lemuriza1972statystyki rowerowe bikestats.pl
lemuriza1972
Tarnów

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37869.50 km
  • Km w terenie: 10093.00 km (26.65%)
  • Czas na rowerze: 89d 13h 22m
  • Prędkość średnia: 19.11 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team

Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







Moje rowery

Kellys Magnus 29684 km
KTM 19175 km

Szukaj

Znajomi

wszyscy znajomi(65)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lemuriza1972.bikestats.pl

Archiwum

  • 2017, Marzec(2, 2)
  • 2016, Grudzień(1, 0)
  • 2016, Październik(4, 3)
  • 2016, Wrzesień(13, 10)
  • 2016, Sierpień(13, 5)
  • 2016, Lipiec(11, 3)
  • 2016, Czerwiec(16, 5)
  • 2016, Maj(15, 12)
  • 2016, Kwiecień(13, 4)
  • 2016, Marzec(8, 4)
  • 2016, Luty(10, 11)
  • 2016, Styczeń(14, 7)
  • 2015, Grudzień(15, 7)
  • 2015, Listopad(8, 9)
  • 2015, Październik(9, 6)
  • 2015, Wrzesień(11, 6)
  • 2015, Sierpień(25, 7)
  • 2015, Lipiec(16, 8)
  • 2015, Czerwiec(20, 21)
  • 2015, Maj(22, 19)
  • 2015, Kwiecień(15, 9)
  • 2015, Marzec(14, 29)
  • 2015, Luty(9, 27)
  • 2015, Styczeń(8, 12)
  • 2014, Grudzień(13, 11)
  • 2014, Listopad(19, 54)
  • 2014, Październik(21, 97)
  • 2014, Wrzesień(14, 59)
  • 2014, Sierpień(18, 45)
  • 2014, Lipiec(21, 66)
  • 2014, Czerwiec(16, 54)
  • 2014, Maj(19, 83)
  • 2014, Kwiecień(16, 60)
  • 2014, Marzec(16, 27)
  • 2014, Luty(22, 89)
  • 2014, Styczeń(26, 93)
  • 2013, Grudzień(23, 64)
  • 2013, Listopad(16, 87)
  • 2013, Październik(15, 38)
  • 2013, Wrzesień(22, 129)
  • 2013, Sierpień(25, 53)
  • 2013, Lipiec(25, 94)
  • 2013, Czerwiec(19, 32)
  • 2013, Maj(21, 89)
  • 2013, Kwiecień(23, 60)
  • 2013, Marzec(15, 61)
  • 2013, Luty(10, 41)
  • 2013, Styczeń(10, 47)
  • 2012, Grudzień(10, 25)
  • 2012, Listopad(13, 79)
  • 2012, Październik(9, 83)
  • 2012, Wrzesień(22, 95)
  • 2012, Sierpień(17, 61)
  • 2012, Lipiec(12, 43)
  • 2012, Czerwiec(22, 66)
  • 2012, Maj(17, 35)
  • 2012, Kwiecień(15, 32)
  • 2012, Marzec(14, 68)
  • 2012, Luty(8, 38)
  • 2012, Styczeń(15, 44)
  • 2011, Grudzień(5, 27)
  • 2011, Listopad(11, 24)
  • 2011, Październik(12, 36)
  • 2011, Wrzesień(18, 71)
  • 2011, Sierpień(21, 67)
  • 2011, Lipiec(23, 79)
  • 2011, Czerwiec(20, 36)
  • 2011, Maj(17, 115)
  • 2011, Kwiecień(26, 116)
  • 2011, Marzec(23, 112)
  • 2011, Luty(17, 88)
  • 2011, Styczeń(26, 102)
  • 2010, Grudzień(22, 91)
  • 2010, Listopad(21, 71)
  • 2010, Październik(16, 52)
  • 2010, Wrzesień(23, 129)
  • 2010, Sierpień(28, 125)
  • 2010, Lipiec(26, 83)
  • 2010, Czerwiec(19, 55)
  • 2010, Maj(24, 74)
  • 2010, Kwiecień(16, 11)
  • 2010, Marzec(25, 18)
  • 2010, Luty(26, 33)
  • 2010, Styczeń(23, 7)
  • 2009, Grudzień(14, 12)
  • 2009, Listopad(17, 14)
  • 2009, Październik(11, 27)
  • 2009, Wrzesień(20, 13)
  • 2009, Sierpień(23, 20)
  • 2009, Lipiec(3, 1)
  • 2009, Czerwiec(1, 2)
  • 2009, Maj(2, 0)

Linki

  • Rowerowe blogi na bikestats.pl
Czwartek, 5 czerwca 2014

Rege

Takie sobie „rege” po wczorajszym podjeżdżaniu, mające na celu sprawdzenie czy w KTM-ie wszystko ok, bo nie ruszany stoi sobie od Karpacza (w sobotę kolejny wyścig, więc KTM potrzebny będzie b. sprawny, bo wyścig będzie długi i dość ciężki) Chyba raczej wszystko ok, więc po mocno rekreacyjnej jeździe umyłam rower i do domu. A jazda po Lesie Radłowskim i okolicach. Znowu zrobiło się bardzo ciepło.

I jeszcze dwa zdjęcia z wczoraj. Widok z podjazdu na Słoną Górę
Widok z podjazdu na Słoną Górę © lemuriza1972 I jeszcze jeden
I jeszcze jeden © lemuriza1972
  • DST 29.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:14
  • VAVG 23.51km/h
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)
Środa, 4 czerwca 2014

Słona Góra x 6

Tę piosenkę słuchacze Radia Kraków wybrali jako utwór 25 lecia ( ostatniego 25 lecia:)).
Moim zdaniem były lepsze, no ale…


Dzisiaj zrealizowałam plan, który był przewidziany na wczoraj. Tak to czasem bywa. Zrealizowałam go można powiedzieć z nadwyżką, bo zrobiłam zdecydowanie więcej podjazdów niż planowałam. A planowałam 3. Zrobiłam 6.

Podjazd na Słoną Górę od Relaksu. Kto jechał, to wie, że niby niewiele ponad kilometr, ale jest to KONKRETNY kilometr. Kiedyś było tak, że wjeżdżałam tam ze średniej tarczy. Kiedyś to było jakieś 5 lat temu.
Kiedyś… A dzisiaj jest dzisiaj i na razie niewielkie widzę szansę żeby znowu wjechać ze średniej.
Kiedyś, a było to pewnie jakieś 7, 8 lat temu marzyłam o tym (siedząc sobie pod Relaksem, którego zresztą już nie ma) żeby w ogóle tam wjechać. Teraz jestem gdzieś pomiędzy marzeniem o wjeździe, a wjeździe ze średniej. No bo wjeżdżać wjeżdżam i to nawet dzisiaj 6 razy, ale za to młynkując beznadziejnnniiiieeeeeee…..
Miałam zakończyć na 5 razach, ale kiedy wjechałam do góry i już miałam zawracać i zjeżdżać, zobaczyłam asfaltowe "odbicie" (nowy asfalt). Postanowiłam więc zjechać sobie tą nową drogą. Gdzieś w jej połowie spotkałam dwóch młodych mężczyzn, którzy podchodzili do góry.
Zjazd był konkretny, stromy. Jak już zjechałam, pomyślałam: a może spróbuję podjechać? Zobaczymy jaki to podjazd…. I zaczęłam…. Oj ciężko… było. Nie wiem czy to „ciężko” to była konsekwencja tego, ze był to już 6 raz, czy też może podjazd jest taki ciężki. Kiedyś będę musiała podjechać go „na świeżo” i przekonamy się.
Gdzieś tam po drodze ujrzałam mężczyzn, których wcześniej spotkałam. Siedzieli na drodze. Zmęczyli się podchodzeniem? Czy też był to tylko bufet z piwem? Nie wiem.
W każdym bądź razie jeden z nich powiedział: coś wolne to podjeżdżanie… A drugi: ma pani siłę… Hm.. duża rozbieżność  w opiniach na temat mojego podjeżdżania:).
Nie skomentowałam ani jednej ani drugiej opinii, bo zmęczona byłam i ledwo jechałam.
Po chwili zrobiło się jeszcze gorzej. Jak na najbardziej stromych maratonowych podjazdach. Prędkość spadła mi do 4 km/h i ledwo utrzymywałam się na rowerze. Były momenty, że myślałam, że już nie dam rady, że zejdę z roweru. No, ale jakoś udało się pokonać ten podjazd. Zmęczyło mnie jednak to dzisiejsze podjeżdżanie. Dość mocno zmęczyło.

W mojej kuchni, na mojej lodówce, obok Agnieszki Sobczak, wisi zdjęcie Justyny Kowalczyk. Wisi i wisieć będzie dopóki moja kuchnia i ja istnieć będziemy. Ta kobieta zawsze motywowała mnie do treningów, do walki w życiu. Dzisiaj wszyscy o niej mówią, bo udzieliła bardzo szczerego wywiadu. Niektórzy sądzą, że niepotrzebnie. Że to mówienie o zbyt intymnych sprawach. Nie uważam tak. Myślę, że miała swoje powody żeby o tym opowiedzieć. Że może miała dość tych ciągłych oczekiwań wobec swojej osoby. Oczekiwań, którym coraz trudniej, w jej sytuacji było  sprostać. Mam teraz jeszcze więcej szacunku dla tej Dziewczyny, za to co osiągnęła na ostatniej Olimpiadzie, będą w tak beznadziejnym psychicznym stanie. Kto był kiedykolwiek w takim stanie w jakim jest Justyna, rozumie jak wielkiej rzeczy dokonała. Trzymam kciuki żeby wyszła na prostą. W życiu. Bo w sporcie zrobiła już wszystko i nic nikomu udowadniać już nie musi.
  • DST 42.00km
  • Czas 02:22
  • VAVG 17.75km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)
Wtorek, 3 czerwca 2014

Interwały

„ Dla serca życie jest proste: serce bije dopóki może”
Karl Ove Knausgard „Moja walka” (pierwszy z sześciu tomów. Polecam. Bardzo mi się podobało).

Pogoda pokrzyżowała moje treningowe plany.
„Treningowe plany” brzmi dumnie, dostojnie i bardzo poważnie:).
Tak poważnie, że kiedy to piszę to śmiać mi się chce i przypominam sobie, że słowo „treningowe” powinnam jednak ująć w cudzysłów. No bo w gruncie rzeczy to wszystko to przecież zabawa, taka dość poważna zabawa, ale jednak zabawa.
Treningi to ma Maja Włoszczowska, Marek Konwa … a my?
My to sobie „sportujemy”.
Zapytała mnie ostatnio koleżanka : „ to kiedy ty jeździsz na tym rowerze?”.
„ Po pracy” – odpowiedziałam.
„ Jak to po pracy? Przecież zmęczona jesteś!”
No jestem i przyznam się szczerze, że coraz ciężej wraz z upływem lat moich i upływem lat mojej zabawy w mtb, „zmusić” mi się do ciężkiej „treningowej” pracy. A przecież coś tam muszę tej pracy wykonać, żeby przejeżdżać maratony. Więc coraz więcej pojawia się myśli o sportowej emeryturze ( i jedyne co mnie powstrzymuje to moja niezastąpiona drużyna czyli GOMOLA TRANS AIRCO). Może to złe określenie ( sportowa emerytura), bo sportu nie opuszczę aż do śmierci ( jak zdrowie pozwoli).
Emerytura dotyczy zawodów. Jednocześnie zastanawiam się jak będę żyć bez tej adrenaliny, bez tego porządku maratonowego, który jest w moim życiu. Nie wiem. Zobaczymy.
Póki co mam jeszcze plany tzw treningowe:). Dzisiaj w planie były podjazdy, ale kiedy wróciłam do domu, zjadłam obiad, posiedziałam przy stole czytając gazetę, zaczął padać deszczczczcz…… Hm…pomyślałam: przeczekam. Może kiedyś przestanie. Więc w międzyczasie zabrałam się za sadzenie kwiatków, gotowanie obiadu na dzień następny. Deszcz przestał padać. Było jednak za późno żeby zrealizować podjazdowy trening. Pojechałam więc w stronę Wierzchosławic. Udałam się na serwisówkę wzdłuż autostrady i zrobiłam sobie trening interwałowy.
Wnioski? Chyba nie jest za dobrze. Męczyłam się przy prędkościach, które kiedyś nie sprawiały mi żadnej trudności i byłam w stanie z takimi prędkościami jechać długo. A teraz? No cóż. Jest nie najlepiej.
Ale trening przypadkiem wyszedł przyzwoity.
Moi przyjaciele dobrze mnie znają i wiedzą, że najwięcej radości sprawią mi prezenty książkowe i płytowe.
Odebrałam dzisiaj z poczty urodzinowy prezent: Opowiadania z Doliny Muminków.

„ To jest wieczór na piosenkę – pomyślał Włóczykij – Na nową piosenkę, która składać się będzie w jednej części z nadziei, w dwóch z wiosennej tęsknoty, i której resztę stanowić będzie niewypowiedziany zachwyt, że mogę wędrować, że mogę być sam i że jest mi ze sobą dobrze”.

Oby było Wam ze sobą dobrze, jak Włóczykijowi.
  • DST 30.00km
  • Czas 01:08
  • VAVG 26.47km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Niedziela, 1 czerwca 2014

Długi film o miłości...

Dzisiaj powrót z Mielca do Tarnowa. I znowu wespół- zespół z przyjacielem wiatrem, który jednak dzisiaj tylko częściowo mi towarzyszył. Od Mielca do Radomyśla prawie go nie było, ale za to od Radomyśla do Żabna… oj dotrzymywał mi towarzystwa, dotrzymywał.
Od Żabna było już spokojnie. Jak zwykle najbardziej mi dał się we znaki plecak i nie chodzi o jego ciężar, bo to jeszcze bym spokojnie przetrzymała, tylko o obciążenie dla kręgosłupa. Kiedyś koniecznie muszę pomyśleć o bardziej wyprawowym rowerze z sakwami, na takie „wycieczki”. Póki co jednak będę „cierpieć”, bo w sumie takie obciążenie to niezły trening.

„ Cierpienie może być sztuką. Oczywiście tylko to cierpienie, które sobie sam zadajesz. A tak jest w himalaizmie.
- Chodzi o narzucenie sobie wysiłku ponad miarę?
- Tak to daje przyjemność. Wspinasz się, jesteś u kresu wytrzymałości, niemal umierasz ze zmęczenia, głodu, pragnienia, boli cię każdy mięsień, całej ciało, ale jesteś szczęśliwy”.
 ( jak na wyścigu, prawda?).

Cytat pochodzi z książki Jacka Hugo-Badera „ Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak”. Nigdy pewnie sama bym sobie nie kupiła tej książki. Nie kupiłabym, ponieważ mam dość ogólnonarodowej dyskusji o tragedii na Broad Peak, oskarżeń, domysłów itp. Ale książka to prezent urodzinowy i jestem bardzo szczęśliwa, że ją dostałam, bo to jest świetna książka.
Właśnie skończyłam czytać. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To nie jest typowa książka o ludziach gór. Może dlatego, że nie napisał jej człowiek gór, może dlatego, że nie opowiada o typowej wyprawie w góry, ale o wyprawie w poszukiwaniu ciał Macieja Berbeki i Tomka Kowalskiego. Rzetelna, obiektywna relacja. Ani przez moment autor nie próbuje nikogo oceniać. Ciekawa, świetna napisana książka. Polecam, naprawdę czyta się znakomicie.

I kilka zaległych zdjęć.

Bufet w Jodłowej
Bufet w Jodłowej © lemuriza1972 Po drodze do Zalasowej
Po drodze do Zalasowej © lemuriza1972 Po drodze do Zalasowej 2
Po drodze do Zalasowej 2 © lemuriza1972 Po drodze do Zalasowej 3
Po drodze do Zalasowej 3 © lemuriza1972

Rozbawiony Tomek:)
Rozbawiony Tomek:) © lemuriza1972
  • DST 70.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 25.45km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)
Sobota, 31 maja 2014

Tarnów- Mielec

Tradycyjnie już przez Dąbrowę i Radgoszcz.
I znowu przyjaciel-wiatr trochę przeszkadzał.
Trudna to jest przyjaźń.
Trzeba w tej przyjaźni wykazać dużo cierpliwości.
Ale tak to sobie tłumaczę: "jadę" z przyjacielem i do tego 5 kg na plecach, to pomimo stosunkowo płaskiej i asfaltowej trasy, niezły trening. Kilometrów trochę więcej, bo jeszcze po Mielcu jeździłam (trzeba było zahaczyć o kwiaciarnię bo 40 urodziny siostry to nie byle co, prawda?:))
  • DST 72.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 24.27km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Środa, 28 maja 2014

Lubinka x 10

Nie wiem czy już o tym pisałam… Kiedyś rozmawiałam z koleżanką… na temat „przyjemności” płynących z jechania maratonu. Powiedziałam jej: nie, kiedy się jedzie wielkiej przyjemności się nie czuje… w moim przypadku to są często 4, 5 godzin walki, bólu, męczarni. Dopiero na mecie jest przyjemność, radość, że dało się radę.

Koleżanka ( zdumiona) na to: to nie ma jakieś krótszego sposobu na osiągnięcie przyjemności??? :)



W zasadzie o Karpaczu już powiedziano wiele w ostatnich dniach. Na różnych forach, blogach itd. Ja dzisiaj zakończę, bo Karpacz jest już wspomnieniem ( chociaż fajnym), ale jednak wspomnieniem, a życie trwa dalej, przed nami następne wyścigi. Więc tak na koniec jeszcze kilka zdjęć i słowa mojego teamowego kolegi Sławka Bartnika, zamieszczone na tarnowskim forum rowerum. Z poglądami Sławka dot. Karpacza bardzo się solidaryzuję.
„Chyba wszyscy wiedzą już jak jest w Karpaczu, no i dobrze, mam nadzieję że jeśli ktoś tam się wybierze, nie będzie marudził. Nie przeszkadza mi, że w przyszłym roku będzie nas mniej, ci którzy przyjadą i ukończą go, mijając metę z grymasem na twarzy pomiędzy bólem i radością , mogą nazywać się GÓRALAMI, a nie tylko kolarzami. To tak jak chrzest marynarza który przekracza równik. Grzesiek Golonko jest dobrym biznesmenem, gdyby chciał na tym wyścigu więcej zarobić, uprościłby trasy, a na starcie rozdawał breloczki i baloniki, jednak ciągle z grupą osób trzymają się swojej pasji wybierając niekiedy brutalne ścieżki, jest to też moja pasja. Jeśli ktoś chciałby mi podarować wspomnienia i emocje zdobyte w całym rocznym cyklu Cyklokarpat, nie zamieniłbym ich za ten jeden wyścig u GG AMEN”

To ja jeszcze tylko kilka zdjęć z Karpacza i też amen. Może jeszcze tylko dodam, że metę mijałam z grymasem na twarzy, zmęczeniem, bólem. Chciało mi się wrzeszczeć, przeklinać… ale to wszystko było podszyte wielką radością. Radością z tego, że się udało, która wybuchła kilka minut po minięciu mety i "trzyma" mnie.. do dziś. Warto? No chyba warto.

No, ale jak już wspomniałam Karpacz jest tylko wspomnieniem, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo już niebawem następny wyścig, a łatwy nie będzie, więc trzeba się przygotować. W planie były podjazdy. Przy pierwszym delikatnym podjeździe w Zbylitowskiej Górze, poczułam, że nogi jeszcze nie odpoczęły po Karpaczu. Jechałam wolniej niż zwykle, a do tego kolega-wiatr utrudniał zadanie. No, ale nie odpuściłam, postanowiłam plan zrealizować, no i udało się.
Skierowałam się więc „na Lubinkę” i tam zaczęłam podjeżdżać serpentynami. I tak zrobiłam sobie 8 podjazdów serpentynami i dwa podjazdem Adama. Przy ostatnim czułam już solidne zmęczenie.
Dzisiaj na Lubince był tłok. Dwóch szosowców i dwóch górali ( ci górale to od Marcina Be, bo jeden miał naszą starą teamową stalbomatową koszulkę, a drugi koszulkę UKS Wojnicz). Nieźle chłopcy „grzali” pod górę. Dwa razy szybciej ode mnie. No jest to dość dołujące. Pomimo tego, że tłumaczyłam sobie, że oni są dwadzieścia parę lat ode mnie młodsi zapewne. Do tego to mężczyźni, silniejsi z założenia. No, ale ja w porównaniu do nich.. jechałam jak żółw.
Mimo wszystko jednak cieszę, że plan zrealizowałam. 10 Lubinek to już jest coś. Myślałam, ze się nie uda, bo podczas 9 podjazdu zaczęło padać i wyglądało na to, ze rozpada się solidnie, ale nie rozpadało się.

No i kilka zdjęć z Karpacza jeszcze. Krótka historia jednego zjazdu ( to był ten zjazd przed którym powiedziałam do fotografa: a co my tutaj jeszcze mamy? chyba coś żeby się zabić na koniec:)).



  
 © lemuriza1972 Ufff... jakoś poszło
Ufff... jakoś poszło © lemuriza1972 No tak.. a teraz ślisko i stromo w dół
No tak.. a teraz ślisko i stromo w dół © lemuriza1972 No to jedziemy:)






No to jedziemy:) © lemuriza1972






Na trasie w Karpaczu
Na trasie w Karpaczu © lemuriza1972

I w dół
I w dół © lemuriza1972
  • DST 47.00km
  • Czas 02:21
  • VAVG 20.00km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Poniedziałek, 26 maja 2014

MTB Marathon - Karpacz relacja

Maraton nr 44
Volvo MTB Marathon Karpacz 2014
Przewyższenie 1854 m
Km 52 ( chociaż mój licznik wskazał 55, więc nie wiem ile było ich naprawdę)
Czas jazdy: 5 godzin 21 minut
Miejsce : open 251/290
Kategoria K4: 2 ( jechało nas 3, jedna nie dojechała do mety)



To był mój 27 maraton u Grzegorza Golonki. No i bez wątpienia mogę powiedzieć .. jeden z najtrudniejszych, o ile nie najtrudniejszy. Karpacz.. mityczny , Karpacz, który obrósł już w legendę. Jechałam go w 2010r, ale podobno wówczas był nieco łatwiejszy. Nie wiem, 2010 rok był dawno, nie pamiętam już zbyt dobrze jak było, ale chyba jednak tak, chyba był trudniejszy. Zwłaszcza końcówka, na pewno była trudniejsza niż ta z 2010r. A na początek film. Polecam tym, którzy nie mieli okazji jechać w Karpaczu. Jakieś tam wyobrażenie o trasie daje, chociaż wiadomo, że jak to na filmie, nie widać nastromienia i innych niuansów.

Do Karpacza wybraliśmy się w składzie: Krysia, Adam, Andrzej, Marcin i ja. Droga była długa, ale było bardzo zabawnie. Po drodze straszą nas ciemne chmury , a niektórych to nawet i deszcz ulewny postraszył:).
Kiedy dojeżdżamy do Karpacza trwa właśnie ulewa. Hm.. nie dość, że ten maraton jest naprawdę bardzo trudny, to jeszcze deszcz??? Zapowiada się więc niezła „zabawa”.
Śpimy „ U Andrzeja”, który opanowany jest przez Gomolę. Wieczór jest wesoły i odstresowujący.
Przy okazji „dopada” nas całkiem sensacyjna wiadomość: nasz kolega z teamu Mateusz, chodził do szkoły z kim? Z samym Gutkiem był w jednej klasie. Ot co. Takie cuda to tylko w Gomoli:)
No, ale dobrze… noc mija, nastaje poranek. Nerwowy jak zwykle. Makarony, płatki, wciskane na siłę do ściśniętego przedstartową tremą żołądka. Na zewnątrz niby świeci słońce, ale jest bardzo duszno, a nad górami ciemne chmury. Pakuję więc do kieszonki klocki, bo nie chcę powtórek z Gorlic i Piwnicznej. Jak będzie błoto to ok, ale jak do tego będzie deszcz, to wiadomo co będzie się działo.
Jedziemy z Krysią na start. Sporo znajomych. Widzę, że jest też team Larego Zębatki. Fajnie, że wrócili do GG. Ciekawe czy tylko na Karpacz, czy na dłużej?

Giga startuje, a ja mam jeszcze godzinę, więc kręcę się po Karpaczu, góra, dół, góra, dół i czas do sektora. Wciąż mam 2 sektor ( u GG na szczęście punkty sektorowe są inaczej liczone na Cyklo i dzięki dobremu miejscu w kategorii, mogę mieć i dobry sektor). Drugi sektor zawsze daje pewną przewagę na starcie. Ale i tak jest nerwowo. Na mega zwykle na starcie idzie ogień.
A tutaj jest podjazd od razu. Może nie jakiś straszny, bo asfaltowy, ale jednak 5 km podjazdu robi swoje. Staram się jechać mocno, tętno szaleje, a i tak sporo ludzi mnie mija np. Jacek Topór mnie mija i krzyczy : im starsza, tym szybsza ( to jest aluzja do moich urodzin, które były dzień wcześniej).
Uśmiecham się, bo wiadomo, zdecydowanie wiadomo, że to nieprawda ( tzn prawda, ze od wczoraj jestem starsza o rok, ale na pewno nie szybsza:)). A szkoda, że nie.
Ledwie żyję. Modlę się żeby ten podjazd się już skończył, żebyśmy wjechali w teren, wtedy będzie trochę wolniej. Sama się śmieję ze swoich myśli. „ Co z tego, że wolniej, kiedy będzie trudniej?”. Mam też myśli pt: eeee… zjeżdżam gdzieś na bok, nie jadę dalej, mam to gdzieś…

Myśli samobójcze tak zwane. Ale gdzież tam… zejść z trasy! Ja już jednak tak mam, że do zejścia z trasy mogłaby mnie zmusić jakaś straszna katastrofa. Awaria, albo bardzo poważny upadek, który uniemożliwi dalszą jazdę. Tak po prostu „ bo mi się nie chcę”, to nie schodzę. Nie schodzę też jak się solidnie poobijam ( a tak bywało). Taką ma w sobie wolę dojechania do mety:). Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem.
Na pewno jednak dzięki takiemu podejściu mam na koncie więcej ukończonych maratonów, bo niejednokrotnie kończyłam je solidnie poobijana.
Tak więc jadę dalej. No i zaczyna się teren i zaczyna się przygoda, o której na forum rowerum wspominał Sławek Bartnik. Sławek pisał, że Złoty to była rozgrzewka. No fakt, Złoty łatwy nie był, ale porównując go do Karpacza, to faktycznie była.. rozgrzewka.
Te mityczne zjazdy…. Trudno je opisać, bo cóż da opisywanie wielkości kamieni na trasie? Je po prostu trzeba samemu zobaczyć. Poczuć na własnych rękach, bo czuje się je na rękach….oj czuje:).
Nie ma drugiego takiego maratonu w Polsce z takim nagromadzeniem technicznych zjazdów. Tak bardzo trudnych zjazdów. Po prostu nie ma. Przejechałam te najważniejsze, najtrudniejsze, więc mogę powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością.
Nie zjeżdżam wszystkich, nie ma mowy, jest kilka poza moim absolutnym zasięgiem i zapewne nigdy nie znajdą się w tym zasięgu. Dodatkowo jest trudniej, bo chociaż tragedii na trasie nie ma, to jest jednak ślisko ( kamienie śliskie, ziemia też), miejscami błoto. Trzeba być czujnym. Zjeżdżam jednak sporo i to myślę w dość dobrym jak na mnie tempie, ze zjazdu z niektórych zjazdów ( tych łatwiejszych) jestem bardzo zadowolona, bo jadę naprawdę szybko.
Gorzej jest z podjazdami. Czuję, że nie ma wielkiej mocy. Owszem jadę, nawet niektóre trudniejsze technicznie podjazdy dość ładnie, ale jednak powoli. Mija mnie Edyta Swat. Rzucam jej „Cześć”. Znowu próbuję utrzymać się na kole. Nie ma szans.
Mija mnie Darek Wierzbicki ( na zjeździe) i krzyczy: Iza, to dzisiaj masz te urodziny? Krzyczę: wczoraj były ! Darek: no to wszystkiego najlepszego…

To były najbardziej oryginalnie złożone mi życzenia urodzinowe. Karpacz, maraton, zjazd, masa zawodników wkoło:).

Mija mnie Kra.Tomasz i pyta: siadasz na koło..? Śmieję się: tak jasne…. No niestety, nie mam takiej mocy. Tomek odjeżdża.

Kiedy mija mnie Lucy z Gomoli i rzuca „Cześć”, jestem zrozpaczona. Lucy jest w mojej kategorii wiekowej, w Złotym przyjechała chyba pół godziny po mnie. Myślę więc: tak źle ze mną???? Ale myślę sobie: O nie Lucy, nie dam ci tak po prostu odjechać! Lucy jedzie pod górę bardzo ładnie. Dobra kadencja. Mija kolejnych facetów. Jadę za nią. Akurat jest zjazd. Widzę, że sobie gorzej radzi, myślę więc: zjazdy będą moją szansą. Kiedy są zjazdy, które mogę zjechać, zyskuję przewagę. Kiedy są takie, które muszę schodzić, muszę się bardzo starać, bo Lucy po kamieniach zbiega ja kozica. Więc i ja muszę tak próbować.
No i tak przez dość długi czas tasujemy się. Raz Lucy jest z przodu, raz ja. Zatrzymuję się na pierwszym bufecie i wtedy widzę, że Lucy nie. Jedzie dalej. W pośpiechu więc piję wodę ( oj jaki to był błąd!) i pędzę za nią. Ta szybko wypita woda skutkuje.. kolką. Niby głupia kolka, a tak utrudnia jazdę. Bardzo źle mi się jedzie i męczy mnie to już niemalże do końca maratonu.

W końcu znowu gdzieś tam dopadam Lucy i jadę przed nią. Zjazdy, zjazdy,kamienie wielkości telewizorów. I jedno maskaryczne podejście. Wysysające siły, miażdżące psychicznie. Tam akurat jednak wtłaczam sobie pozytywne myśli. Tam akurat tak jest, ale generalnie to tysiące złych myśli. Takie tam zwyczajowe: to już koniec, więcej nie jeżdżę, na cholerę mi to, po co się tak męczyć…. I sama się śmieje z tych myśli, bo wiem, że ZAWSZE tak jest. I wiem, że takie myśli mijają.

Jest ciężko, jest naprawdę bardzo ciężko. Do tego dość gorąco na niektórych podjazdach. Gdzieś na poboczu stoi Darek Wierzbicki i zmienia dętkę ( dużo zresztą było takich osób). Lucy została gdzieś za mną. Potem jest drugi bufet. Dojeżdża Darek i mówi: was dogonić … najpierw jedną potem , drugą, ech…

Mam ochotę go zapytać gdzie jest Lucy, ale nie pytam. Jadę dalej. Jej nie ma i nie widzę jej już do końca trasy.

A do mety jest jakieś 20 km. Niby nic, prawda? ale ja już wiem, że w takim terenie i z takim przewyższeniem to pewnie mnie czeka jeszcze jakieś dwie godziny jazdy.
Na podjeździe na Chomontową mija mnie Ania Świrkowicz ( jedzie giga). Mój Boże, jaką ta dziewczyna ma moc. Idzie pod górę jak czołg. Mija kolejnych facetów. Podjazd na Chomontową, chociaż nie jest trudny technicznie to bardzo długi i męczący ( psychicznie głównie). Ciągnie się i ciągnie. Wydaje się, że po nim będzie już łatwiej, ale jak patrzę na wykres na mostku to wiem, że takie proste to nie będzie. No i nie jest. Wciąż albo bardzo trudne zjazdy, albo podjazdy. No, ale jestem coraz bliżej upragnionej mety. Na jakieś 3 km przed metą dubluje mnie Marcin. Jedzie szybko ( akurat jest szybki zjazd), a potem zaczyna się podjazd w lesie. Marcin ładnie podjeżdża, ja już nie mam siły i podchodzę. W tym lesie masa zawijasów, taka traska xc. A potem są słynne agrafki. Słynne, bo wiele o nich już słyszałam. Widziałam je nawet na filmie, ale to co widziałam na filmie, a to co zobaczyłam na żywo… hm… cóż.. co ja Wam będę pisać? Nie da się. Trzeba zobaczyć. Zjeżdżam pierwszą, a potem schodzę z roweru, bo to ponad moje umiejętności. Takie zakręty, takie nastromienie i takie kamienie….

Kiedy w 2011r. siedziałam sobie na stadionie w Karpaczu i czekałam na Krysię ( wówczas nie jechałam, miałam skręconą nogę) , widziałam z dołu ostatni zjazd maratonu. Widziałam zjeżdżających nim ludzi i myślałam: no nie.. tego się nie da zjechać.. nie dałabym rady.
A wczoraj.. wczoraj dojeżdżam do zjazdu i widzę fotografa.. rzucam tylko: a co tutaj jest znowu coś strasznego, żeby się zabić chyba… ( uśmiecham się).

Decyduje się jechać.. jest uskok z kamieni… idzie mi sprawnie. Potem zaczyna się bardzo stromy zjazd, pupa z tyłu mocno… Zjazd jest bardzo śliski, wymaga sporej koncentracji. Zjeżdżam. To był właśnie ten ostatni zjazd. Wjeżdżam na metę, ktoś jeszcze mnie goni, ale się nie daję.
Marcin już stoi przy namiocie Gomoli, rzucam mu: nigdy już tutaj nie przyjadę… ( haha… dzisiaj już wcale tak nie myślę, kto wie, może jeszcze kiedyś…)
Marcin mówi, że trasa.. to coś niewyobrażalnego.. że nie zdawał sobie sprawy… No tak, trudno zdać sobie sprawę jeśli się na niej nie było.
Ja kładę się na ławce i długo się nie podnoszę. Jestem potwornie, potwornie zmęczona.
Na mecie widzę Lucy… jestem zła: kiedy mnie minęła, że nie zauważyłam! ( jak się potem okazało Lucy nie dojechała do mety).

Czas słaby, ale jestem szczęśliwa, że udało mi się skończyć ten naprawdę arcytrudny marton. Na mega nie ukończyło go ok. 40 osób, na giga 13. Chyba więc jest się z czego cieszyć.
Taki wpis znajduję na forum MTB Marathon:

„Trasa w Karpaczu od trzech lat jest mocno kontrowersyjna i to widać co roku po każdym maratonie. Jest to jedyna taka trasa w Polsce. Nie ma kompromisów. Karpacz jest wyjątkowy. Mnie się podobało, razem z przekroczeniem mety zacząłem czekać na kolejną edycję, która mam nadzieje wniesie nie mniej emocji niż wczorajsza. Jedno jest pewne, dla nikogo nie będzie to wyścig obojętny. Albo ktoś go pokocha, albo znienawidzi”

A co ja czuję do Karpacza? Miłość? Nienawiść?
Czuję przede wszystkim respekt. I czuję pokorę. To jest taka trasa wobec której trzeba mieć pokorę.

Kiedy jadę taką ciężką trasę, kiedy jestem potwornie, niewyobrażalnie zmęczona, zadaje sobie pytania: po co to robię? Dlaczego? Zadaję sobie te pytania, chociaż odpowiedź znam. Wiem, że jeśli dojadę do mety, będę czuła to COŚ. Będę się czuła spełniona, bo pokonałam swoje granice, bo nie poddałam się, bo mam za sobą kolejną , trudną trasę. To uczucie trwa kilka dni, więc warto dla niego pomęczyć się kilka godzin, warto się pocić na treningach.

W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest wywiad z Olą Dzik. Jak zapewne niektórzy wiedzą Ola jest alpinistką, ma na swoim koncie spore sukcesy. Ola też biega ( wygrała bieg na Elbrus), startowała też w maratonach mtb ( pamiętam ją z Istebnej), jest koleżanką Mirka z rajdów ekstremalnych.
„ Gdyby nie góry, Byłabym „rozpieprzoną” osobą. Muszę narzucić sobie rytm, samodyscyplinę. I góry mi to dają”
I ja tak często myślę. Starty w maratonach porządkują moją codzienność. Bardzo mocno mnie dyscyplinują i to przekłada się na całe życie, nie tylko na sport.


A na koniec chciałam jeszcze pogratulować: Żelaznej kobiecie czyli Krysi za ukończenie karpackiego giga, Marcinowi i Adamowi za to samo, Sławkowi Bartnikowi za 3 miejsce w M4 na mega, Andrzejowi za dobry występ na mega. I Michałowi Toporowi za 3 miejsce w M1 na mega. Rośnie nam w Tarnowie nowy mistrz! Przyglądajcie się mu.

Na początek jeszcze ze Złotego Stoku zdjęcie ( taki prezent urodzinowy dostałam) .

Złoty Stok
Złoty Stok © lemuriza1972

Karpacz - miejsce startu
Karpacz - miejsce startu © lemuriza1972

Pani Krystyna i Pani Wiola na starcie
Pani Krystyna i Pani Wiola na starcie © lemuriza1972
Start giga
Start giga © lemuriza1972 Na bufecie
Na bufecie © lemuriza1972

I jeszcze jeden film:
  • DST 52.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:21
  • VAVG 9.72km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(22)
Poniedziałek, 26 maja 2014

Lubinka czyli rozjazd po Karpaczu

Rozjazd po Karpaczu.
Nogi bolą, lekkie zakwasy. O dziwo, nie bolą ręce, ale to za pewne zasługa Foxa. Spisał się dobrze.
Najpierw miałam jechać po płaskim czyli Las Radłowski, potem pomyślałam: pojadę niebieskim naddunajcowym. Jak już tam byłam pomyślałam: a spróbuję sobie zrobić jakiś większy podjazd. Zobaczymy jak się nogi spiszą. Taka mała próba czy dałabym radę przejechać Wojnicz dzień po Stroniu. Pojechałam więc od Janowic na Lubinkę. 5 km pod górę. Wjechałam, chociaż wolniej niż zwykle. Będę pewnie jeszcze takie próby sobie robić. Stronie jest łatwiejszym maratonem od Karpacza ( podobno, bo ja nie jechałam tam nigdy), więc może ten pomysł przejechania Wojnicza wcielę w życie. Ale to dopiero za dwa miesiące, więc jest  sporo czasu na podjęcie decyzji.
Upał dzisiaj.
W okolicach Dunajca masa kamieni na drodze ( chyba podczas ostatnich deszczów i powodzi naniesionych). Śmiać mi się chciało, bo wczoraj wytelapało mnie na tych karpackich kamieniach, a dzisiaj znowu na własne życzenie zafudnowałam sobie nieco telepania:)




. Maki naddunajcowe
Maki naddunajcowe © lemuriza1972

A taki tam polny widoczek
A taki tam polny widoczek © lemuriza1972
  • DST 44.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 20.31km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Niedziela, 25 maja 2014

Karpacz przejechany:)

Patrząc na czas, w którym przejechałam ten wyścig... hm... pewnie nie powinnam być wcale zadowolona.

No bo czas jest słabiutki.. właściwie tak patrząc na te wyniki.. myślę sobie: co ja jeszcze mogłabym zrobić, czy jestem w stanie jeszcze jakoś chociaż trochę się poprawić... czy muszę więcej trenować, czy inaczej? Nie wiem...
Ale wyciąganie wniosków z tego czasu pozostawię sobie na później..
dzisiaj nie będę sobie psuć radości z tego, że.. udało się ten "straszny", mityczny już wręcz Karpacz przejechać.
Bo to był bez wątpienia najtrudniejszy wyścig sezonu ( pod względem technicznym, no bo kto wie jaką niespodziankę może przyszykować nam jeszcze pogoda.. wiadomo, że ta może zmienić łatwy wyścig w bardzo ekstremalny).
Ale podchodząc do tego sezonu z niepokojem myślałam o Karpaczu właśnie.
Jechałam go już w 2010 r. Był trudny, ale.. Krysia która jechała kolejne mówiła, że były jeszcze trudniejsze. Tak więc bałam się.

Tak... to był trudny wyścig. Nawet bardzo trudny. Trudno to opisać, trudno sobie to wyobrazić nie będąc na trasie.
I dlatego, ponieważ był to b. trudny maraton jestem szczęśliwa, że przetrwałam, że wytrzymałam na tej trasie 5 godzin i 21 minut. Że dałam radę mozolnie i wolno ale jednak w dużej mierze podjeżdżać, że całkiem nieźle przejechałam dużo b. trudnych zjazdów, chociaż rzecz jasna nie wszystkie.
Wątpię zresztą, że dzisiaj ktokolwiek zjechał wszystko...
Cała nasza Załoga G plus Adam dotarła szczesliwie do mety.
I bez względu na wyniki, to wszyscy wydawali się być zadowoleni.
No bo chyba trudno nie być niezadowolonym po przejechaniu takiego maratonu:).
I takiego zadowolenia i satysfakcji życzę wszystkim bawiącym się w mtb:)
Kto jeszcze nie był na maratonie w Karpaczu, polecam się wybrać. Warto.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Czwartek, 22 maja 2014

Marcinka, Słona Góra

Znany jest już nowy termin maratonu w Wojniczu. 27 lipca. Niestety dzień wcześniej jest maraton w Stroniu Śląskim, a potem zaraz zaczyna się Sudety MTB Challenge, więc GTA Wojnicz musi odpuścić.
Ja zastanawiam się jeszcze nad opcją startu ( jakby to nazwać.. honorowego?:)). Tzn przejechania maratonu ( a raczej jakoś przetoczenia się przez niego, ponieważ dzień po maratonie u GG i długiej podróży, to byłoby bardzo trudne dla mnie). Skąd taki pomysł szalony trochę? ( szalony bo szczerze mówiąc nie do końca wyobrażam sobie jechanie dzień po dniu wyścigu). Po prostu pomyślałam, że za ten trud Marcina Be i reszty imiennych i bezimiennych jego pomocników, tak bym im chciała podziękować. Wszystko uzależniam od tego o której wrócimy ze Stronia, a także stanu roweru, no i mojego stanu. A może pojadę po raz pierwszy w życiu na mini? Zobaczymy. Do 27 lipca jeszcze masa czasu i zobaczymy co się wydarzy.
Jeśli nie pojadę tego maratonu, to na pewno przyjadę pokibicować.

A dzisiaj jazda z Tomkiem. Z założenia testowa i lajtowa. Testowa bo testowałam nową przerzutkę , a lajtowa, bo wczoraj dałam sobie solidnie w kość, no i do maratonu zostało już niewiele czasu, więc nie chciałam jakoś specjalnie się męczyć. Obawiałam się, że nogi dzisiaj zupełnie nie będą chciały kręcić, ale jakoś dałam radę i nawet było ok. Tylko początek trasy, wydawało mi się, ze jest kiepsko, ale potem się rozkręciłam. Pojechałam wałem wzdłuż Białej, a potem za mostkiem… hm…. Zapomniałam, że były deszcze, że była powódź i nagle znalazłam się na terenach, które jeszcze niedawno były zalane. Masa krzewów, traw itp. , błociaro i to błociaro z gatunku śliskich. Udało się jakoś przedrzeć. Na Marcinkę szutrówką. Spokojnie sobie podjeżdżaliśmy z Tomkiem, rozmawiając. Przyjemne takie podjeżdżanie spokojne. Nie zdyszałam się, nogi nie bolały:). A potem czerwonym pieszym w kierunku Słonej. I tu niespodzianka… niemiła niestety. Droga tam będzie. Asfaltowa.

Na czerwonym pieszym szlaku
Na czerwonym pieszym szlaku © lemuriza1972

A i zjechać pod kościół w dalszej części szlaku też już się nie da, bo działka zaorana i trawa ma tam być. Jakiś pan robiący przy tym, powiedział nam, że będzie można gdzieś bokiem objechać. Teren jest kościelny.
Na Słoną pieszym czerwonym dalej i tu też niemiła niespodzianka. Duża cześć tego podjazdu/zjazdu wyasfaltowana.
Zjazd zjazdem Kolosa, przystanek w sklepie w Pleśnej i powrót do domu.
Miła, relaksacyjna jazda.
W niedzielę już tak miło nie będzie. Będzie walka po obydwu stronach góry.  
Jestem pełna nadziei i wiary, że uda się przejechać ten najtrudniejszy obecnie maraton, jaki można przejechać w Polsce. Będę bardzo zadowolona jeśli mi się uda. Więc trzymajcie kciuki. Niedziela. Karpacz.

( no może trochę się boję, ale za bardzo pisać o tym nie będę, bo Sufa jeszcze przeczyta i znowu mnie zgani i jeszcze zechcieć jakieś egzorcyzmy chcieć przeprowadzić, żeby złe i to co każe mi się bać ze mnie wygonić:)).
  • DST 39.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:08
  • VAVG 18.28km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
  • Nowsze wpisy →
  • ← Starsze wpisy

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl