lemuriza1972statystyki rowerowe bikestats.pl
lemuriza1972
Tarnów

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37869.50 km
  • Km w terenie: 10093.00 km (26.65%)
  • Czas na rowerze: 89d 13h 22m
  • Prędkość średnia: 19.11 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team

Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







Moje rowery

Kellys Magnus 29684 km
KTM 19175 km

Szukaj

Znajomi

wszyscy znajomi(65)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lemuriza1972.bikestats.pl

Archiwum

  • 2017, Marzec(2, 2)
  • 2016, Grudzień(1, 0)
  • 2016, Październik(4, 3)
  • 2016, Wrzesień(13, 10)
  • 2016, Sierpień(13, 5)
  • 2016, Lipiec(11, 3)
  • 2016, Czerwiec(16, 5)
  • 2016, Maj(15, 12)
  • 2016, Kwiecień(13, 4)
  • 2016, Marzec(8, 4)
  • 2016, Luty(10, 11)
  • 2016, Styczeń(14, 7)
  • 2015, Grudzień(15, 7)
  • 2015, Listopad(8, 9)
  • 2015, Październik(9, 6)
  • 2015, Wrzesień(11, 6)
  • 2015, Sierpień(25, 7)
  • 2015, Lipiec(16, 8)
  • 2015, Czerwiec(20, 21)
  • 2015, Maj(22, 19)
  • 2015, Kwiecień(15, 9)
  • 2015, Marzec(14, 29)
  • 2015, Luty(9, 27)
  • 2015, Styczeń(8, 12)
  • 2014, Grudzień(13, 11)
  • 2014, Listopad(19, 54)
  • 2014, Październik(21, 97)
  • 2014, Wrzesień(14, 59)
  • 2014, Sierpień(18, 45)
  • 2014, Lipiec(21, 66)
  • 2014, Czerwiec(16, 54)
  • 2014, Maj(19, 83)
  • 2014, Kwiecień(16, 60)
  • 2014, Marzec(16, 27)
  • 2014, Luty(22, 89)
  • 2014, Styczeń(26, 93)
  • 2013, Grudzień(23, 64)
  • 2013, Listopad(16, 87)
  • 2013, Październik(15, 38)
  • 2013, Wrzesień(22, 129)
  • 2013, Sierpień(25, 53)
  • 2013, Lipiec(25, 94)
  • 2013, Czerwiec(19, 32)
  • 2013, Maj(21, 89)
  • 2013, Kwiecień(23, 60)
  • 2013, Marzec(15, 61)
  • 2013, Luty(10, 41)
  • 2013, Styczeń(10, 47)
  • 2012, Grudzień(10, 25)
  • 2012, Listopad(13, 79)
  • 2012, Październik(9, 83)
  • 2012, Wrzesień(22, 95)
  • 2012, Sierpień(17, 61)
  • 2012, Lipiec(12, 43)
  • 2012, Czerwiec(22, 66)
  • 2012, Maj(17, 35)
  • 2012, Kwiecień(15, 32)
  • 2012, Marzec(14, 68)
  • 2012, Luty(8, 38)
  • 2012, Styczeń(15, 44)
  • 2011, Grudzień(5, 27)
  • 2011, Listopad(11, 24)
  • 2011, Październik(12, 36)
  • 2011, Wrzesień(18, 71)
  • 2011, Sierpień(21, 67)
  • 2011, Lipiec(23, 79)
  • 2011, Czerwiec(20, 36)
  • 2011, Maj(17, 115)
  • 2011, Kwiecień(26, 116)
  • 2011, Marzec(23, 112)
  • 2011, Luty(17, 88)
  • 2011, Styczeń(26, 102)
  • 2010, Grudzień(22, 91)
  • 2010, Listopad(21, 71)
  • 2010, Październik(16, 52)
  • 2010, Wrzesień(23, 129)
  • 2010, Sierpień(28, 125)
  • 2010, Lipiec(26, 83)
  • 2010, Czerwiec(19, 55)
  • 2010, Maj(24, 74)
  • 2010, Kwiecień(16, 11)
  • 2010, Marzec(25, 18)
  • 2010, Luty(26, 33)
  • 2010, Styczeń(23, 7)
  • 2009, Grudzień(14, 12)
  • 2009, Listopad(17, 14)
  • 2009, Październik(11, 27)
  • 2009, Wrzesień(20, 13)
  • 2009, Sierpień(23, 20)
  • 2009, Lipiec(3, 1)
  • 2009, Czerwiec(1, 2)
  • 2009, Maj(2, 0)

Linki

  • Rowerowe blogi na bikestats.pl
Niedziela, 12 maja 2013

Maratonowy come back czyli Cyklokarpaty - Wojnicz

Ponieważ podjęłam ( z różnych powodów) decyzję, że odpuszczam znowu maratonowy sezon, nad maratonem w Wojniczu też się długo zastanawiałam ( chociaż nasz przydomowy).
Właściwie jak rozmawiałam z Marcinem ( autorem trasy) jakieś 2 miesiące temu, stanowczo powiedziałam, że nie, bo nie jestem przygotowana do startów.
Potem trochę pojeździłam ( ale absolutnie nie można tego nazwać treningami), no i stwierdziłam, że skoro jakoś tam w miarę mi się jeździ, to może by tak spróbować.
Ale właściwie do ostatniej chwili nie byłam pewna. W końcu decyzję uzależniłam od objazdu trasy. Kiedy ją objechałam, stwierdziłam, że jest ok. Trasa nie jest trudna, w sam raz na powrót po długiej przerwie.
I kiedy wieczorem w czwartek oswoiłam się z tą swoją decyzją – w nocy obudził mnie ból gardła.
„Tylko nie to!” – pomyślałam i natychmiast jeszcze w nocy zaczęłam się ratować różnymi specyfikami.
Udało się obronić, wczoraj czułam nieznaczny ból gardła, ale bez temperatury itd. No to jedziemy!
Wiecie jak to jest wracać na trasy.. nie będąc do tego przygotowanym i po tak długiej przerwie???
To jest właściwie prawie tak jakby się jechało pierwszy maraton w życiu.
I już kiedy przyjechałyśmy z Krysią do Wojnicza.. pomyślałam: co ja tu robię???? Po co? Dlaczego????
I zanim napiszę krótko o wrażeniach z trasy , to muszę to napisać – jest mi strasznie miło, że mnie jeszcze z maratonów pamiętacie, że mogłam zobaczyć tyle znajomych osób… że czułam wsparcie.
Nawet mój kolega z pracy, który mieszka w Wojniczu, przyszedł na start. Kiedy ruszyliśmy, ktoś ( chyba Marcin), krzyczał: dawaj Iza, dawaj.
To takie miłe.
Wzruszyło mnie też bardzo kiedy zaczepił mnie jakiś pan ( skądinąd twarz mi znana) i powiedział: panią to znam…
Ja: skąd?
Niech się pani domyśli.
Chociaż pani nie wygra, to dostanie pani medal dzisiaj.
Zaśmiałam się i powiedziałam: a skąd wie Pan, że nie wygram?
Okazało się, ze pan jest z Urzędu Gminy i że oni tam czytają mojego bloga i są mi wdzięczni za promocje gminy i okolic.
Usłyszałam to potem jeszcze kilkakrotnie, nawet z ust Pana burmistrza podczas dekoracji.
Miło.
Nie sądziłam, że ktoś to doceni, zauważy.
A teraz o organizacji. Byłam na kilkudziesięciu maratonach, wiec porównanie mam.
Organizatorzy na czele z Marcinem, który dwoił się i troił, spisali się na medal. Złoty medal.
Trasa świetnie zabezpieczona ( tu byłam pod dużym wrażeniem, dziękujemy więc i strażakom i policji), oznaczona bezbłędnie, nie miałam wątpliwości ani przez chwilę.
Jeszcze nie spotkałam się z czymś takim, żeby strażak mył mi rower:)
Pierogi smaczne.
Prysznice dostępne.
I nawet pogoda nie najgorsza, trochę zimno, ale to lepsze niż upał, a ta mżawka, która cały czas sobie tam była, wielkiej szkody nie zrobiła, poza tym , ze dość szybko zdjęłam okulary, bo nie było sensu.
Szkoda tylko, ze ograniczona widoczność, takim jak ja , czyli jeżdżącym w ogonie, nie pozwoliła w pełni docenić walorów trasy.
Ja tam wrócę jeszcze nie raz i mam nadzieję, że ci , którzy mieszkają w naszych okolicach też – zaręczam warto przyjechać na wycieczkę i popatrzeć na te widoczki.
A ja? O tym szczerzej jutro w relacji z maratonu.
Cóż.. przyjechałam w ogonie, ale nie przejmuje się tym bardzo, bo szczerze mówiąc to spodziewałam się nawet gorszego czasu. Może i mogłam z siebie dać więcej – zdecydowanie tak, jadać w samotności 10 km odpuściłam sobie jakieś bardziej słuszne tempo, a można było się bardziej postarać.
Ale generalnie…przejechałam.. bez wypadków, wąwóz przejechany ( nie jest taki trudny, jakby się wydawało, zawsze jechałam go jako podjazd , a raczej szłam i zastanawiałam się czy da się zjechać – da się!), bez wypadków, zjazdy o wiele lepiej niż w czwartek.
Nie ukrywam, że chociaż nie jechałam po wynik.. a raczej tym razem wyjątkowo po radość, dobry nastrój, jakąś nadzieję…. To też ten wynik nie był dla mnie bez znaczenia. No nigdy przecież tak nie jest..
Miejsce w kategorii 3, ale w kategorii jechało tylko 4 panie, wiec do tego wyniku nie należy przykładać wielkiej wagi.
Open byłam 4 na ile pań…? Nie wiem.. sprawdzę jak będą wyniki w sieci.
Do Asi Dychtoń, która jest w mojej kategorii straciłam bardzo wiele… bardzo…. Ale Asia, jeździ chyba regularnie już 3 rok, trenuje mocno.. nie to co ja. Jest mocna.
Za to jestem zadowolona z faktu, że na końcówce nie odpuszczałam i ścigałam się z dużo młodszą ( co najmniej 12 lat) koleżanką Alicją z Krynicy i dopiero na 3 km przed metą uciekła mi.
Jak się okazało potem .. wygrała swoją kategorię.
Więc jeszcze coś tam we mnie z tej Izy walczącej, chyba zostało.
A to jest najważniejsze. Resztę można poprawić treningiem, ale żeby był trening i walka na trasie, to psychika ma niebagatelne wrażenie.
Raz jeszcze dziękuję wszystkim za życzliwe słowa.
I mam nadzieję … Do zobaczenia!
Trochę zdjęć


Z Krysią po maratonie © lemuriza1972


Start maratonu wojnickiego © lemuriza1972


Krysia na podium giga © lemuriza1972

Z Anią z Rzeszowa © lemuriza1972


Koledzy z tarnowskiego forum rowerum © lemuriza1972
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)
Sobota, 11 maja 2013

Przejażdżka

W nocy z czwartku na piątek obudził mnie ból gardła..
Pomyślałam.. tylko nie teraz!
Wczoraj aplikowałam sobie od rana różne specyfiki, na noc też , no i rano .. dramatu nie było, chociaż coś tam w organizmie się dzieje. Ale chyba nie jest to bardzo groźne. Bałam się, że idzie jakaś choroba.
A dzisiaj piękna pogoda, słońce , przyjemna temperatura.
Miałam tylko na myjkę jechać KTM-a umyć, ale postanowiłam w babcinym tempie pokręcić sobie trochę nad Dunajcem. No i pojechałam nad Dunajec, w okolice gdzie dawno nad Dunajcem nie siedziałam sobie, ale dawniej sporo czasu tam spędzałam. Jeszcze jak miałam mój pierwszy rower City Besta, często tam przyjeżdżałam. Ot tak , posiedzieć, posłuchać szumu rzeki. Bo to jest przyjemny relaks.
A potem pojechałam przez Zbylitowską Górę, zaliczyłam przy okazji jeden podjazd.
On jest całkiem słuszny, ale jak się jedzie takim tempem, to w ogóle nie męczy. To dość nieoczekiwane uczucie - nie zmęczyć się na podjeździe.
Potem podjechałam sobie pod klasztor w Zbylitowskiej. Piękny jest i w pięknym miejscu, na szczycie górki, w dole Dunajec, obok plebania, żywcem jakby wyjęta z serialu „Plebania”.
Zbylitowska Góra, to fajna wieś, ma wiele uroku i fajnych zakątków.
No i dramatyczną historię, o której wielokrotnie wspominałam. 10 tys osób ( głownie Żydów) rozstrzelanych w lesie Buczyna, gdzie znajdują się zbiorowe mogiły.
No i na koniec myjka, a po myjce oporządzanie rowerka. Poświęciłam mu dzisiaj dużo czasu.


Dunajec na wysokości Zbylitowskiej Góry © lemuriza1972

Niespodzianka.. łabędzie na rozlewisku nad Dunajcem © lemuriza1972

Nad Dunajcem © lemuriza1972


Boisko klubu Dunajec Zbylitowska Góra © lemuriza1972

Zbylitowska Góra © lemuriza1972

Klasztor w Zbylitowskiej Górze © lemuriza1972



Droga prowadzi do ... Wojnicza:) © lemuriza1972

Raz jeszcze klasztor © lemuriza1972



&feature=youtu.be

zaległy filmik z poniedziałku
&feature=youtu.be
  • DST 19.00km
  • Teren 6.00km
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)
Czwartek, 9 maja 2013

Wojnicz - Cyklokarpaty, objazd trasy mega

Plan na czwartek był taki, żeby objechać trasę wojnickiego mega.
No, ale urlop był niemożliwy, więc zostało popołudnie. Zdawałam sobie sprawę, że nie forsując wielkiego tempa, to będzie raczej ciężka sprawa. I objazd całej trasy może się nie udać.
Żeby zaoszczędzić czas, Sławek Nosal podjechał autem i do Wojnicza pojechaliśmy samochodem z rowerami na dachu. Towarzyszył nam również Łukasz, kolega Sławka , który biega, ale też jeździ na rowerze.
Nawet nie wiedziałam, że to Gimnazjum i Orlik jest tak blisko drogi , którą często jeżdżę. Fajna baza sportowa.
Przygotowaliśmy rowery i w drogę. Była już jednak 17 prawie i trochę źle to widziałam.
No i niestety , pomimo tego, że Sławek miał wgrany ślad trasy, kompletnie źle pojechaliśmy początek. Skręciliśmy pod złym mostem, pojechaliśmy wzdłuż obwodnicy serwisówką, wyjechaliśmy obok starej czwórki i dojechaliśmy do.. Rynku w Wojniczu. W międzyczasie kilka razy się zatrzymywaliśmy, bo Sławek sprawdzał GPS. Więc to zajęło sporo czasu. No i powrót pod Orlika i raz jeszcze.
Trochę moja wina, bo trzeba było wcześniej przeczytać opis trasy i nie byłoby kłopotu. Summa summarum, trafiamy na właściwą drogę i ku mojemu zdumieniu , spostrzegam się , że to są „lasoradłowskie” ścieżki Mirka, w które jedziemy, kiedy mamy dość okolicznych ścieżek „lasoradłowskich”, dwudniakowych.
Początek trasy łatwy i szybki ( chociaż my jechaliśmy tempem wycieczkowym). Oj będzie tam gonitwa będzie… czołówka to będzie pruła pewnie pod 50 km/h.
W sumie potem doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy wiedzieli , ze tak wyglądają te pierwsze kilometry to byśmy je odpuścili, żeby mieć więcej czasu na tereny , które musieliśmy ( jak się potem okazało) odpuścić, czyli okolice melsztyńskie.
Po przejechaniu starej czwórki, zaczyna się fajniejsza część trasy, trochę podjeżdżania i trochę widoków. A potem zaczynają się tereny mi już znajome z moich wycieczek do Melsztyna, czyli boisko w Grabnie itd.
Trudno nie jest, ale jest kilka odcinków, że trzeba się sprężyć podjeżdżając. W pewnym momencie drogę przeskakuje nam sarna. Dosłownie przeskakuje, tak jak kiedyś , kiedy jechałam na Jamną i przeskoczyła mi z jednej strony wąwozu na drugą, nad głową.
Potem już Las Milowski i droga mi nieznana.Cieszę się, że ją poznałam.. fajne szerokie szutrowe drogi, trochę jak w Sudetach i jak w Dolinie Izy.
Szkoda tylko, że sama to raczej chyba tam nie trafię…. Kiedy dojeżdżamy do Wiaty w Lesie Milowskim, to droga jest mi już znana.
Po drodze pełno cudnych widoków.. bo połączenie górek i Dunajca to jest to.
Uważam, że pod względem walorów widokowych, to śliczna trasa, ładniejsza od trasy maratonu tarnowskiego.
Robi wrażenie.
Niestety przed Melsztynem jesteśmy zmuszeni zawrócić, bo jest już po 19 i raczej ciężko byłoby to objechać i zdążyć przed zmrokiem.
Jedziemy nieznanymi mi kawałkami. Nawet na Panieńskiej, nieznany mi kawałek. Fajnie, wykorzystam go kiedyś na jazdę treningową.
Trasa jest już oznaczona. Raczej nie ma wielkich wątpliwości jeśli chodzi o oznaczenie, chociaż w dwóch chyba miejscach, mieliśmy wątpliwości bo GPS jakby coś innego mówił Sławkowi.
Generalnie bardzo na plus. Dawno nie ucieszyła mnie tak jazda na rowerze.
Trasa technicznie jest łatwa. Przewyższeniowo raczej też.
Jeśli jednak popada.. rzeczywistość się zmieni.
Na dzień dzisiejszy jest sucho, kilka dosłownie błotnych fragmentów.
A wnioski na temat mojej formy.. cóż.. dobre nie są.
Nie ma tragedii, ale nie jestem kondycyjnie przygotowana do walki na maratonie. Do przejechania , przeturlania się przez maraton.. tak, ale do żadnej walki.
Ale w sumie, to nie ma co się dziwić… 1,5 roku przerwy od startów, to robi swoje. Zapewne już nigdy nie dojdę do formy takiej jak kiedyś, ale chcąc wypracować jako taką formę maratonową, musiałabym ciężko pracować, pewnie przez najbliższy rok.
Tak sobie jadąc dzisiaj myślałam…skąd ja miałam tyle siły, żeby przejeżdząc kiedyś takie trudne trasy maratonowe u GG… trudne technicznie, niejednokrotnie w deszczu i błocie, z przewyższeniem 2000 m na np. 55 km. Skąd miałam tyle odwagi, żeby zjeżdżać te zjazdy..
Nie wiem.. dzisiaj… przejechanie takiej trasy.. nie wiem czy byłoby możliwe.
Ale to nie jest dramat.
Ja je już przejechałam… i trudną błotną, upalną Krynicę i Głuszycę… I Istebną.
Naprawdę mega trudne trasy. I tego mi już nikt nie odbierze.
I mogę sobie żyć wspomnieniami, bo naprawdę mam co wspominać.
A póki co , zapraszam 12 maja do Wojnicza!
Warto!


Szykujemy sprzęt:) © lemuriza1972


Dalej jadą:) © lemuriza1972

A teraz trochę pod górę © lemuriza1972

Las Milowski © lemuriza1972

Wojnickie widoczki © lemuriza1972


I jeszcze trochę wojnickich widoczków © lemuriza1972

Łukasz podjeżdża © lemuriza1972
  • DST 53.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:18
  • VAVG 16.06km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 1400kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)
Środa, 8 maja 2013

Cykloza:)

Ot co znaczy uzależnienie od roweru….
Dzisiaj pokazało mi swoją siłę.
Plan na dzisiaj był taki, żeby pojechać sobie jakąś krótką traskę ( krótką , bo jutro planuję coś większego, więc nie chciałam się zanadto zmęczyć). Najpierw myślałam o Marcince, potem pomyślałam o Buczynie i okolicach.
Przyszłam do domu, ugotowałam obiad, zjadłam go i…. stwierdziłam, że .. mi się nie chce… że przynajmniej na razie mi się nie chce… może trochę później.
Jak już tak wymyśliłam, to potem pomyślałam: eeee… w ogóle nie jadę. Jutro długa trasa, to się jutro najeżdżę , a dzisiaj odpocznę i porobię sobie różne rzeczy w domu.
No i zaczęłam te różne domowe robótki, po czym nagle rzuciłam wszystko i o godz. 18.30 wyjęłam rowerowe ciuchy, przebrałam się i wyjechałam.
Po prostu.. nie mogłam wysiedzieć w domu, wytrzymać bez roweru, na zewnątrz była taka piękna pogoda.
Traska króciutka, bo czasu było już niewiele.
Pojechałam sobie w kierunku Wierzchosławic, pokręciłam trochę po polach, potem w kierunku Komorowa i wróciłam naddunajcowymi wertepami ( po raz pierwszy w tym roku). Lubię te wertepy, to tam „trenowałam” przed swoim pierwszym w życiu maratonem
Przyjemnie, fajna temperatura.
A nad Dunajcem znalazłam krzak bzu , taki sobie dziki, bezpański, niczyj i bez oporów mogłam sobie narwać trochę.


Bez nad naddunajcowym rozlewiskiem © lemuriza1972



Rower wiosenny © lemuriza1972


i zaległe zdjęcia z poniedziałku.
Na jednym z nich widać.. komary... to jakaś inwazja.
Jest ich bardzoooooooo dużo.
Górek trochę © lemuriza1972


Widoczek z uroczyska © lemuriza1972


W Lesie Buczyna © lemuriza1972
  • DST 20.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:56
  • VAVG 21.43km/h
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Wtorek, 7 maja 2013

Do Warysia

Dzisiaj liczyłam na jakąś efektywniejszą i fajną jazdę, no ale .. nie złożyło się.
Jak wróciłam z pracy do domu, to zaczęło się mocno chmurzyć, czarne chmury wisiały wszędzie, więc czekałam i czekałam co będzie ( mając w pamięci to co stało się w piątek na terenie naszego powiatu… okropne burze, grad w Joninach, podtopienia itd. , jakoś bałam się wyjechać).
No ale w końcu wiatr trochę się uspokoił, chmury niby wisiały, ale jednak zdecydowałam się pojechać.
Było jednak późno, więc na jakąś wielką trasę nie było co liczyć.
Kiedy wyjechałam, to dość szybko zorientowałam się , że jednak wieje…
Ciężko się jechało, nogi nie chciały kręcić. Dawno nie jechało mi się tak kiepsko. Zupełnie bez mocy.
Trasa przez Las Radłowski do Warysia i z powrotem.
Ot tak bez historii.
3 zdjęcia.
Dwa z Mielca.
„Urósł” w Mielcu stadion ( otwarcie w czerwcu), w miejscu starego.
Ładny jest, chociaż mały, kameralny.
Tak dziwnie.. że nie ma starego stadionu. To było bardzo bliskie mi miejsce kiedyś.




Nowy stadion w Mielcu © lemuriza1972

Zakwitają konwalie © lemuriza1972

Wiewiórka mielecka © lemuriza1972
  • DST 37.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:41
  • VAVG 21.98km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 140 ( 74%)
  • HRavg 137 ( 72%)
  • Kalorie 675kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)
Poniedziałek, 6 maja 2013

Falstart

To miała być próba siły ( albo niemocy). Dzisiejszy dzień miał mi dać jakąś odpowiedź, jak to z moją formą jest.
Nie dał.
Myślałam, że po dwóch dniach niejeżdżenia ( byłam w Mielcu), odczuję to bardzo pozytywnie i będzie MOC.
Niestety zaprzątnęły moją głową kłopoty, takie bardzo nierowerowe i nic się z tym nie dało zrobić:(.
Nawet za bardzo nie chciało mi się wyjeżdżać, ale w końcu pomyślałam: trzeba wyjechać.. pomoże..
Ale jakoś nie potrafiłam oddzielić głowy od reszty i jazda byle jaka i po raz pierwszy tej wiosny właściwie zero radości z jazdy i widoków.
A i z planu ambitnego nie wyszło nic, bo gdzieś przegapiłam zjazd do Lasu, ale nieważne.
Najpierw Buczyna, Szczepanowice, Dąbrówka Szczepanowska i podjazd za krzyżem w kierunku uroczyska i winnicy. No niełatwy , ten najostrzejszy fragment ma ponad kilometr, potem jest już łagodniej.
ale ten najcięższy fragment na młynku.
A potem już w kierunku Lubinki. I zjazd do domu serpentynami.
A miało być zupełnie inaczej.
Byle jak... dzisiaj było.
Nawet nie wklejam dzisiaj zdjęć, bo już nie mam siły i jest późno.
Jutro to zrobię.
Na pocieszenie - "dotarły" do mnie włoskie specjały... wino, makaron, pomidory suszone, pesto i inne smakołyki. Prosto ze słonecznej Toskanii.
Zresztą dzisiaj zrobiłam na obiad penne i pesto ( jeszcze z włoskich zapasów z jesieni) z parmezanem i bazylią.
Polecam:).
A jutro.. mam nadzieję będzie lepiej i inaczej:).
PS zapomniałam dodać, że potwornie zaczęły gryźć komary.
Nie da się zatrzymać w lesie, ani na chwilę.
  • DST 41.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 20.67km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • HRmax 165 ( 87%)
  • HRavg 139 ( 73%)
  • Kalorie 866kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Niedziela, 5 maja 2013

Burzowo i deszczowo

Źle rozplanowałam ten 3 majowy dzień. Trochę zmyliły mnie te prognozy pogody, które przepowiadały straszne deszcze. Nie nastawiałam się więc na jakąś dłuższą wycieczkę. Pospałam dłużej. A szkoda, bo gdybym wstała rano to.. do godz. 15 była piękna słoneczna pogoda i można było sporo pojeździć.
A ja wstałam postanowiłam najpierw posprzątać mieszkanie, ugotować obiad, a dopiero potem jechać na rower.
No i kiedy zjadłam obiad zachmurzyło się i nadeszła prawdziwa wiosenna burza i ulewa.
Pomyślałam: Nic to.. kiedyś w końcu przejdzie, a do wieczora jeszcze daleko, to zdążę coś pokręcić.
I tak sobie czekałam.
O 17 uspokoiło się, niebo z jednej strony rozjaśniło, ale z drugiej…. Ha… ta ciemność niczego dobrego nie zapowiadała.
Pomyślałam , ze zaryzykuję, najwyżej zmoknę. Mało to razy na rowerze zmokłam?
No i wyjechałam. Rozsądek nakazywał jechać w stronę Lasów Radłowskich, a ja wbrew rozsądkowi pojechałam przez Białą, Klikową i czerwonym pieszym szlakiem przez Lipie.
No.. wiedziałam, że po tej ulewie na tym szlaku będzie bajoro, nad częścią Tarnowa, gdzie jest Lipie wisiały ołowiane chmury, ale..
No, ja lubię jak się nie kurzy:).
Kiedyś mój kolega Alek powiedział: nawet jakby przez miesiąc była susza, to ty i tak jakąś kałużę znajdziesz.
Coś na rzeczy jest.
Dość dobrze mi się jechało, chociaż specjalnie to nie podkręcałam tempa. Zresztą co tu podkręcać jak na czerwonym szlaku już w drodze do Krzyża, trawa nasiąknięta wodą jak gąbka, a błoto i kałuże, to była norma.
Musiałam się „spinać” żeby w ogóle na rowerze się utrzymać, bo opony tańcowały jak na lodzie.
W Klikowej spotkałam już za mostkiem na szutrówce ojca z synkiem, synek powiedział: ale szybko jedzie…
No.. warto było wyjechać dla tego komplementu:).
( ale Bogiem a prawdą to tak szybko znowu nie jechałam).
Już w drodze do Krzyża zaczęło padać, a jak dojechałam do Lipia.. lało.
Tak więc nie pokręciłam już za wiele po samym Lipiu, bo byłam przemoczona do suchej nitki, a w dodatku skądś tam dochodziły odgłosy burzy.
Na myjkę naprzeciw MPEC-u i do domu.
Ale umycie KATEMKA , to był trud daremny, bo zanim dojechałam, to już był brudny.
Na szczęście otwierają myjkę na Zbylitowskich, naprzeciwko znanej stacji diagnostycznej. Będzie blisko.
Przypomniały mi się dzisiaj błotne maratony. Kiedy zjeżdżałam w kierunku cmentarza w Krzyżu ( okulary dawno już zdjęłam , bo tak były zachlapane).. woda, błoto, piasek dostawły się do oczu..
Tak kiedyś bywało. Na błotnych maratonach. Po słynnych krakowskim SPA oczy miałam jak królik.
Mam nadzieję, że nie przypłacę tego zmoknięcia jakimś przeziębieniem.

Rzeka Biała dla odmiany © lemuriza1972

Po drodze - bardzo, bardzo żółto © lemuriza1972


Na czerwonym pieszym szlaku w kierunku Krzyża © lemuriza1972


Dalszy ciąg czerwonego szlaku pieszego © lemuriza1972


Lasek Lipie © lemuriza1972


Lipie ciąg dalszy © lemuriza1972


Tablica informacyjna w Lipiu z plakatem Pucharu Tarnowa MTB © lemuriza1972



Ubrudziliśmy się ja i Kateemek © lemuriza1972


Sadzawka w Lipiu © lemuriza1972


  • DST 28.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 01:32
  • VAVG 18.26km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)
Czwartek, 2 maja 2013

Teren wroga 2

Dzisiaj w Radiu Kraków usłyszałam rozmowę o walorach rowerowych okolic Tarnowa ( swoją drogą myślę, że my bikerzy moglibyśmy ciekawiej o tym wszystkim opowiedzieć). Pan zachwalający okolice Tarnowa powiedział: jeśli ktoś pragnie już totalnej rowerowej rekreacji to idealny jest Las Radłowski…
Pomyślałam: no tak .. Las Radłowski to rzeczywiście , ubite , szerokie drogi ( no chyba, że zna się ścieżki Mirka). Można tam siłę zrobić, ale techniki nauczyć się nie sposób.
Dzisiejsza wycieczka zweryfikowała moją tezę, ale tylko „nieznacznie”.
I tylko dlatego, że byłam z Mirkiem, bo myślę, że niewielu znajdzie się takich, którzy zapuszczą się w takie rejony Lasu, w jakich byliśmy my dzisiaj.
Mnie się bardzo podobało, bo to było kolejne odkrywanie terenu wroga czyli ziem nieznanych.
Wyjechanie dzisiaj na rower było wiele mało prawdopodobne, bo cały dzień przelotne deszcze.
Ale kiedy Mirek zgłosił akces do jazdy, to deszcz, nie-deszcz, wyjścia nie było.
Ponieważ dwa dni pod rząd było podjeżdżanie , dzisiaj stwierdziłam , że będzie LAS. Zaproponowałam ścieżki Mirka, czyli te bardziej techniczne, niewielu znane.
Ale myślałam, ze na tym skończymy. Tymczasem Mirek zafundował mi przeprawę przez potok, w który ostatnio jadąc z Alkiem wpadłam. Tym razem też ciężko było, bo przejście w butach z blokami po śliskiej desce z rowerem w ręce, to dla mnie nie lada wyczyn.
Śmiałam się nawet, ze trudniej niż na Orlej Perci.
( no żart…)
Mirek chciał mi pokazać tereny poligonu ( wczoraj otwarta tam była brama). Dzisiaj niestety była zamknięta.
Pojechaliśmy więc w chaszcze i knieje , tereny zupełnie dziewicze.
Po co? Żeby dostać się do słynnego przejścia nad autostradą. Przejścia dla zwierzaków. Pomysł bardzo mi się spodobał, bo kiedy jechaliśmy kiedyś z Tatr, Mirek opowiadał mi o tych przejściach i to mnie bardzo zainteresowało.

Przedzieramy się prze teren wroga © lemuriza1972

Trzeba było też trochę pomaszerować. Śmiałam się nawet do Mirka, że mógł mi powiedzieć, to nie brałabym roweru.
Z buta, jak na maratonie:) © lemuriza1972


I w końcu dotarliśmy do przejścia. Robi ogromne wrażenie, jest olbrzymie. Podobno za jakiś czas będą na nim rosły krzaki, drzewa, tak aby zwierzaki nie zorientowały się, że wychodzą poza las.
Śmiałam się do Mirka, że pierwszym zwierzakiem, który przejdzie tym przejściem będzie… Szczurek.

I tutaj mieliśmy bardzo techniczny kawałek – podjazd na przejście po dość ciężkim terenie. Podobny zresztą był zjazd.

Przejście dla zwierzaków na autostradą © lemuriza1972

Przejście dla zwierzaków nad autostradą 2 © lemuriza1972


Przejście dla zwierzaków nad autostradą 3 © lemuriza1972

Kiedy już zjechaliśmy ze zjazdu , Mirek powiedział: no popatrz jest zwierzak, idzie…
Z nadzieją rozglądnęłam się, myśląc , ze ujrzę sarnę, dzika, a tam był….. pies.
Mały czarny pies.
Mały czarny punkcik to zwierzak na przejściu dla zwierzaków czyli pies © lemuriza1972




A potem było szukanie właściwej drogi, przedzieranie się przez krzaki, przeprawa przez potok…
Po prostu przygoda.
No i kończąc jazdę miałam przygodę ... zderzenie z jedną młodą rowerzystką, która jechała dość niefarsobliwie i nie patrząc w ogóle na drogę , nagle skręciła centralnie we mnie , a konkretnie w moje tylne koło. Mnie delikatnie odrzuciło, ona się przewróciła.
Muszę się bez bicia przyznać, ze pierwsze co to popatrzyłam na mój hak od przerzutki, który już kiedyś ucierpiał w podobny sposób. I mam lekką traumę w związku z tym, bo wiem co było potem i jak długo miałam niesprawny rower. Popatrzyłam nie z powodów finansowych, a takich , że właściwie nie ma go gdzie kupić ....i to jest problem.
A bez tego malutkiego elementu jak wiadomo... rower można schować do piwnicy.
Zaraz się jednak zreflektowałam i podjechałam do dziewczynki, sprawdzając czy nic się jej nie stało ( na szczęście nie). Była dzielna, mówiła, że nic nie boli... chociaż musiała się potłuc lecąc na asfalt.
Chwilę z nią pogadałam, mówiąc , ze naprawdę musi uważać, bo gdyby tak jechał samochód.
No i odjechałam, bo była pod opieką taty, który był dość zakłopotany całą tą sytuacją.
Kanałek przez który musieliśmy się przedostać © lemuriza1972
  • DST 35.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 17.80km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Temperatura 135.0°C
  • HRmax 150 ( 79%)
  • Kalorie 800kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Środa, 1 maja 2013

Tereny wroga

„Tereny wroga”.. tak na naszym tarnowskim forum rowerum mawia się o terenach, na których dzisiaj rowerowałam.
Dlaczego? Ktoś kiedyś to tłumaczył. Nie pamiętam.
Ja myślę, że to trochę tak, że chociaż te tereny są blisko Tarnowa, to tarnowskim kolarzom mtb są bardzo mało znane. Jakoś tak chyba przyjęło jeździć się w stronę Marcinki, Brzanki, Wału, Lubinki, względnie Jamnej, a „terenów wroga” nikt nie docenia… bo nie zna.
Czas więc je poznać. Już o nich pisałam we wpisach o Panieńskiej Górze, Lesie Milowskim. Kto czyta czasem co piszę, być możę pamięta.
Mam nadzieję, że po wojnickim maratonie 12 maja, kolarze z okolic będą tutaj chętnie zaglądać, bo naprawdę warto. Ja na razie znam niewiele ścieżek, bo poruszam się po szlakach oznakowanych i nie zapuszczam się w nieznane, żeby się nie zgubić. Jestem jednak pewna, że w tych terenach tkwi wielki potencjał.
Sam las na Panieńskiej Górze urzeka klimatem i niełatwym podjazdem od strony Wielkiej Wsi ( niebieski szlak pieszy). Trzeba się natrudzić.
Mój dzisiejszy towarzysz, kiedy go zapytałam: i jak ci się podoba?
Powiedział: takie krynickie klimaty…
No niewątpliwie.
Zapraszam więc do przeczytania krótkiej relacji z terenu wroga, przyda się jak znalazł przed wojnickim maratonem.
Plan był taki, żeby Sławkowi Nosalowi pokazać teren wroga, bo nigdy tu nie był, a wybiera się na wojnicki maraton. Jako, że 3 maja kiedy Marcin B planuje objazd trasy , Sławka nie będzie w Tarnowie, obiecałam mu pokazać trochę wojnickiej okolicy dzisiaj.
Kiedy wstałam rano, bardzo źle się czułam ( teraz kiedy siedzę przed komputerem, myślę, że musiała dopaść mnie w nocy migrena, bo bardzo mnie boli głowa i jestem słaba, jak po ataku migreny). Rozważałam nawet opcję niejechania dzisiaj, ale w końcu zdecydowałam, że pojadę z ewentualną opcją skrócenia trasy, jeśli będę się źle czuć.
Pogoda dzisiaj nas nie rozpieściła, pochmurno i 12 stopni ( wyjeżdżaliśmy o 9 rano), ale w sumie zgodnie stwierdziliśmy, że temperatura jest ok, bo jak podjeżdżaliśmy pod Panieńską Górę , to było nam już gorąco.
Początek przez Buczynę ( wszystkie drogi prowadzą do Buczyny haha), most w Zgłobicach ( Sławek stwierdził, że po raz pierwszy jedzie tędy na rowerze), a potem boczne drogi ( Łukanowice i ISep) i wyjeżdżamy w Wielkiej Wsi.
Mamy już więc gminę Wojnicz, niedocenioną przez tarnowskich kolarzy jak już pisałam wcześniej, a z dużym potencjałem .
Wojnicz … „ Od wieków trwa wojnicki gród na skrzyżowaniu czterech dróg” – tak zaczyna się hymn Wojnicza.
Tutaj krzyżował się trakt wschodni na Ruś z południowym na Węgry. Wojnicz zasłynął jako jeden z ważniejszych grodów kasztelańskich w Małopolsce, a sam kasztelan wojnicki był kasztelanem większym tzw krzesłowym, zasiadającym bezpośrednio za swym wojewodą.
Osada podobno sięga IX wieku. Już jako znacząca osada, Wojnicz został przyłączony wraz z resztą państwa Wiślan do państwa Bolesława Chrobrego.
Źródła historyczne podają , że miastem Wojnicz był już w 1278 roku.
Pewne jest , że status taki otrzymał podczas pamiętnej wizyty Bolesława Wstydliwego w 1239r., który oczekiwał tam na swoją świeżo poślubioną per procura żonę króla węgierskiego – Kingę.
I tak.. sobie myślę, ze gdzie nie pojadę to te historie się splatają… Panieńska Góra i broniące się żony.. Szczepanów i biskup Stanisław , który stanął w ich obronie ( podobno) i przypłacił to życiem.
Pieniny i Pieniński zamek, w którym przebywała Kinga, Wojnicz, w którym na Kingę czekał Bolesław.
Ale wróćmy do rowerowego szlaku.
W Wielkiej Wsi, obok sklepu jest drogowskaz z napisem „Do Krzyża Millenijnego”, tam trzeba skręcić i podążać niebieskim szlakiem pieszym.
O podjeździe już kiedyś pisałam. Nie jest łatwy. Kilometr jazdy pod górę po terenie, w dwóch miejscach dla mnie nie do przejechania. Spadam z roweru , zbyt mało sił. Koło traci przyczepność.
Ale podjazd klimatyczny, po drodze droga krzyżowa i rzeczywiście taki trochę krynicki klimat. Dojeżdżamy do skrzyżowania ze szlakiem czarnym pieszym.
Szczyt góry z ruinami zamku, jest nieco wyżej, na wprost. My skręcamy w prawo.
A na szczycie ruiny zamku Trzewlin, o którym już kiedyś pisałam. I legendę o żonach broniących się przed mężami na szczycie góry „opowiadałam”. Przypomnę jednak raz jeszcze.
Sama Panieńska Góra ma 311 m npm, więc stosunkowo niewiele, ale uwierzcie na słowo, pomimo niewielkiej wysokości - podjazd słuszny, mtbowski, przynoszący wiele radości.
Historię o Panieńskiej Górze rozsławił w 1832r. w „Dzienniku Podróży do Tatrów” Seweryn Goszczyński.
I podobno nazwa WOJNICZ, jest związana z tą legendą, bo jak już wspominałam wojowie powracający z wyprawy na RUŚ, dowiedziawszy się o niewierności żon, czym prędzej z wyprawy powrócili. Żony „ukryły się” na Panieńskiej Górze, budując ponoć nawet szańce. Nie obroniły się.
Można więc sobie podejść ( bo podjechać raczej tam trudno) na szczyt góry, obejrzeć resztki ruin i krzyż Millenijny.
( Zamek Trzewlin pochodzi z XVI w. Wzniesienie zamku przypisuje się kasztelanowi czchowskiemu Andrzejowi Rawiczowi, herbu Półkozic. Mury zamku zostały rozebrane po wojnach szwedzkich przez wojnickich mieszczan),
My jedziemy dalej, czarnym szlakiem pieszym.
Panieńska Góra © lemuriza1972


Rezerwat na Panieńskiej Górze został utworzony głownie w celu ochrony storczyka.
Na razie storczyków jeszcze nie widziałam, ale wybiorę się tam za jakieś dwa tygodnie. Mam nadzieję, że już będą.

Fajna droga przez las. Za szlabanem, gdzie jest piękne miejsce widokowe z którego robiłam zdjęcia i tutaj prezentowałam , zatrzymujemy się. Na działce, gdzie stoi przyczepka, są tym razem właściciele.
Zapraszają nas do środka, bo twierdzą, że zdecydowanie lepszy widok. Pan śmieje się, że na razie nie pobiera opłat. Gratulujemy Państwu wspaniałej działki ( mieć taką , z takim widokiem na góry i Dunajec.. marzenie!). No i dalej czarnym szlakiem pieszym. Wyjeżdzamy z lasu i jedziemy cały czas pilnując szlaku. Piękne widoki, cisza.
Sławek mówi: jak tu chicho, pusto…
No właśnie. Oto walory tej okolicy.
Na czarnym pieszym szlaku © lemuriza1972

Droga przez Las Milowski © lemuriza1972


Po ponownym wjeździe do lasu trzeba bardzo uważać. Kiedy zaczyna się podjazd czymś w rodzaju wąwozu, trzeba dobrze patrzeć. Są dwie opcje jedna w lewo, druga w prawo. Wydaje się, ze ta w prawo jest tą właściwą ( i tą jedziemy). A nie jest. Ta druga w prawo jest mocno zarośnięta drzewami i szlak na drzewie niezauważalny prawie.
Widoki po drodze © lemuriza1972

Tak więc wjeżdżamy mozolnie do góry i kiedy wyjeżdżamy na skraj lasu i widzę jakiś dom, wiem, ze coś nie tak. Wracamy, odnajdujemy właściwą drogę i czarnym szlakiem docieramy do Lasu Milowskiego ( Wolnica), gdzie jest wiata. Tu zapada decyzja, ze nie jedziemy do Melsztyna. Do Melsztyna trzeba jechać szlakiem niebieskim pieszym ( są w którymś miejscu w lesie drogowskazy), skręca się zdaje się w lewo od drogi przy wiacie. My jedziemy też niebieskim, ale w odwrotną stronę czyli w kierunku Jaworska. Chwilę prosto, potem w prawo. Świetna droga przez las, po wyjeździe z lasu wspaniałe widoki na góry. Dojeżdżamy do rozwidlenia szlaków i kierujemy się w prawo na zielony szlak pieszy w kierunku Wojnicza. Szlak pieszy zielony początkowo prowadzi przez las, potem przez pola, łąki, z fajnymi widokami. Dociera się nim do samego Wojnicza.
Dla tych, którzy nie będę mogli objechać trasy 3 maja, polecam taką trasę jak jechałam dzisiaj, bo chociaż nie pokrywa się w całości rzecz jasna z trasą maratonu, pozwala dać jakieś wyobrażenie, o terenie wroga.

Można rzecz jasna , nie mając zbyt wiele czasu, wjechać na samą Panieńską , pokręcić po niej i zjechać z powrotem do Wielkiej Wsi ( zjazd z Panieńskiej też jest fajny).
Ważne żeby trzymać się szlaków pieszych: niebieskiego, czarnego i zielonego.
Polecam.
A wracając dzisiaj przez ISEP ujrzeliśmy taki widok.

Willa Śmiesznotka , koń i owce © lemuriza1972



Skojarzyło mi się z uwielbianą w dzieciństwie książką o pewnej dzielnej rudej i piegowatej dziewczynce o imieniu Pippi.
Sami powiedźcie… no jak nic Willa Śmiesznotka , koń, zwierzaki.
Swoją drogą te trzy owce na ganku wyglądały nieziemsko.
A poza tym dzisiaj widziane jeszcze 3 sarny. Jedna przemierzała Panieńską, a dwie spotkaliśmy w zasadzie już w Tarnowie.
Z tak bliska sarny jeszcze nie widziałam, była 2 metry ode mnie.
Jechaliśmy w tempie mocno turystycznym, bo jak wspomniałam, ja byłam dzisiaj jakaś bezsilna, a Sławek po ciężkim treningu biegowo- rowerowym.
Zdjęć niewiele, ponieważ prawie się nie zatrzymywaliśmy.
I znowu wiał dość mocny wiatr, więc niełatwo się jechało.
Tak sobie myślę, że cały kwiecień wieje. Chyba tylko jeden dzień kiedy jechałam w kwietniu, nie wiało.
A dzisiaj pierwsze majowe kilometry i zrobiłam sobie takie małe podsumowanie, bo Sławek zwrócił mi uwagę, ze sporo wyjechałam tych kilometrów w kwietniu.
No i faktycznie, biorąc pod uwagę, ze w pierwszy tydzień kwietnia nie było jeszcze sprzyjającej pogody i nie jeździłam to faktycznie.. dość sporo.
Czy to zaprocentuje?
Nie wiem. Zobaczymy.
Dzisiaj mocy nie czułam.
  • DST 49.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:49
  • VAVG 17.40km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)
Wtorek, 30 kwietnia 2013

Lubinka, Wał - szlakiem cmentarzy wojennych

[Kiedy się obudziłam za oknem były.. chmury. Bardzo brzydkie chmury nie zwiastujące nic dobrego. Pomyślałam jednak: nie po to brałam urlop, żeby siedzieć w domu.
Ugotowałam obiad i wyruszyłam na rower.
Szczęście mi sprzyjało, bo kiedy wjechałam na niebieski szlak nad Dunajcem, pokazało się słońce.
Zaczęłam od Buczyny. Uwielbiam ten las. Naprawdę jest wyjątkowej urody.


Kaczeńce w Buczynie © lemuriza1972


Przy niebieskim szlaku naddunajcowym powstało rozlewisko. Tam ujrzałam.. chyba czaplę… potem jeszcze zając. Tyle dzisiaj zwierzątek na szlaku.
Plan był dzisiaj taki, żeby zaliczyć jakieś terenowe zjazdy. Nigdy nie byłam superzjazdowcem, ale był czas ( po maratonach u GG), że naprawdę wiele się poduczyłam. Ostatni rok ( pozamaratonowy) spowodował regres. Chciałam więc dzisiaj trochę poćwiczyć. Stąd taki, a nie inny wybór trasy. Przede wszystkim chciałam jednak popatrzeć na przyrodę, stąd moje kręcenie dzisiaj było bardzo wolne.
Cieszę się, że nie przeobraziłam się w takiego maratonowego „zwierzaka”, co to za nic już ma wolniejsze jeżdżenie, wycieczkę. Oczywiście maratony to wspaniała sprawa, spełnienie, ale czasem fajnie jest pojeździć tak.. inaczej.
Bo to naprawdę jest bardzo fajne – popatrzeć na świat, a nie tylko na przednie koło. Czasem się gdzieś zatrzymać, zrobić zdjęcie. Posiedzieć, tak jak dzisiaj posiedziałam w słońcu na Wale, podziwiając widoki.

Dunajec w okolicy Dąbrówki Szczepanowskiej © lemuriza1972

I jeszcze raz Dunajec © lemuriza1972

Droga naddunajcowa © lemuriza1972


Podjechałam sobie szutrowym podjazdem na Lubinkę. Podjazd szutrowy ma jakiś 1 km, podjazd asfaltem to potem ok 3 km.

Widok z podjazdu szutrowego na Lubinkę © lemuriza1972


Dzisiaj skręciłam w las, ominęłam kawałek asfaltu, bo chciałam przejechać obok cmentarzy wojennych.
I wtedy wpadł mi do głowy pomysł, żeby zrobić zdjęcia wszystkich cmentarzy, które spotkam po drodze.
No i sami zobaczcie ile ich spotkałam. A to cmentarze tylko na terenie jednej gminy i tylko część z nich.
Cmentarze z gminy Pleśna. Pierwsze wzmianki o Pleśnej pojawiły się w XIII w. i podobno Pleśna była wtedy Plaszyną. Tak o niej pisał Jan Długosz.
Podczas I wojny światowej doszło tutaj do wielu wojennych starć, stąd taka ilość cmentarzy.
Są wyjątkowe. Taka perełka naszego regionu.
Cmentarz nr 193 w Dąbrówce Szczepanowskiej, przysiółek Lubcza © lemuriza1972

Schron , ale tylko dla szczupłych:) © lemuriza1972

Dąbrówka Szczepanowska © lemuriza1972

Cmentarz nr 192 ( Lubinka) © lemuriza1972


Na Lubince obok przystanku skręciłam w zielony szlak czyli wąwóz. Nie zjeżdżało się dzisiaj tamtędy bezpiecznie. Było jeszcze dużo liści, masa patyków, pod liśćmi nie wiadomo co.
Ale jakoś zjechałam. Niestety nie jestem z tego zjazdu zadowolona. Zbyt asekuracyjnie.
Za to pogoda robiła się coraz lepsza. Coraz większe słońce i coraz cieplej.

Wąwóz na zielonym szlaku © lemuriza1972

Po wyjechaniu z wąwozu, ci, którzy tamtędy jeżdżą wiedzą co jest dalej.. dalej jest kilkukilometrowy podjazd asfaltowy na Wał.
Jechałam sobie dzisiaj go spokojniutko, więc jakoś bardzo mnie nie sponiewierał.
Ktoś kiedyś nazwał moje górki pogardliwie.. „ śmiesznymi”. Pomyślałam sobie wtedy: jak można tak mówić o moich górkach? W końcu w obliczu Himalajów, każde inne są .. śmieszne.
A te górki niewielkie są MOJE, przydomowe. Ja darzę je uczuciem, więc nie są.. śmieszne.
Dają mi tyle radości, bo widoki są piękne. Dla mnie przebywającej dzień w dzień na osiedlu, w mieście, możliwość oglądania takich widoków to jest coś nieprawdpodobnego.

Widok z podjazdu na Wał © lemuriza1972

Cmentarz nr 189 w przysiółku Korzenna © lemuriza1972


A potem był już Wał ( 526 m npm), najwyższe widoczne z Tarnowa wypiętrzenie Pogórza Rożnowskiego. I co z tego, że tak niewielki , jeśli panorama z niego urzeka …
No to usiadłam sobie na szczycie, pogrzałam się w słoneczku, popatrzyłam na widoki i pomyślałam:
Jakie to wielkie szczęście, że któregoś dnia, wyjechałyśmy z moją przyjaciółką na rower, bo chciałyśmy się odchudzać. Efektem tamtego dnia była decyzja o zakupie roweru. Potem był następny rower , potem góral ( Magnus), potem maraton, potem KTM. I wciąż więcej i wyżej i fajniej.
Tak sobie dzisiaj myślałam o tym siedząc na Wale.
O ile bardziej „uboga” byłabym bez tej pasji rowerowej.
Panorama z Wału © lemuriza1972

Cmentarz w Lichwinie © lemuriza1972

Cmentarz nr 188 - Rychwałd © lemuriza1972

Z Wału zjechałam sobie żółtym szlakiem pieszym, który też nie okazał się dzisiaj bezpieczny ( chociaż bardzo sucho). Ale na nim również masa liści, patyków. No, ale powoli zjechałam.
Muszę sobie przynajmniej raz w tygodniu jechać na techniczny trening.
Udana wycieczka, spokojna, słoneczna z wieloma pięknymi widokami.
To zawsze dobrze na mnie działa.
Widok z żółtego szlaku pieszego © lemuriza1972

Pleśna - cm. nr 173 © lemuriza1972


I jeszcze filmik z Wału
Opis linka
  • DST 43.00km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:47
  • VAVG 15.45km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 165 ( 87%)
  • HRavg 139 ( 73%)
  • Kalorie 918kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)
  • Nowsze wpisy →
  • ← Starsze wpisy

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl