Piątek, 8 maja 2015
Tarnów-Mielec
Popołudniowa, piątkowa jazda przy dobrej, słonecznej pogodzie.
Ale łatwo nie było. Pewnie dlatego, że w pracy ciężki dzień. Po pracy wpadłam do domu, przegryzłam coś i przesiadka na rower i w drogę.
Czas gorszy jednak od ostatniego na tej trasie o dwie minuty. Jakoś nie czułam wielkiej werwy do jazdy tego dnia. Nie było też jednak najgorzej.
Ale łatwo nie było. Pewnie dlatego, że w pracy ciężki dzień. Po pracy wpadłam do domu, przegryzłam coś i przesiadka na rower i w drogę.
Czas gorszy jednak od ostatniego na tej trasie o dwie minuty. Jakoś nie czułam wielkiej werwy do jazdy tego dnia. Nie było też jednak najgorzej.
- DST 69.00km
- Czas 02:44
- VAVG 25.24km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 6 maja 2015
Deszczowa dwudziestka
Cały dzień wisiały nad Tarnowem czarne chmury.
Przyszłam z pracy, przygotowałam sobie obiad, zjadłam i patrzyłam przez okno… nie wyglądało to dobrze.
Byłam jednak mocno zdeterminowana, ponieważ jutro niestety na żaden tzw „trening” nie będę miała czasu.
Zaklinałam deszcz, ale widocznie kiepska ze mnie czarownica, bo kiedy już przebrana i gotowa wychodziłam z domu, popatrzyłam jeszcze przez okno.. zobaczyłam ślady deszczu na chodniku.
Usiadłam na chwilę… nie padało bardziej, więc wyszłam.
Już kiedy dojeżdżałam do Zbylitowskiej Góry, padało coraz mocnej. Plan był taki, żeby nie odjeżdżać daleko od domu, tak aby w razie czego można było szybko wrócić. Wybór padł więc na asfaltowy podjazd od Dunajca do Zbylitowskiej Góry. To wielkie szczęście mieć taki podjazd 3 km od domu. Jest co prawda krótki (jakieś 500 m), ale nie taki łatwy, więc zmęczyć się można. Plan był taki, że podjadę go dużą ilość razy. Pierwszy raz.. nogi tak sobie kręcą, a deszcz pada coraz bardziej.
Drugi raz… leje… myślę sobie no cóż.. trzeba wracać do domu, bo to nie ma sensu. Ale żal.. skoro już się jakoś z tego domu "wygramoliłam"….
Myślę dalej: zrobię 5 razy i wrócę. Jestem przemoczona, woda chlupocze w butach. Mądre to nie jest. Wiem.
Zrobiłam 5 razy. Deszcz przestał padać (na chwilę), jestem przemoczona, ale myślę sobie: no dobra i tak już jestem przemoczona, to dociągnę do 10 razy. Zrobiłam 10, pomyślałam: ok, no to może 15? Zrobiłam 15. Znowu zaczęło dość mocno padać. Kiedy zrobiłam 15, pomyślałam: no ok, to zróbmy do 20, tak „okrągło” będzie. Zrobiłam. Być może było nawet trochę więcej, bo coś mi się wydaje, że się pogubiłam w liczeniu. Z matematyki zawsze byłam bardzo kiepska:).
Przyszłam z pracy, przygotowałam sobie obiad, zjadłam i patrzyłam przez okno… nie wyglądało to dobrze.
Byłam jednak mocno zdeterminowana, ponieważ jutro niestety na żaden tzw „trening” nie będę miała czasu.
Zaklinałam deszcz, ale widocznie kiepska ze mnie czarownica, bo kiedy już przebrana i gotowa wychodziłam z domu, popatrzyłam jeszcze przez okno.. zobaczyłam ślady deszczu na chodniku.
Usiadłam na chwilę… nie padało bardziej, więc wyszłam.
Już kiedy dojeżdżałam do Zbylitowskiej Góry, padało coraz mocnej. Plan był taki, żeby nie odjeżdżać daleko od domu, tak aby w razie czego można było szybko wrócić. Wybór padł więc na asfaltowy podjazd od Dunajca do Zbylitowskiej Góry. To wielkie szczęście mieć taki podjazd 3 km od domu. Jest co prawda krótki (jakieś 500 m), ale nie taki łatwy, więc zmęczyć się można. Plan był taki, że podjadę go dużą ilość razy. Pierwszy raz.. nogi tak sobie kręcą, a deszcz pada coraz bardziej.
Drugi raz… leje… myślę sobie no cóż.. trzeba wracać do domu, bo to nie ma sensu. Ale żal.. skoro już się jakoś z tego domu "wygramoliłam"….
Myślę dalej: zrobię 5 razy i wrócę. Jestem przemoczona, woda chlupocze w butach. Mądre to nie jest. Wiem.
Zrobiłam 5 razy. Deszcz przestał padać (na chwilę), jestem przemoczona, ale myślę sobie: no dobra i tak już jestem przemoczona, to dociągnę do 10 razy. Zrobiłam 10, pomyślałam: ok, no to może 15? Zrobiłam 15. Znowu zaczęło dość mocno padać. Kiedy zrobiłam 15, pomyślałam: no ok, to zróbmy do 20, tak „okrągło” będzie. Zrobiłam. Być może było nawet trochę więcej, bo coś mi się wydaje, że się pogubiłam w liczeniu. Z matematyki zawsze byłam bardzo kiepska:).
Taki był widok ze szczytu podjazdu.
W deszczu:) © Iza
Na koniec dojrzałam wzdłuż drogi fajny singielek. No to sobie wjechałam na niego i doprowadził mnie na szczyt góry, na osobliwe miejsce widokowe.
Widok z "platformy" widokowej © Iza
Sądząc po wygodnym siedzisku (a także po ilości butelek i kapsli z butelek z piwem – różne, przeróżne marki) miejscowi podziwiają widoki stamtąd bardzo często:) i w dobrych humorach.
Ja się im nie dziwię, bo widok jest przepiękny i jak sądzę przy dobrej pogodzie widać Tatry, a zakątek uroczy i doskonale "schowany".
Na tarsie widokowym © Iza
Wróciłam przez Buczynę bo jak już byłam taka przemoczona to było mi wszystko jedno. Na zjazdach przypominało mi się dojmujące uczucie zimna z maratonu w Piwnicznej.
Dzisiaj rozmawiałam z Andrzejem, mówił, ze w Przemyślu, aż tak źle nie było, bo nie było bardzo zimno. Ale odczuwanie zimna jest sprawą indywidualną. Mnie pewnie byłoby zimno.
Mam nadzieję, że po tym dzisiejszym tzw „treningu” nie rozchoruję się.
Taki cytat z książki M. Grzebałkowskiej „1945. Wojna i pokój”:
„Nigdy nie przyjdzie jej do głowy, że za 69 lat wciąż ją będą pamiętać we wsi. I to nie dlatego, że była pierwszą polską nauczycielką. Ludziom zapadnie w pamięć Maria Balińska, młoda kobieta, która raz zsiadając z roweru, zdumiała się całkiem serio:” Jak to jest, że jak jadę na rowerze i jest z górki, to nie muszę pedałować?”.
Dzisiaj rozmawiałam z Andrzejem, mówił, ze w Przemyślu, aż tak źle nie było, bo nie było bardzo zimno. Ale odczuwanie zimna jest sprawą indywidualną. Mnie pewnie byłoby zimno.
Mam nadzieję, że po tym dzisiejszym tzw „treningu” nie rozchoruję się.
Taki cytat z książki M. Grzebałkowskiej „1945. Wojna i pokój”:
„Nigdy nie przyjdzie jej do głowy, że za 69 lat wciąż ją będą pamiętać we wsi. I to nie dlatego, że była pierwszą polską nauczycielką. Ludziom zapadnie w pamięć Maria Balińska, młoda kobieta, która raz zsiadając z roweru, zdumiała się całkiem serio:” Jak to jest, że jak jadę na rowerze i jest z górki, to nie muszę pedałować?”.
- DST 30.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:52
- VAVG 16.07km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 4 maja 2015
Rege
Nawet chętnie dzisiaj wyjechałam.
Nie było "zmuszania się". Jakoś tak:).
Może wczorajsza jazda mnie tak optymistycznie nastawiła? A może to spotkanie z Mirkiem, którego nie widziałam długo. Bo dzisiaj umówiłam się z Mirkiem na jazdę.
Oczywiście poprosiłam go o jazdę lajtową i po Lesie, bo po wczoraj to raczej ciężko byłoby robić jakieś duże przewyższenia. Nogi o dziwo nic a nic nie bolały, znaczy się zregenerowały się tym razem szybko.
Tak więc rundka po Lesie, rozmawiając bardziej niż skupiając się na jeździe. Tak dawno nie widzieliśmy się, że trzeba było nadrobić zaległości. Miałam dodatkowe obciążenie treningowe, ponieważ Mirek przywiózł mi kolejną książkę Filipa Springera (jak pięknie wydana!!!). Rzecz nosi tytuł "Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach". Opowiada o parze słynnych archiektów. Książkę musiałam włożyć za koszulkę i jakoś z nią jechać. Pomocne okazały się szelki u kolarskich spodni, które dobrze ją trzymały.
Po jeździe posiadówka na Wembley w Kępie Bogumiłowickiej. Jak dla mnie z wodą mineralną. Piwa już raczej unikam. Mirek powiedział, ze teraz rozumie skąd u mnie takie wahania formy i że trzeba mnie sprowadzić na dobrą drogę z powrotem:).
A na Wembley zanleżlismy buta. Ludzie czasem mają problemy z butami (np jednemu z naszych czołowych zawodników w Przemyślu popsuło się zapięcie od całkiem nowego buta. I co? I tak przyjechał na bardzo dobrym miejscu:), bo w Gomoli z reguły twardzi zawodnicy walczą). Piłkarz pewne był za mocno kopnął. But się rozleciał. A może na bogumiłowckim Wembley jakiś talent biega (skoro tyle siły ma) i nikt o nim nie wie?
Takie znalezisko © Iza
Nie było "zmuszania się". Jakoś tak:).
Może wczorajsza jazda mnie tak optymistycznie nastawiła? A może to spotkanie z Mirkiem, którego nie widziałam długo. Bo dzisiaj umówiłam się z Mirkiem na jazdę.
Oczywiście poprosiłam go o jazdę lajtową i po Lesie, bo po wczoraj to raczej ciężko byłoby robić jakieś duże przewyższenia. Nogi o dziwo nic a nic nie bolały, znaczy się zregenerowały się tym razem szybko.
Tak więc rundka po Lesie, rozmawiając bardziej niż skupiając się na jeździe. Tak dawno nie widzieliśmy się, że trzeba było nadrobić zaległości. Miałam dodatkowe obciążenie treningowe, ponieważ Mirek przywiózł mi kolejną książkę Filipa Springera (jak pięknie wydana!!!). Rzecz nosi tytuł "Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach". Opowiada o parze słynnych archiektów. Książkę musiałam włożyć za koszulkę i jakoś z nią jechać. Pomocne okazały się szelki u kolarskich spodni, które dobrze ją trzymały.
Po jeździe posiadówka na Wembley w Kępie Bogumiłowickiej. Jak dla mnie z wodą mineralną. Piwa już raczej unikam. Mirek powiedział, ze teraz rozumie skąd u mnie takie wahania formy i że trzeba mnie sprowadzić na dobrą drogę z powrotem:).
A na Wembley zanleżlismy buta. Ludzie czasem mają problemy z butami (np jednemu z naszych czołowych zawodników w Przemyślu popsuło się zapięcie od całkiem nowego buta. I co? I tak przyjechał na bardzo dobrym miejscu:), bo w Gomoli z reguły twardzi zawodnicy walczą). Piłkarz pewne był za mocno kopnął. But się rozleciał. A może na bogumiłowckim Wembley jakiś talent biega (skoro tyle siły ma) i nikt o nim nie wie?
- DST 30.00km
- Czas 01:24
- VAVG 21.43km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 maja 2015
Okolice i Jamna
Na zachętę.
Kolos się rozbiera © Iza
Pierwsza awaria © Iza
Pierwsze zbiorowe © Iza
Jaka ładna para:)
Drugie zbiorowe © Iza
Trzecie zbiorowe © Iza
Czwarte zbiorowe © Iza
Jedna Gomola © Iza
I w naszych okolicach można spotkać niedżwiedzia © Iza
Trochę widoków © Iza
Niektórym znudził się rower, ćwiczą więc jogę © Iza
(a moze odlatują jak to SOKOŁY? Tylko czy te farbowane potrafią?:))
Jadą chłopaki © Iza
A jeden za zjazdów dostarczył nam sporo emocji. Było tyle gliniastego błota, że dawno takiej ilości nie widziałam. Jadąca przede mną Pani Krystyna wykonywała różne figury, stąd nazwałam ten styl zjeżdżania Dirty Dancing. No czyste to zjeżdżanie to nie było. A rowery po tymże zjeździe wyglądały tak ( i ważyły kilka kg więcej):
Mój fatbike © Iza
Jedzie Piotrek © Iza
Widoki © Iza
Końcówka Ochodzitej, Krysia, Kolos, Paweł © Iza
I co z tym teraz zrobić??? © Iza
Jeszcze jadą:) © Iza
Reasumując: dobry dzień i pożyteczna jazda. Jakieś 1700 m przewyższenia na jakichś 54 km, które zrobiliśmy po Jamnej i okolicach.
Tak pięknie jest w okolicach Tarnowa.
I niech Was nie zmyli tytuł zdjęcia. „Ochodzita” to nazwa nasza własna, na cześć słynnego podjazdu z maratonu w Istebnej. Nasza Ochodzita do niedawna była podobna (tylko nieco dłuższa i początkowo terenowa, a końcówka po płytach). Niestety ktoś nam zabrał „przyjemność” okropnych zmagań z płytami w końcówce podjazdu i zagrodził drogę, wytyczając obok nową (świeżutki asfalt niestety, ale podjazd jest taki, że ja większej prędkości niż 5 km/h nie jestem w stanie na nim osiągnąć, zwłaszcza, że robimy go mając już sporo kilometrów w nogach).
I niech Was nie zmyli tytuł zdjęcia. „Ochodzita” to nazwa nasza własna, na cześć słynnego podjazdu z maratonu w Istebnej. Nasza Ochodzita do niedawna była podobna (tylko nieco dłuższa i początkowo terenowa, a końcówka po płytach). Niestety ktoś nam zabrał „przyjemność” okropnych zmagań z płytami w końcówce podjazdu i zagrodził drogę, wytyczając obok nową (świeżutki asfalt niestety, ale podjazd jest taki, że ja większej prędkości niż 5 km/h nie jestem w stanie na nim osiągnąć, zwłaszcza, że robimy go mając już sporo kilometrów w nogach).
Widoki z Ochodzitej © Iza
Tak rozmowa z Krysią z wczoraj.
K: To jutro jedziemy na Jamną.
Ja: Na Jamną? W teren chcecie wjeżdżać? Będzie mokro. To oszczędzaliśmy sprzęt i nie pojechaliśmy do Przemyśla, a teraz skatujemy rowery?
K: no ja biorę stary..
Ja: będzie mokro…
K: eee.. przecież tak bardzo nie padało.
No dobra, bardzo nie padało:) (pojęcie względne), ale jakie bywa błoto w naszych okolicach w niektórych miejscach, to wszyscy, którzy jeżdżą tutaj wiedzą. No, ale ok. W końcu się zdecydowałam, bo na porządnej terenowej jeździe nie byłam jeszcze w tym roku. Czas był najwyższy.
Spotkanie z Gomolami powracającymi z Przemyśla, przeciągnęło się. W domu byłam o 23.30, zanim położyłam się spać, to już w ogóle było znacznie później. Pobudka dość wczesna, bo wyjazd z Okulickiego o 9.00.
Skład: Krysia, Kolos, Staszek, Adam, Paweł, Jacek, Piotrek. Do Zakliczyna autem i potem już wiadomo. Wariacje na temat Jamnej.
Miałam poważne obawy czy ja tę wycieczkę wytrzymam kondycyjnie. Przecież w tym roku w terenie jeszcze tak długo nie jechałam. Pierwszy podjazd. Niby nie jedzie się źle, ale nogi bolą i myśli są już takie: przecież to dopiero początek! Co będzie dalej…? Jak sobie dam radę? Tyle jeszcze przed nami podjazdów i to nie asfaltowych.
Ale wjeżdżamy w teren i nie jest źle, a w miarę mijającego czasu nogi się rozkręcają i jest ok. Wytrzymałam to kondycyjnie, co mnie cieszy. Jedynie ostatni terenowy podjazd odpuściłam (wymagał dużej, dużej siły, której już brakowało). No i fajnie, że było sporo zjazdów, bo wreszcie sobie solidnie pozjeżdżałam i się trochę po zimie odblokowałam.
A poza tym miło, wesoło, dobre towarzystwo i wreszcie piękna pogoda.
Tak rozmowa z Krysią z wczoraj.
K: To jutro jedziemy na Jamną.
Ja: Na Jamną? W teren chcecie wjeżdżać? Będzie mokro. To oszczędzaliśmy sprzęt i nie pojechaliśmy do Przemyśla, a teraz skatujemy rowery?
K: no ja biorę stary..
Ja: będzie mokro…
K: eee.. przecież tak bardzo nie padało.
No dobra, bardzo nie padało:) (pojęcie względne), ale jakie bywa błoto w naszych okolicach w niektórych miejscach, to wszyscy, którzy jeżdżą tutaj wiedzą. No, ale ok. W końcu się zdecydowałam, bo na porządnej terenowej jeździe nie byłam jeszcze w tym roku. Czas był najwyższy.
Spotkanie z Gomolami powracającymi z Przemyśla, przeciągnęło się. W domu byłam o 23.30, zanim położyłam się spać, to już w ogóle było znacznie później. Pobudka dość wczesna, bo wyjazd z Okulickiego o 9.00.
Skład: Krysia, Kolos, Staszek, Adam, Paweł, Jacek, Piotrek. Do Zakliczyna autem i potem już wiadomo. Wariacje na temat Jamnej.
Miałam poważne obawy czy ja tę wycieczkę wytrzymam kondycyjnie. Przecież w tym roku w terenie jeszcze tak długo nie jechałam. Pierwszy podjazd. Niby nie jedzie się źle, ale nogi bolą i myśli są już takie: przecież to dopiero początek! Co będzie dalej…? Jak sobie dam radę? Tyle jeszcze przed nami podjazdów i to nie asfaltowych.
Ale wjeżdżamy w teren i nie jest źle, a w miarę mijającego czasu nogi się rozkręcają i jest ok. Wytrzymałam to kondycyjnie, co mnie cieszy. Jedynie ostatni terenowy podjazd odpuściłam (wymagał dużej, dużej siły, której już brakowało). No i fajnie, że było sporo zjazdów, bo wreszcie sobie solidnie pozjeżdżałam i się trochę po zimie odblokowałam.
A poza tym miło, wesoło, dobre towarzystwo i wreszcie piękna pogoda.
Kolos się rozbiera © Iza
Pierwsza awaria © Iza
Pierwsze zbiorowe © Iza
Jaka ładna para:)
Drugie zbiorowe © Iza
Trzecie zbiorowe © Iza
Czwarte zbiorowe © Iza
Jedna Gomola © Iza
I w naszych okolicach można spotkać niedżwiedzia © Iza
Trochę widoków © Iza
Niektórym znudził się rower, ćwiczą więc jogę © Iza
(a moze odlatują jak to SOKOŁY? Tylko czy te farbowane potrafią?:))
Jadą chłopaki © Iza
A jeden za zjazdów dostarczył nam sporo emocji. Było tyle gliniastego błota, że dawno takiej ilości nie widziałam. Jadąca przede mną Pani Krystyna wykonywała różne figury, stąd nazwałam ten styl zjeżdżania Dirty Dancing. No czyste to zjeżdżanie to nie było. A rowery po tymże zjeździe wyglądały tak ( i ważyły kilka kg więcej):
Mój fatbike © Iza
Jedzie Piotrek © Iza
Widoki © Iza
Końcówka Ochodzitej, Krysia, Kolos, Paweł © Iza
I co z tym teraz zrobić??? © Iza
Jeszcze jadą:) © Iza
Reasumując: dobry dzień i pożyteczna jazda. Jakieś 1700 m przewyższenia na jakichś 54 km, które zrobiliśmy po Jamnej i okolicach.
- DST 62.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:27
- VAVG 13.93km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 maja 2015
Pokrzywowo
„ On – Jesteś piękna.
Ona - Nie jestem piękna, jestem prawie stara.
On- Idealny kwiat jest prawie stary”
(taki dialog z filmu „My old lady”, film zdecydowanie wart obejrzenia, m.in. o tym, że na odpowiedź na pytanie po co coś wydarzyło się w naszym życiu, czasem trzeba czekać bardzo długo, a do tego piękne okoliczności Paryża – chciałabym tam kiedyś pojechać, bardzo chciałabym, no i doskonała gra aktorska).
Idealna pokrzywa nie może być prawie stara. Idealna pokrzywa powinna być majowa, a więc młoda.
Moje zbiory © Iza
A za chwilę będą konwalie © Iza
Ona - Nie jestem piękna, jestem prawie stara.
On- Idealny kwiat jest prawie stary”
(taki dialog z filmu „My old lady”, film zdecydowanie wart obejrzenia, m.in. o tym, że na odpowiedź na pytanie po co coś wydarzyło się w naszym życiu, czasem trzeba czekać bardzo długo, a do tego piękne okoliczności Paryża – chciałabym tam kiedyś pojechać, bardzo chciałabym, no i doskonała gra aktorska).
Idealna pokrzywa nie może być prawie stara. Idealna pokrzywa powinna być majowa, a więc młoda.
Moje zbiory © Iza
A za chwilę będą konwalie © Iza
Dzisiaj zamiast „męczyć się” w Przemyślu zbierałam pokrzywy. Zbierałam, bo dotąd piłam te sklepowe, suszone, a teraz nadszedł czas by wypróbować te bardziej naturalne.
Miał być pierwszy maraton w tym roku, ale .. go nie było. Decyzję podjęliśmy w czwartek właściwie. Był tylko cień nadziei, ze prognozy się zmienią. Że dezercja? W pewnym sensie tak, ale bynajmniej nie ze strachu przed warunkami. Kilka a może nawet kilkanaście takich maratonów i ja i Krysia przejechałyśmy. Nie musimy więc sobie udowadniać, że damy radę. Wiemy to. Wiemy, że ukończenie takiego maratonu to wielka satysfakcja.
Wiemy też jak boleśnie cierpi po takim maratonie portfel. Klocki…? Żeby to tylko klocki… Cały rower do rozebrania….I to gorączkowe szukanie serwisu, który zrobi rower szybko i dobrze, bo następny start tuż tuż…
Tyle razy już to było…
Ten sezon będzie dla mnie trudny. Nie wiem czy okoliczności pozwolą zrobić generalkę w Cyklo (jest trudno, nie będę udawać, że jest super i jeśli się uda zrobić tę generalkę, będę bardzo zadowolona), ale i finanse są sprawą istotną, bo mam znacznie poważniejsze wydatki teraz niż maratony i rower. Nie mogę więc sobie pozwolić na nonszalancję jazdy w taką pogodą. Już nie. Musze myślę i o finansach i o swoim zdrowiu. Muszę być zdrowa, nie połamana, nie poobijana.
Taki czas. I stąd taka decyzja. Z bólem podjęta. Wczoraj jeszcze rano przygotowywałam rower z nadzieją, że coś się w prognozie odmieni. Od wczoraj chodzę jak struta, bo to niełatwe rezygnować ze startu. Bardzo niełatwe, zwłaszcza jeśli się człowiek pieczołowicie do niego przygotowuje.
Najbardziej żal było mi jednak spotkania z ludźmi z drużyny. I tutaj nastąpiła niespodzianka. Pani Krystyna zaprosiła do siebie część ekipy Gomoli powracającą z Przemyśla. Kiedy wracałam z popołudniowej jazdy (wyszło wreszcie słońce, szkoda że tak późno), zadzwoniła Krysia, żebym natychmiast do niej przyjechała bo będą Gomole. Było miło, wesoło jak zwykle w tym towarzystwie. A drużyna spisała się na medal. Miejsce czwarte drużynowo (pomimo wielu przeciwności), dziewczyny w K2 na mega na podium (Natalia druga, Paulina trzecia). Świetnie! Wszystkim, którzy ukończyli ten maraton gratuluję. Wiem, co znaczy jechać w deszczu i błocie. Wiem ile trzeba hartu ducha, żeby nie zejść z trasy.
A u mnie dzisiaj spokojna jazda z oglądaniem lasu, przyrody i zbieraniem pokrzyw. Spokojna, bo jutro zapowiada się.. ostro.
Miał być pierwszy maraton w tym roku, ale .. go nie było. Decyzję podjęliśmy w czwartek właściwie. Był tylko cień nadziei, ze prognozy się zmienią. Że dezercja? W pewnym sensie tak, ale bynajmniej nie ze strachu przed warunkami. Kilka a może nawet kilkanaście takich maratonów i ja i Krysia przejechałyśmy. Nie musimy więc sobie udowadniać, że damy radę. Wiemy to. Wiemy, że ukończenie takiego maratonu to wielka satysfakcja.
Wiemy też jak boleśnie cierpi po takim maratonie portfel. Klocki…? Żeby to tylko klocki… Cały rower do rozebrania….I to gorączkowe szukanie serwisu, który zrobi rower szybko i dobrze, bo następny start tuż tuż…
Tyle razy już to było…
Ten sezon będzie dla mnie trudny. Nie wiem czy okoliczności pozwolą zrobić generalkę w Cyklo (jest trudno, nie będę udawać, że jest super i jeśli się uda zrobić tę generalkę, będę bardzo zadowolona), ale i finanse są sprawą istotną, bo mam znacznie poważniejsze wydatki teraz niż maratony i rower. Nie mogę więc sobie pozwolić na nonszalancję jazdy w taką pogodą. Już nie. Musze myślę i o finansach i o swoim zdrowiu. Muszę być zdrowa, nie połamana, nie poobijana.
Taki czas. I stąd taka decyzja. Z bólem podjęta. Wczoraj jeszcze rano przygotowywałam rower z nadzieją, że coś się w prognozie odmieni. Od wczoraj chodzę jak struta, bo to niełatwe rezygnować ze startu. Bardzo niełatwe, zwłaszcza jeśli się człowiek pieczołowicie do niego przygotowuje.
Najbardziej żal było mi jednak spotkania z ludźmi z drużyny. I tutaj nastąpiła niespodzianka. Pani Krystyna zaprosiła do siebie część ekipy Gomoli powracającą z Przemyśla. Kiedy wracałam z popołudniowej jazdy (wyszło wreszcie słońce, szkoda że tak późno), zadzwoniła Krysia, żebym natychmiast do niej przyjechała bo będą Gomole. Było miło, wesoło jak zwykle w tym towarzystwie. A drużyna spisała się na medal. Miejsce czwarte drużynowo (pomimo wielu przeciwności), dziewczyny w K2 na mega na podium (Natalia druga, Paulina trzecia). Świetnie! Wszystkim, którzy ukończyli ten maraton gratuluję. Wiem, co znaczy jechać w deszczu i błocie. Wiem ile trzeba hartu ducha, żeby nie zejść z trasy.
A u mnie dzisiaj spokojna jazda z oglądaniem lasu, przyrody i zbieraniem pokrzyw. Spokojna, bo jutro zapowiada się.. ostro.
- DST 44.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:06
- VAVG 20.95km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 maja 2015
Bananowo
Święto Pracy. Trzeba więc było trochę popracować:).
Moja fascynacja zdrowym jedzeniem powoduje, że wciąż szukam nowych przepisów, próbuję nowych potraw.
Dzisiaj dzielę się z Wami przepisem na coś co kolarzom może dobrze zrobić, bo łączy w sobie składniki przez kolarzy pożądane: m.in. banany, mąkę owsianą, rodzynki. No to najpierw zdjęcie, a potem przepis.
Moja fascynacja zdrowym jedzeniem powoduje, że wciąż szukam nowych przepisów, próbuję nowych potraw.
Dzisiaj dzielę się z Wami przepisem na coś co kolarzom może dobrze zrobić, bo łączy w sobie składniki przez kolarzy pożądane: m.in. banany, mąkę owsianą, rodzynki. No to najpierw zdjęcie, a potem przepis.
Chleb bananowy © Iza
2 dojrzałe banany
1 ¼ mąki owsianej (mąka owsiana jest do kupienia w większych sklepach, a ci którzy mieszkają w Tarnowie mogą ją również kupić na Burku, jest tam taki niewielki sklep z różnego rodzaju mąkami, bakaliami, nasionami, można w nim kupić też ryż na wagę, kasze i inne cudowności),
40 g oleju rzepakowego
Jajko
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
Łyżka soku z cytryny
Łyżka rodzynek
Łyżka orzechów włoskich
2 łyżki wiórków kokosowych
Łyżeczka cynamonu
½ łyżeczki sody oczyszczonej.
W jednej misce wymieszać suche składniki, w drugiej połączyć ze sobą zmiksowane banany, olej, jajko i sok z cytryny. Połączyć składniki ze sobą, przelać do foremki i na 45 min do piekarnika nagrzanego do 160 stopni. Smacznego!
1 ¼ mąki owsianej (mąka owsiana jest do kupienia w większych sklepach, a ci którzy mieszkają w Tarnowie mogą ją również kupić na Burku, jest tam taki niewielki sklep z różnego rodzaju mąkami, bakaliami, nasionami, można w nim kupić też ryż na wagę, kasze i inne cudowności),
40 g oleju rzepakowego
Jajko
2 łyżki zmielonego siemienia lnianego
Łyżka soku z cytryny
Łyżka rodzynek
Łyżka orzechów włoskich
2 łyżki wiórków kokosowych
Łyżeczka cynamonu
½ łyżeczki sody oczyszczonej.
W jednej misce wymieszać suche składniki, w drugiej połączyć ze sobą zmiksowane banany, olej, jajko i sok z cytryny. Połączyć składniki ze sobą, przelać do foremki i na 45 min do piekarnika nagrzanego do 160 stopni. Smacznego!
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 kwietnia 2015
Wiosennie
Pogoda łaskawie pokazała dzisiaj swoje lepsze oblicze (podobno tylko na chwilę). Postanowiłam więc wykorzystać dobrze ten czas.
To była jazda dość spokojna, z przyglądaniem się temu co wkoło, bez „napinki”.
Najpierw wertepami naddunajcowymi wzdłuż komorowskiego wału. Fajnie, ładnie i przyjemnie.
Na tych kamykach poćwiczyłam trochę technikę:). Jak się człowiek przyłoży da się przejechać.
Dunajec zdjęcie nr 1 © Iza
Dunajec zdjęcie nr 2 © Iza
Potem rundka po Lesie Radłowskim. Tam też spotkałam ptaszysko. Ptaszysko to była chyba czapla. Kiedy uleciała do góry…. zaczęła.. załatwiać swoje potrzeby, ale dużo tego było, bo ptak duży…
W każdym bądź razie cieszyłam się, że jadę kilkanaście metrów za nią.
Ptaszysko w Lesie © Iza
Nastepna była sowa. Również duża.
Drugie ptaszysko czyli sowa © Iza
Soczyście zielono © Iza
A potem było takie leśne zwierzę…
Leśne zwierzę © Iza
Zwierzę się mnie przestraszyło i zaczęło uciekać. Słyszałam, że KTM-y podobno szybko jeżdżą. Koty biegają jednak szybciej. KTM nie dał rady.
Stawy komorowskie © Iza
A na koniec narwałam sobie bzu z krzaka nad stawami komorowskimi.
KTM wiosenny © Iza
Najpierw wertepami naddunajcowymi wzdłuż komorowskiego wału. Fajnie, ładnie i przyjemnie.
Na tych kamykach poćwiczyłam trochę technikę:). Jak się człowiek przyłoży da się przejechać.
Dunajec zdjęcie nr 1 © Iza
Dunajec zdjęcie nr 2 © Iza
Potem rundka po Lesie Radłowskim. Tam też spotkałam ptaszysko. Ptaszysko to była chyba czapla. Kiedy uleciała do góry…. zaczęła.. załatwiać swoje potrzeby, ale dużo tego było, bo ptak duży…
W każdym bądź razie cieszyłam się, że jadę kilkanaście metrów za nią.
Ptaszysko w Lesie © Iza
Nastepna była sowa. Również duża.
Drugie ptaszysko czyli sowa © Iza
Soczyście zielono © Iza
A potem było takie leśne zwierzę…
Leśne zwierzę © Iza
Zwierzę się mnie przestraszyło i zaczęło uciekać. Słyszałam, że KTM-y podobno szybko jeżdżą. Koty biegają jednak szybciej. KTM nie dał rady.
Stawy komorowskie © Iza
A na koniec narwałam sobie bzu z krzaka nad stawami komorowskimi.
KTM wiosenny © Iza
A w Radiu Kraków dzisiaj w Kole Kultury mowa była o książce, którą właśnie czytam i mocno polecam.
Książkę napisała Magdalena Grzebałkowska (ta sama która napisała „Beksińskich. Portret podwójny”.). Książka nosi tytuł „1945. Wojna i pokój”
Z okładki książki: Autorka wkracza na ziemie przez chwile niczyje albo właśnie zagarnięte przez nową władzę, by przyjrzeć się z bliska losom ostatnich żyjących świadków tamtego czasu. Ludzi, którzy gonieni strachem próbowali się przedrzeć przez skuty lodem Zalew Wiślany (było ich pół miliona), przesiedleńców, którzy w swoich nowych domach zastawali jeszcze poprzednich właścicieli, szabrowników, dla których wyzwolone tereny stały się gigantycznym sklepem, ludzi którzy o włos wyprzedzili własną śmierć”. Czyta się świetnie. Czyta się o sprawach, który chyba nikt wcześniej aż na taką skalę się nie zajmował. Nic nie było czarno białe jak nam się może wydaje. Dobry Polak, zły Niemiec. Nasza ziemia, ich ziemia. Nasz dom, ich dom.
Niby było już po wojnie, ale czasy też trudne.
Polecam.
Niby było już po wojnie, ale czasy też trudne.
Polecam.
- DST 37.00km
- Teren 17.00km
- Czas 01:47
- VAVG 20.75km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 kwietnia 2015
Rzeka
„ Nad rzekę chodzi się po to, żeby odetchnąć, popatrzeć i trochę pomyśleć”
Filip Springer, Wanna z kolumnadą.
W tej książce jeden z rozdziałów poświęcony jest rzekom. Rzekom, które zazwyczaj zniknęły z map miast.
„Każde polskie miasto, które ma rzekę, ma też jakiś grzech z nią związny. Najlżejszy z katalogu – to grzech zaniechania, najcięższy –zabójstwo z premedytacją”.
Mam swoją rzekę. Najpiękniejszą z najpiękniejszych i co najważniejsze tak bardzo blisko domu. Doceniam ten fakt.
Czasem jeżdżę nad nią odetchną, popatrzeć, pomyśleć i posłuchać jak szumi.
Moja rzeka © Iza
Filip Springer, Wanna z kolumnadą.
W tej książce jeden z rozdziałów poświęcony jest rzekom. Rzekom, które zazwyczaj zniknęły z map miast.
„Każde polskie miasto, które ma rzekę, ma też jakiś grzech z nią związny. Najlżejszy z katalogu – to grzech zaniechania, najcięższy –zabójstwo z premedytacją”.
Mam swoją rzekę. Najpiękniejszą z najpiękniejszych i co najważniejsze tak bardzo blisko domu. Doceniam ten fakt.
Czasem jeżdżę nad nią odetchną, popatrzeć, pomyśleć i posłuchać jak szumi.
W poniedziałek była regeneracja. We wtorek były „załatwienia” na mieście i do domu przyszłam tak późno, że nie tylko nie wystarczyło czasu na rower, ale i nawet nie zdążyłam iść pooglądać kolarzy z Karpackiego Wyścigu Kurierów, którego prolog odbywał się prawie pod moim blokiem.
Dzisiaj było wietrznie i zimno (rano 5 stopni, kiedy kończyłam jazdę tylko o 5 więcej), ale plan był żeby dzisiaj jechać – więc plan zrealizowałam.
Ponieważ wielkimi krokami zbliża się dzień zawodów, toteż założyłam sobie spokojną jazdę. Nie do końca wyszło tak jak chciałam, bo jednak jak się jedzie podjazd asfaltowy i co chwilę przejeżdżają auta, to fakt ten bardzo mobilizuje do bardziej żwawej jazdy.
Najpierw przez Buczynę, potem asfaltem wzdłuż Dunajca do Janowic i na Lubinkę drogą powiatową czyli 6 km do góry. Podjazd „poszedł” mi nawet żwawo. Tak to chyba mogę określić.
A po wjechaniu na szczyt trzeba było już wracać do domu, zrobiło się późno (wyjechałam z domu dopiero o 17.15) i bardzo zimno (zmarzły mi stopy i dłonie). Bardzo kapryśna ta nasza wiosna, ale... piękna i już mocno kwitnąca i mocno zielona.
Mocno kwitnąco © Iza
Widok na świat z Lubinki © Iza
PS
Jak wiecie nie używam od wielu miesięcy "sztucznych"izotoników.
Ostatnio jeździłam na wodzie z syropem z pędów sosny (marki Łowicz). Wczoraj jednak kupiłam syrop z pędów sosny firmy Bacówka i nie ma porównania. Zdecydowanie bardziej wyrazisty, sosnowy smak.
Cena niestety też dużo bardziej wyrazista:).
Ale mimo wszystko polecam.
Jak wiecie nie używam od wielu miesięcy "sztucznych"izotoników.
Ostatnio jeździłam na wodzie z syropem z pędów sosny (marki Łowicz). Wczoraj jednak kupiłam syrop z pędów sosny firmy Bacówka i nie ma porównania. Zdecydowanie bardziej wyrazisty, sosnowy smak.
Cena niestety też dużo bardziej wyrazista:).
Ale mimo wszystko polecam.
- DST 41.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:47
- VAVG 22.99km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 kwietnia 2015
Mielec-Tarnów
Kiedy tylko wyjechałam z domu w Mielcu, wiedziałam, że nie mam co marzyć o osiągnieciu podobnego czasu jak w piątek.
Wiało.
I to konkretnie wiało.
Było więc ciężko, zupełnie odmiennie niż w piątek.
Do połowy drogi bardzo starałam się mimo wszystko utrzymywać jakąś przyzwoitą prędkość, potem jednak zdecydowanie zabrakło mi sił.
Zwłaszcza kiedy byłam już za Żabnem, nogi całkowicie nie chciały już kręcić, a do tego na kilka kilometrów przed Tarnowem zaczęło padać, więc już mi się odechciało jazdy.
Nogi dzisiaj bolały, plecak ciążył, z ulgą dojechałam do Tarnowa.
Być może wpływ na to miał nie tylko wiatr, a to, że właściwie od 9-15 byłam cały czas na nogach (kuchnia) i usiadłam tylko żeby zjeść obiad. To pewnie nie pomogło. W piątek jechałam wyspana, wypoczęta.
Ale mimo wszystko cieszę się, że nie pojechałam do Mielca autobusem.
Mało mam kilometrów w nogach w tym sezonie, a pierwsze zawody już wkrótce.
PS miałam dużo szcześcia. W domu byłam o 18.45, a jakoś tak niedługo po 19 zaczęła się regularna ulewa.
Wiało.
I to konkretnie wiało.
Było więc ciężko, zupełnie odmiennie niż w piątek.
Do połowy drogi bardzo starałam się mimo wszystko utrzymywać jakąś przyzwoitą prędkość, potem jednak zdecydowanie zabrakło mi sił.
Zwłaszcza kiedy byłam już za Żabnem, nogi całkowicie nie chciały już kręcić, a do tego na kilka kilometrów przed Tarnowem zaczęło padać, więc już mi się odechciało jazdy.
Nogi dzisiaj bolały, plecak ciążył, z ulgą dojechałam do Tarnowa.
Być może wpływ na to miał nie tylko wiatr, a to, że właściwie od 9-15 byłam cały czas na nogach (kuchnia) i usiadłam tylko żeby zjeść obiad. To pewnie nie pomogło. W piątek jechałam wyspana, wypoczęta.
Ale mimo wszystko cieszę się, że nie pojechałam do Mielca autobusem.
Mało mam kilometrów w nogach w tym sezonie, a pierwsze zawody już wkrótce.
PS miałam dużo szcześcia. W domu byłam o 18.45, a jakoś tak niedługo po 19 zaczęła się regularna ulewa.
Moje treningowe obciążenie © Iza
- DST 69.00km
- Czas 02:46
- VAVG 24.94km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 kwietnia 2015
Tarnów-Mielec
Jak inaczej się jedzie rano (wyjechałam o 8), "na świeżo", a nie po pracy, "na zmęczeniu".
Pomimo 6 kg balastu (plecak miałam cięższy niż zwykle, bo wiozłam jeszcze kołdrę - co prawda cienką, letnią, ale jednak, sama nie wiem jak upchałam ją do plecaka:)), jechało mi się wyjątkowo dobrze.
Przyjechałam niezmęczona, zadowolona, nogi nie bolały, kręgosłup nie bolał.
Jedyne co, to o nerwicę przyprawiają mnie wyprzedzające mnie samochody. Od Radomyśla do Mielca, jechał jeden za drugim (zwłaszcza te duże, które dodatkowo powodują podmuchy wiatru i jedzie się zdecydowanie ciężej).
Pomimo 6 kg balastu (plecak miałam cięższy niż zwykle, bo wiozłam jeszcze kołdrę - co prawda cienką, letnią, ale jednak, sama nie wiem jak upchałam ją do plecaka:)), jechało mi się wyjątkowo dobrze.
Przyjechałam niezmęczona, zadowolona, nogi nie bolały, kręgosłup nie bolał.
Jedyne co, to o nerwicę przyprawiają mnie wyprzedzające mnie samochody. Od Radomyśla do Mielca, jechał jeden za drugim (zwłaszcza te duże, które dodatkowo powodują podmuchy wiatru i jedzie się zdecydowanie ciężej).
- DST 69.00km
- Czas 02:41
- VAVG 25.71km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze