Czwartek, 24 marca 2011
Dzień czwarty, podjazdy i zjazd - RADOŚĆ i trochę o RYSACH
Jestem sobie w pracy, dzwoni telefon.
Mirek: cześć co robisz?
Ja: no w pracy jestem... gorąco aktualnie, jak to w pracy..
Mirek: wspólczuję.. ja własnie wchodzę na Rysy
Ja: ?????????? jaja sobie ze mnie robisz?
Mirek: nie
Ja: Ty zdrajco! A ja? beze mnie poszedłeś?
Nie wierzę Ci, pewnie siedzisz gdzieś na Lubince albo Wale, jak nie zobaczę zdjęcia to nie uwierzę.
A jednak poszedł. A jednak wszedł.
Świr totalny no...
Podobno było niebezpiecznie. Wytyrał się, a jak Mirek mówi , że się wytyrał to musiał być mega hardcore.
Trasę przewidzianą na lato na ponad 12 h , zrobił w 7 h 20 min.
Szacunek!!!!
Zazdroszczę!
A ja.. kolejny dzien planu. dzisiaj było podjeżdżanie, więc wyjechałam z wielką radością.
Plan: 10 min rozgrzewki , podjazdy 5-6 x podjazd do 5 min., kadencja 60-70, ostatnie 30 sekund to sprint na maksa na złamanie progu
Postanowiłam uskutecznić te podjazdy na Lubince.
I dlatego rozgrzewka trwała 20 min, bo tyle trwa dojazd na Lubinke ode mnie z domu.
A potem się zaczęło.. pierwszy podjazd.. i te 30 sekund na maksa.... uff.. bolało oj bolało. Ale ja lubię taki ból!
drugi raz jechało mi sie lepiej i za każdym razem miałam wrażenie, ze podjeżdza mi sie lepiej.
Jak skonczyłam to powiedziałam do siebie: dobra robota IZa.
Myślę jednak, ze jeszcze mogę pójść mocniej te 30 sekund.
Ale dzisiaj bardzo przeszkadzał mi porywisty wiatr.
Oprócz tych 5 podjazdów na Lubinkę, było jeszcze kilka pomniejszych, bo zeby dojechać na Lubinkę to nie da się tak po płaskim:)
A potem wpadłam na szaleńczy plan zeby spróbować zjechać żółtym pieszym z Wału.
Ta myśl zaświtała mi już rano. Pomyślałam przez chwilę: nie za wcześnie na takie zjazdy?
Ale pojechałam. Tak się cieszę , ze pojechałam.
jechało mi sie świetnie. Żadnej pozimowej blokady , a zwykle takie miewałam.
Pewnie, dość szybko, z naprawdę fajnym balansem ciała, wszystkie odruchy na przeszkodach terenowych prawidłowe.
Na szczęscie miałam z przodu bulldoga ( jeżdzę teraz na takiej dziwnej kombinacji bulldog- python).
Było duzo błota, liści, patyków , korzeni ale kompletnie mi to nie przeszkdzało.
Za każdą pokonaną przeszkodą mój uśmiech był coraz szerszy. Po prostu czysta ekstaza! To jeden z fajniejszych zjazdów w okolicy chociaż do tych golonkowych to mu daleko
Jak to się stało, ze ja.. kiedyś taki cykor jeśli chodzi o zjazdy tyle sie nauczyłam i zaczęłam się z nich cieszyć?
Ja chyba znam odpowiedź - maratony u GG. Gdyby nie one... dalej nie umiałabym zjeżdzać.
Ale mnie szczęście roznosi!
Jutro wolne, ale.. jadę do Krakowa na koncert Myslovitz i naprawdę cieszę sie jak dziecko!

Mirek: cześć co robisz?
Ja: no w pracy jestem... gorąco aktualnie, jak to w pracy..
Mirek: wspólczuję.. ja własnie wchodzę na Rysy
Ja: ?????????? jaja sobie ze mnie robisz?
Mirek: nie
Ja: Ty zdrajco! A ja? beze mnie poszedłeś?
Nie wierzę Ci, pewnie siedzisz gdzieś na Lubince albo Wale, jak nie zobaczę zdjęcia to nie uwierzę.
A jednak poszedł. A jednak wszedł.
Świr totalny no...
Podobno było niebezpiecznie. Wytyrał się, a jak Mirek mówi , że się wytyrał to musiał być mega hardcore.
Trasę przewidzianą na lato na ponad 12 h , zrobił w 7 h 20 min.
Szacunek!!!!
Zazdroszczę!
A ja.. kolejny dzien planu. dzisiaj było podjeżdżanie, więc wyjechałam z wielką radością.
Plan: 10 min rozgrzewki , podjazdy 5-6 x podjazd do 5 min., kadencja 60-70, ostatnie 30 sekund to sprint na maksa na złamanie progu
Postanowiłam uskutecznić te podjazdy na Lubince.
I dlatego rozgrzewka trwała 20 min, bo tyle trwa dojazd na Lubinke ode mnie z domu.
A potem się zaczęło.. pierwszy podjazd.. i te 30 sekund na maksa.... uff.. bolało oj bolało. Ale ja lubię taki ból!
drugi raz jechało mi sie lepiej i za każdym razem miałam wrażenie, ze podjeżdza mi sie lepiej.
Jak skonczyłam to powiedziałam do siebie: dobra robota IZa.
Myślę jednak, ze jeszcze mogę pójść mocniej te 30 sekund.
Ale dzisiaj bardzo przeszkadzał mi porywisty wiatr.
Oprócz tych 5 podjazdów na Lubinkę, było jeszcze kilka pomniejszych, bo zeby dojechać na Lubinkę to nie da się tak po płaskim:)
A potem wpadłam na szaleńczy plan zeby spróbować zjechać żółtym pieszym z Wału.
Ta myśl zaświtała mi już rano. Pomyślałam przez chwilę: nie za wcześnie na takie zjazdy?
Ale pojechałam. Tak się cieszę , ze pojechałam.
jechało mi sie świetnie. Żadnej pozimowej blokady , a zwykle takie miewałam.
Pewnie, dość szybko, z naprawdę fajnym balansem ciała, wszystkie odruchy na przeszkodach terenowych prawidłowe.
Na szczęscie miałam z przodu bulldoga ( jeżdzę teraz na takiej dziwnej kombinacji bulldog- python).
Było duzo błota, liści, patyków , korzeni ale kompletnie mi to nie przeszkdzało.
Za każdą pokonaną przeszkodą mój uśmiech był coraz szerszy. Po prostu czysta ekstaza! To jeden z fajniejszych zjazdów w okolicy chociaż do tych golonkowych to mu daleko
Jak to się stało, ze ja.. kiedyś taki cykor jeśli chodzi o zjazdy tyle sie nauczyłam i zaczęłam się z nich cieszyć?
Ja chyba znam odpowiedź - maratony u GG. Gdyby nie one... dalej nie umiałabym zjeżdzać.
Ale mnie szczęście roznosi!
Jutro wolne, ale.. jadę do Krakowa na koncert Myslovitz i naprawdę cieszę sie jak dziecko!

Nasze pagórki© lemuriza1972

Rysy dzisiaj© lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:04
- VAVG 20.32km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 181 ( 96%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 923kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 marca 2011
Dzień trzeci - regeneracja
tak trochę nawet „rowerowa” piosenka:)
Plan dzisiejszy: 1 h regeneracja
Wyszło ciut więcej niż 1 h, ale to wina tego, że odjechałam za daleko od domu.
Zastanawiałam się gdzie jechać, trochę znudziły mi się okoliczne asfalty i pomyślałam: a może tak czerwonym szlakiem do Lipia?
Jak już ta myśl zaświtała mi w głowie, to opuścić mnie nie mogła. Wiadomo co oznacza Lipie – fajny techniczny teren czyli to za czym tęskni się całą zimę.
Pomyślałam: pewnie będzie straszne błoto… no nic, wezmę kasiorę, najwyżej przepłucze się rower w drodze powrotnej.
Jadąć ścieżką obok Azotów z daleka zobaczyłam, ze jedzie jakis biker. Po sylwetce wydawało mi się, ze to jest Sławek N i rzeczywiście to był on.
- Gdzie jedziesz?
- w Lasy Radłowskie?
- a ja do Lipia
- a to jadę z tobą
- ja dzisiaj spokojnie, regeneracja
- to dobrze, może nadążę:) ( tak naprawdę nie zauważyłam, zeby Sławek miał jakies problemy z nadążeniem, wręcz przeciwnie)
i pojechaliśmy, naprawdę dośc spokojnie.
Prawdziwa jazda zaczeła się na łąkach za polami klikowskimi. Trochę błota, teren, bajka.
No ale najprawdziwsza jazda zaczęła się w Lipiu…
Uwielbiam ten lasek!
Te zakręty, te korzenie, to wchodzenie w zakręty, to balansowanie ciałem, pierwsze w tym roku terenowe mini zjazdy, błoto…!
Co ja Wam będę mówić.. dopiero tutaj czuję naprawdę , że jeżdzę na rowerze, czyli w technicznym terenie.
CUDOWNIE!
Buzia mi się śmiała sama.
Wracając wstąpiliśmy do sklepu Mirka Bieniasza. Moje kółka mają być jutro.
U Mirka spotkalismy Krysię.
Kilometrów mało, ale to dlatego, ze sporo terenu nielatwego.
Czuję się po takiej terenowej jeździe bosko..
Jutro podjazdy i teren.
Podobno ma mocno wiać.. cóż zobaczymy.
I w dalszym ciągu świetnie mi się jeździ.
samopoczucie - 6.
Weszłam dzisiaj na stronę Majki Włoszczowskiej. Napisała: nawet najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening.
To prawda.
Sprawdziłam sobie terminy Cyklokarpat, w większości przypadków "rozmijają się" z GG. Pomyslałam wiec jak bedzie okazja ( transport) i kasiora, to zamiast niedzielnego treningu będę sobie jeździć na Cyklo na "trening".
Mentalnie jeszcze się wzmocnię, bo tam o lepszy wynik znacznie łatwiej:)
Trasy łatwiejsze zdecydowanie a i kobiet mniej.
- DST 26.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:19
- VAVG 19.75km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 581kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 marca 2011
Dzień drugi
Plan:
Tempo 2 h
Menu: TR - 20 min + 3 x 10 min co 10 min trening siłowo/tempowy kadencja 60-70, max 75, tętno w strefie mieszanej, w przerwach TR + 10 min cool down + 30 WT + 10 min cool down
Dzisiejszy trening było mocno zagrozony. Nieprzewidziane okoliczności, jakby to powiedzieć zdrowotne.
Udało się je jednak pokonać i wyruszyć.
Wydaje mi się, ze plan wykonałam w 100%. No może zbyt mało terenu, ale nie było po drodze niestety. Na następny taki trening musze obmyslić inną trasę.
Wiatr skutecznie mi przeszkadzał, ale starałam się odpierać jego ataki i robić wszystko zgodnie z planem.
Wydaje mi się, ze praca nad kadencją podczas spinningu daje teraz efekty, bo udaje mi się naprawdę trzymać założoną kadencję i widzę, ze to jest dużo bardziej ekonomiczne , niż to moje dawne "przepychanie".
Generalnie naprawdę świetnie się jechało, koncentracja na maksa. Myslałam sobie o Mai Włoszczowskiej i to dodawało mi skrzydeł.
Sampoczucie w skali 1- 6 oczywiście 6!!!
Co tu duzo mówić, jestem z siebie zadowolona!
P.S Wiecie jaki jest najcięższy test wojskowy świata?
Nazywa się doko. Każdy żołnierz ma do przebiegnięcia 5 km z dodatkowym obciązeniem ( 25 km w wiklinowym koszu na plecach). Kosze przewiązane są zgodnie z nepalskim zwyczajem przepaską na czole. I tak biegają chłopaki po Himalajach. Mają na to 55 min.
Mirek pewnie dałby radę:)
A pozwolenie na wejście na Everest kosztuje.. 10 tys dolarów.
Powiedziałam to dzisiaj koleżance w drodze do pracy, a ona na to:
to co zaczynasz zbierać od dzisiaj?:)
dzisiaj na Giewoncie zginął ratownik TOPR. I pomyśleć, ze bylismy tam w sobotę...
- DST 56.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:05
- VAVG 26.88km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 153 ( 81%)
- Kalorie 979kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 marca 2011
Dzień pierwszy wg planu autorstwa Kuby:)
Jedna z moich ulubionych piosenek "energetycznych"
Jakiś czas temu dostałam wiadomość od Versusa z Rowerowania.
Wraz z Rozą i PePe wybierają się do Włoch na .. rowerowanie. Propozycja kusząca, ale odpisałam , że niestety.. raz, że kasa ( muszę zapłacić za nowe kółka ponad 2000 zł:)), dwa, że nie mam szans na taki urlop.
Versus odpisał: jaki urlop? bezrobocie...
No tak... wszak jego sponsorem jak sam pisze jest aktualnie MOPS w Krakowie i Caritas. Odpisałam: obyś nie wykrakał...
Opowiedziałam tę historyjke Krysi.
Jakis czas temu poprosiłam Kubę z Rowerowania o wskazówki dotyczące treningu ( Kuba jak wiele osób z Rowerowania robi to bardzo profesjonalnie i precyzyjnie).
W ten oto sposób narodził się plan dla mnie.
KUBA WIELKIE DZIĘKI!
Wysłałam plan Krysi.
Napisała: no tak.. teraz faktycznie chyba musisz iść na bezrobocie:)
Usmiałam się bardzo, ale dam radę. Na pewno dam radę.
Czytałam dzisiaj wywiad z Małyszem. Powiedział, ze wspołczuje ludziom, którzy nie lubią swojej pracy, bo on do swojej pracy czyli na trening szedł zawsze z usmiechem.
Pomyslałam: jestem szczęsciarą, bo chociaż w pracy czasem bywa cięzko, to raczej też chodzę do niej z uśmiechem, a na treningi to juz w ogóle.
Dzisiaj byłam tak zadowolona , że mam ten plan i nie mogłam sie doczekać popołudnia.
Plan wyglądał tak:
Pon. Sprinty 1,5 h
Menu: TR - 20 min + 5 x 45 sek co 4 min 15 sek kadencja wysoka, tętno pod próg mleczanowy + TR 10 min + WT 30 + TR (cool down) 10 - 15 min
Udało mi sie idealnie wstrzelić z trasą. Trasa taka na 1,5 godz akurat. Wygodne, szybkie , i w miarę puste asfalty, w sam raz do sprintów.
No cóż.. może te przyspieszenia jeszcze idelane nie były ( prędkośc do 38 km/h, a wiem, ze daje rady więcej), ale i tak zadałam sobie sporo bólu. No ale przecież to jest sport dla ludzi, którzy potrafią zadać sobie ból:)
Jak mi sie to strasznie podobało!!!
Taki reżim treningowy, pilnowanie stref, czasu jazdy w danej strefie.
Naprawde było super!
Już nie mogę doczekać się jutra!
jechało mi sie rewelacyjnie, ja sama już nie wiem co się ze mną dzieje, ze z taka łatwością jeżdzę????? Po prostu wsiadam i jadę, prawie nie czuję zmeczenia ( no oprócz tych przspieszen), po prostu "płynie" mi się na rowerze.
Jedyny minus, bardzo zmarzły mi stopy, bo wcale nie było aż tak ciepło.
Dostałam dzisiaj od Mirka artykuł o pewnym człowieku kochającym góry. Mirek napisał: co też te góry robią z ludzióf...:)
Odpisałam: góry robią z ludzióf jeszcze bardziej szczęsliwych ludzióf...
Oto dowód:)

na całej połaci snieg:)))© lemuriza1972

coś mnie strasznie rozbawiło© lemuriza1972

Jak po sznurku© lemuriza1972

Samotnica© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Czas 01:33
- VAVG 25.81km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- HRmax 180 ( 95%)
- HRavg 158 ( 84%)
- Kalorie 764kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 marca 2011
Niedzielnie:)
Zaczęłam od tej piosenki ( mojej ulubionej i moim zdaniem jednej z najpiękniejszych piosenek Myslovitz), bo jest ku temu powód szczególny.
Nic więcej napisać nie mogę poza wielkim THANK YOU.
A teraz będzie już tylko i wyłącznie o sporcie.
Zdumiewa mój organizm, który chyba jest coraz bardziej wytrzymały i podatny na naprawdę ekstremalne warunki.
Kiedys po takiej wyprawie jak wczorajsza,pewnie dzisiaj z trudem podniosłabym się z łóżka.
A dzisiaj.. dzisiaj obudziłam się wcześnie, wiele godzin nie spałam. Wstałam, sprzatałam, prasowałam, gotowałam , ot proza zycia, a o 15 wyjechałam na trening.
Założenie było takie: spokojna jazda w tlenie.
Udało się. Trasa prosta, płaska Mościce- Żabno- Radłów – Mościce.
Starałam się nie pędzić, ale pilnowac kadencji, równego rytmu jazdy.
Czułam się świetnie.
Było dosyć zimno, temperatura odczuwalna, chyba znacznie niższa.
Zmarzły mi nieco stopy.
Samotność długodystansowca. Lubię to. Tysiące mysli, fajnych mysli w głowie.
Będę chciała zwiększać objętość, bo na razie krótkie te jazdy, no ale nie było warunków.
Będzie coraz dłużej jasno, będzie można dłużej jeździć.
Mam bardzo ambitne plany na ten sezon, mam wielki głód ścigania.
Nie mogę się doczekać pierwszych zawodów ( 10 kwietnia). Myślę, ze to będzie moja szansa. Trasa płaska, szybka, a ja mam moc w nogach i potrafię jeździć szybko.
To zdaje się taka trasa dla mnie. No ale zobaczymy.
A dzisiaj poza tym ogromne wzruszenia. Ostatnie zawody w Pucharze Świata Adama Małysza. Przebuczałam chyba z godzinę.
Cieszę się, że udało mu się tak ładnie pożegnać z kibicami.
Wzruszające były te pokłony kolegów skoczków. Wruszający był góralski taniec Kamila przed Adamem.
I to zwycięstwo Kamila… takie symboliczne.

schodzimy z Giewontu© lemuriza1972

wzdłuż lawiny© lemuriza1972

gdzieś na szczycie© lemuriza1972

Napoje izotoniczne© lemuriza1972

"gwiazdy" w obiektywie:)© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Czas 01:38
- VAVG 24.49km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- HRmax 161 ( 85%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 745kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 marca 2011
Szpilki na Giewoncie:)

Szpilki na Giewoncie© lemuriza1972
„ Nad Giewontem chmura wisi granatowa,
a ja chciałbym ten Giewont pocałować”.
I pocałowałam:)
Plany były zgoła odmienne. Miała być nocna wyprawa na Czerwone Wierchy przy pełni księżyca. Pogoda jak to pogoda spłatała nam jednak figla i trzeba było plany zweryfikować.
Podjęlismy więc decyzję, że jedziemy w dzień. Trasa miała zostać ustalona „ na gorąco”
„ Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie może mnie odwiedzi”
No właśnie… zapytała mnie dzisiaj przyjaciółka : co Ty robisz o czwartej rano?
( bo odpowiedziałam jej na maila o 4 rano).
Odpisałam: no jak to pobudka, była o 4 nad rano, bo wyjazd.. w Tatry.
Tak więc znowu przed siebie , w drogę, bo najlepiej się czuję .. w drodze.
Do tego wyjazdu nie byłam jakoś specjalnie nastawiona, pogoda niepewna, więc liczyłam się z tym, że może odwołamy go w ostatniej chwili.
Podczas podróży próbujemy ustalić trasę. Pada nazwa „Giewont”. Mówię „ Tak, chodżmy na Giewont” ( bo jakos tak w pamięci utkwiła mi piękna piosenka Mai Sikorowskiej o Giewoncie własnie)
Ktoś mówi, że Giewont ma poniżej 2000 m npm.
Mówię: nie szkodzi.. jakoś dzisiaj nie jestem zdeterminowana na wysokośc.
Jeśli chodzi o dalszą częśc trasy ( po zdobyciu Giewontu) decyzja ma zapaść „ na miejscu” w zależności od warunków.
W czasie podróży przysypiam i budzę się w pięknym, białym Zakopanem.
Przyjeżdzamy wyjątkowo wcześnie . Jest 7.
Na parkingu jak zwykle ciekawa rozmowa z parkingowym ( och ta góralska gwara, uwielbiam ją).
No i w drogę. Do Kuźnic.
Od Kuźnic znaną mi już dobrze trasą, ąz pod schronisko Na Hali Kondartowej. Tam napoczynamy żurawinówkę i pijemy zdrowie kolegów z Rowerowania.
Na trasie nie ma prawie nikogo. Podczas całej naszej prawie 8 godzinnej wędrówki, spotykamy zaledwie 6 osób.
To jest zapewne nie tylko efekt złej pogody, ale efekt lawiny, która zeszła w Tatrach w ub weeekend i zabrała trójkę turystów.
Zaczynamy podchodzić pod Przełęcz i nagle po lewej stronie wyłania się przerażający widok… Lawina. Tak blisko, na wyciagnięcie ręki.
Snieżne kule wielkości wielkich głazów…kiedy dotykam ich kijkiem są twarde jak kamień.
Człowiek jest bez szans. Oto potęga przyrody.
Mozolnie wrapujemy się na przełęcz.
Mój cel – ponownie trening mentalny. Zakładam sobie, ze nie będzie żadnego marudzenia,żadnych kryzysów, tylko cele przede mną. I tak jest , patrzę do góry na przełęcz i wiem tylko jedno, powoli muszę się tam wdrapać.
Czytam obecnie książeczkę Beaty Pawlikowskiej „ Blondynka w Himalajach”
Cytat:
„ Myślenie o tym, że jest gorąco, sprawia, że człowiek bardziej się poci. Przejmowanie się tym, że boli noga, prowadzi tylko do tego, że ból staje się nie do zniesienia. Liczenie kamiennych schodów daje poczucie przytłaczające ogromu wysiłku jakiemu będę musiała się poddać. Dlatego czasem jest lepiej wyłączyć mózg i dać się unieśc w zupełnie nowe rejony podświadomości, która sama znajdzie dla siebie idealny rytm. Taki stan uwalnia ciało i pozwala mu w najlepszy z możliwych sposób używać swojej siły i energii”
Tak staram się czynić i idzie się naprawdę dobrze.
Cel-Giewont. Idziemy bez raków początkowo, ale tuż przed atakiem szczytowym decydujemy się jednak załozyć i jak się okazuje potem była to decyzja jak najbardziej słuszna.
Kto był na Giewoncie to wie, ze sam koniec to łancuchy i strome podejście. Adam pyta czy chcemy uprzęże. Zastanawiamy się. W końcu decyduję się ubrać – zawsze to bezpieczniej a i jakies nowe doświadczenie. Tak więc mam uprząż,mam karabinki, którymi wpinam się w łancuchy. Jest slisko.
Zdobywamy Giewont, ale też szybko z niego schodzimy.
Adam proponuje asekurację ( lina) postanawiam spróbować, może nie tyle ze strachu ile z ciekawości, jak to jest.
Zejście było dla mnie bardzo trudne, z liną czułam się bezpieczniej. Kiedy patrzyłam w dół.. robiło mi się słabo i zastanawiałam się czy nie mam lęku wysokości.
Oblodzone kamienie budzą respekt.
No ale dajemy radę i idziemy dalej. Ja mam mnóstwo radości z powodu tych nowych karabinkwo- uprzężowych doświadczeń.
Wracamy tą samą drogą , do przełęczy pod Halą Kondratową i tam Krysia ponownie wyjmuje żurawinówkę i przyznaje się , ze ma dzisiaj urodziny.
Sto lat!
Wspaniały pomysł, żeby spędzać urodziny w górach.
Idziemy dalej, w kierunku Czerwonych Wierchów. Ide sobie mozolnie, złych mysli nie ma, nie muszę ich odganiać, znowu wspaniale wychodzi mi trening mentalny.
Jestem zdecydowanie najgorsza z naszej grupy ( Krysia, Adam, Mirek), ale góry dla mnie nie są arena rywalizacji, góry dla mnie są polem do zmagań ze swoimi własnymi słabościami. Tak więc nie przejmuję się zbytnio tym, że idę na końcu zazwyczaj.
Robi się coraz bardziej trudno. Widoczność spada do niemalże zerowej. Widać cokolwiek może na odległosc 3 m.
Mówię w pewnym momencie: patrzcie nic nie widać…
Mirek się smieje: no to na co mamy patrzeć jak nic nie widać?
Zaczyna wiać ogromnie zimne wietrzysko, wieje tak ze mam wrażenie ze zaraz zmiecie mnie z tych gór, pada snieg i chłosta bezlitosnie po twarzy tysiącem drobinek. Szron pokrywa nasze ubrania,plecaki, czyni naprawdę niestworzone rzeczy.
I jest mocno pod górę… a ja idę i usmiecham się, bo jest wspaniale.
Na którymś ze szczytów czeka na mnie cała grupa. Z daleka usmiecham się szeroko i mówię: ale czad!!!
Adam patrzy na mnie i mówi: no nie ty to jednak masz napierdzielone w głowie. Daleko od domu, można się zgubić… a ona mówi : ale czad.
Potem kiedy w aucie wspominamy tę sytuację Adam mówi…
„ No bo szczyt…. wieje, my na ciebie czekamy, zimno, mgła, a Iza idzie z uśmiechem od ucha do ucha”
No cóż.. tak już mam Nic na to nie poradzę, im trudniej tym większa radość.
Faktycznie mgła jest taka, że o zgubienie szlaku nie jest trudno.
Musimy bardzo, bardzo uważać.
Szron zalepia mi rzęsy.Musze coś zrobić, bo nic nie widzę. Próbuję zdjąć z rzęs gulę sniegu i ona odchodzi, ale z trzema rzęsami.
Co to za strata dla kobiety!
Ale się usmiecham i idę dalej.
W pewnym momencie Krysia zatrzymuje się, a ja jestem tak nieostrożona, ze jestem za blisko , ona się obraca i dostaje jej czekanem przymocowanym do plecaka po nosie.
Boli….. ale…zaraz myślę: co z tego poboli i przestanie.
Nie jest łatwo, wiatr,zimno… ta biel, mgła jest tak nieprawdpodobna, ze takiego mleka ja jeszcze nie widziałam.
Powtarzam sobie z uśmiechem na ustach „ Maszeruj albo giń”.
Zaliczamy po kolei wszystkie Czerwone Wierchy czyli
Kopę Kondracką 2005 m nmp
Małołączniak 2096 m nmp
Krzesanicę 2122 m npm
Ciemniak 2096 m nmp
, pomimo tej naprawdę niedobrej pogody.
Powrót zejściem do Doliny Kościeliskiej.
Czas przejścia 7 godz 45 min.
Spalone kalorie : 3194
Wnioski: moja kondycja jest coraz lepsza. Nie mam już takich wielkich kryzysów. Jestem w stanie wytrzymać naprawdę dużo. Zimą w Tatrach.
To było ostatnie zimowe wejście w Tatrach, wszak niebawem kalendarzowa wiosna.
Będę szła dalej..
Teraz czas na rower, ale o Tatrach już nie zapomnę.
Moja przyjaciółka Ela napisała:
wariatka ..po prostu wariatka ...w taką zimę na Giewont i Czerwone Wierchy Uspokój się
No nie dam rady się uspokoić

Górska samotność© lemuriza1972

Wspinaczka na Giewont© lemuriza1972

Na Giewont© lemuriza1972

Oszronione© lemuriza1972

Lawina© lemuriza1972
- Czas 07:45
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 3193kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 17 marca 2011
O Stali Mielec głównie...:)))
A czy ktos pamieta tego piłkarza? tak sie niestety konczy wiele karier.
a wiecie ze w Mielcu, wtedy kiedy grał moj ojciec, czyli w latach 70 to kibice tak pilnowali piłkarzy, ze jak któryś gdzieś usiadł na piwo , to zaraz byl telefon to klubu.
To byly piękne czasy...
przypomniała mi się ta piosenka…
Chyba dlatego, ze wraz z nią wracają wspomnienia szkolne, a ja wczoraj miałam powrót do wspomnien…
Mecz.. mecz na mojej hali…
Najpierw widok stadionu… który sprawił, ze zabolało serce. To był kiedyś jeden z piękniejszych stadionów w Polsce. Widział takie mecze, jakich polska liga pewnie długo nie zobaczy i takich polskich piłkarzy. Widział Real Madryt…
I już go prawie nie ma… gruzowisko. Burzą, będą budować co innego, małego.
No bo nie ma już na taki stadion zapotrzebowania w Mielcu…nie ma już takiej druzyny.
Dostałam w genach ( po ojcu) miłosc do piłki nożnej. Mogę powiedzieć, ze „wychowałam się” z całą piłkarską drużyną Stali Mielec z lat 70.
Jak panowie mieli przerwę w rozgrywkach, to wszyscy jeździlismy na wspolne wakacje np. do Zakopanego do Centralnego Ośrodka Sportu.
Więc jak mogło być inaczej.. kochałam piłkę nożną całą sobą, biegałam na każdy mecz, jeździłam na wyjazdowe i myslałam: gdyby mnie widział ojciec, byłby dumny.. nie mogę grac tak jak on, ale mogę kibicować całym sercem a to już jest coś.
I teraz to miejsce gdzie spędziłam tyle czasu tak po prostu przestanie istnieć…
Okropnie to smutne.
I dobrze, że mój siostrzeniec , który też chyba dostał w genach pasję i talent do piłki kontynuuje rodzinną tradycję, a własciwie spełnia moje marzenia. Bo ja zawsze chciałam być chłopakiem i grać w piłkę. Grałam z chłopakami pod blokiem, ale przecież nie o takie granie chodziło.. tylko o cos więcej.
Patryk , moj siostrzeniec urodził się w Krakowie, blizej było mu do Hutnika, no może Wisly albo Cracovii, ale jest piłkarzem mojej ukochanej Stali Mielec i jestem z niego dumna.
Taki jest podobny fizycznie do mojego ojca, może i talent odziedziczył? Oby.
Potem wizyta na hali i mecz siatkarek z Muszynianką ( przegrany niestety, no ale to w sumie żadna niespodzianka). Ta hala wywołuje we mnie tyle wspomnień.. dobrych wspomnien.
Trenowanie siatkówki, spędzanie własnie tam czasu… to było najlepsze co mogło mi się przydarzyć w dziecinstwie i mojej wczesnej młodości:)
Panie Prezesie:) dziękuję, ze mogłam tam być.
A dzisiaj już mniej fajnie, pogoda wybitnie barowa, nawet nie myslałam o rowerze, bo za zimno i deszcz, deszcz, deszcz…
Trochę ćwiczeń w domu czyli pompki, brzuszki, hantle itp.
Ot żeby ciało nie zapomniało.
A wszystko to z Myslovitz w tle , bo nastrajam się przed przyszłotygodniowym koncertem.
Nie mogę się doczekać!!!
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 marca 2011
Górki i siła.
Plan był taki. Siła. Jeden długi podjazd " na twardo", no i rzecz jasna kilka pomniejszych.
Plan zrealizowany.
Jest taka piosenka " Płynie w nas gorąca krew". Ja myślę, ze oprócz gorącej to ja na pewno mam jeszcze góralską. Być może sądząc po fizjonomii mojej rodziny od strony Mamy, moze to jest jakaś kaukaska, góralska krew, no ale to chyba jeszcze lepiej. Góry wyższe:)
Po prostu górki działają na mnie tak... no czuję sie tam jak w domu i tyle.
Jechało się super.
Srednia jak na górki naprawdę b. dobra.
Podjazd na Lubinkę od strony Dunajca ma ok 6 km.
Nie jest bardzo stromy, ale jechałam zupełnie na twardo, po raz pierwszy aż tak. Do tego wiało. Łatwo więc nie było. Momentami tempo dośc slimacze, ale postanowiłam się nie poddawać i chociaż diabeł kusił żeby zrzucić na lżej, nie posłuchałam.
Wyjeżdzałam w mgle, ale potem wyszło słonce.
Był jeszcze jeden cel tego treningu - cwiczenie psychiki.
Skupiałam się tylko na jeździe, starałam się nie myśleć o innych sprawach, pilnować kadencji. No i postanowiłam sobie, ze na widok kolejnego podjazdu nie będę myśleć - o kolejny podjazd, tylko " ale fajnie kolejny podjazd, można poćwiczyć"
Górki, Dunajec, rower... a teraz na mecz:)
Szczęściarą jestem jak nic:)
Plan zrealizowany.
Jest taka piosenka " Płynie w nas gorąca krew". Ja myślę, ze oprócz gorącej to ja na pewno mam jeszcze góralską. Być może sądząc po fizjonomii mojej rodziny od strony Mamy, moze to jest jakaś kaukaska, góralska krew, no ale to chyba jeszcze lepiej. Góry wyższe:)
Po prostu górki działają na mnie tak... no czuję sie tam jak w domu i tyle.
Jechało się super.
Srednia jak na górki naprawdę b. dobra.
Podjazd na Lubinkę od strony Dunajca ma ok 6 km.
Nie jest bardzo stromy, ale jechałam zupełnie na twardo, po raz pierwszy aż tak. Do tego wiało. Łatwo więc nie było. Momentami tempo dośc slimacze, ale postanowiłam się nie poddawać i chociaż diabeł kusił żeby zrzucić na lżej, nie posłuchałam.
Wyjeżdzałam w mgle, ale potem wyszło słonce.
Był jeszcze jeden cel tego treningu - cwiczenie psychiki.
Skupiałam się tylko na jeździe, starałam się nie myśleć o innych sprawach, pilnować kadencji. No i postanowiłam sobie, ze na widok kolejnego podjazdu nie będę myśleć - o kolejny podjazd, tylko " ale fajnie kolejny podjazd, można poćwiczyć"
Górki, Dunajec, rower... a teraz na mecz:)
Szczęściarą jestem jak nic:)
- DST 44.00km
- Czas 01:42
- VAVG 25.88km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 180 ( 95%)
- HRavg 161 ( 85%)
- Kalorie 837kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 marca 2011
Sok z buraków
Wiosna:)
W planie miałam siłę w górkach, ale ponieważ jutro mam urlop:), więc jutro będą górki, a dzisiaj było płasko.
Płasko, ale bardzo szybko. Bardzo.
Średnia 28 km/h w marcu? średnie tętno 166 ...za mocno prawda? Kuba jak myślisz?
No wiem, ze chyba tak.. ale nie mogłam sie powstrzymać. Tak dobrze mi się jechało, ze nie chciałam jechać wolniej.
Nie wiem co się dzieje, ale noga mi tak podaje, ze jak prawie nie czuję wysiłku, po prostu jakbym ważyła 40 kg, rower 9 kg a mocy było co nie miara.
Po prostu rewelacja.
Nie wiem skąd to sie wzięło, a moze to sok z buraków?:)
Tajna broń Marcina B., o której powiedział mi w ub roku, no i się stosuję.
Jaka to pryzjemność, kiedy tak dobrze idzie.
Po prostu roznosi mnie energia.
Wszystko tak jakoś fajnie przebiega, a jutro jak dobrze pojdzie pojadę na mecz do Mielca, na mecz siatkarek Stali z Muszynianką. To tak wiele dla mnie znaczy.
Na tej hali ja spędziłam tyle czasu.. trenując, chodząc na mecze. Za każdym razem kiedy tam wchodzę to odczuwam takie niewiarygodne emocje...
Napisałam dzisiaj do Eli mojej kolezanki, ze jestem taka szczęsliwa, ze jadę na ten mecz.
Napisała: Oj Ty... masz takie małe marzenia. tak niewiele ci potrzeba do szczęścia.
No tak , niewiele.
Ale to chyba dobrze.
Chociaż pomyslałam sobie, przecież mam i duże marzenia.. Himalaje.
A TERAZ OGŁOSZENIE:
KOLEDZY Z POZNANIA , POTRZEBUJEMY NA MUROWANĄ NOCLEGU GDZIES W OKOLICY DLA 3 OSOB.
NOC PRZED MARATONEM.
pROSIMY Z KRYSIĄ O POMOC, OBIECUJEMY W ZAMIAN NIE WYPRZEDZAĆ NA WYŚCIGU WIELKOPOLANEK:)
W planie miałam siłę w górkach, ale ponieważ jutro mam urlop:), więc jutro będą górki, a dzisiaj było płasko.
Płasko, ale bardzo szybko. Bardzo.
Średnia 28 km/h w marcu? średnie tętno 166 ...za mocno prawda? Kuba jak myślisz?
No wiem, ze chyba tak.. ale nie mogłam sie powstrzymać. Tak dobrze mi się jechało, ze nie chciałam jechać wolniej.
Nie wiem co się dzieje, ale noga mi tak podaje, ze jak prawie nie czuję wysiłku, po prostu jakbym ważyła 40 kg, rower 9 kg a mocy było co nie miara.
Po prostu rewelacja.
Nie wiem skąd to sie wzięło, a moze to sok z buraków?:)
Tajna broń Marcina B., o której powiedział mi w ub roku, no i się stosuję.
Jaka to pryzjemność, kiedy tak dobrze idzie.
Po prostu roznosi mnie energia.
Wszystko tak jakoś fajnie przebiega, a jutro jak dobrze pojdzie pojadę na mecz do Mielca, na mecz siatkarek Stali z Muszynianką. To tak wiele dla mnie znaczy.
Na tej hali ja spędziłam tyle czasu.. trenując, chodząc na mecze. Za każdym razem kiedy tam wchodzę to odczuwam takie niewiarygodne emocje...
Napisałam dzisiaj do Eli mojej kolezanki, ze jestem taka szczęsliwa, ze jadę na ten mecz.
Napisała: Oj Ty... masz takie małe marzenia. tak niewiele ci potrzeba do szczęścia.
No tak , niewiele.
Ale to chyba dobrze.
Chociaż pomyslałam sobie, przecież mam i duże marzenia.. Himalaje.
A TERAZ OGŁOSZENIE:
KOLEDZY Z POZNANIA , POTRZEBUJEMY NA MUROWANĄ NOCLEGU GDZIES W OKOLICY DLA 3 OSOB.
NOC PRZED MARATONEM.
pROSIMY Z KRYSIĄ O POMOC, OBIECUJEMY W ZAMIAN NIE WYPRZEDZAĆ NA WYŚCIGU WIELKOPOLANEK:)
- DST 30.00km
- Czas 01:03
- VAVG 28.57km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 181 ( 96%)
- HRavg 166 ( 88%)
- Kalorie 527kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 marca 2011
Inaguracja sezonu
Tak to czuję ostatnio wyjątkowo intnesywnie. Tyle fajnych rzeczy się dzieje, a i wiosna jakby nadeszła i miłość do roweru odżyła ze zdwojoną siłą.
Tę piosenkę IB zamieszczałam już wielokrotnie, ale myślę, ze należy sobie ją przypominać mozliwie jak najczęsciej.
Uwielbiam tę koncertową wersję z Gawronem. Te "wygibasy" :) Gutka i Gawrona, to „postive” wtrącane gdzieś tam między wierszami.
Powiem tak, ja nie wiem czy to jest robota konkurencji ( ale ja to zbadam), no ale dzieje się tak , ze od jakiegoś czasu ktoś skutecznie próbuje „rozbić” mój sportowy tryb życia:). Jakoś za dużo tych zaproszeń, wyjść itd. o nietypowych jak dla kolarza godzinach.
Spałam dzisiaj zaledwie 3 godziny ( ja wiem, wiem nie ma się czym chwalić, to takie mało profesjonalne haha), no ale pomimo tego postanowiłam nie siedzieć w domu i wsiąść na „bajka”.
Uprzedziłam Alka, ze może być cięzko, może będzie potrzebny hol, a może trzeba będzie robić przystanki:)
Nic z tych rzeczy. Power w nodze jest taki, że szok.
Trafił się nam po drodze jakiś „kolega”, który nie odpuszczał. Pozdrawiam kolegę , jeśli przypadkiem czyta. Muszę podziękować za mobilizację na treningu. Miałam sobie tak spokojnie pokręcić, ale jak widzę targeta na horyznocie, to przecież .. no wiadomo:)
No to dałam Alkowi sygnał do ataku i wio.
Poszlismy jak burza 35 km/h.
No ale chłopiec okazał się ambitny i gnał za nami jak szalony, tętno skoczyło do maksa ( 185), a chłopiec mnie wyprzedził.
Pomyslałam: ok., jedź dalej, jak pospisz 3 godz, a wczesniej cały tydzien średnio po 4, to pogadamy.
Ale jechałam równo i w koncu go doszłam , bo chyba opadł z sił. Potem gdzieś skręcił, a ja odtechnęlam z ulgą:).
Jechałam 38 km/h i nawet tego specjalnie nie czułam.
Jechało mi się naprawdę świetnie. Zaczęłam jeździć na wyższej kadencji ( zawsze jeździłam twardo). Może to jest tajemnica sukcesu? Nie wiem.
W któryms momencie z naprzeciwka nadjechała babcia na rowerze, usmiechnięta od ucha do ucha.
Mówię do Alka: popatrz jaka zadowolona.
Alek: no.. pewnie dawno już męża pochowała…
Specyficzne poczucie humoru ma ten mój kolega:)
Trasa płaska, ale myślę , ze mimo wszystko trening pozyteczny był.
A teraz trzeba myśleć o nowym tygodniu i jakoś go zaplanować.
Technika, siła, interwały, nie wiem w jakich proporacjach/. Błądzę jak dziecko we mgle, a Friela nie mam czasu czytać niestety.
A dzisiaj w Tatrach zeszła lawina…
Jakby groziły palcem co? Izabelko, uważaj…
A w telekspresie o polskiej wyprawie na Broad Pik ( biedaki mają fatalną pogodę), Mirka kolega tam jest.
I jeszcze Simone Moro zdaje się w Polsce, jakiś konkurs im. Piotrka Morawskiego jest
Grożą palcem… tak, ale ja… świadoma niebezpieczenstw jak już zaczełam to się nie cofnę. Może to głupie, ale idę dalej.
Mialam być w ten weekend w Tatrach.
Nie pojechałam.
Żeby nie konczyc jakoś tak nostalgicznie dodam tylko, ze zakonczylismy dzisiaj taką oficjalną inauguracją sezonu, no bo jak to trening bez piwa po?:)
( nawet Romek Pietruszka pije piwo po treningu, - wiem to od chłopaków z Mielca, więc nie mam wyrzutów).

Dwudniaki dzisiaj© lemuriza1972
Po to poszłam do sklepu

Inaugracja sezonu oficjalna:)© lemuriza1972

Niezłe było:)© lemuriza1972
a po to pójdę na koniec świata

I nawet piwo ładnie się nazywa© lemuriza1972
- DST 34.00km
- Czas 01:21
- VAVG 25.19km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 185 ( 98%)
- HRavg 162 ( 86%)
- Kalorie 683kcal
- Aktywność Jazda na rowerze





