Środa, 21 maja 2014
Wał x 3
Taki jakiś ciężki dzień. Ciężko mi się było wybrać na trening, ciężko było do niego zmobilizować.
Ale się zmobilizowałam, bo to był ostatni możliwy dzień, kiedy mogłam coś więcej popodjeżdżać przed maratonem w Karpaczu.
Muszę powiedzieć, że jestem zadowolona z tego treningu. Raz, że plan wykonałam w 100%, dwa, że znowu zasłużyłam na miano kolarza ( jakaś pani powiedziała do pana: uważaj kolarz). Bardzo ciepło, można nawet powiedzieć, że upalnie, ale specjalnie tego nie odczułam.
Za to najlepszego przyjaciela kolarza, a jakże czułam.
Wiało.
Pojechałam na Wał robić asfaltowy podjazd od Pleśnej. Stwierdziłam ostatnio, że mało długiego podjeżdżania, że trzeba kręgosłup przyzywczajać, żeby potem nie było takiego bólu jak w Złotym ( bo ból na pierwszym najdłuższym podjeździe był). A ten podjazd akurat ma 5 km, więc jest jednym z dłuższych w mojej okolicy. Pierwsze podjeżdżanie ciężkie byłoooooo…. Dłużyło mi się i dłużyło i jak sobie pomyślałam, że mam podjechać raz jeszcze… i raz jeszcze hm…. Podczas drugiego podjeżdżania na kilometr przed szczytem wyprzedził mnie jakiś kolarz. Wyprzedził bez słowa, bez „Cześć” czy chociaż podniesienia ręki. Nie lubię takich nietowarzyskich kolarzy.
Hm.. trochę mi to zadziałało na ambicję i zaczęłam jechać szybciej. Odjechał na 20 m. Dużo.
Skróciłam więc dystans do 10 m.
Chyba wyczuł bo przyspieszył, znowu 20. Potem przyspieszam i tuż przed szczytem już „siedzę” mu na kole:). Nie wiem czy stracił siły, czy po prostu nie miał ochoty na ściganie. Fakt jednak jest faktem, że zmobilizował mnie do mocniejszej jazdy.
Trzeci podjazd już wyraźnie najsłabiej. Czułam zmęczenie w nogach. Tak więc 3 x Wał plus kilka mniejszych podjazdów. Myślę, że w sumie tak co najmniej 17 km podjeżdżania się uzbierało. Ale co to jest w porównaniu do 1800 m przewyższenia na 50 km w terenie, które przyjdzie zrobić w Karpaczu?
Za wcześnie ten maraton, za wcześnie. Przydałoby się jeszcze trochę jeżdżenia. No, ale cóż. Może jakoś się uda skończyć. Bardzo mocno na to liczę.
A póki co przypominam jeszcze o Hołda Race. Bardzo fajny wyścig już 31 maja na Śląsku.
https://www.facebook.com/GomolaTransAirco/photos/...
Ale się zmobilizowałam, bo to był ostatni możliwy dzień, kiedy mogłam coś więcej popodjeżdżać przed maratonem w Karpaczu.
Muszę powiedzieć, że jestem zadowolona z tego treningu. Raz, że plan wykonałam w 100%, dwa, że znowu zasłużyłam na miano kolarza ( jakaś pani powiedziała do pana: uważaj kolarz). Bardzo ciepło, można nawet powiedzieć, że upalnie, ale specjalnie tego nie odczułam.
Za to najlepszego przyjaciela kolarza, a jakże czułam.
Wiało.
Pojechałam na Wał robić asfaltowy podjazd od Pleśnej. Stwierdziłam ostatnio, że mało długiego podjeżdżania, że trzeba kręgosłup przyzywczajać, żeby potem nie było takiego bólu jak w Złotym ( bo ból na pierwszym najdłuższym podjeździe był). A ten podjazd akurat ma 5 km, więc jest jednym z dłuższych w mojej okolicy. Pierwsze podjeżdżanie ciężkie byłoooooo…. Dłużyło mi się i dłużyło i jak sobie pomyślałam, że mam podjechać raz jeszcze… i raz jeszcze hm…. Podczas drugiego podjeżdżania na kilometr przed szczytem wyprzedził mnie jakiś kolarz. Wyprzedził bez słowa, bez „Cześć” czy chociaż podniesienia ręki. Nie lubię takich nietowarzyskich kolarzy.
Hm.. trochę mi to zadziałało na ambicję i zaczęłam jechać szybciej. Odjechał na 20 m. Dużo.
Skróciłam więc dystans do 10 m.
Chyba wyczuł bo przyspieszył, znowu 20. Potem przyspieszam i tuż przed szczytem już „siedzę” mu na kole:). Nie wiem czy stracił siły, czy po prostu nie miał ochoty na ściganie. Fakt jednak jest faktem, że zmobilizował mnie do mocniejszej jazdy.
Trzeci podjazd już wyraźnie najsłabiej. Czułam zmęczenie w nogach. Tak więc 3 x Wał plus kilka mniejszych podjazdów. Myślę, że w sumie tak co najmniej 17 km podjeżdżania się uzbierało. Ale co to jest w porównaniu do 1800 m przewyższenia na 50 km w terenie, które przyjdzie zrobić w Karpaczu?
Za wcześnie ten maraton, za wcześnie. Przydałoby się jeszcze trochę jeżdżenia. No, ale cóż. Może jakoś się uda skończyć. Bardzo mocno na to liczę.
A póki co przypominam jeszcze o Hołda Race. Bardzo fajny wyścig już 31 maja na Śląsku.
https://www.facebook.com/GomolaTransAirco/photos/...
- DST 53.00km
- Czas 02:26
- VAVG 21.78km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 maja 2014
Płasko
Żałoba po odwołanym maratonie wojnickim trwa. U niektórych była tak silna, że na przekór wszystkiemu postanowili jednak 18 maja pozwiedzać trasę. Wbrew rozpowszechnianym opowieściom, chyba wcale tak fajnie i bezpiecznie nie było ( Marcin Be na ten przykład przyznał się do 4 upadków. Na temat upadków innych członków tej wyprawy, danych brak).
Mogę sobie tylko wyobrazić co działo się na trasie wojnickiej, skoro w Lesie Radłowskim napotkałam dzisiaj na masę połamanych gałęzi, patyków itp., oraz takie rozlewiska.
Rozlewisko w Lesie Radłowskim © lemuriza1972
I tak sobie myślę... co wczoraj wydawało się może niektórym w miarę przejezdne, mogłoby dla takich jak ja nie być jednak przejezdne. Bo ja jeżdżę w ogonie "peletonu" ( tak bywa). I kiedy przede mną 200 osób przejedzie przez trasę, to potem trasa wygląda różnie. Dla tego co jedzie na czele, może być jeszcze przejezdna, dla mnie i mnie podobnych , już nie do końca. Ot taka rzeczywistość.
Wnioski płynące więc z wczorajszego objazdu mogą być więc mylące.
Decyzja o odwołaniu wydaje się, że była jak najbardziej słuszna. Niestety ćwierkają wróble na dachu, że nowy termin maratonu to może być koniec lipca. To zła wiadomość dla GTA, ponieważ w tym terminie mamy maraton w Stroniu Śląskim. Nie Wojnicz, to będzie jednak inna cyklokarpacka edycja i cokolwiek by się nie działo, to jakoś damy radę, bo taki oto pojazd ma GOMOLA już przygotowany ( da radę nawet powalonym drzewom na trasie).

A dzisiaj krótko i płasko. Ot taki sobie rozjazd po wczorajszej setce.
PS Zapomniałam dodać , że w Gosławicach spotkałam 3 księży. Dwóch stało na wiadukcie nad autostradą, a jeden na drodze poniżej odmawiał różaniec.
Dziwne to było. Takie pustkowie i aż trzech księży.
Sufa na pewno jakoś by to wytłumaczył.
- DST 35.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:28
- VAVG 23.86km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 maja 2014
Szosa na góralach czyli Gomola Race
Kiedy w Złotym Stoku mówiłam Sufie, że prognozy na przyszły tydzień są niefajne, powiedział, że na złe patrzę. Mam patrzeć na te optymistyczne. Nie pomogło. Ubiegły tydzień był dość ekstremalny jeśli chodzi o pogodę. Sobota rano… obudził mnie dudniący o parapet deszcz. Niby przestał padać… ale to nie pomogło. Trasa w Wojniczu wyglądała tak:
( autor zdjęć Marcin Bialik)

Fragment trasy w Wojniczu © lemuriza1972
Do tego wszystkiego strażacy ochotnicy, którzy trasę mieli zabezpieczać, mieli dużo ważniejsze sprawy na głowie. Maraton więc odwołano.
Wszystkie przygotowania i strategia (niemalże wojenna) Sufy, przygotowane na ten wyścig, poszły na marne. Ale tylko tymczasowo, bo Gomola i tak "najazd" na Cyklokarapty zrobi ( czy to będzie Wojnicz? Nie wiadomo, wszystko zależy od nowego terminu).
Taka niespodzianka miała czekać na nas w Wojniczu © lemuriza1972
Jako, że na Wojnicz zapowiedziało się 32 Gomole i bardzo nam było smutno, że jednak się dzisiaj nie zobaczymy, urządziliśmy sobie na własnym podwórku GOMOLA RACE. Na początku było nas troje ( Gomolaków), ale im bliżej końca trasy, tym było nas więcej. Takie cuda to tylko w Gomoli:).

Dzisiejsza trasa wiodła asfaltami, ponieważ, że jak pokazuje zdjęcie na wstępie, lasy raczej do jazdy się nie nadawały. Było nas sporo: Adam, Krysia, Tomek, Piotrek, Marcin, Krzysiek Labudu ( opuścił nas w Zalasowej), Staszek no i ja.
Dołączył jeszcze jeden przyjaciel – wiatr. Niby on przyjacielem kolarza, prawda? No, ok, ale wolałabym jednak żeby nie był aż tak „towarzyski” jak dzisiaj.
Trasa była długa i dość pagórkowata. A i tempo spore jak dla mnie. Pan Adam momentami dyktował to tempo i w którymś momencie doszliśmy do prędkości ok 40 km na godzinę. Tomek powiedział potem, że gdyby miał karabin strzelałby nam po oponach:).
Gdzieś w okolicach Jodłowej odłączył od nas Adam. Z przyczyn nieznanych. Być może nie chciało już mu się z nami gadać. Ja tam jednak myślę, że ma jakieś tajne plany treningowe i pojechał je realizować:). A może spieszyło mu się na piwo?
Pierwsze moje 100 km w sezonie. Być może ostatnie, bo takie dystanse to jednak jestem w stanie tylko po asfalcie przejechać, a niedzielne treningi jak warunki pozwalają wolę jednak w terenie. Ale cieszę się z tej dzisiejszej jazdy, bo 5 godzin jazdy to dobry trening wytrzymałościowy. Trochę się bałam czy wytrzymam w dobrej kondycji do samego końca, no ale udało się. Dobry wytrzymałościowy trening przed Karpaczem, chociaż tam na trasie najpewniej spędzę dużo więcej czasu.
Tak z kronikarskiego obowiązku muszę dodać, że jechaliśmy dzisiaj przez dwie ciekawe wsie :
Zalasową - największa wieś w Polsce pod względem liczby mieszkańców ( 3224) i Jodłową ( podobno największą wieś pod względem powierzchni - tak twierdzi Tomek).
No i wjechaliśmy dzisiaj do innego województwa czyli podkarpackiego.
I jeszcze jedno: z Zalasowej pięknie było widać zaśnieżone Tatry.
Trasa: Marcinka- Zalasowa- Źwiernik – Jodłowa ( tam mieszka Maciej Maleńczuk)- Kowalowa- Joniny- Ryglice-Zalasowa- Tuchów- Piotrkowice-Tarnów.
Przewyższenie: ok 1500 m

Krysia, Marcin i Staszek © lemuriza1972

Pierwszy bufet na szczycie Marcinki © lemuriza1972

Takie tam znalezione po drodze © lemuriza1972

W Zalasowej © lemuriza1972

Adam i Piotrek © lemuriza1972

Pani Krystyna na podjeździe © lemuriza1972

Pani Krystyna i Pan Adam © lemuriza1972

W drodze © lemuriza1972

Pani Krystyna w Ryglicach © lemuriza1972

Zbiorczo © lemuriza1972

Cała ekipa ( z wyjątkiem Pana Adama) © lemuriza1972

Kwieciście © lemuriza1972

Podrabiane Gomolaki © lemuriza1972

W okolicach Zalasowej © lemuriza1972 A tak wygląda krajobraz w okolicach Łowczówka.

Krajobraz po bitwie © lemuriza1972
- DST 105.00km
- Teren 8.00km
- Czas 05:05
- VAVG 20.66km/h
- VMAX 72.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 16 maja 2014
Peace blues
Maraton w Wojniczu zbliża się wielkimi krokami.
"Jak tu myśli mieć spokojne, kiedy niesie się na wojnę (jak?) .
Bo na wojnie jak wiadomo ,
Jest zbyt głośno, zbyt czerwono (o tak...)
( tym razem będzie bardzo niebiesko- pomarańczowo-biało , Przynajmniej do czasu kiedy naszych ubrań nie pokryje warstwa błota)
Ludzie jacyś tacy inni .
Mniej przyjaźni, mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga
Że być może nie ma Boga (nie ma Go)
( trwoga ta na pewno nie będzie dotyczyła jednego z naszych zawodników czyli rzecz jasna Sufy).
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze? Byłoby dobrze .
( na pewno będzie dobrze!)
Jak tu snuć na przyszłosć plany
Gdy wojenne czasy mamy (jak?)
Podczas wojny każdy w planie
Tejże wojny ma przetrwanie(tylko to!)
( przetrwamy!)
Ludzie wtedy jacyś inni
Mniej przyjaźni mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga Że być może nie ma Boga(nie ma Go) ."

Czarnovia na usługach Gomoli:) © lemuriza1972
Na rowerze nie siedziałam od.. poniedziałku. No zobaczymy jak wpłynie to na start w Wojniczu.
W sumie dzisiaj po południu przestało padać, można było pojeździć, no ale byłam w serwisie.
Przed maratonem w Złotym Stoku, Mamba powiedziała: - a może napiszesz jakąś relację ze Złotego?
- hm.. będzie ciężko z czasem.. – odpowiedziałam.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę inną odpowiedź.
Mamba: może napiszesz relację ze Złotego?
Ja: hm.. no we wtorek jedziemy z Panią Krystyną na koncert.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę o inną odpowiedź.
Ja: ok.
No to jeszcze trochę wspomnień ze Złotego:
http://www.lovebikes.pl/index.php?strona=artykul¶metry=1|411&PHPSESSID=ijfqeb464qrs668kqh8km6n7h3
"Jak tu myśli mieć spokojne, kiedy niesie się na wojnę (jak?) .
Bo na wojnie jak wiadomo ,
Jest zbyt głośno, zbyt czerwono (o tak...)
( tym razem będzie bardzo niebiesko- pomarańczowo-biało , Przynajmniej do czasu kiedy naszych ubrań nie pokryje warstwa błota)
Ludzie jacyś tacy inni .
Mniej przyjaźni, mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga
Że być może nie ma Boga (nie ma Go)
( trwoga ta na pewno nie będzie dotyczyła jednego z naszych zawodników czyli rzecz jasna Sufy).
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze? Byłoby dobrze .
( na pewno będzie dobrze!)
Jak tu snuć na przyszłosć plany
Gdy wojenne czasy mamy (jak?)
Podczas wojny każdy w planie
Tejże wojny ma przetrwanie(tylko to!)
( przetrwamy!)
Ludzie wtedy jacyś inni
Mniej przyjaźni mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga Że być może nie ma Boga(nie ma Go) ."
Dzisiaj do serwisu po nową przerzutkę. Zbroimy się.
Przerzutka jest nowa i wobec tego wygląda ślicznie ( do czasu).
Tak więc w niedzielę maraton w Wojniczu, raz jeszcze zapraszam. Łatwo zapewne nie będzie, bo pada od wtorku ( chociaż już dzisiaj znacznie mniej). A ja wiadomo błoto i deszcz niejedną już nie do końca trudną trasę zamieniły w ekstremalną. Ale przecież przetrwamy, bo już tyle przecież przetrwaliśmy. Kiedyś np. było tak ( polecam obejrzenie zdjęć): http://lemuriza1972.bikestats.pl/377633,Maraton-b... Ale bywało jeszcze gorzej ( Rabka 2010, Krynica 2010, Piwniczna 2013). Jak już zapewne zainteresowani wiedzą, na ten maraton przybywa liczna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO ( zapisane 32 osoby). Jeżeli wszyscy przyjadą, to będzie drużynowy rekord Cyklokarpat. Uważajcie zatem, bo może być na przykład tak:
:
Sufa straszy Joannę Jabłczyńską © lemuriza1972Tak więc w niedzielę maraton w Wojniczu, raz jeszcze zapraszam. Łatwo zapewne nie będzie, bo pada od wtorku ( chociaż już dzisiaj znacznie mniej). A ja wiadomo błoto i deszcz niejedną już nie do końca trudną trasę zamieniły w ekstremalną. Ale przecież przetrwamy, bo już tyle przecież przetrwaliśmy. Kiedyś np. było tak ( polecam obejrzenie zdjęć): http://lemuriza1972.bikestats.pl/377633,Maraton-b... Ale bywało jeszcze gorzej ( Rabka 2010, Krynica 2010, Piwniczna 2013). Jak już zapewne zainteresowani wiedzą, na ten maraton przybywa liczna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO ( zapisane 32 osoby). Jeżeli wszyscy przyjadą, to będzie drużynowy rekord Cyklokarpat. Uważajcie zatem, bo może być na przykład tak:
:

Póki co respekt w stosunku do Gomoli jest.
Oto dowód.
Rower treningowy Pani Krystyny a przy nim w pocie czoła pracujący pod naszym czujnym okiem, od lewej Filip, Rafał, Miłosz czyli zawodnicy tzw Bike Brothers Oshee Team czyli.. mówiąc prościej Czarnovii ( mówią, że będą na mecie prze każdą Gomolą).
Oto dowód.
Rower treningowy Pani Krystyny a przy nim w pocie czoła pracujący pod naszym czujnym okiem, od lewej Filip, Rafał, Miłosz czyli zawodnicy tzw Bike Brothers Oshee Team czyli.. mówiąc prościej Czarnovii ( mówią, że będą na mecie prze każdą Gomolą).

Czarnovia na usługach Gomoli:) © lemuriza1972
Na rowerze nie siedziałam od.. poniedziałku. No zobaczymy jak wpłynie to na start w Wojniczu.
W sumie dzisiaj po południu przestało padać, można było pojeździć, no ale byłam w serwisie.
Przed maratonem w Złotym Stoku, Mamba powiedziała: - a może napiszesz jakąś relację ze Złotego?
- hm.. będzie ciężko z czasem.. – odpowiedziałam.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę inną odpowiedź.
Mamba: może napiszesz relację ze Złotego?
Ja: hm.. no we wtorek jedziemy z Panią Krystyną na koncert.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę o inną odpowiedź.
Ja: ok.
No to jeszcze trochę wspomnień ze Złotego:
http://www.lovebikes.pl/index.php?strona=artykul¶metry=1|411&PHPSESSID=ijfqeb464qrs668kqh8km6n7h3
- DST 6.00km
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 14 maja 2014
GTA & Gutek czyli manewry przed Wojniczem
Że Gomolątko jest włóczykijem, to wiadomo nie od dzisiaj. Bywało już w różnych miejscach, z niejednego pieca chleb jadło, obok niejednej sławy bywało ( jest nawet po wczorajszych wojażach, można by powiedzieć recydywistą).
Tym razem jako, że jest nieletnie zabrałyśmy je na święto młodości ( przy okazji zaniżyło nam sporo średnią wieku) czyli na krakowskie Juwenalia. Okazja była niemała czyli Juwenaliowy koncert reggae. A, że oprócz Maleo Reggae Rockers i Vavamuffin mieli wystąpić chłopcy z Indios Bravos, no to jak mogłoby nas tam zabraknąć?
Juwenalia… zapomniałam już jak to wygląda, bo przecież od czasu skończenia moich studiów minęło hm…18 lat!!! Miałam to szczęście, że studiowałam w Krakowie, więc i krakowskie Juwenalia nie są mi obce. Z tymże za moich czasów nie trwały tak długo ( teraz to cały tydzień). Na tenże koncert miałyśmy okazję ubrać wreszcie nasze nowe, gutkowe koszulki.
Juwenaliowy koncert reggae w Krakowie © lemuriza1972
Tym razem jako, że jest nieletnie zabrałyśmy je na święto młodości ( przy okazji zaniżyło nam sporo średnią wieku) czyli na krakowskie Juwenalia. Okazja była niemała czyli Juwenaliowy koncert reggae. A, że oprócz Maleo Reggae Rockers i Vavamuffin mieli wystąpić chłopcy z Indios Bravos, no to jak mogłoby nas tam zabraknąć?
Juwenalia… zapomniałam już jak to wygląda, bo przecież od czasu skończenia moich studiów minęło hm…18 lat!!! Miałam to szczęście, że studiowałam w Krakowie, więc i krakowskie Juwenalia nie są mi obce. Z tymże za moich czasów nie trwały tak długo ( teraz to cały tydzień). Na tenże koncert miałyśmy okazję ubrać wreszcie nasze nowe, gutkowe koszulki.


Gomolątko na gościnnych występach © lemuriza1972
Pierwszy występujący zespół czyli MRR, nie porwał mnie jakoś specjalnie.
Poza tym nie bardzo lubię takie dość nachalne „przemycanie” za pomocą muzyki, swojego wyznania i poglądów politycznych. No, ale co kto lubi…
Vavamuffin znacznie bardziej mi się podobało i chętnie bym ich posłuchała jeszcze. Okazja będzie, bo mają grać w Tarnowie podczas Juwenaliów.
No i nadszedł czas na IB.
Z tego też powodu przeprowadziłyśmy szturm na miejscówki pod sceną. Czy to był dobry pomysł? No nie wiem…
Nie był to bowiem dość „grzeczny” koncert w klubie na jakich bywałam wcześniej. Tłoczno.. pogowanie i takie różne tam, sprawiły, że czuję się jak po niezłym maratonie. I to po giga. Poobijana nieco i zmęczona. 5, 5 godziny stania, skakania, tańczenia, to jednak nie jest byle co.
Ale jeśli rozpatrywać to w kontekście treningu przed Wojniczem, to zapewne był to trening bardzo pożyteczny.
Kiedy zaczęło grać IB zaczęło padać. Jakoś nam to jednak specjalnie nie przeszkadzało.
Gutek na scenie © lemuriza1972Kiedy zaczęło grać IB zaczęło padać. Jakoś nam to jednak specjalnie nie przeszkadzało.

Gutek i koledzy jak zwykle wspaniali. Co tu dużo mówić, potrafią grać koncerty. Zdecydowanie wolę jednak te w klubie. A po koncercie dojrzałam Gutka, z boku sceny, tak więc kolejny szturm dzisiejszego dnia i już jesteśmy obok niego.
Pani Krystyna namawia go do transferu do GTA.

Pani Krystyna z Gutkiem © lemuriza1972
Przy okazji bierze autograf
.

Najnowszy autograf dla Gomolątka © lemuriza1972
A ja robię zdjęcia
.

Gutek po koncercie © lemuriza1972
Transfer jest już blisko. Gutek zadowolony i jak widać wydaje się, że do twarzy mu w barwach GTA. Tylko musimy się postarać o właściwy rozmiar koszulki:).

Śląskie połączenie doskonałe GTA&Gutek © lemuriza1972
A teraz jeszcze fragment wpisu z bloga mojego teamowego kolegi Sufy:
W najbliższą niedzielę ścig w Wojniczu, cyklokarpacki taki. To najmacz ważny start w tej dekadzie. Po co tak, to zeznam, gdy już będzie po. Tymczasem przygotowania w toku, co widać na poniższym obrazku.

Przygotowania do Wojnicza © lemuriza1972
Zapraszam więc w swoje strony, do Wojnicza, 18 maja ( maraton w ramach Cyklokarpat). Przybywajcie!
Zabierzemy Was na całkiem przyjemną trasę.
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 12 maja 2014
Lubinka x 2
Sufa powiedział mi w Złotym, że na złe prognozy patrzę. Mam patrzeć na te optymistyczne:).
Szukałam tych optymistycznych,i w każdej nawet najbardziej optymistycznej wersji na ten tydzień wygląda to cóż…. Potopowo. Od środy jakieś ulewy, podtopienia i tym podobne niespodzianki. Tak więc pomyślałam ( kiedy dzisiaj rano wreszcie przestało padać), że trzeba zrobić jakiś trening ( jutro nie będzie czasu), no a od środy do soboty potop.
Ale okrutnie mi się nie chciało, jakaś taka zmęczona się czułam pomimo wczorajszego relaksu na basenach mineralnych
( termalnych) w Solcu – Zdroju ( polecam, tylko 50 km od Tarnowa). Deszcz padający podczas mojego powrotu do domu oraz zimno, właściwie…. było to świetne alibi. Zostać sobie w domu, zjeść obiad, wyłożyć się z książką i dać odpocząć organizmowi. Kiedy jednak dojechałam do Mościc.. przestało padać i zaświeciło słońce. Westchnęłam ciężko i pomyślałam: nie ma alibi, trzeba jechać:). Nie ma tak łatwo, nic nie przychodzi samo. Samo się nie będzie potem na zawodach jeździło ( zwłaszcza podjeżdżało).
No to pojechałam. Na jakieś wielkie podjeżdżanie wyraźnie nie miałam jeszcze siły. Trochę w nogach jeszcze „czuć” sobotnie zmagania na trasie w Złotym. Ale też nie było bardzo dramatycznie, zwłaszcza, że wiał spory wiatr, on też powodował, że odczuwałam dzisiaj jazdę ciężej niż zwykle. Pojechałam więc do Janowic i stamtąd podjechałam na Lubinkę. Zjechałam na dół i serpentynami podjechałam raz jeszcze. No to w sumie jak zsumować całą trasę to jakieś 9 km podjeżdżania dzisiaj wyszło. Szału nie ma, ale zawsze coś.
Wysłałam trochę zdjęć ze Złotego mojej znajomej. Kiedy odpisała, uśmiechałam się sama do siebie.
„no ja po prostu tego nie rozumiem ...po pierwsze jak można pokonać n a rowerze taką trasę. Po drugie jak można mieć z tego przyjemność ".
No to jak to jest drogie koleżanki i koledzy? Jak można?:)
Normalnie. Po pierwsze trzeba mieć rower górski, po drugie trzeba sporo jeździć, po trzecie trzeba lubić jeździć, po czwarte trzeba mieć trochę odwagi. I to w zasadzie tyle:).
A jak to jest z tą przyjemnością? Jeśli chodzi o wyścigi.. podczas jazdy trudno mówić o przyjemności, prawda? Bywa trudno, bywa boleśnie, bywa różnie. Przyjemność jest na mecie. I wielka satysfakcja.
Takie tam zaległe zdjęcie z okolic Tarnowa © lemuriza1972
Szukałam tych optymistycznych,i w każdej nawet najbardziej optymistycznej wersji na ten tydzień wygląda to cóż…. Potopowo. Od środy jakieś ulewy, podtopienia i tym podobne niespodzianki. Tak więc pomyślałam ( kiedy dzisiaj rano wreszcie przestało padać), że trzeba zrobić jakiś trening ( jutro nie będzie czasu), no a od środy do soboty potop.
Ale okrutnie mi się nie chciało, jakaś taka zmęczona się czułam pomimo wczorajszego relaksu na basenach mineralnych
( termalnych) w Solcu – Zdroju ( polecam, tylko 50 km od Tarnowa). Deszcz padający podczas mojego powrotu do domu oraz zimno, właściwie…. było to świetne alibi. Zostać sobie w domu, zjeść obiad, wyłożyć się z książką i dać odpocząć organizmowi. Kiedy jednak dojechałam do Mościc.. przestało padać i zaświeciło słońce. Westchnęłam ciężko i pomyślałam: nie ma alibi, trzeba jechać:). Nie ma tak łatwo, nic nie przychodzi samo. Samo się nie będzie potem na zawodach jeździło ( zwłaszcza podjeżdżało).
No to pojechałam. Na jakieś wielkie podjeżdżanie wyraźnie nie miałam jeszcze siły. Trochę w nogach jeszcze „czuć” sobotnie zmagania na trasie w Złotym. Ale też nie było bardzo dramatycznie, zwłaszcza, że wiał spory wiatr, on też powodował, że odczuwałam dzisiaj jazdę ciężej niż zwykle. Pojechałam więc do Janowic i stamtąd podjechałam na Lubinkę. Zjechałam na dół i serpentynami podjechałam raz jeszcze. No to w sumie jak zsumować całą trasę to jakieś 9 km podjeżdżania dzisiaj wyszło. Szału nie ma, ale zawsze coś.
Wysłałam trochę zdjęć ze Złotego mojej znajomej. Kiedy odpisała, uśmiechałam się sama do siebie.
„no ja po prostu tego nie rozumiem ...po pierwsze jak można pokonać n a rowerze taką trasę. Po drugie jak można mieć z tego przyjemność ".
No to jak to jest drogie koleżanki i koledzy? Jak można?:)
Normalnie. Po pierwsze trzeba mieć rower górski, po drugie trzeba sporo jeździć, po trzecie trzeba lubić jeździć, po czwarte trzeba mieć trochę odwagi. I to w zasadzie tyle:).
A jak to jest z tą przyjemnością? Jeśli chodzi o wyścigi.. podczas jazdy trudno mówić o przyjemności, prawda? Bywa trudno, bywa boleśnie, bywa różnie. Przyjemność jest na mecie. I wielka satysfakcja.

- DST 43.00km
- Czas 01:49
- VAVG 23.67km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 maja 2014
MTB Marathon - Złoty Stok relacja
Maraton nr 43
MTB Volvo Marathon Złoty Stok
km - 40, przewyższenie 1500 m
miejsce : kategoria 3 / 5
open: 284/338
Złoty Stok jechałam dotychczas 3 razy. Wczorajsza jazda w Złotym była debiutem w nowych barwach, tak więc zależało mi bardzo żeby nie przynieść wstydu mojej drużynie.
Zadanie było trudne. Po pierwsze: właściwie po dwóch latach powrót na trasy naprawdę trudnego cyklu. Powtarzam się, wielu osobom się to nie podoba ( no bo każdy chwali swoje i trasy po których on jeździ i pewnie te wydają mu się najtrudniejsze), ale przejechałam już trochę tych wyścigów w życiu, w różnych cyklach, porównanie mam i wiem, że nie ma cyklu trudniejszego
w Polsce. Ale żeby to zrozumieć, trzeba po prostu przyjechać. Np. do Złotego, Karpacza czy Istebnej. Warto się pospieszyć, bo nie wiadomo jak długo GG będzie jeszcze organizował maratony.
( kiedy w ub sobotę byłyśmy z Panią Krystyną na koncercie RAZ, DWA, TRZY , Adam Nowak powiedział: kiedy coś przychodzi zbyt łatwo, szybko się o tym zapomina.
Być moźe dlatego lubię i wybieram te trudne trasy. Zostają w pamięci na zawsze).
Moje obawy były bardzo duże. Przerwa 2 letnia w jeździe w takim cyklu, to spory problem. Trzeba sobie odblokować COŚ w głowie, przypomnieć jak się zjeżdża, bo tutaj naprawdę jest CO zjeżdżać.Nie można się bać. Jeśli się boisz - przepadłeś. Wtedy zostaje ci schodzenie ( bo zbiegać też jest ciężko), a schodzenie.. cóż... masę czasu zajmuję. Zresztą gdzie potem satysfakcja?
Po drugie: tak wyszło, że był to pierwszy maraton dla mnie w tym sezonie. I od razu skok na głęboką wodę. Góry. 1500 m przewyższenia na 39,6 km, prawie 100% trasy w terenie, no i te zjazdy…
A wyglądało to mniej więcej tak.
MTB Volvo Marathon Złoty Stok
km - 40, przewyższenie 1500 m
miejsce : kategoria 3 / 5
open: 284/338
Złoty Stok jechałam dotychczas 3 razy. Wczorajsza jazda w Złotym była debiutem w nowych barwach, tak więc zależało mi bardzo żeby nie przynieść wstydu mojej drużynie.
Zadanie było trudne. Po pierwsze: właściwie po dwóch latach powrót na trasy naprawdę trudnego cyklu. Powtarzam się, wielu osobom się to nie podoba ( no bo każdy chwali swoje i trasy po których on jeździ i pewnie te wydają mu się najtrudniejsze), ale przejechałam już trochę tych wyścigów w życiu, w różnych cyklach, porównanie mam i wiem, że nie ma cyklu trudniejszego
w Polsce. Ale żeby to zrozumieć, trzeba po prostu przyjechać. Np. do Złotego, Karpacza czy Istebnej. Warto się pospieszyć, bo nie wiadomo jak długo GG będzie jeszcze organizował maratony.
( kiedy w ub sobotę byłyśmy z Panią Krystyną na koncercie RAZ, DWA, TRZY , Adam Nowak powiedział: kiedy coś przychodzi zbyt łatwo, szybko się o tym zapomina.
Być moźe dlatego lubię i wybieram te trudne trasy. Zostają w pamięci na zawsze).
Moje obawy były bardzo duże. Przerwa 2 letnia w jeździe w takim cyklu, to spory problem. Trzeba sobie odblokować COŚ w głowie, przypomnieć jak się zjeżdża, bo tutaj naprawdę jest CO zjeżdżać.Nie można się bać. Jeśli się boisz - przepadłeś. Wtedy zostaje ci schodzenie ( bo zbiegać też jest ciężko), a schodzenie.. cóż... masę czasu zajmuję. Zresztą gdzie potem satysfakcja?
Po drugie: tak wyszło, że był to pierwszy maraton dla mnie w tym sezonie. I od razu skok na głęboką wodę. Góry. 1500 m przewyższenia na 39,6 km, prawie 100% trasy w terenie, no i te zjazdy…
A wyglądało to mniej więcej tak.

Profil trasy mega w Złotym Stoku © lemuriza1972
Po trzecie: pomimo, że staram się naprawdę ostatnio solidnie trenować, to jednak „zimę” pod względem przygotowań trochę sobie zaniedbałam i nie wyglądała tak jak powinna, a po trzecie wciąż jeszcze nie tak wiele kilometrów mam w nogach, a z tras dłuższych i trudniejszych, to właściwie zrobiona ostatnio jedna jedyna Jamna. No, ale to moja wina, w końcu tylko ja odpowiadam za to jak się do startów przygotowuję. Dlatego się bałam. Nie ukrywam, że bardzo.
Ale do rzeczy. Do Złotego wyruszamy w składzie: Krysia, Andrzej, Marcin, Adam i ja. Czyli jak to nas nazwałam Załoga G ( G jak Gomola) & Adam. Po drodze czeka na nas taka niespodzianka.

Kawa po drodze © lemuriza1972
Na miejscu dołącza do nas Sławek Bartnik i razem „ruszamy” na „kwaterę”. To samo piętro zajmuje Grzegorz Golonko i jego załoga, co okaże się nie bez znaczenia, ponieważ trochę utrudniają nam wyspanie się ( jakieś takie nocne „rozmowy” prowadzą). Rano ponieważ wstają wcześnie,to i budzą nas bardzo wcześnie. Tak więc noc przespana kiepsko, ale tym się nie przejmuję, bo zazwyczaj jeśli chodzi o maratony, jakoś to specjalnie mi nie przeszkadza. Wiele było takich, które jechałam „ na niewyspaniu” i jakoś szło.
Stres mi przeszkadza. Złe sny ( że nie kończę maratonu). Stres głównie przed zjazdami. Na starcie spotykamy wiele osób z drużyny. Miło zobaczyć się po zimowej przerwie. Trochę rozgrzewki ( w towarzystwie Krysi, Marcina i Jacka Topora, kolegi z Tarnowa), robimy początek pierwszego podjazdu. Start giga pół godziny wcześniej, więc kibicuję i robię zdjęcie.

Gomole na starcie © lemuriza1972

Mój numer:) © lemuriza1972
Jakby mniej znajomych na starcie. No tak.. kiedy przeglądam listę wyników, to widać, że po prostu mało osób jeździ, z tych co pamiętam je sprzed kilku lat. Mam drugi sektor ( to chyba zasługa ubiegłorocznego zwycięstwa w Piwnicznej), więc przyjemnie się startuje. Pomimo, tego, że jak mi się wydaje, jadę pierwszy podjazd dość mocno… masa ludzi mnie mija. Ogromnie jest to przytłaczające.
Wydawało mi się, po ostatnich treningach, że trochę tej siły jest. Na pewno jest więcej niż w ub roku, ale to jednak jeszcze nie to co bym chciała. Pierwszy podjazd prawie 9 km i 500 m przewyższenia. Psychicznie to dość masakrujące jest, no ale jedziemy.
Zaraz na początku słyszę Sufę jak krzyczy: „ Peleton jedzie, peleton jedzie. Uwaga: nie mam hamulców!” Gna jak „potłuczony” do przodu ( ciekawe jak długo tak gnał?:)).
Potem mija mnie jeszcze Darek Wierzbicki, mówiąc: Iza, nie mogę cię dogonić..
Taaaakkkk… jasne.
W którymś momencie przejeżdża obok mnie Edyta Swat. Mówi: „Cześć”. Ona jest w mojej kategorii wiekowej. Myślę więc: muszę się jej trzymać.
Myśleć to jedno, zrobić to drugie. Nie daję rady. Po prostu nie daje rady przyspieszyć. Jadę tak mocno jak mogę, ale to chyba wszystko na co mnie na razie stać. Edyta odjeżdża. ( kiedy rozmawiam z nią po wyścigu, mówi, że też miała przerwę w jeżdżeniu u GG i też jej ciężko, szacunek dla niej, ona jest kilka lat starsza ode mnie i wciąż jej się chce jeździć).
No to jedziemy dalej. Myślę tylko o tym żeby ten podjazd się skończył i zaczął się jakiś zjazd, bo mam już serdecznie dość. Jest kilkadziesiąt metrów zjazdu, ale potem znowu podjazd. Gdzieś po drodze mija mnie Gosia Gumiennik z mojego teamu i mówi: KTM-y jadą same pod górę ( ona też ma KTM-a).
Uśmiecham się. Tym razem nawet nie odwracam głowy w stronę przepięknych widoków, koncentruję się tylko na mozolnym pedałowaniu. Pogoda piękna, taka typowo kolarska, nie jest za gorąco, ale świeci słońce. Pomimo tego na trasie jest trochę błota, bo w nocy popadało solidnie. Ale według mnie ( bo pamiętam błotny sezon 2010), to są ilości dość śladowe. Pierwszy trudniejszy zjazd, początkowo jadę, potem „pękam”. Schodzę z roweru. Działa jeszcze jakaś blokada, która na szczęście potem nie wiadomo kiedy i nie wiadomo dlaczego.. zwyczajnie puszcza ( z wyjątkiem kawałka ostatniego trudnego zjazdu, który schodzę, bo jakoś tak złą ścieżkę wybieram, a do tego mam świadomość, że już tak niedaleko mety i nie chcę się uszkodzić. . Ale naprawdę jest ok. Jest sama sobą mile zaskoczona, jeśli chodzi o zjazdy. A one naprawdę nie są łatwe. Pomijam już te niekończące się korzeniaste sekwencje ( trudno sobie wyobrazić większe nagromadzenie korzeni) czyli słynną już Borówkową. Zjazdów po korzeniach zwykle się nie obawiam ( no chyba , że jest jakoś bardzo ślisko) i po nich jadę dość sprawnie. No, ale te wystające z ziemi kamienie… Cała masa, a między nimi niewiele przerwy. Nieźle trzeba się natrudzić żeby jakoś przejeżdżać, nie zahaczyć korbą czy nie uderzyć przerzutką. No, ale udaje się bardzo wiele tych zjazdów pokonać. Nie wszystkie, ale większość. Całkiem sprawnie, tak to mogę ocenić jak na tak długą przerwę w jeżdżeniu po takich trasach. Strach znika, pojawia się radość z tego, że znowu „wiem” jak sobie na takich zjazdach radzić ( i że niektórzy panowie obok mnie idą, a ja zjeżdżam). To jest bardzo przyjemne uczucie.
Na jednym ze zjazdów jakiś starszy pan przewraca się i to tak nieszczęśliwie, że spada w dół jakiś co najmniej metr, na kamienie do koryta potoku. Rower spada na niego. Wygląda to mało ciekawie, jestem przekonana, że coś sobie połamał. Pomagam mu wyciągnąć rower, a on o własnych siłach wychodzi. Mówi, że wszystko jest w porządku. Na szczęście. Pierwsze 20 km ciągnie się niemiłosiernie. Kiedy widzę tabliczkę z napisem „Lutynia” , to już wiem co potem będzie. Długi, mozolny podjazd łąką, na którym naprawdę można psychicznie spękać. Pamiętam z ubiegłych lat, ze wiele osób tam prowadziło rowery. Teraz wszyscy dzielnie jadą. No i wjeżdżamy w las i podjazdy, podjazdy, podjazdy. Po kamieniach, korzeniach. Wysysające siły. Nie wszystkie wjeżdżam. Nie dlatego, że są tak ekstremalnie trudne ( bo to jeszcze nie ten rodzaj podjazdów), ale po prostu wiem, że siłując się z nimi, wjeżdżając za wszelką cenę , stracę masę sił. Ale są takie, że wjeżdżam pomimo tego, że wiem, że tych sił stracę dużo. Jakoś tak działa jednak ambicja. Widzę idących obok panów i myślę: a ja wjadę…:) i wjeżdżam.
Trudno czasem ten rozsądek włączyć i ekonomicznie gospodarować siłami. Do 30 km jest bardzo ciężko. Ostatnie 10 km jest już łatwiejsze, dużo szybkich zjazdów, trochę błotnistych, trochę szutrowych, których się nie boję i jadę , wydaje mi, że się dość szybko. Ostatni szutrowy zjazd ( na który sporo osób narzekało, że niebezpieczny), jadę sprawnie , szybko jak na moje możliwości i dość pewnie, co mnie cieszy, bo takie zjazdy to była moja pięta achillesowa. Trochę w głowie się na ten temat poukładało, ale myślę, że spora w tym zasługa również Foxa.
Rower działa bez zarzutów, pomimo wielkich problemów i nerwów przedstartowych ( jechałam na pożyczonej od Krysi przerzutce xt shadow , długo by opowiadać, co działo się na dzień przed wyjazdem do Złotego). Nie byłam pewna jak to wszystko będzie działać. Tak więc tą drogą, składam Krysi i jej Trekowi ( dawcy organów) podziękowania, bo gdyby nie oni, to musiałabym wyciągać „shadowkę” z Magnusa, a ona chyba już dość wysłużona.
Niestety w czwartek wieczorem w Tarnowie nowa przerzutka xt shadow była nie zdobycia.
Podziękowania specjalnie również dla Miłosza i Filipa ze sklepu Bike Brothers, którzy to na miejscu, na dzień przed wyścigiem pomogli mi doprowadzić rower do stanu używalności. I dla Tomka za głos doradczy. Dziękuję!
Na mecie nie jestem zadowolona. Mam wrażenie, że te podjazdy jechałam słabo. Podjeżdżam do Sufy i Mamby i mówię: nie nadaje się do tego sportu, wolę jednak o tym pisać. No tak.. ale żeby móc o tym pisać, to jednak trzeba to przeżyć, bo inaczej pisanie mało wiarygodne byłoby. Jak można byłoby oddać te emocje? Pomimo więc tysiąca myśli ( tradycyjnych już zresztą), które pojawiają się podczas maratonowej jazdy, myśli pt: to jest mój ostatni maraton…. kilka chwil po dojechaniu na metę.. zaczynam myśleć o następnym.
Nie będę nigdy super kolarzem. Taki to jest fakt niezbity. Nikt nie zabierze mi jednak satysfakcji z ukończenia trudnego wyścigu. Bo satysfakcja jest duża. Taką satysfakcję czułam w ub roku tylko po ukończeniu Piwnicznej. Reszta moich ubiegłorocznych maratonów ( nawet ciężka przewyższeniowo Wisła) nijak się ma do tego wczorajszego.
Więc cieszę się, że jeszcze mnie stać na taki wysiłek i odwagę zmierzenia się z taką trasą.
A wynik? No cóż.. imponujący nie jest. Jeśli chodzi o kobiety open, to jestem gdzieś na szarym końcu. W swojej kategorii jednak byłam 3 ( na 5 startujących), co pozwoliło mi odebrać nagrodę i chociaż ona nie jest najważniejsza, to tak przy okazji ( pedałując w Złotym) „zarobiłam” wczoraj na nowej 1/3 przerzutki:). No i mam nadzieję, że dorzuciłam kilka punktów drużynie ( nie znam zasad punktowania, ale taką mam nadzieję).
I jeszcze kilka słów o Załodze G & Adam. Słowa uznania dla Krysi, która pomimo niesprzyjających okoliczności dojechała na giga do mety ( gdyby nie było bzdurnego regulaminu, to byłaby zwyciężczynią kategorii K4 na giga).
Sztuka ta udała się również Marcinowi i Adamowi. Giga – 60 km – 2400 m przewyższenia .
Andrzej też szczęśliwe dotarł do mety na mega z czasem lepszym od mojego o godzinę.
PS Było mi strasznie miło, kiedy mijały mnie kolejne Gomole i każdy coś tam mówił do mnie. Mieć takie liczne, życzliwe towarzystwo teamowe na trasie, to przyjemność i zaszczyt. Dziękuję! ( również Bartkowi za robienie zdjęć).
.

- DST 40.00km
- Teren 39.00km
- Czas 03:34
- VAVG 11.21km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 maja 2014
Rozjazd
Trzeba było troszeczkę kości i mięśnie rozruszać.
Chociaż specjalnie skatowane nie są ( czy to oznacza, że jeszcze w miarę szybko się regeneruję, czy też może nie dałam z siebie wszystkiego?).
Dość spokojna jazda w towarzystwie Tomka. Płasko ( góry raczej dzisiaj nie były moim marzeniem), po Lesie Radłowskim. Dziwnie jakoś, dawno nie byłam w Lesie, dawno nie jeździłam po płaskim.
Spotkaliśmy biegającego Mirka, a potem Marcina i Agatę na szosówkach. Pogoda fajna, po drodze mycie KTM-a bo po wczorajszym maratonie, bo pomimo, że tak bardzo dużo błota nie było, to jednak nieco się ubrudził.
A teraz jedziemy na relaks do Solca Zdroju. Będzie odpoczywanie:).
Chociaż specjalnie skatowane nie są ( czy to oznacza, że jeszcze w miarę szybko się regeneruję, czy też może nie dałam z siebie wszystkiego?).
Dość spokojna jazda w towarzystwie Tomka. Płasko ( góry raczej dzisiaj nie były moim marzeniem), po Lesie Radłowskim. Dziwnie jakoś, dawno nie byłam w Lesie, dawno nie jeździłam po płaskim.
Spotkaliśmy biegającego Mirka, a potem Marcina i Agatę na szosówkach. Pogoda fajna, po drodze mycie KTM-a bo po wczorajszym maratonie, bo pomimo, że tak bardzo dużo błota nie było, to jednak nieco się ubrudził.
A teraz jedziemy na relaks do Solca Zdroju. Będzie odpoczywanie:).
- DST 35.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:35
- VAVG 22.11km/h
- VMAX 38.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 maja 2014
Pierwsze koty za płoty czyli udało się:)
Złoty Stok za nami.
Bałam się. Bardzo niedobrze jest, kiedy ma się tak długą przerwę w jeżdżeniu po trudnych, maratonych trasach ( ubiegłorocznej Piwnicznej nie liczę, bo to jednak jedna z łatwiejszych technicznie tras u GG, chociaż oczywiście ubiegłoroczna Piwniczna z wiadomych względów dała mi w kość).
Bałam się, bo pierwszy maraton i od razu naprawdę niełatwy.
Przecież znam tę trasę. Jechałam dzisiaj tam 4 raz.
Tylko 40 km, ale na tych 40 km, 1500 m przewyższenia. Pierwszy podjazd ok 9 km, a na nim 500 m przewyższenia.
Zjazdy hm... no... nie znajdę takich w swoich okolicach, na przydomowych szlakach, nie znajdę takich na trasach Cyklokarpatowych. To było to, czego się bałam najbardziej po takiej przerwie.
Odzwyczaiłam się od takich zjazdów.
No i..
I to nie zjazdy były największą moją bolączką, a podjazdy mnie zmaskarowały dość. Zjazdy, w większości przejechane dość sprawnie). Naprawdę sama siebie w tym temacie zadziwiłam, ze tyle trudnych kawałków odważyłam się zjechać.
Ale o wszystkim.. jutro.
Wynik.. no cóż.. szału nie ma , jesli chodzi o czas. To trzeba otwarcie powiedzieć.
Gdyby podliczyć miejsce wśród kobiet open wyszłoby to mało ciekawie.
No, ale w swojej kategorii byłam 3 ( a jechało nas 5).
To wszystko jednak nieważne - ważne , że mam za sobą pierwszy maraton w tym roku, pierwszy od razu naprawdę niełatwy, ukończony bez wypadków. Dojechałam w jednym kawałku. I z tego się cieszę. No i z tego przełamania na zjazdach.
Gomole w akcji:)
https://picasaweb.google.com/gomolatrans2014/MTBMZ...
Bałam się. Bardzo niedobrze jest, kiedy ma się tak długą przerwę w jeżdżeniu po trudnych, maratonych trasach ( ubiegłorocznej Piwnicznej nie liczę, bo to jednak jedna z łatwiejszych technicznie tras u GG, chociaż oczywiście ubiegłoroczna Piwniczna z wiadomych względów dała mi w kość).
Bałam się, bo pierwszy maraton i od razu naprawdę niełatwy.
Przecież znam tę trasę. Jechałam dzisiaj tam 4 raz.
Tylko 40 km, ale na tych 40 km, 1500 m przewyższenia. Pierwszy podjazd ok 9 km, a na nim 500 m przewyższenia.
Zjazdy hm... no... nie znajdę takich w swoich okolicach, na przydomowych szlakach, nie znajdę takich na trasach Cyklokarpatowych. To było to, czego się bałam najbardziej po takiej przerwie.
Odzwyczaiłam się od takich zjazdów.
No i..
I to nie zjazdy były największą moją bolączką, a podjazdy mnie zmaskarowały dość. Zjazdy, w większości przejechane dość sprawnie). Naprawdę sama siebie w tym temacie zadziwiłam, ze tyle trudnych kawałków odważyłam się zjechać.
Ale o wszystkim.. jutro.
Wynik.. no cóż.. szału nie ma , jesli chodzi o czas. To trzeba otwarcie powiedzieć.
Gdyby podliczyć miejsce wśród kobiet open wyszłoby to mało ciekawie.
No, ale w swojej kategorii byłam 3 ( a jechało nas 5).
To wszystko jednak nieważne - ważne , że mam za sobą pierwszy maraton w tym roku, pierwszy od razu naprawdę niełatwy, ukończony bez wypadków. Dojechałam w jednym kawałku. I z tego się cieszę. No i z tego przełamania na zjazdach.
Gomole w akcji:)
https://picasaweb.google.com/gomolatrans2014/MTBMZ...
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 maja 2014
Dolina
Późno dzisiaj wyjechałam, więc za bardzo nie było czasu na jakieś "wariacje".
W planie miałam przynajmniej dwa dłuższe zjazdy.
Tak więc przez Buczynę, niebieskim naddunajcowym, od PitStopu podjazd na Lubinkę, zjazd do Doliny Izy, pierwszym zjazdem Adama. Dzisiaj był niemalże suchy. Jakże inaczej się go jedzie w takich warunkach.
Podjazd w Dolinie do szlabanu , wyjazd do Dąbrówki i zjazd na dół terenem do drogi przy Dunajcu.
Tam widzę jakąś kolarską postać w oddali. Zbliża się... widzę, że jakaś Gomola... Pani Krystyna:). No to chwilę pogadałyśmy i każda w swoją stronę - ja już do domu, Pani Krystyna do Janowic i do góry na Lubinkę.
W Błoniu spotkałam Aśkę na szosówce jak katowała podjazdy.
Dziewczyny trenują:), chłopaków nie widać...
A przepraszam... spotkałam jednego szosowca.
No i to tyle... z jazdy na razie. Aż do soboty.Nie będzie czasu.
Dzisiaj spokojnie, myślałam, że nogi będą bardzo zmęczone po wczorajszym, ale nawet jechało się jako tako.
W planie miałam przynajmniej dwa dłuższe zjazdy.
Tak więc przez Buczynę, niebieskim naddunajcowym, od PitStopu podjazd na Lubinkę, zjazd do Doliny Izy, pierwszym zjazdem Adama. Dzisiaj był niemalże suchy. Jakże inaczej się go jedzie w takich warunkach.
Podjazd w Dolinie do szlabanu , wyjazd do Dąbrówki i zjazd na dół terenem do drogi przy Dunajcu.
Tam widzę jakąś kolarską postać w oddali. Zbliża się... widzę, że jakaś Gomola... Pani Krystyna:). No to chwilę pogadałyśmy i każda w swoją stronę - ja już do domu, Pani Krystyna do Janowic i do góry na Lubinkę.
W Błoniu spotkałam Aśkę na szosówce jak katowała podjazdy.
Dziewczyny trenują:), chłopaków nie widać...
A przepraszam... spotkałam jednego szosowca.
No i to tyle... z jazdy na razie. Aż do soboty.Nie będzie czasu.
Dzisiaj spokojnie, myślałam, że nogi będą bardzo zmęczone po wczorajszym, ale nawet jechało się jako tako.
- DST 39.00km
- Teren 17.00km
- Czas 02:10
- VAVG 18.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze