lemuriza1972statystyki rowerowe bikestats.pl
lemuriza1972
Tarnów

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37869.50 km
  • Km w terenie: 10093.00 km (26.65%)
  • Czas na rowerze: 89d 13h 22m
  • Prędkość średnia: 19.11 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team

Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







Moje rowery

Kellys Magnus 29684 km
KTM 19175 km

Szukaj

Znajomi

wszyscy znajomi(65)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lemuriza1972.bikestats.pl

Archiwum

  • 2017, Marzec(2, 2)
  • 2016, Grudzień(1, 0)
  • 2016, Październik(4, 3)
  • 2016, Wrzesień(13, 10)
  • 2016, Sierpień(13, 5)
  • 2016, Lipiec(11, 3)
  • 2016, Czerwiec(16, 5)
  • 2016, Maj(15, 12)
  • 2016, Kwiecień(13, 4)
  • 2016, Marzec(8, 4)
  • 2016, Luty(10, 11)
  • 2016, Styczeń(14, 7)
  • 2015, Grudzień(15, 7)
  • 2015, Listopad(8, 9)
  • 2015, Październik(9, 6)
  • 2015, Wrzesień(11, 6)
  • 2015, Sierpień(25, 7)
  • 2015, Lipiec(16, 8)
  • 2015, Czerwiec(20, 21)
  • 2015, Maj(22, 19)
  • 2015, Kwiecień(15, 9)
  • 2015, Marzec(14, 29)
  • 2015, Luty(9, 27)
  • 2015, Styczeń(8, 12)
  • 2014, Grudzień(13, 11)
  • 2014, Listopad(19, 54)
  • 2014, Październik(21, 97)
  • 2014, Wrzesień(14, 59)
  • 2014, Sierpień(18, 45)
  • 2014, Lipiec(21, 66)
  • 2014, Czerwiec(16, 54)
  • 2014, Maj(19, 83)
  • 2014, Kwiecień(16, 60)
  • 2014, Marzec(16, 27)
  • 2014, Luty(22, 89)
  • 2014, Styczeń(26, 93)
  • 2013, Grudzień(23, 64)
  • 2013, Listopad(16, 87)
  • 2013, Październik(15, 38)
  • 2013, Wrzesień(22, 129)
  • 2013, Sierpień(25, 53)
  • 2013, Lipiec(25, 94)
  • 2013, Czerwiec(19, 32)
  • 2013, Maj(21, 89)
  • 2013, Kwiecień(23, 60)
  • 2013, Marzec(15, 61)
  • 2013, Luty(10, 41)
  • 2013, Styczeń(10, 47)
  • 2012, Grudzień(10, 25)
  • 2012, Listopad(13, 79)
  • 2012, Październik(9, 83)
  • 2012, Wrzesień(22, 95)
  • 2012, Sierpień(17, 61)
  • 2012, Lipiec(12, 43)
  • 2012, Czerwiec(22, 66)
  • 2012, Maj(17, 35)
  • 2012, Kwiecień(15, 32)
  • 2012, Marzec(14, 68)
  • 2012, Luty(8, 38)
  • 2012, Styczeń(15, 44)
  • 2011, Grudzień(5, 27)
  • 2011, Listopad(11, 24)
  • 2011, Październik(12, 36)
  • 2011, Wrzesień(18, 71)
  • 2011, Sierpień(21, 67)
  • 2011, Lipiec(23, 79)
  • 2011, Czerwiec(20, 36)
  • 2011, Maj(17, 115)
  • 2011, Kwiecień(26, 116)
  • 2011, Marzec(23, 112)
  • 2011, Luty(17, 88)
  • 2011, Styczeń(26, 102)
  • 2010, Grudzień(22, 91)
  • 2010, Listopad(21, 71)
  • 2010, Październik(16, 52)
  • 2010, Wrzesień(23, 129)
  • 2010, Sierpień(28, 125)
  • 2010, Lipiec(26, 83)
  • 2010, Czerwiec(19, 55)
  • 2010, Maj(24, 74)
  • 2010, Kwiecień(16, 11)
  • 2010, Marzec(25, 18)
  • 2010, Luty(26, 33)
  • 2010, Styczeń(23, 7)
  • 2009, Grudzień(14, 12)
  • 2009, Listopad(17, 14)
  • 2009, Październik(11, 27)
  • 2009, Wrzesień(20, 13)
  • 2009, Sierpień(23, 20)
  • 2009, Lipiec(3, 1)
  • 2009, Czerwiec(1, 2)
  • 2009, Maj(2, 0)

Linki

  • Rowerowe blogi na bikestats.pl
Niedziela, 9 maja 2010

Błotna Brzanka

Błotna masakra, jednym krótkim zdaniem. Dawno nie zmywałam z siebie i roweru tylu ton błota.
Błoto wszędzie.. w Lesie Trzemeskim , gdzie błoto jest zawsze, a dzisiaj było bardzooo duzo błota. Błoto na podjeździe na Brzankę..ale na szczescie była przyczepnośc, tyle, ze trzeba sie było nasiłować.. błoto momentami na trasie.
Dawno nie byłam na Brzance na rowerze ( na maratonie w ub roku ostatnio).
Początek wiadomo.. Marcinka.. haha.. to jest niezły podjazd na rozruch.
Postanowiłam nie ryzzykowac i dzisiaj odcinek od restauracji to asfaltu na młynku, ale nastepnym razem będę juz na średniej wjeżdzac , jak w ub roku.
Nie spieszyłam sie specjalnie, bo wiedziałam ze trasa dluga przede mną, ale czas odrobinę lepszy niz w ub roku.
Trzeba go poprawić jeszcze:).
Niestety potem na podjazdach szło mi coraz gorzej.. Andżelika i Łukasz często mi uciekali na podjazdach, Tomek czasem też.
Nie ma mocy, ale też starałam sie pamietac o tym co mówił Mirek zeby nie zachowywać sie teraz nerwowo i spokojnie sobie wjeżdżac.
No i ten niezablokowany amor na podjazdach ( blokada nie działa) tez pewnie nie pomaga.
ale to nie zmienia faktu ze formy nie ma.
Na zjazdach było lepiej, bez rewelacji rzecz jasna, ale jechało mi sie dobrze, takie psychiczne wzmocnienie przyda sie przed Zlotym Stokiem.
A zjazdy były sliskie.
Mocno też pobłądzilismy kilka razy, stąd taki przedłuzony czas jazdy.
Np w Lesie Tuchowskim zamiast zjazdem dostać sie do jeziorek zrobilismy sobie okrężny podjazd.
Gdyby maraton był dzisiaj to działoby się..
Strasznie dużo tego błota i kawałki trasy nieprzejezdne niestety:(
Np Piekło w Zalasowej, które nawet na sucho nie jest łatwe.
Poszła masa kalorii, wiec zjadłam obiad, ciasto a teraz jeszcze smazyłam sobie frytki:)
Potrzeba mi wiecej takich jazd.
  • DST 80.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 05:27
  • VAVG 14.68km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 175 ( 93%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Kalorie 2500kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Sobota, 8 maja 2010

Sobotnie refleksje

nie jest dobrze.
Fachowe oględziny rowerów wykazały, że nie jest dobrze.
Amor ( w koncu dobry) w KTM-ie chodzi, ale nie tak dobrze jak mógłby. Blokada nie działa:(.
Przednia przerzutka ma juz luzy ( podobno badziew, który własnie już po 1000 km łapie spore luzy, chyba lepszą mam w moim starym Magnusie).
Magnus - linki do wymiany - nic dziwnego akurat... stery chodzą źle, stąd te telepanie w kole przednim najprawdpodobniej. Trzeba je rozebrać , wyczyścić.. i sie okaże czy sie jeszcze do czegoś nadają.
Tak więc sa rowery dwa a jakby żadnego.
Najgorsze jest to ze nie ma szans raczej zeby mi ktoś przeserwisowal amora przed Złotym Stokiem, więc chyba pojadę na takim.
Linki w KTM-ie też się już konczą, ale przejadę jeszcze Złoty, bo mam Nokony do założenia.
Przez całe to "nieszczęscie" karpaczowe ja nawet nie zauważyłam ze przejechałam jedną ze swoich najtrudniejszych tras ( a moze inaczej.. moze ja juz sie zdążyłam przezywczaić do takich tras, wszak to był 10 maraton u GG).
Dopiero na maratonie zerknełam że trasa w skali 1-6 ma 4, 5 ( duzo).
Jeden z kolegów z rowerowania napisał :
"Pit, to dlatego, że było pod górkę, a jak z górki to się nie dało jechać "
No.. cięzko sie jechało to fakt bo albo było pod górkę albo z górki:)
Chyba powinnam zacząć sie jednak cieszyć ze to przejechałam i to na sztywnym amorze:)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)
Sobota, 8 maja 2010

Sobotnie górki

Dzisiaj z Mirkem pod górkach. chciałam zrobić kilka podjazdów.
No i zrobiłam:), ale nogi jakieś cięzkie takie.. jakbym co najmniej maraton przejechała.
Na początek Lubinka. No i tym razem było dobrze, bo z blatu i i jechałam ok 15 km /h i nie zeszłam poniżej 14, 5 km/h, wiec jak na mnie dosyć mocno.
Potem z Lubinki zjechalismy zjazdem terenowym ( tym za przystankiem na Lubince).
Masa mokrych liści ale dało sie jechać.
Tyle ze drzewa powalone niestety zmuszają do zsiadania z roweru, a szkoda bo to fajny zjazd.
Potem mozolnie do góry ( na Wał) tym stromym , długim podjazdem.
Z Wału w kierunku Jurasówki czyli jeszcze jeden podjazd.
Zjazd z Jurasówki szybki ( aczkolwiek KTM jechałam tam ostatnio maksymalnie 65 km/h, dzisiaj na Magnusie 58 km/h).
Potem wzdłuż Dunajca... i niebieskim szlakiem po naddunajcowych błotkach , przez Buczynę.
Taka jazda ( błoto, teren) cieszy mnie najbardziej.
Mirek powiedział ze to omijanie kałuz na Dunajcem to swietne ćwiczenie techniki, tak jest rzeczywiście, trzeba mocno balansowac ciałem, wybierać ścieżkę jazdy.
Generalnie.. dalej nie podjeżdza mi sie jakos fajnie, ale powtarzałam sobie, ze muszę być cierpliwa i cierpliwie robic kolejne podjazdy, aż nagle przyjdzie ten moment ze będzie lepiej. Musi przyjść.
Piękna pogoda dzisiaj.. slonce, zieleń, górki.. ale nie bardzo popatrzylam, byłam skoncentrowana na jeździe.
Teraz Giro d'Italia ( w tv)
  • DST 47.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 20.89km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Piątek, 7 maja 2010

Piatkowe lasy

Dzisiaj płasko po wyjątkowo mokrych lasach R ( co musi sie dziać na Marcince, albo na Słonej wobec tego)!
dalej nie ma mocy... fakt było mokro i cięzej sie kręciło, ale nie czuje mocy wciąż:(
wiem.. musze byc cierpliwa, samo nie przyjdzie. Trening, trening, trening.
Zamierzam intensywnie wykorzystać weekend. Jutro jakis krótszy trening, w niedzielę jakas dłuższa wyprawa Brzanka albo Jamna.
Dywan dzisiaj na forum rowerum zacytował S. Szmyda: gdyby nie było gór nie byłbym kolarzem.
Pomyslałam sobie: gdyby nie było Lubinki byłabym na zawsze niedzielnym rowerzystą zwiedzającym płaskie ( skądinąd tez bardzo piękne) okolice Tarnowa.
a tak dzięki pierwszemu wjazdowi na Lubinkę, wiele lat temu, na rowerze City Best za 350 zł.. poczułam to COŚ co czuję sie stając na szczycie.
Umordowałam sie okrutnie, ale kiedy doprowadziłam swój organizm do granic wytrzymałosci , kiedy stanęłam na szczycie i rozjerzałam sie wkoło... juz wiedziałam.. Lubinka była pierwsza, ale za nia pójdę następne.
I od tamtej pory kocham góry czy to na rowerze czy na piechotę. I kocham te bardziej górzyste okolice Tarnowa.
A Lubinka to stały element mojego treningu.
A naprawdę jest co kochać.
Ale dzisiaj dobrze ze pojechalam do Lasu R, bo po wczorajszej Lubince razy dwa dzisiaj nogi przyciężkawe.
  • DST 40.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 01:43
  • VAVG 23.30km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 169 ( 89%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Czwartek, 6 maja 2010

Trening.. przerwany

Lubinka razy dwa ( od Rzuchowej) i od Janowic, tak wiec razem z pomniejszymi podjazdami dośc sporo ( pewnie ok 11, 12 km) samego podjeżdzania.
Na Lubinkę cięzko.. ciagnęłam ambitnie z blatu ale musiałam zdezerterować na tej stromej koncówce przed kapliczką bo wiatr zatrzymał mnie dosłownie w miejscu. Zrzuciłam na średnią. Prędkośc w normie, aczkolwiek przez ten wiatr ( albo słabą formę) spadła mi w pewnym momencie do 11 k/h.
Cięzko pod górę.
Od Janowic dosyć dobrze i z blatu, od 20 km/h -14,5 km/h.
Jak zjezdzałam z Lubinki... to ujrzałam na zakręcie Marcina B. ze swoim podopiecznym. Machali mocno, myslałam ze jakas awaria sie im przytrafiła.. a okazało się ze jeden z chłopaków szosowców miał wypadek.
Nieciekawie to wyglądało...pies wpadł mu pod koło i poszlifował po asfalcie... chyba złamał coś... niestety. Zabrała go karetka ( kolegę rzecz jasna nie psa)
Troche mi sie odechcialo jechania.. tym bardziej ze dzisiaj na rowerowaniu przeczytałam o poodbnym wypadku, tyle ze kuna koledze jakiemus wpadła pod koło.
Jak wracałam do domu w Moscicach trafiłam na wypadek samochodowy.
Nie chciało mi sie jechać dzisiaj na trening, ale juz po.. przyszło to fajne zadowolenie.
Sąsiad zaczepił mnie na klatce i zapytal:
a pani to tak dla przyjemności jeździ czy dla sportu?
I dla jednego i drugiego - powiedziałam:), ale własciwie trzeba bylo powiedzieć: sport to przyjemność.
  • DST 43.00km
  • Czas 01:53
  • VAVG 22.83km/h
  • VMAX 54.50km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • HRmax 165 ( 87%)
  • HRavg 141 ( 75%)
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Środa, 5 maja 2010

wtorek

deszcz, deszcz.
ale on mi w zasadzie nie przeszkadzał wczoraj i wsiadałam na rower, tyle ze do kolegi i z powrotem ( mały serwis rowerowy).
Po drodze dostałam fontannę od Tira, dobrze, ze miałam kurtkę przeciwdeszczową:).
a dzisiaj napompowałam sobie amora i ja wiem, ze to żadna sztuka, ale ja bardzo sie cieszę z każdej rzeczy nowej , którą sama robię przy rowerze.
Dzisiaj znowu był dalszy ciąg serwisowania, wiec nie było czasu na trening:(
Mam nadzieję ze w nastepne dni nadrobi się te zaległosci.
  • DST 15.00km
  • Czas 00:51
  • VAVG 17.65km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Poniedziałek, 3 maja 2010

Karpacz relacja

Przewyższenie ok 1700 m
Km ( na moim liczniku) 53

To był mój 10 maraton u Grzegorza Golonki.
To był mój „pierwszy” Karpacz.
Lubię jeździć po nowych trasach. Jest zawsze obawa co się na niej zastanie, ale nie jest nudno.
Obawiałam się tego maratonu bardzo.
Forma bardzo daleka od ideału.
Niewiele km w tym sezonie przejeźdżonych w terenie, niewiele w ogóle.
Czas kiedy powinnam robić bazę to była walka z chorobą ( ponad miesięczna) i wykorzystywanie ( mało efektywne ) luk pomiędzy okresami całkiem złej kondycji zdrowotnej żeby chociaż trochę pokręcić.
Czułam to i wiedziałam, że będzie ciężko.
Postawiłam sobie jednak cel – przejechać spokojnie bez szarpania , po prostu mieć z radość z jazdy.
Długa droga do Karpacza i przepiękne góry ze śniegiem na szczytach. Szkoda, ze nie udało mi się na nie napatrzeć.
Kiedy obudziłam się rano i spojrzałam na rower stojący obok łóżka pomyślałam: Iza, myśl pozytywnie, będzie dobrze, masz nowy rower, nowy amor, będzie się lepiej zjeżdżać.
Zjazdy to mój problem a po zimie jakby od nowa muszę sobie przypominać jak się zjeżdża i odblokować się psychicznie.
Niestety w tym sezonie oprócz maratonu w Daleszycach ( gdzie trudnych zjazdów prawie nie było) i kilku zjazdów w okolicy Tarnowa, nie miałam szansy zbyt wiele pozjeżdżać tej wiosny.
Niepokój więc był duży i od godz 9.00 kręcąc wokół stadionu mocno się denerwowałam.
Spotkałam Paulinę z Kowa, chłopaków z Poznania, a ok. 10.30 ustawiłam się w sektorze ( niestety IV).
Jeszcze przed startem zobaczyłam Kamila, krzyknął: Iza ja tam daleko za toba stoję, ale zaraz cie dogonię.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam: no myślę…
Strat z sektora IV nie należy do przyjemności ( a mam porównanie bo dwa razy startowałam z III i to naprawdę jest komfort). No ale cóz.. na III sektor trzeba będzie sobie zapracować.
Maraton rozpoczął się 5 km podjazdem asfaltem …
I tu pierwsze „ zgrzyty”. Nie podjeżdża mi się zbyt fajnie i pojawiają się pierwsze czarne mysli pt: no nie… po co mi to?:)
( ale wiem, ze prawie każdy je ma i wiem… ze mijają, wiec jeszcze nie dramatyzuję).
Ale za chwilę zaczynają się wydobywać z roweru jakieś dziwne dźwięki ( z kazdym obrotem korbą są jakieś cykania). Korba, pedał, sztyca?
Nie wiem… ale wkurza mnie to okropnie.
Podjazd się konczy i zaczyna się jakis delikatny zjazd.
Próbuje odblokować amora… blokada nie działa.. Sprawdzam amora.. nie działa… jest sztywny..Dramat… Przede mną prawie 50 km w górach.. a mnie nie działa amortyzator…
Mija mnie Kamil krzycząć: Iza.. dawaj, dawaj…
Mówię: Kamil.. amor nie działa..
Kamil: masz strasznie mało powietrza ( no tak.. do transportu spuściliśmy powietrze.. widocznie za mało napompowany jest), myslę.. na ktorymś bufecie jest serwis ( może jakos dotrwam…).
Płakać mi się chce.. Majstruje przy manetce.. nic.. nie rusza.. kompletnie…
Siada mi psychika.. radości z jazdy już nie ma…
Zjazd.. przewracam się… szybko podnosze się bo ktos jadący z góry krzyczy: zbieraj się dziewczyno… więc biorę rower i w nogi na bok…
I mija mnie jeden, drugi, trzeci.. przestaje liczyć.. ale cięzko się włączyć do ruchu bo ścieżka wąska..
I nie mam odwagi zjeżdzać.., schodze powoli i znowu mija mnie jeden, drugi, trzeci…
Katastrofa… myslę co robić, co dalej… jechać , wycofać się…
Wycofać się? Nie Iza, to nie jest w twoim stylu mówi moje bardziej ambitne ja.
To mniej ambitne podpowiada.. zabijesz się gdzieś tu… nic tu nie „ugrasz”, przecież nie pojedziesz…
Ale jadę.
Tylko jechac jakby się nie chciało…
Mijają mnie kolejne dziewczyny, a ja nie próbuje nawet walczyć. Kiedy mija mnie dziewczyna ze sztywnym widelcem i z platformami mam ochotę się rozpłakać…
Co ja tu robię???
Pojawiają się mysli” jestem w tak kiepskiej formie, ze nie nadaje się w tym roku na Golonkę.
Musze to powiedzieć Krysi.. trudno.. nie będę jeździć.
Znowu mnie ktoś mija… jeden, drugi, a mnie się nawet podjeżdzać już nie chce… chociaż w tym amor nie przeszkadza…
I tu największy żal mam do siebie: tak poddać się nie można! Po prostu nie!
Nie wolno marudzić, narzekać.
Wybrałam taki sport, że musze się liczyć z tym, ze nie wszystko zależy ode mnie.
I dlatego trzeba to brać pod uwagę podczas każdego startu i nie marudzić tylko robić co się może.
Dojeżdzam do bufetu, gdzie stacjonuje serwisant.
Dopompowuje mi amora, ale na niewiele się to zdaje. On dalej nie działa.
Ale ja sobie myślę… pierdo… tego amora… zjeżdzam.. trudno.. będę próbować zjeżdzać, bo schodząc to do 19 nie dojadę do mety.
I zaczynym zjeżdzać.
A zjazdy jak to w górach są cięźkie. Duże kamienie, czasem nawet bardzo duże, korzenie itd.
Kto jeździ w górach to wie.
Ręce bolą okropnie…ale jadę.
Na ktorymś zjeździe przed jakims wielkim kamieniem wyhamowuje a jadacy za mną chłopak mowi: nie hamować.. zamknąć oczy i jechać..
Myslę sobie: trudno.. wynik będzie słaby, pewnie taki jak kiedyś w Krynicy ale dojadę.
Na ktorymś z podjazdów jakis turysta pyta:
A wy to tak z całej Polski jesteście?
Tak sobie towarzyskie jedziecie czy jak?
Jeszcze przed podjazdem na Chomontówkę ( jakos tak to się nazywało) w trasie spotykam Beatę z Goleniowa ( nie wiem czy ona mnie pamięta, ale ja ją tak, ścigalysmy się w ub roku na Parkowej w Krynicy, udało mi się wygrac wtedy). Cos mówi do mnie, a ja jej mówię ze amor nie działa.
Zatrzymujemy się, próbuje mi pomóc, jest odrobinę lepiej, ale mówi: o faktycznie prawie się nie ugina…
Jestem jej wdzięczna za to ze się zatrzymała:)
Długo jedziemy równo, ale gdzies na Chomontówce mija mnie i na miecie jest przede mną ok. 5 min.
Podjazd strasznie się dluzy ( chyba jakiś 4 km) i chociaz nie jest specjalnie trudny technicznie, to wyczerpujący.
Mija mnie jakiś chłopak i mowi: teraz przynajmniej można podziwiać widoki..
Mówię: tak.. ale ja już nie mam siły.
A panorama rzeczywiście przepiękna..
Boli mnie pupa.. jakos tak dziwnie.. patrzę na siodełko.. a ono przekrzywione.. jak dlugo tak jechalam? Od upadku czyli od niemalże początku???
Mam profil trasy na mostku, wiec wiem ze to ostatni taki długi pojazd, potem będzie już w dół.
Tak… było i owszem, ale za to jak w dół.
Na sam koniec totalny hardocere…
Ale próbuje zjeżdzać początek, mijam dziewczynę na sztywnym widelcu. Mówię jej tylko: współczuję ci, wiem co to znaczy, bo prawie cały maraton jadę w zasadzie na sztywniaku…
Potem już schodzę, bo kamienie są wielkosci telewizorów a własciwie plazm:)
A potem już do mety.. szybką szutrówką i wjazd do Karpacza.
Oddycham z ulgą: teraz już blisko jest asfalt , można jechac szybko.
I niespodzianka, tuz po skręcie w prawo.. jeszcze podjazd…
Tuż przed wjazdem na stadion mijam jakiegoś chłopaka i już mknę do mety.
Zatrzymuje się i brzydko przeklinam na mój amortyzator. Mam nadzieję, ze nikt tego nie słyszał:).
Jestem zła, rozdrażniona….i trzyma mnie jakąś chwilę.
Ale za moment pojawia się w głowie myśl: że ja to jeszcze pomszczę…
Na pewno pomszczę.
Trasa cudowna, prawdziwie górska i stąd mój wielki żal , ze nie miałam z tej jazdy żadnej radości.
Czas 5 h 13 min
Miejsce w kategorii 12 ( co za porażka).
Refleksje na dzień dzisiejszy: przejechałam moj kolejny maraton w górach. Znowu poczułam smak prawdziwego mtb i na pewno CZEGOŚ sie nauczyłam.
Dziekuję ekipie GG za takie trasy!
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)
Niedziela, 2 maja 2010

Niedzielne refleksje

tak sobie siedzę i czytam i myślę... i przypominam sobie dlaczego jeżdzę u Golonki.
I podpisuję się pod tym co napisał ktoś na forum u GG:

"Odpowiadam na post, z którym się nie zgadam i spróbuję zrobić to inaczej niż w trybie "świętej" wojny kibiców Realu i Barcelony. Jestem amatorem i na zawsze nim zostanę, choćby ze względu na wkraczanie w wiek średni i niewielką ilość czasu na jeżdżenie rowerem. Zaczynałem w zeszłym roku, a Karpacz to mój 10 start w "karierze". I zaczynałem właśnie w cyklu Fuji zaglądając również na maratony Powerade. Chwała i szacunek panu Grabkowi, że było miejsce gdzie mogłem rozpocząć swoją przygodę z MTB (tam można to zrobić w każdym wieku). Spróbować czym jest wyścig. Ale bardzo szybko pojawił się u mnie głód pokonywania swoich własnych ograniczeń. Szukanie dla siebie nowych wyzwań - choćby najmniejszych.

Nie miałem uprzedzeń wobec żadnego organizatora i nadal ich nie mam. Ale nie wystarczają mi już starty w miejscach gdzie nie ma gór (np. Wrocław, Zdzieszowice). Nie odpowiada mi zachowania startujących, którzy jadą tłumem i nikomu nie dają szansy pojechać szybciej, albo zsiadają z roweru na podjeździe blokując całą szerokość trasy (mam nadzieję, że kiedyś się nauczą jak to należy robić). Nie rozumiem dlaczego na mecie maratonu w Piechowicach tak wiele osób narzekało głośno na ostatnie 10 kilometrów (świetny zjazd błotnistym odcinkiem). Czemu zapowiadany jeden (jeden!) trudny technicznie zjazd zniknął w ostatniej chwili z trasy ostatniego maratonu 2009 w Polanicy.

Po co pisać o przeroście ambicji osób układających trasę w Karpaczu? Myślę, że nie warto obrażać ludzi zakręconych na punkcie MTB - dla których wyścigi to coś bardzo blisko "sensu życia". Nieważne, czy tylko uważają się za kolarzy i ścigaczy czy naprawdę nimi są. Ani nie warto obrażać tych, którzy jadą Mega 6 godzin tylko po to, żeby tylko sobie udowodnić, że dadzą radę - a spiker wita ich na mecie i gratuluje ukończenia trasy. Każdy kto startuje w takich imprezach różni się od ludzi spędzających soboty przed telewizorem i choćby dlatego zasługuje na szacunek.

Po co pisać o sobie "jestem cienki"?
Nie lepiej poczytać trochę o technice jazdy i sprawdzić to w praktyce. Dowiedzieć się jak często jeść i pić na trasie, jak gospodarować swoimi siłami takimi jakie są. Jeśli ja mam się jeszcze czegoś nauczyć, to tylko z lepszymi od siebie. A gdzie ich znaleźć, jeśli nie tam gdzie jest trudno. Nie grozi mi start z pierwszego sektora więc kiedy trafiam na techniczne zjazdy ci, którzy jechali przede mną wyraźnie "wyrysowali" mi już optymalną trasę przejazdu tego miejsca. Mam pewność, że się da pojechać (nie iść). Reszta zależy ode mnie. Mój rower przejedzie wszystko - ja jeszcze nie. Ale to powoli będzie się zmieniać. Wspólnie nad tym popracujemy.

Po co obrażać się na miejsce, w którym mi nie poszło?
Zeszłoroczna Głuszyca bardzo mnie upokorzyła - ale dojechałem. To moja wygrana. Czemu Ciebie i drugiego kolegi niezadowolonego ze startu w Karpaczu nie kręci perspektywa wygrywania - z trasą, ze zmęczeniem, ze sobą? Fakt - jeśli obaj jeździliście tylko u Grabka to w Karpaczu trafiliście na ciężką przeprawę. Ale nie wierzę, że na mecie nie mieliście ani odrobiny satysfakcji"
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Niedziela, 2 maja 2010

Karpacz PORAŻKA

No tak.. porażka...
wiedziałam, że nie jestem w formie i wiedziałam, że będzie mi wyjątkowo cięzko.
Niestety te 5 tyg marnego trenowania spowodowanego bynajmniej nie moim lenistwem a chorobą , daja teraz takie "mierne" efekty.
Zanotowałam jeden z najgorszych moich występów. Podczas jazdy mysli były bardzo zdecydowane:) : muszę powiedzieć Krysi, ze ja już konczę przygodę z Poweradem w tym roku. To dla mnie za trudne maratony jak na moja obecną formę.
Jak Krysia przyjechała na metę powiedziała mi: zastanawiałam się jak Ci powiedzieć. że już nie będe jeździć....
Tak więc obawiałam się tego wystepu, ale jak wstałam rano w sobotę pomyślałam sobie: Iza.. jest dobrze... masz nowy rower... z nowym, dobrym amorem, będzie sie lepiej zjeżdzać..
Chyba nie powinnam mieć takich mysli.. bo prowokuję nimi późniejsze zdarzenia, nie do konca przyjemne.
Po 5 km podjeździe na początek ( podczas którego równiez czarne mysli mnie dobiegały), a podjazd nie byl taki trudny... długi, ale niespecjalnie nastromiony..
Tak wiec po wjeździe w las i pierwszych zjazdach czyli na samym początku maratonu zorientowałam się , ze stało sie to czego sie obawiałam czyli ze zablokowałam sie manetka do blokady amora i koniec... amor nie działa!
I wtedy myślałam , ze sie rozpłaczę... kompletnie mnie to psychicznie rozwaliło... pomyslałam sobie: jak ja mam teraz zjezdzać? tutaj w górach... kamienie korzenie i co teraz...
Zaraz też zanotowałam upadek i to totalnie mnie rozwaliło. Upadek nie był groźny.. ale rozumek powiedział: no to koniec.. juz nie dasz rady zjezdzac na sztwyniaku przecież..
I tu mam żal do siebie bo trzeba to było olać i próbować... a ja zaczełam spokojnie schodzic pierwsze trudniejsze zjazdy.. wszystkich przepuszczać...
Po prostu zrezygnowałam...
A trzeba było nawet schodzić szybciej te zjazdy... ( bo zbiegać to raczej byłoby cieżko.. wielkie kamerdolce, buty mi sie ślizgały).
I dopiero jakoś tak na 25 km pomyslałam sobie: pierd... tego amora.. zjazdzam.
No i zaczełam zjezdzać. Było trudno bo zjazdy jak dla mnie i myślę ze nie tylko dla mnie:) ciężkie... bardzo dużo dużych kamieni...
Ręce bolały mnie tak że szok...
czułam sie jakbym miała w rękach młot pneumatyczny.
Dojechałam. Sponiewairana fizycznie i psychicznie. Objechały mnie rywalki, które objechać nie powinny!!!
ale tuż za metą, już tuż za meta powiedziałam sobie: o nie... nie zrezygnuję.. pomścimy to i ja i KTM.
Muszę tylko doprowadzić do porządku swoją forme i KTM.
Nie może tak być zeby mój czas poświecony w zimie na przygotowania i finanse poświecone na nowy sprzet poszły na marne.
Pomyslałam też:
porazki też sie przydają.. po ub. Krynicy pojechałam nieźle w Tarnowie i Gluszycy i całkiem dobrze w Krakowie.
Więc będzie dobrze!
Pozdrowienia dla kolegów bodjaże z Poznania, którzy "zaczepili" mówiąć: o koleżanka z bikestas...
Myslałam ze mnie z kimś pomylili.. bo jakos tak nie zapomniało mi sie ze piszę bloga na bikestas:).
a teraz dwa dni przerwy od roweru, musze zaraz jechać do Mielca
P.S Słowko o trasie. Trasa piekna , malownicza, górska , golnkowa po prostu.
Dwa czy trzy długie kilkukilometrowe podjazdy ( łatwiejsze technicznie) i reszta takich krótkich, technicznych, siłowych, zjazdy... jak to w górach.. nieławte.. duża ilośc kamieni, dużych kamieni:) a na koniec.. prawdziwy hardcore... na dosyć sporej długości.. telewizory... skapitulowałam gdzieś w połowie.. pewnie byli tacy co przejechali całość. Szacunek.
Górski maraton to górski maraton.
To jest mtb;)
  • DST 53.00km
  • Teren 47.00km
  • Czas 05:12
  • VAVG 10.19km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 174 ( 92%)
  • HRavg 155 ( 82%)
  • Kalorie 3000kcal
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)
Piątek, 30 kwietnia 2010

Kierunek KARPACZ

za chwilę wyjazd.
Nigdy nie jechałam w Karpaczu.
Mam obawy bo forma jeszcze nie górska.
Ale moze jakoś przemęczymy : ja i KTM:)
Nerwowe dni ostatnio. W pracy wszystko na zapalenie płuc, po poludniu wczoraj tysiąc załatwień, przygotowywanie roweru, zakupy, sprzatanie:), dzisiaj rano do Mirka Bieniasza wymienić linkę od blokady amora... Gonitwa:)
ale jakoś damy radę:)

Relacja z Daleszyc:


Maraton nr 20
25 kwietnia 2010
Daleszyce Swiętokorzyska Liga Rowerowa
Czas: 5 h 17
Dystnas giga
Miejsce open 4
Kategoria 1 ( jechałam jako jedyna starsza pani)

Dopiero na mecie przypomniałam sobie, ze to był mój jubileuszowy 20 maraton.
Nie miałam w planach tego maratonu, ale ze względu na żałobę narodową wypadł maraton w Murowanej Goslinie i tak jakoś nagle niespodzianie „pojawiły się „ na horyzoncie Daleszyce.
Zanim zdecydowałam się na dystans podpytywałam Krysię, która jechała w ubieglym roku , jaka to trasa czy dam radę na długim.
Powiedziała, ze tak ze to takie krakowskie mega golonkowe.
No to ok.
Do tego jeszcze Monika z Mateuszem , z którymi jechalam do Dalszyc utwierdzili mnie w przekonaniu, ze tylko długi dystans, bo to będzie dobry trening przed Karapaczem.
Mateuesz powiedział: niepokoi mnie tylko jedno.. oni tam na tym swoim forum napisali, że to będzie dobry trening przed giga w Karpaczu…
Tak.. ja też na to zwróciłam uwagę, ale postanowiłam zaryzykować.
Przekonałam też Łukasza żeby jechał na długi.
Chłopaki z Sokoła Tarnów śmiali się, że robię to specjalnie, bo chce z kimś wygrać.
Myślałam raczej o tym, żeby mieć znajome towarzystwo w czasie jazdy:)
No to pojechalismy… na długi….
Miało być 68 km.
No trochę dużo, ale w pamieci miałam ubiegloroczny Przemyśl i tamto łatwe giga. O naiwna , myslałam, ze będzie podobnie.
Start jakis taki honorowy, wolny…
Potem chwila po asfalcie i mocne „grzanie”, ale cięzko bo pod wiatr.
Minęła mnie Monika.. ale pomyślałam: niech jedzie… ja tu przyjechałam na trening… nie będę się zyłować przed Karpaczem.
No i odjechała mi po raz pierwszy chyba podczas wspolnych startów i to bardzo dużooooo…
Łukasz mnie minął, ale pomyslałam: tak łatwo nie oddam pola…
I tasowalismy się z Łukaszem do 20 km… ale pomyslałam wtedy:oj Łukasz chyba za mocno zaczynasz…
Dośc szybko wjazd do lasu i zaczęło się…
Wertepki, ścieżki, patyczki, trochę błotka, czasem piach, podmokłe łąki.. góreczki, drzewa w poprzek drogi, kilka strumyczków, jedna rzeczka ( woda tak powyzej duzo powyzej kostek, trzeba było iść z rowerem, tak wiec buty pełne wody).
Co tam jeszcze było…singielki naprawdę fajne, jak w górach, a jeden taki jakimś zboczem góry ze naprawde myślałam, ze spadnę..
Ok. 20 km miałam serdecznie dość… pomyślałam ze to dopiero 1/.3 trasy i co dalej będzie?
Łukasz mi odjechal , straciłam go z pola widzenia. Pomyslałam: trudno…
Wygra ze mna po raz drugi….w historii naszych wspólnych startów
Naprawdę było ciężko.
Niespodziewanie ciężko.
Około polowy dystansu już wiedziałam, ze chyba ten maraton z krakowskim golonkowym mega jednak niedużo ma wspólnego.
Gdybym wiedziała wtedy ile „złego” jeszcze przede mną….
Od rozjazdu na giga jechałam dlugą bardzo dlugą chwilę samotnie…. No ale do tego to ja się już przyzywczaiłam. W końcu jeżdżę w ogonie .
W którymś momencie dojechałam do dwóch chłopaków. Minęłam ich pod górę i usłyszałam jak jeden mówi do drugiego:
Ty to widziałeś? Rany boskie…
I zaczęli się śmiać.
Musiałam podrażnić ich ambicję bo na jakimś zjeździe odjechali mi skutecznie.
Technicznie nie było aż tak bardzo trudno.
Ale to podłoże.. wyssyało siły.
Gdzieś po 40 km w lesie spotkałam człowieka. Powiedział:
Pani.. teraz będzie taki zjazd z takiej wielgachnej góry…
I był:)
Długi, bardzo, bardzo stromy zjazd …
Jeszcze nigdy chyba az tak długo nie jechałam takiego stromego zjazdu.
Pupa na tylnej oponie niemalże, hample zaciśniete prawie do konca i tylko czekałam kiedy będzie otb.
Ale nie było. Udało się.
Radocha:), uśmiechnęłam sie do siebie.
Nie było wiele trudnych zjazdów, ale ze dwa takie, których nie zaryzkowałam się zjechać.
Generalnie dośc dobrze mi się zjeżdzało, starałam się pamietac żeby nie panikować, puszczać hamulce, nie reagować nerwowo.
Trasa bardzo malownicza, naprawdę ładna, szkoda tylko, ze jak zwykle nie bardzo było jak podziwiać.
Około 50 km zobaczyłam w oddali podjazd a na nim Łukasza.
Pomyslałam: no to jeszcze nie koniec walki i trochę przycisnełam.
Podjechalam ( oj wiem, wiem jak to strasznie wkurza, jak się przed kimś ucieka i nagle ten ktoś nie wiadomo skąd dojeżdza do ciebie). Powiedziałam:
Jak jest Łukasz? Ja ledwie jadę..
Wyminęłam Łukasza, ale on jeszcze zdobył się na chyba ostatni zryw, wyminął mnie.
I znowu ja jego.
A potem zaczęła się gehnna, bardzo długi odcinek po blocie, bardzo ciężko przejezdnym.
I mozolne kręcenie, bardzo mozolne. I Łukasz został gdzieś z tyłu.
Potem znowu jakiś podjazd, potem piach, wertepy.
I pamietam tylko tyle, ze zachcialo mi się sikać… po raz pierwszy na wyścigu.
I pamietam swoje myśli podczas tej mojej jazdy… nie… nie.. to koniec.. konczę tę zabawę z maratonami.. przecież to nie ma sensu… taka męczarnia…
I myśli: a może sobie usiądę.. odpocznę…
Ale zaraz kontra: nie… nie można, nie można się poddawać. Jedziemy dalej Iza, jedziemy.
Kiedy dojechałam do 65 km i zaczął się asfalt pomyslałam: to teraz już luzik.. 3 km do mety, pewnie po asfalcie..
O kobieto naiwna…
Owszem był kawałek asfaltu, a potem znowu pod górę przez las… i coś takiego.. cos takiego gdzie nie dałam rady już jechać…wąska ścieżka najeżona kamieniami….
A u mnie siły już wyraźnie nadwątlone.
I wtedy poczułam ssanie w brzuchu… okropne..
Pomyślałam: za chwile odetnie mi prąd i co ja zrobię? No co?
Ani jednego żelka w kieszonce. Wzięłam 3. Tyle zwykle wystarcza mi na 4 h jazdy.
Nie przewidziałam, ze będę jechać grubo ponad 5.
No i wyjęłam tubkę z zelem i wyciskałam z niej ostatnie kropelki …
Jakos się wyratowałam.
W koncu pojawił się asfalt… i wiedziałam, ze teraz to już musi być koniec.
Na mecie czekali chłopaki z Sokoła.
A ja pomyslałam sobie tylko: no to sobie urządziłam niezłe przetracie przed Karpaczem:)
Licznik pokazał 76… z czego zdecydowana wiekoszośc ( myslę, ze tak jakoś 90% to był teren).
Na mecie dostałam smsa: miejsce w kategorii 1.
Niestety regulamin taki, że jeśli nie jedzie 3 zawodniczki z kategorii , spadam do młodszej.
Dostałam dyplom za 5 miejsce.
Tak naprawdę nie wiem dlaczego, bo czas miałam 4.
ale to mało ważne, psychicznie trochę sie podbudowałam przed Karpaczem.
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
  • Nowsze wpisy →
  • ← Starsze wpisy

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl