Środa, 27 lipca 2011
Zmiana planu
Zwróciłam uwagę na jedno zdanie tekstu tej piosenki:
„ Gdy dziewczyna idzie spać, świat się zmniejsza o piękno jej oczu”
ładne prawda?
Piosenka z mojej nowej płyty.
Dzisiaj zamówiłam w Merlinie kolejną ( składa się aż z 4 cd, wszystkie z tzw piosenką poetycką, poezją śpiewaną czy ja mówią niektorzy.. nudnymi piosenkami).
Nie mogę się doczekac kiedy pojawi się kurier. Kogo tam nie ma?
Raz, Dwa , trzy, Tadeusz Woźniak, Pod Budą, Antonina Krzysztoń, Grzegorz Tomczak, Grzegorz Turnau, Basia Stepniak – Wilk, Magda Umer….
Dzisiaj był jeden z takich dni, kiedy musiałam się zmusić do wyjścia na trening.
Nie żebym nie chciała, ale wszystko jakoś się tak pogmatwało.
Byłam wstepnie umówiona z Mirkiem na 18 i w planie miałam poskromienie Słonej Góry ze średniej tarczy:), a potem zjazd terenowy. I miałam jeszcze umyć dzisiaj Kateema.
Przyszłam do domu późno, było jeszcze kilka spraw do załatwienia „na mieście”. Mirek zadzwonił , ze nie może jednak jechać, a mnie nagle dopadła chęć poleniuchowania i zostania w domu. tym bardziej, ze czarne chmury wisiały nad okolicą ( znowu!!!!).
W końcu poszłam sama z sobą na kompromis i zadecydowałam, ze nie będzie dzisiaj Słonej ani mycia Króla Terenowych Maszyn, a zrobię sobie trening ( tempo i tlen) po płaskim.
Wyjechałam późno ( po 18), więc czasu było niewiele, stąd ilość kilometrów niezbyt imponująca.
Zaczynałam podczas niezłej pogody, chociaż było zimno, ale potem zaczęło padać.
Na szczęscie nie padało długo, ale wystarczyło zebym była mokra.
Jechało mi się dosyć dobrze.
Nie chce zapeszać, ale nogi dosyć dobrze się sprawowały. „Dosyć dobrze” nie znaczy doskonale.
2 x 20 min tempa i reszta w tlenie. Trasa : Mościce - Biała- Bobrowniki- Łęg Tarnowski- Żabno - Radlów - Wierzchosławice- Bogumiłowice - Mościce.
Okazało się , ze na treningu w niedzielę miałam swój wóz techniczny, o czym nie wiedziałam:)
Magda z Marcinem , kiedy mnie mineli na trasie , zatrzymali się w Łęgu i kupili Powerade'a i batona . I czekali i czekali na mnie..
Tyle, ze ja wczesniej skręciłam do Bobrownik:). Przeciez nie wiedziałam, ze czeka na mnie wóz techniczny włoskiej marki:)
Odwiedza nas w pracy jeden Włoch ostatnio.
Zaprasza mnie i Renię do siebie i zony na obiad.
Powiedział, ze będzie spaghetti i wino.
Szkoda, ze mój włoski to jedynie kilka słów.. bo miałam ochotę powiedzieć:
Panie Italiano, ja jestem "kolarz" , co prawda kolarz amator ,ale nawet kolarz amator pilnuje kolarskiej diety. W związku z tym na słowo „makaron” zaczynam już czasem reagować alergicznie.
Zwłaszcza w tygodniu kiedy są zawody.
A dzisiaj już nie było piwa tylko odżywka wędlowodanowo- białkowa.
No dobrze..
Dziewczyna idzie spać.
Dobranoc
P.S właśnie w Radiu Kraków , w mojej ulubionej audycji Basia Stępniak - Wilk prezentuje "moją" płytę czyli " W stronę krainy Łagodności"
ale zbieg okoliczności:)
- DST 41.00km
- Czas 01:32
- VAVG 26.74km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 680kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 26 lipca 2011
Górki z blatu i ... jeszcze w zielone gramy:)))
Musiałam zamieścić dzisiaj tę piosenkę.
Jestem niby szaleńczo przywiązana do wykonania Magdy Umer, ale…
Kupiłam płytę „ W stronę krainy łagodności” ( rzeczywiście piękne, łagodne piosenki, moja koleżanka powiedziała dzisiaj: nudne te twoje piosenki, odpowiedziałam: dla jednego nudne , dla drugiego interesujące).
Na tej płycie jest wykonanie Raz, Dwa, Trzy.
Uległam jego urokowi.
Nie dlatego jednak je zamieszczam.
Zamieszczam.. bo czuję się dzisiaj .. czuję się dzisiaj wyjątkowo.
Jeszcze w zielone gram…
Znowu gram.
I to nie ma nic wspólnego z rowerem.
Odzyskałam jakąś taką jasność… bo było trochę szaro ostatnimi czasy i wiem, że teraz będzie już lepiej.
„ I myśli sobie Ikar, co nie raz już w dół runął, jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął,
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera….
Naturszczycy bez suflera…
W najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej co się skończy źle, jeszcze nie…
Długoooooo NIE!!!”
A teraz przejdźmy do rzeczy, w końcu jakby nie było to jest blog rowerowy.
Dni odliczam do maratonu w Głuszycy i staram się do niego przede wszystkim przygotować mentalnie, bo fizycznie to już niewiele zdołam zrobić.
To będzie bardzo trudny start dla mnie. Głuszyca zawsze trudna była, teraz muszę mentalnie przekonać samą siebie , że dam radę, że to nic ze była przerwa, że kontuzja, że może forma nie ta.
Dam radę.
Pogoda nas nie rozpieszcza. Pada i pada… smutno i szaro, górki toną we mgle.
Kiedy jechałam z pracy do domu, padało.
Pomimo tego podjęłam decyzję: jadę dzisiaj na trening. W górki. Na Asfalt. Zrobię długie podjazdy.
Szybko też ustaliłam trasę , a ponieważ miałam zamiar zrobić długie podjazdy wybór padł na Lubinkę, z jednej i drugiej strony.
Kiedy wychodziłam z domu nie padało, ale jak wsiadłam na rower, już padało.
Szybko więc wyjełam z kieszonki kurtkę przeciwdeszczową , ubrałam i pojechałam.
Pierwszy podjazd w Zbylitowskiej Górze… bez szału.
Kilka mniejszych po drodze na Lubinkę.. również.
Kiedy dojeżdzałam na Lubinkę , pomyslałam sobie:
Iza…a może spróbuj znowu wjechać z blatu? Przecież kiedyś to robiłaś. Przekonaj samą siebie, że jeszcze możesz.
I już wiedziałam, ze skoro taka myśl pojawiła się, to ja już jej nie odpuszczę.
Lubinka od Szczepanowic łatwa nie jest.
Jakieś 3, 5 km podjazdu, czesciowo po dość ostrych serpentynach, momentami naprawdę ciężko.
Pomyslałam: zacisnę zęby i wjadę.
Było cięzko. Naprawde ciężko. Kusiło mnie zrzucić na średnią tarczę, ale powtarzałam sobie: Iza… nie możesz.
Kadencja potworna, sapałam jak lokomotywa. Wjechałam. Czas niezbyt dobry, ale nie o to chodziło dzisiaj generalnie. Chodziło o walkę ze swoją słabością… z psychiką.
Zjeżdzałam do Janowic powoli, bo było bardzo slisko, chociaż deszcz już nie padał.
Byłam cała mokra i na zjeździe zmarzłam tak, ze marzyłam żeby już podjeżdżać.
Rzecz jasna od Janowic ( 6 km podjazdu) też z blatu.
Kosztowało mnie to znowu sporo.
Na pewno kiedyś wjeżdzałam szybciej. Na pewno jadąc koncówkę bylam bardzo zmęczona ( bywało, ze aż tak zmęczona nie byłam), ale pomimo tego pomyslałam: Iza zmuś się do tego żeby koncówkę pojechać mocniej.
Zmusiłam się. Prędkość rosła, rósł i ból.
Ale ból musi być. Nie da się bez niego pokonywać górek.
Zjazd znowu bardzo, bardzo ostrozny. Zwykle jadę tu co najmniej 50 km/h.
Pomyslałam dzisiaj: Iza skoro zjeżdza się z taką prędkością, to ten podjazd nie jest łatwy, a ty wjechałaś go z blatu. Nie jest tak źle z tą mocą.
Tak. Wiem. Gorzej z wytrzymałością. Za mało było jazd w tym roku długich. Zdecydowanie za mało.
Ale tego już raczej nie da się nadrobić.
Zresztą zostały już tylko 4 starty.
Zmusiłam się jeszcze do ostatniego wysiłku i wąwozik zamiast jak zwykle na młynku,wjechałam ze średniej.
Jechałam mocno naciskając na pedały i myslałam:
No proszę da się… to prawda, ze granice leżą w naszych głowach.
A potem jeszcze był jeden jedyny terenowy zjazd na trasie, normalnie stosunkowo prosty.. dzisiaj…
Dzisiaj niespodziewanie znalazłam się w opałach. Zjazd wypłukany przez wode, jakieś koszmarne koleiny.. a ja na oponkach nieterenowych i własciwie bez amora. Oj, było gorąco…
W pewnym momencie przypomniałam sobie jednak to co pisał Klosiu, a pisał coś w tym stylu, ze jak się rowerowi nie przeszkadza, to przejedzie prawie wszystko.
No własnie , wystarczy ODWAGA. Wystarczy puścić hamulce i wychodzi się czasem z wielkich opresji.
Dzisiaj się udało.
Oby to wszystko zostało mi w głowie do niedzieli.
Ja wiem, że z punktu widzenia treningu, to te podjazdy z blatu może trochę bez sensu, ale mnie potrzebne było przekonanie samej siebie, ze jeszcze mogę.
I jestem .. zadowolona, chociaż wiem, ze nie wjeżdzałam tak dobrze jak to kiedyś bywało.
Ale… ja myslę, ze to jeszcze przede mną.
Po powrocie do domu rozgrzałam się piwem grzanym z przyprawami, ale małym, bo… staram się do sprawy podchodzić profesjonalnie, bo przecież w niedzielę czeka na mnie królowa mtb.. GŁUSZYCA.
P.S Dostałam smsa od Andzeliki ( jest w Bieszczadach, na urlopie:
"Brakuje mi takiego rowerowego harpagana jak ty. Takie trasy!!!"
Może kiedyś:)
- DST 41.00km
- Teren 1.00km
- Czas 01:53
- VAVG 21.77km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 790kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 lipca 2011
Trening w deszczu i o Tour de France:)
Lubię tę piosenkę. Fajny tekst.
Kupiłam wczoraj płytę Myslovitz „ Z rozmyslań przy śniadaniu”
Tak tak wiem, to stara płyta, ale ja jej nie miałam.
Tzn inaczej miałam kiedys kasetę. Słuchałam jej zazwyczaj w aucie , w drodze do Mielca i uwielbiałam tę piosenkę.
Śpiwałam bardzo głośno… chociaż śpiewać nie potrafię.
„ Stworzony by biec…..”
No właśnie. Biec, iść, jechać na rowerze.
W drodze. Być
„ Chcę dalej żyć”
Pogoda barowa:(.
Nie lubię takich niedziel. Ponurych, szarych, ciemnych.
Trzeba się mocno starać, zeby sobie taką niedzielę rozjasnić.
Miałam dzisiaj w planie długą jazdę, ale rano bardzo padało. Potem padało z przerwami, więc stwierdziłam, ze moze wieczorem zrobię jakis krótszy trening niz pierwotnie zaplanowany trening.
Najpierw włączyłam tv i oglądałam ostatni etap Tour de France. Niewiele oglądałam jeśli chodzi o cały wyścig, a to dlatego, że wyścig w niezbyt sprzyjących dla mnie godzinach się odbywał.
Obejrzenie kolarzy jakos jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, ze pomimo czarnych chmur trzeba na trening wyjechać.
Potem miałam chwilę zwątpienia... pomyslałam: e nie chce mi się...
ale jednak... po godzinie stwierdziłam: jadę....
Wyjechałam. Ledwie zdązyłam zrobić 15 min rozgrzewki a zaczął padać deszcz.
No ale postanowiłam kontynuować.
Miałam w planie ok 2 godzin , w tym 2 x po 20 min tempa.
reszta w tlenie.
zrobiłam jak zaplanowałam.
Gdzieś po drodze, za Żabnem minęli mnie samochodem Magda i Marcin. Miło było spotkać na drodze znajomych ( nawet w aucie).
Przestało padać dokładnie kiedy zajechałam pod mój blok:)
Spieszyłam sie na wiadomości sportowe zeby zobaczyć dekorację Evansa, a tu...
w wiadomościach.. piłka nożna, piłka nożna, piłka nożna ( i to nawet I liga.. nawet nie ekstraklasa a I liga). Z całym szacunkiem dla piłki nożnej, która wiele dla mnie znaczy...
Konczy sie największy wyścig kolarski na swiecie. Wielkie sportowe wydarzenie. Według polskiej telewizji zasługuje na jednozdaniową wzmiankę, gdzieś pod koniec wiadomości sportowych.
coś tu nie tak...
A w prognozie pogody podali , ze w niedzielę ma padać.
Głuszyca.. najtrudniejszy wyścig w sezonie.
Jak była pogoda jechałam w ub roku 6 godzin ( 68 km, 2000 m przewyższenia).
co będzie jak bedzie lało?
Cięzko mi to sobie wyobrazić.
Być może czeka mnie sportowe wyzwanie życia...
- DST 53.00km
- Czas 01:55
- VAVG 27.65km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 162 ( 86%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 900kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 lipca 2011
Jurasówka, Wał, Słona Góra, Marcinka:)
Taka to była fajna, udana sobota.
Po tygodniu deszczu, nareszcie pokazało się słońce i to od razu tak, że im dłużej jechałam tym coraz bardziej dawało znać o sobie.
Wszystkie domowe zaległości zostały nadrobione, więc z czystym sumieniem mogłam wyjechać.
Plan był taki.. żeby pojechać około 4 godzin. Brakuje mi długich jazd, a w Głuszycy czeka mnie pewnie znowu około 6 godzin jazdy.
Chciałam zrobić też kilka podjazdów.
Nieśmiało ułożyłam w głowie trasę, nie wiedząc czy wystarczy mi na nią i sił i determinacji.
Wystarczyło.
Dzisiaj samotnie.
Zanim o trasie to jeszcze słówko o bezdetkowych kołach.
Rzeczywiście czuje się ogromną różnice w jeździe.
Ja zawsze , w obawie przed kapciami jeżdziłam z dosyć wysokim ciśnieniem. Wydawało mi się, ze to bardziej słuszne, bo zmiana dętki na maratonie to dla mnie od razu ok. 10 min w plecy.
Ale jazda z niższym ciśnieniem po terenie to duży, duży komfort.
Zjeżdza mi się o niebo lepiej.
Po pierwsze to jechałam dzisiaj spokojnie.
Takie było założenie, spokojnie, ale długo.
Pogoda piękna, słonce wyszło, ale temperatura był fajna, ani zimno, ani gorąco. Dopiero ok. 14 zaczęło się robić upalnie.
Zaczęłam tradycyjnie niebieskim przez Buczynę i wzdłuż Dunajca. I tu niemiła niespodzianka. Znowu urwało drogę w dwóch miejscach. A dopiero niedawno ją naprawili po ubiegłorocznych powodziach.
Nie da się więc przejechać w całości, w dwóch miejscach trzeba zejść z roweru.
Nad Dunajcem ogromne kałuże, więc po 10 km jazdy byłam i ja i Kateemek prawdziwymi „góralami” Błoto na mnie, błoto na nim.
Pierwszy w planie był podjazd na Jurasówkę ( 4 km).
Wstyd się przyznać, ale jeszcze go w tym roku nie robiłam.
Ekstremalnie trudny nie jest, ale długi i dwa fragmenty dosyć wymagające. Ale jak się człowiek zaweźmie, to wjedzie ze średniej tarczy. Taki człowiek jak ja rzecz jasna, bo jakis inny to pewnie i z blatu da radę.
Widoki u góry rekompensują wysiłek. Dzisiaj było widać zarys Tatr. Pomyslałam od razu o chłopakach z Rowerowania… ze gdzieś tam są.
Z Jurasówki w dół i chociaż wyasfaltowali drogę przez las , to i tak ją lubię.
Zapach lasu, cień, leśne zakamarki.
Na Wał krótka, ale konkretna wspinaczka i tu już na młynku.
Z Wału zjechałam w doł w kierunku Łowczowa. I tu niemiła niespodzianka… świetny lesny szlak zamienił się w asfaltowy.
Cóż… taka rzeczywistość. Niedługo naprawdę ciezko będzie znaleźć kawałek terenu.
Zjazd z Łowczowa długgiiiii i fajny i jak sobie pomyślam, ze czasem wjeżdzam tędy, to aż sama sobie wspołczułam.
Potem pojechałam w kierunku Piotrkowic, kawałek pod górę.
Tutaj pod sklepem spotkałam Natalię z MPEC- u i jej koleżankę. Dziewczyny jechały z GPS-em i myslały ze zwariował, ale wszystko było ok. Jechały też na Słoną ( ja miałam taki plan), ale one prosto do góry, a ja trochę okrężną drogą. Chciałam zrobić podjazd od Pleśnej, więc miałam zamiar zjechać do Plesnej.
Próbowałam je namówić, żeby jechały ze mną, ale nie dały się skusić..
Pożegnałam się mówiąc: pewnie się gdzieś spotkamy… jeszcze.
Natalia powiedziała: no pewnie tak, zanim my wjedziemy, to ty już szybciej wjedziesz tą okrężną drogą.
Pokiwałam głową, ze nie, bo nie ta forma ….
Pamiętam z 5 lat temu pewnie to było, siedząc na dole w Relaksie w Pleśnej patrzyłam na dwóch kolarzy wjeżdzających na Słoną i pomyslałam:
Chciałabym tam kiedyś wjechać….
Tak cięzki i nie do zdobycia wydawał mi się ten podjazd.
Potem doszłam do takiej mocy, ze wjeżdzałam go ze sredniej tarczy.
Dzisiaj .. częściowo na młynku, ale tez i ze średniej, ale jakoś tak w miarę szybko.
Jak to mawiał Lance A.? „ Nigdy nie jest lżej, jest po prostu szybciej”
Na szczycie Słonej spotkałam Natalię :) i koleżankę:)
Ze Słonej zjechałam zjazdem za Domem Weselnym. Super mi się zjeżdzało, chociaż slisko.
Zresztą dzisiejszy wyjazd jeśli chodzi o zjazdy oceniam na 5. Bez strachu, bez hamowania nadmiernego, dość pewnie, a co najważniejsze ze zjazdową Radością!
W Porębie Radlnej skręciłam na czerwony pieszy bo w planie miałam Marcinkę.
Niestety cos gdzieś pomyliłam i z powrotem zjechałam pod kościół w Porębie. Tam trafiłam na ślub ( a ja taka ubłocona). Jakiś pan idąc z daleka i patrząc na mnie mówił:
Dziewczyna? Dziewczyna!!!!
Kobieta na rowerze , ubłocona chyba wciąż jeszcze budzi zdziwienie.
Przez swoją pomyłkę miałam więc po raz drugi tę samą wspinaczkę.
Potem już Marcinka i krótki przystanek. Popatrzyłam na Tarnów z ruin zamku.
Zjazd szutrowym zjazdem za ruinami. Prawie w ogóle nie hamowałam!!!!
Piękne widoki… piekne słonce, piękne zapachy.
To jest życie własnie!
Nogi mnie bolą, co oznacza jedno: było solidne podjeżdzanie!
Lubię tak czasem pojeździć sama. Pod względem treningowym to lepiej miec targeta, ale ... czasem fajnie jest pojechać tak bez "napinki", dokładnie wsłuchać się w organizm i swoje myśli, improwizować sobie trasę.
Było naprawdę udanie:)
Ilość endorfin dostarczona... bezcenna.
i pomyśleć, ze .. za darmo:)
No może nie do konca za darmo, bo to jednak kosztuje trochę wysiłku:)
P.S Rozmawiałam z Kubą, chłopaki z Rowerowania zaszaleli. 13 godzin w drodze. W Tatrach.
Zmęczyli się nie ma co.





Po tygodniu deszczu, nareszcie pokazało się słońce i to od razu tak, że im dłużej jechałam tym coraz bardziej dawało znać o sobie.
Wszystkie domowe zaległości zostały nadrobione, więc z czystym sumieniem mogłam wyjechać.
Plan był taki.. żeby pojechać około 4 godzin. Brakuje mi długich jazd, a w Głuszycy czeka mnie pewnie znowu około 6 godzin jazdy.
Chciałam zrobić też kilka podjazdów.
Nieśmiało ułożyłam w głowie trasę, nie wiedząc czy wystarczy mi na nią i sił i determinacji.
Wystarczyło.
Dzisiaj samotnie.
Zanim o trasie to jeszcze słówko o bezdetkowych kołach.
Rzeczywiście czuje się ogromną różnice w jeździe.
Ja zawsze , w obawie przed kapciami jeżdziłam z dosyć wysokim ciśnieniem. Wydawało mi się, ze to bardziej słuszne, bo zmiana dętki na maratonie to dla mnie od razu ok. 10 min w plecy.
Ale jazda z niższym ciśnieniem po terenie to duży, duży komfort.
Zjeżdza mi się o niebo lepiej.
Po pierwsze to jechałam dzisiaj spokojnie.
Takie było założenie, spokojnie, ale długo.
Pogoda piękna, słonce wyszło, ale temperatura był fajna, ani zimno, ani gorąco. Dopiero ok. 14 zaczęło się robić upalnie.
Zaczęłam tradycyjnie niebieskim przez Buczynę i wzdłuż Dunajca. I tu niemiła niespodzianka. Znowu urwało drogę w dwóch miejscach. A dopiero niedawno ją naprawili po ubiegłorocznych powodziach.
Nie da się więc przejechać w całości, w dwóch miejscach trzeba zejść z roweru.
Nad Dunajcem ogromne kałuże, więc po 10 km jazdy byłam i ja i Kateemek prawdziwymi „góralami” Błoto na mnie, błoto na nim.
Pierwszy w planie był podjazd na Jurasówkę ( 4 km).
Wstyd się przyznać, ale jeszcze go w tym roku nie robiłam.
Ekstremalnie trudny nie jest, ale długi i dwa fragmenty dosyć wymagające. Ale jak się człowiek zaweźmie, to wjedzie ze średniej tarczy. Taki człowiek jak ja rzecz jasna, bo jakis inny to pewnie i z blatu da radę.
Widoki u góry rekompensują wysiłek. Dzisiaj było widać zarys Tatr. Pomyslałam od razu o chłopakach z Rowerowania… ze gdzieś tam są.
Z Jurasówki w dół i chociaż wyasfaltowali drogę przez las , to i tak ją lubię.
Zapach lasu, cień, leśne zakamarki.
Na Wał krótka, ale konkretna wspinaczka i tu już na młynku.
Z Wału zjechałam w doł w kierunku Łowczowa. I tu niemiła niespodzianka… świetny lesny szlak zamienił się w asfaltowy.
Cóż… taka rzeczywistość. Niedługo naprawdę ciezko będzie znaleźć kawałek terenu.
Zjazd z Łowczowa długgiiiii i fajny i jak sobie pomyślam, ze czasem wjeżdzam tędy, to aż sama sobie wspołczułam.
Potem pojechałam w kierunku Piotrkowic, kawałek pod górę.
Tutaj pod sklepem spotkałam Natalię z MPEC- u i jej koleżankę. Dziewczyny jechały z GPS-em i myslały ze zwariował, ale wszystko było ok. Jechały też na Słoną ( ja miałam taki plan), ale one prosto do góry, a ja trochę okrężną drogą. Chciałam zrobić podjazd od Pleśnej, więc miałam zamiar zjechać do Plesnej.
Próbowałam je namówić, żeby jechały ze mną, ale nie dały się skusić..
Pożegnałam się mówiąc: pewnie się gdzieś spotkamy… jeszcze.
Natalia powiedziała: no pewnie tak, zanim my wjedziemy, to ty już szybciej wjedziesz tą okrężną drogą.
Pokiwałam głową, ze nie, bo nie ta forma ….
Pamiętam z 5 lat temu pewnie to było, siedząc na dole w Relaksie w Pleśnej patrzyłam na dwóch kolarzy wjeżdzających na Słoną i pomyslałam:
Chciałabym tam kiedyś wjechać….
Tak cięzki i nie do zdobycia wydawał mi się ten podjazd.
Potem doszłam do takiej mocy, ze wjeżdzałam go ze sredniej tarczy.
Dzisiaj .. częściowo na młynku, ale tez i ze średniej, ale jakoś tak w miarę szybko.
Jak to mawiał Lance A.? „ Nigdy nie jest lżej, jest po prostu szybciej”
Na szczycie Słonej spotkałam Natalię :) i koleżankę:)
Ze Słonej zjechałam zjazdem za Domem Weselnym. Super mi się zjeżdzało, chociaż slisko.
Zresztą dzisiejszy wyjazd jeśli chodzi o zjazdy oceniam na 5. Bez strachu, bez hamowania nadmiernego, dość pewnie, a co najważniejsze ze zjazdową Radością!
W Porębie Radlnej skręciłam na czerwony pieszy bo w planie miałam Marcinkę.
Niestety cos gdzieś pomyliłam i z powrotem zjechałam pod kościół w Porębie. Tam trafiłam na ślub ( a ja taka ubłocona). Jakiś pan idąc z daleka i patrząc na mnie mówił:
Dziewczyna? Dziewczyna!!!!
Kobieta na rowerze , ubłocona chyba wciąż jeszcze budzi zdziwienie.
Przez swoją pomyłkę miałam więc po raz drugi tę samą wspinaczkę.
Potem już Marcinka i krótki przystanek. Popatrzyłam na Tarnów z ruin zamku.
Zjazd szutrowym zjazdem za ruinami. Prawie w ogóle nie hamowałam!!!!
Piękne widoki… piekne słonce, piękne zapachy.
To jest życie własnie!
Nogi mnie bolą, co oznacza jedno: było solidne podjeżdzanie!
Lubię tak czasem pojeździć sama. Pod względem treningowym to lepiej miec targeta, ale ... czasem fajnie jest pojechać tak bez "napinki", dokładnie wsłuchać się w organizm i swoje myśli, improwizować sobie trasę.
Było naprawdę udanie:)
Ilość endorfin dostarczona... bezcenna.
i pomyśleć, ze .. za darmo:)
No może nie do konca za darmo, bo to jednak kosztuje trochę wysiłku:)
P.S Rozmawiałam z Kubą, chłopaki z Rowerowania zaszaleli. 13 godzin w drodze. W Tatrach.
Zmęczyli się nie ma co.

Słonecznikowe pole nad Dunajcem© lemuriza1972

Urwana droga© lemuriza1972

Widoczek z Jurasówki© lemuriza1972

Koncówka podjazdu na Jurasówkę© lemuriza1972

Konie trzy w Piotrkowicach:)© lemuriza1972

Widok ze Słonej Góry© lemuriza1972
- DST 70.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:50
- VAVG 18.26km/h
- VMAX 66.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 1700kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 22 lipca 2011
Z serwisu i "upadkowe" wspomnienie...
Wczoraj była regeneracja, dzisiaj tylko z serwisu, bo obowiązki domowe czekały. Kiedyś trzeba coś w koncu zrobić w domu...
Rower zajmuje mnóstwo czasu:)
A chłopaki z Rowerowania dzisiaj w Zakopanem, jutro idą na Orlą. Bardzo chciałam iść z nimi, ale nie było jak:(
Jak sobie wsiadłam dzisiaj na Kateemka to zrozumiałam, że "schudł" jednak.
Do niedawna nie było wielkiej wagowej różnicy między nim a Magnusem. No jakaś tam była ale niewielka..
teraz przy nowych kołach jest to mocno odczuwalne.
I ta jakość hamulców:). Czułam się na nim jak w Mercedesie po przesiadce, z jakieogś mniej komfortowego auta.
Kocham mojego Magnusa, za wszystkie maratony, które ze mną przejechał, za to ze na nim załapałam maratonowego bakcyla, ale .. jest różnica kolosalna pomiędzy tymi rowerkami..
Zapytał mnie dzisiaj Kefir w serwisie, czy będę wymieniac ramę na carbon.
Powiedziałam, że nie, że po co, że chce odpocząć trochę w przyszłym roku , że chce jechać na wakacje.
Kefir się usmiechnął i powiedział: taaaakkkk.... zobaczymy, zobaczymy za rok.
Znowu przylecisz i powiesz: Kuba przeserwisuj mi rower bo do Głuszycy jadę...
Usmiechnęłam się.
Niewykluczone.
Ale we wrzesniu raczej na maratonach mnie nie bedzie. Wtedy w planie Toskania.
Ale kto wie.. kto wie.. moze jednak zrobię tę generalkę, tyle, ze .. wcześniej zaliczę wymagane starty.
Nie mówię nie:)
a całkiem niedawno znalazłam w kompie stare zdjęcie. Sprzed lat prawie 3.
Wiele razy przewracałam sie na maratonach. Tylko raz ( Zabierzów) tak, że nie dojechałam do mety.
Ale najbardziej spektakularne były te upadki sprzed 3 lat. Jednego dnia dwa.
I najbardziej bolesne.
Najpierw poleciałam na zjeździe z Wału, wtedy był jeszcze kamienisty... teraz jest tam asfalt.przeleciałam chyba przez kierownicę i zaryłam twarzą w kamienie tak, jak nigdy wczesniej i nigdy potem.
Siniaki pod okiem, napuchnięte wargi ( wtedy dostałam do Mirka ksywę Angelina:)) i ogólne stłuczenia.
Bolałoooo...
Alek chciał dzwonić po pogotowie. Jakoś sie jednak pozbierałam i dotarłam do Chaty pod Wałem.
Tam lekkie zamroczenie.. nie wiem czy nie było jakiegoś wstrząsienia mózgu.
Powrót do domu... powolutku bo wszystko bolało..
i na skrzyżowaniu gość autem wymusza pierwszeństwo a ja ratując sie przed zderzeniem z autem hamuje mocno i koło dostaje uslizgu na piachu, lecę z impetem na asfalt, znowu uderzam twarzą...
Do domu już nie docieram na rowerze.
Ból... Na szczęscie byly tylko obtarcia na twarzy, siniaki na twarzy i całym ciele, podarte ubranie.
Ale bolało bardzo...
to jest zdjęcie z tamtego dnia.
Skąd te wspomnienia? oglądałam dzisiaj na youtubie kraksy kolarskie...
Rower zajmuje mnóstwo czasu:)
A chłopaki z Rowerowania dzisiaj w Zakopanem, jutro idą na Orlą. Bardzo chciałam iść z nimi, ale nie było jak:(
Jak sobie wsiadłam dzisiaj na Kateemka to zrozumiałam, że "schudł" jednak.
Do niedawna nie było wielkiej wagowej różnicy między nim a Magnusem. No jakaś tam była ale niewielka..
teraz przy nowych kołach jest to mocno odczuwalne.
I ta jakość hamulców:). Czułam się na nim jak w Mercedesie po przesiadce, z jakieogś mniej komfortowego auta.
Kocham mojego Magnusa, za wszystkie maratony, które ze mną przejechał, za to ze na nim załapałam maratonowego bakcyla, ale .. jest różnica kolosalna pomiędzy tymi rowerkami..
Zapytał mnie dzisiaj Kefir w serwisie, czy będę wymieniac ramę na carbon.
Powiedziałam, że nie, że po co, że chce odpocząć trochę w przyszłym roku , że chce jechać na wakacje.
Kefir się usmiechnął i powiedział: taaaakkkk.... zobaczymy, zobaczymy za rok.
Znowu przylecisz i powiesz: Kuba przeserwisuj mi rower bo do Głuszycy jadę...
Usmiechnęłam się.
Niewykluczone.
Ale we wrzesniu raczej na maratonach mnie nie bedzie. Wtedy w planie Toskania.
Ale kto wie.. kto wie.. moze jednak zrobię tę generalkę, tyle, ze .. wcześniej zaliczę wymagane starty.
Nie mówię nie:)
a całkiem niedawno znalazłam w kompie stare zdjęcie. Sprzed lat prawie 3.
Wiele razy przewracałam sie na maratonach. Tylko raz ( Zabierzów) tak, że nie dojechałam do mety.
Ale najbardziej spektakularne były te upadki sprzed 3 lat. Jednego dnia dwa.
I najbardziej bolesne.
Najpierw poleciałam na zjeździe z Wału, wtedy był jeszcze kamienisty... teraz jest tam asfalt.przeleciałam chyba przez kierownicę i zaryłam twarzą w kamienie tak, jak nigdy wczesniej i nigdy potem.
Siniaki pod okiem, napuchnięte wargi ( wtedy dostałam do Mirka ksywę Angelina:)) i ogólne stłuczenia.
Bolałoooo...
Alek chciał dzwonić po pogotowie. Jakoś sie jednak pozbierałam i dotarłam do Chaty pod Wałem.
Tam lekkie zamroczenie.. nie wiem czy nie było jakiegoś wstrząsienia mózgu.
Powrót do domu... powolutku bo wszystko bolało..
i na skrzyżowaniu gość autem wymusza pierwszeństwo a ja ratując sie przed zderzeniem z autem hamuje mocno i koło dostaje uslizgu na piachu, lecę z impetem na asfalt, znowu uderzam twarzą...
Do domu już nie docieram na rowerze.
Ból... Na szczęscie byly tylko obtarcia na twarzy, siniaki na twarzy i całym ciele, podarte ubranie.
Ale bolało bardzo...
to jest zdjęcie z tamtego dnia.
Skąd te wspomnienia? oglądałam dzisiaj na youtubie kraksy kolarskie...

wspomnienia...© lemuriza1972
- DST 8.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 lipca 2011
Jazda środowa okołoburzowa:)
Jak ci mam to powiedzieć dziś...
Na święte przykazania
Narzuciłem wieniec
A o czym szumią drzewa
Lepiej jest nie wiedzieć...
Nie przegonię ręką z czoła
Czarnej chmury
Idzie na burzę idzie na deszcz
Idzie na burzę, idzie na deszcz….
W nocy , jak wszystkich w okolicy obudziła mnie burza. Burza jakiej dawno w naszych okolicach nie było, to było coś więcej niż burza to była BURZA. To było Burzysko…Bezwzględnie przez duże B.
Burzysko znowu spowodowało straty, podlania i najmniej szkodliwą rzecz czyli zmianę moich planów treningowych na dzisiaj.
Cały dzień patrząc na świat miałam w głowie te słowa:
Idzie na burzę, idzie na deszcz…
Bo tak świat wyglądał i deszcz padał rzecz jasna tradycyjnie jak wychodziłam z pracy.
I potem było zmaganie się z sobą i walka z diabłem antytreningowym.
Wyjechać ? Nie wyjechać?
Plany wyjazdu w górki ( taki plan był, dwa razy podjechać Wał) porzuciłam bo jednak burza była bardzo prawdopodobna, a koleżanka mieszkająca w okolicach Wału mówiła, ze nieciekawie było dzisiaj rano po burzy.
Poza tym kusiły książki, które dzisiaj przyniósł mi kurier i na które niecierpliwie czekałam ( Opowiadania Iwaszkiewicza i ostatni tom „przygód” mojej superbohaterki z dziecinstwa czyli Ani z Zielonego Wzgórza)
W koncu podjęłam decyzję: jadę.
Decyzja okazała się słuszna.
Pomimo ciemnych chmur wiszących gdzieś nad centrum Tarnowa, udało nam się przejechać bez deszczu, w przyjemnej temperaturze i nawet zakonczyć trening wypiciem piwa na ławce ( ja tylko małe:)).
Dzisiaj jechałam z Alkiem.
Nie było dzisiaj specjalnie szybko, ale czułam się trochę zmęczona po wczoraj, poza tym dzisiaj było trochę terenu, a nawet trudniej bo droga prowadząca do Warysia jest w gorszym stanie niż szerokie, leśne dukty w Lesie Radłowskim.
Cos koszmarnego!
A w lesie podeszczowy zapach bezcenny…
A teraz idę spać, podobno sen to najlepsza regeneracja.
Jestem zmęczona, chciałabym iść już na urlop, ale jeszcze trochę.. Poza tym urlop odpoczynkiem nie będzie… ale to już osobny temat i rozważania zupełnie nie na ten portal.
Może mi się uda jeszcze na jesieni parę dni „wyszarpać” i wtedy odpocznę.
- DST 43.00km
- Teren 14.00km
- Czas 01:42
- VAVG 25.29km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 720kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 lipca 2011
Trening
I znowu deszcz...
Po upalnym dniu akurat o 15 lunęło. Zanim doszłam do domu , spodnie miałam mokre do kolan:)
ale jakoś nie opuszczała mnie nadzieja, ze padać przestanie.
Byłam zmęczona po pracy. Bardzo. Czasem w takich dniach, naprawde mocno trzeba z diabłem wewnętrznym walczyć , żeby na trening wyjechać.
Ale to zmęczenie pozorne jest... bo wiem, ze jak parę razy korbą przekręcę już będzie wszystko ok.
Padać w koncu przestało, chociaż czarne chmury wisiały nad miastem i okolicą, i wyjazd był pewnym ryzykiem. Pomyślałam jednak:
trudno, najwyżej zmoknę , nie jest aż tak bardzo zimno.
Plan: ok 2 h jazdy, 2 x 20 min tempa i wytrzymałość
Udało sie zrealizować. Kiedy jechałam te 2 x po 20 min często sobie powtarzałam to co powiedział A. Piątek: trzeba sobie umieć zadać ból.
Tak trzeba...to nie jest łatwe.
Jechało sie nie najgorzej, ale nie jestem na pewno w szczycie formy.
Kiedyś takie asfaltowe trasy przemierzane z prędkością 30 km/h , robiło mi sie z większą łatwością.
Nie ma tez dramatu, wiec jakas tam baza do tego żeby było lepiej chyba jest.
Dzisiaj jechałam sama, wiec bardzo skoncentrowałam się na treningu. Wzrok tylko na przednie koło i heja przed siebie.
Ostatnie pół godziny.. złapał mnie deszcz, ale taki nie do konca szkodliwy. Dało się przeżyć
Trasa: Mościce- ostrów, Bogumiłowice- Łukanowice-Isep-Wojnicz- Dębina- Wierzchosławice- Niwka - Radłów- Żabno- Niedomice- Łęg T- Bobrowniki W- Biała- Moscice.
53 km, więc nieźle.
I tak jeszcze w nawiązaniu do wpisu poprzedniego:)
Jadąc przez Białą zauwazyłam dwóch młodych chłopaczków na rowerach.
Zobaczyli mnie i rura do przodu. Za bardzo to nie musiałam sie spinać,zeby do nich dojechać, ale młodzi byli.. to ich tłumaczy.
Powiedziałam: jak chłopaki .. ścigamy sie...?
Szał w oczach, nerwowe obroty korbą, chłopaki do przodu...jak pokrzykuję: dawać, dawać , nie odpuszczać, po 10 m odpuścili... ale jeden z nich to było połączenie kolarza z piłkarzem. Miał koszulkę z napisem Smolarek :)
A tak w ogóle martwi mnie ten "rozwód" Mai z trenerem Piątkiem. To chyba nie jest dobre rozwiązanie na rok przed Olimpiadą.
Po upalnym dniu akurat o 15 lunęło. Zanim doszłam do domu , spodnie miałam mokre do kolan:)
ale jakoś nie opuszczała mnie nadzieja, ze padać przestanie.
Byłam zmęczona po pracy. Bardzo. Czasem w takich dniach, naprawde mocno trzeba z diabłem wewnętrznym walczyć , żeby na trening wyjechać.
Ale to zmęczenie pozorne jest... bo wiem, ze jak parę razy korbą przekręcę już będzie wszystko ok.
Padać w koncu przestało, chociaż czarne chmury wisiały nad miastem i okolicą, i wyjazd był pewnym ryzykiem. Pomyślałam jednak:
trudno, najwyżej zmoknę , nie jest aż tak bardzo zimno.
Plan: ok 2 h jazdy, 2 x 20 min tempa i wytrzymałość
Udało sie zrealizować. Kiedy jechałam te 2 x po 20 min często sobie powtarzałam to co powiedział A. Piątek: trzeba sobie umieć zadać ból.
Tak trzeba...to nie jest łatwe.
Jechało sie nie najgorzej, ale nie jestem na pewno w szczycie formy.
Kiedyś takie asfaltowe trasy przemierzane z prędkością 30 km/h , robiło mi sie z większą łatwością.
Nie ma tez dramatu, wiec jakas tam baza do tego żeby było lepiej chyba jest.
Dzisiaj jechałam sama, wiec bardzo skoncentrowałam się na treningu. Wzrok tylko na przednie koło i heja przed siebie.
Ostatnie pół godziny.. złapał mnie deszcz, ale taki nie do konca szkodliwy. Dało się przeżyć
Trasa: Mościce- ostrów, Bogumiłowice- Łukanowice-Isep-Wojnicz- Dębina- Wierzchosławice- Niwka - Radłów- Żabno- Niedomice- Łęg T- Bobrowniki W- Biała- Moscice.
53 km, więc nieźle.
I tak jeszcze w nawiązaniu do wpisu poprzedniego:)
Jadąc przez Białą zauwazyłam dwóch młodych chłopaczków na rowerach.
Zobaczyli mnie i rura do przodu. Za bardzo to nie musiałam sie spinać,zeby do nich dojechać, ale młodzi byli.. to ich tłumaczy.
Powiedziałam: jak chłopaki .. ścigamy sie...?
Szał w oczach, nerwowe obroty korbą, chłopaki do przodu...jak pokrzykuję: dawać, dawać , nie odpuszczać, po 10 m odpuścili... ale jeden z nich to było połączenie kolarza z piłkarzem. Miał koszulkę z napisem Smolarek :)
A tak w ogóle martwi mnie ten "rozwód" Mai z trenerem Piątkiem. To chyba nie jest dobre rozwiązanie na rok przed Olimpiadą.
- DST 53.00km
- Czas 01:58
- VAVG 26.95km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 900kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 18 lipca 2011
O różnicach pomiędzy piłkarzami a kolarzami:)
nie wszystkim się podoba. Mnie tak, ale ja jestem w stosunku do Myslovitz bezkrytyczna.
Dostałam linka do takiego artykułu ( link podesłała mi Ania Suś, kobieta twarda, która pomimo skręconej w Ustroniu kostki, chce spróbować wystartować w zblizającym się etapowym wyścigu Sudety Challenge).
Z całą moją miłością do piłki nożnej, z moimi piłkarskimi genami i pomimo tego , ze mam mnóstwo znajomych piłkarzy, aktualnych lub byłych, muszę zgodzić się z autorem artykułu.
Często patrząc na mecze piłki nożnej , myślałam sobie.. a cóż tak z tego bólu oni się zwijają? ( ja wiem, wiem to często jest taka „gra” obliczona na okreslony efekt, ale nie patrzy się na to z przyjemnością).
Inna sprawa, ze autor artykułu troche przejaskrawia sprawę. Nie wiem czy to czasem nie jest tak, ze jak jest kontuzja, nosze muszą być.
Nie jestem pewna. Trochę wypadłam z obiegu.
Bo z kolarzem to rzeczywiście jest tak , jak pada, to po pierwsze patrzy na swój rower i jak jest wszystko ok po prostu pomimo bólu, jedzie dalej.
A ci co padali z roweru zwłaszcza na asfalcie albo szutrze jadąc z duża prędkością , wiedzą jakie to bolesne upadki.
Też mi się zdarzało, nieraz i nie dwa.
I zawsze ten pierwszy odruch.. czy rower nie ucierpiał.
Raz tylko nie dałam rady dojechać do mety, ból był zbyt duzy a kontuzja uniemozliwijaca jazdę w takich warunkach ja były. Zabierzów. Pewnie gdyby do mety było 10 km a nie 50 spróbowowałabym dojechać mimo wszystko.
Artykuł:
Dwa obrazki sportowe z ostatnich dni. Pod koniec meczu Skonto - Wisła piłkarz Maor Melikson musiał opuścić boisko na noszach. Wielki dramat - tak komentowano. Po meczu Izraelczyk pojechał do szpitala. Okazało się, że na szczęście nie jest to złamanie. Palec piłkarza jest "jedynie" zwichnięty, zatem będzie on mógł wystąpić w rewanżu. Powtarzam: dramat, nosze. Diagnoza: zwichnięty palec.
Cytuję dalej: "Nie wiadomo, jak długo potrwa przerwa Maora i czy zagra w rewanżu w Krakowie 19 lipca".
Obrazek nr 2. Tour de France. Po uderzeniu przez samochód telewizyjny holenderski kolarz Johnny Hoogerland wpadł na przydrożny drut kolczasty i strasznie poharatał nogę i pośladek. Mimo potwornego bólu pozbierał się i dojechał do mety. Przez kilka godzin próbowano ulżyć jego cierpieniom.
Na pokiereszowaną nogę założono aż 33 szwy. - Wszystko mnie boli, a ślady wypadku będę nosił do końca życia. Ale i tak kocham Tour de France. To najpiękniejszy wyścig na świecie - oświadczył Hoogerland. Holender z bandażami jedzie dalej i nawet próbował uciekać. Powtarzam - upadek przy prędkości 50 km na godz., drut kolczasty, rany na całym ciele, 33 szwy… wstał i pojechał, i jedzie dalej.
Komentarz zbędny, choć przydałoby się porównać ich zarobki. Tak na oko, to kolega Maor ma ze dwa razy większą pensję od Johnny'ego. Czesław Lang twierdzi, że kolarze to twardzi ludzie. Kolarz po upadku pierwsze, co robi, to rozgląda się za rowerem i chce pędzić dalej, piłkarz zwija się z bólu i rozgląda za noszami. I dlatego kolarstwo jest piękne, heroizm, walka na całego, wielogodzinne treningi, supersportowy tryb życia. Teraz oglądamy Tour de France, w sierpniu najlepsi z najlepszych ścigać się będą na Tour de Pologne. Stając przy trasie, kibicując na mecie - pamiętajmy o tym”
Dzisiaj do serwisu. Jest kilka rzeczy do zrobienia przy Ktmie. Całkiem sporo, ale to tak już jest jak sie rower tyra po terenie i maratonach. Ale w koncu od tego jest rower górski:)
A poza tym .. odpoczynek, kompletna regeneracja.
- DST 8.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 lipca 2011
O wyprawie na Jamną i smaku piwa:)
Koneserem nie jestem, ale lubię.
Lubię i zimą i latem.
Latem.. kiedy jestem bardzo zmęczona i jest upalnie. Zimne. Z sokiem. Szczególnie mocno marzę o nim, kiedy męczę się gdzieś na maratonowej trasie. Myślę wtedy:
Dojedziesz do mety i napijesz się zimnego, pysznego piwa….
Ta myśl pozwala mi przetrwać kryzysy.Z tego co wiem, nie tylko ja tak marzę:)
Lubię zimą. Kiedy wracam zmarznięta z górskiej wędrówki, albo z biegania na nartach.. albo jazdy na rowerze. Grzane. Z miodem. Przyprawami.
Wiem , wiem są tacy… którzy uważają , ze smaku piwa nie można „zabijać” żadnymi dodatkami.
Ale ja tak lubię.
Latem z sokiem.. zimneeee… po jakiejs solidnej rowerowej wytrypie.
I zimą… z tymi wszystkim aromatami cynamonu, miodu, imbiru… Nie zapomnę nigdy smaku piwa w pizzerni gdzieś.. gdzie to było ? Bukowina, Białka? Wracalismy z Tatr. Najlepsze grzane piwo jakie piłam.
Siedzę sobie teraz popijając zimne z sokiem i wspominam weekend.
Wczoraj jak siedziałam wieczorem na Rynku i patrzyłam na ludzi pijących piwo, pomyślałam:
No owszem, jest ciepło, przyjemnie, ładnie na tym Rynku, piwo smakuje, ale nawet nie wiecie jak smakuje po wielu kilometrach przemierzonych na rowerze, w upale.
To jest dopiero smak!!!!
7.30 rano, dzwoni budzik. Zrywam się szybko, bo czasu mam niewiele ( godzina). Szybko nastawiam wodę na makaron ( błeeeeee… znowu wmuszanie w siebie na siłę "ukochanych” węglowodanów). I jeszcze kawa i dwa wafle ryżowe z miodem ( ostatnio się tak nauczyłam, jakoś najłatwiej mi rano przełknąć).
O 8.30 przyjeżdża Sławek N i Jacek Ł ( „szwagier” mojego wiernego czytelnika czyli Siergieja – pozdrówka), zaraz potem Andżelika i Tomek.
Jedziemy.
Na przejściu dla pieszych postój. Pytam Sławka:
Jak jedziemy?
No na Lubinkę najpierw.
Jakis pijaczek mówi: tak daleko jedziecie?
Ja: jeszcze dalej:)
On: o rany boskie… to ja bym gdzieś legł w rowie…
Z pewnością:)
Zarządzam , ze na Lubinkę jedziemy szutrowym podjazdem od Dąbrówki. A co?:) jak ma być ciężko, niech będzie ciężko.
Niektórzy wzdychają , ale jadą dzielnie.
Tak więc najpierw tradycyjnie niebieskim przez Buczynę i wzdłuż Dunajca. jest ciepłooooooo… i będzie coraz cieplej.
Pierwszy podjazd… ten szutrowy wjeżdza mi się cieżko. Nie jest jednak wymagający aż tak bardzo dzisiaj, jakby mniej kolein a może to moje cudowne NN tak ładnie się trzymają?
Potem zdobywamy Lubinkę asfaltem, zaczynają się piękne widoki.
Potem Wał i jak to mówi Jacek: ściana płaczu.
Ale tę ścianę płaczu nawet nie najgorzej mi się wjeżdża. A koncówkę Wału to już w ogóle.. łapię fajny rytm i naprawdę jest ok.
Sławek mówi: oszczedzaj siły.
Ale w tym momencie siły i mam i jadę bez specjalnej napinki i dobrze mi się jedzie, wiec wjeżdzam w miarę fajnie. To zawsze podbudowuje psychicznie.
Skręcamy do lasu w kierunku Siemiechowa i działki Agnieszki, czarnym rowerowym. Tam gdzie ostatnio zgubiłam telefon. Świetny to jest kawałek leśny.
Za dużo to ich dzisiaj nie będzie, pewnie tak z 1/3 trasy to teren, ale sporo pod górę. No i jest coraz bardziej gorąco.
My cały czas czarnym szlakiem. Niektóre leśne fragmenty bardzo fajne, jest nawet momentami sporo błota ( rower znowu do mycia:)).
Szkoda tylko, ze tak stosunkowo niewiele techniczych fragmentów, mało zjazdów, podjazdów terenowych, ale w sumie było się gdzie wspinać, a przy tym upale to naprawdę dawało w kość.
Na Jamnej krótki odpoczynek i zasłuzone piwo ( ja tylko małe z Andzeliką na pół).
Ponieważ chłopaki się spieszą, decydujemy , ze wracamy najprostszym wariantem, zjazd do Paleśnicy , potem wzdłuż Dunajca. Czyli asfalt i bez wielkiego podjeżdzania.
Początkowo było mi żal, miałam ochotę na solidną wyrypę, ale to była chyba dobra decyzja. Mielismy w nogach wczorajsze 90 km, a ten upał solidnie nas wymęczył. Już jadać z Zakliczyna dopadł mnie jakis kryzys, na szczęscie tylko chwilowy.
W Zakliczynie zatrzymujemy się na jedzonko. Sławek mówi:
Nie wiedziałem , ze tu jest rynek.
Rynek w Zakliczynie jest całkiem urokliwy.
Sławek i Jacek spieszą się, wiec kilka km za Zakliczynem pojadą szybciej do domu. Ja żegnam się z Andżelika i Tomkiem w Zb. Górze. Chce jechać jeszcze na chwilę nad Dunajec.
Nie mogę jednak trafić na „moje” miejsce sprzed lat ( często tu przyjeżdzałam, bo nigdy nie było tu ludzi, cisza, spokój, szum Dunajca, odpoczywałam w tym miejscu bardzo) i funduje sobie dobre kilka kilometrów dodatkowo po wertepach nieziemskich.
W koncu dojeżdzam do Ostrowa, ale z drugiej strony Dunajca, nie tam gdzie zwykle odpoczywamy. Chwilę siedzę, ale słonce … mam go już dośc, poza tym jestem głodna. Jadę do domu.
Mam skręcać w kierunku Kępy Bogumiłowickiej, ale w ostatniej chwili myślę: a pojadę ścieżką…
Tak to już pewnie w zyciu jest. Ktoś gdzieś tam kieruje tym co robimy...
Nagle przed sobą widzę rowerzystę. Idzie prowadząc rower, na rowerze fotelik z dzieckiem, a z tyłu kapeć…
Pytam: może dętka Panu potrzebna? Mam dętkę.
Okazuje się ze pan mieszka gdzieś jakieś 10 km stąd…
Długo by szedł.
Daje Panu swoją dętkę, pompkę.
Chce mi dać 40 zł. Szybko odjeżdzam mówiąc: niech pan nie żartuje, po prostu pan kiedyś pomoże komuś kto będzie tego potrzebował.
40 zł… widzieliście? za dętkę i pożyczenie łyżek i pompki ( skądinąd łyzek miałam nie brac, pomyslałam rano: tylu chłopaków jedzie, ktoś będzie miał, ale potem pomyślałam: a jak nie? i wzięłam).
Pomyslałam sobie: jakby ktos tak stanął na maratonie na koncu jakiegoś kamienistego zjazdu i sprzedawał dętki, nieźle by zarobił.
Polacy niby taki pomysłowy naród… a jeszcze nikogo takiego nie widziałam.
Zmęczyłam się dzisiaj.
Słonce mnie ogromnie zmęczyło.
Dobrze, ze nie uległam Andzelice i nie pojechałam z nią nad Dunajec jeszcze. Pewnie bym miała jutro kłopoty ze wstaniem.
P.S Jestem coraz bardziej urzeczona NN Double Defense. Chyba najlepsze opony jakie miałam.
idą pieknie pod górę, z góry, oczyszczają się momentalnie z błota, przez błoto też ładnie "przechodzą"
Polecam.





Lubię i zimą i latem.
Latem.. kiedy jestem bardzo zmęczona i jest upalnie. Zimne. Z sokiem. Szczególnie mocno marzę o nim, kiedy męczę się gdzieś na maratonowej trasie. Myślę wtedy:
Dojedziesz do mety i napijesz się zimnego, pysznego piwa….
Ta myśl pozwala mi przetrwać kryzysy.Z tego co wiem, nie tylko ja tak marzę:)
Lubię zimą. Kiedy wracam zmarznięta z górskiej wędrówki, albo z biegania na nartach.. albo jazdy na rowerze. Grzane. Z miodem. Przyprawami.
Wiem , wiem są tacy… którzy uważają , ze smaku piwa nie można „zabijać” żadnymi dodatkami.
Ale ja tak lubię.
Latem z sokiem.. zimneeee… po jakiejs solidnej rowerowej wytrypie.
I zimą… z tymi wszystkim aromatami cynamonu, miodu, imbiru… Nie zapomnę nigdy smaku piwa w pizzerni gdzieś.. gdzie to było ? Bukowina, Białka? Wracalismy z Tatr. Najlepsze grzane piwo jakie piłam.
Siedzę sobie teraz popijając zimne z sokiem i wspominam weekend.
Wczoraj jak siedziałam wieczorem na Rynku i patrzyłam na ludzi pijących piwo, pomyślałam:
No owszem, jest ciepło, przyjemnie, ładnie na tym Rynku, piwo smakuje, ale nawet nie wiecie jak smakuje po wielu kilometrach przemierzonych na rowerze, w upale.
To jest dopiero smak!!!!
7.30 rano, dzwoni budzik. Zrywam się szybko, bo czasu mam niewiele ( godzina). Szybko nastawiam wodę na makaron ( błeeeeee… znowu wmuszanie w siebie na siłę "ukochanych” węglowodanów). I jeszcze kawa i dwa wafle ryżowe z miodem ( ostatnio się tak nauczyłam, jakoś najłatwiej mi rano przełknąć).
O 8.30 przyjeżdża Sławek N i Jacek Ł ( „szwagier” mojego wiernego czytelnika czyli Siergieja – pozdrówka), zaraz potem Andżelika i Tomek.
Jedziemy.
Na przejściu dla pieszych postój. Pytam Sławka:
Jak jedziemy?
No na Lubinkę najpierw.
Jakis pijaczek mówi: tak daleko jedziecie?
Ja: jeszcze dalej:)
On: o rany boskie… to ja bym gdzieś legł w rowie…
Z pewnością:)
Zarządzam , ze na Lubinkę jedziemy szutrowym podjazdem od Dąbrówki. A co?:) jak ma być ciężko, niech będzie ciężko.
Niektórzy wzdychają , ale jadą dzielnie.
Tak więc najpierw tradycyjnie niebieskim przez Buczynę i wzdłuż Dunajca. jest ciepłooooooo… i będzie coraz cieplej.
Pierwszy podjazd… ten szutrowy wjeżdza mi się cieżko. Nie jest jednak wymagający aż tak bardzo dzisiaj, jakby mniej kolein a może to moje cudowne NN tak ładnie się trzymają?
Potem zdobywamy Lubinkę asfaltem, zaczynają się piękne widoki.
Potem Wał i jak to mówi Jacek: ściana płaczu.
Ale tę ścianę płaczu nawet nie najgorzej mi się wjeżdża. A koncówkę Wału to już w ogóle.. łapię fajny rytm i naprawdę jest ok.
Sławek mówi: oszczedzaj siły.
Ale w tym momencie siły i mam i jadę bez specjalnej napinki i dobrze mi się jedzie, wiec wjeżdzam w miarę fajnie. To zawsze podbudowuje psychicznie.
Skręcamy do lasu w kierunku Siemiechowa i działki Agnieszki, czarnym rowerowym. Tam gdzie ostatnio zgubiłam telefon. Świetny to jest kawałek leśny.
Za dużo to ich dzisiaj nie będzie, pewnie tak z 1/3 trasy to teren, ale sporo pod górę. No i jest coraz bardziej gorąco.
My cały czas czarnym szlakiem. Niektóre leśne fragmenty bardzo fajne, jest nawet momentami sporo błota ( rower znowu do mycia:)).
Szkoda tylko, ze tak stosunkowo niewiele techniczych fragmentów, mało zjazdów, podjazdów terenowych, ale w sumie było się gdzie wspinać, a przy tym upale to naprawdę dawało w kość.
Na Jamnej krótki odpoczynek i zasłuzone piwo ( ja tylko małe z Andzeliką na pół).
Ponieważ chłopaki się spieszą, decydujemy , ze wracamy najprostszym wariantem, zjazd do Paleśnicy , potem wzdłuż Dunajca. Czyli asfalt i bez wielkiego podjeżdzania.
Początkowo było mi żal, miałam ochotę na solidną wyrypę, ale to była chyba dobra decyzja. Mielismy w nogach wczorajsze 90 km, a ten upał solidnie nas wymęczył. Już jadać z Zakliczyna dopadł mnie jakis kryzys, na szczęscie tylko chwilowy.
W Zakliczynie zatrzymujemy się na jedzonko. Sławek mówi:
Nie wiedziałem , ze tu jest rynek.
Rynek w Zakliczynie jest całkiem urokliwy.
Sławek i Jacek spieszą się, wiec kilka km za Zakliczynem pojadą szybciej do domu. Ja żegnam się z Andżelika i Tomkiem w Zb. Górze. Chce jechać jeszcze na chwilę nad Dunajec.
Nie mogę jednak trafić na „moje” miejsce sprzed lat ( często tu przyjeżdzałam, bo nigdy nie było tu ludzi, cisza, spokój, szum Dunajca, odpoczywałam w tym miejscu bardzo) i funduje sobie dobre kilka kilometrów dodatkowo po wertepach nieziemskich.
W koncu dojeżdzam do Ostrowa, ale z drugiej strony Dunajca, nie tam gdzie zwykle odpoczywamy. Chwilę siedzę, ale słonce … mam go już dośc, poza tym jestem głodna. Jadę do domu.
Mam skręcać w kierunku Kępy Bogumiłowickiej, ale w ostatniej chwili myślę: a pojadę ścieżką…
Tak to już pewnie w zyciu jest. Ktoś gdzieś tam kieruje tym co robimy...
Nagle przed sobą widzę rowerzystę. Idzie prowadząc rower, na rowerze fotelik z dzieckiem, a z tyłu kapeć…
Pytam: może dętka Panu potrzebna? Mam dętkę.
Okazuje się ze pan mieszka gdzieś jakieś 10 km stąd…
Długo by szedł.
Daje Panu swoją dętkę, pompkę.
Chce mi dać 40 zł. Szybko odjeżdzam mówiąc: niech pan nie żartuje, po prostu pan kiedyś pomoże komuś kto będzie tego potrzebował.
40 zł… widzieliście? za dętkę i pożyczenie łyżek i pompki ( skądinąd łyzek miałam nie brac, pomyslałam rano: tylu chłopaków jedzie, ktoś będzie miał, ale potem pomyślałam: a jak nie? i wzięłam).
Pomyslałam sobie: jakby ktos tak stanął na maratonie na koncu jakiegoś kamienistego zjazdu i sprzedawał dętki, nieźle by zarobił.
Polacy niby taki pomysłowy naród… a jeszcze nikogo takiego nie widziałam.
Zmęczyłam się dzisiaj.
Słonce mnie ogromnie zmęczyło.
Dobrze, ze nie uległam Andzelice i nie pojechałam z nią nad Dunajec jeszcze. Pewnie bym miała jutro kłopoty ze wstaniem.
P.S Jestem coraz bardziej urzeczona NN Double Defense. Chyba najlepsze opony jakie miałam.
idą pieknie pod górę, z góry, oczyszczają się momentalnie z błota, przez błoto też ładnie "przechodzą"
Polecam.

W drodze na Jamną© lemuriza1972

Nasz cel© lemuriza1972

Mocna grupa© lemuriza1972

W lesie na Jamnej Andżelika i Sławek© lemuriza1972

I Jacek© lemuriza1972

Nagroda czekała w Bacówce© lemuriza1972
- DST 90.00km
- Teren 30.00km
- Czas 04:44
- VAVG 19.01km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 1900kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 lipca 2011
Czchów:)))))
Napisałam wczoraj do Kuby i do Ani Suś
Już przeszły mi myśli o porzuceniu maratonów… Oglądam zdjęcia i tęsknię za tymi wszystkim ludźmi…
Ania odpisała: tak.. można siedzieć w klubach do czwartej rano i wracać na czworakach do domu, a można tak jak my , jechać na drugi koniec Polski żeby się zmęczyć i zobaczyć tych wszystkich ludzi, którzy rozumieją naszą pasję…
Tak LUDZIE lubię się z Wami spotykać i cieszę się , ze Wam niczego nie muszę tłumaczyć.
Dzisiaj miałam w planie długą jazdę z elementami treningu, ale wyszła w zasadzie trochę wycieczkowa jazda, ale za to długa i piekną trasą
No i wykonałam założenie swoje. Tzn obiecałam sobie, ze na wszystkich ( co prawda wiele ich nie było i nie jakieś znaczące) podjazdach na trasie będę jechać z blatu. To mi zwykle bardzo dobrze wpływa na poprawę mocy.
Tak też robiłam, oprócz podjazdu w Czchowie już prawie pod samą zaporę. Zbyt stromy jak dla mnie żeby dała radę z blatu tam wjechać.
Zaczęlismy w przyjemnej kolarskie temperaturze a konczylismy w upale.
Dzisiaj z Andżelika i Tomkiem.
Sporo kilometrów.
Jutro wyprawa na Jamną w większym gronie. Będzie gorąco, będzie więcej górek, będzie wiecej terenu czyli.. będzie się działo. I o to chodzi.


Już przeszły mi myśli o porzuceniu maratonów… Oglądam zdjęcia i tęsknię za tymi wszystkim ludźmi…
Ania odpisała: tak.. można siedzieć w klubach do czwartej rano i wracać na czworakach do domu, a można tak jak my , jechać na drugi koniec Polski żeby się zmęczyć i zobaczyć tych wszystkich ludzi, którzy rozumieją naszą pasję…
Tak LUDZIE lubię się z Wami spotykać i cieszę się , ze Wam niczego nie muszę tłumaczyć.
Dzisiaj miałam w planie długą jazdę z elementami treningu, ale wyszła w zasadzie trochę wycieczkowa jazda, ale za to długa i piekną trasą
No i wykonałam założenie swoje. Tzn obiecałam sobie, ze na wszystkich ( co prawda wiele ich nie było i nie jakieś znaczące) podjazdach na trasie będę jechać z blatu. To mi zwykle bardzo dobrze wpływa na poprawę mocy.
Tak też robiłam, oprócz podjazdu w Czchowie już prawie pod samą zaporę. Zbyt stromy jak dla mnie żeby dała radę z blatu tam wjechać.
Zaczęlismy w przyjemnej kolarskie temperaturze a konczylismy w upale.
Dzisiaj z Andżelika i Tomkiem.
Sporo kilometrów.
Jutro wyprawa na Jamną w większym gronie. Będzie gorąco, będzie więcej górek, będzie wiecej terenu czyli.. będzie się działo. I o to chodzi.

Czchów:)© lemuriza1972

Jezioro Czchowskie© lemuriza1972

W tle zapora© lemuriza1972
- DST 86.00km
- Teren 12.00km
- Czas 03:35
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1600kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze





