A na rowerze pracują głównie nogi.
Więc zauważyłam ostatnio, że już nie tak prosto robić różne ćwiczenia i stwierdziłam, że trzeba trochę strechingu wprowadzić do tych moich codziennych ćwiczeń.
No a poza tym już tradycyjnie ćwiczenia z ketlami i gumą.
Jeśli zaś chodzi o kulinaria to dzisiaj koktajl warzywno-owocowy (kiwi, jabłko, burak, szpinak). Oprócz tego zupa-krem z porów, o której napiszę, bo uważam, że warto (smaczna, pożywna, zdrowa).
Nie wiem czy wiecie, że por to jedno z najstarszych (obok cebuli, czosnku) warzyw na świecie? Ja tego nie wiedziałam. Przeczytałam w sieci.
Ja pora bardzo lubię , zwłaszcza tego duszonego. Do tego ma tę zaletę (oprócz wielu innych zalet), że jest niskokaloryczny.
Do zupy przygotowałam bazę warzywną do zup-kremów, o której kiedyś pisałam. Dla przypomnienia: cebula przez chwilę podsmażona na oliwie, po chwili dolana woda, dodany pieprz i kurkuma, a do tego marchewka, seler, pietruszka (starte na dużej tarce). I dusimy do miękkości. Por pokrojony (albo starty na tarce) w plasterki, podduszony, po czym dodany do jednego litra wody. Całość trzeba zagotować. Po zagotowaniu zmiksować z ugotowaną kaszą jaglaną.
Do gotującego się pora dodałam pomidora suszonego. Tak dla smaku.
Po zmiksowaniu przyprawy: tymianek, estragon, pietruszka, lubczyk, przyprawa pomidor&czarnuszka.
Zapomniałam sobie kupić grzanki. Miałam poza tym dylemat bo te sklepowe pewnie z mąki pszennej. Nie chciało mi się wychodzić z domu i przypomniałam sobie, że grzanki można zrobić samemu. W tym też celu pokroiłam na małe kawałeczki bułkę żytnią (którą to bułkę podarowała mi w Krakowie pani Krystyna, a kupiłyśmy ją a piekarence na Szpitalnej, na którą trafiłyśmy przypadkiem, sprzedawano tam pieczywo bez chemii. Świetna piekarnia! O bułce zapomniałam… trochę podeschła. Przydała się dzisiaj bardzo). Grzanki posypałam różnymi ziołami i do piekarnika.
No i jak mawiała Julia z pewnego filmu (jakiego???) :
BON APPETIT!
Zielona zupa z grzankami © lemuriza1972
- Aktywność Ciężary
Niedziela, 30 listopada 2014
Gomole trenują czyli Bieganie na Śląsku, bieganie w Tarnowie (7)
Wczoraj dzień bez sportu, ale za to z dużą ilością chodzenia.
Wybrałyśmy się z Panią Krystyną do Krakowa w celach kilku.
Postanowiłyśmy, że do naszego treningu włączymy ciężary w kuchni i zakupiłyśmy pożądane od dawna patelnie żeliwne (podobno najlepsze do smażenia, dostępne w Ikei, cena słuszna, ale myślę, że warto).
A ile pożytku… Patelnia jest tak ciężka, że dźwigając ją chcąc nie chcąc będziemy robić siłę:).
Wybrałyśmy się z Panią Krystyną do Krakowa w celach kilku.
Postanowiłyśmy, że do naszego treningu włączymy ciężary w kuchni i zakupiłyśmy pożądane od dawna patelnie żeliwne (podobno najlepsze do smażenia, dostępne w Ikei, cena słuszna, ale myślę, że warto).
A ile pożytku… Patelnia jest tak ciężka, że dźwigając ją chcąc nie chcąc będziemy robić siłę:).
Przy okazji zakupów spotkała nas taka sytuacja:
Ktoś podłożył świnię GOMOLOM © lemuriza1972
Dzisiaj bieganie (35 minut, coraz lżej mi się biega, co mnie cieszy, tempo wciąż niezbyt szybkie, ale wytrzymałość chyba rośnie, tak to oceniam). Do tego dzisiaj 50 minut ćwiczeń z ketlą i gumami.
W lesie © lemuriza1972
Ćwiczyłam sobie „w rytm” biegu narciarek klasycznych tzn oglądając ich zmagania (to zawsze motywuje) i pozazdrościłam im zimy i zimowej scenerii. Miejmy nadzieję, że już niedługo u nas też będą takie białe widoki.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Lasu (byłam z Mirkiem, ale tylko dojazdowo, bo w Lesie on tradycyjnie przemierzał swoje ścieżki, w swoim tempie) z naprzeciwka mknął kolarzysta (mocno mknął).
Im bliżej byliśmy kolarzysty, tym bardziej byłam pewna, że go znam. Otóż to był Marcin.
Tuż za nim (kilka minut za nim) podążał bus BB Oshee Team (jak widać konkurencja nie śpi) i jak Gomole trenują to i BB Oshee Team trenuje.
A Gomole na Śląsku trenują tak:
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Lasu (byłam z Mirkiem, ale tylko dojazdowo, bo w Lesie on tradycyjnie przemierzał swoje ścieżki, w swoim tempie) z naprzeciwka mknął kolarzysta (mocno mknął).
Im bliżej byliśmy kolarzysty, tym bardziej byłam pewna, że go znam. Otóż to był Marcin.
Tuż za nim (kilka minut za nim) podążał bus BB Oshee Team (jak widać konkurencja nie śpi) i jak Gomole trenują to i BB Oshee Team trenuje.
A Gomole na Śląsku trenują tak:
Siłownia w warunkach naturalnych © lemuriza1972
Taka sobie dzisiaj... Samozwańcza:)
A teraz będzie o rewolucji.
Rewolucji jaką poczynił w mojej kuchni blender. Dawno się nie cieszyłam aż tak z takiej pozornie małoistotnej rzeczy.
No, ale ona nie jest taka małoistotna w sumie bo stwarza mi wiele możliwości.
Na razie robię proste koktajle i szukam nowych przepisów, a także próbuje poznać świat warzyw i owoców tak aby czasem szkody jakiejś mojemu organizmowi nie zrobić poprzez np. nieumiejętne ich łączenie.
Wczoraj był koktajl warzywno-owocowy. Sama sobie skład wymyśliłam i piszę o tym po to żeby pokazać jak w bardzo prosty sposób można sobie dostarczyć dużej ilości witamin. Jabłko (Witamina C, pektyna, błonnik, witamina B, witamina A,E)
Kiwi (witamina C, E, potas, błonnik)
Pomidor ( witamina C, witamina E, beta karoten, witamina B, PP, potas, wapń, magnez, żelazo,fosfor, no i lipoken- antyutelniacz )
Natka pietruszki (witamina C, A).
Czy nie zdrowiej i taniej zamiast łykać witaminy z apteki?
A dzisiaj koktajl bananowy po bieganiu (banan, kefir,a do tego trochę migdałów i wiórek kokosowych, no i karob).
A na kolację koktajl z buraka, marchewki, jabłka i pomidora, z udziałem natki pietruszki również. Polecam! Pyszne, zdrowe, tanie. No i bynajmniej nie jest to pracochłonne.
Zielono mi:) © lemuriza1972
A na koniec o filmach.
Dwóch.
„DAAS” – ten film polecono mi w komentarzach pod jednym z moich wpisów. Rzecz polska, kostiumowa, niespotykana w polskich kinie w takiej odsłonie. Film klimatyczny, tajemniczny i co ważne z doskonałą obsadą aktorską. Jedną z głowny postaci tego filmu jest Jakub Frank. Człowiek, wokół którego toczy się powieść Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Człowiek, który ogłosił się mesjaszem. Ciekawa postać. Film ogromnie polecam, szkoda, że w Polsce (film jest z 2011) przeminął jakoś bez echa.
A drugi film to najnowszy film Jana Jakuba Kolskiego, na którym dzisiaj byłam w kinie ("Serce, serduszko").
Film jest ciepły, wzruszający, zabawny, z bardzo dobrą rolą dziecięcą i fajną rolą Borysa Szyca (za którym średnio przepadam, ale tutaj był świetny, do tego jest epizod rowerowy, który spowodował u nas atak śmiechu).
No i te przepiękne Bieszczady. Naprawdę warto wybrać się do kina.
- Aktywność Bieganie
Piątek, 28 listopada 2014
Witaminy
Niektórzy trenują w zimie tak:
https://www.facebook.com/video.php?v=101525623789...
a u niektórych sprzęt do ewentualnego trenowania służy do trochę innych celów:).
Bomba witaminowa:) © lemuriza1972
https://www.facebook.com/video.php?v=101525623789...
a u niektórych sprzęt do ewentualnego trenowania służy do trochę innych celów:).
Urządzenie wielofunkcyjne © lemuriza1972
Nareszcie piątek:). No, ale dość „zabiegany”. Godzina 10 minut ćwiczeń. Ciągle mam pewien niedosyt, że może za mało, ale z drugiej strony nie chcę przesadzać z tymi „ciężarami”. No i Maja w książce pisała: lepiej częściej a krócej.
Czy będą tego jakieś efekty? Okaże się na wiosnę.
Na razie po 3 tygodniach z ketlą i gumami czuję wzrost siły.
Od jakiegoś czasu przyglądam się wnikliwie różnych reklamom telewizyjnym (tym, które reklamują produkty spożywcze oraz lekarstwa i suplementy).
Kiedyś na jednym z blogów prowadzonych przez farmaceutkę przeczytałam o jej dialogu z klientem.
- Proszę Panią, chciałabym ten najbardziej naturalny magnez (tak głosiła reklama).
Farmaceutka wysłała pana do sklepu z warzywami i owocami. Po naturalny magnez. Próżno go przecież szukać w aptece.
No właśnie. Dzisiaj widziałam reklamę witamin dla dzieci. Czy nie można im tych witamin dostarczyć w pożywieniu?
Sama grzeszyłam w tej materii bardzo, bo moja dieta była bardzo uboga w warzywa i owoce. Zmieniam to powoli, chociaż do ideału wiele mi brakuje.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest artykuł pot WITAMINOŻERCY. Rocznie na witaminy i suplementy Polacy wydają… 800 mln zł. Najczęściej po witaminy sięgają kobiety. Łykamy je garściami. 40 % z nas sięga po nie regularnie, a co piąty Polak ich zażywanie zamienił w codzienny rytuał. W artykule mamy wypowiedź prof. Katarzyny Stoś „ Zdrowy człowiek odżywiający się zgodnie z zaleceniami prawidłowego żywienia i niestosujący niemądrych, restrykcyjnych diet nie powinien mieć niedoboru większości witamin. Dlatego suplementacja nie jest zwykle konieczna".
Od wczoraj mam narzędzie od dawna przeze mnie pożądane czyli blender (i bardzo się cieszę) i już go dwukrotnie wypróbowałam. Najpierw był koktajl bananowo-karobowy ( z dodatkiem rodzynek i rozdrobnionych migdałów, skład: banan, jogurt naturalny i karob, rodzynki i migdały dodane po zblendowaniu), a dzisiaj przyszła pora na koktajl warzywno-owocowy (banan, jabłko, ogórek, pęczek natki pietruszki, woda). Całkiem smaczny wyszedł.
Będę szukać nowych przepisów, bo w taki sposób zamierzam sobie dostarczać teraz witaminy. Zero kupowania witamin w aptece.
Jesteśmy wygodni. Łatwiej podjeść do apteki i kupić zestaw witamin (niezbyt tani zresztą, bo to są drogie rzeczy). A przecież można taniej, zdrowiej i przyjemniej. Tylko trochę chęci.
Zachęcam...
Nareszcie piątek:). No, ale dość „zabiegany”. Godzina 10 minut ćwiczeń. Ciągle mam pewien niedosyt, że może za mało, ale z drugiej strony nie chcę przesadzać z tymi „ciężarami”. No i Maja w książce pisała: lepiej częściej a krócej.
Czy będą tego jakieś efekty? Okaże się na wiosnę.
Na razie po 3 tygodniach z ketlą i gumami czuję wzrost siły.
Od jakiegoś czasu przyglądam się wnikliwie różnych reklamom telewizyjnym (tym, które reklamują produkty spożywcze oraz lekarstwa i suplementy).
Kiedyś na jednym z blogów prowadzonych przez farmaceutkę przeczytałam o jej dialogu z klientem.
- Proszę Panią, chciałabym ten najbardziej naturalny magnez (tak głosiła reklama).
Farmaceutka wysłała pana do sklepu z warzywami i owocami. Po naturalny magnez. Próżno go przecież szukać w aptece.
No właśnie. Dzisiaj widziałam reklamę witamin dla dzieci. Czy nie można im tych witamin dostarczyć w pożywieniu?
Sama grzeszyłam w tej materii bardzo, bo moja dieta była bardzo uboga w warzywa i owoce. Zmieniam to powoli, chociaż do ideału wiele mi brakuje.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest artykuł pot WITAMINOŻERCY. Rocznie na witaminy i suplementy Polacy wydają… 800 mln zł. Najczęściej po witaminy sięgają kobiety. Łykamy je garściami. 40 % z nas sięga po nie regularnie, a co piąty Polak ich zażywanie zamienił w codzienny rytuał. W artykule mamy wypowiedź prof. Katarzyny Stoś „ Zdrowy człowiek odżywiający się zgodnie z zaleceniami prawidłowego żywienia i niestosujący niemądrych, restrykcyjnych diet nie powinien mieć niedoboru większości witamin. Dlatego suplementacja nie jest zwykle konieczna".
Od wczoraj mam narzędzie od dawna przeze mnie pożądane czyli blender (i bardzo się cieszę) i już go dwukrotnie wypróbowałam. Najpierw był koktajl bananowo-karobowy ( z dodatkiem rodzynek i rozdrobnionych migdałów, skład: banan, jogurt naturalny i karob, rodzynki i migdały dodane po zblendowaniu), a dzisiaj przyszła pora na koktajl warzywno-owocowy (banan, jabłko, ogórek, pęczek natki pietruszki, woda). Całkiem smaczny wyszedł.
Będę szukać nowych przepisów, bo w taki sposób zamierzam sobie dostarczać teraz witaminy. Zero kupowania witamin w aptece.
Jesteśmy wygodni. Łatwiej podjeść do apteki i kupić zestaw witamin (niezbyt tani zresztą, bo to są drogie rzeczy). A przecież można taniej, zdrowiej i przyjemniej. Tylko trochę chęci.
Zachęcam...
Bomba witaminowa:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 listopada 2014
Milcząca GOMOLA
Odkąd skończyłam jakieś 16 lat mam problem z kręgosłupem (efekt kontuzji podczas siatkarskiego treningu).
Bywało lepiej, bywało gorzej, czasem bardzo źle, łącznie z niemożnością chodzenia.
Generalnie muszę uważać jak i co dźwigam, nie przeciążać kręgosłupa, bo mogą być poważne kłopoty.
Dlatego też zimą staram się wzmacniać mięśnie grzbietu żeby na wiosnę i lato kręgosłup był „gotowy” i nie pobolewał podczas długich jazd na rowerze. Znalazłam dzisiaj filmik z dwoma ćwiczeniami „na kręgosłup” z wykorzystaniem ketli. Próbowałam. Faktycznie nic a nic nie boli. Może komuś się przyda.
A tak poza tym to godzina ćwiczeń.
Bywało lepiej, bywało gorzej, czasem bardzo źle, łącznie z niemożnością chodzenia.
Generalnie muszę uważać jak i co dźwigam, nie przeciążać kręgosłupa, bo mogą być poważne kłopoty.
Dlatego też zimą staram się wzmacniać mięśnie grzbietu żeby na wiosnę i lato kręgosłup był „gotowy” i nie pobolewał podczas długich jazd na rowerze. Znalazłam dzisiaj filmik z dwoma ćwiczeniami „na kręgosłup” z wykorzystaniem ketli. Próbowałam. Faktycznie nic a nic nie boli. Może komuś się przyda.
A tak poza tym to godzina ćwiczeń.
Ze zdumieniem odkryłam dzisiaj, po przeczytaniu fragmentu nieznanego mi dotąd bloga jednej koleżanki jeżdżącej w Cyklo, że stałam się mimo woli bohaterką (a raczej daniem głównym:)) jej relacji maratonowej. Bohaterką bynajmniej nie pozytywną. Podobno (niektórzy tak mawiają): „ niech mówią źle, ale niech mówią”(czy jakoś tak).
Otóż jestem zdania innego, dlatego też fragment tej relacji dotyczący mojej osoby zmusił mnie do głębokiej autorefleksji i wyjaśnienie sprawy z autorką tekstu.
Zanim jednak napiszę o moich refleksjach pozwólcie, że fragment ów zaprezentuje.
„…Cały czas mierzyłam jednak w danie główne, czyli objechanie Izy Sekulskiej z Gomoli, która ni z gruszki ni z pietruszki pojawiła się na horyzoncie. Nawet mi się udało, spróbowałam zagaić, ale spotkało mnie albo milczenie albo mruknięcie. Pomyślałam sobie, że może muzyki słucha. Nastąpił drugi beznadziejny akt sztuki z Wierchomli. Organizator dołożył jakieś pseudo single, które były tak wąskie i prowadzone początkowo w krzakach borówek, charatało to nogi i łatwo było zahaczyć o grubszą gałąź. W pamięci miałam zdjęcia wstawione kilka dni wcześniej na fp CK, ale to, co zobaczyłam, zanim dojechałam do miejsca ze zdjęć przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Można określić ją jednym słowem : breja. Błoto z trawy rozjechane przez czołówkę uniemożliwiało normalną jazdę, do tego gorszym utrudnieniem od nauki balansu ciałem były powalone drzewa, przez które trzeba było przenosić rowery. Duży niesmak – nie dało się tych drzew przestawić albo wyciąć jak przy Bacówce? Duży minus. Próbowałam zagaić poraz drugi do Gomoli, ale już wiem, że wielkiej przyjaźni z tego nie będzie. No cóż, niektórym rywalizacja nie pozwala się dzielić wrażeniami :D Dojechałam do kolejnej dziewczyny, którą widziałam na starcie i ją objechałam, ale zaczął się trzeci akt strasznej brei, połączony z kamieniami. STRA-SZNE. Do pewnego momentu jeszcze jechałam, ale nagle myk-myk i milcząca gomola pojechała po swoje, choć też gracji w tym nie było, chyba raczej więcej szczęścia, podobnie jak u mnie”.
Otóż jestem zdania innego, dlatego też fragment tej relacji dotyczący mojej osoby zmusił mnie do głębokiej autorefleksji i wyjaśnienie sprawy z autorką tekstu.
Zanim jednak napiszę o moich refleksjach pozwólcie, że fragment ów zaprezentuje.
„…Cały czas mierzyłam jednak w danie główne, czyli objechanie Izy Sekulskiej z Gomoli, która ni z gruszki ni z pietruszki pojawiła się na horyzoncie. Nawet mi się udało, spróbowałam zagaić, ale spotkało mnie albo milczenie albo mruknięcie. Pomyślałam sobie, że może muzyki słucha. Nastąpił drugi beznadziejny akt sztuki z Wierchomli. Organizator dołożył jakieś pseudo single, które były tak wąskie i prowadzone początkowo w krzakach borówek, charatało to nogi i łatwo było zahaczyć o grubszą gałąź. W pamięci miałam zdjęcia wstawione kilka dni wcześniej na fp CK, ale to, co zobaczyłam, zanim dojechałam do miejsca ze zdjęć przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Można określić ją jednym słowem : breja. Błoto z trawy rozjechane przez czołówkę uniemożliwiało normalną jazdę, do tego gorszym utrudnieniem od nauki balansu ciałem były powalone drzewa, przez które trzeba było przenosić rowery. Duży niesmak – nie dało się tych drzew przestawić albo wyciąć jak przy Bacówce? Duży minus. Próbowałam zagaić poraz drugi do Gomoli, ale już wiem, że wielkiej przyjaźni z tego nie będzie. No cóż, niektórym rywalizacja nie pozwala się dzielić wrażeniami :D Dojechałam do kolejnej dziewczyny, którą widziałam na starcie i ją objechałam, ale zaczął się trzeci akt strasznej brei, połączony z kamieniami. STRA-SZNE. Do pewnego momentu jeszcze jechałam, ale nagle myk-myk i milcząca gomola pojechała po swoje, choć też gracji w tym nie było, chyba raczej więcej szczęścia, podobnie jak u mnie”.
Raz jeszcze przekonałam się jak można dowolnie kreować rzeczywistość.
Ha… wyścig ten pamiętam doskonale i jazdę z ową koleżanką pamiętam również doskonale, pamiętam również, że koleżanka powiedziała mi „cześć” na co grzecznie odpowiedziałam. Prób nawiązania dialogu nie zauważyłam, albo też raczej nie usłyszałam (to był taki fragment trasy, że naprawdę na jakieś rozbudowane dialogi nie była pora).
Właśnie skończyłyśmy prawie 2 km strome podejście i zaczął się błotnisty podjazd w lesie. Tak sobie pomyślałam… hm…jak jadę w wyścigu to jednak mam na uwadze fakt, że to wyścig, więc w jakieś dłuższe pogawędki nie zwykłam się wdawać. Czasem też po prostu oszczędzam siły, bo jak jest podjazd czy podejście strome, to takie pogawędki siły mi odbierają.
Jak jest wyścig to koncertuję się głównie na nim i na swoim organizmie, żeby ów organizm wyścig ten wytrzymał.
Nie zawracam sobie głowy innymi sprawami, nie wdzięczę się do fotografów (stad niestety zdjęcia z maratonów mam z reguły bezuśmiechowe i posępne), filmujących, kibiców.
Czasem (jak jeszcze mam siłę) to mówię kibicom „dziękuję” albo „dzień dobry”.
To moje milczenie nie jest jednak wyrazem lekceważenia moich towarzyszy „niedoli” zwanej dla niepoznaki wyścigiem:).
Drodzy towarzysze, piszę to żebyście wiedzieli, że milcząca Gomola, rozgada się jeśli będzie okazja, ale po wyścigu.
Nie dobierajcie sobie więc do głowy, jeśli lakonicznie będę odpowiadać na pytania zadawane mi podczas np. podjazdu. To nie oznacza, że Was nie lubię, to nie oznacza, że nie lubię teamu, w którym jeździcie. To NIC nie oznacza.
No i na razie tak będzie, no chyba, że coś mi się odmieni bo wchodzę w wiek średni,a wchodzenie w wiek średni może nieść za sobą różne niespodziewanki. Może nagle zacznę śpiewać jak Sufa „Widziałam orła cień” itd., albo recytować wiersze, tudzież może będę krzyczeć : „Peleton jedzie” lub „uwaga nie mam hamulców”. Kto wie?
A na razie będę sobie milczeć przemierzając maratonowe szlaki.
Może złoto sobie kiedyś wymilczę ( bo podobno „milczenie jest złotem”).
PS z koleżanką już sprawę sobie wyjaśniłyśmy (obiecałam ze sobie pogadamy ale przed albo po wyścigu) i może zmieni mi przydomek z milczącej Gomoli na jakiś bardziej akceptowalny:).
Na to ogromnie liczę, bo ta milcząca GOMOLA to bardzo mi do mnie nie pasuje:).
No i jeszcze jeden aspekt autorefleksji: muszę popracować nad gracją.
Tylko gdzie i jak?
Ktoś wie?:)
Ha… wyścig ten pamiętam doskonale i jazdę z ową koleżanką pamiętam również doskonale, pamiętam również, że koleżanka powiedziała mi „cześć” na co grzecznie odpowiedziałam. Prób nawiązania dialogu nie zauważyłam, albo też raczej nie usłyszałam (to był taki fragment trasy, że naprawdę na jakieś rozbudowane dialogi nie była pora).
Właśnie skończyłyśmy prawie 2 km strome podejście i zaczął się błotnisty podjazd w lesie. Tak sobie pomyślałam… hm…jak jadę w wyścigu to jednak mam na uwadze fakt, że to wyścig, więc w jakieś dłuższe pogawędki nie zwykłam się wdawać. Czasem też po prostu oszczędzam siły, bo jak jest podjazd czy podejście strome, to takie pogawędki siły mi odbierają.
Jak jest wyścig to koncertuję się głównie na nim i na swoim organizmie, żeby ów organizm wyścig ten wytrzymał.
Nie zawracam sobie głowy innymi sprawami, nie wdzięczę się do fotografów (stad niestety zdjęcia z maratonów mam z reguły bezuśmiechowe i posępne), filmujących, kibiców.
Czasem (jak jeszcze mam siłę) to mówię kibicom „dziękuję” albo „dzień dobry”.
To moje milczenie nie jest jednak wyrazem lekceważenia moich towarzyszy „niedoli” zwanej dla niepoznaki wyścigiem:).
Drodzy towarzysze, piszę to żebyście wiedzieli, że milcząca Gomola, rozgada się jeśli będzie okazja, ale po wyścigu.
Nie dobierajcie sobie więc do głowy, jeśli lakonicznie będę odpowiadać na pytania zadawane mi podczas np. podjazdu. To nie oznacza, że Was nie lubię, to nie oznacza, że nie lubię teamu, w którym jeździcie. To NIC nie oznacza.
No i na razie tak będzie, no chyba, że coś mi się odmieni bo wchodzę w wiek średni,a wchodzenie w wiek średni może nieść za sobą różne niespodziewanki. Może nagle zacznę śpiewać jak Sufa „Widziałam orła cień” itd., albo recytować wiersze, tudzież może będę krzyczeć : „Peleton jedzie” lub „uwaga nie mam hamulców”. Kto wie?
A na razie będę sobie milczeć przemierzając maratonowe szlaki.
Może złoto sobie kiedyś wymilczę ( bo podobno „milczenie jest złotem”).
PS z koleżanką już sprawę sobie wyjaśniłyśmy (obiecałam ze sobie pogadamy ale przed albo po wyścigu) i może zmieni mi przydomek z milczącej Gomoli na jakiś bardziej akceptowalny:).
Na to ogromnie liczę, bo ta milcząca GOMOLA to bardzo mi do mnie nie pasuje:).
No i jeszcze jeden aspekt autorefleksji: muszę popracować nad gracją.
Tylko gdzie i jak?
Ktoś wie?:)
- Aktywność Ciężary
Wtorek, 25 listopada 2014
Bieganie (6)
Mgła zasnuła dzisiaj Mościce.
Zasnuła też Dunajec. Okolice naddunajcowe stanowiły dzisiaj doskonałą scenerią dla jakiegoś horroru. „Horrorowe” klimaty to były.
Odkąd codziennie sportowo staram się coś robić, odkąd skończył się posezonowy odpoczynek, odkąd zajęłam się bardziej na poważnie gotowaniem i nie odwiedzam już barów, ani nie kupuję żadnych gotowych dań – popołudnia i wieczory zrobiły się zbyt krótkie. Nieodczas tak zwany.
Gdzieś pomiędzy gotowaniem obiadu na dzisiaj, gotowaniem obiadu na jutro i prasowaniem… 40 minut biegu. Do Ostrowa i z powrotem. Sił jakby przybyło. Takie mam wrażenie.
A w nagrodę był chleb od Pani Krystyny (bo znowu mi przyniosła) z malinowym dżemem od Pani Krystyny.
Ja to mam dobrze, prawda?
A jeśli chodzi o kuchnię to dzisiaj na obiad był omlet, o którym kiedyś pisałam. Polecam !!!
Na jutro przygotowałam sobie komosę ryżową, a do niej gulasz. Hm.. nie jestem wielką miłośniczką czerwonego mięsa (cóż poradzę.. jakoś tak mam od dzieciństwa mięsowstręt pewien).
Postanowiłam jednak dzisiaj, że spróbuję się przeprosić z tym mięsem . Kupiłam więc karkówkę. Pokroiłam w kostkę, dałam do marynaty własnej roboty (oliwa czosnkowa, lubczyk, tymianek, przyprawa do mięs i sosów z Darów Natury, Ziarenka Smaku z kolbuszowskiej firmy Vigor), odstawiłam na godzinę, potem do garnka, wlałam trochę wody. Do tego: papryka pokrojona w kostkę, pieczarki pokrojone w plasterki, cebula pokrojona w kostkę, dwa suszone pomidory (nie kupuję już pomidorów świeżych, bo są już niedobre o tej porze roku, zastąpiłam je suszonymi) , a do tego moje ulubione przyprawy i zioła (tymianek, estragon, lubczyk, trochę przyprawy z suszonych pomidorów plus czarnuszka, nieco dobrego keczupu – firma Krokus). No i wyszło całkiem, całkiem jadalne.
Ale jak jest naprawdę okaże się jutro, jak będę jeść:).
Zasnuła też Dunajec. Okolice naddunajcowe stanowiły dzisiaj doskonałą scenerią dla jakiegoś horroru. „Horrorowe” klimaty to były.
Odkąd codziennie sportowo staram się coś robić, odkąd skończył się posezonowy odpoczynek, odkąd zajęłam się bardziej na poważnie gotowaniem i nie odwiedzam już barów, ani nie kupuję żadnych gotowych dań – popołudnia i wieczory zrobiły się zbyt krótkie. Nieodczas tak zwany.
Gdzieś pomiędzy gotowaniem obiadu na dzisiaj, gotowaniem obiadu na jutro i prasowaniem… 40 minut biegu. Do Ostrowa i z powrotem. Sił jakby przybyło. Takie mam wrażenie.
A w nagrodę był chleb od Pani Krystyny (bo znowu mi przyniosła) z malinowym dżemem od Pani Krystyny.
Ja to mam dobrze, prawda?
A jeśli chodzi o kuchnię to dzisiaj na obiad był omlet, o którym kiedyś pisałam. Polecam !!!
Na jutro przygotowałam sobie komosę ryżową, a do niej gulasz. Hm.. nie jestem wielką miłośniczką czerwonego mięsa (cóż poradzę.. jakoś tak mam od dzieciństwa mięsowstręt pewien).
Postanowiłam jednak dzisiaj, że spróbuję się przeprosić z tym mięsem . Kupiłam więc karkówkę. Pokroiłam w kostkę, dałam do marynaty własnej roboty (oliwa czosnkowa, lubczyk, tymianek, przyprawa do mięs i sosów z Darów Natury, Ziarenka Smaku z kolbuszowskiej firmy Vigor), odstawiłam na godzinę, potem do garnka, wlałam trochę wody. Do tego: papryka pokrojona w kostkę, pieczarki pokrojone w plasterki, cebula pokrojona w kostkę, dwa suszone pomidory (nie kupuję już pomidorów świeżych, bo są już niedobre o tej porze roku, zastąpiłam je suszonymi) , a do tego moje ulubione przyprawy i zioła (tymianek, estragon, lubczyk, trochę przyprawy z suszonych pomidorów plus czarnuszka, nieco dobrego keczupu – firma Krokus). No i wyszło całkiem, całkiem jadalne.
Ale jak jest naprawdę okaże się jutro, jak będę jeść:).
Gulasz © lemuriza1972
A dzisiaj będzie trochę o czytaniu.
Bo to jest jedna z tych spraw, które stanowią o JAKOŚCI mojego życia, o czym niejednokrotnie już pisałam.
Jak wybieram książki? Są autorzy, których znam na tyle dobrze, że ich nowe książki kupuje w ciemno. Tokarczuk, Myśliwski, Margaret Atwood, Zadie Smith i kilku innych. Od jakiegoś czasu lubię książki pisane przez albo o ludziach gór.
Na wiele książek trafiam przypadkiem – przeczytam coś w jakiejś gazecie, albo sieci, czasem usłyszę w Radiu Kraków.
Kieruję się recenzjami – tak mają dla mnie dość duże znaczenie. I te pisane przez fachowców i te pisane przez czytelników (zwłaszcza te). Jest taki portal www.lubimyczytac.pl, gdzie dodawane są recenzje czytelników właśnie.
Poza tym zawsze można sprawidzić gdzie i za ile można kupić daną książkę.
Piszę o tym nie bez przyczyny, bo dzisiaj chciałabym zamieścić kilka cytatów z tego portalu.
A „sprawa” dotyczy książki Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Ciekawa jestem czy ktoś z Was przeczytał tę książkę?
Ja niestety jeszcze nie. Mam za sobą 100 stron zaledwie. Marzy mi się żeby spakować książkę do plecaka i wyjechać na jakiś tydzień do schroniska w górach. Wtedy pewnie bym ją przeczytała w ten tydzień. Ale nie pojadę. Nie ma takiej możlwości.
I pewnie będę w związku z tym czytać ją kilka miesięcy. Tak, tak.. Bo to jest książka, która wymaga czasu. Wymaga uwagi. Koncentracji. Ciszy. Spokoju duszy.
Nieprawdopodobna jest praca, którą włożyła Tokarczuk w napisanie tej książki. Szacunek wielki. To mądra, bardzo mądra kobieta. Kiedyś (pisałam o tym) miałam okazję ją spotkać.
Zawsze wyobrażałam sobie tę chwilę, wyobrażałam sobie co powiem, o co zapytam. Niewiele powiedziałam, o nic nie zapytałam. Nie miałam odwagi w zetknięciu z tą.. wiedzą, mądrością. Nie miałam odwagi się odezwać. Wydałam się sobie samej taka mała.. taka bardzo niedouczona… głupia zwyczajnie. Ot co.
To nie jest łatwa książka do czytania, a może to ja jestem właśnie zbyt niedouczona, może zbyt mało jeszcze przeczytałam w życiu?
Bo jedna z czytelniczek pisze tak: "Nie rozumiem tylko jednej opinii, która powtarza się w kontekście tej powieści: że jest to książka "trudna" czy "wymagająca". Mój Boże, jeśli się jest przyzwyczajonym do studwudziestostronicowych wyrzygów na temat własny, jakie serwuje nam większość młodych, polskich prozaików, no to rzeczywiście, może i "Księgi" są trudne, ale jeśli się poczytało trochę w życiu dobrej literatury, to nie ma o czy mówić. To klasyczna niemalże, dziewiętnastowieczna powieść, do tego zresztą Autorką dążyła, jak tłumaczy w wywiadach, do jakiegoś flirtu z dziewiętnastowieczną prozą. A nie są to przecież formy najbardziej wymagające dla czytelnika. Co zresztą niczego jej nie ujmuje, bo jest to naprawdę wielkie dzieło, nie bójmy się tego słowa, i to nie tylko w sensie artystycznym, ale również dzieło w sensie stworzenia, choć nie z niczego - i tutaj naprawdę chapeaux bas dla Autorki za ogromne oczytanie i wielką wiedzę. Kto jeszcze dzisiaj tak pisze...?"
Chciałabym wreszcie znaleźć masę wolnego czasu, żeby usiąść z tą książką i ją przeczytać…
Sporo czytam w drodze do pracy i w drodze z pracy. Niestety tej książki ze sobą nie wezmę (zbyt duża i ciężka żeby ją nosić ze sobą). Nie bardzo też wyobrażam sobie czytanie jej w autobusie. Ją trzeba czytać w bezwzględnej ciszy. Zasługuje na to.
Tak piszą inni:
"Książka konieczna, napisana piękną polszczyzną, stająca się tajemnicą ulotnej współczesności, lekturą niezbędną do odrobienia przez wszystkich tych, dla których pęd codzienności, zwłaszcza bezrefleksyjnej, staje się zbytecznym balastem wobec ich wewnętrznej potrzeby w próbie odpowiedzi przed samym sobą na zadawane przez kolejne pokolenia ludzkości te same pytania o sens, wiarę, przyczynowość własnego istnienia oraz, co najistotniejsze, jakość własnej podróży przez kalendarz czasu. Oto Nowe Ateny, oto moc talentu Olgi Tokarczuk."
" Znakomita powieść! Książka, na którą warto było czekać tych kilka lat. Pięknie napisana, mądra, zaskakująca, nieprawdopodobna, gruuuba, skłaniająca do refleksji... w końcu wielka polska powieść. Polska, bo to rzecz o nas, o nas sprzed kilkuset lat, o szlachcie, która zadowolona stanem posiadania nie zauważyła nadchodzącego końca, o ciemiężonych chłopach (może to wątek niezbyt rozbudowany, ale jednak widoczny i szarpiący za serce), o Żydach, którzy z dobrodziejstw mitycznej tolerancji korzystali wyjątkowo rzadko albo i wcale. Jest to w końcu rzecz - i to być może największa zaleta Ksiąg Jakubowych - o Polsce współczesnej, dzisiejszej. Mistrzostwo."
będę wdzięczna za opinie.
A ja o niej piszę dzisiaj, bo po tych 100 stronach.. już wiem, że na to zasługuje, żeby o niej pisać, mówić.
I mam nadzieję, że będzie następna Nagroda Nike dla mojej ulubionej pisarki.
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 24 listopada 2014
Słońce!!!
Piosenka dla tych co ze Śląska i dla tych co z Zagłębia.
Każdy może śpiewać pod siebie.
A kto nie ze Śląska i kto nie z Zagłębia czy wie co chodzi z rzeką i o co w ogóle chodzi z tym Śląskiem i Zagłębiem?:).
Ja jako członkini śląskiego teamu z dumą przyznaję, że wiem.
Polecam wysłuchać piosenki do końca, bo kończy ją.. najlepszy duet świata czyli Banach i Groszek ze swoim popisem perkusyjnym.
A kto nie ze Śląska i kto nie z Zagłębia czy wie co chodzi z rzeką i o co w ogóle chodzi z tym Śląskiem i Zagłębiem?:).
Ja jako członkini śląskiego teamu z dumą przyznaję, że wiem.
Polecam wysłuchać piosenki do końca, bo kończy ją.. najlepszy duet świata czyli Banach i Groszek ze swoim popisem perkusyjnym.
Rano kiedy szłam do pracy słońce nieśmiało przebijało się przez chmury i to już była zapowiedź LEPSZEGO.
Słońce i nastrój od razu zdecydowanie dużo, dużo lepszy niż wtedy kiedy jest pochmurno, ciemno, wilgotno.
Listopadowe nie najlepsze nastroje minęły jak ręką odjął. Dzięki słońcu.
Zanim przejdę do krótkiego omówienia książki Mai Włoszczowskiej, którą właśnie skończyłam czytać, jeszcze o dwóch rzeczach.
Taką sobie dzisiaj kolację na szybko wymyśliłam i smakowała mi prawie tak jak chleb Pani Krystyny (no nie, że smak taki sam.. tylko ten samo poziom zachwytu nad smakiem:)). Muszę się podzielić pomysłem, bo może ktoś skorzysta?
Odrobina oleju kokosowego (oczywiście można zastąpić innym tłuszczem), cebula pokrojona w kostkę i pomidory suszone (takie w zalewie), podsmażamy przez chwilę, a na to jajka i robimy jajka sadzone. A skoro już mam świeży lubczyk i lubuję się w lubczyku, to posypałam moje danie lubczykiem. Nie macie pojęcia jakie to smaczne. Spróbujcie!!!
A po kolacji herbata (jabłko- cynamon) i anyż gwiaździsty.
I druga sprawa. Kiedyś przypadkiem trafiłam w sieci na film.. fiński. Lubię kino skandynawskie. Bardzo lubię. Podobnie jak i skandynawską literaturę. Film jest świetny, naprawdę gorąco polecam. http://www.filmweb.pl/film/Samotny+port+–...
Dzisiaj były ćwiczenia domowe (ketla i gumy). Dość ostro przez 1,5 godziny.
I o książce na koniec. No nagrody Nike za tę książkę Majka nie ma co się spodziewać, ale…. dość dobrze się ją czyta. Zwłaszcza tę pierwszą część, w której opisuje początki swojej kariery, to jak zmagała się z kontuzjami (nie miałam pojęcia, że było AŻ TAK) i kulisy MTB. Druga część zdecydowanie słabsza. Niby taki poradnik, ale nie do końca wiadomo komu dedykowany. Najbardziej z tej części zainteresowała mnie część dot. żywienia. Inne rzeczy dla nas, kolarzy – amatorów raczej już wiadome (np. słowniczek kolarskiego slangu).
Ciekawe było jeszcze opisanie jak funkcjonuje system antydopingowy w kolarstwie tzw ADAMS. No powiem Wam, że to życie jak na smyczy. Panie i panie od dopingu, muszę wiedzieć o zawodniku wszystko, gdzie i kiedy jest, o której mogą „wpaść” na ewentualną kontrolę. I wpadają niezapowiedziani np. o 6 rano do domu w Jeleniej Górze. A jeśli nie uaktualnisz w porę programu i nie znajdą cię tam gdzie powinieneś być, są wielkie kłopoty. I sama kontrola mocno stresująca i mało komfortowa. Zero intymności.
Maja pisze w ostatnich zdaniach książki o pasji. O tym, że jej pasją jest kolarstwo i każdy powinien znaleźć swoją (jeśli jej nie ma). Porównuje pasję do miłości.
A ja jestem zdania, że pasji nie można szukać. Podobnie jak miłości. Pasja przychodzi po prostu któregoś dnia… niespodziewanie.
Albo też przychodzi powoli niepostrzeżenie , czai się:) gdzieś za rogiem przez wiele dni, miesięcy, aż nagle dochodzi do nas, że JEST. Nic na siłę. Nie da się w sobie „wyhodować” pasji na siłę.
Generalnie książka na plus. Najbardziej przydatna chyba dla adeptów kolarstwa. Zachęca do pracy, motywuje.
Mnie zmotywowała.
Słońce i nastrój od razu zdecydowanie dużo, dużo lepszy niż wtedy kiedy jest pochmurno, ciemno, wilgotno.
Listopadowe nie najlepsze nastroje minęły jak ręką odjął. Dzięki słońcu.
Zanim przejdę do krótkiego omówienia książki Mai Włoszczowskiej, którą właśnie skończyłam czytać, jeszcze o dwóch rzeczach.
Taką sobie dzisiaj kolację na szybko wymyśliłam i smakowała mi prawie tak jak chleb Pani Krystyny (no nie, że smak taki sam.. tylko ten samo poziom zachwytu nad smakiem:)). Muszę się podzielić pomysłem, bo może ktoś skorzysta?
Odrobina oleju kokosowego (oczywiście można zastąpić innym tłuszczem), cebula pokrojona w kostkę i pomidory suszone (takie w zalewie), podsmażamy przez chwilę, a na to jajka i robimy jajka sadzone. A skoro już mam świeży lubczyk i lubuję się w lubczyku, to posypałam moje danie lubczykiem. Nie macie pojęcia jakie to smaczne. Spróbujcie!!!
A po kolacji herbata (jabłko- cynamon) i anyż gwiaździsty.
I druga sprawa. Kiedyś przypadkiem trafiłam w sieci na film.. fiński. Lubię kino skandynawskie. Bardzo lubię. Podobnie jak i skandynawską literaturę. Film jest świetny, naprawdę gorąco polecam. http://www.filmweb.pl/film/Samotny+port+–...
Dzisiaj były ćwiczenia domowe (ketla i gumy). Dość ostro przez 1,5 godziny.
I o książce na koniec. No nagrody Nike za tę książkę Majka nie ma co się spodziewać, ale…. dość dobrze się ją czyta. Zwłaszcza tę pierwszą część, w której opisuje początki swojej kariery, to jak zmagała się z kontuzjami (nie miałam pojęcia, że było AŻ TAK) i kulisy MTB. Druga część zdecydowanie słabsza. Niby taki poradnik, ale nie do końca wiadomo komu dedykowany. Najbardziej z tej części zainteresowała mnie część dot. żywienia. Inne rzeczy dla nas, kolarzy – amatorów raczej już wiadome (np. słowniczek kolarskiego slangu).
Ciekawe było jeszcze opisanie jak funkcjonuje system antydopingowy w kolarstwie tzw ADAMS. No powiem Wam, że to życie jak na smyczy. Panie i panie od dopingu, muszę wiedzieć o zawodniku wszystko, gdzie i kiedy jest, o której mogą „wpaść” na ewentualną kontrolę. I wpadają niezapowiedziani np. o 6 rano do domu w Jeleniej Górze. A jeśli nie uaktualnisz w porę programu i nie znajdą cię tam gdzie powinieneś być, są wielkie kłopoty. I sama kontrola mocno stresująca i mało komfortowa. Zero intymności.
Maja pisze w ostatnich zdaniach książki o pasji. O tym, że jej pasją jest kolarstwo i każdy powinien znaleźć swoją (jeśli jej nie ma). Porównuje pasję do miłości.
A ja jestem zdania, że pasji nie można szukać. Podobnie jak miłości. Pasja przychodzi po prostu któregoś dnia… niespodziewanie.
Albo też przychodzi powoli niepostrzeżenie , czai się:) gdzieś za rogiem przez wiele dni, miesięcy, aż nagle dochodzi do nas, że JEST. Nic na siłę. Nie da się w sobie „wyhodować” pasji na siłę.
Generalnie książka na plus. Najbardziej przydatna chyba dla adeptów kolarstwa. Zachęca do pracy, motywuje.
Mnie zmotywowała.
- Aktywność Jazda na rowerze