Poniedziałek, 11 marca 2013
Samotność krótkodystansowca
Często można posłuchać tej piosenki w Radiu Kraków.
Fajne słowa.
Dzisiaj było trochę ćwiczeń domowych i bieganie.
Samotność krótkodystansowca.
Ponieważ biegłam sama, nie odważyłam się biec pod klasztor na Pszennej, żeby się tam dostać trzeba się „przebić” przez superciemny park.
Tak więc do Ostrowa na most na Dunajcu i z powrotem. To jest pewnie jakieś 5 km.
Zeszło mi 41 minut, w tym było 5 minut marszu.
Człapię sobie dalej, ale chyba jest już lepiej.
Dzisiaj zdecydowałam się kupić profesjonalne buty do biegania. Te , w których biegam masakrują mi stopy, a i na kolana pewnie nie najlepiej działają.
Oczywiście nie zamierzam zajmować się jakoś profesjonalnie bieganiem, jednak rower to rower, a i dla kolan jest najlepszy, ale może od czasu do czasu sobie pobiegam , więc myślę, że to będzie dobra „inwestycja”.
Dzisiaj 41 minut, średnie tętno 160, spalone kalorie 338.
Wczoraj słyszałam w Trójce krótką rozmowę z Anną Dereszowską, która została ambasadorem Coca Cola Cup.
Twierdziła, że nieprzypadkowo, bo jest wielką fanką sportu, biega, jeździ na rowerze.
Dziennikarz zapytał: dlaczego lubi się pani zmęczyć?
Dereszowska ze śmiechem: bo łeb mi wtedy odpoczywa…
Prosto, ale prawdziwie.
Wróciłam do książki B. McDonald „ Ucieczka na szczyt” ( o polskich himalaistach).
Cytat taki znalazłam:
„ Nie zapominajcie o tych, którzy pozostali w górach, czuwających przy ogniskach, strzegących wysokich przełęczy. Przełęczy, które chcecie przemierzyć. Ich wyniosła wytrwałość, możecie ją nazwać szaleństwem. Pomyślcie jednak o tych dniach, kiedy też marzyliście… Nie spieszcie zapominać tych, którzy pozostali w górach, zdeterminowanych do końca. Może kroczą ciągle po mglistej ścieżce, którą wy porzuciliście”.
Za chwilę u Lisa, znowu padnie pytanie: dlaczego tak ryzykują?
No ciekawa jestem odpowiedzi himalaistów.
Chociaż ja to w sumie wiem.
Po przeczytaniu wiele książek o wysokogórskich wyprawach, po moich wycieczkach w zimowe Tatry, wiem.
PS
Oglądam.. Pustelnik, Załuski, Baranowska i Olga Morawska ( coś czułam, że będzie).
Bardzo mądre słowa Morawskiej.
" Nie odwodziłam męża od chodzenia w góry. Nie odwodzi się od czegoś kogoś kto w coś bardzo wierzy, bo uczyniłoby się go nieszczęśliwym"
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 marca 2013
Zostają góry
Nie udało się wczoraj popatrzeć na góry, ale myślę dzisiaj o nich intensywnie.
Wyjęłam książkę Piotra Morawskiego „Zostają góry”.
Na szczęście jeszcze jedna jego książka „uchowała się” na moich półkach. Druga, moja ukochana , książka Piotra i jego żony nie została mi oddana. Nie lubię tego. I nie chodzi o materialną wartość książki. Chodzi o wartość sentymentalną. Po pierwsze to jest wyjątkowa książka o miłości człowieka do człowieka i miłości człowieka do gór, po drugie dostałam ją w urodzinowym prezencie od Przyjaciółki. Ale cóż.. na szczęście jest jeszcze ta druga.
„Zostają góry” to wspomnienia z wypraw, przepiękne zdjęcia Piotra z najwyższych gór świata, jego felietony a także wspomnienia o nim m.in. Simone Moro , Krzysztofa Wielickiego, Piotra Pustelnika.
Polecam.
„ Kiedyś wyjeżdżałem w góry i nie mogłem uwolnić się od życia w Wielkim Mieście. Myślałem , tęskniłem. Dwa światy splatały się w jeden. W tym roku ze zdziwieniem zauważyłem, że jestem w górach dla samych gór. Więcej. Kiedy wracam, potwornie brakuje mi gór. A właściwie wszystkiego co w nich jest.
Są takie proste. Trzeba napierać, zastanawiam się co zjeść, jak się odlać, kiedy wieje ponad 100 km/h ile jeszcze dni.. do cholery będziemy czekać na pogodę. Nie ma rachunków, nie ma pracy, nie ma przerażającej szybkości dnia powszedniego.
Wracam z gór naładowany pozytywną energią, pełen sił do działania. W ciągu kilku miesięcy tworzę swoją wizję tego co może być w Wielkim Mieście. Niestety rozbija się to w spotkaniu z rzeczywistością. Rzeczywistość pochłania, rozdrabnia, wkręca w swoje tryby.
Tylko z drugiej strony, co jest rzeczywistością? Góry? Wielkie Miasto? Siedzę na ławce w parku, spadają liście z drzew. Spieszę się na jakieś spotkanie. Nie mogę się jednak powstrzymać, żeby się nie zatrzymać żeby popatrzeć na liście. Hm, może się starzeję? A może to góry żyją jeszcze we mnie, nie tylko na wyprawach? Może to tęsknota za tym co było, albo za tym co będzie? Czy to ważne? Muszę iść na spotkanie i tyle.
Jesień w pełni. Nadchodzi zima. Czas zejść do piwnicy, wyciągnąć dziaby, podostrzyć je trochę. Niedługo wsiądę w pociąg i pojadę na południe.
Czy w ogóle warto zastanawiać się nad tymi wszystkimi sprawami? Lepiej po prostu robić swoje.
Czego wszystkim życzę. I jak najwięcej udanych wejść, wspaniałych dróg i udanych powrotów. Bo przecież robimy to wszystko dla siebie i to od nas zależy jak wiele radości nam to przyniesie.
Do zobaczenia na szlaku!”
Piotr Morawski
„ Straciłem wielu przyjaciół w ciągu ostatnich kilku lat. Zanim zamknąłem tę długą i pełną bólu listę imion, twarzy, słów wypowiedzianych i usłyszanych, doliczyłem się 25 nazwisk. Piotr Morawski jest na niej ostatnią osobą, której los wstrząsnął mną i zmusił żebym pomyślał, kim jestem, co robię i dlaczego to robię?
W głębi duszy obieram tę samą drogę, co Piotr i każdy, kto przed nim kroczył nią do ostatniej sekundy życia. Dla nas odrzucenie alpinizmu równałoby się wyrzeczeniu miłości. Nie zna się powodu, dla którego się wspina, nie zna się również powodu dla którego kocha się drugą osobę. Mimo, że niektóre argumenty jak niebezpieczeństwo, koszty czy trudności powinny zmienić nasze myślenie, tak jak zobowiązanie się do odrzucenia miłości osoby zbyt młodej, starej czy odmiennej, to rzeczywistość popycha nas w stronę irracjonalizmu, w stronę podążania za szczęściem i spokojem, uleganiu niepohamowanemu impulsowi”
Simone Moro
„ Góry są dla nas naturalną areną, gdzie igrając na krawędzi życia i śmierci, znaleźliśmy wolność, której szukaliśmy na oślep, wolność potrzebną jak chleb”
Maurice Herzog
Tak mówią oni… ci którzy się wspinają albo .. wspinali.
Często po takich tragediach jak ta na Broad Pik pojawia się pytanie: po co tak ryzykować.. że to jest egoizm … że przecież mają rodziny… dzieci.
Pamiętam fragment wywiadu z Anną Milewską, żoną Andrzeja Zawady ( wywiad z książki Olgi Morawskiej „Góry na opak”).
Milewska zapytana czy nigdy nie żądała od męża żeby przestał się wspinać , powiedziała:
Nie. Ja pokochałam go właśnie takiego. Z taką pasją. Gdyby przestał się wspinać, nie byłby już tą samą osobą, którą pokochałam.
Nie mam aż takiej pasji jak mają albo mieli ONI.
Jak dla mnie mocarze, bohaterowie, najsilniejsi , najmocniejsi, najbardziej odważni ludzie na ziemi. Himalaiści.
Ale cieszę się, że pokochałam góry.
Że uwielbiam stawać na szczytach. Nie staje na nich po to, żeby się pochwalić, że na nich byłam.
Uwielbiam na nich stawać, bo tam naprawdę czuję się SOBĄ.
Bo tam naprawdę czuję życie i tam najpełniej wiem, że jest PIĘKNE i dużo warte.
Góry mnie o tym przekonują.. całym swoim majestatem.
Dostaje od nich tyle szczęścia i radości.. i chciałabym żeby to trwało jak najdłużej.
Zdjęcia autorstwa Mirka

Lepszy świat© lemuriza1972

Słońce nad górami© lemuriza1972

Za mgłą© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 marca 2013
Świnica - porażka:(
&feature=youtu.be
Sobota godzina 3.30, dzwoni budzik. Myślę sobie: co tak szybko… ledwie zasnęłam. I przypominam sobie.. jedziemy w Tatry.
Więc wstaję bez ociągania się.
Autostradą jedzie się szybko. Dzięki temu droga w Tatry skraca się nam teraz do jakichś dwóch godzin ( no o ile nie ma korków już poza autostradą).
Godzina 5.30.. Trójka. Świetna audycja, ze świetną muzyką. Kojący głos znanego prezentera. Nagle mówi spokojnie, wolno, przyciągająco:
Jestem ogromnie poruszony tragedią naszych himalaistów.
Jestem pełen podziwu dla ich pasji i odwagi. Zazdroszczę im tego. Bo ja.. narzekam kiedy mam podejść kawałek stokiem z nartami, bo ja narzekam kiedy jest minus 3 .
I tego nie zmienię. I zmienić nie chcę.
Uśmiecham się. Gdybym mogła zadzwonić do Pana prezentera , powiedziałabym:
Nieprawda! Właśnie jadę w Tatry. Jeszcze 4 lata temu siłą trzeba było mnie wyciągać w zimie z domu.
Nie cierpiałam jej.
Aż do chwili kiedy poszłam z Mirkiem i Alkiem na Marcinkę. W zimie. I przez 1,5 godziny brnęliśmy pod górę przez zaspy. Wtedy zrozumiałam – wystarczy się dobrze ubrać. Dobre buty, spodnie , kurtka. Trochę kondycji, wytrzymałości i można chodzić.
Wtedy nie myślałam o długogodzinnych, zimowych wyprwach w Tatry, ale to wtedy zrozumiałam , że to czy polubię zimę, zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
A potem się zaczęło.. jakoś tak.. niespodziewanie. Marcinka, Jamna, Brzanka, Babia Góra, Dolina 5 SP, Kozi Wierch, Czerwone Wierchy, Giewont, Kasprowy. Zimą.
Przy słońcu i mrozie, albo mrozie padających śniegu, porywistym wietrze.
7,8 godzin wędrowania. Przeraźliwe zimno na szczytach.
Warto. Naprawdę warto zmienić swoje podejście do zimy.
I jeszcze jedna rzecz za którą Panu Prezenterowi byłam wdzięczna. Powiedział o zmarłych himalaistach, ze zazdrości im pasji i odwagi.
Nie oceniał… jak wielu internautów.. że głupota, że igranie ze śmiercią. Staram się nie czytać takich komentarzy. Jestem pewna, ze w większości piszą je Ci, którzy patrzą na świat z perspektywy kanapy i pasja to dla nich obce słowo.
To tyle na ten temat, bo ja swoje zdanie mam i wielokrotnie o nim pisałam.
A teraz o dzisiaj. Dzisiaj, które okazało się moją porażką. Dlaczego? Nie wiem…
Już w trakcie jazdy autem odezwała się niestety moja choroba lokomocyjna i to z dużą intensywnością. Nie zdołałam zjeść śniadania, wyruszyłam na trasę głodna, bez energii, „wymięta” podróżą. Ale myślałam.. przejdzie.. nie raz przechodziło. Idę, idzie się nadzwyczajnie ciężko. Nie wiem co się dzieje. Myślę: czyżbym była w tak marnej kondycji?
Po niespełna dwóch godzinach dochodzimy do Murowańca. Jem. Mówię do Mirka: Mirek.. ja nie wiem czy dam dzisiaj radę.. pójdę jeszcze kawałek, ale być może zawrócę. Poczekam na Ciebie w schronisku.
Idę. Pod górę. Ciężko. Śnieg słabo związany. Nogi zapadają się, momentami po pachwiny.. ciężko wyciągnąć nogę. Bywa, ze myślę: o rany chyba zostanę już w tej dziurze.
Kiedy w końcu się udaje oswobodzić… i wyciągam nogę.. ona znowu się zapada…
Jeśli tak będzie cały czas, nie ma mowy żeby „zrobić” Świnicę. Nie dam rady. Idę jeszcze kawałek, walczę ze sobą. W końcu się poddaję. Mówię Mirkowi, żeby poszedł a ja wrócę do schroniska.
Rozsądek wygrał z ambicją.
Mirek idzie, ja jeszcze kawałek podążam jego śladem, ale jest coraz gorzej i coraz częściej się zapadam. Kiedy dochodzę do wyciągu, zawracam. No i idę sobie jeszcze przez jakieś 1,5 godziny w kierunku Kuźnic, pod górę, potem wracam.
Nigdy tak długo nie szłam sama w górach. Na pewien sposób jest to przyjemne.
W końcu idę do schroniska i czekam na Mirka. Wysyłam smsa do Krysi, że siedzę w schronisku, piję piwo . Sportowiec – emeryt. Kiedy przychodzi Mirek myślę sobie, ze w życiu nie widziałam go takie zmęczonego.
Mirek opowiada, że jeszcze nigdy nie czuł się tak zmęczony, nawet jak wchodził zimą na Rysy.
Że nogi mu się cały czas zapadały po kolana w sniegu, że musiał odpoczywać ( co jemu się nie zdarza).
Więc wiem, że podjęłam słuszną decyzję, bo mogłabym już z tej Świnicy nie wrócić.
Mirek jest jak dla mnie mocarzem, więc skoro dla niego było tak ciężko, dla mnie mogłoby to być zadanie ponad moje siły.
Ale mimo wszystko, trochę przykro, że trzeba było się poddać….
I przykro, że nie naoglądałam się gór. Moja siostra oglądając kiedyś moje zdjęcia z Tatr, powiedziała: pięknie wyglądasz na tych zdjęciach, widać szczęście w oczach.. taki błysk.
Tak.. bo ja w Tatry idę po szczęście.
I trochę mi go dzisiaj zabrakło.
Ja w drodze 5 godzin ( Mirek rzecz jasna dłużej, chociaż i tak trzeba mu przyznać, że poszło mu szybko jak na takie warunki)
średnie tętno 137
spalone kalorie - 2000
&feature=youtu.be






Sobota godzina 3.30, dzwoni budzik. Myślę sobie: co tak szybko… ledwie zasnęłam. I przypominam sobie.. jedziemy w Tatry.
Więc wstaję bez ociągania się.
Autostradą jedzie się szybko. Dzięki temu droga w Tatry skraca się nam teraz do jakichś dwóch godzin ( no o ile nie ma korków już poza autostradą).
Godzina 5.30.. Trójka. Świetna audycja, ze świetną muzyką. Kojący głos znanego prezentera. Nagle mówi spokojnie, wolno, przyciągająco:
Jestem ogromnie poruszony tragedią naszych himalaistów.
Jestem pełen podziwu dla ich pasji i odwagi. Zazdroszczę im tego. Bo ja.. narzekam kiedy mam podejść kawałek stokiem z nartami, bo ja narzekam kiedy jest minus 3 .
I tego nie zmienię. I zmienić nie chcę.
Uśmiecham się. Gdybym mogła zadzwonić do Pana prezentera , powiedziałabym:
Nieprawda! Właśnie jadę w Tatry. Jeszcze 4 lata temu siłą trzeba było mnie wyciągać w zimie z domu.
Nie cierpiałam jej.
Aż do chwili kiedy poszłam z Mirkiem i Alkiem na Marcinkę. W zimie. I przez 1,5 godziny brnęliśmy pod górę przez zaspy. Wtedy zrozumiałam – wystarczy się dobrze ubrać. Dobre buty, spodnie , kurtka. Trochę kondycji, wytrzymałości i można chodzić.
Wtedy nie myślałam o długogodzinnych, zimowych wyprwach w Tatry, ale to wtedy zrozumiałam , że to czy polubię zimę, zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
A potem się zaczęło.. jakoś tak.. niespodziewanie. Marcinka, Jamna, Brzanka, Babia Góra, Dolina 5 SP, Kozi Wierch, Czerwone Wierchy, Giewont, Kasprowy. Zimą.
Przy słońcu i mrozie, albo mrozie padających śniegu, porywistym wietrze.
7,8 godzin wędrowania. Przeraźliwe zimno na szczytach.
Warto. Naprawdę warto zmienić swoje podejście do zimy.
I jeszcze jedna rzecz za którą Panu Prezenterowi byłam wdzięczna. Powiedział o zmarłych himalaistach, ze zazdrości im pasji i odwagi.
Nie oceniał… jak wielu internautów.. że głupota, że igranie ze śmiercią. Staram się nie czytać takich komentarzy. Jestem pewna, ze w większości piszą je Ci, którzy patrzą na świat z perspektywy kanapy i pasja to dla nich obce słowo.
To tyle na ten temat, bo ja swoje zdanie mam i wielokrotnie o nim pisałam.
A teraz o dzisiaj. Dzisiaj, które okazało się moją porażką. Dlaczego? Nie wiem…
Już w trakcie jazdy autem odezwała się niestety moja choroba lokomocyjna i to z dużą intensywnością. Nie zdołałam zjeść śniadania, wyruszyłam na trasę głodna, bez energii, „wymięta” podróżą. Ale myślałam.. przejdzie.. nie raz przechodziło. Idę, idzie się nadzwyczajnie ciężko. Nie wiem co się dzieje. Myślę: czyżbym była w tak marnej kondycji?
Po niespełna dwóch godzinach dochodzimy do Murowańca. Jem. Mówię do Mirka: Mirek.. ja nie wiem czy dam dzisiaj radę.. pójdę jeszcze kawałek, ale być może zawrócę. Poczekam na Ciebie w schronisku.
Idę. Pod górę. Ciężko. Śnieg słabo związany. Nogi zapadają się, momentami po pachwiny.. ciężko wyciągnąć nogę. Bywa, ze myślę: o rany chyba zostanę już w tej dziurze.
Kiedy w końcu się udaje oswobodzić… i wyciągam nogę.. ona znowu się zapada…
Jeśli tak będzie cały czas, nie ma mowy żeby „zrobić” Świnicę. Nie dam rady. Idę jeszcze kawałek, walczę ze sobą. W końcu się poddaję. Mówię Mirkowi, żeby poszedł a ja wrócę do schroniska.
Rozsądek wygrał z ambicją.
Mirek idzie, ja jeszcze kawałek podążam jego śladem, ale jest coraz gorzej i coraz częściej się zapadam. Kiedy dochodzę do wyciągu, zawracam. No i idę sobie jeszcze przez jakieś 1,5 godziny w kierunku Kuźnic, pod górę, potem wracam.
Nigdy tak długo nie szłam sama w górach. Na pewien sposób jest to przyjemne.
W końcu idę do schroniska i czekam na Mirka. Wysyłam smsa do Krysi, że siedzę w schronisku, piję piwo . Sportowiec – emeryt. Kiedy przychodzi Mirek myślę sobie, ze w życiu nie widziałam go takie zmęczonego.
Mirek opowiada, że jeszcze nigdy nie czuł się tak zmęczony, nawet jak wchodził zimą na Rysy.
Że nogi mu się cały czas zapadały po kolana w sniegu, że musiał odpoczywać ( co jemu się nie zdarza).
Więc wiem, że podjęłam słuszną decyzję, bo mogłabym już z tej Świnicy nie wrócić.
Mirek jest jak dla mnie mocarzem, więc skoro dla niego było tak ciężko, dla mnie mogłoby to być zadanie ponad moje siły.
Ale mimo wszystko, trochę przykro, że trzeba było się poddać….
I przykro, że nie naoglądałam się gór. Moja siostra oglądając kiedyś moje zdjęcia z Tatr, powiedziała: pięknie wyglądasz na tych zdjęciach, widać szczęście w oczach.. taki błysk.
Tak.. bo ja w Tatry idę po szczęście.
I trochę mi go dzisiaj zabrakło.
Ja w drodze 5 godzin ( Mirek rzecz jasna dłużej, chociaż i tak trzeba mu przyznać, że poszło mu szybko jak na takie warunki)
średnie tętno 137
spalone kalorie - 2000
&feature=youtu.be

Służbowy kask Mirka© lemuriza1972

Piękny....© lemuriza1972

Na chwilę wyszło słońce© lemuriza1972

Góry w chmurach© lemuriza1972

Tęsknie spoglądałam w tamtym kierunku© lemuriza1972

Gdzieś tam poszedł Mirek© lemuriza1972

Betlejemka© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 marca 2013
Bieganie
No i znowu życie pokazało, że plany planami... a życie swoje:).
Wczoraj był dentysta, więc sportu zero.. tylko spacer pół godziny w jedną stronę i pół godziny w drugą.
Dzisiaj miałam nadzieję na rower.. ale siąpiło cały dzień i zdecydowałam się na bieganie.
To moje bieganie to wciąż takie człapanie, nie mam siły na to żeby biegać szybciej, ale też chyba się nie ma co dziwić. Samo nie przyjdzie i nie od razu.
Pod klasztor na Pszennej i z powrotem. No cały czas nie biegliśmy.. było też trochę marszu. Ale to było myślę przynajmniej 5 km.
Po drodze spotkaliśmy dziewczynę, która była na spacerze z ... fretką.
Miała ją na smyczy.. a ta fretka mocno przebierała nogami. Naprawdę szybkie zwierzątko. Zapytałam dziewczyny ile fretka wytrzymuje na spacerze. Podobno godzinę.
No, no.. ma zwierzątko potencjał:)
Danych z pulsometru brak bo się zbuntował.
W drodze 55 minut.
Na sobotę w planie jest .. Świnica:), ale obawiam się , ze pogoda nam przeszkodzi. Już marzec, a ja jeszcze ani razu nie byłam w Tatrach. Jak Krysia z Adamem jechali, ja musiałam jechać do Mielca i tak się rozmijaliśmy w terminach.
Paradoksalnie wiadomość o zaginięciu dwójki naszych himalaistów , nie działa na mnie odstraszająco. Przeciwnie.. dużo myślę o górach.
Zatęskniłam za zimowymi Tatrami. Za tymi widokami, zmęczeniem.
Ale odkąd nadeszła wiadomość o zaginięciu dwójki himalaistów, to jakiś taki smutek mnie ogarnia.
Za spełnienie marzeń czasem płaci się cenę najwyższą.
I znowu pojawia się pytanie: czy warto?
Dla mnie to trochę takie pytanie retoryczne.
Nie potrafię jednoznacznie na nie odpowiedzieć.
Chyba, że po prostu przytaczając mój ulubiony cytat Simone Moro.
"
Zycie nie jest mierzone liczbą oddechów, ale liczbą momentów zapierających dech w piersiach"
Tak to było?
Chyba tak...
Wczoraj był dentysta, więc sportu zero.. tylko spacer pół godziny w jedną stronę i pół godziny w drugą.
Dzisiaj miałam nadzieję na rower.. ale siąpiło cały dzień i zdecydowałam się na bieganie.
To moje bieganie to wciąż takie człapanie, nie mam siły na to żeby biegać szybciej, ale też chyba się nie ma co dziwić. Samo nie przyjdzie i nie od razu.
Pod klasztor na Pszennej i z powrotem. No cały czas nie biegliśmy.. było też trochę marszu. Ale to było myślę przynajmniej 5 km.
Po drodze spotkaliśmy dziewczynę, która była na spacerze z ... fretką.
Miała ją na smyczy.. a ta fretka mocno przebierała nogami. Naprawdę szybkie zwierzątko. Zapytałam dziewczyny ile fretka wytrzymuje na spacerze. Podobno godzinę.
No, no.. ma zwierzątko potencjał:)
Danych z pulsometru brak bo się zbuntował.
W drodze 55 minut.
Na sobotę w planie jest .. Świnica:), ale obawiam się , ze pogoda nam przeszkodzi. Już marzec, a ja jeszcze ani razu nie byłam w Tatrach. Jak Krysia z Adamem jechali, ja musiałam jechać do Mielca i tak się rozmijaliśmy w terminach.
Paradoksalnie wiadomość o zaginięciu dwójki naszych himalaistów , nie działa na mnie odstraszająco. Przeciwnie.. dużo myślę o górach.
Zatęskniłam za zimowymi Tatrami. Za tymi widokami, zmęczeniem.
Ale odkąd nadeszła wiadomość o zaginięciu dwójki himalaistów, to jakiś taki smutek mnie ogarnia.
Za spełnienie marzeń czasem płaci się cenę najwyższą.
I znowu pojawia się pytanie: czy warto?
Dla mnie to trochę takie pytanie retoryczne.
Nie potrafię jednoznacznie na nie odpowiedzieć.
Chyba, że po prostu przytaczając mój ulubiony cytat Simone Moro.
"
Zycie nie jest mierzone liczbą oddechów, ale liczbą momentów zapierających dech w piersiach"
Tak to było?
Chyba tak...
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 marca 2013
Rower
Na dzisiaj plan był rowerowy i zrobiłam wszystko, żeby go zrealizować.
Planowałam też trochę mniej kilometrów, bo w sumie pierwszy wyjazd w tym roku, ale jakoś tak spontanicznie wyszło.
Dzisiaj z Alkiem.
Ledwie zaczęliśmy jechać, a Alek zaczął zadawać sobie retoryczne pytania:
„ I gdzie ten dawny zapał?”
No tak… niestety ze smutkiem trzeba stwierdzić , że mnie też brakuje dawnego zapału.
Pewnie kilka lat temu taki pierwszy prawie wiosenny wyjazd spowodowałby ekstazę. Dzisiaj jej nie było.
Ale przyjemność z jazdy była. Będzie na pewno jeszcze większa, jak się wyruszy na górki, jak świat się zazieleni i jak się wjedzie w teren.
Kilka razy podkusiło mnie, żeby jak za dawnych lat przycisnąć i wtedy taki błysk myśli się pojawił…
No.. a może zmęczyć się jeszcze bardziej?
Nie będzie tak łatwo przestawić się na tryb wycieczkowy. To wiem. Będą chwile, że będę tęsknić.
Ale wiem też , że dam sobie radę.
W końcu kiedyś musiałam pożegnać się z siatkówką. Nie było to łatwe. Pamiętam swój powrót z ostatniego treningu w Krakowie. Szłam przez miasteczko studenckie i łzy mi ciekły, bo wiedziałam, ze zakończyła się piękna przygoda w moim życiu. Bezpowrotnie i od tego czasu wszystko już będzie tylko i wyłącznie wspomnieniem.
Ale dałam radę, a potem w zastępstwie pojawił się rower.
Taki nadszedł czas.
„Nie wolno Ci się bać, wszystko ma swój czas
Ty jesteś początkiem do każdego celu”
To fragment zamieszczonej przeze mnie piosenki ( swoją drogą bardzo ciekawa wokaliskta, momentami Kaśkę Nosowską przypomina).
Pojechaliśmy dzisiaj do Żabna i z powrotem. Jakieś 45 minut jeszcze przy słońcu, więc bardzo fajnie. Potem już w ciemnościach, więc od jakiegoś 26 km zaczęło mi się robić zimno.
Ale i tak stopień przemarznięcia był.. jakby to powiedzieć…? Pozytywnym zaskoczeniem?
No tak, bo byłam pewna, że zmarznę dużo bardziej.
Przejechalismy 40 km, przyzwoicie jak na pierwszy wyjazd, a do tego mocno wiało, więc trzeba było się nasiłować.
Sprawa najważniejsza – odpowiednia ilość endorfin dostarczona.
I jeszcze jedna sprawa… skoro ostatnio sporo dyskusji i sportach zimowych.
Czym różnimy się od Norwegów?
Fragment artykułu z PS opowiadającego o fenomenie Norwegów jeśli chodzi o narciarstwo biegowe.
„ – Nie znam dzisiaj ani jednego Norwega, który nie ma biegówek – mówi profesor Matti Goksyr z Wydziału Nauk Społecznych uniwersytetu w Oslo.
Mistrzostwa świata w Oslo dwa lata temu. Centrum miasta, jakiś maleńki skwer. Dziewczynka właściwie dziecko, szeroko uśmiechnięta drepcze na nartach. Biegowych oczywiście i opowiada , że kiedyś będzie jak Marit Bjoergen. Albo lepiej, jak Therese Johaugh. To nic niezwykłego, właściwie codzienność. Dziewczynka biegała z całą rodziną.”
- DST 40.00km
- Czas 01:53
- VAVG 21.24km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 804kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 4 marca 2013
Bieganie
We wstępnych planach był rower, ale popołudnie nieco się skomplikowało, a wieczorem jak zaszło słońce zrobiło się trochę chłodno.
Więc było dzisiaj bieganie.
Pod klasztor na Pszennej, tam małe kółko po osiedlu obok i jeszcze raz pod klasztor.
Tak więc dwa podbiegi po drodze. Dały mi się we znaki, tym bardziej, że jak podbiegaliśmy drugi raz, przed nami biegły jakieś trzy dziewczyny, no i włączył mi się duch rywalizacji, a biorąc pod uwagę wcześniejsze 25 minut biegu i jeden podbieg w nogach, to łatwe to dla mnie nie było.
Ogólnie 1 godz 7 minut biegania, łączonego z marszem.
Fajnie było.
Justyna z wywiadu w PS:
- Lubi Pani jeszcze ten biznes?
Tak. Biegi to całe moje życie od 15 lat. Poświęciłam im wszystko. Życie prywatne, rodzinę, wszystko. Nie żałuję ani przez moment. Wiem, że mój czas powoli się kończy. To będzie moja i tylko moja decyzja, ale zostanę z biegami.
Nie ma szans żebym całkiem odstawiła nartki. Mam do przebiegnięcia Bieg Piastów, Bieg Wazów i wiele innych. Jako mistrzyni olimpijska nie mogę tego przepuścić, choćbym dobiegała na 150 miejscu, wszystko jedno.
Miałam kiedyś marzenie, że nauczę biegać swoje dzieci, wnuki. Bo ten sport sprawia wielką przyjemność. I tak będzie. Na pewno się na niego nie obrazę.
" Mój czas się kończy". To nie brzmi dobrze.
- najnormalniej w świecie. Mam 30 lat. Oczywiście wiem, ze biegi to sport wytrzymałościowy i mam jeszcze czas, ale jak od 15 lat tyram jak wół, by zdobyć to co zdobyłam. Nie zapeszając, niedługo zdobędę 4 Kryształową Kulę.
I ja to mogę osiągnąć, nie bez wyrzeczeń oczywiście. Dla ciała przede wszystkim. To ciało powoli odmawia posłuszeństwa. Normalna sprawa i jestem do tego przygotowana. Zresztą do jasnej cholery, pora zacząć żyć. Nie jestem już 23 latką, która zdobywa w Turynie medal Igrzysk Olimpijskich.
Więc było dzisiaj bieganie.
Pod klasztor na Pszennej, tam małe kółko po osiedlu obok i jeszcze raz pod klasztor.
Tak więc dwa podbiegi po drodze. Dały mi się we znaki, tym bardziej, że jak podbiegaliśmy drugi raz, przed nami biegły jakieś trzy dziewczyny, no i włączył mi się duch rywalizacji, a biorąc pod uwagę wcześniejsze 25 minut biegu i jeden podbieg w nogach, to łatwe to dla mnie nie było.
Ogólnie 1 godz 7 minut biegania, łączonego z marszem.
Fajnie było.
Justyna z wywiadu w PS:
- Lubi Pani jeszcze ten biznes?
Tak. Biegi to całe moje życie od 15 lat. Poświęciłam im wszystko. Życie prywatne, rodzinę, wszystko. Nie żałuję ani przez moment. Wiem, że mój czas powoli się kończy. To będzie moja i tylko moja decyzja, ale zostanę z biegami.
Nie ma szans żebym całkiem odstawiła nartki. Mam do przebiegnięcia Bieg Piastów, Bieg Wazów i wiele innych. Jako mistrzyni olimpijska nie mogę tego przepuścić, choćbym dobiegała na 150 miejscu, wszystko jedno.
Miałam kiedyś marzenie, że nauczę biegać swoje dzieci, wnuki. Bo ten sport sprawia wielką przyjemność. I tak będzie. Na pewno się na niego nie obrazę.
" Mój czas się kończy". To nie brzmi dobrze.
- najnormalniej w świecie. Mam 30 lat. Oczywiście wiem, ze biegi to sport wytrzymałościowy i mam jeszcze czas, ale jak od 15 lat tyram jak wół, by zdobyć to co zdobyłam. Nie zapeszając, niedługo zdobędę 4 Kryształową Kulę.
I ja to mogę osiągnąć, nie bez wyrzeczeń oczywiście. Dla ciała przede wszystkim. To ciało powoli odmawia posłuszeństwa. Normalna sprawa i jestem do tego przygotowana. Zresztą do jasnej cholery, pora zacząć żyć. Nie jestem już 23 latką, która zdobywa w Turynie medal Igrzysk Olimpijskich.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 marca 2013
Wytapianie pozimowego tłuszczu:)))
dane z biegania:
52 minuty,
średnie tętno 159
spalone kalorie: 424
Wczorajszy dzień kompletnie nieaktywny sportowo.
Tzn przeznaczony tylko i wyłącznie na kibicowanie , co też fajną sprawą jest i też dostarcza endorfin ( o ile Polacy dobrze się spisują), ale od tego nie przybywa ani kondycji, ani nie ubywa kalorii, więc zawsze po takim dniu przed tv mam lekki niedosyt i … wyrzuty sumienia?
Tak to chyba można nazwać.
Wyrzuty sumienia mam w stosunku do całej zimy podczas której jak na mnie, tej aktywności sportowej nie było zbyt wiele.. bo jakoś nie było mobilizacji, trochę też przeszkodziły mi choroby, no i praca mnie absorbowała i trochę sił wysysała.
Więc cóż było.. ?Nartki kilka razy, kilka wędrówek zimowych, basen kilka razy, siatkówka w miarę regularnie raz w tygodniu, trochę ćwiczeń w domu, bieganie jakieś.. 3 razy?
No, ale mam mocne postanowienie poprawy.
Zaczęłam od dzisiaj, ale zanim o tym, to jeszcze słówko o wczoraj.
Bardzo chcieliśmy wszyscy złotego medalu dla Justyny , tak jak i ona bardzo chciała. Nie udało się.
Ale ja zawsze patrzę na Justynę z wielkim szacunkiem. Kto chociaż trochę sportu liznął, chociaż raz wystartował w jakichkolwiek zawodach… może sobie w jakiś tam sposób wyobrazić ile trudu kosztuje osiągnięcie takiego poziomu.
Ile potu na co dzień wylewa ta Dziewczyna. I w jakim tempie doszła do takiego poziomu jak dzisiaj, przy warunkach do uprawiania biegania na nartach, w porównaniu do Norweżek zgoła odmiennych.
Bo Polska to nie jest kraj gdzie narciarstwo biegowe na światowym poziomie jest łatwo uprawiać. Nie sprzyja nam nasz klimat, gdzie jedynym miejscem gdzie dość długo można pobiegać na nartach, jest Polana Jakuszycka , bo podobno tam mikrokilmat jest specyficzny i śnieg długo leży.
Ta dziewczyna zaczęła trenować mając 15 lat! To jest ogromnie późno jeśli chodzi o uprawianie jakiegokolwiek sportu. Tyle miała do nadrobienia! Pamiętajmy o tym.
Skoczkowie… to były emocje.. od łez złości do łez szczęścia.
Sympatyczna, pracowita drużyna. Należało się tym chłopakom. Bardzo mnie ucieszył ten medal!
A ja dzisiaj najpierw trochę poćwiczyłam sobie w domu.
Była ochota na rower, ale wiało dzisiaj tak mocno, że pomyślałam , że żadnej przyjemności z tego by nie było. No, a skoro nie będę startować – nie ma musu treningu rowerowego. Bo gdybym startowała, to pewnie na wiatr się nie oglądałabym się.
Tak więc bieganie w Lesie Radłowskim, żeby trochę tłuszczu zimowego wytopić
A tak naprawdę.. to przede wszystkim dla rozruszania się i dostarczenia sobie endorfin, "tłuszczyk" na ostatnim miejscu:).
Źle nie było, wytrzymałam 50 min, z tego jakieś 40 min to było bieganie, reszta marsz.
15 min biegania, 5 minut marszu, potem znowu 15 minut bieganie , marsz, i znowu trochę bieganie, trochę marszu i końcówka to już bieganie w trochę lepszym tempie.
Kondycja kiepska, ale naprawdę mam mocne postanowienie poprawy i od dzisiaj chcę mocno się wziąć za siebie.
Bo chcę mieć kondycję dobrą, bo chcę sobie dostarczać endorfin, bo lubię sport, no i nie chcę obrastać w tłuszczyk:).
Kiedyś , bodajże Klosiu napisał, że jakoś nie wyobraża sobie mnie grubej.
Za to ja dokładnie wiem jak to jest i na dowód zdjęcia archiwalne.
Niewyraźne trochę, ale widać.. że trochę mnie było:). Nawet trochę więcej niż trochę.
Tak było kiedyś


Teraz jest trochę lepiej

52 minuty,
średnie tętno 159
spalone kalorie: 424
Wczorajszy dzień kompletnie nieaktywny sportowo.
Tzn przeznaczony tylko i wyłącznie na kibicowanie , co też fajną sprawą jest i też dostarcza endorfin ( o ile Polacy dobrze się spisują), ale od tego nie przybywa ani kondycji, ani nie ubywa kalorii, więc zawsze po takim dniu przed tv mam lekki niedosyt i … wyrzuty sumienia?
Tak to chyba można nazwać.
Wyrzuty sumienia mam w stosunku do całej zimy podczas której jak na mnie, tej aktywności sportowej nie było zbyt wiele.. bo jakoś nie było mobilizacji, trochę też przeszkodziły mi choroby, no i praca mnie absorbowała i trochę sił wysysała.
Więc cóż było.. ?Nartki kilka razy, kilka wędrówek zimowych, basen kilka razy, siatkówka w miarę regularnie raz w tygodniu, trochę ćwiczeń w domu, bieganie jakieś.. 3 razy?
No, ale mam mocne postanowienie poprawy.
Zaczęłam od dzisiaj, ale zanim o tym, to jeszcze słówko o wczoraj.
Bardzo chcieliśmy wszyscy złotego medalu dla Justyny , tak jak i ona bardzo chciała. Nie udało się.
Ale ja zawsze patrzę na Justynę z wielkim szacunkiem. Kto chociaż trochę sportu liznął, chociaż raz wystartował w jakichkolwiek zawodach… może sobie w jakiś tam sposób wyobrazić ile trudu kosztuje osiągnięcie takiego poziomu.
Ile potu na co dzień wylewa ta Dziewczyna. I w jakim tempie doszła do takiego poziomu jak dzisiaj, przy warunkach do uprawiania biegania na nartach, w porównaniu do Norweżek zgoła odmiennych.
Bo Polska to nie jest kraj gdzie narciarstwo biegowe na światowym poziomie jest łatwo uprawiać. Nie sprzyja nam nasz klimat, gdzie jedynym miejscem gdzie dość długo można pobiegać na nartach, jest Polana Jakuszycka , bo podobno tam mikrokilmat jest specyficzny i śnieg długo leży.
Ta dziewczyna zaczęła trenować mając 15 lat! To jest ogromnie późno jeśli chodzi o uprawianie jakiegokolwiek sportu. Tyle miała do nadrobienia! Pamiętajmy o tym.
Skoczkowie… to były emocje.. od łez złości do łez szczęścia.
Sympatyczna, pracowita drużyna. Należało się tym chłopakom. Bardzo mnie ucieszył ten medal!
A ja dzisiaj najpierw trochę poćwiczyłam sobie w domu.
Była ochota na rower, ale wiało dzisiaj tak mocno, że pomyślałam , że żadnej przyjemności z tego by nie było. No, a skoro nie będę startować – nie ma musu treningu rowerowego. Bo gdybym startowała, to pewnie na wiatr się nie oglądałabym się.
Tak więc bieganie w Lesie Radłowskim, żeby trochę tłuszczu zimowego wytopić
A tak naprawdę.. to przede wszystkim dla rozruszania się i dostarczenia sobie endorfin, "tłuszczyk" na ostatnim miejscu:).
Źle nie było, wytrzymałam 50 min, z tego jakieś 40 min to było bieganie, reszta marsz.
15 min biegania, 5 minut marszu, potem znowu 15 minut bieganie , marsz, i znowu trochę bieganie, trochę marszu i końcówka to już bieganie w trochę lepszym tempie.
Kondycja kiepska, ale naprawdę mam mocne postanowienie poprawy i od dzisiaj chcę mocno się wziąć za siebie.
Bo chcę mieć kondycję dobrą, bo chcę sobie dostarczać endorfin, bo lubię sport, no i nie chcę obrastać w tłuszczyk:).
Kiedyś , bodajże Klosiu napisał, że jakoś nie wyobraża sobie mnie grubej.
Za to ja dokładnie wiem jak to jest i na dowód zdjęcia archiwalne.
Niewyraźne trochę, ale widać.. że trochę mnie było:). Nawet trochę więcej niż trochę.
Tak było kiedyś

Wspomnienie sprzed lat...© lemuriza1972

Trochę mnie było:)))© lemuriza1972
Teraz jest trochę lepiej

Rocky Balboa:)© lemuriza1972

Na mecie© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 28 lutego 2013
Pierwsze kilometry
Ubogie sportowo moje ostatnie tygodnie.
Siatkówka zaledwie dwa razy, ale za to naprawdę fajna:).
Dzisiaj zrobiłam pierwsze kilometry w tym roku. Pogoda była sprzyjająca, więc wykorzystałam rower jako środek lokomocji ( stąd też taka mizerna ilość tych kilometrów).
No cóż.. nogi kręcić za bardzo nie chcą, pupa musi na nowo przyzwyczajać się do siodełka.
Nic dziwnego skoro zima była jaka była, czyli aktywność sportowa niestety nikła:(.
No ale powolutku, powolutku wdrożymy się do pedałowania.
Wiosna idzie, czuć ją w powietrzu, a i fiołek na moim parapecie zaczyna kwitnąć, więc znaczy się, że wiosnę czuje:).
Dobrze... zimę lubię, ale tęsknie do wycieczek rowerowych, zapachów wiosny i zieleni.
Póki co zima jeszcze a przynajmniej sportowy zimowe. Kamil nam się pięknie spisał dzisiaj.
Wielkie dzięki za te wielkie sportowe emocje.
Justyna też wspaniale pobiegła w sztafecie, co zapowiada, że w sobotę tanio skóry nie sprzeda.
Czekamy więc na sobotę:).
Siatkówka zaledwie dwa razy, ale za to naprawdę fajna:).
Dzisiaj zrobiłam pierwsze kilometry w tym roku. Pogoda była sprzyjająca, więc wykorzystałam rower jako środek lokomocji ( stąd też taka mizerna ilość tych kilometrów).
No cóż.. nogi kręcić za bardzo nie chcą, pupa musi na nowo przyzwyczajać się do siodełka.
Nic dziwnego skoro zima była jaka była, czyli aktywność sportowa niestety nikła:(.
No ale powolutku, powolutku wdrożymy się do pedałowania.
Wiosna idzie, czuć ją w powietrzu, a i fiołek na moim parapecie zaczyna kwitnąć, więc znaczy się, że wiosnę czuje:).
Dobrze... zimę lubię, ale tęsknie do wycieczek rowerowych, zapachów wiosny i zieleni.
Póki co zima jeszcze a przynajmniej sportowy zimowe. Kamil nam się pięknie spisał dzisiaj.
Wielkie dzięki za te wielkie sportowe emocje.
Justyna też wspaniale pobiegła w sztafecie, co zapowiada, że w sobotę tanio skóry nie sprzeda.
Czekamy więc na sobotę:).
- DST 15.00km
- Czas 00:42
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 26.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 lutego 2013
Czarodziejska Góra czyli Jamna - część druga sobotniej wycieczki
„ Nie znajdziesz jej na żadnej z wielkich map, wznosi się tylko w tych pisanych sercem, otulona szumem borów i psalmów. Moja góra, Boża góra - Jamna.
Zanim na horyzoncie wyłoni się Jamna, jest niekończąca się droga między wsiami, porozrzucanymi po połaciach ziemi. Przed oczyma przesuwają się kolejne kobierce pól. Koła odciskają ślady na asfalcie, bruku, aż w końcu na piasku, gubiąc za sobą wszystko to, co zwykliśmy nazywać normalnym życiem. Później jest już tylko gęsta mgła i ciemność, w której ginie droga.”
Kaja Cudak, tekst pochodzi z tygodnika „Idziemy”
&feature=youtu.be
Tak jak wspominałam, druga część naszej sobotniej wycieczki zaprowadziła nas do kolejnego bliskiemu memu sercu miejsca, czyli na Jamną.
Trafiliśmy więcej jednego dnia na dwa Pogórza, po Pogórzu Ciężkowickim, przyszedł czas na Pogórze Rożnowskie.
Jamna, to obok Brzanki takie wyjątkowe miejsce dla bikerów z Tarnowa i okolic, ponieważ aby dotrzeć na te dwie górki trzeba przyszykować się na nieco dłuższą wyprawę.
Więc to są cele zazwyczaj wycieczek weekendowych.
Jamna w dużo większym chyba stopniu niż Brzanka, oferuje możliwość poczucia mtb, ale pod jednym warunkiem – że chociaż raz pojedzie się na wyprawę z Krysią i Adamem ponieważ oni znają zupełnie niezwykłe ścieżki , poza szlakami pieszymi i rowerowymi. Ścieżki z prawdziwe górskim charakterem i technicznymi trudnościami.
Jamna to naprawdę miejsce wyjątkowe. Jeżeli ktoś chciałby odpocząć z dala od rzesz turystów , w ciszy, mając naokoło lasy i piękne górskie widoki – to to jest miejsce doskonałe.
Pamiętam swoje wrażenie, kiedy po raz pierwszy trafiłam na Jamną ( na rowerze rzecz jasna).
Miałam poczucie, że trafiłam w miejsce, w którym przebywając ma się ogromne poczucie, że całe zło świata zostało za nami.
Jamna naładowuję pozytywną energię na bardzo długo. Ciężko mi wytłumaczyć jej fenomen, ale to miejsce ma jakąś magię.
Emanuje niezwykłością.
Kraina czarów.. tak zdecydowanie tak.
Planując dłuższy pobyt na Jamnej, można zatrzymać się w Bacówce na Jamnej, albo w Ośrodku Rekolekcyjnym ( ale tu nie wiem jakie są warunki pobytu).
Ja polecam Jamną o każdej porze roku, ale szczególnie piękna jest jesienią, ponieważ pokrywają ją w znacznej części lasy liściaste, więc feeria kolorów jest nieprawdopodobna.
Zapraszam do obejrzenia filmików ( zwłaszcza filmu nr 3, bo tam jest pewna niespodzianka ) i zdjęć.
Pogórze Rożnowskie (513.61) – mezoregion geograficzny w południowej Polsce.
Pogórze Rożnowskie leży bezpośrednio na północ od zachodniej części Beskidu Niskiego. Maksymalna szerokość pogórza dochodzi do 40 km, a jego powierzchnia wynosi około 800 km²[1]. Czasami zaliczane jest do Pogórza Ciężkowickiego
Od zachodu graniczy z Pogórzem Wiśnickim (granicę stanowi dolina Dunajca), od wschodu z Pogórzem Ciężkowickim (rozdziela je dolina Białej). Granicę północną i południową trudniej wyznaczyć jednoznacznie, dlatego umownie przyjmuje się, że granica północna przebiega wzdłuż linii kolejowej Kraków – Tarnów, a południowa linii kolejowej Grybów – Nowy Sącz. Do większych wzniesień należą[3]:
• rozróg Wału (na północy),
• pasmo Mogiły i Styru na osi Czchów – Gromnik,
• grupa Jamnej,
• masyw Rosochatki na południu.
Region cechuje się urozmaiconą rzeźbą, z garbami dochodzącymi do 550 m n.p.m., głęboko wciętymi dolinami Dunajca, Białej i ich dopływów. W użytkowaniu przeważają pola uprawne i łąki, lasy zachowały się na bardzo stromych stokach[1].
W obrębie regionu znajdują się dwa zbiorniki wodne: Jezioro Rożnowskie (16,9 km²) i Jezioro Czchowskie (3,5 km²), ich lokalizacje w krętej, przełomowej dolinie Dunajca nadaje regionowi szczególne walory krajobrazowe. Ważniejsze miejscowości: Tuchów i Ciężkowice nad Białą oraz Rożnów (ośrodek sportów wodnych) nad Dunajcem. Przyroda należy do średnio przekształconych w wyniku działalności człowieka. Na najlepiej zachowanych obszarach regionu utworzono Ciężkowicko-Rożnowski Park Krajobrazowy. Istnieją dwa rezerwaty przyrody: Rezerwat przyrody Cisy w Mogilnie i rezerwat przyrody Diable Skały[3].
&feature=youtu.be
„ I taka jest właśnie Jamna. Miejsce szczególne, ukochane, wrastające w serce i wzrastające w nim z każdym dniem rozłąki. Miejsce o którym się myśli, marzy i śni. Miejsce, do którego tęsknię.”
Kaja Cudak
Tekst pochodzi z tygodnika „Idziemy”
&feature=youtu.be
Oprócz jezior, Pogórze Rożnowskie to jeszcze wzgórza. I tak poza wspomnianymi wzniesieniami, mamy tutaj m.in.: Majdan (512 m), Wał (523 m), Styr (427 m), Ostryż (447 m). Z ich wierzchołków można podziwiać wspaniałe widoki na Beskid Niski, Beskid Sądecki, Beskid Wyspowy, a niekiedy nawet Tatry. Bardzo ciekawą górą jest Jamna (490 m), gdzie w latach 70-tych XX w. z inicjatywy Edwarda Moskały zbudowano drewnianą bacówkę. Z Jamnej warto przejść na Bukowiec (530 m), do „Rezerwatu Diable Skały”, w którym można podziwiać fascynujące formacje skalne.

Odbyliśmy 2,5 godzinną wycieczkę , oczywiście na chwilę zatrzymując się na szczycie góry, w Dom św. Jacka.
Piękny spacer, zwłaszcza w tych momentach, kiedy szliśmy przez las.







„Gienek, opiekun ośrodka, opowiada o zimach na Jamnej. Wykład o sektach się skończył, chłód i deszcz nie zachęcają do spacerów, siedzimy więc w pustej sali i rozmawiamy o zaletach łazika UAZ, mocnego choć nawet on nie poradzi sobie z metrowym śniegiem. Jamna bywa zimą odcięta od świata, dlatego w lodówkach zawsze jest zapas chleba. Droga do najbliższej miejscowości, Paleśnicy, prowadzi przez przełęcz. Jeśli silny wiatr nawieje śniegu na siodło przełęczy, staje się nieprzejezdna. Bywało, że dało się pojechać na dół, do sklepu, a wrócić już nie byłoby jak, gdyby nie przezornie zabrane łopaty.”
( www.jamna.dominikanie.pl)





Zanim na horyzoncie wyłoni się Jamna, jest niekończąca się droga między wsiami, porozrzucanymi po połaciach ziemi. Przed oczyma przesuwają się kolejne kobierce pól. Koła odciskają ślady na asfalcie, bruku, aż w końcu na piasku, gubiąc za sobą wszystko to, co zwykliśmy nazywać normalnym życiem. Później jest już tylko gęsta mgła i ciemność, w której ginie droga.”
Kaja Cudak, tekst pochodzi z tygodnika „Idziemy”
&feature=youtu.be
Tak jak wspominałam, druga część naszej sobotniej wycieczki zaprowadziła nas do kolejnego bliskiemu memu sercu miejsca, czyli na Jamną.
Trafiliśmy więcej jednego dnia na dwa Pogórza, po Pogórzu Ciężkowickim, przyszedł czas na Pogórze Rożnowskie.
Jamna, to obok Brzanki takie wyjątkowe miejsce dla bikerów z Tarnowa i okolic, ponieważ aby dotrzeć na te dwie górki trzeba przyszykować się na nieco dłuższą wyprawę.
Więc to są cele zazwyczaj wycieczek weekendowych.
Jamna w dużo większym chyba stopniu niż Brzanka, oferuje możliwość poczucia mtb, ale pod jednym warunkiem – że chociaż raz pojedzie się na wyprawę z Krysią i Adamem ponieważ oni znają zupełnie niezwykłe ścieżki , poza szlakami pieszymi i rowerowymi. Ścieżki z prawdziwe górskim charakterem i technicznymi trudnościami.
Jamna to naprawdę miejsce wyjątkowe. Jeżeli ktoś chciałby odpocząć z dala od rzesz turystów , w ciszy, mając naokoło lasy i piękne górskie widoki – to to jest miejsce doskonałe.
Pamiętam swoje wrażenie, kiedy po raz pierwszy trafiłam na Jamną ( na rowerze rzecz jasna).
Miałam poczucie, że trafiłam w miejsce, w którym przebywając ma się ogromne poczucie, że całe zło świata zostało za nami.
Jamna naładowuję pozytywną energię na bardzo długo. Ciężko mi wytłumaczyć jej fenomen, ale to miejsce ma jakąś magię.
Emanuje niezwykłością.
Kraina czarów.. tak zdecydowanie tak.
Planując dłuższy pobyt na Jamnej, można zatrzymać się w Bacówce na Jamnej, albo w Ośrodku Rekolekcyjnym ( ale tu nie wiem jakie są warunki pobytu).
Ja polecam Jamną o każdej porze roku, ale szczególnie piękna jest jesienią, ponieważ pokrywają ją w znacznej części lasy liściaste, więc feeria kolorów jest nieprawdopodobna.
Zapraszam do obejrzenia filmików ( zwłaszcza filmu nr 3, bo tam jest pewna niespodzianka ) i zdjęć.
Pogórze Rożnowskie (513.61) – mezoregion geograficzny w południowej Polsce.
Pogórze Rożnowskie leży bezpośrednio na północ od zachodniej części Beskidu Niskiego. Maksymalna szerokość pogórza dochodzi do 40 km, a jego powierzchnia wynosi około 800 km²[1]. Czasami zaliczane jest do Pogórza Ciężkowickiego
Od zachodu graniczy z Pogórzem Wiśnickim (granicę stanowi dolina Dunajca), od wschodu z Pogórzem Ciężkowickim (rozdziela je dolina Białej). Granicę północną i południową trudniej wyznaczyć jednoznacznie, dlatego umownie przyjmuje się, że granica północna przebiega wzdłuż linii kolejowej Kraków – Tarnów, a południowa linii kolejowej Grybów – Nowy Sącz. Do większych wzniesień należą[3]:
• rozróg Wału (na północy),
• pasmo Mogiły i Styru na osi Czchów – Gromnik,
• grupa Jamnej,
• masyw Rosochatki na południu.
Region cechuje się urozmaiconą rzeźbą, z garbami dochodzącymi do 550 m n.p.m., głęboko wciętymi dolinami Dunajca, Białej i ich dopływów. W użytkowaniu przeważają pola uprawne i łąki, lasy zachowały się na bardzo stromych stokach[1].
W obrębie regionu znajdują się dwa zbiorniki wodne: Jezioro Rożnowskie (16,9 km²) i Jezioro Czchowskie (3,5 km²), ich lokalizacje w krętej, przełomowej dolinie Dunajca nadaje regionowi szczególne walory krajobrazowe. Ważniejsze miejscowości: Tuchów i Ciężkowice nad Białą oraz Rożnów (ośrodek sportów wodnych) nad Dunajcem. Przyroda należy do średnio przekształconych w wyniku działalności człowieka. Na najlepiej zachowanych obszarach regionu utworzono Ciężkowicko-Rożnowski Park Krajobrazowy. Istnieją dwa rezerwaty przyrody: Rezerwat przyrody Cisy w Mogilnie i rezerwat przyrody Diable Skały[3].
&feature=youtu.be
„ I taka jest właśnie Jamna. Miejsce szczególne, ukochane, wrastające w serce i wzrastające w nim z każdym dniem rozłąki. Miejsce o którym się myśli, marzy i śni. Miejsce, do którego tęsknię.”
Kaja Cudak
Tekst pochodzi z tygodnika „Idziemy”
&feature=youtu.be
Oprócz jezior, Pogórze Rożnowskie to jeszcze wzgórza. I tak poza wspomnianymi wzniesieniami, mamy tutaj m.in.: Majdan (512 m), Wał (523 m), Styr (427 m), Ostryż (447 m). Z ich wierzchołków można podziwiać wspaniałe widoki na Beskid Niski, Beskid Sądecki, Beskid Wyspowy, a niekiedy nawet Tatry. Bardzo ciekawą górą jest Jamna (490 m), gdzie w latach 70-tych XX w. z inicjatywy Edwarda Moskały zbudowano drewnianą bacówkę. Z Jamnej warto przejść na Bukowiec (530 m), do „Rezerwatu Diable Skały”, w którym można podziwiać fascynujące formacje skalne.

Adam, Krysia i Agnieszka wędrują© lemuriza1972
Odbyliśmy 2,5 godzinną wycieczkę , oczywiście na chwilę zatrzymując się na szczycie góry, w Dom św. Jacka.
Piękny spacer, zwłaszcza w tych momentach, kiedy szliśmy przez las.

Jeziorko© lemuriza1972

Las na Jamnej© lemuriza1972

Widoczki© lemuriza1972

Górki po drodze© lemuriza1972

Gdzieś po drodze© lemuriza1972

Górki© lemuriza1972

Kapliczka© lemuriza1972
„Gienek, opiekun ośrodka, opowiada o zimach na Jamnej. Wykład o sektach się skończył, chłód i deszcz nie zachęcają do spacerów, siedzimy więc w pustej sali i rozmawiamy o zaletach łazika UAZ, mocnego choć nawet on nie poradzi sobie z metrowym śniegiem. Jamna bywa zimą odcięta od świata, dlatego w lodówkach zawsze jest zapas chleba. Droga do najbliższej miejscowości, Paleśnicy, prowadzi przez przełęcz. Jeśli silny wiatr nawieje śniegu na siodło przełęczy, staje się nieprzejezdna. Bywało, że dało się pojechać na dół, do sklepu, a wrócić już nie byłoby jak, gdyby nie przezornie zabrane łopaty.”
( www.jamna.dominikanie.pl)

Bieli bezkres© lemuriza1972

Jamna z oddali© lemuriza1972

W drodze© lemuriza1972

Górki© lemuriza1972

Kulig spotkany w Jastrzębiej© lemuriza1972

Na Jamnej© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 lutego 2013
Skamieniałe Miasto w Ciężkowicach
Krysia zaproponowała wycieczkę do Ciężkowic, w nadziei, że jak przed dwoma laty uda nam się obejrzeć cudowny lodospad w Skamieniałym Mieście.
Skamieniałe Miasto jest wyjątkowym miejscem na terenie powiatu tarnowskiego, które polecam obejrzeć wszystkim, którzy jeszcze go nie widzieli.
Wejście do Rezerwatu znajduje się tuż przy drodze prowadzącej od Tarnowa do Krynicy, więc gdyby ktoś do Krynicy jechał od strony Tarnowa, to warto zrezygnować z drogi przez Wojnicz, Czchów, a pojechać właśnie drogą Tarnów- Krynica ( jest też dużo bezpieczniejsza i chyba mniej ruchliwa).
Warto poświęcić kilka godzin, żeby zobaczyć właśnie ten Rezerwat. W moich filmikach pokazałam tylko nieznaczną część Rezerwatu. Mam nadzieję, że jeszcze ( np. latem) uda mi się pokazać inne jego miejsca.
Niestety ani filmiki ani zdjęcia nie spełniły moich oczekiwań, bo było dzisiaj dość pochmurno. Poza tym zabrakło dzisiaj mojego operatora i to wpłynęło na jakość filmów. Nie mogłam skupić się tylko na opowieściach, więc nie są one takie jak bym chciała.
Mimo wszystko zapraszam do obejrzenia i oczywiście do odwiedzenia Skamieniałego Miasta.
&feature=youtu.be
Ciężkowice są w ogóle wartym obejrzenia miasteczkiem.
Pierwsze wzmianki o nim pojawiły się już w 1125 roku. Prawa miejskie nadał miastu Kazimierz wielki. Utraciło je w 1934, by ponownie odzyskać w 1998r.
Skamieniałe Miasto to jedna z wizytówek naszego Powiatu.
Rezerwat położony w obrębie wzgórza Skała, rozciąga się w pięknym lesie, obfituje w piękne widoki i pojedyncze skały. Każda ze skał ma osobną , ciekawą legendę.
Czarownica, która do złudzenia rzeczywiście ją przypomina, to podobno kobieta zaklęta w skałę przez Pana Boga, z powodu złorzeczenia księdzu spieszącemu z komunią do chorego.
Niestety nie było nas dzisiaj w rejonie, gdzie znajduje się Czarownica. Może innym razem będzie okazja ją zaprezentować.
Celem naszej dzisiejsze podróży był lodospad.
Dwa lata temu udało nam się trafić do Skamieniałego Miasta w momencie, kiedy lodospad wyglądał naprawdę imponująco.
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
Po pobycie u stóp lodospadu wybraliśmy się jeszcze na wycieczkę na Jamną, ale o tym jutro bo Jamna warta jest poświęcenia jej osobnego wpisu, a poza tym byłby znaczny przesyt zarówno zdjęć jak i filmików.
I jeszcze kilka zdjęć ze Skamieniałego Miasta







A tutaj mapka , jak dojechać w to urocze miejsce

znalazłam na YT. Kiedy byliśmy tu dwa lata temu lodospad wyglądał znacznie bardziej imponująco
Skamieniałe Miasto jest wyjątkowym miejscem na terenie powiatu tarnowskiego, które polecam obejrzeć wszystkim, którzy jeszcze go nie widzieli.
Wejście do Rezerwatu znajduje się tuż przy drodze prowadzącej od Tarnowa do Krynicy, więc gdyby ktoś do Krynicy jechał od strony Tarnowa, to warto zrezygnować z drogi przez Wojnicz, Czchów, a pojechać właśnie drogą Tarnów- Krynica ( jest też dużo bezpieczniejsza i chyba mniej ruchliwa).
Warto poświęcić kilka godzin, żeby zobaczyć właśnie ten Rezerwat. W moich filmikach pokazałam tylko nieznaczną część Rezerwatu. Mam nadzieję, że jeszcze ( np. latem) uda mi się pokazać inne jego miejsca.
Niestety ani filmiki ani zdjęcia nie spełniły moich oczekiwań, bo było dzisiaj dość pochmurno. Poza tym zabrakło dzisiaj mojego operatora i to wpłynęło na jakość filmów. Nie mogłam skupić się tylko na opowieściach, więc nie są one takie jak bym chciała.
Mimo wszystko zapraszam do obejrzenia i oczywiście do odwiedzenia Skamieniałego Miasta.
&feature=youtu.be
Ciężkowice są w ogóle wartym obejrzenia miasteczkiem.
Pierwsze wzmianki o nim pojawiły się już w 1125 roku. Prawa miejskie nadał miastu Kazimierz wielki. Utraciło je w 1934, by ponownie odzyskać w 1998r.
Skamieniałe Miasto to jedna z wizytówek naszego Powiatu.
Rezerwat położony w obrębie wzgórza Skała, rozciąga się w pięknym lesie, obfituje w piękne widoki i pojedyncze skały. Każda ze skał ma osobną , ciekawą legendę.
Czarownica, która do złudzenia rzeczywiście ją przypomina, to podobno kobieta zaklęta w skałę przez Pana Boga, z powodu złorzeczenia księdzu spieszącemu z komunią do chorego.
Niestety nie było nas dzisiaj w rejonie, gdzie znajduje się Czarownica. Może innym razem będzie okazja ją zaprezentować.
Celem naszej dzisiejsze podróży był lodospad.
Dwa lata temu udało nam się trafić do Skamieniałego Miasta w momencie, kiedy lodospad wyglądał naprawdę imponująco.
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
Po pobycie u stóp lodospadu wybraliśmy się jeszcze na wycieczkę na Jamną, ale o tym jutro bo Jamna warta jest poświęcenia jej osobnego wpisu, a poza tym byłby znaczny przesyt zarówno zdjęć jak i filmików.
I jeszcze kilka zdjęć ze Skamieniałego Miasta

PO drodze do wodospadu© lemuriza1972

Z moją flagą powiatową:)© lemuriza1972

Wodospad to pomnik przyrody jak głosi tabliczka© lemuriza1972

Wąwóz© lemuriza1972

Moje szpileczki© lemuriza1972

Adam, Krysia i ja© lemuriza1972

Z Krysią w Skamieniałym Mieście© lemuriza1972
A tutaj mapka , jak dojechać w to urocze miejsce

Mapka© lemuriza1972
znalazłam na YT. Kiedy byliśmy tu dwa lata temu lodospad wyglądał znacznie bardziej imponująco
- Aktywność Jazda na rowerze





