Wtorek, 3 stycznia 2012
Pierwsze kilometry w tym roku
&feature=related
Od dwóch dni słucham znowu namiętnie „mojej” Kaśki.
Ela napisała mi: ale ona taka depresyjna…
No tak .. depresyjna… ale jednocześnie w tym wszystkim.. taka prawdziwa.
Tak uczciwa do bólu i mam wrazenie jak na nią patrzę i jej słucham, ze niczego nie udaje. Taka po prostu jest. Tak po prostu czuje.
To tyle o Kaśce:)
Przyszłam z pracy, obejrzałam Tour de Ski, zatęskniłam za sportem, za tym zmęczeniem, wolnością, którą sport daje.. wszystkim.
Ale leżałam na łóżku i myslałam: nie Iza, jeszcze nie, nie masz siły, nie masz ochoty, jeszcze nie teraz…
A potem jakiś impuls.. jakaś myśl: Iza.. właśnie teraz, teraz jest ten moment, że bardzo tego potrzebujesz. I to jest coś co może pomóc.
Dzisiaj wtorek.. a więc basen… ale ja pomyslałam: nie… nie basen, potrzeba mi powietrza, przestrzeni.
Sparawdziłam mojego Magnusa, niezawodnego.
Tak o nim dzisiaj pomyślałam: mój niezawodny Przyjaciel… w sumie raz mnie tylko zawiódł.. w Istebnej… ale w gruncie rzeczy może to ja go zawiodłam, bo to ja popełniłam ten nieszczęsny błąd na zakręcie…
Magnus brudny, powietrze z kół trochę uszło, ale poza tym ok.
No więc ciepłe ciuchy i.. pierwsze kilometry w tym roku. Mam nadzieję, że nie ostatnie.
Z każdym kilometrem .. było mi lepiej.
Duzo lepiej.
Usmiechnełam się do siebie, pomyślałam: Iza… masz przecież rower, zapomniałaś? Zawsze pomagał, zawsze, w najbardziej trudnych i dramatycznych momentach, był na wyciągnięcie ręki i działał jak najlepszy antydepresant.
W sumie ja nie zapomniałam… ale.. sił brakowało, tych fizycznych i tych psychicznych. Czasem tak jest.
Dzisiaj cos się odblokowało.
Przypomniało mi się jedno zdanie z ksiazki Beaty Pawlikowskiej: szkoda marnować energię na smutki, lepiej ją wykorzystać inaczej.
Przypomniałam sobie jak pisała… Przyjaciel , kiedy masz cięzki czas, nie dołuje cię, pomaga , pociesza. Bądź dla siebie najlepszym przyjacielem, nie dołuj się. Pociesz samą siebie.
Jechałam i myślałam… no nie będę żadnej generalki robić, ale pojadę sobie na jakis maraton. Na pewno pojadę.
Na pewno do Piwnicznej, bo góry mi bliskie, na wyciągnięcie ręki , może na jakieś Cyklo, może na SLR, jeśli czas i finanse pozwolą.
Tak dla czystej zabawy.. niczego więcej.
Powiedziałam też Mirkowi, że będę chciała jechać na Odyseję, bo to była przednia zabawa. Tyle ze na długi dystans.
Tak więc będę sobie w weekendy robić bardzooooo długiiiieee trasy.
A dzisiaj?
Dzisiaj niewiele kilometrów, ale niestety chociaż temperatura na plusie, to jednak trochę zmarzłam. Poza tym wpakowałam się w jeden odcinek gdzie buduja autostradę i straszne błoto, że przyjechałam.. ublocona od stóp do głow. Nawet kask nadaje się do mycia.
Myślałam jak tez dzisiaj by się podjeżdzało, bo w ciagu ostatnich dwóch tygodni straciłam .. 4 kilogramy.
Jechało.. się dosyć dobrze i myślę, że w miarę szybko jak na te egipskie ciemności i moje słabe oświetlenie.
A w weekend będę chciała iść w góry.
MUSZĘ IŚĆ W GÓRY.
Tym razem nie Tatry, będzie coś bliższego, ale co… jeszcze nie wiem.
Od dwóch dni słucham znowu namiętnie „mojej” Kaśki.
Ela napisała mi: ale ona taka depresyjna…
No tak .. depresyjna… ale jednocześnie w tym wszystkim.. taka prawdziwa.
Tak uczciwa do bólu i mam wrazenie jak na nią patrzę i jej słucham, ze niczego nie udaje. Taka po prostu jest. Tak po prostu czuje.
To tyle o Kaśce:)
Przyszłam z pracy, obejrzałam Tour de Ski, zatęskniłam za sportem, za tym zmęczeniem, wolnością, którą sport daje.. wszystkim.
Ale leżałam na łóżku i myslałam: nie Iza, jeszcze nie, nie masz siły, nie masz ochoty, jeszcze nie teraz…
A potem jakiś impuls.. jakaś myśl: Iza.. właśnie teraz, teraz jest ten moment, że bardzo tego potrzebujesz. I to jest coś co może pomóc.
Dzisiaj wtorek.. a więc basen… ale ja pomyslałam: nie… nie basen, potrzeba mi powietrza, przestrzeni.
Sparawdziłam mojego Magnusa, niezawodnego.
Tak o nim dzisiaj pomyślałam: mój niezawodny Przyjaciel… w sumie raz mnie tylko zawiódł.. w Istebnej… ale w gruncie rzeczy może to ja go zawiodłam, bo to ja popełniłam ten nieszczęsny błąd na zakręcie…
Magnus brudny, powietrze z kół trochę uszło, ale poza tym ok.
No więc ciepłe ciuchy i.. pierwsze kilometry w tym roku. Mam nadzieję, że nie ostatnie.
Z każdym kilometrem .. było mi lepiej.
Duzo lepiej.
Usmiechnełam się do siebie, pomyślałam: Iza… masz przecież rower, zapomniałaś? Zawsze pomagał, zawsze, w najbardziej trudnych i dramatycznych momentach, był na wyciągnięcie ręki i działał jak najlepszy antydepresant.
W sumie ja nie zapomniałam… ale.. sił brakowało, tych fizycznych i tych psychicznych. Czasem tak jest.
Dzisiaj cos się odblokowało.
Przypomniało mi się jedno zdanie z ksiazki Beaty Pawlikowskiej: szkoda marnować energię na smutki, lepiej ją wykorzystać inaczej.
Przypomniałam sobie jak pisała… Przyjaciel , kiedy masz cięzki czas, nie dołuje cię, pomaga , pociesza. Bądź dla siebie najlepszym przyjacielem, nie dołuj się. Pociesz samą siebie.
Jechałam i myślałam… no nie będę żadnej generalki robić, ale pojadę sobie na jakis maraton. Na pewno pojadę.
Na pewno do Piwnicznej, bo góry mi bliskie, na wyciągnięcie ręki , może na jakieś Cyklo, może na SLR, jeśli czas i finanse pozwolą.
Tak dla czystej zabawy.. niczego więcej.
Powiedziałam też Mirkowi, że będę chciała jechać na Odyseję, bo to była przednia zabawa. Tyle ze na długi dystans.
Tak więc będę sobie w weekendy robić bardzooooo długiiiieee trasy.
A dzisiaj?
Dzisiaj niewiele kilometrów, ale niestety chociaż temperatura na plusie, to jednak trochę zmarzłam. Poza tym wpakowałam się w jeden odcinek gdzie buduja autostradę i straszne błoto, że przyjechałam.. ublocona od stóp do głow. Nawet kask nadaje się do mycia.
Myślałam jak tez dzisiaj by się podjeżdzało, bo w ciagu ostatnich dwóch tygodni straciłam .. 4 kilogramy.
Jechało.. się dosyć dobrze i myślę, że w miarę szybko jak na te egipskie ciemności i moje słabe oświetlenie.
A w weekend będę chciała iść w góry.
MUSZĘ IŚĆ W GÓRY.
Tym razem nie Tatry, będzie coś bliższego, ale co… jeszcze nie wiem.
- DST 24.00km
- Czas 01:09
- VAVG 20.87km/h
- VMAX 26.00km/h
- Temperatura 3.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 grudnia 2011
Powrót do .. domu:)
Byłam dzisiaj w górach.
Byłam dzisiaj w Tatrach.
Wróciłam do domu. Tak to czuję.
Napisałam tu kiedyś, że niestety jakoś tak nie mam poczucia bycia gdzieś na miejscu, swoim miejscu.
Ani tu w Tarnowie, ani tym bardziej w Mielcu.
Najlepiej się czuję właśnie tam.
W górach.
Jak w domu.
Ktoś powiedziałby .. ucieczka… bo przecież nie można być tam zawsze.
Trzeba być tu i teraz , na nizinach i stawiać czoła temu co tutaj.
Ale ja napiszę, posłużę się raz jeszcze cytatem, który gdzieś tutaj już był:
W GÓRY IDĘ PO ŻYCIE.
Dzisiaj o wiele bardziej, szłam po to życie niż zwykle.
Jakaś wstepna myśl dot. tego wyjazdu pojawiła się tuż przed świętami.
Bardzo chciałam, bo bardzo tego potrzebowałam, ale nie wiedziałam czy się uda, czy uda się „wyrwać” z magla w pracy i czy ja po prostu dam radę…
Takie miałam obawy, czy ja sobie dam radę w górach tym razem. Fizycznie i kondycyjnie. Niebezpodstawne były to obawy. Trochę mało jadłam ostatnio, pomimo świąt.
Pomyślałam jednak: jakaś lajtowa trasa i może jakoś sobie poradzę, przecież to ja , Iza, która kiedys przejechała tę mega trudną Gluszycę po kilkudniowej grypie żołądkowej.
No to poszłam.
Po życie, ukojenie, dystans.
Pobudka 3. 35, w sumie nawet mi to bardzo odpowiadało. Tym razem.
Wędrówka przez Suchą Dolinę do Murowańca rozpoczyna się jeszcze w totalnych ciemnościach.
Przy świetle czołówki.
Idę, po prostu idę. Robi się coraz jaśniej.
Nic nie zapowiada, że coś dzisiaj uda się zobaczyć. Szaro i chmury, ale myślę… poczekajmy … spokojnie, jeszcze dobrze nie pokazało się słonce. Może jednak.
I jest… w koncu widać pierwsze szczyty.
Patrzę.. ale jakbym nie widziała. Tak niestety jest tym razem.
Ponad dwugodzinna wędrówka do Murowańca, tam króciutki odpoczynek, herbata, bułka i dalej w drogę.
Po życie.
Jest rzeczywiście pięknie.
Słońce, błękitne niebo, tak błekitne jak jest chyba tylko tu, w Tatrach, śnieżniobiałe szczyty.
Wczoraj przypomniałam sobie fragment ksiązki Morawskich.
Kiedy Olga pojechała w Himalaje, tam gdzie zginał Piotr.
Kiedy któregoś dnia zobaczyła przecudny, himalajski widok. I pomyślała: skoro na świecie jest cos tak pieknego, to znaczy , że trzeba, ze warto żyć.
Czekam na podobne olśnienie.
Nie nadchodzi.
Idę patrzę, nawet robię jakieś zdjecia.
Nie pomaga.
Ale potem nagle jakiś moment… krótka chwila, coraz bardziej ostre podejście, coraz większy „ból” przy wchodzeniu… coraz bliżej nieba.
Coraz bliżej… szczęścia?
Więc lżej, lepiej, troche jakby radośniej.
Bo przecież patrzę na świat, piekny.
W dole świat ginie w chmurach.
Przypominają mi się słowa piosenki KSU:
„ Tam na dole zostało, wszystko to co nas meczy”
Zostało na chwilę.
Trzeba będzie wrócić i się "mierzyć" z tym co na dole. Ze wszystkim.
Góry przekonują mnie, że powinnam.
A jednak.
Uśmiecham się nieśmiało.
Zaczynam coś CZUĆ.
No to dalej w górę. W stronę Kasprowego.
Krótkie, ale konkretne podejście.. a tam po raz pierwszy w zyciu widzę kozice…
To sa takie chwile, chwile , które się zapamiętuje. Na zawsze.
Gdzieś na tym podejściu widzę dziewczynę z chłopakiem.
Są ubrani jak na spacer na Krupówki.
Ja ledwie idę w rakach, bo są skały i jest ślisko.
Dziewczyna w kozaczkach na śliskiej podeszwie…
Mam ochotę przylać jej swoim kijem.
Potem im bliżej Kasprowego, tym więcej turystów co wjechali sobie tu kolejką. Widac po ubraniach, zwłaszcza butach, chodzą jak po lodowisku.
Wielu z nich patrzy na moje raki i się dziwi..” o jakie buty z kolcami”.
Na Kasprowym TOPROWIEC ubiera narty i pieknie zjeżdza. Jak pięknie… chciałabym tak umieć… niestety nigdy nie będę.. pewnie.
Duzo osób też na nartach tourowych.
Jakaś Mama mówi do syna: uważaj… kiedy syn podchodzi do krawędzi.
Syn mówi: spoko Mamo, to tylko góry…
Myślę: to AŻ góry
Moje kolano przypomina mi: „uważaj , jestem niby…. Ale jakby mnie nie było”
Przy schodzeniu troszeczkę szwankuje.
Trzeba zejść na doł. Wrócić.
Nie chce się.
Długo w doł do Murowańca. Tam zupa ogórkowa i znowu długa droga przez las.
Nie wiedzieć kiedy minęło 7 godzin i 20 minut w drodze.
Dałam radę jednak, a bałam się.
Wracam na niziny, ale wrócę kiedyś.. na pewno. Do domu.
( dzisiaj w Tatrach TOPR musiał ściągać chłopaka z Kazalnicy. Podobno zwichnął nogę i nie był w stanie sam zejść, mam nadzieję, ze to żaden ze znajomych mi wspinaczy)





Byłam dzisiaj w Tatrach.
Wróciłam do domu. Tak to czuję.
Napisałam tu kiedyś, że niestety jakoś tak nie mam poczucia bycia gdzieś na miejscu, swoim miejscu.
Ani tu w Tarnowie, ani tym bardziej w Mielcu.
Najlepiej się czuję właśnie tam.
W górach.
Jak w domu.
Ktoś powiedziałby .. ucieczka… bo przecież nie można być tam zawsze.
Trzeba być tu i teraz , na nizinach i stawiać czoła temu co tutaj.
Ale ja napiszę, posłużę się raz jeszcze cytatem, który gdzieś tutaj już był:
W GÓRY IDĘ PO ŻYCIE.
Dzisiaj o wiele bardziej, szłam po to życie niż zwykle.
Jakaś wstepna myśl dot. tego wyjazdu pojawiła się tuż przed świętami.
Bardzo chciałam, bo bardzo tego potrzebowałam, ale nie wiedziałam czy się uda, czy uda się „wyrwać” z magla w pracy i czy ja po prostu dam radę…
Takie miałam obawy, czy ja sobie dam radę w górach tym razem. Fizycznie i kondycyjnie. Niebezpodstawne były to obawy. Trochę mało jadłam ostatnio, pomimo świąt.
Pomyślałam jednak: jakaś lajtowa trasa i może jakoś sobie poradzę, przecież to ja , Iza, która kiedys przejechała tę mega trudną Gluszycę po kilkudniowej grypie żołądkowej.
No to poszłam.
Po życie, ukojenie, dystans.
Pobudka 3. 35, w sumie nawet mi to bardzo odpowiadało. Tym razem.
Wędrówka przez Suchą Dolinę do Murowańca rozpoczyna się jeszcze w totalnych ciemnościach.
Przy świetle czołówki.
Idę, po prostu idę. Robi się coraz jaśniej.
Nic nie zapowiada, że coś dzisiaj uda się zobaczyć. Szaro i chmury, ale myślę… poczekajmy … spokojnie, jeszcze dobrze nie pokazało się słonce. Może jednak.
I jest… w koncu widać pierwsze szczyty.
Patrzę.. ale jakbym nie widziała. Tak niestety jest tym razem.
Ponad dwugodzinna wędrówka do Murowańca, tam króciutki odpoczynek, herbata, bułka i dalej w drogę.
Po życie.
Jest rzeczywiście pięknie.
Słońce, błękitne niebo, tak błekitne jak jest chyba tylko tu, w Tatrach, śnieżniobiałe szczyty.
Wczoraj przypomniałam sobie fragment ksiązki Morawskich.
Kiedy Olga pojechała w Himalaje, tam gdzie zginał Piotr.
Kiedy któregoś dnia zobaczyła przecudny, himalajski widok. I pomyślała: skoro na świecie jest cos tak pieknego, to znaczy , że trzeba, ze warto żyć.
Czekam na podobne olśnienie.
Nie nadchodzi.
Idę patrzę, nawet robię jakieś zdjecia.
Nie pomaga.
Ale potem nagle jakiś moment… krótka chwila, coraz bardziej ostre podejście, coraz większy „ból” przy wchodzeniu… coraz bliżej nieba.
Coraz bliżej… szczęścia?
Więc lżej, lepiej, troche jakby radośniej.
Bo przecież patrzę na świat, piekny.
W dole świat ginie w chmurach.
Przypominają mi się słowa piosenki KSU:
„ Tam na dole zostało, wszystko to co nas meczy”
Zostało na chwilę.
Trzeba będzie wrócić i się "mierzyć" z tym co na dole. Ze wszystkim.
Góry przekonują mnie, że powinnam.
A jednak.
Uśmiecham się nieśmiało.
Zaczynam coś CZUĆ.
No to dalej w górę. W stronę Kasprowego.
Krótkie, ale konkretne podejście.. a tam po raz pierwszy w zyciu widzę kozice…
To sa takie chwile, chwile , które się zapamiętuje. Na zawsze.
Gdzieś na tym podejściu widzę dziewczynę z chłopakiem.
Są ubrani jak na spacer na Krupówki.
Ja ledwie idę w rakach, bo są skały i jest ślisko.
Dziewczyna w kozaczkach na śliskiej podeszwie…
Mam ochotę przylać jej swoim kijem.
Potem im bliżej Kasprowego, tym więcej turystów co wjechali sobie tu kolejką. Widac po ubraniach, zwłaszcza butach, chodzą jak po lodowisku.
Wielu z nich patrzy na moje raki i się dziwi..” o jakie buty z kolcami”.
Na Kasprowym TOPROWIEC ubiera narty i pieknie zjeżdza. Jak pięknie… chciałabym tak umieć… niestety nigdy nie będę.. pewnie.
Duzo osób też na nartach tourowych.
Jakaś Mama mówi do syna: uważaj… kiedy syn podchodzi do krawędzi.
Syn mówi: spoko Mamo, to tylko góry…
Myślę: to AŻ góry
Moje kolano przypomina mi: „uważaj , jestem niby…. Ale jakby mnie nie było”
Przy schodzeniu troszeczkę szwankuje.
Trzeba zejść na doł. Wrócić.
Nie chce się.
Długo w doł do Murowańca. Tam zupa ogórkowa i znowu długa droga przez las.
Nie wiedzieć kiedy minęło 7 godzin i 20 minut w drodze.
Dałam radę jednak, a bałam się.
Wracam na niziny, ale wrócę kiedyś.. na pewno. Do domu.
( dzisiaj w Tatrach TOPR musiał ściągać chłopaka z Kazalnicy. Podobno zwichnął nogę i nie był w stanie sam zejść, mam nadzieję, ze to żaden ze znajomych mi wspinaczy)

Szczyty gdzieś tam w oddali© lemuriza1972

Szczyt w słońcu© lemuriza1972

a na dole świat w chmurach ukryty© lemuriza1972

Czerowne Wierchy w bieli© lemuriza1972

Kozice© lemuriza1972

Kasprowy© lemuriza1972
- Czas 07:20
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 grudnia 2011
Nadszedł ten czas
żeby wyjaśnić tym, którzy czytają mojego bloga, dlaczego przyszły rok pod względem rowerowym będzie wyglądał dla mnie inaczej.
Właściwie z zamiarem zrobienia sobie odpoczynku nosiłam się już od mojego nieszczęsnego upadku w Zabierzowie.
Miałam wtedy duzo czasu na myślenie i wtedy wymysliłam, że w przyszłym roku nie będę robić żadnej generalki. Że pojadę tam gdzie będę miała ochotę i wtedy kiedy będę miała czas.
Decyzja ta dojrzewała we mnie powoli, a teraz kilka spraw utwierdziło mnie w przekonaniu, że tak musi być.
Pierwszą kwestią była chęć spędzenia urlopu z prawdziwego zdarzenia , a jak wiadomo na to trzeba mieć czas ( a to zwykle koliduje z maratonowymi terminami) , ale trzeba też mieć pieniądze.
A jak wiadomo maratony kosztują i to dużo.
Miałam jechać do Toskanii, ze znajomymi. Ten wyjazd chyba nie dojdzie do skutku, a nawet jeśli dojdzie, ja pojadę gdzie indziej. Taką mam nadzieję. Pozmieniało się:)
Dwa – praca. Zapowiada mi się ciężki rok w pracy. Od września dośc wnikliwie studiuję nową ustawę o kierujących, która nakłada na Starostów wiele nowych obowiązków. Będę musiała im sprostać, a to będzie mnie kosztować wiele, wiele pracy w styczniu, lutym i marcu.
Wygląda na to, że nie będę mieć czasu na treningi, tak jak do tej pory. Będę musiała pracy poświęcić zapewne sporo swojego wolnego czasu.
Jest jeszcze jeden powód – finanse- musze Komuś pomóc, w większym zakresie niż do tej pory.
Nie oznacza to tego, ze zawieszam rower na kołku:).
O nie. Jesli znajdę czas , pieniązki i poczuję się na tyle "wyjeżdzona" zeby gdzieś wystartować, na pewno wystartuję.
Mam też nadzieję na więcej weekendowych wycieczek, zwłaszcza po Beskidzie Sadeckim:)
W tej chwili jestem chora… od tygodnia, od trzech dni na antybiotyku.
Bardzo mi doskwiera brak sportu, ale niestety.. jak tylko zaczynam cos robić.. cos mnie dopada i tak już od ponad miesiąca.
Cóż.. znowu muszę być cierpliwa.
A tymczasem idą świeta. Prezenty zrobione?
Jeśli nie.. a jeśli w Waszym otoczeniu jest ktoś kto lubi czytać polecam „Siedlisko” Janusza Majewskiego. Ciepła, krzepiąca, ciekawa i całkiem sprawnie napisana książka.
A ja czytam w chwili obecnej „Wołanie z Połonin. Opowieści bieszczadzkich goprowców”
Fragment :
Egzamin wstępny na kierunek nauk politycznych. Profesor rozmawia z kandydatką.
- Co pani wiadomo na temat programu ekonomicznego ministra Hausnera?
Dziewczyna mliczy.
- A co pani wie o polityce społecznej premiera Belki?
Dziewczyna milczy
- A nazwisko Kwaśniewski, z jaką funkcją w państwie się pani kojarzy?
Dziewczyna milczy.
- A skąd pani przyjechała?
- Z Bieszczadów, panie profesorze///
Profesor podchodzi do okna , wygląda na ulicę i po chwili mówi do siebie:
- k… mać, a może by tak .. p….ć to wszystko i wyjechać w Bieszczady?
Nie mam jeszcze choinki, ale na razie jest zastępstwo:)
Właściwie z zamiarem zrobienia sobie odpoczynku nosiłam się już od mojego nieszczęsnego upadku w Zabierzowie.
Miałam wtedy duzo czasu na myślenie i wtedy wymysliłam, że w przyszłym roku nie będę robić żadnej generalki. Że pojadę tam gdzie będę miała ochotę i wtedy kiedy będę miała czas.
Decyzja ta dojrzewała we mnie powoli, a teraz kilka spraw utwierdziło mnie w przekonaniu, że tak musi być.
Pierwszą kwestią była chęć spędzenia urlopu z prawdziwego zdarzenia , a jak wiadomo na to trzeba mieć czas ( a to zwykle koliduje z maratonowymi terminami) , ale trzeba też mieć pieniądze.
A jak wiadomo maratony kosztują i to dużo.
Miałam jechać do Toskanii, ze znajomymi. Ten wyjazd chyba nie dojdzie do skutku, a nawet jeśli dojdzie, ja pojadę gdzie indziej. Taką mam nadzieję. Pozmieniało się:)
Dwa – praca. Zapowiada mi się ciężki rok w pracy. Od września dośc wnikliwie studiuję nową ustawę o kierujących, która nakłada na Starostów wiele nowych obowiązków. Będę musiała im sprostać, a to będzie mnie kosztować wiele, wiele pracy w styczniu, lutym i marcu.
Wygląda na to, że nie będę mieć czasu na treningi, tak jak do tej pory. Będę musiała pracy poświęcić zapewne sporo swojego wolnego czasu.
Jest jeszcze jeden powód – finanse- musze Komuś pomóc, w większym zakresie niż do tej pory.
Nie oznacza to tego, ze zawieszam rower na kołku:).
O nie. Jesli znajdę czas , pieniązki i poczuję się na tyle "wyjeżdzona" zeby gdzieś wystartować, na pewno wystartuję.
Mam też nadzieję na więcej weekendowych wycieczek, zwłaszcza po Beskidzie Sadeckim:)
W tej chwili jestem chora… od tygodnia, od trzech dni na antybiotyku.
Bardzo mi doskwiera brak sportu, ale niestety.. jak tylko zaczynam cos robić.. cos mnie dopada i tak już od ponad miesiąca.
Cóż.. znowu muszę być cierpliwa.
A tymczasem idą świeta. Prezenty zrobione?
Jeśli nie.. a jeśli w Waszym otoczeniu jest ktoś kto lubi czytać polecam „Siedlisko” Janusza Majewskiego. Ciepła, krzepiąca, ciekawa i całkiem sprawnie napisana książka.
A ja czytam w chwili obecnej „Wołanie z Połonin. Opowieści bieszczadzkich goprowców”
Fragment :
Egzamin wstępny na kierunek nauk politycznych. Profesor rozmawia z kandydatką.
- Co pani wiadomo na temat programu ekonomicznego ministra Hausnera?
Dziewczyna mliczy.
- A co pani wie o polityce społecznej premiera Belki?
Dziewczyna milczy
- A nazwisko Kwaśniewski, z jaką funkcją w państwie się pani kojarzy?
Dziewczyna milczy.
- A skąd pani przyjechała?
- Z Bieszczadów, panie profesorze///
Profesor podchodzi do okna , wygląda na ulicę i po chwili mówi do siebie:
- k… mać, a może by tak .. p….ć to wszystko i wyjechać w Bieszczady?
Nie mam jeszcze choinki, ale na razie jest zastępstwo:)

zastępstwo choinki:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 grudnia 2011
O muzyce trochę i kontynuacji drogi:)
Dostałam od Przyjaciółki płytę Muzyka Świata prezentuje Marcin Kydryński Siesta 4.
Cudna płyta, taka… hm… zupełnie różna od tego co nam prezentują na co dzień stacje radiowe.
Piosenka powyżej z tej płyty.
Fajnie by się do tego tańczyło prawda?
„ Tego chcę od muzyki. Niech niewielka ilością dźwięku, umie zmienić nas w lepszych ludzi”
M. Kydryński
Ładne słowa prawda?
Poczułam dzisiaj taką ogromną chęć solidnego fizycznego zmęczenia. Takiego pomartonowego, takiego po wielogodzinnej wędrówce w górach, czy bieganiu na nartach.
Miałam szczere chęci jechac na rower, ale zaczęło bardzo wiać, było zimno, a ja na sobote musze być szczególnie zdrowa, więc zrezygnowałam.
Zostały ćwiczenia w domu, ale one nie potrafią mnie ani tak zmęczyć, ani nie dają takiej satysfakcji.
Dzisiaj obejrzałam ten wywiad w sieci.
Okazało się, że to dobry znajomy Mirka i że nawet miałam okazję go poznać na Odysei.
Zwróciłam uwagę na koncowe słowa z tego wywiadu.
Kiedy bohater tłumaczy po co tak biega, w tych maratonach, ultramaratonach… skoro na drugi dzień cieżko mu się podnieść z łóżka.
Mówi, ze jedni piją wódkę i czują się dobrze, fajnie podczas imprezy, chociaż na drugi dzień cierpią, a on.. biega.
No tak.. właśnie.
Niech każdy kroczy swoją drogą.
Po prostu.
Szkoda, że czasem wciąż muszę się jeszcze tłumaczyć po co i dlaczego jadę na maraton czy idę zimą w góry.
Na szczęście, coraz rzadziej.
Ogromnie tęsknię za rowerem, za górami.
Niestety przedświąteczne weekendy raczej okazji do pojeżdzenia albo pochodzenia mi nie dadzą, ale po świętach koniecznie w góry, koniecznie….
Piosenka powyżej taka symboliczna, bo ja bardzo chcę moją drogę kontynuować...
Będzie trudniej w przyszłym roku, z wielu względów i wiem, że na pewno będę musiała ograniczyć starty ( głównie z powodu pracy), ale nie chcę rezygnować całkowicie.
Chciałabym za to więcej pochodzić po górach i pojeździć tak wycieczkowo po górach.
Mam nadzieję, ze sie uda.
Naprawdę wart obejrzenia wywiad:)
http://facet.onet.pl/oni/ultramaratonczyk,1,4937544,artykul.html#play
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 grudnia 2011
Basen
W ubiegłym roku 5 grudnia biegałam na nartach.
Marzę o tym bardzo, ale cos tego sniegu nie widać. Usłyszałam dzisiaj w Radiu Kraków, że jutro w nocy być może popada.
Być może.
Trzeba na to liczyć.
Gdyby był snieg i mozna było troche pobiegać na nartach... świat byłby jeszcze radośniejszy.
Dzisiaj basen. wciągam się w to pływanie powoli. kolega dzisiaj zapytał ile basenów przepłynęłam.
43
Powiedział, ze niedługo zacznie pływać "ze mną" tzn chodziło mu o to, ze pływać przez 45 min bez przerwy, bo na razie chyba nie daje rady.
Powiedział, ze dawniej po 60 basenów przepływali.
Ja.. najwięcej 57 w ciagu 45 min, ale to były czasy kiedy chodziłam na basen 3 razy w tygodniu. Rehabilitowałam kolano i pływałam intensywnie.
Daleko mi do tej formy, ale chciałabym pływać więcej.
na razie to mało mozliwe. Od dłuższego czasu mam jakieś bóle kręgosłupa szyjnego.
Być może kłania się siedzący tryb pracy i mało ruchu ostatnio.
Siedzę bardzo intensywnie nad ustawą o kierujących ( część przepisów wchodzi w zycie w lutym), dużo czasu spędzam przy biurku.. byc może dlatego.
To jednak utrudnia mi pływanie, zwłaszcza kraulem. Po prostu boli.
Być moze nie bedzie wyjścia i trzeba będzie się wybrać do lekarza.
Kłopoty z kręgosłupem mam od 16 roku zycia.
a może wystarczy trochę poćwiczyć?
Kiedyś fizjoterapeuta "pracując" nad moim kręgosłupem pokazywał mi odpowiednie ćwiczenia i kazał ćwiczyć, bo powiedział, ze szyja też w nie najlepszym stanie.
a byłam wtedy na studiach czyli to było jakieś 15 lat temu:)
Na pewno od tamtego czasu sie nie polepszyło.
A dzisiaj pływało się znowu niełatwo. Duzo ludzi i znowu duże fale, które produkowały panie z aerobiku:)
P.S widziałam dziś rano pod moją firmą:) .. Mikołaja:)
Marzę o tym bardzo, ale cos tego sniegu nie widać. Usłyszałam dzisiaj w Radiu Kraków, że jutro w nocy być może popada.
Być może.
Trzeba na to liczyć.
Gdyby był snieg i mozna było troche pobiegać na nartach... świat byłby jeszcze radośniejszy.
Dzisiaj basen. wciągam się w to pływanie powoli. kolega dzisiaj zapytał ile basenów przepłynęłam.
43
Powiedział, ze niedługo zacznie pływać "ze mną" tzn chodziło mu o to, ze pływać przez 45 min bez przerwy, bo na razie chyba nie daje rady.
Powiedział, ze dawniej po 60 basenów przepływali.
Ja.. najwięcej 57 w ciagu 45 min, ale to były czasy kiedy chodziłam na basen 3 razy w tygodniu. Rehabilitowałam kolano i pływałam intensywnie.
Daleko mi do tej formy, ale chciałabym pływać więcej.
na razie to mało mozliwe. Od dłuższego czasu mam jakieś bóle kręgosłupa szyjnego.
Być może kłania się siedzący tryb pracy i mało ruchu ostatnio.
Siedzę bardzo intensywnie nad ustawą o kierujących ( część przepisów wchodzi w zycie w lutym), dużo czasu spędzam przy biurku.. byc może dlatego.
To jednak utrudnia mi pływanie, zwłaszcza kraulem. Po prostu boli.
Być moze nie bedzie wyjścia i trzeba będzie się wybrać do lekarza.
Kłopoty z kręgosłupem mam od 16 roku zycia.
a może wystarczy trochę poćwiczyć?
Kiedyś fizjoterapeuta "pracując" nad moim kręgosłupem pokazywał mi odpowiednie ćwiczenia i kazał ćwiczyć, bo powiedział, ze szyja też w nie najlepszym stanie.
a byłam wtedy na studiach czyli to było jakieś 15 lat temu:)
Na pewno od tamtego czasu sie nie polepszyło.
A dzisiaj pływało się znowu niełatwo. Duzo ludzi i znowu duże fale, które produkowały panie z aerobiku:)
P.S widziałam dziś rano pod moją firmą:) .. Mikołaja:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 5 grudnia 2011
Znowu na rowerze:),
Iza powiedziała sobie: dość tego lenistwa:)
Plan wyjazdu na rower dzisiaj był w mojej głowie od wczoraj. No bo przecież taakiieeee temperatury wysokie... jak tego nie wykorzystać???!!!!
Ale kiedy wracałam dzisiaj z pracy zaczął padać deszcz. Pomyslałam: znowu te nudne ćwiczenia w domu....
Miałam jednak nadzieję, że przestanie padać i nie pomyliłam się.
Akurat skonczyłam jeść obiad ( makaron ze szpinakiem:)), kiedy przestało padać.
No to rozpoczeło się poszukiwanie tych cieplejszych ciuchów na rower, zmudne ubierania tego wszystkiego na siebie ( po raz pierwszy tej jesieni pokrowce na buty) i.. jazda:)
No nie jest łatwo po ponad miesiącu bez roweru znowu pedałować, ale za to.. jak przyjemnie.
Szkoda, że tak ciemno.. momentami kiedy wjeżdzałam w wąskie, nieoświetlone uliczki, robiło się naprawdę niebezpiecznie.
Mam zbyt słabe światło, trzeba wymienić baterię, zawsze będzie ciut jaśniej.
Do tego klocków w Magnusie juz prawie nie ma i jazda na nim to naprawdę są teraz doznania ekstremalne.
Muszę się zająć jego remontem, klocki przede wszystkim, bo w tej chwili to naprawdę cieżko zahamować.
Mokro było, więc trochę mi przemoczyło stopy, no i.. pupę:)
ale i tak jestem zadowolona. Nie ma to jak jazda na powietrzu. Nawet jak jest chłodno i mokro.
Nawet jak jest mokro, chłodno to świat jest piękny.
Zwłaszcza jak wiosna jest w sercu:)
dzisiaj jeden pan, wchodząc do pokoju mojego w pracy,, powiedział:
pani Izo, na zewnątrz tak ciemno i buro, a pani tu taka.. wiosenna:).
No właśnie.. czasem wystarczy ubrać cos kolorowego i od razu robi sie bardziej wiosennie.
P.S Jadąc wypatrywałam Mikołaja, ale.. nic.
Kiedy byłam dzieckiem , siadałam w oknie i patrzyłam na świat.. i widziałam co najmniej kilku Mikołajów.
Do tego na zewnątrz było pięknie biało...ale to były inne czasy.
Plan wyjazdu na rower dzisiaj był w mojej głowie od wczoraj. No bo przecież taakiieeee temperatury wysokie... jak tego nie wykorzystać???!!!!
Ale kiedy wracałam dzisiaj z pracy zaczął padać deszcz. Pomyslałam: znowu te nudne ćwiczenia w domu....
Miałam jednak nadzieję, że przestanie padać i nie pomyliłam się.
Akurat skonczyłam jeść obiad ( makaron ze szpinakiem:)), kiedy przestało padać.
No to rozpoczeło się poszukiwanie tych cieplejszych ciuchów na rower, zmudne ubierania tego wszystkiego na siebie ( po raz pierwszy tej jesieni pokrowce na buty) i.. jazda:)
No nie jest łatwo po ponad miesiącu bez roweru znowu pedałować, ale za to.. jak przyjemnie.
Szkoda, że tak ciemno.. momentami kiedy wjeżdzałam w wąskie, nieoświetlone uliczki, robiło się naprawdę niebezpiecznie.
Mam zbyt słabe światło, trzeba wymienić baterię, zawsze będzie ciut jaśniej.
Do tego klocków w Magnusie juz prawie nie ma i jazda na nim to naprawdę są teraz doznania ekstremalne.
Muszę się zająć jego remontem, klocki przede wszystkim, bo w tej chwili to naprawdę cieżko zahamować.
Mokro było, więc trochę mi przemoczyło stopy, no i.. pupę:)
ale i tak jestem zadowolona. Nie ma to jak jazda na powietrzu. Nawet jak jest chłodno i mokro.
Nawet jak jest mokro, chłodno to świat jest piękny.
Zwłaszcza jak wiosna jest w sercu:)
dzisiaj jeden pan, wchodząc do pokoju mojego w pracy,, powiedział:
pani Izo, na zewnątrz tak ciemno i buro, a pani tu taka.. wiosenna:).
No właśnie.. czasem wystarczy ubrać cos kolorowego i od razu robi sie bardziej wiosennie.
P.S Jadąc wypatrywałam Mikołaja, ale.. nic.
Kiedy byłam dzieckiem , siadałam w oknie i patrzyłam na świat.. i widziałam co najmniej kilku Mikołajów.
Do tego na zewnątrz było pięknie biało...ale to były inne czasy.
- DST 29.00km
- Czas 01:23
- VAVG 20.96km/h
- VMAX 26.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 30 listopada 2011
Basen i ćwiczenia
Wczoraj był basen.
40 długości, wiec przyzwoicie, ale też bez szału.
Ciężko się pływało, bo była masa osób, no i panie ćwiczące wodny aerobik, robiły ogromne fale:)
Dzisiaj trochę ćwiczeń.
Na basenie był Jacek Ł., zapytał czy chodzę na siłownię?
Hm... nie chodzę.. hm.. właściwie wcale nie przygotowuje się do sezonu.
Basen, trochę ćwiczeń, tyle.
I było dużo myśli na ten temat.
Bo to będzie sezon inny niz poprzednie, a moze w ogóle go nie będzie?
Z wielu względów będzie zupełnie inaczej. Zupełnie.
Jest kilka powodów.
Nie chciałabym całkowicie rezygnować z maratonów, mam nadzieję, że uda mi się w kilku wystartować, ale myślę, ze będą to starty zupełnie rekreacyjne.
No ale o tym innym razem.. bo to długi temat. Juz nie na dzisiaj.
Jakiś sen mnie morzy.
A jak u Was? Przygotowania idą pełną parą?
Jbike, Damian, Klosiu i inni?
na pewno:)
40 długości, wiec przyzwoicie, ale też bez szału.
Ciężko się pływało, bo była masa osób, no i panie ćwiczące wodny aerobik, robiły ogromne fale:)
Dzisiaj trochę ćwiczeń.
Na basenie był Jacek Ł., zapytał czy chodzę na siłownię?
Hm... nie chodzę.. hm.. właściwie wcale nie przygotowuje się do sezonu.
Basen, trochę ćwiczeń, tyle.
I było dużo myśli na ten temat.
Bo to będzie sezon inny niz poprzednie, a moze w ogóle go nie będzie?
Z wielu względów będzie zupełnie inaczej. Zupełnie.
Jest kilka powodów.
Nie chciałabym całkowicie rezygnować z maratonów, mam nadzieję, że uda mi się w kilku wystartować, ale myślę, ze będą to starty zupełnie rekreacyjne.
No ale o tym innym razem.. bo to długi temat. Juz nie na dzisiaj.
Jakiś sen mnie morzy.
A jak u Was? Przygotowania idą pełną parą?
Jbike, Damian, Klosiu i inni?
na pewno:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 listopada 2011
Andrzejki u stóp Babiej Góry:)
Pewnie nie przyszłoby mi do głowy jakiś czas temu, że kiedyś pojadę na Andrzejki w góry.
No ale tak to już w zyciu jest , ze życie lubi zaskakiwać.
Marzyłam zawsze o Sylwestrze w górach i mam nadzieję, że marzenie się ziśći.
Tymczasem były Andrzejki u stóp Babiej Góry czyli w Zawoi.
Towarzystwo z kręgów Wyższej Szkoły Biznesu czyli to z którym byłam kiedyś na Andrzejkach na Brzance i to z którym ostatnio byłam na Babiej.
Tym razem sporo nieznanych mi osób.
Wyjechalismy rano w sobotę, bo w planach oprócz wieczornej zabawy w karczmie , było krótkie wyjście w góry.
Zaczęlismy podobnie jak miesiąc temu na Babiej czyli pod schronisko w Markowych Szczawinach.
Niestety ani śladu sniegu:(
W schronisku odpoczynek.
Przy okazji „zwiedzilismy” z Krzyśkiem dyzurkę tamtejszych GOPROWCÓW, która wprawiła nas w niekłamany zachwyt:), nowa, pachnąca i świetnie wyposażona.
No i powrót do Krowiarek. Bardzo przyjemny spacerek. Pewnie cos około 3 godzin i około 15 km, jeśli dobrze policzylismy.
A wieczorem było hulanie w karczmie.
Dawno się tak nie wytanczyłam .
Naprawdę bardzo fajna impreza:)
I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, ze moje nieszczęsne kolano , nie wytrzymało jednego z tańców i zepsuło mi zabawę.
Dzisiaj jest zdecydowanie lepiej, ale i tak musiałam odpuścić proponowaną mi przez Mirka , jazdę na rowerze.
Spróbuję delikatnie coś poćwiczyć w domu, ale to na razie tyle:(
Jutro basen, na szczęscie na basenie kolano nie do konca sprawne, w ogóle mi nie przeszkadza.
Niestety nie ma widoków na snieg... a ja tak marze o pobieganiu na nartach.
I jeszcze kilka zdjęć. ich autorem jest Siergiej, któremu za podesłanie zdjęć, dziękuję:)




No ale tak to już w zyciu jest , ze życie lubi zaskakiwać.
Marzyłam zawsze o Sylwestrze w górach i mam nadzieję, że marzenie się ziśći.
Tymczasem były Andrzejki u stóp Babiej Góry czyli w Zawoi.
Towarzystwo z kręgów Wyższej Szkoły Biznesu czyli to z którym byłam kiedyś na Andrzejkach na Brzance i to z którym ostatnio byłam na Babiej.
Tym razem sporo nieznanych mi osób.
Wyjechalismy rano w sobotę, bo w planach oprócz wieczornej zabawy w karczmie , było krótkie wyjście w góry.
Zaczęlismy podobnie jak miesiąc temu na Babiej czyli pod schronisko w Markowych Szczawinach.
Niestety ani śladu sniegu:(
W schronisku odpoczynek.
Przy okazji „zwiedzilismy” z Krzyśkiem dyzurkę tamtejszych GOPROWCÓW, która wprawiła nas w niekłamany zachwyt:), nowa, pachnąca i świetnie wyposażona.
No i powrót do Krowiarek. Bardzo przyjemny spacerek. Pewnie cos około 3 godzin i około 15 km, jeśli dobrze policzylismy.
A wieczorem było hulanie w karczmie.
Dawno się tak nie wytanczyłam .
Naprawdę bardzo fajna impreza:)
I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, ze moje nieszczęsne kolano , nie wytrzymało jednego z tańców i zepsuło mi zabawę.
Dzisiaj jest zdecydowanie lepiej, ale i tak musiałam odpuścić proponowaną mi przez Mirka , jazdę na rowerze.
Spróbuję delikatnie coś poćwiczyć w domu, ale to na razie tyle:(
Jutro basen, na szczęscie na basenie kolano nie do konca sprawne, w ogóle mi nie przeszkadza.
Niestety nie ma widoków na snieg... a ja tak marze o pobieganiu na nartach.
I jeszcze kilka zdjęć. ich autorem jest Siergiej, któremu za podesłanie zdjęć, dziękuję:)

Cała grupa przed wyjściem na szlak© lemuriza1972

Przygotowania do drogi:)© lemuriza1972

No to ruszamy:)© lemuriza1972

Góry:)© lemuriza1972

Niebo błękitne© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 listopada 2011
Ćwiczenia
Dzisiaj 45 min ćwiczeń:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 listopada 2011
Basen
Dzisiaj basen.
Niestety nie pływało się dobrze, bo było bardzo duzo ludzi, a panie cwiczące wodny aerobik robiły potężne fale:)
No ale udało mi się przepłynąć tak ok 43 basenów.
Ciagle jednak odczuwam.. zbyt mało ruchu.
Liczę na śnieg.. a jeśli go nie będzie i nie będzie skutkiem tego nart, to trzeba będzie pomyśleć o siłowni, spinningu.
Niestety nie pływało się dobrze, bo było bardzo duzo ludzi, a panie cwiczące wodny aerobik robiły potężne fale:)
No ale udało mi się przepłynąć tak ok 43 basenów.
Ciagle jednak odczuwam.. zbyt mało ruchu.
Liczę na śnieg.. a jeśli go nie będzie i nie będzie skutkiem tego nart, to trzeba będzie pomyśleć o siłowni, spinningu.
- Aktywność Jazda na rowerze





