Poniedziałek, 27 stycznia 2014
Bliźniaki:)
Nie wiem jak mogłam dopuścić do tak skandalizującej sytuacji.
Wypuściłam Gomolątko-sierotkę ( a raczej pół sierotkę… hm właściwie to w 1/3 sierotkę) na poniewierkę w niebezpieczne miejsca…
I co się stało???
Otóż się stało.
Tak, to jest jak się dziecko z nieodpowiedzialnymi rodzicami wypuszcza z domu:).
Było Gomolątko, a są… bliźniaki. Sami zobaczcie.
I pojawia się pytanie: a kto to wyżywi? Gomola Trans a może Airco?:)

Gomolątko na Granatach:) © lemuriza1972
Tak więc Gomolątko i jego brat bliźniak ( a może siostrzyczka?) przebyło długą drogę i wraz z Panią Krystyną, Panem Adamem, Marcinem i Staszkiem, oraz śląską ekipą, tym razem pozwiedzało sobie Granaty. Podobno było zimnooooo…, męcząco nieco:), stromo i pięknie jak to w Tatrach. Gomolątku i jego opiekunom mimo wszystko serdecznie gratulujemy ( tylko pilnujcie go następnym razem lepiej, bo jak się ich namnoży więcej, jak się rozpanoszą w tych naszych małych Tatrach, to trzeba będzie z nimi w Himalaje chyba jechać.... a nie wiem czy sponsora teamu stać na taki wyjazd). I jeszcze dwa piękne zdjęcia. Autorami zdjęć są koledzy ze Śląska.

Tatry w niedzielę:) © lemuriza1972
I jeszcze trochę gór:) © lemuriza1972
No i nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy po 30 dniach odwyku słodyczowego zjadłam… Ciastka ( tak się trafiło, że jedna pani szła na emeryturę), 3 małe czekoladki i dwa małe wafleki… Straszne??? No straszne. Nie żebym tak tęskniła, no ale tak się złożyło. I wiecie co Wam powiem? Prawdę mówiąc nie było za czym tęsknić. A dzisiaj basen. Na początku trochę niemrawo. Potem się rozkręciłam nieco. 72 baseny – 55 minut. Nie najgorzej.
I pojawia się pytanie: a kto to wyżywi? Gomola Trans a może Airco?:)

Gomolątko na Granatach:) © lemuriza1972
Tak więc Gomolątko i jego brat bliźniak ( a może siostrzyczka?) przebyło długą drogę i wraz z Panią Krystyną, Panem Adamem, Marcinem i Staszkiem, oraz śląską ekipą, tym razem pozwiedzało sobie Granaty. Podobno było zimnooooo…, męcząco nieco:), stromo i pięknie jak to w Tatrach. Gomolątku i jego opiekunom mimo wszystko serdecznie gratulujemy ( tylko pilnujcie go następnym razem lepiej, bo jak się ich namnoży więcej, jak się rozpanoszą w tych naszych małych Tatrach, to trzeba będzie z nimi w Himalaje chyba jechać.... a nie wiem czy sponsora teamu stać na taki wyjazd). I jeszcze dwa piękne zdjęcia. Autorami zdjęć są koledzy ze Śląska.

Tatry w niedzielę:) © lemuriza1972

I jeszcze trochę gór:) © lemuriza1972
No i nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy po 30 dniach odwyku słodyczowego zjadłam… Ciastka ( tak się trafiło, że jedna pani szła na emeryturę), 3 małe czekoladki i dwa małe wafleki… Straszne??? No straszne. Nie żebym tak tęskniła, no ale tak się złożyło. I wiecie co Wam powiem? Prawdę mówiąc nie było za czym tęsknić. A dzisiaj basen. Na początku trochę niemrawo. Potem się rozkręciłam nieco. 72 baseny – 55 minut. Nie najgorzej.
- Aktywność Pływanie
Niedziela, 26 stycznia 2014
Zimowa nizinna wyprawa solowa:)

Nareszcie biało:) © lemuriza1972
Dzisiaj z domu „wygnał” mnie śnieg i mróz. Jest tak pięknie śnieżnie, biało, mroźno, że musiałam wyjść.
Zima spowodowała, że znowu mnie pognało w drogę. Już się trochę martwiłam, bo miałam taki okres, że przychodził weekend, a mnie marzyła się tylko herbatka i książka. I to wystarczało.
Myślałam, że może już coś całkiem niedobrego ze mną się dzieje, skoro to mi wystarcza do życia. Że może pasja do wszystkiego we mnie zdycha ( tak napisał Kurtyka, w którymś momencie swojej książki). A jednak nie…
So my friends...
Dzisiaj towarzysze moich przygód przeróżnych, pojechali w Tatry. Świadomie zrezygnowałam z tego wyjazdu, z kilku powodów, a ten najważniejszy jest taki, że nie czuję się na dzień dzisiejszy do Tatr zimowych przygotowana ani fizycznie ani mentalnie. Wczoraj Adam Sztaba , instruktor PZA, powiedział, że wyjście w góry w zimie w Tatrach powyżej schronisk, to już nie turystyka , a alpinizm. Cóż.. powinnam się czuć dowartościowana, a jednak.. ja uważam, że jestem tylko turystą i to marnej jakości wciąż. Dlatego też postanowiłam trochę lepiej się przygotować, bo ostatnie wyjście mentalnie mnie nieco zniszczyło. Po raz pierwszy zmarznięcie spowodowało wielką niechęć do dalszej wędrówki ( nigdy wcześniej tego nie czułam), po raz pierwszy jakoś po prostu .. mi się nie chciało ( czy to ta słynna intuicja – instynkt o którym wczoraj mówiono, który każe się wycofać?), i chyba po raz pierwszy tak dotkliwie odczułam przy schodzeniu to co mam w głowie czyli pewien rodzaj strachu pt jak się zachowa moja noga. Stąd różne przemyślenia i plan jak się lepiej przygotować. Ponieważ następne dwa weekendy będą trochę wyjęte z życia i na żadne wyjazdy w góry nie będzie szans , to będzie trochę czasu w tygodniu, żeby nad sobą i fizycznie i mentalnie popracować. Po co fizycznie? Bo uświadomił mi Marcin ostatnio, że może mi się tylko wydawać, że mam taki mocny mięsień czworogłowy. Jasne, on jest na pewno mocny, zdecydowanie mocniejszy niż u przeciętnego człowieka, który sportu nie uprawia, ale przy mojej kontuzji może być zdecydowanie za mało mocny. Tak więc zwiększyłam dawki ćwiczeń. Poza tym moja kondycja ogólna nie jest wcale taka wyśmienita. Do tego jeszcze jakiś preparat na kolana, zakup swoich kijków wreszcie ( ciągle jakoś się z tym ociągałam), zakup łapawic, żeby dłonie tak nie marzły i może będę gotowa. To taki plan.
A teraz o dzisiaj. W piątek Pan Wojciech Lewandowski powiedział, że przygodę można przeżyć wszędzie. Nawet pod domem. I opowiadał jak to chodzi sobie do Kampinosu i np. wraca 60 km do domu. No taka mocna, to ja póki co nie jestem, pewnie połowę z tego bym przeszła jakoś, ale tylko połowę. Chociaż kiedyś w mojej głowie zrodził się pewien szalony plan i może kiedyś to zrobię, ale muszę się lepiej przygotować. Kampinosu pod nosem nie mam, ale całkiem niedaleko ( jakieś 5,6 km od domu) mam las, o którym nie raz wspominałam czyli Buczynę. Tak więc ubrałam się ciepło , wzięłam trochę jedzenia i picia i poszłam. W międzyczasie dostałam smsa od Mirka, który chciał mnie zabrać na bieganie do Lasu Radłowskiego, ale zdecydowałam, że tego dnia wolę trochę dłużej powłóczyć się na zewnątrz. Odpisałam mu więc, że intuicja mi mówi, że załamania pogody dzisiaj nie będzie i że idę na solową wyprawę i wszystko będzie ok, GOPR-u wzywać nie trzeba będzie. I powędrowałam sobie. Początkowo śniegu było mało, co mnie nieco zasmuciło, ale im bliżej byłam Buczyny, tym więcej a i szlak nie przetarty, więc było coraz fajnej. W Buczynie weszłam w las i połaziłam trochę po czerwonym pieszym szlaku, a potem z niego zboczyłam, przedzierając się przez krzaki, chaszcze itp. Czyli w stylu Mirka. Udało mi się z bliskiej odległości dojrzeć 4 sarny. Bezcenne zobaczyć jak śmigają po tych pagórkach. Po wyjściu z lasu , doszłam do mostu w Zgłobicach i dalej powrót już wzdłuż Dunajca, tam przez moment zrobiło się mało bezpiecznie, bo w pewnym momencie zorientowałam się, ze wcale nie stoję na lądzie, a chyba na lodzie i „ucieczka”, przedzieranie się przez wiklinę, wędrówka przez pola, by po jakimś czasie dotrzeć do szlaku czerwonego pieszego. I muszę się przyznać, ze nad Dunajcem zaliczyłam też upadek ( tak, tak), schodząc z jakieś pagórka poślizgnęłam się , bo pod śniegiem była masa lodu i było bardzo ślisko. Przyjemność. Chciałam się zmęczyć – nieco się zmęczyłam. Chciałam trochę zmarznąć ( w granicach normy) – trochę zimna odczułam, chociaż specjalnie zimno nie było, jakieś minus 8 chyba. 3, 5 godziny w drodze, jakieś 15 km myślę udało mi się przejść. A jutro? jutro…. Codzienność, ale zanim codzienność nastąpi, jeszcze trochę zimowych zdjęć i film o Wojtku Kurtyce. Trochę dzisiaj o nim czytałam i zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, ze jest synem Henryka Worcella ( wł. Tadeusza Kurtyki), który zresztą urodził się w tarnowskim Krzyżu, i długo pod Tarnowem ( dokładnie w Woli Radłowskiej bodajże mieszkał). Teraz wiem, już skąd ten talent pisarski i Kurtyki. Czytam „ Chińskiego maharadżę” i pewnie jeszcze o tym „pogadamy”, tymczasem zapraszam na film.
Zimowa Buczyna © lemuriza1972
So my friends...
Dzisiaj towarzysze moich przygód przeróżnych, pojechali w Tatry. Świadomie zrezygnowałam z tego wyjazdu, z kilku powodów, a ten najważniejszy jest taki, że nie czuję się na dzień dzisiejszy do Tatr zimowych przygotowana ani fizycznie ani mentalnie. Wczoraj Adam Sztaba , instruktor PZA, powiedział, że wyjście w góry w zimie w Tatrach powyżej schronisk, to już nie turystyka , a alpinizm. Cóż.. powinnam się czuć dowartościowana, a jednak.. ja uważam, że jestem tylko turystą i to marnej jakości wciąż. Dlatego też postanowiłam trochę lepiej się przygotować, bo ostatnie wyjście mentalnie mnie nieco zniszczyło. Po raz pierwszy zmarznięcie spowodowało wielką niechęć do dalszej wędrówki ( nigdy wcześniej tego nie czułam), po raz pierwszy jakoś po prostu .. mi się nie chciało ( czy to ta słynna intuicja – instynkt o którym wczoraj mówiono, który każe się wycofać?), i chyba po raz pierwszy tak dotkliwie odczułam przy schodzeniu to co mam w głowie czyli pewien rodzaj strachu pt jak się zachowa moja noga. Stąd różne przemyślenia i plan jak się lepiej przygotować. Ponieważ następne dwa weekendy będą trochę wyjęte z życia i na żadne wyjazdy w góry nie będzie szans , to będzie trochę czasu w tygodniu, żeby nad sobą i fizycznie i mentalnie popracować. Po co fizycznie? Bo uświadomił mi Marcin ostatnio, że może mi się tylko wydawać, że mam taki mocny mięsień czworogłowy. Jasne, on jest na pewno mocny, zdecydowanie mocniejszy niż u przeciętnego człowieka, który sportu nie uprawia, ale przy mojej kontuzji może być zdecydowanie za mało mocny. Tak więc zwiększyłam dawki ćwiczeń. Poza tym moja kondycja ogólna nie jest wcale taka wyśmienita. Do tego jeszcze jakiś preparat na kolana, zakup swoich kijków wreszcie ( ciągle jakoś się z tym ociągałam), zakup łapawic, żeby dłonie tak nie marzły i może będę gotowa. To taki plan.
A teraz o dzisiaj. W piątek Pan Wojciech Lewandowski powiedział, że przygodę można przeżyć wszędzie. Nawet pod domem. I opowiadał jak to chodzi sobie do Kampinosu i np. wraca 60 km do domu. No taka mocna, to ja póki co nie jestem, pewnie połowę z tego bym przeszła jakoś, ale tylko połowę. Chociaż kiedyś w mojej głowie zrodził się pewien szalony plan i może kiedyś to zrobię, ale muszę się lepiej przygotować. Kampinosu pod nosem nie mam, ale całkiem niedaleko ( jakieś 5,6 km od domu) mam las, o którym nie raz wspominałam czyli Buczynę. Tak więc ubrałam się ciepło , wzięłam trochę jedzenia i picia i poszłam. W międzyczasie dostałam smsa od Mirka, który chciał mnie zabrać na bieganie do Lasu Radłowskiego, ale zdecydowałam, że tego dnia wolę trochę dłużej powłóczyć się na zewnątrz. Odpisałam mu więc, że intuicja mi mówi, że załamania pogody dzisiaj nie będzie i że idę na solową wyprawę i wszystko będzie ok, GOPR-u wzywać nie trzeba będzie. I powędrowałam sobie. Początkowo śniegu było mało, co mnie nieco zasmuciło, ale im bliżej byłam Buczyny, tym więcej a i szlak nie przetarty, więc było coraz fajnej. W Buczynie weszłam w las i połaziłam trochę po czerwonym pieszym szlaku, a potem z niego zboczyłam, przedzierając się przez krzaki, chaszcze itp. Czyli w stylu Mirka. Udało mi się z bliskiej odległości dojrzeć 4 sarny. Bezcenne zobaczyć jak śmigają po tych pagórkach. Po wyjściu z lasu , doszłam do mostu w Zgłobicach i dalej powrót już wzdłuż Dunajca, tam przez moment zrobiło się mało bezpiecznie, bo w pewnym momencie zorientowałam się, ze wcale nie stoję na lądzie, a chyba na lodzie i „ucieczka”, przedzieranie się przez wiklinę, wędrówka przez pola, by po jakimś czasie dotrzeć do szlaku czerwonego pieszego. I muszę się przyznać, ze nad Dunajcem zaliczyłam też upadek ( tak, tak), schodząc z jakieś pagórka poślizgnęłam się , bo pod śniegiem była masa lodu i było bardzo ślisko. Przyjemność. Chciałam się zmęczyć – nieco się zmęczyłam. Chciałam trochę zmarznąć ( w granicach normy) – trochę zimna odczułam, chociaż specjalnie zimno nie było, jakieś minus 8 chyba. 3, 5 godziny w drodze, jakieś 15 km myślę udało mi się przejść. A jutro? jutro…. Codzienność, ale zanim codzienność nastąpi, jeszcze trochę zimowych zdjęć i film o Wojtku Kurtyce. Trochę dzisiaj o nim czytałam i zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, ze jest synem Henryka Worcella ( wł. Tadeusza Kurtyki), który zresztą urodził się w tarnowskim Krzyżu, i długo pod Tarnowem ( dokładnie w Woli Radłowskiej bodajże mieszkał). Teraz wiem, już skąd ten talent pisarski i Kurtyki. Czytam „ Chińskiego maharadżę” i pewnie jeszcze o tym „pogadamy”, tymczasem zapraszam na film.


Nie znam tego języka:( © lemuriza1972

Cmentarz Żydowski © lemuriza1972

W lewo czy w prawo? © lemuriza1972

Droga © lemuriza1972

Bufet:) © lemuriza1972

Na czerwonym szlaku pieszym © lemuriza1972

Strumyk © lemuriza1972

Siła natury © lemuriza1972

Siła natury © lemuriza1972

Zimowo © lemuriza1972

Mało buczynowo w Buczynie © lemuriza1972

Takie miejsce w lesie © lemuriza1972

Dunajec zimowy © lemuriza1972

Takie " zjawisko" © lemuriza1972
- DST 15.00km
- Teren 12.00km
- Czas 03:30
- VAVG 14:00km/h
Sobota, 25 stycznia 2014
Górnolotni 2
Jest pięknie, jest biało, jest mocno śnieżnie.
Nareszcie!!!
A zanim opowiem o drugiej części Górnolotnych, to jeszcze obowiązki:). Aga , melduję, dzisiaj ponad godzinę mocnych ćwiczeń. Ale za to jutro podziałam coś dłużej outside. Koniecznie. Nie można zmarnować tej cudownej, zimowej pogody. Żyć się chcę, jak człowiek przez okno popatrzy.
Zanim usłyszałam co usłyszałam podczas spotkań z „górnolotnymi”, w telewizji zupełnie przypadkiem trafiłam na krótki wywiad na żywo z jednym z nich, Marcinem Tomaszewskim ( specjalistą od wytyczania nowych dróg na ścianach). Pani prowadząca ( jak to zwykle bywa, kiedy panie prowadzące rozmawiają z ludźmi gór) , zadała nieśmiertelne pytania:
Co pana gna w góry?
Odpowiedź: Życie
Co jest nagrodą?
Odpowiedź: Wspomnienia
Otóż cała prosta nieskomplikowana prawda o górach.
A dzisiaj były aż 4 spotkania. Pierwsze bardzo mnie zainteresowało, ponieważ prowadzący, instruktor PZA, opowiadał o Zarządzaniu Ryzykiem w Górach. Mówił różne ciekawe, a momentami dość kontrowersyjne rzeczy. Np. o zwyczajach TOPROWCÓW, albo o tym, że jak ktoś dobrze wygląda , to lepiej z nim nie chodzić w góry. No, ale generalnie to bardzo na plus.
Drugie spotkanie , to było spotkanie z Marcinem Lewandowskim, synem Pana Wojciecha , prelegenta z dnia poprzedniego. Ku naszemu zaskoczeniu ów Marcin, w pewnym momencie podszedł do Mirka, przywitał się , mówiąc: znamy się z rajdów ( tych ekstremalnych rzecz jasna). Potem mieliśmy okazję chwilę z nim porozmawiać. Ma różne plany górskie. Generalnie jego pasją są via ferraty. O tym też opowiadał dzisiaj. Mirek oczywiście zapałał chęcią, do odwiedzenia jednej z nich, a jak już się dowiedział, ze najbliższa jest gdzieś koło Wiednia… no to pewnie się skonczy tak, że któregoś dnia wsiądziemy w samochód i… na via ferratę:).
A potem Marcin Tomaszewski opowiadał o zdobywaniu ścian. Ciekawe to opowieści, imponujące wyczyny. Zrobiło wrażenie na nas.
I na koniec Piotr Pustelnik. Przedstawiać nie muszę. Inteligencja, doświadczenie, mądrość, osiągnięcia. Przyjemność słuchania. Przyjemność obserwowania celnych ripost w kierunku prowadzącej spotkanie. Słusznie. Kto był, wie dlaczego, ja rozwijać tematu nie chce. Krótko tylko powiem, że do katalogu pytań do ludzi gór, dołączyło ostatnio pytanie o Broad Peak ( "Można ich było uratować? nie można? a czy kierownik wyprawy jest winny, czy nie jest?"). Momentami niestety czułam się jak na widowni jakiegoś talk show. Pierwsze zadane pytanie Panu Piotrowi wprawiło mnie w osłupienie: " Himalaizm to patologia?". Szkoda, że nie możecie zobaczyć jego wyrazu twarzy, kiedy usłyszał to pytanie.
Cieszę się, ze miałam okazję zobaczyć tego wybitnego himalaistę na żywo. No i wróciłam z książką Wojtka Kurtyki „ Chiński maharadża”. Ponieważ czytałam kilka wywiadów z nim i wiem, że to bardzo ciekawy człowiek, myśliciel… to kupiłam i spodziewam się fascynującej lektury. No zresztą on jest z Zabierzowa. Tak jak Mirek. To wszystko tłumaczy:).
A zanim opowiem o drugiej części Górnolotnych, to jeszcze obowiązki:). Aga , melduję, dzisiaj ponad godzinę mocnych ćwiczeń. Ale za to jutro podziałam coś dłużej outside. Koniecznie. Nie można zmarnować tej cudownej, zimowej pogody. Żyć się chcę, jak człowiek przez okno popatrzy.
Zanim usłyszałam co usłyszałam podczas spotkań z „górnolotnymi”, w telewizji zupełnie przypadkiem trafiłam na krótki wywiad na żywo z jednym z nich, Marcinem Tomaszewskim ( specjalistą od wytyczania nowych dróg na ścianach). Pani prowadząca ( jak to zwykle bywa, kiedy panie prowadzące rozmawiają z ludźmi gór) , zadała nieśmiertelne pytania:
Co pana gna w góry?
Odpowiedź: Życie
Co jest nagrodą?
Odpowiedź: Wspomnienia
Otóż cała prosta nieskomplikowana prawda o górach.
A dzisiaj były aż 4 spotkania. Pierwsze bardzo mnie zainteresowało, ponieważ prowadzący, instruktor PZA, opowiadał o Zarządzaniu Ryzykiem w Górach. Mówił różne ciekawe, a momentami dość kontrowersyjne rzeczy. Np. o zwyczajach TOPROWCÓW, albo o tym, że jak ktoś dobrze wygląda , to lepiej z nim nie chodzić w góry. No, ale generalnie to bardzo na plus.
Drugie spotkanie , to było spotkanie z Marcinem Lewandowskim, synem Pana Wojciecha , prelegenta z dnia poprzedniego. Ku naszemu zaskoczeniu ów Marcin, w pewnym momencie podszedł do Mirka, przywitał się , mówiąc: znamy się z rajdów ( tych ekstremalnych rzecz jasna). Potem mieliśmy okazję chwilę z nim porozmawiać. Ma różne plany górskie. Generalnie jego pasją są via ferraty. O tym też opowiadał dzisiaj. Mirek oczywiście zapałał chęcią, do odwiedzenia jednej z nich, a jak już się dowiedział, ze najbliższa jest gdzieś koło Wiednia… no to pewnie się skonczy tak, że któregoś dnia wsiądziemy w samochód i… na via ferratę:).
A potem Marcin Tomaszewski opowiadał o zdobywaniu ścian. Ciekawe to opowieści, imponujące wyczyny. Zrobiło wrażenie na nas.
I na koniec Piotr Pustelnik. Przedstawiać nie muszę. Inteligencja, doświadczenie, mądrość, osiągnięcia. Przyjemność słuchania. Przyjemność obserwowania celnych ripost w kierunku prowadzącej spotkanie. Słusznie. Kto był, wie dlaczego, ja rozwijać tematu nie chce. Krótko tylko powiem, że do katalogu pytań do ludzi gór, dołączyło ostatnio pytanie o Broad Peak ( "Można ich było uratować? nie można? a czy kierownik wyprawy jest winny, czy nie jest?"). Momentami niestety czułam się jak na widowni jakiegoś talk show. Pierwsze zadane pytanie Panu Piotrowi wprawiło mnie w osłupienie: " Himalaizm to patologia?". Szkoda, że nie możecie zobaczyć jego wyrazu twarzy, kiedy usłyszał to pytanie.
Cieszę się, ze miałam okazję zobaczyć tego wybitnego himalaistę na żywo. No i wróciłam z książką Wojtka Kurtyki „ Chiński maharadża”. Ponieważ czytałam kilka wywiadów z nim i wiem, że to bardzo ciekawy człowiek, myśliciel… to kupiłam i spodziewam się fascynującej lektury. No zresztą on jest z Zabierzowa. Tak jak Mirek. To wszystko tłumaczy:).

Mirek z Marcinem Lewandowskim © lemuriza1972

Książka taka:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 stycznia 2014
Górnolotni
" MM: Teraz pytanie z rodzaju „głupie dziennikarskie”: dlaczego Pan to w ogóle robi?
Wojciech Lewandowski: Po pierwsze robię to całe życie. Po drugie nic innego chyba już nie chcę robić. Po trzecie, chyba najważniejszej, po prostu to kocham. Góry mi dały wszystko co w życiu najlepsze, i miłość i przyjaźń. Z kręgów wspinaczkowych mam najlepszych przyjaciół. Najbardziej oddanych. To też sposób na życie i poznanie świata. No i life power, bo jeszcze przecież nie skończyłem. Dla radości życia. W górach jak dostaniemy nieźle w tzw. d... to głupia herbata z cytryną jest spełnieniem marzeń. Zaczyna się doceniać rzeczy. Jest w tym jakiś paradoks, bo najpierw od tych rzeczy się ucieka, a później chce się wracać. I tak w kółko. W górach nie można udawać. Tam się poznaje ludzi na pewniaka, bo jak ktoś jest głodny, zmarznięty i się boi, to przestaje udawać, przestaje grać kogoś innego. "
Dzisiaj w Tarnowie pierwszy dzień spotkań pt Górnolotni. Dzisiaj gościem był Wojciech Lewandowski, alpinista i naukowiec. Przepełniony oczywiście pasją do gór, dowcipny, z dystansem do siebie i świata. Ciekawe spotkanie. Bardzo ciekawe. I od razu tęsknota za przygodą, wyprawą, podróżą. Nie wiedziałam, że Polacy tak bardzo zaznaczyli swoją obecność w Andach. I tak sobie słuchałam, słuchałam, słucham… Przemknęła mi nawet przez głowę myśl: A może rzucić te całe maratony i zbierać pieniądze na jakąś podróż? Wypowiedziałam tę myśl głośno, ale nikt z moich towarzyszy nie podjął tematu:) Więc jednak chyba dalej maratony:). Póki co. Ale utkwiła mi też w pamięci opowieść o jednym panu, który o kulach przeszedł Orlą Perć. Jak on to zrobił? Nie wiem… Ale ziarno zostało zasiane… i jakiś „ głos” mi powiedział: a Ty się boisz.... nie możesz się bać... PS Sufa, a wiesz, ze w Argentynie funkcjonuje takie powiedzenia: Pan Bóg jest wszędzie, ale Biuro ma na pewno w Buenos Aires. Może byś się wybrał, pogadać z nim w końcu?:)
MM: Ale to chyba nie jest szaleństwo, wbrew temu, co często ludzie sądzą?
Wojciech Lewandowski: Absolutnie. Bardzo często kiedy w górach stanie się coś złego, to nagle zaczyna się o nich wypowiadać w mediach bardzo dużo ludzi, często zwykłych idiotów. Przez to góry są rozumiane opacznie. Ja nie znam osób bardziej kochających życie niż osoby chodzące po górach. To jest forma szaleństwa, ale skalkulowanego. Do wypadków dochodzi wtedy, kiedy ludzie nie wiedzą co robią. Kiedy się robi rzeczy, do których nie jest się gotowym. Trzeba wiedzieć kim się jest, jakie się ma możliwości i trzeba się z tym pogodzić. Jakby mi pan dał furę pieniędzy i powiedział, że jedziemy na ośmiotysięcznik, powiedziałbym: "odpadam".
http://www.mmsilesia.pl/451359/2013/6/14/wojciech...
Wojciech Lewandowski: Po pierwsze robię to całe życie. Po drugie nic innego chyba już nie chcę robić. Po trzecie, chyba najważniejszej, po prostu to kocham. Góry mi dały wszystko co w życiu najlepsze, i miłość i przyjaźń. Z kręgów wspinaczkowych mam najlepszych przyjaciół. Najbardziej oddanych. To też sposób na życie i poznanie świata. No i life power, bo jeszcze przecież nie skończyłem. Dla radości życia. W górach jak dostaniemy nieźle w tzw. d... to głupia herbata z cytryną jest spełnieniem marzeń. Zaczyna się doceniać rzeczy. Jest w tym jakiś paradoks, bo najpierw od tych rzeczy się ucieka, a później chce się wracać. I tak w kółko. W górach nie można udawać. Tam się poznaje ludzi na pewniaka, bo jak ktoś jest głodny, zmarznięty i się boi, to przestaje udawać, przestaje grać kogoś innego. "
Dzisiaj w Tarnowie pierwszy dzień spotkań pt Górnolotni. Dzisiaj gościem był Wojciech Lewandowski, alpinista i naukowiec. Przepełniony oczywiście pasją do gór, dowcipny, z dystansem do siebie i świata. Ciekawe spotkanie. Bardzo ciekawe. I od razu tęsknota za przygodą, wyprawą, podróżą. Nie wiedziałam, że Polacy tak bardzo zaznaczyli swoją obecność w Andach. I tak sobie słuchałam, słuchałam, słucham… Przemknęła mi nawet przez głowę myśl: A może rzucić te całe maratony i zbierać pieniądze na jakąś podróż? Wypowiedziałam tę myśl głośno, ale nikt z moich towarzyszy nie podjął tematu:) Więc jednak chyba dalej maratony:). Póki co. Ale utkwiła mi też w pamięci opowieść o jednym panu, który o kulach przeszedł Orlą Perć. Jak on to zrobił? Nie wiem… Ale ziarno zostało zasiane… i jakiś „ głos” mi powiedział: a Ty się boisz.... nie możesz się bać... PS Sufa, a wiesz, ze w Argentynie funkcjonuje takie powiedzenia: Pan Bóg jest wszędzie, ale Biuro ma na pewno w Buenos Aires. Może byś się wybrał, pogadać z nim w końcu?:)
MM: Ale to chyba nie jest szaleństwo, wbrew temu, co często ludzie sądzą?
Wojciech Lewandowski: Absolutnie. Bardzo często kiedy w górach stanie się coś złego, to nagle zaczyna się o nich wypowiadać w mediach bardzo dużo ludzi, często zwykłych idiotów. Przez to góry są rozumiane opacznie. Ja nie znam osób bardziej kochających życie niż osoby chodzące po górach. To jest forma szaleństwa, ale skalkulowanego. Do wypadków dochodzi wtedy, kiedy ludzie nie wiedzą co robią. Kiedy się robi rzeczy, do których nie jest się gotowym. Trzeba wiedzieć kim się jest, jakie się ma możliwości i trzeba się z tym pogodzić. Jakby mi pan dał furę pieniędzy i powiedział, że jedziemy na ośmiotysięcznik, powiedziałbym: "odpadam".
http://www.mmsilesia.pl/451359/2013/6/14/wojciech...
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 stycznia 2014
Mądrym być:)
Jak widać z Aniołami różnie bywa…
Sytuacja taka…
Jasiek , lat 7 , wielki kibic piłki nożnej i adept tejże dyscypliny oraz jego Tata.
Tata: Jasiu, wychodź już z tej wanny, pasuje jeszcze jakąś książkę poczytać. Nawet jak masz zamiar być piłkarzem, pasowałoby być mądrym piłkarzem.
Jasiek: Żeby pisać książki o sobie?:)
Fajna pogoda, śnieg, mróz, miałam ochotę na bieganie, ale mocno ślisko, tak więc z moim kolankiem i kostką kiedyś mocno „urażoną”, zbyt duże ryzyko. Tak więc porcja ćwiczeń, solidnych ćwiczeń.
Tata: Jasiu, wychodź już z tej wanny, pasuje jeszcze jakąś książkę poczytać. Nawet jak masz zamiar być piłkarzem, pasowałoby być mądrym piłkarzem.
Jasiek: Żeby pisać książki o sobie?:)
Fajna pogoda, śnieg, mróz, miałam ochotę na bieganie, ale mocno ślisko, tak więc z moim kolankiem i kostką kiedyś mocno „urażoną”, zbyt duże ryzyko. Tak więc porcja ćwiczeń, solidnych ćwiczeń.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 stycznia 2014
Na trzech łapach
Taka piosenka. O miłości.
Dzisiaj ćwiczenia były przy płycie Ludzie Mili Odwkurzają świat ( stąd ta piosenka).
Odwkurzanie często się przydaje, prawda?
I jest.
Nareszcie.
Doczekaliśmy się.
Pojawił się niespodziewanie dość, bo już mało kto wierzył, że się pojawi. W końcu ciągle obiecywali, obiecywali i… nic. Ale jest. Śnieg. Nareszcie!!! Może spadnie go trochę więcej? Może kilka razy uda się pobiegać na nartach? Dobrze byłoby, bo czuję się znużona już nieco basenem, bieganie, ćwiczeniami w domu. Dwa ostatnie dni to domowe ćwiczenia plus bieganie. Wczoraj naprawdę solidna porcja ćwiczeń. Dzisiaj również. Najpierw ćwiczenia ( 40 min), potem bieganie ( też 40 minut). Z bieganiem był dzisiaj mały problem, bo było bardzo ślisko, więc naprawdę trzeba było uważać. W drodze powrotnej napadły mnie dwa psy. No dobra, słowo „napadły” jest może nadużyciem. Niech będzie .. porządnie obszczekały. I zauważyłam pewną prawidłowość.. obydwa stały na trzech łapach. One widocznie myślą, ze jak postoją na trzech łapach, to im będzie zdecydowanie cieplej. No, ale może tak jest? W końcu jedna łapa im nie marznie. To dlaczego człowiek jak np. stoi na przystanku i zmarzną mu nogi, nie próbuje stać na jednej? Że jedna to za mało, co? Pewnie tak… Zabawne były te psy na trzech łapach stojące. I pewnie dlatego mi się udało. Nie pobiegły za mną. Musiałyby stanąć na cztery nogi.
I jest.
Nareszcie.
Doczekaliśmy się.
Pojawił się niespodziewanie dość, bo już mało kto wierzył, że się pojawi. W końcu ciągle obiecywali, obiecywali i… nic. Ale jest. Śnieg. Nareszcie!!! Może spadnie go trochę więcej? Może kilka razy uda się pobiegać na nartach? Dobrze byłoby, bo czuję się znużona już nieco basenem, bieganie, ćwiczeniami w domu. Dwa ostatnie dni to domowe ćwiczenia plus bieganie. Wczoraj naprawdę solidna porcja ćwiczeń. Dzisiaj również. Najpierw ćwiczenia ( 40 min), potem bieganie ( też 40 minut). Z bieganiem był dzisiaj mały problem, bo było bardzo ślisko, więc naprawdę trzeba było uważać. W drodze powrotnej napadły mnie dwa psy. No dobra, słowo „napadły” jest może nadużyciem. Niech będzie .. porządnie obszczekały. I zauważyłam pewną prawidłowość.. obydwa stały na trzech łapach. One widocznie myślą, ze jak postoją na trzech łapach, to im będzie zdecydowanie cieplej. No, ale może tak jest? W końcu jedna łapa im nie marznie. To dlaczego człowiek jak np. stoi na przystanku i zmarzną mu nogi, nie próbuje stać na jednej? Że jedna to za mało, co? Pewnie tak… Zabawne były te psy na trzech łapach stojące. I pewnie dlatego mi się udało. Nie pobiegły za mną. Musiałyby stanąć na cztery nogi.
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 20 stycznia 2014
Basen poniedziałkowy
Zapowiadał się bardzo ciężki poniedziałek. Myślałam nawet , że nie dam rady pójść na basen.
A tu proszę.. taka niespodzianka…
I przypomniały mi się słowa tej piosenki
A jako, że poniedziałek sprawił mi niespodziankę i nie było ani spodziewanych kolejek i w związku z tym nie było pozostania dłużej w pracy, to energii było dość sporo.
W związku z tym dość niespodziewanie dla siebie.. przepłynęłam znowu moje drugie już w życiu 2 km ( a nawet nieco więcej). I to chyba w zdecydowanie lepszym czasie niż ostatnio.
Czyli jak to było?
Wykonałam znowu kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty:).
Aga, wciąż pomagasz:).
Jeśli jutro masz imieniny, to wiesz czego Ci życzę? Nieustającej motywacji i tylu dojazdów do mety ilu startów.
Zasłużyłam na ciastko dzisiaj, prawda?
Ale ciastka nie będzie, bo ćwiczę silną wolę i od 27 grudnia jestem na „odwyku” słodyczowym.
Został mi jeszcze tydzień, a potem coś sobie zjem. Jakieś fajne ciastko.
Basen: 82 długości, 61 minut
Basen: 82 długości, 61 minut
- Aktywność Pływanie
Niedziela, 19 stycznia 2014
Run, run, run
To był dziwny dzień. Założenie było takie żeby się wyspać ( zwłaszcza, że koncert Hey skończył się po 1 w nocy). Udało się. Znaczy wyspać się.
I tak sobie dzień płynął … na przemian sport w tv i czytanie. Lenistwo totalne. Nawet obiadu nie musiałam gotować, bo został z wczoraj:).
Na meczu piłkarzy ręcznych, w drugiej połowie, bardzo zmęczona nie wiem czym…:). Usnęłam.
Na szczęście udało mi się obudzić na 5 minut przed końcem i obejrzałam bardzo fascynującą końcówkę.
Zmęczyło mnie jednak to lenistwo. Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia, że dzień tak przeciekł między palcami, ubrałam się i poszłam biegać.
Najpierw wstąpiłam na pocztę, żeby wrzucić do skrzynki kartkę.
Nie zapomnijcie: we wtorek imieniny Agnieszki.
Na pewno jakąś znacie.
A potem Chemiczną i wzdłuż Czerwonej pod „Biedronkę”. Nie był to dobry wybór, bo wdychanie tych spalin w bieganiu mi nie pomogło.
Ale jakoś mimo wszystko dałam radę. 42 minuty biegania i powrót do domu z uśmiechem na ustach, że coś się zrobiło.
Dotarła do mnie zamówiona książka ( nowa książka Pawła Huelle, który jest jednym z moich ulubionych pisarzy).
Popatrzcie jaka piękna okładka.
Okładka taka:) © lemuriza1972
Bynajmniej nie ze względu na okładkę ją kupiłam. Jest Huelle jednym z najlepszym współczesnych polskich pisarzy ( pomimo tego, że jeszcze żyje:). Tutaj wyjaśniam: jeden z moich znajomych kupuje książki tylko tych pisarzy, którzy już nie żyją). Jest Huelle tym gatunkiem pisarzy, którzy piszą rzadko, ale jak już coś napiszą, to to jest COŚ. Więc warto poczytać. Polecam. Z wywiadu z Wiesławem Myśliwskim ( wywiad J. Sobolewskiej w świątecznej Polityce): „ Masowe bestsellery powstają w odpowiedzi na precyzyjnie wymierzone oczekiwania czytelników. - To nic trudnego napisać dzisiaj powieść. Standardy są dostępne w każdym sklepie, w miarę inteligentny człowiek jest w stanie wg tych standardów napisać książkę. Tylko ja, jako czytelnik, nie byłbym w stanie przeczytać takiej książki. Jeśli czytam książkę, to muszę doświadczać czegoś w rodzaju radości poznawczej. Musi mi ta książka dostarczać czegoś , czego nie wiem, a nie przekonywać do czegoś do czego jestem już przekonany. Szkoda czasu na takie książki. Kiedy natomiast piszę, doznaję udręki poznawczej i to są rzeczy uzupełniające się, Nie umiałbym pisać łatwych książek, według pospolitych standardów . Toteż doświadczam zwykle tego, jak nie umiem pisać, jak mnie każde słowo parzy, i to właśnie pobudza moją wyobraźnię, to wyzwala twórczą energię. Inaczej nie byłoby po co pisać, gdyby pisanie nie poszerzało granic moich własnych uczuć i myśli, a było jedynie wyrobnictwem piśmienniczym. Czasem nawet wydaje mi się, że z każdą książką staję się innym człowiekiem”.
Popatrzcie jaka piękna okładka.

Okładka taka:) © lemuriza1972
Bynajmniej nie ze względu na okładkę ją kupiłam. Jest Huelle jednym z najlepszym współczesnych polskich pisarzy ( pomimo tego, że jeszcze żyje:). Tutaj wyjaśniam: jeden z moich znajomych kupuje książki tylko tych pisarzy, którzy już nie żyją). Jest Huelle tym gatunkiem pisarzy, którzy piszą rzadko, ale jak już coś napiszą, to to jest COŚ. Więc warto poczytać. Polecam. Z wywiadu z Wiesławem Myśliwskim ( wywiad J. Sobolewskiej w świątecznej Polityce): „ Masowe bestsellery powstają w odpowiedzi na precyzyjnie wymierzone oczekiwania czytelników. - To nic trudnego napisać dzisiaj powieść. Standardy są dostępne w każdym sklepie, w miarę inteligentny człowiek jest w stanie wg tych standardów napisać książkę. Tylko ja, jako czytelnik, nie byłbym w stanie przeczytać takiej książki. Jeśli czytam książkę, to muszę doświadczać czegoś w rodzaju radości poznawczej. Musi mi ta książka dostarczać czegoś , czego nie wiem, a nie przekonywać do czegoś do czego jestem już przekonany. Szkoda czasu na takie książki. Kiedy natomiast piszę, doznaję udręki poznawczej i to są rzeczy uzupełniające się, Nie umiałbym pisać łatwych książek, według pospolitych standardów . Toteż doświadczam zwykle tego, jak nie umiem pisać, jak mnie każde słowo parzy, i to właśnie pobudza moją wyobraźnię, to wyzwala twórczą energię. Inaczej nie byłoby po co pisać, gdyby pisanie nie poszerzało granic moich własnych uczuć i myśli, a było jedynie wyrobnictwem piśmienniczym. Czasem nawet wydaje mi się, że z każdą książką staję się innym człowiekiem”.
- Aktywność Bieganie
Sobota, 18 stycznia 2014
" Nie mów..."
Piosenka taka… na temat…
Bo właśnie wróciłam z kina ( „Pod mocnym aniołem”).
Kiedy dowiedziałam się, że Smarzowski kręci film wg tej akurat książki Pilcha, pomyślałam: dobrze.. na ten film pójdzie wiele osób… dobrze, że to zobaczą… że zobaczą jak wygląda alkoholizm, niejako od środka, może będą jakieś refleksje, może chociaż w jakieś tam części „zrozumieją” jak to jest.
No cóż.. po dzisiejszym seansie myślę sobie… że chyba to nic nie dało…
Sądząc po rekcjach publiczności i wybuchach śmiechu w momentach kiedy na ekranie nie było wg mnie śmiesznych scen… no to trzeba domniemywać, że niewiele zrozumiano.
Chyba, ze trafiłam na taki seans? Z taką publicznością…
Film jest porażający, przerażający.
I niestety bardzo prawdziwy. I tyle na ten temat, bo temat jest zbyt ciężki.
A dzisiaj była wybitnie rowerowa pogoda, pomimo tego niestety nie udało mi się wyjechać z powodu różnych okoliczności mało sprzyjających . Żałowałam.
Więc tylko ćwiczenia domowe, bo chociaż planowałam bieganie, to i z biegania nic nie wyszło.
A na koniec filmik taki cudny, który podesłał mi Tomek.
Jak oglądam, to czuję ten strach, który odczuwałam kiedy byłam na Orlej.
Może jestem tchórzem, ale bardzo się bałam. Naprawdę , tam bałam się potwornie.
PS
taki komenatrz znalzłam w na FILM WEBIE.
Jak widać niestety, to nie tylko "przypadłość" widzów na moim seansie:
"Film jak to u Smarzowskiego. Po oglądnięciu kilku scen bola oczy, a oddech choć przyśpieszony, to
grzęźnie w piersiach. Czujesz sie jak walniety obuchem. Niby nic nowego u Smarzowskiego ale
działa. Jego umiejętność pokazywania ludzkiego upodlenia jest wybitna. Wiele w niej naturalizmu i
brzydoty. Ale to dzięki nim przekaz choć sięgający po drastyczne środki jest wiarygodny. Siedziałem
wbity w fotel. Niestety rechot obecnych na sali idiotów. Wykrywający sie z ich gardel, np. Podczas
sceny gwałtu lub pobicia żony podczas kolacji wigilijnej powodował ze szybko trzeźwialem.
Najsmutniejsze jest jednak chyba to ze po zapaleniu sie świateł na sali, patrząc w stronę
rechoczacych idiotów, widziałem twarze kreatur z filmów Smarzowskiego i to na żywo."
I tylko z ostatnim zdaniem nie do końca się zgadzam.
Nie nazwałabym bohaterów Smarzowskiego "kreaturami", pomimo, że wiele zła wyrządzali.
Alkoholizm jest chorobą, a część jego bohaterów, desperacko, rozpaczliwie, próbowała z tej choroby wyjść
PS
taki komenatrz znalzłam w na FILM WEBIE.
Jak widać niestety, to nie tylko "przypadłość" widzów na moim seansie:
"Film jak to u Smarzowskiego. Po oglądnięciu kilku scen bola oczy, a oddech choć przyśpieszony, to
grzęźnie w piersiach. Czujesz sie jak walniety obuchem. Niby nic nowego u Smarzowskiego ale
działa. Jego umiejętność pokazywania ludzkiego upodlenia jest wybitna. Wiele w niej naturalizmu i
brzydoty. Ale to dzięki nim przekaz choć sięgający po drastyczne środki jest wiarygodny. Siedziałem
wbity w fotel. Niestety rechot obecnych na sali idiotów. Wykrywający sie z ich gardel, np. Podczas
sceny gwałtu lub pobicia żony podczas kolacji wigilijnej powodował ze szybko trzeźwialem.
Najsmutniejsze jest jednak chyba to ze po zapaleniu sie świateł na sali, patrząc w stronę
rechoczacych idiotów, widziałem twarze kreatur z filmów Smarzowskiego i to na żywo."
I tylko z ostatnim zdaniem nie do końca się zgadzam.
Nie nazwałabym bohaterów Smarzowskiego "kreaturami", pomimo, że wiele zła wyrządzali.
Alkoholizm jest chorobą, a część jego bohaterów, desperacko, rozpaczliwie, próbowała z tej choroby wyjść
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 stycznia 2014
Basen
Piosenka dzisiaj taka z kilku przyczyn.
Pierwsza przyczyna taka, że ona „dobra” jest na ten dzień, tydzień, a może nawet miesiąc.
Czas taki trochę zwariowany, to i o wariowanie nietrudno. I czasem można sobie refren pośpiewać. Jest energetyczny, czyż nie?
Dwa, to to, że dotarły do mnie nareszcie zamówione dwie płyty solowe Kaśki. Ostatnie, których mi brakowało jeśli chodzi o jej solową karierę ( Puk, puk i UnisexBlues). Będę słuchać dzisiaj:) . „Era Retuszera” to piosenka z tej drugiej płyty.
No i ostatnia przyczyna: DZISIAJ O GODZ. 00.10 w telewizji polskiej W CYKLU MADE IN POLSKA KONCERT HEY. Nie przegapcie, bo to na pewno będzie widowisko. Będą głownie piosenki z dwóch ostatnich płyt, ale może też i coś starego zagrają. Dwie ostatnie płyty to już nie jest to Hey, które pamiętają wszyscy, te płyty bardziej wpisują się w to co Kaśka robi ostatnio solowo, ale myślę, że mimo wszystko warto obejrzeć. Mało takiej dobrej muzyki mamy w mediach.
Hm… zmęczenie osiągnęło apogeum i marzyłam tylko o tym żeby zwyczajnie odpocząć. Żadne tam treningi.. I nawet groźny wzrok Agnieszki spoglądającej na mnie z lodówki ( wciąż tam jest) , nie robił na mnie Żadnego , ale to żadnego wrażenia. Krysia napisała mi, żebym jednak jechała na basen, ze zrobimy sobie trening w stylu Staszka czyli jacuzzi, zjeżdżalnia , sauna. No to dałam się przekonać. Sauny nie było, bo okazało się, ze trzeba się zapisać na godzinę, jacuzzi nie było, bo wciąż ktoś się w nim moczył. Ale za to popełzałyśmy nieco po basenie z wodą ciepłą i bąbelkową, a także zaliczyłyśmy spektakularne zjazdy na zjeżdżalni ( dawno tego nie robiłam). Myślę nawet, ze można było to wprowadzić jako stały element treningu i zacząć mierzyć czasy:).
A jeśli chodzi o trening właściwy, to dałam sobie dzisiaj przyzwolenie na pełną regenerację. Zupełnie pełną i przepłynęłam jedynie 45 basenów ( 37 minut). Dawno tak mało nie przepłynęłam, ale.. nie miałam wielkich wyrzutów sumienia. Myślę, ze Agnieszka też mi wybaczy. Czasem trzeba po prostu odpocząć.
Dwa, to to, że dotarły do mnie nareszcie zamówione dwie płyty solowe Kaśki. Ostatnie, których mi brakowało jeśli chodzi o jej solową karierę ( Puk, puk i UnisexBlues). Będę słuchać dzisiaj:) . „Era Retuszera” to piosenka z tej drugiej płyty.
No i ostatnia przyczyna: DZISIAJ O GODZ. 00.10 w telewizji polskiej W CYKLU MADE IN POLSKA KONCERT HEY. Nie przegapcie, bo to na pewno będzie widowisko. Będą głownie piosenki z dwóch ostatnich płyt, ale może też i coś starego zagrają. Dwie ostatnie płyty to już nie jest to Hey, które pamiętają wszyscy, te płyty bardziej wpisują się w to co Kaśka robi ostatnio solowo, ale myślę, że mimo wszystko warto obejrzeć. Mało takiej dobrej muzyki mamy w mediach.
Hm… zmęczenie osiągnęło apogeum i marzyłam tylko o tym żeby zwyczajnie odpocząć. Żadne tam treningi.. I nawet groźny wzrok Agnieszki spoglądającej na mnie z lodówki ( wciąż tam jest) , nie robił na mnie Żadnego , ale to żadnego wrażenia. Krysia napisała mi, żebym jednak jechała na basen, ze zrobimy sobie trening w stylu Staszka czyli jacuzzi, zjeżdżalnia , sauna. No to dałam się przekonać. Sauny nie było, bo okazało się, ze trzeba się zapisać na godzinę, jacuzzi nie było, bo wciąż ktoś się w nim moczył. Ale za to popełzałyśmy nieco po basenie z wodą ciepłą i bąbelkową, a także zaliczyłyśmy spektakularne zjazdy na zjeżdżalni ( dawno tego nie robiłam). Myślę nawet, ze można było to wprowadzić jako stały element treningu i zacząć mierzyć czasy:).
A jeśli chodzi o trening właściwy, to dałam sobie dzisiaj przyzwolenie na pełną regenerację. Zupełnie pełną i przepłynęłam jedynie 45 basenów ( 37 minut). Dawno tak mało nie przepłynęłam, ale.. nie miałam wielkich wyrzutów sumienia. Myślę, ze Agnieszka też mi wybaczy. Czasem trzeba po prostu odpocząć.
- Aktywność Pływanie