Poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Po świętach (jakby wcale nie wielkanocnych)
no nie... bo śnieg dzisiaj spadł. Ot co.
Święta i po świętach, koniec więc „obijania się” i niepisania.
Nie rozpieszczała nas pogoda ostatnio, oj nie. Nie oznacza to jednak, że nicnierobienie było w cenie.
Po pierwsze to okres przedświąteczny ani w pracy, ani w domu nigdy łatwy nie jest. Po drugie przeprosiłam się z ketlą i taśmą.
Na rower tylko patrzyłam… z tęsknotą wielką.
Miejmy nadzieję, że ta rozłąka się wkrótce skończy i będę sobie mogła pedałować. Tak jak Paulina w tym obrazku (jej film-wyzwanie).
https://vimeo.com/123609155
Przejedzeni? Z wyrzutami sumienia, że za dużo jedzenia, a za mało ruchu? No to na deser przeczytajcie część drugą część mojej listy dotyczącej „dobrych” zakupów.
Może znajdziecie coś dla siebie?
http://tnij.org/mq934n9
I jeszcze selfie świąteczne z koszem na śmieci w tle:). Jak widać ... czapka dalej jest w cenie.
Uśmiechu wszystkim życzę. Na przekór wszystkiemu.
Pogodzie, troskom i innym deficytom.
Świąteczne selfie z moją siostrą:) © Iza
Święta i po świętach, koniec więc „obijania się” i niepisania.
Nie rozpieszczała nas pogoda ostatnio, oj nie. Nie oznacza to jednak, że nicnierobienie było w cenie.
Po pierwsze to okres przedświąteczny ani w pracy, ani w domu nigdy łatwy nie jest. Po drugie przeprosiłam się z ketlą i taśmą.
Na rower tylko patrzyłam… z tęsknotą wielką.
Miejmy nadzieję, że ta rozłąka się wkrótce skończy i będę sobie mogła pedałować. Tak jak Paulina w tym obrazku (jej film-wyzwanie).
https://vimeo.com/123609155
Przejedzeni? Z wyrzutami sumienia, że za dużo jedzenia, a za mało ruchu? No to na deser przeczytajcie część drugą część mojej listy dotyczącej „dobrych” zakupów.
Może znajdziecie coś dla siebie?
http://tnij.org/mq934n9
I jeszcze selfie świąteczne z koszem na śmieci w tle:). Jak widać ... czapka dalej jest w cenie.
Uśmiechu wszystkim życzę. Na przekór wszystkiemu.
Pogodzie, troskom i innym deficytom.
Świąteczne selfie z moją siostrą:) © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 marca 2015
Niedziela. Palmowa zresztą.
Ciężko dość było dzisiaj wstać (poszłam spać późno, a czas nam zmieniono).
No, ale jak trzeba to trzeba:).
Czas letni zobowiązuje i Piotrek pojechał dzisiaj na krótko (zmiana czasu na letni, zmiana stroju na letni).
Patrzyliśmy na niego z mieszanką podziwu i zdziwienia, bo o ile w słońcu i na podjazdach było ciepło, na zjazdach można było solidnie zmarznąć. Na początek odbyło się losowanie tego kto obmyśla dzisiejszą trasę (losowanie wygrał Piotrek). Pomimo, że Piotrek wygrał, skończyło się jak zwykle czyli kierownikiem wycieczki był Adam.
Dzisiaj wprowadzał innowacyjne metody planowania wycieczki, co uwieczniłam na którymś ze zdjęć.
Zaczęliśmy mocnym podjazdem czyli od kościoła w Szczepanowicach do góry na Lubinkę, a potem przez las do szlabanu czyli jakieś 3 km podjazdu.
No, ale jak trzeba to trzeba:).
Czas letni zobowiązuje i Piotrek pojechał dzisiaj na krótko (zmiana czasu na letni, zmiana stroju na letni).
Patrzyliśmy na niego z mieszanką podziwu i zdziwienia, bo o ile w słońcu i na podjazdach było ciepło, na zjazdach można było solidnie zmarznąć. Na początek odbyło się losowanie tego kto obmyśla dzisiejszą trasę (losowanie wygrał Piotrek). Pomimo, że Piotrek wygrał, skończyło się jak zwykle czyli kierownikiem wycieczki był Adam.
Dzisiaj wprowadzał innowacyjne metody planowania wycieczki, co uwieczniłam na którymś ze zdjęć.
Zaczęliśmy mocnym podjazdem czyli od kościoła w Szczepanowicach do góry na Lubinkę, a potem przez las do szlabanu czyli jakieś 3 km podjazdu.
Wyjeżdżamy z lasu na Lubince © Iza
Potem w kierunku Rychwałdu najbardziej „ulubionym” przez wszystkich podjazdem. Stamtąd do Chojnika, bo wiadomo… nie ma Chojnika – wycieczka nie zaliczona.
Pani Krystyna koniecznie chciała obejrzeć niebieską chatkę, którą odkryłam niedawno, więc podjechaliśmy pod chatkę i odbyła się tamże sesja zdjeciowa.
Chatka Puchatka:) © Iza
Chatkowe nr 1 © Iza
Cahtkowe nr 2 © Iza
Chatkowe nr 3 © Iza
Znalazłyśmy swoje miejsce:) © Iza
Podziwiają Chatkę © Iza
A potem pojechaliśmy gdzieś, gdzie jest coś, ale niewiadomo co to jest, w każdym bądź razie to COŚ chciał zobaczyć Adam. Była więc chyba Brzozowa, potem Jastrzębia. Wjechaliśmy nawet w błotny, terenowy podjazd, z którego jednak trzeba było zawrócić, bo raczej prowadził donikąd. COŚ okazało się długim, asfaltowym podjazdem, którym nikt z nas jeszcze nie jechał. Z dołu wyglądał tak, że … robiło się słabo. Ale nie był aż tak straszny, chociaż trzeba przyznać wymagający. Na szyczycie przepiękne widoki w ramach rekompensaty za wysiłek.
"Ok, niech chłopaki wymyślą coś fajnego, ja odpocznę" © Iza
Adam jako nowoczesny Garmin © Iza
Pani Krystyna © Iza
Było co podziwiać © Iza
Tak się zapatrzyła © Iza
Trochę widoków © Iza
Podjeżdżają Adam i Paweł © Iza
Gdzieś w Brzozowej © Iza
Potem pojechaliśmy w kierunku Jastrzębiej Górnej. Tutaj krótka przerwa w sklepie, a potem znowu trochę terenu, potem znowu podjazd terenowy i… zjazd błotny.
Na to nie byłam przygotowana. Było to dla mnie dość ekstremalne przeżycie (5 letni bulldog z przodu, 5 letni python z tyłu). Wolno, ale .. udało się bez żadnych przygód i nawet bez hulajnogowania.
Po zjeździe do Brzozowej bodajże (ale mogę się mylić, to mogła być jeszcze Jastrzębia) nastąpił rozłam. Adam, Paweł i Piotrek udali się jakimś podjazdem mozolnie do góry, a my z Panią Krystyną pomknęłyśmy w kierunku Zakliczyna na nasz tajny, gomolowy trening:).
Po drodze „znalazłyśmy” palmę, a potem zaliczyłyśmy Lusławice.
Taka palma © Iza
Gdzieś w Brzozowej © Iza
Dwór Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach © Iza
Żeby nie było tak łatwo, postanowiłyśmy utrudnić sobie powrót do domu i od Janowic podjechałyśmy na Lubinkę czyli jakieś 6 km podjazdu. Było trochę tego podjeżdżania dzisiaj, ale na omlecie Mamby i owsianych ciastkach jeździ się naprawdę dobrze. Do tego izotonik z cytryny, miodu i soli i można jechać:).
Magnus świąteczny (umyty i ozdobiony) © Iza
I obiecany przepis na ciastka owsiane (wyszły naprawdę dobre i energetyczne).
Pół szklanki płatków owsianych, dwie łyżki miodu, jakieś 80 g masła, pół szklanki mąki (ja dałam orkiszową, w przepisie oryginalnym była gryczana), garść daktyli, trochę orzechów różnych (ja miałam mieszankę : laskowe, włoskie, nerkowce). Dodałam też żurawinę i rodzynki oraz trochę migdałów. Orzechy należy przyprażyć na suchej patelni, daktyle zalewamy gorącą wodą (80 ml) i miksujemy, masło rozpuszczamy w garnku, dodajemy do niego wszystkie składniki, przekładamy do blachy wyłożonej papierem do pieczenia. I na pół godziny do piekarnika (180 stopni).
Na noc włożyłam jeszcze do lodówki.
Ciastka owsiane gotowe do pokrojenia © Iza
- DST 85.00km
- Teren 10.00km
- Czas 04:20
- VAVG 19.62km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 marca 2015
Co z tym jedzeniem...
Pada, ciągle pada i zimno.
Więc z roweru nici, ale to był mocno pracowity dzień (tak to sobie wymyśliłam, wiele zajęć...).
Niektórzy trochę kpią sobie z mojego nowego stylu życia (zdrowego odżywiania), inni uważają, że mam już skrzywienie.
W sumie dość typowe zachowania i nawet im się niespecjalnie dziwię (też tak kiedyś patrzyłam na innych, którzy bardzo zwracają uwagę na to co jedzą) . Nie bardzo się przejmuję tymi kpiącymi, bo czym tutaj się przejmować?
Patrzę tylko na tych kpiących z pewną dozą współczucia.
Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że wciąż jeszcze nie rozumieją, że dobra dieta, złożona z lepszej jakości jedzenia to nie tylko dobra sylwetka, ale przede wszystkim zdrowie (a w przypadku sportowca ta dobra dieta to niejako konieczność). Wciąż nie zdają sobie sprawy jak wiele chorób (w tym te nowotoworowe) to efekt wrzucania w siebie byle czego. I jeśli chodzi o nich, to są dorośli, ich sprawa, ale kiedy patrzę co dają jeść swoim dzieciom, to już się trochę dziwię (zwłaszcza te tony sklepowych słodyczy). Potem jest zdziwienie, że dziecko tyje i często choruje.
Mój nowy styl życia wiele u mnie zmienił na lepsze. Zdecydowanie lepiej się czuję (nawet moja koleżanka w pracy zauważyła ostatnio, że przez ostatnie miesiące nie skarżyłam się na ból głowy), nie choruję, nie chcę mi się spać w ciągu dnia tak często jak kiedyś, nie wydaję pieniędzy na lekarstwa. Nie potrzebuję sztucznych witamin, suplementów. Straciłam kilka kilogramów. Mam masę przyjemności w szukaniu zdrowej żywności, szukaniu nowych, fajnych przepisów i w gotowaniu. Mogę śmiało powiedzieć, że stało to moją pasją.
Co więc zmieniło się w mojej codziennej diecie? Zapraszam zainteresowanych do przeczytania. Pod koniec wpisu podlinkuję również pierwszą część artykułu, który zamieszczony był na Lovebikes. W artykule obiecana kiedyś lista produktów akceptowalnych, które można kupić w normalnych sklepach. Szukałam, spisywałam, sprawdzałam na sobie. Dla siebie, ale i dla innych. Żeby było łatwiej robić zakupy.
1. Zaczęłam bardzo rozważnie robić zakupy. Nie kupuję byle czego i byle gdzie. Nie kupuję już niczego nie spoglądając wcześniej na etykietę (i nie zbankrutowałam, wcale nie wydaje bajońskich sum na jedzenie, a w ogóle nie wydaje na lekarstwa i witaminy z apteki).
2. Wyrzuciłam z diety całkowicie sklepowe słodycze. Może trudno w to uwierzyć, ale tak jest. Wcale za nimi również nie tęsknię. Za dużo się o nich naczytałam, zbyt dużą wiedzę mam na temat tego z czego są robione, żeby jej jeść. W przeciągu 5 miesięcy ze sklepu zjadłam tylko gorzką czekoladę i może dwa razy zgrzeszyłam 3 galaretkami Wedla. Zamiast słodyczy sklepowych sama robię sobie np. ciastka orkiszowe, kokosanki, batony energetyczne (ale nieczęsto) i czasem jem bakalie.
3. Wyrzuciłam z diety cukier. W domu mam tylko brązowy nierafinowany (czasem potrzebny do domowych wypieków). Początkowo słodziłam kawę, herbatę miodem. Od jakiegoś czasu piję gorzkie (chociaż jeszcze 3 miesiące temu wydawało mi się to mało prawdopodobne). Czasem do herbaty dolewam sok.
4. Piję: czystek, pokrzywę i sok z buraków (w miarę możliwości codziennie, chociaż zdarza mi się zapomnieć).
5. Jem zdecydowanie więcej warzyw i owoców (te drugie w ograniczonym zakresie bo jednak mają sporo cukru). W mojej lodówce na stałe zagościły dobre bakalie (pisząc „dobre” mam na myśli te niesiarkowane, gdzie takie znaleźć będzie w drugim odcinku artykułu na Lovebikes).
6. Jem więcej ryb. Wędlin nigdy nie jadałam dużo, a w tej chwili jeśli jem, to nie są to wędliny ze sklepu. Mam sprawdzonego masarza, raz w tygodniu mam od niego dobrą wędlinę (jedyny wyjątek to kabanosy z Konspolu i kiełbasa drobiowa z Konsoplu - dostępne w Biedronce, pyszne, bez konserwantów).
7. Jem kasze – głównie jaglaną (przynajmniej dwa razy w tygodniu), czasem komosę i kuskus.
8. Nauczyłam się jeść śniadania przed wyjściem do pracy (co kiedyś było nie do przejścia dla mnie, nie byłam w stanie tak wcześnie przełknąć czegokolwiek). Co jem na te śniadania? Głównie kaszę jaglaną z bakaliami, jogurty naturalne z bakaliami, koktajle na bazie kefiru, które robię sama, od niedawna omlet Mamby. Do pracy zabieram głównie dania przygotowane w domu (jakieś warzywa, makarony, coś co zostało mi z obiadu, warzywne zupy-kremy itp.).
9. Nie jadam w barach, fast foodach (przez ostatnie kilka miesięcy zdarzyło mi się może kilka razy).
10. Jem mało chleba. W tej chwili może raz, może dwa razy w tygodniu. Jeśli go jem to nie jest to pieczywo pszenne (jeśli już to mieszane: orkisz, mąka żytnia, pszenna). Chleb piekę albo sama albo kupuję żytni w sprawdzonej piekarni.
11. Do smażenia (jeśli już smażę, bo dużo rzeczy grilluję na patelni do grillowania) używam głównie oleju kokosowego. Mam w domu dwa rodzaje: rafinowany i nierafinowany (ten drugi jest ponoć zdrowszy). Rafinowany nie pachnie kokosem, bardziej nadaje się więc do celów spożywczych, chociaż podobno jest mniej wartościowy. Tego nierafinowanego (pięknie pachnie kokosem) używam zamiast kremu do twarzy i balsamu do ciała (świetnie się sprawdza). A tutaj słów kilka o oleju: Olej kokosowy znalazł zastosowanie zarówno w kuchni, jak i w kosmetyce dzięki swoim właściwościom zdrowotnym i pielęgnacyjnym. Paradoksalnie olej kokosowy jest najlepszym środkiem... na odchudzanie. Pozwala bowiem pozbyć się nadwagi i otyłości (zwłaszcza tej brzusznej), gdyż nie odkłada się w postaci zbędnego tłuszczu, lecz jest wykorzystywany do produkcji energii i spalania kalorii. Olej kokosowy znalazł zastosowanie zarówno w kuchni, jak i w kosmetyce dzięki swoim właściwościom zdrowotnym i pielęgnacyjnym. Pozyskiwany z miąższu kokosa olej powszechnie uważa się za najzdrowszy olej na ziemi. Wszystko dlatego, że ma w swoim składzie wyjątkową grupę cząstek tłuszczu - trójglicerydy średniołańcuchowe (MCT). Mimo że są to uważane za niezdrowe tłuszcze nasycone (stanowią 90 proc. oleju kokosowego), spożywane w niewielkich lub umiarkowanych ilościach mogą przynieść wiele korzyści. http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ol...
Do smażenia używam też masła klarowanego.
12. Pieczywo (jeśli już je jem ) smaruje albo masłem albo olejem kokosowym rafinowanym (świetnie się do tego nadaje).
13. Jajka – tylko wiejskie!
14. Na stałe zagościł w mojej kuchni karob. Dodaje go zwłaszcza do koktajli potreningowych ( o karobie tutaj http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ol... )
15. Skończyłam z chemicznymi izotonikami (zamiast tego na trening woda z miodem, solą i cytryną albo woda z sokiem), z chemicznymi odżywkami po treningu (zamiast tego koktajl z owocami i karobem). A na długie jazdy zabieram ze sobą własnoręcznie zrobione batony albo ciastka, bakalie (czasem też… kabanosy).
16. Makarony – nie unikam ich, ale teraz jem głównie żytnie albo kukurydziane.
17. W kuchni używam głównie mąki żytniej (czasem orkiszowej). Smażę z nich naleśniki, racuchy, omlety.
18. STARAM SIĘ WCIĄŻ UCZYĆ. CZYTAĆ. PODPATRYWAĆ TYCH, KTÓRZY WIEDZĄ NA TEN TEMAT WIĘCEJ.
Więc z roweru nici, ale to był mocno pracowity dzień (tak to sobie wymyśliłam, wiele zajęć...).
Niektórzy trochę kpią sobie z mojego nowego stylu życia (zdrowego odżywiania), inni uważają, że mam już skrzywienie.
W sumie dość typowe zachowania i nawet im się niespecjalnie dziwię (też tak kiedyś patrzyłam na innych, którzy bardzo zwracają uwagę na to co jedzą) . Nie bardzo się przejmuję tymi kpiącymi, bo czym tutaj się przejmować?
Patrzę tylko na tych kpiących z pewną dozą współczucia.
Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że wciąż jeszcze nie rozumieją, że dobra dieta, złożona z lepszej jakości jedzenia to nie tylko dobra sylwetka, ale przede wszystkim zdrowie (a w przypadku sportowca ta dobra dieta to niejako konieczność). Wciąż nie zdają sobie sprawy jak wiele chorób (w tym te nowotoworowe) to efekt wrzucania w siebie byle czego. I jeśli chodzi o nich, to są dorośli, ich sprawa, ale kiedy patrzę co dają jeść swoim dzieciom, to już się trochę dziwię (zwłaszcza te tony sklepowych słodyczy). Potem jest zdziwienie, że dziecko tyje i często choruje.
Mój nowy styl życia wiele u mnie zmienił na lepsze. Zdecydowanie lepiej się czuję (nawet moja koleżanka w pracy zauważyła ostatnio, że przez ostatnie miesiące nie skarżyłam się na ból głowy), nie choruję, nie chcę mi się spać w ciągu dnia tak często jak kiedyś, nie wydaję pieniędzy na lekarstwa. Nie potrzebuję sztucznych witamin, suplementów. Straciłam kilka kilogramów. Mam masę przyjemności w szukaniu zdrowej żywności, szukaniu nowych, fajnych przepisów i w gotowaniu. Mogę śmiało powiedzieć, że stało to moją pasją.
Co więc zmieniło się w mojej codziennej diecie? Zapraszam zainteresowanych do przeczytania. Pod koniec wpisu podlinkuję również pierwszą część artykułu, który zamieszczony był na Lovebikes. W artykule obiecana kiedyś lista produktów akceptowalnych, które można kupić w normalnych sklepach. Szukałam, spisywałam, sprawdzałam na sobie. Dla siebie, ale i dla innych. Żeby było łatwiej robić zakupy.
1. Zaczęłam bardzo rozważnie robić zakupy. Nie kupuję byle czego i byle gdzie. Nie kupuję już niczego nie spoglądając wcześniej na etykietę (i nie zbankrutowałam, wcale nie wydaje bajońskich sum na jedzenie, a w ogóle nie wydaje na lekarstwa i witaminy z apteki).
2. Wyrzuciłam z diety całkowicie sklepowe słodycze. Może trudno w to uwierzyć, ale tak jest. Wcale za nimi również nie tęsknię. Za dużo się o nich naczytałam, zbyt dużą wiedzę mam na temat tego z czego są robione, żeby jej jeść. W przeciągu 5 miesięcy ze sklepu zjadłam tylko gorzką czekoladę i może dwa razy zgrzeszyłam 3 galaretkami Wedla. Zamiast słodyczy sklepowych sama robię sobie np. ciastka orkiszowe, kokosanki, batony energetyczne (ale nieczęsto) i czasem jem bakalie.
3. Wyrzuciłam z diety cukier. W domu mam tylko brązowy nierafinowany (czasem potrzebny do domowych wypieków). Początkowo słodziłam kawę, herbatę miodem. Od jakiegoś czasu piję gorzkie (chociaż jeszcze 3 miesiące temu wydawało mi się to mało prawdopodobne). Czasem do herbaty dolewam sok.
4. Piję: czystek, pokrzywę i sok z buraków (w miarę możliwości codziennie, chociaż zdarza mi się zapomnieć).
5. Jem zdecydowanie więcej warzyw i owoców (te drugie w ograniczonym zakresie bo jednak mają sporo cukru). W mojej lodówce na stałe zagościły dobre bakalie (pisząc „dobre” mam na myśli te niesiarkowane, gdzie takie znaleźć będzie w drugim odcinku artykułu na Lovebikes).
6. Jem więcej ryb. Wędlin nigdy nie jadałam dużo, a w tej chwili jeśli jem, to nie są to wędliny ze sklepu. Mam sprawdzonego masarza, raz w tygodniu mam od niego dobrą wędlinę (jedyny wyjątek to kabanosy z Konspolu i kiełbasa drobiowa z Konsoplu - dostępne w Biedronce, pyszne, bez konserwantów).
7. Jem kasze – głównie jaglaną (przynajmniej dwa razy w tygodniu), czasem komosę i kuskus.
8. Nauczyłam się jeść śniadania przed wyjściem do pracy (co kiedyś było nie do przejścia dla mnie, nie byłam w stanie tak wcześnie przełknąć czegokolwiek). Co jem na te śniadania? Głównie kaszę jaglaną z bakaliami, jogurty naturalne z bakaliami, koktajle na bazie kefiru, które robię sama, od niedawna omlet Mamby. Do pracy zabieram głównie dania przygotowane w domu (jakieś warzywa, makarony, coś co zostało mi z obiadu, warzywne zupy-kremy itp.).
9. Nie jadam w barach, fast foodach (przez ostatnie kilka miesięcy zdarzyło mi się może kilka razy).
10. Jem mało chleba. W tej chwili może raz, może dwa razy w tygodniu. Jeśli go jem to nie jest to pieczywo pszenne (jeśli już to mieszane: orkisz, mąka żytnia, pszenna). Chleb piekę albo sama albo kupuję żytni w sprawdzonej piekarni.
11. Do smażenia (jeśli już smażę, bo dużo rzeczy grilluję na patelni do grillowania) używam głównie oleju kokosowego. Mam w domu dwa rodzaje: rafinowany i nierafinowany (ten drugi jest ponoć zdrowszy). Rafinowany nie pachnie kokosem, bardziej nadaje się więc do celów spożywczych, chociaż podobno jest mniej wartościowy. Tego nierafinowanego (pięknie pachnie kokosem) używam zamiast kremu do twarzy i balsamu do ciała (świetnie się sprawdza). A tutaj słów kilka o oleju: Olej kokosowy znalazł zastosowanie zarówno w kuchni, jak i w kosmetyce dzięki swoim właściwościom zdrowotnym i pielęgnacyjnym. Paradoksalnie olej kokosowy jest najlepszym środkiem... na odchudzanie. Pozwala bowiem pozbyć się nadwagi i otyłości (zwłaszcza tej brzusznej), gdyż nie odkłada się w postaci zbędnego tłuszczu, lecz jest wykorzystywany do produkcji energii i spalania kalorii. Olej kokosowy znalazł zastosowanie zarówno w kuchni, jak i w kosmetyce dzięki swoim właściwościom zdrowotnym i pielęgnacyjnym. Pozyskiwany z miąższu kokosa olej powszechnie uważa się za najzdrowszy olej na ziemi. Wszystko dlatego, że ma w swoim składzie wyjątkową grupę cząstek tłuszczu - trójglicerydy średniołańcuchowe (MCT). Mimo że są to uważane za niezdrowe tłuszcze nasycone (stanowią 90 proc. oleju kokosowego), spożywane w niewielkich lub umiarkowanych ilościach mogą przynieść wiele korzyści. http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ol...
Do smażenia używam też masła klarowanego.
12. Pieczywo (jeśli już je jem ) smaruje albo masłem albo olejem kokosowym rafinowanym (świetnie się do tego nadaje).
13. Jajka – tylko wiejskie!
14. Na stałe zagościł w mojej kuchni karob. Dodaje go zwłaszcza do koktajli potreningowych ( o karobie tutaj http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ol... )
15. Skończyłam z chemicznymi izotonikami (zamiast tego na trening woda z miodem, solą i cytryną albo woda z sokiem), z chemicznymi odżywkami po treningu (zamiast tego koktajl z owocami i karobem). A na długie jazdy zabieram ze sobą własnoręcznie zrobione batony albo ciastka, bakalie (czasem też… kabanosy).
16. Makarony – nie unikam ich, ale teraz jem głównie żytnie albo kukurydziane.
17. W kuchni używam głównie mąki żytniej (czasem orkiszowej). Smażę z nich naleśniki, racuchy, omlety.
18. STARAM SIĘ WCIĄŻ UCZYĆ. CZYTAĆ. PODPATRYWAĆ TYCH, KTÓRZY WIEDZĄ NA TEN TEMAT WIĘCEJ.
Mój kuchenny niezbędnik:) © Iza
A na koniec danie, które znalazłam w sieci. Bardzo mi posmakowało.
Nazywa się danie po mazursku (albo kaszubsku… nie pamiętam).
3 marchewki, trzy ziemniaki.
Marchewkę kroimy w kostkę, zalewamy niewielką ilością wody, dodajemy odrobinę soli u cukru, dusimy pod przykryciem, kiedy jest półmiękka dodajemy pokrojone w kostkę ziemniaki, łyżeczkę masła i dusimy do miękkości. Potem jeszcze trochę zasmażki, zielona pietruszka ( ja dodałam jeszcze szczyptę kurkumy) i .. smacznego!
Do mięsa, do sadzonego jajka, ale też jako samodzielne danie.
Dzisiaj piekę też owsiane ciastka z bakaliami i orzechami (jak pachnie w domu….), przepis będzie jutro.
3 marchewki, trzy ziemniaki.
Marchewkę kroimy w kostkę, zalewamy niewielką ilością wody, dodajemy odrobinę soli u cukru, dusimy pod przykryciem, kiedy jest półmiękka dodajemy pokrojone w kostkę ziemniaki, łyżeczkę masła i dusimy do miękkości. Potem jeszcze trochę zasmażki, zielona pietruszka ( ja dodałam jeszcze szczyptę kurkumy) i .. smacznego!
Do mięsa, do sadzonego jajka, ale też jako samodzielne danie.
Dzisiaj piekę też owsiane ciastka z bakaliami i orzechami (jak pachnie w domu….), przepis będzie jutro.
Szybkie i proste:) © Iza
A tutaj obiecany link do artykułu: http://tiny.pl/xh7ws
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 25 marca 2015
Zakliczyn przez Lubinkę
Tak sobie Panowie rozmawiają…:)
Nie tak znowu często mam urlop, ale dzisiaj był.
Najpierw porządki wiosenne, potem do Bike Brothers. Zeszło mi tam dużo dłużej niż zakładałam (najpierw gomolowe spotkanie z Andrzejem, którego nie widziałam całą zimę, no więc Miłosz zrobił nam kawę i zeszło jeszcze dłużej). Wyjeżdżając spotkałam się z Labudu, który właśnie pod sklep zajechał. No i na jazdę, którą planowałam na jakieś 4 godziny, zostało 3. Więc za bardzo nie było czasu na kombinowanie. Pojechałam na Lubinkę (serpentynami), zjechałam w dół do Janowic, potem do Zakliczyna. Na rynku przerwa na ciastko migdałowe i powrót przez Lubinkę od Janowic. Dzisiaj miałam wrażenie, że gdziekolwiek nie pojechałam i w którą stronę jechałam, zawsze wiało. Gdziekolwiek też nie pojadę ostatnimi czasy, spotykam któregoś z zawodników BB OShee Team. Najczęściej jest to Olek, co oznacza, że on trenuje najsolidniej. Jechał z nim Krzysiek Labudu.
Takie maleństwa wolno hodowane (no prawie wolno) © Iza
Przerwa na małe co nieco © Iza
Pyszny migdałowiec z mąki orkiszowej © Iza
Polecam. Kefir , maliny, karob i trochę rodzynek. Pycha!
I po "treningu" © Iza
Najpierw porządki wiosenne, potem do Bike Brothers. Zeszło mi tam dużo dłużej niż zakładałam (najpierw gomolowe spotkanie z Andrzejem, którego nie widziałam całą zimę, no więc Miłosz zrobił nam kawę i zeszło jeszcze dłużej). Wyjeżdżając spotkałam się z Labudu, który właśnie pod sklep zajechał. No i na jazdę, którą planowałam na jakieś 4 godziny, zostało 3. Więc za bardzo nie było czasu na kombinowanie. Pojechałam na Lubinkę (serpentynami), zjechałam w dół do Janowic, potem do Zakliczyna. Na rynku przerwa na ciastko migdałowe i powrót przez Lubinkę od Janowic. Dzisiaj miałam wrażenie, że gdziekolwiek nie pojechałam i w którą stronę jechałam, zawsze wiało. Gdziekolwiek też nie pojadę ostatnimi czasy, spotykam któregoś z zawodników BB OShee Team. Najczęściej jest to Olek, co oznacza, że on trenuje najsolidniej. Jechał z nim Krzysiek Labudu.
Takie maleństwa wolno hodowane (no prawie wolno) © Iza
Przerwa na małe co nieco © Iza
Pyszny migdałowiec z mąki orkiszowej © Iza
Polecam. Kefir , maliny, karob i trochę rodzynek. Pycha!
I po "treningu" © Iza
- DST 67.00km
- Czas 03:05
- VAVG 21.73km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 marca 2015
Krótko
Było dzisiaj krótko (nie mylić z „na krótko”, niektórzy twierdzą, że niektórzy tak już jeżdżą, osobiście widziałam tylko jednego takiego i nie był to Labudu).
Krótko, bo w nocy jeździć mi się nie chcę, a kiedy wrócę z pracy, to maksimum co jestem w stanie zrobić (przy założeniu, że obiad przygotuję sobie dnia poprzedniego), jest wyjechanie o 16.30.
Dzisiaj z Tomkiem. Twierdził, że nie ma kondycji.
Niniejszym twierdzę, że nie mówił prawdy. Ale w sumie – ja wiedziałam, że tak będzie. Wbrew pozorom operacja pomaga (nie tylko w dojściu do zdrowia, ale też dojściu do fajnej formy). Człowiek się bardzo mobilizuje do rehabilitacji (zwłaszcza człowiek przyzwyczajony do sportowego wysiłku), ćwiczy dużo, z mozołem. Wiem, bo sama przez to przechodziłam. Koniec października artroskopia, potem miesiące dochodzenia mięśnia do siebie, a w lipcu .. pierwszy maraton w życiu.
Pewnie minie niezbyt długi okres i nie nadążę za Tomkiem. Tak będzie.
Tak sobie pojeździliśmy po okolicy. Wiatr postanowił umilić nam jazdę. Łatwo nie było w stronę do Wojnicza i zupełnie łatwo z Wojnicza. Najpierw jednak Buczyna i poszukiwanie skrytki. Tam spotkaliśmy kogoś z BB OShee Team (nie wiem kto to był, bo nie dojrzałam).
Potem naddunajcowym do mostu na Dunajcu i przez Isep do Wojnicza. W Wojniczu Wąwóz Szwedzki i kolejne skrytki, a potem Łętowice (i znowu skrytki) i dom.
A w domu pachnie orkiszowo-migdałowo. Nie ma to jak takie domowe, ciepłe, miłe dla nosa zapachy. Ciastka się pieką na jutro, bo jutro być może jakaś dłuższa jazda.
Wiosna w końcu przecież i zapowiadają wysoką temperaturę.
A na koniec będzie COŚ. COŚ nie jest dla dzieci. Dzieci! Dzieci niech nie czytają!
Będą brzydkie słowa.
Joanna Sałyga. Pisałam Wam o niej wielokrotnie. Pisałam, bo to bliska mi OSOBA, chociaż na oczy jej nigdy nie widziałam. Ale tak to już czasem jest – bardzo bliscy stają się nam Ci, którzy są na kartkach książek, na ekranach komputera.
Kochała świat, życie, kochała swoich bliskich w sposób nieprawdpodobny, dostrzegała drobiazgi.
Gdyby tak każdy kochać potrafił… Gdyby tak każdy wychowywać dzieci potrafił...
„Objaśniała” świat swojemu synowi tak prosto i mądrze, że czytając „Chustkę” otwierałam coraz szerzej oczy.
Pisała bloga, przy którym ludzie wruszali się, płakali, ale też szczerze śmiali. No bo jak można było się nie śmiać….? Sami zobaczcie:
ŚRODA, 22 GRUDNIA 2010 [248]. choinka.
podjechaliśmy (koło wymienione, tak, tak) na parking lokalnej mekki konsumpcjonizmu celem kupienia choinki.
panowie sprzedawcy kulili się jak kurczaczki w starym golfie.
po dłuższej chwili jeden wychynął z fury.
przed zakupieniem zażyczyłam sobie otrzepania choinki ze śniegu.
- ja nie jestem od trzepania - zażartował pan rezolutnie.
- słyszałam, że mężczyźni SĄ od trzepania - odparłam nie mniej banalnie.
pan zachichotał dziko i zwrócił się, nieopatrznie, do Niemęża: a pan jest mężem tej pani?
Niemąż, który był wczoraj fatalnie społecznie aspołeczny, na to: nie, jestem koleżanką, niemiecką sportsmenką na sterydach, najeb... ci?
niewtajemniczonym opiszę wygląd Niemęża: sumiaste wąsy i broda, prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i tyle samo wagi. a panowie byli całkowicie spaleni trawą, więc przydało im się trochę tresury. AUTOR: CHUSTKA O 23:59 Read more: http://chustka.blogspot.com/2010/12/248-choinka.h...
Mój elegancko i z wdziękiem...oparty o drzewko, Tomka rzucony... ot tak.
Mój się nazywa Magnus, a Tomka ... Santa.
I jakie z tego wnioski?
Krótko, bo w nocy jeździć mi się nie chcę, a kiedy wrócę z pracy, to maksimum co jestem w stanie zrobić (przy założeniu, że obiad przygotuję sobie dnia poprzedniego), jest wyjechanie o 16.30.
Dzisiaj z Tomkiem. Twierdził, że nie ma kondycji.
Niniejszym twierdzę, że nie mówił prawdy. Ale w sumie – ja wiedziałam, że tak będzie. Wbrew pozorom operacja pomaga (nie tylko w dojściu do zdrowia, ale też dojściu do fajnej formy). Człowiek się bardzo mobilizuje do rehabilitacji (zwłaszcza człowiek przyzwyczajony do sportowego wysiłku), ćwiczy dużo, z mozołem. Wiem, bo sama przez to przechodziłam. Koniec października artroskopia, potem miesiące dochodzenia mięśnia do siebie, a w lipcu .. pierwszy maraton w życiu.
Pewnie minie niezbyt długi okres i nie nadążę za Tomkiem. Tak będzie.
Tak sobie pojeździliśmy po okolicy. Wiatr postanowił umilić nam jazdę. Łatwo nie było w stronę do Wojnicza i zupełnie łatwo z Wojnicza. Najpierw jednak Buczyna i poszukiwanie skrytki. Tam spotkaliśmy kogoś z BB OShee Team (nie wiem kto to był, bo nie dojrzałam).
Potem naddunajcowym do mostu na Dunajcu i przez Isep do Wojnicza. W Wojniczu Wąwóz Szwedzki i kolejne skrytki, a potem Łętowice (i znowu skrytki) i dom.
A w domu pachnie orkiszowo-migdałowo. Nie ma to jak takie domowe, ciepłe, miłe dla nosa zapachy. Ciastka się pieką na jutro, bo jutro być może jakaś dłuższa jazda.
Wiosna w końcu przecież i zapowiadają wysoką temperaturę.
A na koniec będzie COŚ. COŚ nie jest dla dzieci. Dzieci! Dzieci niech nie czytają!
Będą brzydkie słowa.
Joanna Sałyga. Pisałam Wam o niej wielokrotnie. Pisałam, bo to bliska mi OSOBA, chociaż na oczy jej nigdy nie widziałam. Ale tak to już czasem jest – bardzo bliscy stają się nam Ci, którzy są na kartkach książek, na ekranach komputera.
Kochała świat, życie, kochała swoich bliskich w sposób nieprawdpodobny, dostrzegała drobiazgi.
Gdyby tak każdy kochać potrafił… Gdyby tak każdy wychowywać dzieci potrafił...
„Objaśniała” świat swojemu synowi tak prosto i mądrze, że czytając „Chustkę” otwierałam coraz szerzej oczy.
Pisała bloga, przy którym ludzie wruszali się, płakali, ale też szczerze śmiali. No bo jak można było się nie śmiać….? Sami zobaczcie:
ŚRODA, 22 GRUDNIA 2010 [248]. choinka.
podjechaliśmy (koło wymienione, tak, tak) na parking lokalnej mekki konsumpcjonizmu celem kupienia choinki.
panowie sprzedawcy kulili się jak kurczaczki w starym golfie.
po dłuższej chwili jeden wychynął z fury.
przed zakupieniem zażyczyłam sobie otrzepania choinki ze śniegu.
- ja nie jestem od trzepania - zażartował pan rezolutnie.
- słyszałam, że mężczyźni SĄ od trzepania - odparłam nie mniej banalnie.
pan zachichotał dziko i zwrócił się, nieopatrznie, do Niemęża: a pan jest mężem tej pani?
Niemąż, który był wczoraj fatalnie społecznie aspołeczny, na to: nie, jestem koleżanką, niemiecką sportsmenką na sterydach, najeb... ci?
niewtajemniczonym opiszę wygląd Niemęża: sumiaste wąsy i broda, prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i tyle samo wagi. a panowie byli całkowicie spaleni trawą, więc przydało im się trochę tresury. AUTOR: CHUSTKA O 23:59 Read more: http://chustka.blogspot.com/2010/12/248-choinka.h...
Mój elegancko i z wdziękiem...oparty o drzewko, Tomka rzucony... ot tak.
Mój się nazywa Magnus, a Tomka ... Santa.
I jakie z tego wnioski?
W Buczynie © Iza
Słońce zachodzi © Iza
Gdzieś w okolicach Wojnicza © Iza
Tomek i jego nowe skarpetki:) © Iza
- DST 32.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:36
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 marca 2015
Pół - kolarz
Zdecydowanie nadeszła niekolarska pogoda (zaraz ktoś mi napisze, że „nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani kolarze”). Żegnam się już powoli z tymi różnymi kolarskim przykazaniami, powoli „piszę” swoje, nowe, a może raczej życie je pisze.
Tak na marginesie, z dużym dystansem spoglądam teraz na powszechnie używane kolarskie porzekadła, powtarzane chyba w celu zwiększenia sobie poczucia własnej wartości? (może też tak kiedyś miałam, może też kiedyś powtarzałam, nie wykluczam). Na przykład słynne powiedzenie Marco Pantaniego: „Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem”. Uśmiecham się (nie ukrywam, że z przekąsem), kiedy je słyszę lub czytam.
Nie sposób nie zgodzić się z pierwszą częścią zdania (aczkolwiek można polemizować – dla mnie prawdziwy hardcore to skoki narciarskie, zwłaszcza na mamutach, a biegi narciarskie czy łyżwiarstwo szybkie, w niczym chyba kolarstwu nie ustępują jeśli chodzi o trening i stopień wysiłku). Powiedziałabym więc, że kolarstwo to niełatwy sport, ale trudno powiedzieć na którym miejscu można go umieścić na liście najtrudniejszych.
Z drugą częścią zdania kompletnie zgodzić się nie mogę. Wybitny sportowiec to wybitny sportowiec w określonej dyscyplinie sportu. Osiągający znakomite rezultaty. Na poziomie światowym. Nie można być wybitnym będąc po prostu miernym, nie osiągając dobrych wyników. Nawet jeśli się jest kolarzem. A już na pewno nie można być wybitnym sportowcem będąc kolarzem-amatorem startującym na lokalnym podwórku. Wybitny sportowiec to np. Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch, może Michał Kwiatkowski , a nie nawet najlepszy z kolarzy-amatorów w naszym kraju.
Więc nie pękajcie z dumy tylko dlatego, że przemierzacie na rowerze, niezliczone ilości kilometrów. Że mokniecie, marzniecie, obijacie siebie i rowery. Jesteście tacy sami jak ci, którzy wybrali inne dyscypliny sportu i poświęcają się im bez reszty, ciężko trenując. Macie swoją pasję i super, to ważne, przez to jesteście fajniejsi, jesteście ciekawszymi ludźmi, ale Wasza pasja nie czyni Was lepszym sportowo od tego, kto gra np. w piłkę nożną.
Wszystko jest dla ludzi, a nie nadludzi. Kolarstwo też.
Ale wróćmy do pogody. Dla mnie dzisiaj pogoda jest kompletnie niekolarska, jakieś 4 stopnie i padający deszcz (to prawidłowość pewna… jeśli chcecie wiedzieć kiedy będzie padać, zapytajcie mnie kiedy myłam okna –zawsze jak umyje pada, najpóźniej dwa dni po umyciu).
Wyrosłam chyba z jeżdżenia w deszczu, śniegu (no chyba, że zacznie padać podczas wyścigu, wtedy cóż… trzeba to godnie znieść), tak jak się wyrasta z wielu rzeczy z biegiem lat.
Tak więc dzisiaj z wielką radością mogłam sobie pozwolić na dzień totalnego luzu, totalnej regeneracji (mam na szczęście taką możliwość). Leżenie w łóżku do późna (wstałam tylko po kawę i kasztanowca), oglądanie pasjonującego konkursu skoków, czytanie, oglądanie filmów. To się nazywa czerpanie przyjemności z życia. TAKIE dni są bardzo potrzebne, a tak rzadko się zdarzają, bo ciągle gdzieś pędzimy, coś musimy (Mamba kiedyś napisała na FB „nic nie musimy”, no to nie do końca tak jest, część obowiązków, różnych rzeczy do zrobienia sami sobie narzucamy, część niestety jest wyższą koniecznością… ja zawsze kiedy tak beztrosko sobie odpoczywam, myślę o mojej siostrze, która jest w zupełnie innej sytuacji życiowej i na taki relaks rzadko kiedy ma okazję). Dlatego mocno doceniam TAKIE CHWILE.
Jestem pół-kolarzem (tak zdecydowanie myślę, że to właściwe określenie, tak jak Babcia Piotra Bukartyka nazywa go pół-artystą, tak i ja jestem pół-kolarzem, a może nawet ćwierć?)
Nie mam super wypaśnego roweru, nie mam trenera, moja drużyna z założenia jest drużyną amatorską (chociaż bardzo profesjonalnie zorganizowaną). Nie określam sobie wielkich celów. Nie osiągam super wyników (i nawet o tym za bardzo nie marzę).Nie poświęcam się bez reszty rowerowi. Dzielę swój czas pomiędzy rower, a książki, filmy, koncerty, muzykę, przyjaciół. Chcę po prostu jeździć na rowerze (bo lubię), chcę jeździć na zawody (bo lubię), jechać je jak najlepiej potrafię, ale bez wielkiej napinki. Nie chcę żeby ta cała treningowo-wyścigowa otoczka odebrała mi przyjemność z jazdy.
Wczoraj jadąc sobie spokojnie i wycieczkowo, myślałam o tym, że w początkach mojej jazdy na rowerze, zupełnie inaczej to wyglądało. Był rower, plecak, długie weekendowe jazdy, przerwy na jedzenie, kawę, podziwianie naszych okolic (i nie tylko naszych). I siła i wytrzymałość przychodziły niepostrzeżenie ( niepostrzeżenie, jakby przy okazji, bo w ogóle o to nie dbałam). Pierwsze zawody były „bolesne”, bo brakowało mi doświadczenia. Potem było zdecydowanie lepiej. Do czasu. Do czasu aż za bardzo zaczęłam się tym przejmować. Aż zbyt często zaczęłam sama sobie odbierać przyjemność z jazdy, myśląc o tym, że jadę na „trening” i że MUSZĘ. Że coraz częściej zaczęłam myśleć gdzie pojechać żeby to miało jak największą treningową wartość, zamiast myśleć gdzie pojechać żeby mieć z tego jak największą PRZYJEMNOŚĆ. Oczywiście i z treningu solidnie wykonanego można czerpać wielką przyjemność, ale to już temat na zupełnie inne rozważania.
Nadejdzie taki CZAS (tego jestem pewna), że kupię sobie rower trekkingowy, zamontuje sakwy i pojadę w świat. Na razie jeszcze nie pora. Bo na razie jeszcze mam wiele radości z zawodów. Bo mam swoją NIEPOWTARZALNĄ drużynę i chcę się z tymi ludźmi jak najczęściej widywać. Więc na razie przez jakiś czas zostanę jeszcze pół-kolarzem. Pół-kolarzem bez trenera, bez szosówki, bez pulsometru (chyba nie założę go znowu w tym roku), bez urządzeń do pomiaru mocy, bez garmina.
Ale czas kiedy z pół-kolarza, nie zostanie nawet ćwierć, a zostanie tylko rowerzysta-turysta, zbliża się. I tak to już musi być. Taki porządek świata. Wszystko ma swój czas.
Te moje wczorajsze rozważania zbiegły się z tym co przeczytałam dzisiaj u Szymona. http://szymon.bike/aksjomat/
PS Nie zapomnijcie, dzisiaj o 20 w Trójce zaśpiewa na żywo Piotr Bukartyk.
Tak na marginesie, z dużym dystansem spoglądam teraz na powszechnie używane kolarskie porzekadła, powtarzane chyba w celu zwiększenia sobie poczucia własnej wartości? (może też tak kiedyś miałam, może też kiedyś powtarzałam, nie wykluczam). Na przykład słynne powiedzenie Marco Pantaniego: „Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem”. Uśmiecham się (nie ukrywam, że z przekąsem), kiedy je słyszę lub czytam.
Nie sposób nie zgodzić się z pierwszą częścią zdania (aczkolwiek można polemizować – dla mnie prawdziwy hardcore to skoki narciarskie, zwłaszcza na mamutach, a biegi narciarskie czy łyżwiarstwo szybkie, w niczym chyba kolarstwu nie ustępują jeśli chodzi o trening i stopień wysiłku). Powiedziałabym więc, że kolarstwo to niełatwy sport, ale trudno powiedzieć na którym miejscu można go umieścić na liście najtrudniejszych.
Z drugą częścią zdania kompletnie zgodzić się nie mogę. Wybitny sportowiec to wybitny sportowiec w określonej dyscyplinie sportu. Osiągający znakomite rezultaty. Na poziomie światowym. Nie można być wybitnym będąc po prostu miernym, nie osiągając dobrych wyników. Nawet jeśli się jest kolarzem. A już na pewno nie można być wybitnym sportowcem będąc kolarzem-amatorem startującym na lokalnym podwórku. Wybitny sportowiec to np. Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch, może Michał Kwiatkowski , a nie nawet najlepszy z kolarzy-amatorów w naszym kraju.
Więc nie pękajcie z dumy tylko dlatego, że przemierzacie na rowerze, niezliczone ilości kilometrów. Że mokniecie, marzniecie, obijacie siebie i rowery. Jesteście tacy sami jak ci, którzy wybrali inne dyscypliny sportu i poświęcają się im bez reszty, ciężko trenując. Macie swoją pasję i super, to ważne, przez to jesteście fajniejsi, jesteście ciekawszymi ludźmi, ale Wasza pasja nie czyni Was lepszym sportowo od tego, kto gra np. w piłkę nożną.
Wszystko jest dla ludzi, a nie nadludzi. Kolarstwo też.
Ale wróćmy do pogody. Dla mnie dzisiaj pogoda jest kompletnie niekolarska, jakieś 4 stopnie i padający deszcz (to prawidłowość pewna… jeśli chcecie wiedzieć kiedy będzie padać, zapytajcie mnie kiedy myłam okna –zawsze jak umyje pada, najpóźniej dwa dni po umyciu).
Wyrosłam chyba z jeżdżenia w deszczu, śniegu (no chyba, że zacznie padać podczas wyścigu, wtedy cóż… trzeba to godnie znieść), tak jak się wyrasta z wielu rzeczy z biegiem lat.
Tak więc dzisiaj z wielką radością mogłam sobie pozwolić na dzień totalnego luzu, totalnej regeneracji (mam na szczęście taką możliwość). Leżenie w łóżku do późna (wstałam tylko po kawę i kasztanowca), oglądanie pasjonującego konkursu skoków, czytanie, oglądanie filmów. To się nazywa czerpanie przyjemności z życia. TAKIE dni są bardzo potrzebne, a tak rzadko się zdarzają, bo ciągle gdzieś pędzimy, coś musimy (Mamba kiedyś napisała na FB „nic nie musimy”, no to nie do końca tak jest, część obowiązków, różnych rzeczy do zrobienia sami sobie narzucamy, część niestety jest wyższą koniecznością… ja zawsze kiedy tak beztrosko sobie odpoczywam, myślę o mojej siostrze, która jest w zupełnie innej sytuacji życiowej i na taki relaks rzadko kiedy ma okazję). Dlatego mocno doceniam TAKIE CHWILE.
Jestem pół-kolarzem (tak zdecydowanie myślę, że to właściwe określenie, tak jak Babcia Piotra Bukartyka nazywa go pół-artystą, tak i ja jestem pół-kolarzem, a może nawet ćwierć?)
Nie mam super wypaśnego roweru, nie mam trenera, moja drużyna z założenia jest drużyną amatorską (chociaż bardzo profesjonalnie zorganizowaną). Nie określam sobie wielkich celów. Nie osiągam super wyników (i nawet o tym za bardzo nie marzę).Nie poświęcam się bez reszty rowerowi. Dzielę swój czas pomiędzy rower, a książki, filmy, koncerty, muzykę, przyjaciół. Chcę po prostu jeździć na rowerze (bo lubię), chcę jeździć na zawody (bo lubię), jechać je jak najlepiej potrafię, ale bez wielkiej napinki. Nie chcę żeby ta cała treningowo-wyścigowa otoczka odebrała mi przyjemność z jazdy.
Wczoraj jadąc sobie spokojnie i wycieczkowo, myślałam o tym, że w początkach mojej jazdy na rowerze, zupełnie inaczej to wyglądało. Był rower, plecak, długie weekendowe jazdy, przerwy na jedzenie, kawę, podziwianie naszych okolic (i nie tylko naszych). I siła i wytrzymałość przychodziły niepostrzeżenie ( niepostrzeżenie, jakby przy okazji, bo w ogóle o to nie dbałam). Pierwsze zawody były „bolesne”, bo brakowało mi doświadczenia. Potem było zdecydowanie lepiej. Do czasu. Do czasu aż za bardzo zaczęłam się tym przejmować. Aż zbyt często zaczęłam sama sobie odbierać przyjemność z jazdy, myśląc o tym, że jadę na „trening” i że MUSZĘ. Że coraz częściej zaczęłam myśleć gdzie pojechać żeby to miało jak największą treningową wartość, zamiast myśleć gdzie pojechać żeby mieć z tego jak największą PRZYJEMNOŚĆ. Oczywiście i z treningu solidnie wykonanego można czerpać wielką przyjemność, ale to już temat na zupełnie inne rozważania.
Nadejdzie taki CZAS (tego jestem pewna), że kupię sobie rower trekkingowy, zamontuje sakwy i pojadę w świat. Na razie jeszcze nie pora. Bo na razie jeszcze mam wiele radości z zawodów. Bo mam swoją NIEPOWTARZALNĄ drużynę i chcę się z tymi ludźmi jak najczęściej widywać. Więc na razie przez jakiś czas zostanę jeszcze pół-kolarzem. Pół-kolarzem bez trenera, bez szosówki, bez pulsometru (chyba nie założę go znowu w tym roku), bez urządzeń do pomiaru mocy, bez garmina.
Ale czas kiedy z pół-kolarza, nie zostanie nawet ćwierć, a zostanie tylko rowerzysta-turysta, zbliża się. I tak to już musi być. Taki porządek świata. Wszystko ma swój czas.
Te moje wczorajsze rozważania zbiegły się z tym co przeczytałam dzisiaj u Szymona. http://szymon.bike/aksjomat/
PS Nie zapomnijcie, dzisiaj o 20 w Trójce zaśpiewa na żywo Piotr Bukartyk.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 marca 2015
Po prostu wycieczka
Dzisiaj nie „przeszkodziła” mi już Pani Krystyna:) (gdzieś poszła sama na miasto pewnie, bo jej nie spotkałam) i wyjechałam samotnie, więc mogłam zrealizować swój plan.
A plan był taki: spokojnie, powoli, dostojnie, z robieniem zdjęć, podziwianiem widoków, zachwycaniem się światem, cieszeniem się z życia i z wiosny.
Zaryzykowałam i pojechałam przez Buczynę (ale błota niewielkie ilości) i tam szukałam pierwszych śladów wiosny.
A plan był taki: spokojnie, powoli, dostojnie, z robieniem zdjęć, podziwianiem widoków, zachwycaniem się światem, cieszeniem się z życia i z wiosny.
Zaryzykowałam i pojechałam przez Buczynę (ale błota niewielkie ilości) i tam szukałam pierwszych śladów wiosny.
W poszukiwaniu wiosennych kwiatów © Iza
W poszukiwaniu wiosennych kwiatów 2 © Iza
Potem oczywiście niebieskim naddunajcowym.
Moje ulubione wierzby © Iza
I mój ulubiony Dunajec:) © Iza Uczeń przerósł mistrza. Co raz bardziej specjalizuję się w robieniu zdjęć w stylu Adama.
Tyle, że moje zaczynają być już ciekawsze...
Nie wiem co to??? © Iza
Potem był podjazd szutrowy od PIT STOPU, którego już nie ma (to tak z kronikarskiego obowiązku wspomnieć muszę). No i dalej na Lubinkę, podziwiając widoki.
Niezmiennie swoją urodą przekonują mnie, że dawniej ludzie potrafili tworzyć nawet takie rzeczy jak cmentarne pomniki jak dzieła sztuki. Bez cienia kiczu.
Cmentarz wojskowy na Lubince © Iza
Potem wspięłam się w kierunku Wału, tym podjazdem, który znacie (ci co z okolic) i na którym się mruczy pod nosem różne motyle nogi… :)
A potem skręciłam w lewo i czarnym szlakiem rowerowym udałam się w kierunku następnego cmenatrza. Zdjęcia (a nawet film ) już były kiedyś, ale on jest tak cudnej urody i położony tak pięknie, że nie mogłam sobie odmówić i wdrapałam się na górę.
Cmentarz Głowa Cukru © Iza
Głowa Cukru cd © Iza
Głowa cukru cd © Iza
Głowa cukru odsłona kolejna © Iza
Takie tam widoczki © Iza
Konkurs: znajdź szczegół…
I jeszcze trochę widoków © Iza
Trochę górek © Iza
A potem trochę pobłądziłam i zjechałam nie tam gdzie chciałam, ale dzięki temu znalazłam się w Chojniku, a wiadomo, że bez Chojnika nie ma zaliczenia wycieczki (tak twierdzi Pan Adam). Więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
I jeszcze trochę widoków © Iza
A potem zjechałam do głównej drogi w kierunku Tuchowa i tamże się udałam. Z Tuchowa niebieskim rowerowym wzdłuż torów i to było na tyle.Niby nic, a i tak wyszło 70 km i trochę podjazdów, a biorąc pod uwagę, że wczoraj był solidny trening, a dzisiaj nieco wiało, to moje nogi poczuły tę wycieczkę.
Czas na brejka - kasztanowiec bez kasztanów:) © Iza
Takie cuda, to tylko na naszej pięknej ziemi tarnowskiej…
Tak chatka © Iza
Kupiłam dzisiaj „Joannę” (dzięki Tomek, że po raz drugi dajesz mi znać o „Joannie”).
Niby już oglądałam, ale to jest taki FILM, że chcę go mieć.
Dlaczego? W Polityce, krytyk Janusz Wróblewski napisał: „ W tym krótkim filmie udało się przekazać to co w życiu najważniejsze”. Dlatego chcę go mieć i oglądać nie raz, nie dwa, ale pewnie wiele razy. Żeby sobie ciągle utrwalać to co najważniejsze.
Blog Joanny Sałygi
Sobota 21 lutego 2011
" Cenię rzeczy proste. Ludowe mądrości i sztukę, wzornictwo użytkowe, architekturę, Ubrania, naturalne surowce, nieskomplikowaną kuchnię, Jednogarnkowe potrawy, wiejską przyrodę –maki, chabry, floksy, niezapominajki, kolory pierwsze, jasne sytuacje.
Klarowne przekazy, zwięzłe odpowiedzi Minium formy, maksium treści.
Jeśli czegoś nie wiem – przyznaję się, sprawdzam, szukam informacji, jeśli potrzebuję pomocy, proszę o nią Jeśli coś źle zrobię, pomylę się, przepraszam, jeśli mam ochotę być sama –chowam się, izoluję, nie obarczam innych swoimi problemami.
Nie „wiszę” emocjonalnie na nikim, nie manipuluję.
Jeśli przedszkolanka bije Syna, piszę pismo do pani dyrektor, straszę kuratorium, do skutku, jeśli Syn kłamie, świadomie robi źle, karzę GO, nie udaję, że nie widzę.
Gdy chcę żeby Niemąż złożył mi życzenia urodzinowe, Informuję go w przededniu o nadchodzącym święcie.
Chcę otrzymać jednoznaczną odpowiedź – formułuję zamknięte pytanie, przede wszystkim – szukam rozwiązań w sobie. Nie marudzę, nie jęczę. Działam”.
Kupiłam dzisiaj „Joannę” (dzięki Tomek, że po raz drugi dajesz mi znać o „Joannie”).
Niby już oglądałam, ale to jest taki FILM, że chcę go mieć.
Dlaczego? W Polityce, krytyk Janusz Wróblewski napisał: „ W tym krótkim filmie udało się przekazać to co w życiu najważniejsze”. Dlatego chcę go mieć i oglądać nie raz, nie dwa, ale pewnie wiele razy. Żeby sobie ciągle utrwalać to co najważniejsze.
Blog Joanny Sałygi
Sobota 21 lutego 2011
" Cenię rzeczy proste. Ludowe mądrości i sztukę, wzornictwo użytkowe, architekturę, Ubrania, naturalne surowce, nieskomplikowaną kuchnię, Jednogarnkowe potrawy, wiejską przyrodę –maki, chabry, floksy, niezapominajki, kolory pierwsze, jasne sytuacje.
Klarowne przekazy, zwięzłe odpowiedzi Minium formy, maksium treści.
Jeśli czegoś nie wiem – przyznaję się, sprawdzam, szukam informacji, jeśli potrzebuję pomocy, proszę o nią Jeśli coś źle zrobię, pomylę się, przepraszam, jeśli mam ochotę być sama –chowam się, izoluję, nie obarczam innych swoimi problemami.
Nie „wiszę” emocjonalnie na nikim, nie manipuluję.
Jeśli przedszkolanka bije Syna, piszę pismo do pani dyrektor, straszę kuratorium, do skutku, jeśli Syn kłamie, świadomie robi źle, karzę GO, nie udaję, że nie widzę.
Gdy chcę żeby Niemąż złożył mi życzenia urodzinowe, Informuję go w przededniu o nadchodzącym święcie.
Chcę otrzymać jednoznaczną odpowiedź – formułuję zamknięte pytanie, przede wszystkim – szukam rozwiązań w sobie. Nie marudzę, nie jęczę. Działam”.
- DST 70.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 marca 2015
Powitanie
Chyba nową świecką tradycją uczynię urlop w Pierwszy Dzień Wiosny.
Trochę wiosny w domu © Iza
Bez żalu pożegnałam zimę, bo była cóż… byle jaka, leniwa i nie spełniła moich oczekiwań.
Ani razu.. naprawdę ani razu nie udało mi się pobiegać na nartach, nie byłam też w górach… po śniegu biegałam tylko raz, nie było zimowych spacerów.
Po co komu taka zima?
No to z radością i ulgą witam wiosnę, a powitanie było okazałe.
Najpierw wiosenne porządki (nie widziałam zaćmienia słońca, które tyle osób oglądało, bo akurat okna myłam:)). Po 4 godzinach sprzątania szybka zmiana odzienia i na rower. Myślałam sobie o spokojnej jeździe, takiej w tlenie z rozglądaniem się po górkach i robieniem zdjęć (plan był taki, żeby jechać na Lubinkę a potem na Trzy Kopce).
I co? I nic. Cały misterny plan w ….
Bo oto kiedy wyjechałam z jednej drogi krzyżującej się z drugą, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłam niebiesko-biało-pomarańczowe ciuchy. Pomyślałam: Gomola? Jakaś Gomola? Skąd tutaj? Przecież nas jest tutaj tylko "czwórka".
Kto to?
Pani Krystyna to była. Wypuściła się „na miasto”. Uśmiałyśmy się z tego nieoczekiwanego, nagłego spotkania. Pani Krystyna zapytała czy jadę z nią bo jedzie na Trzy Kopce. No proszę jaka zgodność. Tak to jest jak jest się w teamie w którym jest taki Spirit Team .
To sobie pojechałyśmy, no i przestało być spokojnie, wolno i w ogóle… Tak to jest jak się ma towarzystwo.
Po drodze spotkałyśmy Olka z BB Oshee Team.
No i dalej jechałyśmy na trzykopcową pętlę. Nagle ktoś mocno na nas zatrąbił i Pani Krystyna wykrzyknęła:
- Motyla noga! Mało miejsca ma !!!! (towarzyszył temu oczywiście układ choreograficzny).
Ja na to powiedziałam: Trzeba byłoby mu zajechać drogę!!!
Wzburzone i zbulwersowane zwróciłyśmy się w stronę przejeżdżającego auta i ujrzałyśmy w nim … TOMKA.
Pogadaliśmy chwilę i dalej w drogę. Pętlę zrobiłyśmy trzy razy! I wcale nie było lajtowo, bo mam wrażenie, że podjazdy wjeżdżałyśmy wcale nie w ślimaczym tempie. Dość powiedzieć, że kiedy wróciłam do domu, nieco bolały mnie nogi. Poleżałam chwilę z nogami w górze, wypiłam koktajl owocowy i jak ręką odjął (cud jakiś? Taki dzień cudów chyba).
Trochę wiosny w domu © Iza
Bez żalu pożegnałam zimę, bo była cóż… byle jaka, leniwa i nie spełniła moich oczekiwań.
Ani razu.. naprawdę ani razu nie udało mi się pobiegać na nartach, nie byłam też w górach… po śniegu biegałam tylko raz, nie było zimowych spacerów.
Po co komu taka zima?
No to z radością i ulgą witam wiosnę, a powitanie było okazałe.
Najpierw wiosenne porządki (nie widziałam zaćmienia słońca, które tyle osób oglądało, bo akurat okna myłam:)). Po 4 godzinach sprzątania szybka zmiana odzienia i na rower. Myślałam sobie o spokojnej jeździe, takiej w tlenie z rozglądaniem się po górkach i robieniem zdjęć (plan był taki, żeby jechać na Lubinkę a potem na Trzy Kopce).
I co? I nic. Cały misterny plan w ….
Bo oto kiedy wyjechałam z jednej drogi krzyżującej się z drugą, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłam niebiesko-biało-pomarańczowe ciuchy. Pomyślałam: Gomola? Jakaś Gomola? Skąd tutaj? Przecież nas jest tutaj tylko "czwórka".
Kto to?
Pani Krystyna to była. Wypuściła się „na miasto”. Uśmiałyśmy się z tego nieoczekiwanego, nagłego spotkania. Pani Krystyna zapytała czy jadę z nią bo jedzie na Trzy Kopce. No proszę jaka zgodność. Tak to jest jak jest się w teamie w którym jest taki Spirit Team .
To sobie pojechałyśmy, no i przestało być spokojnie, wolno i w ogóle… Tak to jest jak się ma towarzystwo.
Po drodze spotkałyśmy Olka z BB Oshee Team.
No i dalej jechałyśmy na trzykopcową pętlę. Nagle ktoś mocno na nas zatrąbił i Pani Krystyna wykrzyknęła:
- Motyla noga! Mało miejsca ma !!!! (towarzyszył temu oczywiście układ choreograficzny).
Ja na to powiedziałam: Trzeba byłoby mu zajechać drogę!!!
Wzburzone i zbulwersowane zwróciłyśmy się w stronę przejeżdżającego auta i ujrzałyśmy w nim … TOMKA.
Pogadaliśmy chwilę i dalej w drogę. Pętlę zrobiłyśmy trzy razy! I wcale nie było lajtowo, bo mam wrażenie, że podjazdy wjeżdżałyśmy wcale nie w ślimaczym tempie. Dość powiedzieć, że kiedy wróciłam do domu, nieco bolały mnie nogi. Poleżałam chwilę z nogami w górze, wypiłam koktajl owocowy i jak ręką odjął (cud jakiś? Taki dzień cudów chyba).
Kwitnie już co nieco © Iza
Z cyklu zdjęcia w stylu Pana Adama (miało być selfie, wyszło …. Co wyszło).
Pół-selfie © Iza
Z cyklu: idziemy na miasto, poszłyśmy dzisiaj z Panią Krystyną (ksywa: idziemy na miasto) na miasto.
Wzięłyśmy ze sobą Tomka (to była nagroda za zwycięstwo w konkursie, który tutaj kiedyś ogłosiłam). Tomek jeszcze nie wie, że to była ta nagroda, no ale jak przeczyta to się dowie.
Poszliśmy na to miasto obejrzeć film BODY/CIAŁO. Hm… no … film jest inny. Mocno inny, ale coś w sobie ma. Zdecydowanie.
A na koniec tego dnia upiekłam kasztanowca bez kasztanów. Na blogu Iwony Wierzbickiej znalazłam fajny przepis na chleb (ciasto) z mąki kasztanowej. Niestety ta dostępna w sklepie w Tarnowie miała zaporową cenę (70 zł za kg). Także odpuściłam sobie tę makę (na razie, jak się wzbogacę to może kiedyś kupię:)) i zrobiłam kasztanowca z mąki orkiszowej.
W oryginale : 300 g mąki kasztanowej, jeden banan niedojrzały do ciasta i 6 jajek (zmikosować). Ciasto przelewać do foremki i przekładać pokrojonym dojrzałym bananem i figami (mogą być inne bakalie). 180 stopni i 40 min.
Enjoy it! (pamiętajcie kasztanowiec wcale nie musi mieć kasztanów, może być orkisz, albo coś innego).
To moje paliwo na jutro.
Wzięłyśmy ze sobą Tomka (to była nagroda za zwycięstwo w konkursie, który tutaj kiedyś ogłosiłam). Tomek jeszcze nie wie, że to była ta nagroda, no ale jak przeczyta to się dowie.
Poszliśmy na to miasto obejrzeć film BODY/CIAŁO. Hm… no … film jest inny. Mocno inny, ale coś w sobie ma. Zdecydowanie.
A na koniec tego dnia upiekłam kasztanowca bez kasztanów. Na blogu Iwony Wierzbickiej znalazłam fajny przepis na chleb (ciasto) z mąki kasztanowej. Niestety ta dostępna w sklepie w Tarnowie miała zaporową cenę (70 zł za kg). Także odpuściłam sobie tę makę (na razie, jak się wzbogacę to może kiedyś kupię:)) i zrobiłam kasztanowca z mąki orkiszowej.
W oryginale : 300 g mąki kasztanowej, jeden banan niedojrzały do ciasta i 6 jajek (zmikosować). Ciasto przelewać do foremki i przekładać pokrojonym dojrzałym bananem i figami (mogą być inne bakalie). 180 stopni i 40 min.
Enjoy it! (pamiętajcie kasztanowiec wcale nie musi mieć kasztanów, może być orkisz, albo coś innego).
To moje paliwo na jutro.
Kasztanowiec bez kasztanów © Iza
I jeszcze takie dwa newsy. Jeden sprzedał mi Tomek – jutro z GW film „Joanna”. W niedzielę w Trójce o 20, koncert Piotra BUKARTYKA. POLECAM WAM gorąco.
PS
Pani Krystyna wcale nie wykrzyknęła : motyla noga.
To było bardziej mrążące krew w żyłach powiedzenie.
O zmrożeniu krwi w żyłach świadczyła mina Tomka:).
- DST 65.00km
- Czas 02:49
- VAVG 23.08km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 17 marca 2015
HALNY
Mocny tekst.
Ten człowiek nie pisze złych tekstów. Tekstów o niczym.
Mój dzisiejszy tekst będzie o niczym.
Nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło, chociaż może niedobrze jest pisać tak kiedy się miało okazję przeżyć jeszcze jeden dzień?
„ Za wesoło w sumie nie jest,
nawet nie ma o czym gadać,
życie panie to interes,
do którego się dokłada”
(Kruchy jest człowiek, P. Bukartyk)
Ale.. zaraz, zaraz przypomniało mi się coś. Taka sytuacja. Podsłuchane w autobusie (nie przeze mnie, przez koleżankę, mówi chłopiec do kolegi).
- Matka przytargała do domu dwie zgrzewki coca-coli. Mówię do niej: popieprzyło cię!!!! (w wersji oryginalnej było mocniejsze słowo). Po coś to dziadostwo do domu przytargała…????a ona: no bo promocja była…
No to jak już tak o niezdrowej żywności to cytat z książki Jacka Hugo-Badera „Biała gorączka” będzie (nie pijcie wódki, zwłaszcza tej rudej na myszach, bo straszne rzeczy się potem dzieją… jak to śpiewa Piotr Bukartyk….
… a wszystko przez tę chemię wszędzie gdzie byś pan nie uciekł
zafajdali całą ziemię tu skażenie tam zatrucie
kiedyś chłop co chlał po nocach cały dzień mógł robić w polu
witaminy miał w owocach, a owoce miał w jabolu
ja to panie mówię wszystkim i powtarzać nie przestanę
teraz ludzie chleją whisky i te inne farbowane
przez to to dziadostwo całe i ten kryzys co nie mija
a kiedyś ludzie pili białą to i kraj się nam rozwijał...)
I miły cytat z książki pt Biała gorączka: „ Zdrowie straciłam bo pracowałam w fabryce drobiu na dezynfekcji. Kąpałam ptaki w płynie na wszy”. Tak bywa w fabrykach drobiu?.... to co z moim nowym paliwem treningowym?:).
Rower dzisiaj na przekór halnemu. Tzn wybrałam się na pojedynek z halnym. Nie pokonał mnie (ale zmęczył bardzo). W jedną stronę dość pomagał, ale w drugą… ohoho… była walka. Marzyłam już tylko i wyłącznie o dojechaniu do domu. Dojechałam. Dobranoc!
Nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło, chociaż może niedobrze jest pisać tak kiedy się miało okazję przeżyć jeszcze jeden dzień?
„ Za wesoło w sumie nie jest,
nawet nie ma o czym gadać,
życie panie to interes,
do którego się dokłada”
(Kruchy jest człowiek, P. Bukartyk)
Ale.. zaraz, zaraz przypomniało mi się coś. Taka sytuacja. Podsłuchane w autobusie (nie przeze mnie, przez koleżankę, mówi chłopiec do kolegi).
- Matka przytargała do domu dwie zgrzewki coca-coli. Mówię do niej: popieprzyło cię!!!! (w wersji oryginalnej było mocniejsze słowo). Po coś to dziadostwo do domu przytargała…????a ona: no bo promocja była…
No to jak już tak o niezdrowej żywności to cytat z książki Jacka Hugo-Badera „Biała gorączka” będzie (nie pijcie wódki, zwłaszcza tej rudej na myszach, bo straszne rzeczy się potem dzieją… jak to śpiewa Piotr Bukartyk….
… a wszystko przez tę chemię wszędzie gdzie byś pan nie uciekł
zafajdali całą ziemię tu skażenie tam zatrucie
kiedyś chłop co chlał po nocach cały dzień mógł robić w polu
witaminy miał w owocach, a owoce miał w jabolu
ja to panie mówię wszystkim i powtarzać nie przestanę
teraz ludzie chleją whisky i te inne farbowane
przez to to dziadostwo całe i ten kryzys co nie mija
a kiedyś ludzie pili białą to i kraj się nam rozwijał...)
I miły cytat z książki pt Biała gorączka: „ Zdrowie straciłam bo pracowałam w fabryce drobiu na dezynfekcji. Kąpałam ptaki w płynie na wszy”. Tak bywa w fabrykach drobiu?.... to co z moim nowym paliwem treningowym?:).
Rower dzisiaj na przekór halnemu. Tzn wybrałam się na pojedynek z halnym. Nie pokonał mnie (ale zmęczył bardzo). W jedną stronę dość pomagał, ale w drugą… ohoho… była walka. Marzyłam już tylko i wyłącznie o dojechaniu do domu. Dojechałam. Dobranoc!
- DST 33.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:24
- VAVG 23.57km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 marca 2015
Gdzie się wybierasz?
No to wyszłyśmy z Panią Krystyną (ksywa Idziemy na miasto) na miasto.
Miasto nieduże było, ale spotkałyśmy pół-artystę (tak mawia o nim jego Babcia) Piotra Bukartyka.
Bardzo pożądał zrobić sobie zdjęcie z naszym Gomolątkiem (rozeszła się już wieść, że wszyscy najwięksi zdjęcie sobie z nim robią i potem im się w życiu wiedzie… talizman taki czy coś?).
Ponieważ wspieramy polskich artystów, to pozwoliłyśmy mu. Było ciemno, a spotkanie dostarczyło wielu emocji, więc me rozchwiane ręce niezbyt wyraźnie uwieczniły tę wiekopomną chwilę.
Miasto nieduże było, ale spotkałyśmy pół-artystę (tak mawia o nim jego Babcia) Piotra Bukartyka.
Bardzo pożądał zrobić sobie zdjęcie z naszym Gomolątkiem (rozeszła się już wieść, że wszyscy najwięksi zdjęcie sobie z nim robią i potem im się w życiu wiedzie… talizman taki czy coś?).
Ponieważ wspieramy polskich artystów, to pozwoliłyśmy mu. Było ciemno, a spotkanie dostarczyło wielu emocji, więc me rozchwiane ręce niezbyt wyraźnie uwieczniły tę wiekopomną chwilę.
Pani Krystyna, Pan Piotr i Gomolątko © Iza
A sam koncert podczas którego Pan Piotr śpiewał i zabawiał nas (bo kabareciarzem jest znakomitym i nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo śmiałam się) był wspaniały, cudowny, niepowatrzalny, mega doładowujący i polecam Wam wszystkim wybranie się (jeśli tylko będzie gdzieś w pobliżu). A w przyszłą niedzielę w Trójce koncert, więc nie przegapcie tego wydarzenia, bo to na pewno będzie WYDARZENIE.
A podczas pospisywania płyt i robienia zdjęć taka odbyła się rozmowa.
Pani Krystyna: to jest Gomolątko z naszej kolarskiej drużyny ( ja robię zdjęcie)
Ja: ale pan minę zrobił!!!!
On: jakbym na rowerze jechał..?
Ja: no chyba jakby pan właśnie na jakiś szczyt wjechał
On: tak.. szczytowałem i stąd ta mina (i ten zawadiacki uśmiech).
Tenże pan Piotr bardzo (pod wieloma względami) przypomina nam naszego znakomitego kolegę Jacka S. Zawadiacki uśmiech, fryzura podobna, poczucie humoru a i światopoglądowo myślę, żebyby się zgodzili. Jest tylko jedno „ale”. Nie wiem czy Pan Piotr rudą na myszach lubi, bo coś tak w jednej piosence śpiewa.. jakby nie przepadał (ale ja myślę, że Sufa ma dużą siłę przekonywania).
Pan Piotr and me © Iza
Tak, ale przejdźmy do rzeczy.
Spojrzałam dzisiaj w lustro i powiedziałam do siebie: Na poniewierkę się znowu wybierasz…
I piosenka mi się przypomniała…
Z zasmarkanym nosem, z wierszem ciężkim jak siekiera, Gdzie się wybierasz???
Tylko słowa sobie zmieniłam: „ z zasmarkanym nosem, rowerem ciężkim jak cholera, Gdzie się wybierasz????
Głupie pióra stroszysz, a tu płakać przyjdzie nie raz”
Wieczna tułaczka z tym Panem Adamem:).
No, ale pojechałam.
Pan Adam taki jakiś rozchwiany © Iza
Zerwany łańcuch. Jest moc? © Iza
Najpierw do Tuchowa, potem do Zalasowej słynną ulicą Partyzantów (nigdy tam nie podjeżdżałam, zawsze wydawało mi się, że to taki straszny podjazd skoro z góry „leci się” 70 km/h). Ale nie było tak źle. Potem Zalasowa okolice kościoła, Wola Lubecka (chyba), Kowalowa, Joniny, Ryglice i powrót górą wzdłuż drogi powiatowej do Zalasowej. Zjazd Partyzantów i z Tuchowa przez Trzy Kopce.
Było momentami zimno, trochę wietrzenie, więc trzeba było powalczyż z wiatrem, ale ogólnie przyjemna dość pogoda.
Pani Krystyna jedzie © Iza
Zbiorcze numer 1 © Iza
A teraz prezentacja zdjęcia z cyklu „ Ach jaka piękna jest ojczyzna nasza (z lotu ptaka), aż chce się płakać”.
Jednomyślnie stwierdziliśmy, że chyba w okolicy była likwidacja kwiaciarni lub jakaś mega wyprzedaż.
Zwycięzca dzisiejszego konkursu pt nasza piękna ojczyzna © Iza
A teraz zdjęcia w tym samym cyklu, którym przyznajemy dwa drugie miejsca.
I konkurs dla naszych kolegów. Jak myślicie, jak zobaczyłam to co poniżej, co wykrzknęłam??? (w sensie nadania nazwy tej
fugurze). Ciekawe kto pierwszy zgadnie??? (mam swoje typy).
Cały w złocie © Iza
Cała w złocie © Iza
A teraz z cyklu „Pan Adam robi zdjęcia”. Trzeba przyznać, że Pan Adam mocno się rozwija. Ostatnio były tułowia bez głów, teraz tułowiów brak…
Z cyklu: ciekawe ujęcia Pana Adama © Iza
Zbiorcze numer 3 © Iza
W Zalasowej na rozstaju dróg © Iza
W sumie (chociaż do domu przyjechałam z mocno bolącymi nogami) jechało mi się lepiej niż tydzień temu. Myślę, że to po prostu zasługa … kabanosów. Firmie KONSPOL serdecznie dziękuję:).
Najnowsze paliwo © Iza
A może to zasługa śniadania? Na śniadanie zjadłam omlet Mamby (2 jajka, banan, płatki owsiane – zblendowane i na patelnię). Tyle, że u mnie była wersja afroamerykańska:), bo dodałam karobu.
- DST 93.00km
- Czas 04:18
- VAVG 21.63km/h
- VMAX 70.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze