lemuriza1972statystyki rowerowe bikestats.pl
lemuriza1972
Tarnów

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37869.50 km
  • Km w terenie: 10093.00 km (26.65%)
  • Czas na rowerze: 89d 13h 22m
  • Prędkość średnia: 19.11 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team

Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







Moje rowery

Kellys Magnus 29684 km
KTM 19175 km

Szukaj

Znajomi

wszyscy znajomi(65)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lemuriza1972.bikestats.pl

Archiwum

  • 2017, Marzec(2, 2)
  • 2016, Grudzień(1, 0)
  • 2016, Październik(4, 3)
  • 2016, Wrzesień(13, 10)
  • 2016, Sierpień(13, 5)
  • 2016, Lipiec(11, 3)
  • 2016, Czerwiec(16, 5)
  • 2016, Maj(15, 12)
  • 2016, Kwiecień(13, 4)
  • 2016, Marzec(8, 4)
  • 2016, Luty(10, 11)
  • 2016, Styczeń(14, 7)
  • 2015, Grudzień(15, 7)
  • 2015, Listopad(8, 9)
  • 2015, Październik(9, 6)
  • 2015, Wrzesień(11, 6)
  • 2015, Sierpień(25, 7)
  • 2015, Lipiec(16, 8)
  • 2015, Czerwiec(20, 21)
  • 2015, Maj(22, 19)
  • 2015, Kwiecień(15, 9)
  • 2015, Marzec(14, 29)
  • 2015, Luty(9, 27)
  • 2015, Styczeń(8, 12)
  • 2014, Grudzień(13, 11)
  • 2014, Listopad(19, 54)
  • 2014, Październik(21, 97)
  • 2014, Wrzesień(14, 59)
  • 2014, Sierpień(18, 45)
  • 2014, Lipiec(21, 66)
  • 2014, Czerwiec(16, 54)
  • 2014, Maj(19, 83)
  • 2014, Kwiecień(16, 60)
  • 2014, Marzec(16, 27)
  • 2014, Luty(22, 89)
  • 2014, Styczeń(26, 93)
  • 2013, Grudzień(23, 64)
  • 2013, Listopad(16, 87)
  • 2013, Październik(15, 38)
  • 2013, Wrzesień(22, 129)
  • 2013, Sierpień(25, 53)
  • 2013, Lipiec(25, 94)
  • 2013, Czerwiec(19, 32)
  • 2013, Maj(21, 89)
  • 2013, Kwiecień(23, 60)
  • 2013, Marzec(15, 61)
  • 2013, Luty(10, 41)
  • 2013, Styczeń(10, 47)
  • 2012, Grudzień(10, 25)
  • 2012, Listopad(13, 79)
  • 2012, Październik(9, 83)
  • 2012, Wrzesień(22, 95)
  • 2012, Sierpień(17, 61)
  • 2012, Lipiec(12, 43)
  • 2012, Czerwiec(22, 66)
  • 2012, Maj(17, 35)
  • 2012, Kwiecień(15, 32)
  • 2012, Marzec(14, 68)
  • 2012, Luty(8, 38)
  • 2012, Styczeń(15, 44)
  • 2011, Grudzień(5, 27)
  • 2011, Listopad(11, 24)
  • 2011, Październik(12, 36)
  • 2011, Wrzesień(18, 71)
  • 2011, Sierpień(21, 67)
  • 2011, Lipiec(23, 79)
  • 2011, Czerwiec(20, 36)
  • 2011, Maj(17, 115)
  • 2011, Kwiecień(26, 116)
  • 2011, Marzec(23, 112)
  • 2011, Luty(17, 88)
  • 2011, Styczeń(26, 102)
  • 2010, Grudzień(22, 91)
  • 2010, Listopad(21, 71)
  • 2010, Październik(16, 52)
  • 2010, Wrzesień(23, 129)
  • 2010, Sierpień(28, 125)
  • 2010, Lipiec(26, 83)
  • 2010, Czerwiec(19, 55)
  • 2010, Maj(24, 74)
  • 2010, Kwiecień(16, 11)
  • 2010, Marzec(25, 18)
  • 2010, Luty(26, 33)
  • 2010, Styczeń(23, 7)
  • 2009, Grudzień(14, 12)
  • 2009, Listopad(17, 14)
  • 2009, Październik(11, 27)
  • 2009, Wrzesień(20, 13)
  • 2009, Sierpień(23, 20)
  • 2009, Lipiec(3, 1)
  • 2009, Czerwiec(1, 2)
  • 2009, Maj(2, 0)

Linki

  • Rowerowe blogi na bikestats.pl
Poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Rozruch w deszczu:)



Wróciłam do Tarnowa. Nie piszę "do domu", bo wracając myslałam sobie.. gdzie właściwie jest ten mój dom?
Od kiedy skonczyłam studia, nigdy tak długo nie byłam w Mielcu, jak teraz...
Uświadomiłam sobie, że to już własciwie 19 lat kiedy nie mieszkam w Mielcu.
w Tarnowie zawsze będę elementem napływowym - do dzisiaj kiepsko sie orientuję gdzie jest jaka ulica w mieście ( bardziej już znam wiejskie ścieżki, wsie, miasteczka powiatu tarnowskiego niż samo miasto - wiadomo dlaczego).
Mielec.. Mielec też jakby nie do końca mój. Tyle lat już w nim nie mieszkam, a on zmienił się bardzo, nie poznaję wielu miejsc, ludzi... Patrzę na twarze , wydaje mi sie, ze skądś znam, nie pamietam nazwisk.
W piatek wróciła do Mielca moja siostra. Zaproponowała, ze w sobotę pojedziemy na basen albo nad wodę. Powiedziałam: basen!
Dlaczego? bo to dla mnie takie sentymentalne miejsce. Ja bardzo lubie pływać i kiedy byłysmy dziećmi a potem młodymi dziewczynami:), o ile była pogoda , całe wakacje spędzałysmy na basenie.
a basen został kilka lat temu wyremontowany. Chciałam zobaczyc jak się zmienił.
No zmienił się.. bardzo.. to jest już inne miejsce.
Na basenie pierwszą osobą, którą spotkałysmy był Robert. Ponieważ wiem, ze czyta moja bloga - pozdrawiam.
Robert nie dość, ze jest moim dawnym znajomym, to jeszcze jeździ na rowerze.
Nawet spory kawałek maratonu krakowskiego w ub roku jechaliśmy niemalże razem:). Tak sobie uświadomiłam, ze od momentu kiedy wiele lat temu się poznalismy minęło.. 19 lat. Dokładnie tyle ile wtedy mieliśmy...
Tak więc w sobotę był basen. Popływałam sobie trochę. Cudowna sprawa, ale... pierwsze moje wejście do basenu to był szok.
Dawno nie pływałam i miałam niejakie trudności z oddechem. Potem to sie trochę uspokoiło, ale stwierdziłam, ze chyba trzeba wrócić na basen zimą.
Pomyslałam, ze listopad, grudzien pochodzę na basen, a na spinning dopiero od stycznia. Basen dobrze mi zrobi na mój kregosłup zwichrowany i ogólnie myślę, ze tak "oddechowo" dobrze przygotuje.
No ale co będzie.. zobaczymy:)
Wczoraj wróciłam do Tarnowa poźniej niż planowałam więc nie zdązyłam nic pojeździć.
Dzisiaj rano z Kateemkiem , najpierw na myjkę, potem do Kuby, do serwisu.
Trzeba wymienić kółka od przerzutki i przeczyścić support, piasty po Głuszycy.
Potem kilka spraw do załatwienia na mieście i tak przeleciało sporo czasu.
No a potem zaczął padać deszcz.
Postanowiłam jednak mimo wszystko wyjechać. Jak wyjeżdzałam akurat nie padało.
Potem.. siąpiło, mżyło, padało, lało.
Momentami była taka ulewa, ze niewiele widziałam. Przemokłam do suchej nitki:)
Postanowiłam zrobić sobie taki rozruch w górkach żeby zobaczyć jak to będzie po tygodniu przerwy jazdy po górkach.
Nie było źle.
Kilka krótkich podjazdów i Wał od Pleśnej ( czyli 6 km podjeżdzania w ulewie). Gdzies w okolicy między Wałem a Lubinką przejeżdzało obok mnie auto... potem sie zatrzymało i kiedy dojechałam kierowca sie wychylił. Myslałam , ze chce o cos zapytać.
A usłyszałam:
cześć Iza:)
To byl Irek, mój kolega, który mieszka na Lubince.
zaproponował zebym podjechała do nich sie podsuszyć, ale tylko sie uśmiechnęłam.
Jak to tak trening przerywać:), a poza tym deszcz... no deszcz i tyle:). Mało to razy trzeba było jechać w trudnych warunkach.
Ja wyjechałam dzisiaj ze świadomością, ze mnie zleje, wiec nie przezywałam tego:)
Zjazdy dzisiaj to bylo przezycie... kiedy tak deszcz zalewał oczy...
Długo nie jechałam, ale dłuższą jazdę planuję na jutro. W koncu mam urlop:)
P.S Jaka ta cudowana sprawa znowu móc popedałować tak zintegrowana z rowerem:) No cudowna sprawa! Ten kto wymyslił SPD powinien dostac Nobla.
Spróbujcie pojeździć kilka dni na platformach to potem zobaczycie jaka to różnica. Podziwam ludzi , ktorzy przejeżdzaja maratonyw górach na platformach.
Dzisiaj jak wynosiłam Kateemka z domu, pomyslałam: jaki on lekki...
A ja wynosiłam Magnusa po południu.. pomyslałam to samo: ale ten magnus lekki w porównaniu do jamisa.
Jamisa ledwie byłam w stanie wytargać z piwnicy
  • DST 35.00km
  • Czas 01:31
  • VAVG 23.08km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 177 ( 94%)
  • HRavg 140 ( 74%)
  • Kalorie 600kcal
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Piątek, 5 sierpnia 2011

Pożegnanie z Jamisem

Pożeganie z Jamisem,
Będzie mi go trochę brakować, tak jak i lasu mieleckiego.
W lesie zaraz jak sie wjeżdża codziennie czterech starszych panów, przy drewnianym stole grało w karty. Fajnie:)
Na koniec wypucowałam Jamisa i odstawiałam do piwnicy.
Dlugo to on pewnie lasu nie zobaczy, ale cóż..
ja wracam do swoich rumaków i swoich górek.
  • DST 35.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:45
  • VAVG 20.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • HRmax 160 ( 85%)
  • HRavg 138 ( 73%)
  • Kalorie 600kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Czwartek, 4 sierpnia 2011

Jamis po raz trzeci

Dzisiaj nieco krócej, ale po prostu słońce i woda mnie skusiły.
Tuz przed wjazdem do lasu, są stawy. Pojechałam zobaczyć co i jak. Woda, słonce.. przyjemnie. Kusiło, zeby sie tak rozlożyć i poleżeć, ale pomyslałam:
o nie.. trening być musi. Przyjemności potem.
No więc godzinka kręcenia w lesie. Trochę dzisiaj poeksplorowałam i zboczyłam z czerwonego szlaku na zielony i trafiłam na jedną górkę, krotką ale z korzonkami.
jest trochę tych góreczek, ale wszystkie króciutkie. Jak tu ćwiczyć siłę? podjeżdzać ze 20 razy? pewnie tak.
Nudno trochę.
Cieszę się, ze u siebie mam długie podjazdy.
Pomimo tego polubiłam mielecki las i przykro będzie się z nim żegnać.
Podobnie jak i z Jamisem, chyba sie w koncu zaprzyjaźnilismy i nawet zjeżdzam na nim bez oporów.
Puszczam hamulce i w doł. Zaufalismy sobie:)
Jutro muszę go umyć, bo mój szwagier jakby zobaczyl go w takim stanie, to chyba by zawału dostał:).
W niedzielę jak zdażę ruszam na górki tarnowskie, w najgorszym przypadku w poniedziałek.
  • DST 30.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 20.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 162 ( 86%)
  • HRavg 142 ( 75%)
  • Kalorie 680kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Środa, 3 sierpnia 2011

Na Jamisie jazda druga:) i o tym jak zaskoczylam jednego chłopaka:)

Oj coraz bardziej tęsknię za moimi rowerami:). Próbuję się zaprzyjaźnić z Jamisem, ale opornie to idzie ( zwłaszcza te platformy i zbyt duża rama, dają mi w kość, dzisiaj mocno bolał mnie kręgosłup), chociaż myśle sobie, ze w sumie moim przyjacielem jest, podobnie jak wiatr. Jest ciężki, malo zwrotny...ale jak sie przesiądę na Kateemka w niedzielę, to będę fruwać:).
Dzisiaj nieznacznie zmieniłam trasę i pojechalam trochę dłużej. Kilometry i czas jazdy na oko, bo licznika nie mam, a pulsak zaczął wariować. Albo coś z baterią, albo pasek brudny.
Fajnie bylo mimo wszystko. Podoba mi się ten las mielecki. Byłby dobry do treningu przed Murowaną. Fragmentami piachy podobne, wiec trzeba się nasiłować.
Po jazdach z chłopakami z Mielca w ubiegłych latach, wiem, że jest też trochę calkiem sporych góreczek, technicznych, wiec jest gdzie potrenować.
A i błoto się znajdzie:)
I ten sosnowy zapach...:))))
A na koniec taka scenka. Idę sobie dzisiaj z psem. Jedzie chłopak na rowerze.
Patrzę na rower ( bynajmniej nie na chłopaka).
Chłopak mówi:
Fajny rower, nie?
Ja ( bez chwili namysłu): nie.
Chłopak wybałuszył oczy...: nie????
Ja: no nie...
On: a co ci się nie podoba?
Ja: no zaniedbany taki trochę...
Chlopak: czasu nie ma
Ja: łancuch przydałoby sie wyczyścić...
On: dopiero mi niedawno strzelił...
Ja: bo pewnie stary jest....
Chłopak miał zdecydowanie dość. Odjechał.
  • DST 45.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 22.50km/h
  • Kalorie 650kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Wtorek, 2 sierpnia 2011

Moje Alpe Cermis czyli relacja z Gluszycy

Jest taki narciarski Tour - Tour de Ski:). To wiedzą wszyscy w naszym kraju.
Porównuję się go do kolarskiego Tour de France. Jest tak trudny, morderczy. Czytałam kiedyś wywiad z Justyną Kowalczyk. Mówiła, ze kiedy po raz pierwszy zaliczyła ostatni etap tego Touru z tym "okropnym" podbiegiem na Alpe Cermis, powiedziała: NIGDY WIĘCEJ!
Kiedy ukończyłam w ubiegłym roku maraton w Głuszycy, powiedziałam mniej wiecej to samo: w przyszłym roku już tu nie przyjadę.
Adam zapytał: dlaczego?
Odpowiedziałam: dwa razy już to zaliczyłam, udowodniłam sobie, że się da. Wystarczy.
Bolało mnie wszystko, byłam bardzo zmęczona.
Justyna znowu wróciła na Alpe Cermis.
Ja znowu wróciłam do Głuszycy. Gdybym nie pojechała... pewnie miałabym poczucie jakiegoś deficytu w tym sezonie.
Głuszyca jest trudna i dlatego jest też bardzo prestiżowa.
W niedzielę po zakończonym maratonie powiedziałam do Jacka Topora:
wszystko mnie boli....szyja, kolano, nogi...
Jacek usmiechnął sie i powiedział:
Własnie po to tu przyjechałaś...
No tak.. pomyślałam.
No ale może przejdźmy do rzeczy.

Maraton nr 35
Powerade Suzuki MTB MARATHON
Głuszyca 31 lipca 2011
Miejsce w kategorii 7
Czas 5 h 40 min
dystans 62 km

Padało właściwie cały lipiec, ale jakoś mimo tego jechalismy pozytywnie nastawieni , bo przecież w Sudetach nigdy nie ma takiego błota jak w naszych okolicach.
Wyjeżdzalismy z Tarnowa.. padało.. W czasie drogi bywało róznie... Kiedy dotarlismy po jakichś 5 godzinach jazdy do Głuszycy zaczęło padać i padało już całą noc.
Nastroj miałam więc coraz gorszy. Myślałam sobie: w ub roku przy dobrej pogodzie ( fakt osłabiona), jechałam ponad 6 godzin, to co będzie teraz, jak będzie mokro?
Zrobi się niebezpiecznie... Zaczęłam się bać.
Wieczór niezwykle miły. Nocleg świetny, wraz z teamem Krysi ( Gomola ) . Był z nami też Jacek z Tarnowa i jego syn Michał. Na dole przytulna knajpka, pani zrobiła nam taką kolację , ze palce lizać. Do tego piwo. Żyć nie umierać, a za oknem wciaż pada. W nocy ma sen.. rower samotny przewrócony na ulicy przed jakims rondem. Budzę sie przerażona.
Rano ... mży... przy śniadaniu, któryś z chłopaków mówi: myślę, ze sie przetrze i będzie słońce.
Darek odpowiada: taaakkk... bedziesz miał słonce.. chyba na Polsacie.
Jest zimnooooooo..... decyduję sie jechać "na długo" ( to był dobry wybór, na podjazdach bywało za ciepło, ale na zjazdach gdybym sie ubrala inaczej, bardzo zmarzłabym).
Na starcie nieduzo osób. Pogoda skutecznie odstraszyła pewnie co poniektórych. Prawie nie widzę znajomych. Spotykam Ryszarda, którego już dzien wczesniej spotkalismy w biurze zawodów, wraz z Grzegorzem.
No to ruszamy. Ciężko mi sie jedzie. Mija mnie Maks, pyta: co spokojnie początek? Mówię: tak.. wiem co mnie czeka potem, wiec spokojnie.
Ale tak naprawdę to nawet gdybym chciała, pewnie nie miałabym siły jechać mocniej.
Potem mija mnie Dorota ( Mamba), mówi tylko ( chyba) : ahoj. Jedzie dalej, chyba też oszczędza siły, wiec nie wdajemy sie w rozmowy. Kiedy mija mnie Monia, też tylko rzucamy sobie krótkie " cześć".
Jedzie mi się tak ciężko, ze po głowie krążą mysli o tym zeby zawrócić i dać sobie spokój. Zaraz jednak strofuję siebie: jak to tak? tyle kilometrów przejechałaś samochodem, tyle pieniedzy to kosztuje, a ty tak sobie zejdziesz z trasy? Bo co? Bo ci sie nie chce? bo nie masz siły? I co potem? popatrzysz w lusterko i co sobie powiesz?
Hej kobieto... po co ten płacz??? Jedziemy dalej. Jakoś przemordujemy to.
No to jadę.
Pierwsze 27 km wraz z dystansem mini jedzie sie jako tako. Po jakimś czasie łapię jako taki rytm, nie żeby jakaś szczególna moc była, ale jadę.
Tuż przed koncem pętli mini, wydaje mi sie, że widzę Jacka z Poznania, robiącego zdjęcia. Ale jest zjazd dlugi, wertepiasty przez łąkę, więc nawet nie mam okazji dobrze się przypatrzeć czy to na pewno Jacek. Mini konczy swoje zmagania, my jedziemy dalej i wtedy myślę: no to niby mamy prawie połowę dystansu za sobą, ale to dopiero teraz zacznie się "zabawa".
Bo tak jest. Mamy za sobą ok 700 m przewyższenia, a na nastepnych ponad 30 km będzie ok 1200 m. Wiem też ze zaczną się nie tylko mordercze podjazdy, ale i zjazdy techniczne.
Jest mokro, sporo blota, dużo głebokich kałuż, które nie zawsze da sie objechać. Po jakims czasie chowam okulary za koszulkę, bo sa tak zachlapane i tak parują, ze nie ma sensu ich trzymać na nosie.
Na szczęscie rower spisuje sie dobrze. Raz tylko zaciągnał mi łancuch i spadł dwa razy, ale to była moja wina, zmieniałam przełożenia w złych momentach.
Na ktoryms bufecie ratuję jakiegos nieszczęsliwca swoim smarem ( nauczona doświadczeniem na błotne maratony nie ruszam sie bez smaru). To zabiera sporo czasu ( nie moge wytargać samru z kieszonki, potem czekam az on nasmaruje łancuch), ale cóż.. kiedy człowiek w potrzebie.
Przy okazji sama "daje" łancuchowi swojemu kilka kropel.
Tym razem nie ma pieknych widoków.. Jest mgła, są chmury i momentami mżawka. W lasach poniemieckie bunkry... aż kusi zeby sie zatrzymać i zajrzeć do środka.
Zjazdy.... oj jak dobrze mi sie zjeżdża... Jakoś tak kompletnie bez blokady. Ufam sobie, ufam rowerowi i chociaż jest slisko, chociaż dużo kamieni, korzeni i innego dziadostwa... ja po prostu zjeżdzam ( niemalże wszystko).
Nie pamietam kiedy tak fajnie mi sie zjeżdzało. Jestem z siebie zadowolona:). Zjeżdzam zjazd tym bardzo kamienistym singielkiem, gdzie byly takie piekne widoki. Kiedy jestem już na dole, zerkam do góry, a tam wszyscy panowie .. sprowadzają rowery. Usmiecham się do siebie. Mam dużą satysfakcję, że mi sie udało. W ub roku, chociaz nie było tak mokro, gdzieś mi sie koło omsknelo i nie dałam rady zjechać całości.
Na jakims bardzo błotnistym podjeździe muszę zejśc z roweru, nie mam tyle siły zeby jeszcze walczyc o przyczepność. Nagle ktoś mówi: prosze o drogę. Usuwam sie i jeszcze krzyczę do tych z przodu: zrobcie drogę..
Myślę: zapewne jedzie jakiś gigowiec...Patrzę koszulka Gomoli, przyglądam sie sylwetce.. no tak Jacek Gil.
Krzyczę: cześć Jacek! jedziesz, jedziesz:)
Jacek ma jeszcze siłę zeby podnieść dłoń w geście pozdrowienia. ( był 5 open na giga, 3 w m3)
Potem jest zjazd i z daleka widzę Sowę... ale ścieżka porwadzi nas w prawo, wiec myślę: o.. rzeczywiście nie będzie Sowy ( takie byly informacje). Nagle jednak ktoś kieruje nas w lewo i zaczyna sie podjazd, a jednak.. cyba będzie Sowa.
Podjazdy... coż.. nie ma szcegolnej mocy, ale mozolnie wdrapuję się na górki.
Jakas turystka , którą mijam mówi: słabo mi się robi od samego patrzenia na tę górę... Myślę: szczerze mówiąc mnie też... ale jadę. 3 km/h, walczę z przednim kołem. Obok mnie wszyscy prowadzą rowery, ale myślę: jechałam rok temu, jechalam dwa lata temu to i teraz nie zejdę z roweru! Wjechałam całość. To jest podjazd długi o bardzo dyżym nastromieniu. Ciekawe swoją drogą ile procent?
Kiedy zaczyna się fragment na Sowę po tym szlaku iscie tatrzańskim ( kto jechał to wie, kamienie, kamienie , kamienie, można nogi połamać idąc) , pierwszy fragment idę, jest za ciężko, ale potem wsiadam na rower i pedałuję. Widzę , ze niektórzy panowie patrzą na mnie podejrzliwie, ale mnie sie jedzie naprawdę dobrze.
Mija mnie najpierw Hinol z Rowerowania i pyta: a co Wy z mega robicie na Sowie? Mówię: nie wiem.. miało nie być.. ale jest. Potem myślę: o rany a moze ja cos pomyliłam? Potem mija mnie jeszcze jakis kolega i mówi: pozdrowienia od MisQa ( nie wiem kim byl kolega). Miło.
Potem mija mnie Agnieszka Gulczyńska, więc myslę sobie: ocho.. pewnie znowu Justyna Frączek znalazła pogromczynię.
Na zjeździe z Sowy lezy Maks. Coś zrobił w palce. Chwilę z nim rozmawiam , a potem jade dalej i zjeżdzam. Nie, całości sie nie udało, ale sporo , naprawdę sporo:), a kto jechał to wie... to jest trudny zjazd. Nawet bardzo.

Jadę i powtarzam sobie: blisko, coraz bliżej...
Na jakims asfaltowym rozjeździe, stoi pan z kubkiem kawy i krzyczy do mnie:
dobrze jedziesz.. jesteś pierwsza...
Smieję sie głośno. Dobry żart.
Pewnie pierwsza odkąd pan tam stoi...
Jakiś biker mowi do mnie: to prawda, ze maratony wygrywa się na podjazdach, wyprzedzam koleżankę na zjazdach, a koleżanka mnie na podjazdach.Mam nadzieję , ze przed metą będzie podjazd bo koleżanka zasłużyła zeby wygrać.
Usmiecham się.
Wiem co jeszcze nas czeka... będzie podjazd raczej nie do podjechania, więc będzie trzeba podchodzić. A mnie boli kostka... do tego pięta obtarta. Rzeczywiście nie da się jechać. Strasznie błoto, zero przyczepności. Pcham rower pod górę.. wydaje mi się ze zaraz umrę na tej górze i przypominam sobie jak dwa lata temu jakas dziewczyna pchała tu rower i miotała przeklenstwa pod nosem, mówiła : ja już nie mogę... nie mogę..
Jakiś chłopak powiedział jej: ale to na tym polega... nie możesz ale walczysz ze sobą. Walcz!
Więc powtarzam sobie : Iza walcz, jeszcze trochę, jeszcze z 8 km do mety.. Już bliżej niż dalej.
8 km... banał prawda? 8 km na maratonie, na koncówce.. co to znaczy, wiemy prawda?
Idę, idę.. końca nie widać. Wreszcie można wsiąśc na rower. Jadę. Trzeba sie jeszcze trochę zmobilzować. Jeden z ostatnich trudnych zjazdów... na poboczu dwóch chłopaków z teamu Adama z Katowic. Trochę sie dekoncentruję i wjeżdzam na sliski konar... tym razem rowerek przechylił sie na bok:), ale bez żadnych konskwencji. Zatrzymuję się, zbieram konar ze ścieżki zeby nikt po mnie nie zrobił sobie krzywdy.Jeden z chłopaków na poboczu ma złamany nos. To mnie studzi skutecznie. Wiem, ze jest pare km do mety, nie warto ryzykować. Resztę zjazdu schodzę. Potem już zjazd przez łąkę. Pamietam z ubieglych lat. Wiem, ze jestem już blisko do mety. wypadam z lasu na asfalt, ktoś mówi : do mety pod górę.
Wiem, wiem.. juz pamietam. No jeszcze te 500 km pod górę i jest upragniona meta.
Po 5 godz 40 minutach jazdy. Głuszyca znowu "pokonana". Ufff.. jeszcze w tym roku nie siedziałam tak długo w siodełku.
Boli szyja, kolano chyba jest lekko przeciążone, pobolewa kostka, mięsnie bolą, ale co tam... TAK BYĆ MUSI!
Nie jest to wielka cena za szczęscie na mecie.
Na mecie miłe spotkania. Jest Piotrek Klonowicz i Sławek Bartnik, Jacek i Klosiu, Maks, Sylwek z mojego teamu ( mijał mnie zresztą gdzieś na pierwszym podjeździe). Nie zostaję jednak długo, bo jest zimno.. a na kwaterę jeszcze kilka kilometrów pod górę.
Nasza pani jak zaobaczyła Michała ( który w koncu jechal mini, wiec za bardzo nie miał czasu sie ubłocić), zapytała go: Ty sie gdzieś przewróciłeś, ze jesteś taki brudny?
A kiedy piłam herbatę zapytała mnie:
to jak sie chce przejechać taki maraton to tak z 15 km trzeba przynajmniej raz w tygodniu przejechać tak?
Usmiechnęłam się... 15 km to troche za mało.
Ja jeżdzę niemalze codziennie.
"ile kilometrów?"
40, 50...
Pani popatrzyła na mnie dziwnie i zapytała:
ale kiedy ?
No po pracy...
Po pracy????
no tak, po pracy:)
Tak, nie jestem w wielkiej formie, jechałam zbyt długo.. ale to mało istostne, bo uważam, ze to wielki honor przejechać Głuszycę.


" A droga długa jest...." © lemuriza1972




Czerwona w zieleni:) © lemuriza1972


Jedziemy, jedziemy © lemuriza1972



Za chwilę zniknę w leśnych czeluściach:) © lemuriza1972


Udało się:) © lemuriza1972
  • DST 62.00km
  • Teren 58.00km
  • Czas 05:40
  • VAVG 10.94km/h
  • VMAX 60.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 178 ( 94%)
  • HRavg 155 ( 82%)
  • Kalorie 2500kcal
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)
Wtorek, 2 sierpnia 2011

Zapoznanie się ze sprzętem

Od Głuszycy mineło już wystarczająco duzo czasu i trzeba było się ruszyć w końcu:)
Jako ze jestem w Mielcu bez moich rowerów, to jak się nie ma co sie lubi, to sie lubi co się ma.
Wyciagnęłam więc z piwnicy Jamisa , rower męża mojej siostry.
Kupiony na wiosnę u Mirka Bieniasza, ale wiadomo rower z niższej półki, bo inny Wojtkowi nie potrzebny.
Niby rower sam nie jeździ tak:)? ale co tu duzo mówić, przesiadka z KTM-a z osprzętem xt/slx, Rebą itd, na rower z platformami ważący jakieś 14 kg a do tego o rozmiarze zbyt duzym jak na taką kobietę niedużą jak ja, to jest pewien szok.
Pierwsze kilometry były więc dośc cięzkie, ale im dalej tym lepiej. Trochę trudności sprawilo przestawienie sie na platformy:), stopa jakoś dziwnie się zeslizgiwała, a jak dojeżdzałam do przejść to robiłam ruch jakbym sie chciała wypiąć:) Ot siła przyzwczajenia.
Cieżko sie jednak wykonuje pewne manewry na takim rowerze ( za duzym z za dużą kierownicą, za wysokim mostkiem itd).
Odwazyłam sie jednak podjechać na jedną piaszczystą i korzeniastą góreczkę w lesie i nawet zjechać, co kosztowalo mnie tyle samo odwagi co zjazdy w Głuszycy:).
Generalnie sporo km w lesie. Las jest bardzo fajny, stwarza duzo mozliwości do treningu. Zresztą ja tu już jeździlam z chłopakami z Mielca.
Bylo dużo piachu ale ku mojemu zdzwieniu i wody i błota też, także się znowu ubłociłam. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli jak jechałam przez miasto:). Może nie do konca przyzwczajeni do ubłoconych kobiet.
Niestety dzisiaj popsułam sobie drugie w ciągu kilku dni okulary na rower. Tym razem moje ulubione pomaranczowe Alpiny.
Okropnie mi ich szkoda, a wiadomo to nie sa tanie rzeczy.
w ub tygodniu urwałam niebieskie szkiełka.. tak bylo mocno zamontowane, ze chcąć wyciągnąć i wymienić na białe.. ułamalam kawałek:(
No coż.. rzecz nabyta, ale trochę boli...
Wreszcie pogoda, słonce, fajnie...
Km na oko podaję, no bo bez licznika będę jeździć w najblizszych dniach
Czas jazdy 1 h 40 min
  • DST 30.00km
  • Teren 20.00km
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 160 ( 85%)
  • HRavg 130 ( 69%)
  • Kalorie 580kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Głuszyca fotorelacja

Miała być dzisiaj relacja, ale raczej nie będzie:). No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Nie ma relacji, jest fotorelacja. Taka mini:)
zasiadłam o godz. 20 , do komputera mojego siostrzeńca i mówię Wam - zmagania w Głuszycy to nic w porównaniu z tym z czym zmagam sie aktualnie:). Przez 3 godziny udało mi się dodać 4 zdjecia, odpisać na kilka maili i to wszystko.
Wciąż się coś zawiesza , dlugo ładuje itd.
Także dzisiaj będą raczej tylko zdjęcia Jacka, a jutro reszta.
Jacek przysłał mi zdjęcia:), nie mógł startować ( kontuzja_ to robiŁ zdjęcia.
Nie miałam nigdy tak pieknych zdjęć z trasy, Sportograf niech się schowa.
Trzeba przyznać , że Jacek robi zdjęcia równie dobrze, jak jeździ na rowerze.
Dziękuję Jacku. Sprawiłeś mi wiele radości.
Dzisiaj tylko te wybrane. Resztą jutro wraz z relacją.
Dodam tylko mało skromnie, że korzonki udało mi się zjechać w całości, a latwe to nie było, bo bylo mocno stromo, czego jak zwykle na zdjęciach nie widać.
Kto był to wie:)


Korzonki w Głuszycy © lemuriza1972


i dalsza część jazdy po korzeniach © lemuriza1972

Na trasie w Głuszycy © lemuriza1972

Z Jackiem autorem zdjęć © lemuriza1972
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Po Głuszycy

Kto był to wie, kto nie był.. to wieczorem wszystko opiszę z detalami, bo warto.
Głuszyca zawsze była b.trudnym maratonem.
Wczoraj zrobiła się jeszcze trudniejsza.
Wszystko za sprawą padającego całą sobotę ( i w nocy) deszczu, co uczyniło trasę.. trudniejszą.
Jeszcze w piątek się cieszyłam, w sobotę wieczorem słuchając padającego deszczu zaczęłam się bać.
Jakis zły sen w nocy… i to wystarczyło, ze rano psychicznie to tak do bani było..
Musiałam mocno walczyć z samą sobą, żeby się przekonać, ze dam radę.
Dałam radę. Bałam się warunków i bałam się tego jak po raz pierwszy w tym roku zniosę tak długą trasę. Bo ze spędzę na siodełku wiele godzin, to było pewne.
A ja w tym roku jeszcze nie przejechałam żadnej trasy około 5 godzinnej. Dramatycznie mało było długich tras, więc z wytrzymałościa kiepsko.
Wczoraj jechałam 5 godzin i 40 min. Długoooo…..
No ale wytrzymałam.
Nie pękłam też na zjazdach, a te wiadomo u GG.. zawsze są trudne. Wczoraj warunki uczyniły je ekstrelamlnie trudnymi, ale mnie one bardzo cieszyły. Cieszyły bo po prostu zjeżdzałam.. zaufałam rowerowi i sobie zjeżdzałam po kamieniach, korzeniach, błocie.
I nic się nie stało!
A było wiele wypadków. Mnie udało się cało dojechać do mety i to jest chyba mój największy sukces. No i to ze udało mi się samą siebie przekonać żeby jednak nie schodzić z trasy i się nie poddawać ( początek był ciezki dla mnie i przyznam , ze wiedząc co mnie czeka potem, miałam takie własnie mysli).
Ale zejścia z trasy nie wybaczyłabym sobie długo.. męczyłoby mnie to psychicznie. Wiec podjęłam tzw haha męską decyzje i wolałam się zmęczym fizycznie.
Cóż było… mokro, błotnie, było wszystko.. korzenie śliskie, kamienie sliskie, błociarko, kałuże.. długie podjazdy, trudne zjazdy, spore przewyższenia, duzo kilometrów. Mgła i mżawka. Po prostu mtb.
Reszta wieczorem, bo teraz muszę uprać ciuchy, spakować sie i jadę do Mielca.



Kateemek po Głuszycy © lemuriza1972


Krysia myje rower w ..potoku:) © lemuriza1972
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)
Piątek, 29 lipca 2011

Przed Głuszycą



Przybył kurier z płytą, a właściwie płytami czterema, których słucham cały wieczór.
Takie perełki na nich..
Wybrałam tę, bo akurat ostatnio z Pauliną rozmawiałysmy o spełnianiu marzeń.
M.in. marzeń o własnym domu…
Tak, tak drewniany mały dom… z widokiem na górki…
Wiele takich domów mijam na treningach.
Niedziela rano, wychodzę z filiżanką kawy przed dom i patrzę, i patrzę i patrzę i wsłuchuje się w ciszę.
Ale w tym wypadku to lepiej byłoby zacytować ( pomimo iż wierzę w spełnianie marzeń) słowa z piosenki..
jedyne co mam to złudzenia, ze mogę mieć własne pragnienia:)
A tymczasem.. tymczasem jest piątek wieczorem. Rowerowe szpeje spakowane, czas w drogę jutro ruszać.
I znowu daleko, gdzieś na koniec świata.
Ale ja nawet lubię te podróże.
Jest okazja porozmawiać więcej niż na co dzień, bo te 5, 6 godzin w drodze, stwarza taką okazję.
Zmieniłam swoje nastawienie do tego startu.
Jeszcze niedawno… bałam się , zwyczajnie jakoś tak.. bo nie jestem w formie, bo będę się męczyć..
Napisałam do Mirka… ta „okropna” Głuszyca.
I niby ujełam słowo okropna w cudzysłów, ale jednak…
A potem… potem pomyslałam: Iza.. pamietasz, dwa lata temu przejechałaś Głuszycę i byłaś zachwycona.
Że trasa taka piękna, trudna, że świetny maraton…
No bo przecież tak jest!
To piękna, wymagająca trasa. To wyzwanie.
Ale z tego wyzwania trzeba czerpać RADOŚĆ.
Spróbuj przypomnieć sobie te RADOŚĆ.
Nie traktuj Głuszycy jak wroga… przecież to królowa:), dostojna, nie wolno jej lekceważyć, ale to nie znaczy , że jakos tak nie da się z nią zwyczajnie zaprzyjaźnić.
I … w mojej głowie wszystko się odmieniło.
Ja już cieszę się na to niedzielne wyzwanie.
I w głowie mam wciąż wczorajszy udany trening i wiem, ze jeśli tę myśl jak najdłużej uda mi się utrzymać w głowie , to i podczas niedzielnego startu nie będzie bardzo złych myśli.
No to jadę przywitać się z Głuszycą:)
A po Głuszycy przepakowanie szybkie i jadę na tydzień do Mielca.
Bez Kateemka, bez Magnusa:((((
ale nie da się inaczej, rowerem nie pojadę ( bagaże).
P.S. wiadomośc od Ani - jest koszulka finishera.
Piękna sprawa!!!!
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Czwartek, 28 lipca 2011

O Ani, Zbyszku, Konradzie i ostatnim treningu przed Głuszycą

" Ludzie myślą, że szlismy na Everest tylko po sławę. Nie rozumieją, że to był po prostu jeden z etapów naszej pasji, która na Evereście nie zaczyna się , ani nie kończy"

Leszek Cichy

Dlaczego zacytowałam tę słowa?
Bo chciałam dzisiaj napisać o ludziach, których jedną z pasji jest mtb.
Mają różne osiągnięcia, rózne marzenia, stawiają sobie różne wyzwania, ale jest jeden wspolny mianownik PASJA.
Nie robią nic dla sławy, dla pieniędzy.. robią to z miłości do dwóch kółek:)
I na pewno to co udało im sie osiągnąć w ostatnich dniach, to na pewno nie jest koniec. To jest tylko jeden z etapów.
Zacznę od Ani.
Ania Krzyżelewska- Suś, moja "rywalka" z kat K3 na maratonach z serii Powerade Suzuki Mtb Marathon.
To ogromnie cenne, że pomimo , iż jesteśmy tzw rywalkami, to lubimy się, rozmawiamy ze sobą, w jakiś tam sposób się wspieramy. To jest zdrowa rywalizacja.
Ania w Ustroniu skręciła nogę. Pomimo tego zdecydowała się jechać na dawno zaplanowany w jej sportowym kalendarzu Sudety MTB Challenge ( dla niewtajemniczonych 6 etapowy wyścig). I jedzie! jutro ostatni etap. Rozmawiałam z nią dzisiaj.
Podziwiam, podziwiam, podziwam i mocno będe trzymać kciuki zeby jutro udało jej sie żałozyć koszulkę finishera.
Zbyszka Górskiego poznałam na fatalnym maratonie w Zabierzowie. On rozciął łokieć i wspolnie wędrowalismy po szpitalach.
Zbyszek to niezły wycinak.
W sobotę został Mistrzem Polski w maratonie MTB ( wśród zawodników bez licencji).
wielkie gratulacje!!!
Konrada i jego córkę poznałam niedawno. Są początkującymi kolarzami.
Konrad bardzo dzielnie zmaga sie z tarnowskimi górkami.
Jeszcze niedawno pisał mi, że Lubinka serpentynami to poza jego zasiegiem.
przekonywałam, że nie wolno sobie w głowie budować barier...
W sobotę dostałam smsa : wjechałem na Lubinkę!
nawet nie wiecie jak było miło to przeczytać:), jak fajnie jest wiedzieć, że gdzieś ktoś pokonuje swoje słabosci, przekracza granice
Kazdy ma swój Everest prawda?:), ale nie jest on ani początkiem ani końcem. jest tylko etapem.
A teraz będzie o dzisiejszym treningu.
Udanym powiem od razu.
Umówiłam się na dzisiaj ze Słoną Górą. Pokonała mnie ostatnio... pokonała bo zdezerterowałam i chociaż wjechałam rzecz jasna, to na młynku.
Męczyło mnie to.
Dlatego dzisiaj sie z nią umówiłam, a cel byl jeden: ze średniej tarczy.
Umówiłam się tez z Mirkiem i napisałam mu: musisz być, bo mam taki a taki cel, a ktos mnie musi zagadywac jak będę wjeżdzać na górę ( a Mirek zagaduje bezkonkurencyjnie)
No to pojechalismy. dzisiaj ani przez chwilę nie miałam myśli: jechać, nie jechać?
Cel był jasno sprecyzowany.
Już na pierwszym podjeździe w Zbylitowskiej poczułam coś w rodzaju mocy.
Jakoś tak lżej się wjeżdzało:)
I Słona.
Zaczęłam mocno. Mirek zaczał mówić... im więcej mówil, tym ja wolniej jechałam, bo cieżko było.
Powiedziałam Mirkowi: gadaj sobie gadaj, tylko nie oczekuj, ze będę Ci odpowiadać.
Jechałam, sapałam, jechałam.
Diabeł szeptał: po co sie tak męczyć? zrzuć sobie na młynek.
Nie! wiedziałam, ze jeśli to zrobię, stracę do samej siebie rowerowy szacunek.
Koncówkę mordowałam okropnie.. tam jest bardzo stromo.. kadencja potworna.
Ciekawa jestem jakie nachylenie? czy podobne jak na Marcince. Myslę, ze jest to podjazd porównywalny.
I w koncu mogłam powiedzieć: udało się.
Mirek zapytał: co? ze średniej?
Chciałaś sprawdzić czy w sobotę to była starość czy lenistwo?
I jakie wnioski?
Uśmiechnęłam się.
Mirek powiedział: na szczęscie lenistwo.
Na szczęscie!!!
A potem decyzja , ze zjeżdzamy szlakiem przez las.
Ponieważ padało i padało od wielu dni, było to nieco ryzykowne.
Mirek powiedział: bedziesz mieć trening przed Gluszycę
Kiwnęłam głową.
to jest zjazd, który kiedyś tam był dla mnie wielkim wyzwaniem, nawet jak był suchy.
Dzisiaj było bardzo slisko, ale pomyślałam: Iza, nie bój się, po prostu jedż!
i jechałam i rower mnie sluchał i oponki trzymały. Na samym koncu wystraszyłam się jakiegoś kamienia i popełniłam błąd ( zły wybór ścieżki), ale bez upadku.
Jaka byłam zadowolona:)
Potem jeszcze jeden podjazd w Rzuchowej i na myjkę , umyc rumaka.
Rumak przygotowany do drogi, nasmarowany, czysty, jedziemy w sobotę dośc wczesnie. Moze uda nam sie znaleźć gdzieś knyszę, o której marzymy z Krysią od 2009 roku ( tak nam wtedy Knysza w Głuszycy o połnocy smakowała).
Dobrze mi sie dzisiaj jechało. Nie chcę zapeszać, ale naprawdę dawno nie jechało mi się tak fajnie.
Kto wie może nadszedł ten czas, ze coś ruszy się wreszcie do przodu?
Zobaczymy.
Na razie mentalnie przygotowuję się do Głuszycy. Staram się zmienić swoje myślenie odnośnie tego wyścigu. Bo dotąd było takie: o matko... przede mną ta okropnie trudna Gluszyca.
Przeczytałam swoją relację z Głuszycy z 2009 r. Byłam wtedy zachwycona trasą, walczyłam na niej jak lew.
Przeczytałam relację z ub roku kiedy z wielką determinacją stanęłam na starcie, sponiewierana tygodniową prawie chorobą.
A jednak przejechałam.
Chce znowu dojechać na metę zmęczona , ale usmiechnięta.
I powiedzieć sobie: udało się, trzeci rok z rzędu udało sie przejechać najbardziej wyczerpującą trasę maratonową w Polsce.
To jadę:)
Proszę o trzymanie kciuków.
P.S udało mi sie zrealizować jeszcze jeden cel. Obiecałam sobie, że do Głuszycy dociągnę do 4 tys km. Udało sie dzisiaj:)
  • DST 49.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:18
  • VAVG 21.30km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 175 ( 93%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Kalorie 950kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)
  • Nowsze wpisy →
  • ← Starsze wpisy

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl