lemuriza1972statystyki rowerowe bikestats.pl
lemuriza1972
Tarnów

Informacje

  • Wszystkie kilometry: 37869.50 km
  • Km w terenie: 10093.00 km (26.65%)
  • Czas na rowerze: 89d 13h 22m
  • Prędkość średnia: 19.11 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl



Reprezentuję

Gomola Trans Airco Team

Całkiem niezła panorama, kliknij aby zobaczyć



Portal z dużą dawką emocji

LoveBikes.pl - portal z dużą dawką emocji







Moje rowery

Kellys Magnus 29684 km
KTM 19175 km

Szukaj

Znajomi

wszyscy znajomi(65)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lemuriza1972.bikestats.pl

Archiwum

  • 2017, Marzec(2, 2)
  • 2016, Grudzień(1, 0)
  • 2016, Październik(4, 3)
  • 2016, Wrzesień(13, 10)
  • 2016, Sierpień(13, 5)
  • 2016, Lipiec(11, 3)
  • 2016, Czerwiec(16, 5)
  • 2016, Maj(15, 12)
  • 2016, Kwiecień(13, 4)
  • 2016, Marzec(8, 4)
  • 2016, Luty(10, 11)
  • 2016, Styczeń(14, 7)
  • 2015, Grudzień(15, 7)
  • 2015, Listopad(8, 9)
  • 2015, Październik(9, 6)
  • 2015, Wrzesień(11, 6)
  • 2015, Sierpień(25, 7)
  • 2015, Lipiec(16, 8)
  • 2015, Czerwiec(20, 21)
  • 2015, Maj(22, 19)
  • 2015, Kwiecień(15, 9)
  • 2015, Marzec(14, 29)
  • 2015, Luty(9, 27)
  • 2015, Styczeń(8, 12)
  • 2014, Grudzień(13, 11)
  • 2014, Listopad(19, 54)
  • 2014, Październik(21, 97)
  • 2014, Wrzesień(14, 59)
  • 2014, Sierpień(18, 45)
  • 2014, Lipiec(21, 66)
  • 2014, Czerwiec(16, 54)
  • 2014, Maj(19, 83)
  • 2014, Kwiecień(16, 60)
  • 2014, Marzec(16, 27)
  • 2014, Luty(22, 89)
  • 2014, Styczeń(26, 93)
  • 2013, Grudzień(23, 64)
  • 2013, Listopad(16, 87)
  • 2013, Październik(15, 38)
  • 2013, Wrzesień(22, 129)
  • 2013, Sierpień(25, 53)
  • 2013, Lipiec(25, 94)
  • 2013, Czerwiec(19, 32)
  • 2013, Maj(21, 89)
  • 2013, Kwiecień(23, 60)
  • 2013, Marzec(15, 61)
  • 2013, Luty(10, 41)
  • 2013, Styczeń(10, 47)
  • 2012, Grudzień(10, 25)
  • 2012, Listopad(13, 79)
  • 2012, Październik(9, 83)
  • 2012, Wrzesień(22, 95)
  • 2012, Sierpień(17, 61)
  • 2012, Lipiec(12, 43)
  • 2012, Czerwiec(22, 66)
  • 2012, Maj(17, 35)
  • 2012, Kwiecień(15, 32)
  • 2012, Marzec(14, 68)
  • 2012, Luty(8, 38)
  • 2012, Styczeń(15, 44)
  • 2011, Grudzień(5, 27)
  • 2011, Listopad(11, 24)
  • 2011, Październik(12, 36)
  • 2011, Wrzesień(18, 71)
  • 2011, Sierpień(21, 67)
  • 2011, Lipiec(23, 79)
  • 2011, Czerwiec(20, 36)
  • 2011, Maj(17, 115)
  • 2011, Kwiecień(26, 116)
  • 2011, Marzec(23, 112)
  • 2011, Luty(17, 88)
  • 2011, Styczeń(26, 102)
  • 2010, Grudzień(22, 91)
  • 2010, Listopad(21, 71)
  • 2010, Październik(16, 52)
  • 2010, Wrzesień(23, 129)
  • 2010, Sierpień(28, 125)
  • 2010, Lipiec(26, 83)
  • 2010, Czerwiec(19, 55)
  • 2010, Maj(24, 74)
  • 2010, Kwiecień(16, 11)
  • 2010, Marzec(25, 18)
  • 2010, Luty(26, 33)
  • 2010, Styczeń(23, 7)
  • 2009, Grudzień(14, 12)
  • 2009, Listopad(17, 14)
  • 2009, Październik(11, 27)
  • 2009, Wrzesień(20, 13)
  • 2009, Sierpień(23, 20)
  • 2009, Lipiec(3, 1)
  • 2009, Czerwiec(1, 2)
  • 2009, Maj(2, 0)

Linki

  • Rowerowe blogi na bikestats.pl
Czwartek, 17 kwietnia 2014

Dzień świstaka czyli Lubinka x 8

Na początek taka piosenka. Wszystkim znana, gdyż „bezlitośnie” wykorzystano ją w telewizyjnych spotach podczas powodzi, chyba w 1996r., o ile dobrze pamiętam. Słowa: Kaśka Nosowska, muzyka: Piotr Banach. Fajny duet, prawda? Nagranie jest wyjątkowe. Bo i Kaśka taka młoda, i Banach taki młodziutki, szczuplutki, że nie do poznania, no i ten niespodziewany występ Ryśka Riedla. Wczoraj oglądałam film dokumentalny o festiwalu jego imienia. Wypowiadała się tam Kaśka. Mówiła, że ten występ był nie planowany. On po prostu tak sobie nagle wszedł na scenę i zaczął śpiewać z Kaśką.

Długa przerwa od roweru.
Tak wyszło niestety. Trochę przez pogodę, trochę przez zdrowie. No, ale dzisiaj rekompensata za te dni przerwy. Znośna temperatura. Plan był taki, żeby zrobić kilka razy jakiś podjazd. Plan zrealizowany w 100%, a może nawet nieco ponad:). Zaczęłam sobie od podjazdu do Zbylitowskiej Góry, od stadionu. Tak na rozgrzewkę. To dobra opcja, nie wiem dlaczego wcześniej z niej nie korzystałam, właśnie tak rozgrzewkowo. Fajnie mieć taki rozgrzewkowy podjazd tak blisko domu.
A potem w kierunku Lubinki, więc kilka mniejszych podjazdów po drodze. Pamiętacie film pt „Dzień Świstaka”? Taki dzisiaj dzień miałam, bo kręciłam się po tej Lubince i wciąż wracałam w to samo miejsce, wciąż mijałam tę samą parę robiącą porządku wokół domu. Pierwszy raz podjazdem Pana Adama, drugi , trzeci, czwarty, piąty, szósty serpentynami, siódmy podjazdem Pana Adama i ósmy serpentynami. Sporo tego było. Starałam się zachować dość żwawe tempo, chociaż do formy np. z 2011r., to mi daleko. Wtedy na Lubinkę wjeżdżałam o wiele bardziej żwawo. Ale i tak miałam sporo radości z dobrze wykonanej "pracy". I w sumie po tym 8 razie miałam ochotę jeszcze sobie poodjeżdżać, ale robiło się dość zimno ( na zjazdach przewiewało bardzo), no i jechałam jeszcze do Pani Krystyny, więc czasu już nie było.
A na koniec dzisiejszego wpisu film. Jeśli ktoś nie oglądał, a ma trochę czasu i jest zainteresowany tematem, to mocno polecam.

  • DST 46.00km
  • Czas 02:16
  • VAVG 20.29km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Niedziela, 13 kwietnia 2014

Niedzielne wariacje

Ponieważ bezgranicznie zakochałam się w coverze happysadu pt „Kostuchna” wykonywanym przez IB, zainteresowałam się, czy ten cover jest na którejś z płyt happysadu. Okazało się, że tak, więc od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką płyty pt Zadyszka. Oprócz wspomnianej „Kostuchny”, dwa moje ulubione utwory z tej płyty to te:



A „Kostuchna” się tak do mnie „przyczepiła” ( słucham jej co najmniej raz dziennie), że jadąc na rowerze nucę sobie pod nosem końcowe słowa piosenki: A kostucha czarnucha, zagradza drogę mi…

No i tak dzisiaj jadąc ścieżką rowerową nuciłam sobie, a przede mną jakiś pan dość nieporadnie sobie poczynał na rowerze i musiałam się sporo natrudzić, żeby jakoś go wyminąć bezkolizyjnie. I jakoś tak nieświadomie mijając go , zaśpiewało mi się: a kostucha czarnucha zagradza drogę mi… :). Ciekawe co pomyślał...
Słońce nareszcie zaszczyciło nas swoją obecnością ( ale tylko tak do połowy dnia), więc byłoby niefajnie nie wykorzystać tego. Temperatura nie była jakaś specjalnie wysoka, ale na podjazdach było ciepło. Trochę gorzej było na zjazdach. Plan był taki, żeby pojeździć w bardzo spokojnym tempie, ale przynajmniej 3 godziny. Chciałam też pokręcić trochę w terenie. Wszystko udało się jak najbardziej, a nawet bardziej:), bo nie spodziewałam się, że po wczorajszym ostrym podjeżdżaniu, dam radę zrobić dzisiaj tyle podjazdów. No, ale udało się. Pojechałam na Marcinkę, wałem wzdłuż Białej, a potem szutrowym podjazdem. Razem pewnie jakieś 2 km podjazdu.Z Marcinki czerwonym pieszym szlakiem i na Słoną podjazdem, który ostatnio chciałam zrobić, ale rower mi na to nie pozwolił. Tak więc cały czas czerwonym pieszym szlakiem. Początek podjazdu asfaltowy i taki dający w kość ( tak więc młynek). Potem już lepiej, ale też niełatwo bo zaczyna się teren, a dzisiaj nie do końca łatwo było, bo trochę błota i kolein, więc sił to nieco kosztowało. Jakieś 3 km podjazdu.
Ze Słonej zjechałam zjazdem Kolosa. Niestety jest jeszcze sporo liści, co ostudza moje zapały co do rozwinięcia jakiejś znaczącej prędkości. Boję się tego co może być pod spodem. Ale i tak fajnie się zjeżdżało.
Zastanawiałam się co dalej. Myślałam o Wale, ale postanowiłam jednak pojechać na Lubinkę podjazdem z Pleśnej, obok kościoła. Będzie pewnie jakieś dwa kilometry, ale ten pierwszy kilometr jest konkretny. Stromo, więc znowu młynkowanie. Na tym w zasadzie zamierzałam zakończyć to dzisiejsze podjeżdżanie, ale pomyślałam sobie… jakoś tak mało i krótko, więc zjechałam z Lubinki i podjechałam na nią bocznym podjazdem Pana Adama ( kilometr podjeżdżania, pierwsze 500 m naprawdę dość „ostre”). I wciąż jakoś było mi mało, więc zjechałam do Doliny Izy ( pięknie się zazielenia) i podjechałam z powrotem do góry czyli 3 km terenem. I tutaj zaczęłam już czuć zmęczenie.
Na koniec zafundowałam sobie zjazd terenowy z Lubinki, ten którym jechałam jakiś miesiąc temu. Kawałek solidnego, terenowego zjeżdżania częściowo lasem. To jest naprawdę fajny zjazd. Mega przyjemność to była z tego zjeżdżania. Duzo kolein, trochę kamieni, trochę błota. Fajniiiieeeeee......
A potem już do domu niebieskim naddunajcowym i przez Buczynę. Kiedy wyjeżdżałam z myjki, zobaczyłam jadącą na rowerze  młodą niewiastę ( KTM crossowy na cienkich oponach). Niewiasta zmobilizowała mnie do wykonania ostatniego wysiłku tego dnia. I jakoś dziwnie siły się znalazły jeszcze, żeby dziewczę dogonić.
Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że na takich jak ja czyli z końca stawki peletonu, mawia się.. leszcze… Leszcz to rodzaj męski, pomyślałam więc , że co do kobiet chyba właściwie byłoby określenie Leszczynka. Jak się Wam podoba dziewczyny?:).

A na koniec koncertowa gutkowa „Kostuchna” i kilka zdjęć.

Wiosna po drodze
Wiosna po drodze © lemuriza1972
Mocno kwiatowo
Mocno kwiatowo © lemuriza1972
W drodze na szczyt Słonej Góry
W drodze na szczyt Słonej Góry © lemuriza1972
Trochę górek
Trochę górek © lemuriza1972

Cmentarz na Słonej
Cmentarz na Słonej © lemuriza1972

W lesie na Słonej
W lesie na Słonej © lemuriza1972
Koncówka zjazdu Kolosa
Koncówka zjazdu Kolosa © lemuriza1972

Podjazd od Pleśnej na Lubinkę
Podjazd od Pleśnej na Lubinkę © lemuriza1972

Jeziorko w Dolinie Izy
Jeziorko w Dolinie Izy © lemuriza1972

Zjazd do Dąbrówki Szczepanowskiej
Zjazd do Dąbrówki Szczepanowskiej © lemuriza1972

Widok po drodze
Widok po drodze © lemuriza1972
  • DST 61.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:27
  • VAVG 17.68km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)
Sobota, 12 kwietnia 2014

Podjazdowo:)

Znalazłam niedawno na YT nagrania z łódzkiego klubu Dekompresja ( podczas koncertu nagrywana była płyta On stage). To są niezwykłe wersje piosenek IB. Jeśli macie ochotę zobaczcie. Ta wersja Mental Revolution zrobiła na mnie duże wrażenie. No i jak zwykle pokaz talentu Banacha i Groszka na perkusji.

I jeszcze bardzo dobra wersja „ Nierytmicznego me how” ( skądinąd mojej ulubionej piosenki IB, ulubionej , bo tak pięknie Gutek śpiewa o muzyce i o tym jak ważna jest w jego życiu).



A dzisiaj… Dzisiaj dzień był znowu szary i niezbyt ciepły, ale za to nie padało, więc trzeba to było wykorzystać. Większego planu na tę dzisiejszą jazdę nie miałam, wiedziałam tylko, że chcę sobie zrobić trochę podjazdów. Pojechałam w kierunku Buczyny, ale zanim do niej dojechałam to coś popchnęło mnie w kierunku asfaltowego podjazdu zaraz za stadionem Dunajca Zbylitowska Góra ( taki klub jest piłkarski, gdyby ktoś nie wiedział:)). Pomyślałam, że dobrze sobie będzie zrobić taką rozgrzewkę. To jest krótki, ale wcale nie taki łatwy podjazd, a że postanowiłam go zrobić ze średniej tarczy, no to trochę mi w nogi poszedł. A potem wjechałam do Buczyny od strony cmentarza, więc miałam całkiem fajny, szybki zjazd. Jak już zjechałam to pomyślałam sobie: aaaaa… fajnie się szybko zjeżdżało, to sobie podjadę do góry. Jak tylko zaczęłam podjeżdżać zobaczyłam na środku drogi takie
oto zwierzątko:
Zwierzątko
Zwierzątko © lemuriza1972

Byłam pewna, że zjeżdżając z góry.. zabiłam je. Stanęłam więc patrząc i nagle zobaczyłam, że oddycha. Pomyślałam: o matko, trzeba będzie go dobić żeby się nie męczyło! Przecież nie dam rady go dobić!
Dotknęłam je patykiem, a ono się poruszyło, nawet dość żwawo i otworzyło oczy. Ale dalej sobie siedziało na tej drodze, zamiast uciekać. Pomyślałam, że nie mogę go tak zostawić, bo zginie tu śmiercią tragiczną. No więc? Wziąć w dłoń? Trochę się bałam. A jak gryzie, albo ma wściekliznę? Włożyłam mu więc pod brzuch patyk i jakoś przeniosłam go na ubocze. Mam jednak spore wątpliwości czy przeżyło. Zastanawiałam się co to może być za zwierzę. Wszystko wskazuje na susła i to by zapewne tłumaczyło jego nieruchliwość, ale susły chyba są nieco większe. A może to był suseł-niemowlak?:) Albo wiewórka – niemowlak?:)
No cóż.. po tej akcji ratunkowej podjechałam do góry, zjechałam i pojechałam dalej niebieskim szlakiem do Szczepanowic. A tam postanowiłam podjechać sobie podjazd za kościołem , a dalej.. dalej miałam zdecydować co dalej:). Podjechałam opędzając się od psów. Tam jest nieco ponad kilometr asfaltowego podjazdu, ale takiego , że ja muszę młynkować, bo inaczej pewnie ciężko byłoby mi podjechać. Wjechałam na górę i pomyślałam… a co tam, zjadę i wjadę jeszcze raz. Wjechałam. No to może jeszcze raz? Ok, jeszcze raz. Trzy razy ten podjazd to już było coś. Pojechałam dalej przez las na Lubince, 2 km delikatnego terenowego podjeżdżania. Zjechałam z Lubinki…. Zimno było okropnie na zjeździe. Pomyślałam sobie: podjadę i zjadę i jadę do domu, bo nie wytrzymam więcej tych zjazdów w tym zimnie. Podjechałam i pomyślałam: a co tam.. podjadę jeszcze raz. Podjechałam. I tym razem już postanowiłam definitywnie zakończyć na dzisiaj to podjeżdżanie. Kierunek: dom. Taki solidny trening podjazdowy, ale wnioski są takie, że na razie z wytrzymałością jest kiepsko, bo i owszem te podjazdy poszły mi dobrze, ale czułam się zmęczona po nich. A co to jest w porównaniu do maratonu? Nic. Tam takiego podjeżdżania jest pewnie ze 3 razy więcej i to nie po asfalcie. Więc z wytrzymałością to jeszcze tak sobie. No, ale nic dziwnego, ja jeszcze w tym roku nie zrobiłam jednej porządnej , długiej trasy.
A skoro już dzisiaj o zwierzątkach, to taki cytat z książki Soni Raduńskiej „ Solo”:

„ W noworocznym Tygodniku Powszechnym duży tekst Stefana Riegiera … o kotach. Pierwsze zdanie: „ Im lepiej znam ludzi, tym bardziej kocham moje koty”. I „ Niektórzy z uporem zarzucają im fałszywość, najwyraźniej nie mogąc przełknąć faktu, że niezależne te istoty nigdy nie dały się ujarzmić i obcują z nimi z wolnej stopy”.
„ Ludzie dzielą się na miłośników kotów i na osoby pokrzywdzone przez los” , O. Wilde

Moc kaczeńców w Buczynie
Moc kaczeńców w Buczynie © lemuriza1972

W Buczynie
W Buczynie © lemuriza1972 I moje ulubione fiołki
I moje ulubione fiołki © lemuriza1972
  • DST 43.00km
  • Teren 8.00km
  • Czas 02:16
  • VAVG 18.97km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)
Piątek, 11 kwietnia 2014

"Wredny ojciec, wredna matka":)

Taka dzisiaj piosenka, bo przecież.. w każdym z was, nas .. jest wariat:).



I taki fragment ( spodobało mi się bardzo zdanie o pływaniu):
„ Większość ludzi nie chce pływać dopóki nie nauczy się pływania” Czy to nie dowcipne? Oczywiście nie chcą pływać! Urodzili się przecież dla ziemi, nie dla wody. I oczywiście nie chcą myśleć, gdyż stworzeni zostali do życia, a nie do myślenia. Tak, a kto myśli i kto z myślenia czyni sprawę najważniejszą, ten może wprawdzie w tej dziedzinie zajść daleko, ale taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś utonąć”.
H. Hesse „ Wilk stepowy”

Po kilku latach maratonowej „gorączki” ogarnął mnie taki jakiś.. spokój jeśli chodzi o ten temat w moim życiu.
Tak sobie właśnie dzisiaj pomyślałam. Zapytał mnie ktoś niedawno: jak tam Iza, będziesz rywalizować z „naszą” zawodniczką? Uśmiechnęłam się. Ze spokojem przyjęłam to pytanie.
Za chwilę następne pytanie: A ile km przejechałaś w tym roku?
Odpowiadam, że tysiąc.
1000 ? tylko tyle?

No tylko tyle. I co? I nic. Świat się skończy? No nie.
„Ich” zawodniczka też zapewne będzie ode mnie lepsza. Bo ciężko trenuje, bo dla niej to sprawa priorytetowa, bo wreszcie jest ode mnie młodsza, ma też więcej zapału chyba, bo jeździ w maratonach krócej ode mnie. No i nic. Mnie to nie martwi. Będzie lepsza. Nie ona jedna. No jasne – chciałoby się być dobrym. Mieć dobre wyniki. Jasne. To przyjemne. Nawet bardzo. Ale w tym sezonie bardziej niż kiedykolwiek ważne będzie dla mnie to, żeby mieć z tego wielką frajdę, która niekoniecznie wiąże się z super wynikiem. I przede wszystkim myślę o tym żeby w ogóle było dane mi wystartować w tych wyścigach, w których chciałabym wystartować. Bo okoliczności są jakie są i nie jestem tak do końca w pełni dyspozycyjna . W tym sezonie najważniejsze będą dla mnie spotkania z ludźmi, a taką okazję będą mi dawać maratony. Chyba najbardziej mnie to w tym wszystkim cieszy. No i uczucie spełnienia.. na mecie. A ono niekoniecznie musi się wiązać z super wynikiem, prawda?
A poza tym jest jeszcze tyle innych rzeczy… do zrobienia. I one zaczynają wysuwać się na pierwszy plan.
Napisała kiedyś w felietonie w Przeglądzie Sportowym Justyna Kowalczyk, ze będzie startować dopóki będzie jej to sprawiać przyjemność. I ja tak myślę… do niczego zmuszać się nie zamierzam. Jeśli to przestanie cieszyć, powiem sobie „ dość”. Na razie jeszcze cieszy. Nie w takim stopniu jak kiedyś, ale cieszy. To wiem. Tylko już zupełnie inaczej niż kiedyś. I pogodziłam się z tym faktem. I przyjmuję go ze spokojem.
Pogoda dzisiaj była delikatnie mówiąc niezbyt zachęcająca do opuszczenia ciepłego domu, ale opuściłam go, ubrana jak na zimowe jeżdżenie niemalże. Trasa płaska, więc bez większych emocji, przygód i widoków niestety, ale jakoś w tę mglistą pogodę nie chciało mi się wyruszać na górki, bo i tak bym nic nie zobaczyła. Pojechałam sobie więc do Borzęcina przez Las Radłowski , niebieskim szlakiem rowerowym do samego Borzęcina, potem do Bielczy i przez Las do domu. Taka jazda bez większej historii.


Może jutro będzie lepiej?br> Spotkany po drodze
Spotkany po drodze © lemuriza1972 Kaczeńce jakieś takie mocno osamotnione
Kaczeńce jakieś takie mocno osamotnione © lemuriza1972


A na koniec fragment wywiadu z Dorotą Miśkiewicz ( dla niezorientowanych, Dorota jest wokalistką, córką Henryka Miśkiewicza, jazzmana):
„ Nie bywa pani bohaterką portali plotkarskich.
- Ależ zdarzyło mi się . Kiedyś powiedziałam, że nie jestem tak popularna, by pisali o mnie na Pudelku. Więc Pudelek postanowił zadośćuczynić tej tęsknocie, zamieszczając moje zdjęcie. Takie pierwsze lepsze z brzegu. W rezultacie bohaterem większości komentarzy był mój świecący nos, a jeden z moich ulubionych wpisów brzmiał mniej więcej tak: „ Ma wredne oczy, więc ma wredną matkę lub ojca”.
- Ależ zdarzyło mi się . Kiedyś powiedziałam, że nie jestem tak popularna, by pisali o mnie na Pudelku. Więc Pudelek postanowił zadośćuczynić tej tęsknocie, zamieszczając moje zdjęcie. Takie pierwsze lepsze z brzegu. W rezultacie bohaterem większości komentarzy był mój świecący nos, a jeden z moich ulubionych wpisów brzmiał mniej więcej tak: „ Ma wredne oczy, więc ma wredną matkę lub ojca”.
( WO Ekstra)
A na koniec taka całkiem sympatyczna piosenka, usłyszana dzisiaj w Radiu Kraków.

PS właśnie Marek Niedżwiecki powiedział, ze jutro jest... Dzień Łasucha.
Dobra wiadomość, prawda? ( dla łasuchów rzecz jasna)>
  • DST 50.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 23.62km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Wtorek, 8 kwietnia 2014

Marcinka , Słona Góra i o książkach trochę:)



Moja ulubiona piosenka z płyty Lenny Valentino. Koncert Artura Rojka w Krakowie podobno był wspaniały. Bardzo żałuję, że mnie tam nie było, ale wszystkiego w życiu mieć się nie da ( zresztą jak przeczytałam dzisiaj w książce, o której będzie poniżej :
" nie wszystko można mieć.  Bo po co?". No właśnie: po co?:).

A dzisiaj.. dzisiaj nic nie było tak jakbym chciała, no oprócz pogody, bo pogoda wyśmienita. Urlop, tak więc okazja aby pojechać na Wtorek MTB i takiż tez zamiar miałam ( jeszcze wczoraj). Niestety musiałam zrezygnować , bo dzisiaj mogłabym być zbytnim balastem dla grupy. Zdecydowałam się więc pojechać sama. Trasa miała być modyfikowana w miarę rozwoju sytuacji ( i mojej mocy bądź niemocy, bo dzisiaj obawa o tę drugą była wielka). KTM dostał nowy łańcuch i zaraz jak wyjechałam , to wiedziałam, że łatwo nie będzie. Zaczął sobie „skakać” po kasecie. Początkowo nie bardzo się tym przejmowałam. Bywa przecież, że łańcuch potrzebuje czasu żeby się ułożyć. Ale kiedy podczas wjazdu na Marcinkę zaczął bardzo wariować, byłam już zaniepokojona. Całkowicie zaniepokojona byłam w momencie, kiedy podczas pierwszych metrów podjazdu na Słoną Górę czerwonym pieszym szlakiem, łańcuch zaciągnęło, a ja stanęłam w miejscu. Zjechałam na dół, spróbowałam jeszcze raz. Nic z tego. No więc pojechałam przez Radlną i na Słoną wjechałam ze Świebodzina ( za kościołem), bo tam podjazd mniej nastromiony. Po tym podjeździe zdecydowałam się wrócić do domu, bo żadna to była przyjemność z jazdy. Byłam dzisiaj nastawiona na męczarnię na podjazdach ( taki stan zdrowotny), ale … nie było źle. Naprawdę jestem zdzwiona. Końcówkę podjazdu na Marcinkę podjechałam tak szybko, jak to podjeżdżałam „ za młodych lat” czyli w okolicach pierwszego maratonu tarnowskiego. Tym bardziej żal mi było wracać do domu, bo był czas i ochota na kręcenie, no tylko rower kręcić nie chciał. Pewnie kaseta do wymiany. Niestety.

A tak na marginesie to świat się bardzo pięknie zazielenił. I co by nie powiedzieć i co by się nie działo, ta zieleń wielką nadzieję zawsze daje… na lepsze, na przyszłość, na życie.

Trochę wiosny na pieszym czerwonym szlaku
Trochę wiosny na pieszym czerwonym szlaku © lemuriza1972

A ja w takich dniach dziękuję LOSOWI, że mogę wyjść z domu. Że mam taką możliwość, że jestem zdrowa, że mam ręce, nogi, które prowadzą mnie tam gdzie chce. Że mogę popatrzeć na świat. I że chce mi się żyć.

I jeszcze odrobina wiosny
I jeszcze odrobina wiosny © lemuriza1972


„ Zaraz dzień
Jeszcze jeden
Zrób co możesz”

Cz. Miłosz

Czytam właśnie dość osobliwą książkę Soni Raduńskiej ( która z wykształcenia jest psychologiem). Nosi ta książka tytuł „Solo”. Osobliwa – bo nie ma w niej właściwie żadnej fabuły. Książką składa się z zapisków autorki, coś w rodzaju dziennika, ale nie do końca. Dużo cytatów. Dużo rozważań o książkach, świecie, samotności itd. Autorka cytuje Anne Fadiman:
„Ilekroć wprowadzaliśmy się do nowego domu, stolarz stawiał ćwierć mili półek na książki, po wyprowadzce następni właściciele palili nimi w piecu”
I Sonia Raduńska: „ Wolę moje , zwykłe tanie meble, wypełnione książkami niż najdoskonalsze designerskie sprzęty, książek pozbawione”.
Mam tak samo. Moje tanie sosnowe regały. Wolę.
Kiedyś ktoś zapytał mnie: a po co ci te książki?
Hm.. jak to wytłumaczyć komuś kto nie czuje podobnie? Że sentyment, że wspomnienia, że przyjemność z ich posiadania, przyjemność ze świadomości, że są pod ręką i w każdej chwili można po nie sięgnąć. Że one wreszcie też tworzą jakiś rodzaj klimatu mojego mieszkania? Że mieszkania bez książek, dla mnie są mało ciekawe, chociażby były bardzo luksusowe?
Mam taki rytuał.. dwa razy do roku , poświęcam trochę czasu i odkurzam wszystkie moje książki, układam je od nowa i nad każdą trochę sobie „dumam”. Przypominam sobie kiedy ją kupiłam albo od kogo dostałam, w jakim okresie czytałam, o czym jest. I cały czas przy tym się uśmiecham. Właśnie po to chyba je też mam. Żeby się uśmiechać ( nie tylko kiedy je czytam), ale też wtedy kiedy na nie patrzę.

" Podoba mi się tu, wśród moich książek. Moja biblioteka jest dla mnie tak podniecająca jak dla niektórych kalendarz Pirelli. Żaden film, żadne zdjęcie , nie dadzą mi takiej radości, takiego  poczucia bogactwa, jak kartkowanie stron. Cichy akt czytania ma w sobie coś wzniosłego, intymnego".

Umberto Eco
  • DST 40.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 20.34km/h
  • Sprzęt KTM
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)
Niedziela, 6 kwietnia 2014

Mielec-Tarnów

Moja jak na razie najbardziej ulubiona piosenka z płyty Artura Rojka.


Płytę przesłuchałam dwa razy, ale muszę przesłuchać jeszcze co najmniej kilka. Podoba mi się. Nie tak, żebym się w niej bezgranicznie „zakochała” , ale podoba mi się. Nie było mnie w weekend w domu, więc nie było okazji do słuchania. Nadrobię to. 
Właśnie sobie pomyślałam dzisiaj, że ze mną jest tak trochę dziwnie. Bo z jednej strony uwielbiam IB i gdyby ktoś zapytał „dlaczego?”, to oczywiście oprócz tego, że zwyczajnie zakochana jestem w głosie Gutka ( bo głos ma fenomenalny i mało jest osób, które tak potrafią śpiewać na żywo, ale trzeba na żywo go po prostu zobaczyć!), to uwielbiam Indiosów za energię w piosenkach, za takie mocno pozytywne przesłania , za optymizm. Słucham ich, bo dają mi dużo pozytywnej energii.  Chce mi się bardzo żyć, kiedy ich słucham!
Z drugiej strony lubię posępną, smutną, depresyjną Kaśkę Nosowską i równie depresyjny Myslovitz. Ale cóż… w wywiadzie, który tutaj gdzieś wkleiłam, Banach powiedział, że jeśli lubi się muzykę, trzeba słuchać różnej muzyki , nie tylko jednego gatunku. Bo gdybyśmy słuchali jednego gatunku, to byłoby zupełnie podobnie jakbyśmy całe życie jedli tylko i wyłącznie zupę pomidorową.
Dzisiejsza moja jazda z Mielca do Tarnowa była zupełnie odmienna niż ta wczorajsza. I jaki inny czas! Wczoraj jechałam 3 godziny 12 minut, dzisiaj 2 godziny 38 minut i jest   to mój najlepszy czas na ten trasie. Nie jest on może jakiś super rewelacyjny, ale myślę, że jak na tę część sezonu, jak na dodatkowe kilogramy na plecach, to jest niezły. Ostatnie 10 km jechało mi się już bardzo ciężko. Czułam zmęczenie. Zresztą jak tylko ruszyłam dzisiaj to czułam zmęczenie dniem wczorajszym, nogi po prostu przy tym wczorajszym wietrze dostały za swoje.
Ale jakoś całkiem fajnie sie przejechało!
I tak 1000 km w tym sezonie mam za sobą.
  • DST 69.00km
  • Czas 02:38
  • VAVG 26.20km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Sobota, 5 kwietnia 2014

Tarnów- Mielec

Wyjechałam z domu przed godziną 9. Jak tylko wsiadłam na rower zrozumiałam, że łatwo nie będzie tego dnia. Było zimno i wiał spory wiatr.
Ale do zimna jakoś szybko się przyzywczaiłam i przestałam je odczuwać tak dotkliwie, a wiatr póki co nie był jeszcze taki bardzo dokuczający.
Ale stał się dokuczający, już za Żabnem.
Do tego stopnia , że kiedy zaczęłam wjeżdżać na górkę z napisem Ave Maryja ( tak, tak jest taka w Odporyszowie) to zrozumiałam, że to trochę za dużo za jedynym zamachem ( górka – nawet jak jest niewielka, wiatr prosto w twarz i 5 kilogramowy plecak).
No, ale co było robić.. trzeba było jechać dalej.
Prawdziwy horror zaczął się jednak za Dąbrową. Trasa do samego Radomyśla właściwie taka niczym nie osłonięta ( mało domów, mało lasu).
Męka. Były momenty, że musiałam zrzucać na średnią tarczę! ( bo rower dosłownie stawał w miejscu).
Były momenty, że miałam ochotę rzucić rowerem do rowu. No, ale co by to dało? Nic. Więc trzeba było jechać dalej.
Jednym miłym akcentem tej jazdy, było to, że w Radomyślu jakiś chłopiec krzyknął do mnie: dawaj, kolarz, dawaj…Mając w pamięci niedawne słowa dziewczynki na Lubince ( to nie kolarz, to rowerzysta), ego mi urosło:).
Hm.. widocznie w tych okolicach jednak bardziej wyglądam na kolarza:)
A tak naprawdę.. zmagając się z tym wiatrem , to na pewno nie wyglądałam na kolarza:).
Tak wolno nie jechałam do Mielca NIGDY. Czas prawdziwie dramatyczny.
Kiedy dojechałam do mostu na Wisłoce ( w Mielcu już), wjechałam na ścieżkę na moście, a tam nadszedł taki podmuch wiatru, że niemalże wepchnął mnie pod jadące auto.
To było jakby 69 km jazdy non stop pod górę.
Dawno nie odczuwałam takiego bólu fizycznego i psychicznego podczas jazdy na rowerze. Zepsuł mi ten wiatr całą przyjemność z tej jazdy, a cieszyłam się na nią bardzo.
Na nic były gdzieś tam zakodowane w mojej głowie słowa: wiatr przyjacielem kolarza…
Zupełnie inne słowa cisnęły mi się na usta, ale je przemilczę.
Ale wiecie jak to jest, prawda?:)
Kiedy już weszłam do mieszkania mamy i siostry.. poczułam się jak po ciężkim maratonie. Poczułam radość z tego, że dałam radę pomimo tak niesprzyjających okoliczności. Poczułam radość z tego, że to był dobry trening – ten wiatr i ten ciężki plecak. Poczułam radość, że przejechałam pierwszą nieco dłuższą trasę w tym roku.
  • DST 69.00km
  • Czas 03:12
  • VAVG 21.56km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)
Czwartek, 3 kwietnia 2014

Próby

Dzisiaj taka piosenka, dla wszystkich Miłych dla mnie ludzi ( a jest ich całkiem sporo, za co codziennie Losowi dziękuję).



A dla zainteresowanych wywiad:



Dzisiaj nadszedł dzień testów. Magnus wreszcie dostał przeserwisowaną i ze zmienionym skokiem Rebę. Dostał też nowe gripy, nowe rogi i nabrał nowego jakby „lżejszego” wyglądu. Wygląda tak:




"Nowy" Magnus © lemuriza1972

Nie mogłam się od wczoraj doczekać, żeby go wypróbować. Dawno nie cieszyłam się aż tak z wyjazdu na rower. W sumie nie planowałam jakiegoś ekstra treningu, chciałam tylko wypróbować Magnusa, ale z tej próby wyszedł trening:). Całkiem porządny trening.
Próbie zostały poddane też nowe buty. Niestety stare zaczęły się „rozsypywać” już jesienią. Nie ma się co dziwić, bo swoje przeszły. Masę błotnych , golonkowych maratonów m.in. Trzeba więc było zbierać na nowe i rozglądnąć się za czymś fajnym. Pomogła mi Pani Krystyna, która zarekomendowała buty SIDI, zabrała mnie do Krakowa do jedynego sklepu, który nimi handluje . Kupiłam. Przyznam szczerze, że to moje czwarte buty na rower, ale pierwsze takie ładne. Mam nadzieję, że będą równie dobre jak ładne, bo chodzi głównie o to żeby były dobre, prawda? .Ponieważ to dobra firma, a i cena jest konkretna niestety, to mam nadzieję, że wytrzymają przynajmniej ze 3 sezony).  Dzisiejszy test wypadł pomyślnie. A buty wyglądają tak: http://www.mbike.pl/Buty-SIDI-MTB-Eagle-Woman-Ver...



Jeśli zaś chodzi o Magnusa… jestem po prostu zachwycona. Po prostu płynie się nim teraz ( mało tego, ze wreszcie ma amortyzator a nie atrapę, to do tego jest lżejszy, bo stary amor był bardzo ciężki). Gdyby jeszcze w niego trochę zainwestować, zmienić w końcu napęd, pomyśleć o tarczy z tyłu, to naprawdę można byłoby nim nawet na te łatwiejsze wyścigi pojechać.
A póki co mam wartościowy rower treningowy i na pewno będę go wykorzystywać dużo częściej niż wcześniej.
Pojechałam najpierw przez Buczynę i do Szczepanowic niebieskim szlakiem. Kiedy dojechałam do asfaltu, skręciłam w lewo i pojechałam na podjazd pod sklepem. To jest podjazd, który ma niewiele ponad 1 km, ale miejscami ( na początku i na końcu) jest bardzo stromo ( świadczy o tym zresztą prędkość jak jechałam z góry 64 km/h).
Wjechałam. Jakoś dziwnie dość lekko mi się jechało. No to stwierdziłam, że zjadę na dół i podjadę jeszcze raz. Podjechałam. Zjechałam i skierowałam się w kierunku podjazdu za kościołem do Lasu na Lubince. To też jest dość nastromiony podjazd, ale też podjechało mi się dobrze. Ponad kilometr. Potem jeszcze nieco ponad 2 km delikatnego dość podjeżdżania terenem w lesie ( ale łatwym terenem). I dalej jedzie mi się dobrze. No to pomyślałam, że zjadę do Janowic pod dom weselny i zrobię sobie znowu te 5 km podjazdu. Zrobiłam. Tylko na kilka sekund zeszłam do 14 km/h, a generalnie nie schodziłam poniżej 15 . Kolosalna różnica w stosunku do przedwczoraj ( zdarzało mi się zejść do 11 km/h). No tyle, że przedwczoraj wiało mocno. Nie zmienia to jednak tego, że jechałam mocno, jak na obecną formę. Po prostu bardzo się zmobilizowałam. Urwałam 3 minuty w stosunku do wtorku. I sama nie wiem, czy to zasługa braku wiatru, „nowego” Magnusa, a może nowych magicznych butów?:)
Wiem jedno – dawno się tak nie zmobilizowałam na rowerze jak dzisiaj. Dawno nie miałam takiej przyjemności z podjazdowego zmęczenia. Po prostu.. jakaś bajka mi się dzisiaj przytrafiła. Taka Makroprzyjemność z treningu… Chciałabym żeby tak było zawsze. Bardzo bym chciała.


A w Buczynie i zawilce i kaczeńce też już:)
A w Buczynie i zawilce i kaczeńce też już:) © lemuriza1972


Szukam ostatnio wywiadów i informacji o Piotrze Banachu ( dla niezorientowanych: założyciel Hey i Indios Bravos), bo ogromnie mi ten człowiek imponuje. Cytat z wywiadu, który znalazłam w sieci:

„  Banach: Obecnie prym wiodą programy muzyczne, które dają uczestnikom popularność. Jest to droga na skróty. Bycie muzykiem nie polega na rozpoznawalności, lecz na wiarygodności, której nie zdobywa się w talent-show.
- Miałeś propozycję bycia jurorem?
 Banach:  Na szczęście nie, ponieważ to nie jest droga dla nas. Ocenianie przez pryzmat własnego gustu lub zeprezentowanej techniki wyklucza obiektywność. Zawsze się kogoś krzywdzi. A potem taki werdykt rodzi bunt. Jest to niewdzięczna rola”.

Zgadzam się z Banachem i dlatego nie oglądam takich programów. Trochę mi szkoda czasu, wolę w tym czasie posłuchać muzyki. Z płyt po prostu.
A na koniec dwie wersje tej samej piosenki. Sami oceńcie, która się Wam podoba bardziej. Ja od wczoraj zakochana w tej drugiej wersji, słucham jej bezustannie. Polecam, szczególnie w słuchawkach.

  • DST 50.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:27
  • VAVG 20.41km/h
  • VMAX 64.00km/h
  • Sprzęt Kellys Magnus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)
Wtorek, 1 kwietnia 2014

Beksa

W piątek premiera płyty Artura Rojka. Płytę rzecz jasna już zamówiłam. Mam nadzieję, że dotrze do mnie w poniedziałek. Podobno jest dobra. Prezentują ją obecnie w Radiu Kraków. W niedzielę koncert w Krakowie, i bardzo żałuję, że nie mogę jechać:(. Jako, że siedzę teraz mocno w temacie Beksińskich ( książkę skończyłam, ale oglądam i czytam wszystko co jest dostępne w sieci na temat obydwu Panów), piosenka ta skojarzyła mi się z Tomkiem Beksińskim. Nie dość, że tak na niego mówili znajomi ( Beksa), to jeszcze słowa bardzo pasują do tego co przeżywał. Audycja nagrana na kilka dni przed samobójczą śmiercią.
Po wczorajszej niedyspozycji i przymusowym „siedzeniu” w domu, dzisiaj na szczęście zdrowie już dopisało i można było wyjechać. Niby wiosna, ale chłód na zjazdach jest jeszcze bardzo, bardzo przejmujący. Myślałam, że wytrzymam dłużej, że „dociągnę” do 3 godzin, ale było mi zbyt zimno. Trening podjazdowy dzisiaj, tak więc pojechałam w kierunku Lubinki. Pierwszy podjazd na Lubinkę, bocznym podjazdem Pana Adama ( jest krótszy, ale dużo bardziej nastromiony niż „serpentyny”). Tak więc jechałam sobie i jechałam i na samym końcu dojeżdżając do skrzyżowania z główną drogą , napotkałam grupę dzieci. Któreś z nich krzyknęło: Ola, kolarz ! ( bo Ola stała na środku drogi).
Pomijam już pomyłkę płci, w czasach gender i takich tam , w końcu dzieci mogą się pogubić, ale posłuchajcie co było dalej.
Ola niewzruszona stała na środku drogi, więc jej koleżanka raz jeszcze zawołała:
Ola, mówię ci.. kolarz!
Ola ( popatrzywszy na mnie wzrokiem lekko pogardliwym): nie kolarz, tylko rowerzysta…
Ot co… prawda wyszła na jaw ( chociaż ja specjalnie jej nigdy nie ukrywałam i zawsze twierdziłam, ze kolarzem nazywać się nie powinnam). Zupełnie jak w tej baśni było… Nowe szaty cesarza. Czasem trzeba dziecka, żeby się dowiedzieć Prawdy:).

Tak więc 1 km podjazdu , potem zjazd w dół, 2 km podjazdu serpentynami, zjazd w dół do Janowic ( na sam dół za dom weselny) i do góry 5 km. No cóż.. nie idzie mi to jeszcze żwawo, ale biorąc pod uwagę, że te 5 km robiłam mocno pod wiatr , to chyba nie było najgorzej. Wciąż jeszcze czeka mnie jednak masa pracy.

A na koniec film. Smutny, ale bardzo, bardzo ciekawy. Polecam bardzo mocno , jak i "Beksińskich. Portret podwójny" ( nie tylko dla tych, którzy byli fanami Zdzisława i Tomka, tę książkę po prostu czyta się świetnie, jest rzetelna, ciekawa, aż kipi od emocji. To duże przeżycie - jej przeczytanie ).
  • DST 45.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 21.26km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)
Niedziela, 30 marca 2014

Śląsk- Zagłębie - Znak pokoju

Piosenka na początek ( moja ulubiona z ostatniej płyty, moim zdaniem najpiękniejsza). A to jest bardzo fajne nagranie tej piosenki. Nie bez przyczyny taka piosenka na początek, ponieważ w końcu ktoś musiał ten gest wykonać i próbować Znak pokoju Zagłębiu przekazać. To się podjęłyśmy tej próby z Panią Krystyną, chociaż my tylko „Ślązaczki” podrabiane .



Próba pojednania śląsko- zagłębiowskiego wygląda tak:

Znak pokoju
Znak pokoju © lemuriza1972

Dzisiaj będzie wpis kompletnie niesportowy, bo na rowerze nie byłam ( chociaż planowałam). No pomimo tej pięknej pogody , zwyczajnie mi się nie chciało. Ot co. Już prawie wychodziłam z domu, a jednak .. zostałam. Książka o Beksińskich kusi i mami i najchętniej bym się z nią nie rozstawała ani na chwilę. Wspomnienia wczorajszej wieczornej makroprzyjemności, o której napiszę zaraz…też powodowały, że wolałam sobie zostać w domu i posłuchać płyt. No i zmęczona byłam nieco po wczorajszych „szaleństwach”. W końcu nie samym rowerem człowiek żyje. I chyba dobrze, bo stałby się człowiek mocno monotematyczny, gdyby był tylko rower i rower i nic poza tym. Tak tańczy Kaprys, a skoro tańczy Kaprys, to już chyba wszystko jasne ,z jakiej okazji pojechałyśmy do Sosnowca.


O tym, że Sosnowiec to nie Śląsk dowiedziałyśmy się przypadkiem, kiedy przyjechałyśmy na maraton w Murowanej Goślinie samochodem służbowym Jacka K. z rejestracją SO. Jako, że Krysia zaczynała swoją przygodę z GTA wówczas, to nie była jeszcze zorientowana w tym niuansie. Któryś z kolegów zapytał: a którym autem przyjechaliście?
Nieświadoma niczego Krystyna, odpowiedziała z rozbrajającą nieświadomością ( w co się pakuje): a takim ze śląską rejestracją…
Kolega popatrzył na nią.. dziwnie i powiedział: To jest rejestracja z Sosnowca, a Sosnowiec to nie jest Śląsk!

Hm… Następnym, który na uświadamiał, był bodajże Jarek Miodoński, podczas ubiegłorocznej Hołdy Race ( Jarek o ile dobrze pamiętam na Śląsku mieszkał kilka lat). Opowiedział nam ten słynny kawał:
„ Dlaczego w Katowicach mieszkania od 6 piętra wzwyż są tańsze? - Bo widać Sosnowiec”.

No to tak być nie może żeby człowiek człowiekowi wilkiem był. Także pojechałyśmy do Sosnowca. I zabrałyśmy ze sobą najbardziej śląskie z całego towarzystwa, Gomolątko. Okazja się trafiła, bo właśnie w Sosnowcu był koncert Indios Bravos. A że odkąd mamy autostradę od Tarnowa do Krakowa, to świat się do nas zbliżył znacznie, więc jeździć można i na Śląsk i na Zagłębie. Niecałe dwie godzinki i jesteśmy w Sosnowcu.
I były też tego dnia urodziny ( 35) Gutka. Z tej okazji koncert był nieco „inny”. Powiedziałabym bardziej bliżej fanów ( no bo np. Gutek pozwolił sobie na sam koniec zgrabnie przeskoczyć barierkę i potańczyć w tłumie, a na scenę wrócił na rękach fanów). Bardziej też kameralny , bo klub 2 doors to maleństwo.
Zajęłyśmy najlepsze miejscówki ( skutkujące jednak dzisiaj znacznym osłabieniem słuchu) czyli zaraz przy scenie i przy Gutku
( chyba jeszcze bliżej niż w Tychach). No i było jak zwykle wspaniale, bo Chłopaki jak zwykle mocno angażują się w to co robią. Jak to Gutek powiedział: mam nadzieję, że macie przyjemność z naszej przyjemności.
Ba, to jest MakroPrzyjemność Drogi Gutku.
Było i sto lat kilka razy odśpiewane. A i Gutek robił wszystko, żeby pojednać Sosnowiec z Katowicami ( jako, że sam jest z Katowic). Wróciłam z wrażeniami i koszulką z podobizną Gutka.

Gomolątko z misją na Zagłębiu
Gomolątko z misją na Zagłębiu © lemuriza1972

Kaprys
Kaprys ©




lemuriza1972
Jeszcze raz Kaprys


Jeszcze raz Kaprys © lemuriza1972



Lech Grochala:)
Lech Grochala:) © lemuriza1972

Gutek i Banach
Gutek i Banach © lemuriza1972 Gutek
Gutek ©


lemuriza1972
Gutek raz jeszcze
Gutek raz jeszcze © lemuriza1972
Tort urodzinowy dla Gutka
Tort urodzinowy dla Gutka © lemuriza1972

I jeszcze specjalnie dla Pani Krystyny nakręcony, pokaz talentu Banacha i Groszka.

  • Aktywność Jazda na rowerze
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)
  • Nowsze wpisy →
  • ← Starsze wpisy

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl